Bricmont: Imperialny sen lewicy

[2006-09-25 21:27:30]

Upadek komunizmu spowodował wiele niezamierzonych spustoszeń w sposobie myślenia na lewicy. Komunizm, dopóki istniał, zmuszał tak swoich zwolenników jak i przeciwników do politycznej refleksji, to znaczy do proponowania krótko i długoterminowych programów, do ustalania priorytetów i do szacowania stosunków sił.

Stojąca za tą refleksją filozofia moralna, „naukowa” i „materialistyczna”, polegała na wpisywaniu dużych i małych tragedii oraz zbrodni w ciąg przyczyn i skutków, a także uznaniu, że nie można poprawić ludzkiej kondycji inaczej, niż poprzez zmianę struktur społeczno-ekonomicznych. Poza komunistami ten sposób myślenia charakteryzował prawdziwych socjaldemokratów oraz większość ruchów antykolonialnych. Tworzenie prawa międzynarodowego i większość wysiłków na rzecz pokoju podporządkowana była takiej filozofii.

Stanowisko przeciwne, które można by nazwać religijnym i które silnie pobrzmiewa zarówno u „nowych filozofów”, jak i w języku prezydenta Stanów Zjednoczonych, George’a W. Busha, polega na uznaniu Dobra i Zła za byty samoistne, a zatem niezależne od określonych okoliczności historycznych. „Źli” – to jest Hitler, Stalin, ben Laden, Miloszević – są diabłami wyskakującymi z pudełka, skutkami bez przyczyn. Jest tylko jedna droga zniszczenia Zła, trzeba zmobilizować Dobro, uzbroić je, spowodować, by wyszło z letargu, poprowadzić je do ataku. Oto filozofia wiecznie dobrego sumienia i wojny bez końca.

Reakcja na ataki z 11 września 2001 r. i na to, co nastąpiło potem obrazuje różnicę między obydwiema filozofiami. To mniejszość mieszkańców Zachodu, która usiłowała zrozumieć „dlaczego nas nienawidzą” została uznana za odstępców przez tych, którzy „okazywali zrozumienie” dla reakcji amerykańskiej (najechane dwa kraje, niekończąca się wojna, dziesiątki tysięcy zabitych). Ci ostatni bardzo często „rozumieją” także reakcję izraelską, kiedy jeden z izraelskich żołnierzy zostaje porwany. Jednak w takim razie czy nie wypadałoby również „zrozumieć” woli Związku Radzieckiego po roku 1945, kiedy uczynił z Europy Wschodniej strefę buforową, poniósłszy wcześniej straty liczone w milionach ludzi? Albo „okazać zrozumienie” dla chińskiej izolacji w okresie Mao, jako reakcji na wojny opiumowe, liczne przypadki upokarzania Chin przez zachodnie mocarstwa oraz japońską inwazję?

No i wreszcie czy nie należałoby „rozumieć” reakcji świata arabskiego na francusko-brytyjską zdradę pod koniec epoki otomańskiej w 1918 r. oraz na powstanie Izraela w 1948 r. i udzielane mu przez Zachód poparcie w trakcie pięciu wojen izraelsko-arabskich?

Wszystkie istoty ludzkie mają irracjonalne lęki i gdy są atakowane reagują przesadnie, między innymi chęcią odwetu. Ale jednak to przemoc kontrrewolucyjna, opresja klas zdominowanych i obce inwazje poprzedzają przemoc rewolucyjną, a nie odwrotnie. Przypadek reżimu Pol Pota w Kambodży stanowi bez wątpienia ulubiony przykład prozachodnich intelektualistów. Jednak trudno wyobrazić sobie, aby ten reżim doszedł do władzy gdyby nie bombardowania Kambodży, zamach stanu z marca 1970 r. wymierzony w księcia Norodoma Sihanuka i destabilizacja tego kraju przez Amerykanów.

Dominujący dyskurs na temat krajów Południa jest jak najdalszy od zdania sprawy z tej prawidłowości, zamiast tego łączy w sobie potępienie i wezwania do ingerencji. Potępienie opiera się generalnie na prawach człowieka, demokracji (oraz, w przypadku islamu, na prawach kobiet). Jeśli chodzi o kraje, w których panuje dyktatura obarcza się ją odpowiedzialnością za wszystkie problemy. Jeśli nie mamy do czynienia z dyktaturą, ich wybory nigdy nie są dostatecznie przejrzyste, ich prasa nie jest dość pluralistyczna, ich mniejszości zawsze niedostatecznie chronione, ich kobiety nigdy nie dość wolne.

Dyskurs tego rodzaju gwiżdże sobie na historię. Społeczeństwa zachodnie zaczęły respektować prawa człowieka dopiero po długim okresie ekonomicznej akumulacji i kulturowej ewolucji, przy czym i jednej i drugiej towarzyszy brutalna przemoc (kolonializm, wyzysk robotników, wojny światowe). Nierealistyczne jest wymaganie aby kraje, które zaledwie 60 lat temu żyły pod jarzmem kolonialnym i feudalnym, osiągnęły nagle poziom respektowania praw człowieka, który istnieje u nas (i to tylko w czasie pokoju – wystarczy spojrzeć na Guantanamo i los, który Izrael gotuje ludności palestyńskiej.)

Jest jeszcze poważniejszy zarzut. Dyskurs praw człowieka zawsze kładzie nacisk na prawa polityczne i indywidualne, ignorując prawa ekonomiczne i społeczne, które stanowią przecież część Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka na równi z tamtymi. Żeby zobrazować tę kwestię zacytujmy ekonomistów Jeana Drčze i Amartyę Sena. Wychodząc od podobnych uwarunkowań Chiny i Indie obrały odmienne drogi rozwoju. Ekonomiści obliczyli, że różnica pomiędzy społecznymi systemami obydwu krajów (na przykład w dziedzinie ochrony zdrowia) skutkowała w Indiach 3 mln 900 tys. zgonów rocznie więcej. Podobnych porównań można dokonywać dzisiaj pomiędzy Kubą a resztą Ameryki Łacińskiej. Jakim prawem organizacje pozarządowe w rodzaju Reporterów bez granic, których członkowie cieszą się obydwoma typami praw (politycznymi i socjalnymi), decydują o tym, który typ jest ważniejszy?

Wreszcie spróbujmy wyobrazić sobie przez chwilę Stany Zjednoczone i Europę pozbawione ciągłego dopływu surowców, imigranckiej siły roboczej, solidnych towarów wyprodukowanych za głodowe pensje i przepływów finansowych idących z Południa na Północ (spłacanie „długów”, ucieczka kapitału) czy przepływu szarych komórek ratujących przed upadkiem nasze systemy edukacyjne. Czym stałyby się te wspaniałe osiągnięcia, które przypisujemy naszym gospodarkom? Gospodarki te są wciąż na imperialistycznym dopingu, ale nic nie gwarantuje, że środki dopingujące będą nam zawsze dostarczane na obecnych warunkach.

Myśl krytyczna, czy też lewicowa, wykazuje zaskakującą słabość wobec takiej instrumentalizacji ludzkich praw, szczególnie gdy chodzi o opór wobec amerykańskich wojen w Jugosławii, Afganistanie czy Iraku. Wojen, które za każdym razem uzasadnia się obroną mniejszości, kobiet lub demokracji. Owa słabość wynikać może z dyskomfortu odczuwanego przez wielu ex- (komunistów, trockistów, maoistów), a powodowanego faktem, że prawa indywidualne i polityczne były w okresie „leninowskim” odsunięte ad calendas graecas. Tyle, że zastąpienie jednego zaślepienia drugim do niczego nie prowadzi.

Znakomitą ilustracją tej słabości lewicy jest ideologia „ani-ani”, która zdominowała nieśmiałe protesty przeciw niedawnym konfliktom: ani Miloszević ani NATO, ani Bush ani Saddam, czy wreszcie ani Olmert (albo Szaron) ani Hamas. Mamy tu do czynienia z fałszywą symetrią pod kilkoma względami. Po pierwsze, we wszystkich tych wojnach mamy agresora i napadniętego. Stawianie obu na jednym poziomie oznacza zanegowanie wszelkiej idei suwerenności państwowej. Po wtóre, siła i zdolność szkodzenia obu stron jest nieporównywalna. To Stany Zjednoczone i ich potęga militarna stanowią filar porządku światowego, w którym żyjemy. To właśnie ze Stanami Zjednoczonymi, a nie z tamtymi państwami przyjdzie się zmagać siłom postępowym w przyszłych konfliktach. Warto zapytać, co teraz, gdy Miloszević zmarł, a Saddam jest w więzieniu, zrobią adepci ideologii „ani-ani”, aby przeciwstawić się stronie, która pozostała na placu boju – NATO i Bushowi.

„Ani-ani” artykułowane jest tak, jakbyśmy znajdowali się ponad rzeczywistością, poza czasem i przestrzenią, a przecież żyjemy, pracujemy i płacimy podatki w krajach-agresorach lub w krajach pozostających z nimi w sojuszu (stanowisko „ani Bush-ani Saddam” miało zgoła inne znaczenie dla Irakijczyków, im przyszło znosić oba reżimy). Zamiast podzielać zachodnią wizję reszty świata, zachodnia lewica mogłaby spróbować pokazać „ludziom Zachodu” sposób, w jaki postrzega ich reszta świata i zwalczać wszystko to, co umacnia poczucie wyższości i moralnej czystości Zachodu.

Jeśli nawet wiek XX nie stał się wiekiem socjalizmu, to był on jednak wiekiem dekolonizacji, która pozwoliła setkom milionów wydobyć się ze skrajnej formy podporządkowania. Można wyobrazić sobie, że nowe stulecie będzie świadkiem końca amerykańskiej hegemonii. „Inny świat” stanie się tym samym możliwy i – jako że nasze gospodarki pozbawione zostaną korzyści płynących z dominującej pozycji w systemie światowym – to być może przyjdzie wreszcie czas na poważną dyskusję o socjalizmie.

Jean Bricmont
tłumaczenie: Michał Kozłowski


Artykuł ukazał się w polskim wydaniu miesięcznika "Le Monde Diplomatique".

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


24 listopada:

1957 - Zmarł Diego Rivera, meksykański malarz, komunista, mąż Fridy Kahlo.

1984 - Powstało Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ).

2000 - Kazuo Shii został liderem Japońskiej Partii Komunistycznej.

2017 - Sooronbaj Dżeenbekow (SDPK) objął stanowiso prezydenta Kirgistanu.


?
Lewica.pl na Facebooku