Trwa w Polsce przeciąganie liny między zwolennikami III i IV RP. Przy czym zwolennicy IV RP - co widać czarno na białym - nie są z pewnością tymi, za których się podawali, czyli koryfeuszami uczciwości w życiu publicznym, moralnej odnowy i odpartyjnienia instytucji państwowych. Przykłady ostentacyjnego deptania przez polityków prawicy ich własnych haseł są aż nazbyt dobrze znane.
Już dawno nie było tak licznych manifestacji studentów i uczniów jak po nominacji Romana Giertycha na ministra edukacji. Polityk o poglądach, które - zdawałoby się - od dawna spoczywają na śmietniku historii w roli odpowiedzialnego za kształcenie młodych ludzi, zmobilizował do wyjścia na ulice tysiące demonstrantów. Ale obudziły się nie tylko uniwersytety i szkoły. Okazało się, że duża część społeczeństwa wcale nie zamierza biernie przyglądać się, jak kraj osuwa się w stronę prymitywnego, nacjonalistycznego konserwatyzmu. Podczas protestów spotkaliśmy wielu jeszcze do niedawna zarzekających się, iż polityka ich nie interesuje i nie dotyczy. Może właśnie dlatego tak mało było odpowiedzi na elementarne pytania: Dlaczego do tego doszło? Jak walczyć z przybierającą falą skrajnej prawicy?
Zwycięstwo populizmu, objęcie przez Romana Giertycha i Andrzeja Leppera wysokich urzędów państwowych, bywa traktowane jak niezawinione nieszczęście, jak tajfun albo trzęsienie ziemi.
Nie zgadzamy się z taką diagnozą. Giertych i Lepper u władzy są efektem działań dotychczasowych elit politycznych i towarzyszącej im filozofii przemian. Jeżeli chcemy walczyć z nimi na poważnie, to trzeba zmierzyć się z przyczynami, które wyniosły ich na szczyty władzy, a nie biadać tylko nad skutkiem. III RP została jednoznacznie i zdecydowanie odrzucona przez społeczeństwo w wyborach parlamentarnych i prezydenckich. Ci, którzy w ogóle jeszcze chodzą na jakieś wybory, oddali świadomie swój głos na partie kontestujące dotychczasowy porządek polityczny i prawny. Polska stała się pierwszym krajem byłego bloku wschodniego, w którym społeczeństwo wypowiedziało - ciągle jeszcze w ramach instytucji demokratycznych - pakt o modernizacji.
Przyczyną porażki polskiego modelu przemian oraz jego reprezentantów była przede wszystkim niesprawiedliwa polityka gospodarcza oparta na przekonaniu, że sukces nielicznych kiedyś zamieni się w sukces całości. Nie zamienił się, a całość nie wytrzymała. Następną przyczyną klęski III RP było jej zamknięcie na dyskusję o własnych założeniach i określanie kształtu sfery publicznej nie w otwartej debacie, ale przez negocjacje z jednej strony z postkomunistami (tu negocjowano neoliberalny kształt przemian w zamian za możliwość uczestnictwa przedstawicieli byłego reżimu w nowej demokracji), a z drugiej z Kościołem (tu z kolei przedmiotem targów był kształt prawa i zakres obecności Kościoła w sferze publicznej w zamian za poparcie integracji europejskiej).
Oddanie miejsca lewicy postkomunistom i zawarcie z nimi neoliberalnego konsensusu pozostawiło ludziom, którzy tracili na przemianach, jedynie dwie drogi protestu: klerykalną albo populistyczną. W tym właśnie sensie III RP sama stworzyła sobie IV RP, która jest po prostu symptomem jej słabości jako projektu, funkcją braku lewicy społecznej. Nie zmieni tego zaklinanie rzeczywistości abstrakcyjnymi hasłami ze słownika demokracji.
Dlatego właśnie nie jest żadnym rozwiązaniem prosta afirmacja protestu i powtarzanie, że demokracja jest zagrożona, że chodzi o prawa i wolności obywatelskie, o powrót do "normalności". To nie da nam odpowiedzi na pytanie, skąd Giertych wziął się na salonach. Czy przypadkiem nie jest za to odpowiedzialna owa "normalność", w której połowa społeczeństwa żyje poniżej minimum socjalnego, a bieda jest dziedziczona z pokolenia na pokolenie? Niesprawiedliwy kształt polskiej transformacji pchnął pozostawione samym sobie grupy społeczne w objęcia ojca Rydzyka, który wychował z nich elektorat IV RP. Tam wykluczeni mogli usłyszeć przemieszane z antysemickim bełkotem i szczuciem na mniejszości fundamentalne pytanie, na które nie miały zamiaru w ogóle odpowiadać zafascynowane ideologią radź-sobie-sam elity: dlaczego w nowej Polsce nie ma dla mnie miejsca? Bez rozwiązania tego problemu nie będzie możliwa żadna skuteczna reakcja demokratyczna na rosnące w siłę ruchy nacjonalistyczne i populistyczne.
Czy ruch sprzeciwu wobec Giertycha jest w stanie wygenerować z siebie taki impuls polityczny? Dziś przypomina trochę flash-mob [zorganizowane przez internet błyskawiczna demonstracja-happening], ze wszystkimi wadami i zaletami tego typu mobilizacji. Dlatego właśnie grozi nam przerodzenie się ulicznych manifestacji w rodzaj rozrywki wielkomiejskiej młodej inteligencji. Rozrywki, z której niewiele wynika, bo jej uczestnicy w ostatecznym rozrachunku nie myślą o prawdziwej zmianie. Wystarczy im publiczne danie upustu swoim odczuciom.
W kraju, w którym po 50 latach odgórnego duszenia aktywności społecznej i szybkiej kompromitacji nowych elit politycznych najpopularniejszą postawą było dotąd "nie obchodzi mnie nic poza moim prywatnym życiem" - to i tak wielki krok naprzód. Możemy być wdzięczni wicepremierowi Giertychowi, że udało mu się obudzić w wielu młodych Polakach i Polkach obywateli. To jednak nie wystarczy, by obecnego ministra edukacji i jego zaściankową formację polityczną odesłać na polityczną emeryturę.
Co zatem można robić, jeśli chcemy na poważnie dać odpór skrajnej prawicy, a nie odprawić tylko obywatelski rytuał? Narzędzi protestu jest oczywiście dużo więcej niż tylko jednorazowe wystąpienie uliczne. Najlepiej pokazują to zresztą świeżo wygrane przez młodzież protesty we Francji. Suma demonstracji ulicznych, strajków studenckich i współpracy z ruchem związkowym złożyła się na potężny efekt - zmusiła rząd do ustępstw i wycofania pakietu ustaw skierowanych przeciwko młodym pracownikom.
Jesteśmy przekonani, że ruch protestu przeciwko Giertychowi, ze wszystkim, co sobą symbolizuje, jeśli chce być skuteczny, musi wykroczyć poza uczelnie, wejść w spór z nacjonalistycznymi i ksenofobicznymi kliszami nie tylko na uniwersyteckim korytarzu, ale w biednej dzielnicy, w osiedlowym klubie, poza wielkimi miastami - w środowisku przegranych transformacji, którzy, jeśli w ogóle jeszcze uczestniczą w życiu publicznym, stanowią dziś - niestety - w znacznym stopniu zaplecze autorytarnej, skrajnej prawicy. Sojusznikiem i naturalnym partnerem dla ruchu uczniowsko-studenckiego są tu na pewno związki zawodowe, z których część jasno dała zresztą do zrozumienia, co sądzi o nominacji wszechpolaka na stanowisko pierwszego nauczyciela RP.
Zapewne droga do ukonstytuowania się świadomego i dysponującego alternatywną wizją polityczną ruchu społecznego jest daleka. Zamieńmy jednak krytykę objawów dzisiejszego stanu rzeczy na krytykę źródeł, postawmy na bardziej zdecydowane formy kontestacji, a szybko może się okazać, że wcale nie jesteśmy skazani ani na rządy populistów, ani na tych, którzy do nich doprowadzili.
Sławomir Sierakowski
Adrian Zandberg
Artykuł ukazał się w "Gazecie Wyborczej".