Paweł Jaworski: Za miskę ryżu. Program PiSu na czas kryzysu

[2020-05-07 13:49:43]

Na Polskę spadły ciosy pandemii i kryzysu. W tej sytuacji obóz rządzący przestał symulować wrażliwość społeczną i socjalne nastawienie. Decyzje rządu to nieustająca improwizacja i niebezpieczny chaos. Przede wszystkim zaś pogłębienie biedy, szykują nam bezlitosne zaciskanie pasa. Lipne wybory prezydenckie to już wisienka na torcie. Koniec wszelkich złudzeń.

Od kiedy PiS zdobył władzę prawie pięć lat temu, rządy Zjednoczonej Prawicy uchodziły za prosocjalne. Ta opinia opierała się głównie na sukcesie programu 500 plus. Nie doprowadził on co prawda do boomu demograficznego, jak głosiły hasła ekipy Beaty Szydło, jednak jej rządowi, a potem gabinetowi Mateusza Morawieckiego, udało się tym sposobem istotnie poprawić sytuację materialną ubogich rodzin i dać gospodarce impuls popytowy. Nie sprawdziło się liberalne czarnowidztwo wieszczące katastrofę budżetową w przeciągu ostatnich lat – wręcz przeciwnie, za Morawieckiego stan budżetu państwa okazał się dobry, jak nigdy wcześniej, głównie ze względu na utrzymanie dobrej koniunktury i uszczelnienie VAT.

Były również głosy, że to tylko pozory. Mateusza Morawieckiego postrzegano jako “bankstera”. Ze zgrozą wypominano mu pogardliwe słowa, w których wieszczył, że Polacy będą “zap…ać za miskę ryżu” – tak samo jak hasło uczynienia z całej Polski jednej wielkiej specjalnej strefy ekonomicznej. Skłaniało to do podejrzeń, że socjalne elementy przygotowują tylko grunt pod nowy rozdział w dziejach polskiego neoliberalizmu, gdzie cały czas ma obowiązywać filozofia trickle down. Całkowitą porażką okazał się program Mieszkanie plus, na którym skorzystały przede wszystkim nieliczne firmy deweloperskie, a w ustawie, która ustanowiła ten program, PiS zawarł jednoznacznie antylokatorskie zapisy.

Formacja rządząca nie wykazała żadnego zainteresowania zmniejszeniem uśmieciowienia polskiego rynku pracy. Tolerowano oburzające antypracownicze i antyzwiązkowe działania zarządów spółek skarbu państwa, wśród których wyróżniały się na tym polu PLL LOT i Polskie Porty Lotnicze. 500 plus potraktowano więc jako listek figowy, który przykrył wiele strukturalnych problemów polskiej gospodarki, w tym pogłębiające się niedofinansowanie usług publicznych, przede wszystkim edukacji i służby zdrowia, gdzie utrwalono wręcz kurs jednoznacznie antyrozwojowy.

Mówiono, że prawdziwym sprawdzianem “wrażliwości społecznej” ekipy rządzącej będzie czas, kiedy dobra koniunktura się skończy i przyjdzie recesja. I faktycznie, nadeszła nie tylko pierwsza ściśle rozumiana recesja w ostatnim trzydziestoleciu polskiego kapitalizmu, nadeszła wręcz światowa katastrofa spowodowana lockdownem gospodarek wymuszonym na rządach przez pandemię koronawirusa. Światowa Organizacja Pracy opublikowała raport zawierający przerażającą prognozę, że 1,6 mld ludzi z powodu obecnego kryzysu straci źródło utrzymania. Ekonomista Łukasz Komuda, specjalista od rynku pracy, patrzy na te wyniki z przymrużeniem oka, bo zdarzało się, że ILO przestrzeliwała swoje szacunki bezrobocia. Jednak nawet połowa wspomnianej liczby oznaczałaby globalny kryzys społeczny niespotykanych rozmiarów. Kolejny ekspert Kamil Fejfer przewidywał na łamach Pospolitej, że w Polsce z powodu recesji przybędzie nawet 2 mln bezrobotnych. Zdecydowanie będzie to test odpowiedzialności pisowskiej władzy. Test, który już na wstępie oblała. “Tarcze antykryzysowe” – o których mowa będzie dalej – to wyłącznie cyniczne przerzucanie kosztów kryzysu na barki pracowników. Ci, którzy zachowają posady i tak odczują wielkie uderzenie biedy – za przyzwoleniem Prawa i Sprawiedliwości. Wszystko wskazuje na to, że wizja “zap…nia za miskę ryżu” staje się rzeczywistością.

Dlatego obóz władzy zaczyna się gwałtownie zabezpieczać, prowadząc do końca swój projekt zbudowania w pełni autorytarnego systemu rządów: po raz pierwszy w Polsce ostatniego trzydziestolecia mają odbyć się wybory prezydenckie całkowicie łamiące demokratyczne standardy. W momencie powstawania tego tekstu ważą się ich losy. Niezależnie jednak od tego, jaki będzie finał, determinacja Prawa i Sprawiedliwości pod tym względem w sytuacji dramatycznego kryzysu wiele mówi o tym, co jest priorytetem dla tej władzy.
Lockdown: za i przeciw

Żeby uczciwie ocenić reakcję rządu Morawieckiego na wybuch pandemii, należy wziąć pod uwagę tempo i zasadność częściowego zamrożenia gospodarki i życia społecznego. Odpowiedź na pytanie, czy wprowadzanie lockdownu było konieczne, wbrew pozorom wcale nie jest oczywiste. Z jednej strony jest to wybór między PKB a ludzkim życiem i w tym ujęciu może się on wydawać moralnie oczywisty. Istnieje jednak ujęcie, zgodnie z którym ratowanie ludzkiego życia przez służbę zdrowia w obliczu pandemii wymaga określonego potencjału gospodarczego i ponieważ lockdown zagraża właśnie jemu, zagraża też skutecznemu ratowaniu ludzkiego życia. To argument zasadniczo zrozumiały i trudno dziwić się, że posługują się nim takie osoby jak Grzegorz Hajdarowicz, które już na wczesnym etapie trwania obostrzeń, nawoływały do ich jak najszybszego zniesienia. Problem pojawia się wtedy, kiedy argumentacja ta jest stosowana instrumentalnie, by dzięki niej przeforsować neoliberalne, antyspołeczne pomysły. W przypadku Hajdarowicza jest to “wychodzenie z kryzysu” m.in. poprzez zawieszenie prawa pracy i ograniczenie dni urlopu – propozycja cofająca nas do XIX w. – a więc praktycznie skazanie pracowników na większy wysiłek, dłuższe godziny pracy za niższe wynagrodzenia bez efektywnej ochrony prawnej: rzecz niebywała w dzisiejszej Europie.

Rzecz jednak w tym, że są jednak powody by mniemać, że lockdown, chociaż w swych bezpośrednich konsekwencjach ma osłabienie gospodarcze, to chroni całość gospodarki przed jeszcze większym załamaniem, do którego doszłoby, gdyby pandemia przebiegała bez dystansowania społecznego. Ekonomiści z Cambridge przeprowadzili modelowanie, które pozwoliło wyciągnąć im takie wnioski w odniesieniu do USA. Modelowanie wykonano przy zastosowaniu podziału na pracowników sektora podstawowego (core) i drugorzędnego (outside core). Brak zamknięcia gospodarki oznaczałby poważne zachwianie podaży siły roboczej w sektorze podstawowym. Stanowiłoby to poważny cios dla poziomu produkcji, konsumpcji i inwestycji – większy niż przy częściowym zamknięciu gospodarki (tzn. znacznie głębszy choć krótkotrwały spadek).

Przeprowadzono również badanie na MIT pokazujące na podstawie danych sprzed stu lat, że amerykańskie miasta, które zastosowały lockdown podczas epidemii hiszpanki, szybciej wychodziły z załamania gospodarczego nią spowodowanego niż te, które pozwoliły chorobie rozwijać się żywiołowo. Podstawową różnicą między tamtą sytuacją, a dzisiejszą jest to, że hiszpanka zagrażała osobom w wieku produkcyjnym zdecydowanie bardziej niż Sars-CoV-2, który jest niebezpieczny głównie dla ludzi w podeszłym wieku. Z drugiej strony społeczeństwa krajów rozwiniętych są zdecydowanie starsze niż przed wiekiem i stan gospodarki w większym stopniu zależy od konsumpcji po stronie seniorów.

Koronawirus poza kontrolą

Lockdown jest uzasadniony. Nie załatwia jednak wszystkiego i najtrudniejszym zadaniem wszystkich rządów jest opanowanie jego konsekwencji, czyli minimalizacja szkód gospodarczych. Jednak pakiety pomocowe dla firm i osłony socjalne dla pracowników pójdą na marne, jeżeli państwa nie poradzą sobie z samą pandemią, bo od tego będzie zależała możliwość ponownego rozruchu gospodarek. O ile Morawiecki prawidłowo zadziałał wprowadzając dystansowanie społeczne na wczesnym etapie, to jednak ani nie radzi sobie z dramatycznymi konsekwencjami ekonomicznymi, ani nie “ogarnia” propagacji samego COVID-19 (szczęście w nieszczęściu, że skala samej epidemii na poziomie kraju jest niewielka, prawdopodobnie częściowo właśnie dzięki dystansowaniu). Skandalem jest, że niedostatki na tym obszarze PiS chce sobie kompensować wzrostem autorytaryzmu.


Nie ma szans na to, by sam lockdown pozwolił zwalczyć koronawirusa. “Spłaszczanie krzywej zachorowań” ma na celu rozciągnięcie epidemii w czasie, przesuwając jej szczyt na później. Pokonanie COVID-19 musi zakładać albo osiągnięcie przez populację tzw. odporności stadnej (niestety kosztem strat ludzkich – tym mniejszych, im sprawniejsza będzie służba zdrowia), albo opracowanie szczepionki (to na razie odległa perspektywa, co najmniej rok). Celem dystansowania społecznego jest przede wszystkim zyskanie czasu, który rządy powinny wykorzystać do opracowania sposobu na kontrolę procesu transmisji koronawirusa oraz minimalizację skutków społecznych i gospodarczych epidemii. Przykłady Korei Płd i Nowej Zelandii, czyli krajów, które w dużej mierze opanowały epidemię na poziomie krajowym, pokazały, że niezbędnym dodatkiem do dystansowania powinny być sprawnie działająca służba zdrowia i monitorowanie wirusa poprzez masowe testy.

W Polsce nie mamy ani jednego ani drugiego. Braki kadrowe i materiałowe w placówkach zdrowia doprowadziły do chaotycznych działań, których skutkiem jest to, że wiele szpitali stało się obecnie głównym źródłem zakażeń koronawirusem w kraju. Były przypadki ewakuacji z tego powodu całych szpitali m.in. bródnowskiego w Warszawie i Powiatowego Centrum Medycznego w Grójcu.

Sprawa testów wygląda lepiej niż miesiąc temu i testowanie przyśpieszyło pod koniec kwietnia. 1 maja Ministerstwo Zdrowia podało, że w ciągu doby w Polsce przeprowadzono 16,6 tys. testów, nadal jest to jednak mało w stosunku do zapóźnień jakie nasz kraj ma w tym zakresie na tle reszty Europy. Zgodnie z danymi pochodzącymi z serwisu Our World in Data Polska nadal znajduje się pod tym względem w tyle krajów UE, podczas gdy prym wiedzie nasz sąsiad Litwa (i to już od miesiąca), która na 1 tys. mieszkańców wraz z początkiem miesiąca badała 2,65 próbki dziennie, a Polska tylko 0,44.

W momencie rozpoczęcia pandemii polska służba zdrowia wypadała wyjątkowo blado: oczywiście pod względem finansowym, poza tym ze względu na ilość łóżek szpitalnych w stosunku do populacji i dostępność personelu. Rządy Prawa i Sprawiedliwości ponoszą odpowiedzialność za utrzymywanie jej w stanie ciągłego niedofinansowania. Słuszne mogą się wydawać podejrzenia, że właśnie zdając sobie z tego sprawę, rząd tak wcześnie wprowadził lockdown, by za wszelką ceną uniknąć przeciążenia systemu. Obecnie, gdy system i tak jest przeciążony, rząd decyduje się na nieodpowiedzialne przyśpieszenie znoszenia obostrzeń w życiu społecznym. Ponieważ ich poluzowanie wchodzi w życie 4 maja, a 10 maja mają się odbyć korespondencyjne wybory prezydenckie, należy rozumieć tę decyzję wyłącznie jako zagranie na nastrojach społeczeństwa, by wzmocnić wynik Andrzeja Dudy, ewentualnie pójść na rękę wielkiemu biznesowi. Mimo względnie niewielkiej skali epidemii w Polsce, inne jej parametry nie pozwalają na rekomendację luzowania ograniczeń.

Niektóre z europejskich krajów, m.in. Hiszpania, Francja, Niemcy i Austria, podobnie jak Polska, też zapowiedziały redukcję dystansowania. W tym kontekście decyzja Polski tylko pozornie wpisuje się w tę tendencję. Faktycznie bowiem w naszym kraju nie ma do tego dobrych podstaw. Ciekawą analizę przedstawiło oko.press. W krajach, o których mowa, dane mówią o faktycznym “wypłaszczeniu krzywej”: osób, które wyzdrowiały jest już więcej niż chorych na COVID-19, a liczba nowych zakażeń systematycznie maleje. W Polsce tymczasem krzywa dopiero zaczyna się wypłaszczać: mamy do czynienia z ciągłym wzrostem liczby aktywnych przypadków, stosunek liczby nowych zachorowań do ozdrowieńców jest bardzo duży – pod koniec kwietnia malał dzienny przyrost zachorowań, a począwszy od 2 maja znowu rośnie. Tzw. bazowy czynnik reprodukcji R cały czas wynosi ponad 1 (1,13), co zdecydowanie nie pozwala twierdzić, że sytuacja jest pod kontrolą. Szczyt zachorowań dopiero przed nami.

Rząd wrzuca na luz

Zdumiewa, z jaką nonszalancją rząd podejmuje decyzje tak istotne dla skuteczności walki z COVID-19, jak wcześniejsze niż planowano otwarcie gospodarki. Najwyraźniej się spieszy, by rozbudzić nastrój społecznego optymizmu na kilka dni przed wyborami. Z drugiej strony jest to postępowanie dużym ryzykiem niepowodzenia, przede wszystkim na obszarze walki z koronawirusem. Niestety, kompulsywna chęć by wszystkie negatywne konsekwencje przesunąć na okres po odbyciu wyborów zakrawających na farsę, jest o tyle niepokojące, bo sama sobie daje w ten sposób duży margines swobody do opanowywania spowodowanych przez siebie problemów metodą “dociskania śruby” obywatelom – a tego lepiej nie próbować w okresie tuż przed wyborami. Dlatego po tym, jak w kwietniu wzmogła się na polskich ulicach dyscyplina policyjna pod pozorem egzekwowania dystansowania, zahaczająca nieraz o absurd, na kilka dni przed 10 maja, Mateusz Morawiecki pozwala sobie na neutralizację tego złego wrażenia wprowadzając “odwilż”.

Tymczasem zaraz po decyzji o częściowym otwarciu, zaczęły pojawiać się sygnały ekspertów, że jest ona odpowiedzialna z epidemiologicznego punktu widzenia. W dniu, gdy premier zapowiadał otwarcie żłobków i przedszkoli, sam nie potrafił odpowiedzieć na pytanie dziennikarzy o zasady zapewnienia bezpieczeństwa dzieci. Kilka dni później MEN i GIS wydały zalecenia w tym zakresie, przewidujące zachowanie między dziećmi dystansu, ewentualnej ich izolacji i dezynfekcji pomieszczeń. Jednak liczni dyrektorzy placówek i opiekunowie ocenili wytyczne bardzo krytycznie, jako “dziurawe” i nierealistyczne, ustalone przez osoby nie mające pojęcia o opiece nad dziećmi w żłobkach i przedszkolach, napisane “na kolanie”, i nie dające szans samorządom na przygotowanie się.

Zbiega się to w czasie z ustaleniami niemieckich naukowców, że małe dzieci mogą prawdopodobnie przenosić Sars-CoV-2 tak samo jak dorośli, chociaż są również dane pokazujące, że one same mają trzykrotnie niższą szansę na “złapanie” wirusa niż starsze pokolenia.

Wątpliwości tego i innego typu dotyczą też decyzji o ograniczonym otwarciu galerii handlowych. Ekspert z Politechniki Wrocławskiej ostrzegał, że w wielu sklepach składających się na centra handlowe najemcy stosują zamknięty obieg powietrza zamiast normalnej wentylacji celem cięcia kosztów. To zdecydowanie niekorzystne warunki epidemiologiczne, zwiększające ryzyko przenoszenia koronawirusa przez klientów.

Inną kwestią – gospodarczą – jest to, że duży biznes, czyli właściciele centrów, się cieszy, ale mały, tj. najemcy, mają w tej sytuacji wręcz nasilone obawy. Sytuacja będzie bowiem wyglądać tak, że obroty będą mili bardzo ograniczone, z powodu limitu klientów na metr kwadrtowy, za to ich czynsze najprawdopodobniej wrócą do poziomu normalnego – jeżeli otwarciu nie będą towarzyszyły dodatkowe rozwiązania. Lobbyści najemców do tej pory nie ugrali nic w kontaktach z rządem w tej sprawie. Zachodzi ryzyko, że w sytuacji recesji władza będzie stawiać na wielki kapitał, kosztem małych przedsiębiorstw i mikrofirm. Byłby to kolejny przejaw tego, że PiS zaczyna się politycznie asekurować “od góry”, szukając poparcia u wpływowych grup z górnego piętra hierarchii społecznej. Ostatnie decyzje gospodarcze rządu jednoznacznie pokazują, że im niżej w tej hierarchii, tym mniej władza dba o ludzi.

Tarcze przeciwko ludziom


Ponieważ polskie państwo nie radzi sobie z kontrolą COVID-19, dramatyczne skutki gospodarcze pandemii będziemy ponosić przez długi czas, a wychodzenie na prostą będzie trudniejsze. Kolejne wersje rządowej “tarczy antykryzysowej” były szeroko krytykowane przez prasę i związki zawodowe ze względu na to, że wsparcie jakie przewiduje trafić ma głównie do właścicieli firm, zaś pracownicy nie dostają w sytuacji kryzysu zupełnie nic. Nawet gorzej: do zatrudnionych pracowników firmy mogą otrzymywać dopłaty w ramach tzw. postojowego, czyli w warunkach spadku sprzedaży i ograniczenia wymiaru pracy, ale tolerowane są jednocześnie obniżki pensji i zwolnienia. Co gorsza, pieniądze na ten cel – które idą przecież na faktycznie pogorszenie warunków zatrudnienia – rząd przeznacza z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych, czyli pochodzą one ze składek samych pracowników. Jest to niezgodne z samą funkcją tego funduszu, bo te środki muszą chronić pracowników, którzy nie dostaną od szefów przewidzianych wypłat, a w obecnych warunkach takie przypadki będą się mnożyć. “Tarcza” wprowadziła również możliwość wydłużania dobowego czasu pracy przez pracodawców do 12 godzin w okresie po ustąpieniu pandemii. Tym sposobem PiS zbliżył się do neoliberalnej polityki, jaką w odpowiedzi na kryzys dekadę wcześniej wprowadził rząd PO-PSL, od którego podobno tak bardzo chce się różnić.

“Tarcza 2.0” przyjęta w kwietniu zawierała dodatkowe pożyczki dla firm w łącznej kwocie 100 mld zł (z budżetu, więc głównie z pieniędzy pracowników), które mogą być umarzane w zależności od spełnienia warunku utrzymania zatrudnienia. Rząd stworzył w ten sposób pozór dbałości o zachowanie miejsc pracy, chociaż wcześniejsze dopłaty z możliwością obniżek płac i zwolnień dalej będą obowiązywać.

Prawdziwy skandal wybuchł jednak, kiedy prasa i związki zawodowe otrzymały przeciek kolejnej puli “rozwiązań” antykryzysowych, czyli “tarczy 3.0”. Zawierały one możliwość zwalniania emailem pracowników, którzy mają inne źródło dochodu, wysyłania na przymusowe urlopy, jednostronnego obniżania wymiaru czasu pracy czy dokonywania zwolnień grupowych z pominięciem dotychczasowych przepisów. Propozycje te przypominały najbardziej antyspołeczne postulaty zgłaszane wcześniej przez Grzegorza Hajdarowicza. Zapisy te ostatecznie wycofano, chociaż prawdopodobnie ze względu na opór samego NSZZ “Solidarność”, z którym ze względów politycznych rząd musi utrzymywać poprawne stosunki.

Przeforsowano jednak całkowicie szkodliwy pomysł, by premier mógł zwalniać w łatwiejszym trybie nie tylko pracowników samej administracji rządowej, ale w całej budżetówce, np. w ZUS, NFZ, PAN, w sądach, na uczelniach i w jednostkach samorządu terytorialnego. Łącznie zagrożonych zostało w ten sposób 2,5 mln miejsc pracy – nieważne, że miesiąc wcześniej, przy wprowadzaniu pierwszej tarczy Mateusz Morawiecki zarzekał się, że rząd robi wszystko z myślą o utrzymaniu zatrudnienia. Jak premier zamierza tworzyć warunki dogodne do wychodzenia z kryzysu, skoro lekceważy popytową stronę gospodarki, przyczyniając się tylko do pogłębiania zapaści?

Wreszcie kwestia chyba najbardziej skandaliczna. W żadnej z ustaw antykryzysowych nie ma mowy o bezrobotnych – wydaje się to absurdalne w sytuacji, gdy lawinowo wzrośnie bezrobocie. Nikt z rządu nie podjął żadnej próby waloryzacji zasiłków, które w tej chwili dla osoby z krótkim stażem pracy wynoszą zwykle nieco ponad 600 zł. Ogółem zasiłki pobiera kilkanaście procent bezrobotnych – to poziom utrzymujący się od lat. Jeżeli rzeczywiście przybędzie 2 mln ludzi bez pracy, to można szacować, że 1,5 mln z nich zostanie bez żadnych środków do życia – z powodów niezależnych od nich samych. W pierwszej kolejności “na lodzie” znajdą się osoby pracujące do tej pory na umowach śmieciowych, których za rządów PiS tylko przybyło – nie będą one miały szansy liczyć na jakąkolwiek pomoc, poza jednorazową jałmużną przewidzianą w “tarczy 1.0”.

Znikąd nadziei?

Nie ma wątpliwości, że partia rządząca odwróciła się właśnie plecami do ludzi – do znacznej większości Polaków, nie tylko do “elementów animalnych”. Sytuacja z wyborami pokazuje jasno, że nie mają skrupułów w deptaniu demokracji i chcą pełnego autorytaryzmu lecz jednocześnie aparat państwowy jest wyjątkowo słaby, o czym świadczy tragifarsa rozgrywająca się wokół głosowania korespondencyjnego. Abstrahując od tego, że zgodnie ze wcześniejszą zapowiedzią może go nie uznać OBWE, Poczta Polska zwyczajnie nie staje na wysokości zadania od strony organizacyjnej: 4 maja w Głogowie policja musiała zbierać z ulic porozrzucane karty do głosowania, a w województwie łódzkim w firmie pakującej karty, powiązanej z Pocztą, wykryto przypadek zakażenia koronawirusem. Nadal nie wiadomo też jak będzie z deklarowanym brakiem kontaktu fizycznego między listonoszami dostarczającymi karty, a obywatelami, ponieważ przepisy formalnie nakazują pokwitować taką przesyłkę.

Nie ma niestety gotowego rozwiązania, jakie można zastosować, by “odkręcić” szkodliwe posunięcia rządu. Poziom 2 proc. poparcia, jakie w sondażach prezydenckich zbiera główna kandydatka opozycji, dobrze świadczy o tym, co społeczeństwo sądzi o obozie “antyPiSu”. Przez ostatnie kilka lat liberalna opozycja zdążyła wymownie dowieść, jak żałośnie jest nieskuteczna. Problem jednak w tym, że gdyby była skuteczna w swych zamiarach politycznych, mogłaby być dla Polski tak samo złym, albo jeszcze gorszym rozwiązaniem niż Prawo i Sprawiedliwość. Nie ma podstaw, by sądzić, że służbę zdrowia przygotowaliby lepiej na epidemię, jeżeli wziąć pod uwagę ich wieloletnie zamiłowanie do wszelkich cięć w usługach publicznych. W dyskusjach sejmowych wokół pierwszej “tarczy” to oni pierwsi wnosili propozycje duchem bliskie Hajdarowiczowi, a obecnie coraz poważniej biorą pod uwagę polityczne zbliżenie z Jarosławem Gowinem, zaś niektórzy z nich nawet z Konfederacją. To bardzo zły wybór dla Polski, nawet na tle ustrojowej i gospodarczej degrengolady, którą urządziła ekipa Jarosława Kaczyńskiego.

Sejmowa lewica, która opowiada się za bardziej progresywnymi rozwiązaniami, nie ma na razie żadnej siły przebicia na scenie parlamentarnej. Trudno jej będzie ją zdobyć z powodów, które opisałem na stronach kwartalnika Nowy Obywatel. Ponieważ na tej scenie, kompletnie “zabetonowaniej”, coraz ciężej będzie dokonać rzeczywistego wyłomu, siły “umiarkowanego postępu w granicach prawa” powinny szukać sposobów na zakorzenienie i rozwinięcie swojego potencjału tam, gdzie rozwija się oddolny społeczny opór wobec reakcyjnej polityki władz, co pozwoliłoby też stopniowo przenosić pole walki politycznej na nowe obiecujące obszary. Istnieją inicjatywy społeczne i niezależne związki zawodowe, które bez oglądania się na medialny mainstream prowadzą w czasie kryzysu intensywną i dobrze zorganizowaną aktywność, ukierunkowaną nie tylko na bezpośrednią pomoc ekonomiczną i prawną dla poszkodowanych, ale też robią to z myślą o autentycznej zmianie społeczno-gospodarczej. O równościowej zmianie, którą proponują też młode, progresywne środowiska intelektualne. Ta zmiana nie tylko powinna nastać wraz z końcem recesji – powinna być też drogą wyjścia z niej.

Paweł Jaworski



Tekst pochodzi ze strona Pospolita.eu


Paweł Jaworski - redaktor naczelny Pospolitej, wcześniej niezależny publicysta i działacz społeczny. Następnie członek redakcji dziennikarskiego Portalu Strajk. Współpracownik Fundacji Instrat. Pisze o globalnych procesach gospodarczych, wyzwaniach sprawiedliwej transformacji energetycznej i napięciach społecznych późnego kapitalizmu. Absolwent Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie.

fot. Waldemar Chamala


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


22 listopada:

1819 - W Nuneaton urodziła się George Eliot, właśc. Mary Ann Evans, angielska pisarka należąca do czołowych twórczyń epoki wiktoriańskiej.

1869 - W Paryżu urodził się André Gide, pisarz francuski. Autor m.in. "Lochów Watykanu". Laureat Nagrody Nobla w 1947 r.

1908 - W Łodzi urodził się Szymon Charnam pseud. Szajek, czołowy działacz Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej. Zastrzelony podczas przemówienia do robotników fabryki Bidermana.

1942 - W Radomiu grupa wypadowa GL dokonała akcji odwetowej na niemieckie kino Apollo.

1944 - Grupa bojowa Armii Ludowej okręgu Bielsko wykoleiła pociąg towarowy na stacji w Gliwicach.

1967 - Rada Bezpieczeństwa ONZ przyjęła rezolucję wzywającą Izrael do wycofania się z okupowanych ziem palestyńskich.

2006 - W Warszawie zmarł Lucjan Motyka, działacz OMTUR i PPS.


?
Lewica.pl na Facebooku