Piotr Szumlewicz: Pogardzana budżetówka
[2019-01-22 08:57:30]
Polskie państwo nie dba o swoich pracowników. Pensje w wielu urzędach samorządowych i centralnych stoją w miejscu, a w mediach dominują stereotypy, zgodnie z którymi typowy urzędnik leni się, pije kawę i pogardza klientami, a mimo to zarabia kokosy. Stąd rozpowszechniona krytyka pracowników Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, urzędów pracy, ośrodków pomocy społecznej czy urzędów skarbowych. Co kilka tygodni pojawiają się pomysły likwidacji urzędów pracy albo radykalnych cięć wydatków na ZUS. Urzędnicy są przeciwstawiani osobom kreatywnym i traktowani jako zbędny balast, który hamuje pracowitość reszty społeczeństwa. Tymczasem rzeczywistość radykalnie odbiega od dominujących wyobrażeń. Urzędnicy obciążani są coraz większą liczbą obowiązków, ich praca wymaga wysokich kwalifikacji, a wynagrodzenia wielu z nich należą do najniższych na rynku. Polacy co miesiąc odbierają różnego rodzaju świadczenia społeczne, oczekują sprawniejszej, służby zdrowia, lepszej edukacji, większego bezpieczeństwa na ulicach, szybszej pomocy w trakcie pożaru lub powodzi, bezstronnego i transparentnego wymiaru sprawiedliwości. Jednocześnie duża część społeczeństwa zapomina, że wszystkie te wymiary funkcjonowania państwa wymagają dobrze wykształconej i wysoko wynagradzanej kadry pracowników. Po prostu nie można oszczędzać na zdrowiu czy edukacji, bo są to te wymiary funkcjonowania państwa, które bezpośrednio przekładają się na jakość życia obywateli. Radykalne cięcia wydatków na urzędy publiczne to groźba dłuższych kolejek, gorszej jakości usług i większej liczby pomyłek. Samorząd – ucieczka od odpowiedzialności Niestety w Polsce od lat pracownicy sektora budżetowego są lekceważeni przez władze, co dotyczy tak koalicji PO-PSL, jak i PiS. Zarazem władze centralne przenoszą na samorządy coraz więcej kompetencji, nie przekazując im dodatkowych środków. Przenoszenie na samorządy funkcji, za które przez wiele lat odpowiadało państwo, to sprytna ucieczka od odpowiedzialności władzy centralnej. Świetnym przykładem jest tu niedopracowana i pospiesznie wdrażana reforma oświaty. Minister Anna Zalewska ogłosiła, że reforma jest bezkosztowa, po czym okazało się, że wielomilionowe koszty zmian będą musiały ponieść samorządy. Zgodnie z danymi GUS w 2017 roku w sferze budżetowej pracowało blisko 1,6 mln pracowników, ale z nich tylko 322 tys. pracowało w sferze państwowej, a aż 1,27 mln w sferze samorządowej. Jednocześnie uderza dysproporcja w wynagrodzeniach na korzyść pracowników jednostek państwowych. Przeciętne wynagrodzenie brutto w sferze budżetowej wynosiło w ubiegłym roku 4501 zł, przy czym w sferze państwowej 5758 zł, zaś w sferze samorządowej tylko 4182 zł. Okazuje się, że te obowiązki państwa, które zostały przeniesione na samorządy, są gorzej opłacane niż jednostki zarządzane centralnie. Dotyczy to przede wszystkim dwóch rodzajów usług, do których dostęp jest gwarantowany konstytucyjnie, jakimi są opieka zdrowotna i edukacja. W tych dwóch branżach jest zatrudnionych blisko milion pracowników, z których ponad 90% opłacają samorządy, a ich pensje odbiegają od średniego wynagrodzenia w całej gospodarce i tym bardziej od przeciętnych wynagrodzeń w sferze budżetowej. Średnie wynagrodzenie w szkolnictwie wynosi niecałe 4,1 tys., a w opiece zdrowotnej i pomocy społecznej tylko 3756 zł. Warto tu pamiętać, że zdecydowana większość pracowników zarabia poniżej średniej, a pensje najgorzej opłacanych nauczycieli i pracowników medycznych niewiele przekraczają płacę minimalną. Arbitralność i zaciskanie pasa Chociaż z roku na rok rosną ceny, dziesiątki tysięcy pracowników sfery budżetowej od 2010 roku nie otrzymało żadnych podwyżek, co w praktyce oznacza obniżkę pensji o ponad 12%. Właśnie dlatego dziś OPZZ domaga się wzrostu płac w budżetówce o co najmniej 12,1%. W 2010 roku zamrożenie pensji tłumaczono kryzysem i poświęceniem dla dobra całego społeczeństwa. Kryzys jednak przeminął, obecny rząd mówi wręcz o kwitnącej gospodarce i świetnej koniunkturze, a mimo to płace pozostają zamrożone. Choć w kampanii wyborczej PiS obiecywał „dobrą zmianę” dla pracowników sfery budżetowej, w praktyce nic się nie zmieniło. Wskaźnik waloryzacji w latach 2017 i 2018 wyniósł 0,0% i taki sam ma być w przyszłym roku. Państwo wciąż nie dba o swoich pracowników – obiecuje poprawę jakości usług publicznych, a nie płaci godnie pracownikom, którzy te usługi mają świadczyć. Spór o płace w budżetówce trwa od lat. Związki zawodowe coraz ostrzej krytykują władze za brak podwyżek pensji, a kolejne rządy chwalą się, że wynagrodzenia pracowników państwowych i samorządowych rosną. Według danych GUS, w czwartym kwartale 2017 roku wynagrodzenia w sferze budżetowej były o 5,7% wyższe niż rok wcześniej. W 2016 roku nastąpił wzrost o 4,7%, w 2015 – o 2,2%, w 2014 – o 3,3%, w 2013 – o 2,7%, w 2012 – o 3,4%, w 2011 – o 4,2% Skąd te dane? Polski rynek pracy jest bardzo elastyczny i wiele zależy od ustaleń i negocjacji na poziomie zakładu pracy. Dzieje się tak nie tylko w sektorze prywatnym, ale też publicznym. W skali europejskiej to zjawisko rzadko spotykane, ponieważ w sektorze publicznym obowiązują układy zbiorowe, które gwarantują równe płace za tę samą pracę na tym samym stanowisku. W Polsce takich układów nie ma i za tę samą pracę można otrzymać bardzo zróżnicowane wynagrodzenie. Dotyczy to tak sektora państwowego, jak i samorządowego. Nie ma odgórnie ustalonych płac na określonym stanowisku, więc w przypadku ograniczania liczby pracowników w danej placówce, dochodzi do arbitralnych, z nikim niekonsultowanych podwyżek tylko dla wybranych pracowników. Niekiedy też dofinansowuje się pracowników z funduszy unijnych lub podpisuje się z nimi dodatkowe umowy cywilno-prawne. Kolejne rządy nie chcą też sztywnego kształtowania płac w sektorze publicznym i wręcz sprzyjają dużemu zróżnicowaniu płac nawet między pracownikami na tym samym stanowisku z tym samym stażem pracy. W ciągu ostatnich trzech lat wynagrodzenia w budżetówce były wskaźnikowo zamrożone, ale w 2016 r. rząd zwiększył fundusz płac łącznie o 2 mld zł, w 2017 r. o 1,4 mld zł. Dodatkowe środki były też w tegorocznym budżecie i mają być w tegorocznym. W praktyce oznacza to, że jednostki budżetowe otrzymują pewną transzę pieniędzy, ale w pierwszej kolejności rząd dorzuca pracownikom tych branż, które są dobrze zorganizowane i których rząd się obawia. Dlatego przykładowo cywilni pracownicy wojska czy urzędów skarbowych wciąż mają bardzo niskie pensje, a Służba Ochrony Państwa otrzymała niedawno znaczne podwyżki. Kolejne rządy skutecznie wygrywają też interesy jednych grup pracowniczych przeciwko innym, czego świetnym przykładem jest służba zdrowia. Inny patologiczny mechanizm, który ma zastępować automatyczną waloryzację płac dla całej sfery budżetowej, to rozdysponowywanie przyznanych środków przez kierowników poszczególnych jednostek. W praktyce oznacza to, że pensje pracowników posłusznych władzy rosną szybciej niż wszystkich innych. Za rządów PiS niestety ten mechanizm jest coraz bardziej rozpowszechniony. Niektórzy otrzymują gigantyczne premie, nagrody i podwyżki, inni nie dostają nic. Czas na dobrą zmianę Urzędnicy w Polsce należą do najstarszych w Europie. Co trzeci z nich ma więcej niż 55 lat, a młodych jest coraz mniej i coraz częściej odchodzą do prywatnych firm. Trudno im się dziwić, skoro w budżetówce czekają ich niskie płace, upolitycznienie oraz kiepska opinia o zawodzie. Wykwalifikowani urzędnicy często są rozgoryczeni i mają poczucie, że pracują poniżej kwalifikacji. Państwo i samorząd często nie są w stanie zaoferować specjaliście zarobków na takim poziomie, jaki może on otrzymać w sektorze prywatnym. Jeżeli więc władze chcą poprawić jakość usług publicznych, powinny radykalnie podnieść wynagrodzenia. W niektórych branżach już teraz są widoczne niedobory zatrudnienia – świetnym przykładem jest tutaj służba zdrowia. Dlatego potrzebna jest całościowa zmiana podejścia do pracowników. Państwo zacząć dbać o swoich pracowników i zarazem podnosić jakość usług publicznych. W tym kontekście warto też zwrócić uwagę, że około 2/3 pracowników sfery budżetowej stanowią kobiety, więc wzrost płac na tym obszarze przyczyniłyby się do ograniczenia dyskryminacji kobiet i poprawy ich sytuacji na rynku pracy. Dla wielu z nich program Podwyżka 500+ byłby bardziej pożądaną formą wsparcia niż program Rodzina 500+, tym bardziej, że w sektorze publicznym wciąż dominują etaty, dzięki którym łatwiej łączyć obowiązki zawodowe i rodzinne. Cierpliwość pracowników sfery budżetowej, tak państwowej, jak i samorządowej, kończy się. Protestuje coraz więcej grup zawodowych, w tym nauczyciele, pracownicy służby zdrowia, pracownicy socjalni czy pracownicy wymiaru sprawiedliwości. Domagają się znacznych podwyżek płac, ale też apelują o docenienie ich ciężkiej, odpowiedzialnej pracy, o równomierny, szybki wzrost wynagrodzeń wszystkich pracowników, a nie tylko tych bliskich rządowi, o poprawę jakości usług publicznych. Tekst jest zaktualizowaną wersją artykułu, który się ukazał w "Tygodniku Przegląd". |
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Syndrom Pigmaliona i efekt Golema
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Mury, militaryzacja, wsobność.
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Manichejczycy i hipsterzy
- Pod prąd!: Spowiedź Millera
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Wolność wilków oznacza śmierć owiec
- Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
- Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
- od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
- Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
- Kraków
- Socialists/communists in Krakow?
- Krakow
- Poszukuję
- Partia lewicowa na symulatorze politycznym
- Discord
- Teraz
- Historia Czerwona
- Discord Sejm RP
- Polska
- Teraz
- Szukam książki
- Poszukuję książek
- "PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
- Lca
24 listopada:
1957 - Zmarł Diego Rivera, meksykański malarz, komunista, mąż Fridy Kahlo.
1984 - Powstało Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ).
2000 - Kazuo Shii został liderem Japońskiej Partii Komunistycznej.
2017 - Sooronbaj Dżeenbekow (SDPK) objął stanowiso prezydenta Kirgistanu.
?