Jak i dlaczego wyparowuje ze mnie Polska (część I)
2016-07-02 08:13:54
Diagnoza:

Od prawie trzech dekad mamy w Polsce demokrację, wolność, cywilizowane (czyli - podobno - zachodnio-europejskie) zasady i wartości, które panują wszechobecnie i totalnie na europejskiej tzw. „zielonej wyspie”. Propaganda KOD-u i sprzężonego z nim medialnego mainstreamu stara się ze wszystkich sił udowodnić, że to tylko PiS i jego troglodyckie, niedemokratyczne rządy są miarą wszechrzeczy zła jakie trawi Polskę. Ale gdy widzę Grzegorza Schetynę na czele słusznych, uzasadnionych, zdrowych (bo po obywatelsku generowanych) protestów i marszów przeciwko dzisiejszym rządom to wzbierają we mnie wymioty. To tak jakby wilkowi dać pilnować owce uzasadniając to jego dobrymi chęciami i „baranicą” ze zjedzonej przez niego owcy którą się aktualnie nakrył. To tak jakby szatę Dejaniry po raz wtóry ofiarować Heraklesowi, jak gdyby nic nigdy się nie stało itd.
Grzegorz S. i jego totumfaccy – mentalni, intelektualni, doktrynalni, kulturowi etc. - wszelacy, biorąc pod uwagę jakość rządów w ostatnim, 20-leciu, ich arogancję, miałkość refleksji czy zwyczajne „buractwo”, nie powinni być zaskoczeni zagłosowaniem przez gros polskiego społeczeństwa na troglodytów z PiS-u. Jeśli mają choć minimum poczucia przyzwoitości bądź krytycznej autorefleksji. Zaskoczeniem i obrzydzeniem może być jedynie to, że chcą się wpisać w czołówkę i stanąć na czele marszów KOD-u. Bo to istny kabaret, kpina nie tylko ze zdrowego rozsądku tego irracjonalnego koniec końcem społeczeństwa, ale przede wszystkim potworna obelga i kompletny brak jakiejkolwiek autorefleksji. Dlatego KOD z „gębą” Grzegorza S. (tej z bilbordów) jest koncepcją a priori przegraną, skompromitowaną, po gombrowiczowsku „upupioną”. I dlatego mimo szczerych chęci nie mogę być z takim KOD-em: gdyż taka „kompanija” jest po prostu przedłużeniem i chęcią powrotu do tego co już było i doprowadziło do tego co aktualnie mamy. A przecież „nie poznamy prawdy, nie zgłębiając przyczyn” (Arystoteles).

Proszę uprzejmie o oddanie mi władzy
nad światem. Prośbę moją uzasadniam
tym, że jestem lepszy, mądrzejszy i bardziej
osobisty od wszystkich ludzi.

Sławomir MROŻEK („Wesele w Atomicach”)

Gdy patrzyłem 10.04.2016 roku (ale pewnie dziać się tak będzie przez wszystkie dziesiąte dni miesiąca do końca „polskiego świata i jeden dzień dłużej”) na to co się wokoło mnie wyprawiało, jaki przekaz płynął z ekranu TV i jaka narracja królowała w przestrzeni publicznej w rocznicę abdykacji – po raz kolejny - „państwa z dykty” (Barbara Nowacka celnie tym określeniem puentuje ostatnie „dokonania” władz różnych proweniencji na drodze transformacyjnej III RP), tego co zwiemy współczesną Polską i rozumiemy pod terminem państwa i społeczeństw obywatelskiego, to tzw. „polskość” ze mnie w szybkim tempie po prostu wyparowuje. Ten proces, który trwał systematycznie przez ostatnie lata i dekady, dziś wyraźnie przyśpieszył. I nie tylko, że wg rządzących od ponad dwóch dekad jestem – jako „komuch”, „metrykalny śmieć” (to terminologia prof. Wiesława Władyki określająca „za wcześniej urodzonych i umoczonych w PRL”), „stojący niegdyś tam gdzie stało ZOMO” – obywatelem drugiej kategorii. Ale tamto państwo – Polska Ludowa - było moje i to był mój kraj (ze wszystkimi „za” i „przeciw”) gdyż innego być nie mogło, a dla mnie drogimi są wartości pozytywistyczne: gdyż to one koniec końcem są humanistyczne, racjonalne i realistyczne – nie romantyczne, sarmackie, irracjonalne i emocjonalnie niezrównoważone zadęcia, fumy i dąsy. Czy mam z tej racji klęczeć na grochu w kącie do końca życia bo jakimś gówniarzom (albo nawiedzonym fantastom), „za późno urodzonym”, coś się wydaje ?
A taki przekaz serwuje KOD, kontynuując skutecznie POPiS-owską narrację i wizję najnowszych dziejów Polski. Czyli w taki ujęciu starcie PO (wraz z przyległościami) z PiS-em + jego totumfaccy różnej konserwatywnej oraz prawicowej maści , jest kłótnią w tej samej, prawicowej rodzinie.
Ten spór można opisać szlagwortem: komuchy won, a potem się zobaczy. Komuchy i lewaki won – jak wzywa na jednym z Portali, który mienić się ma ostoją racjonalności, swobód obywatelskich, demokracji i liberalizmu – młody-gniewny (i za późno urodzony, przeto cierpiący na brak utoczenia swej krwi w walce z lewactwem niczym jakiś „żołnierz przeklęty”) młody doktorek historii z Poznania. Za „komuchów” uważa wszelkie „lewactwo” i to co nie podpada pod jego dogmaty na temat liberalizmu, wąsko pojmowanej wolności czy ciasnego (z racji wyznawanego dogmatyzmu) pojmowania swobód obywatelskich etc.
To takie – w mini skali – polskie quasi-humanistyczne „profesorstwo”, akademickość i postępowość, modernizm i nowoczesność, Oświecenie i „oświecenievel Legutko, Pawłowicz, Chazan czy Żaryn itd.
Nauczyciel akademicki (sic ?!), nadwiślański „lyberał” co to za komuchów i lewaków uważa w swej umysłowej ciasnocie wynikającej wprost z polskiego zaścianka mentalnego i takiegoż „zapyzienia” uznane tuzy klasycznego i jednocześnie – współczesnego, liberalizmu jak Andrzej Walicki czy John N. Gray – oto polska realność pogłębiająca się (nie tylko od ub. roku) wraz z „dobrą zmianą”. Taka oto „dobra zmiana” trwa już ze dwie dobre dekady: w wymiarze świadomości, w rozumieniu świata nas otaczającego, w myśleniu o przyszłości, a nie tylko o trumnach, pogrzebach, cmentarzach i o rozpamiętywaniu tragicznych oraz traumatycznych porażek tego spaczonego mentalnie narodu. Narodu – jeśli patrzymy na jego dzieje wedle tego co ludowi narzuca określoną narracją i edukacją tzw. elita (vel mainstream) - nieudaczników, wiecznie przegranych i wiecznie babrzących się w zwycięskich moralnie lecz przynoszących realnie klęski przedsięwzięciach. Obojętnie jakiej proweniencji. A jak mówi Dobry Wojak Szwejk „….moralnym zwycięzcą jest ten komu przeciwnik przetrąci nogę”.
Megalomania i napuszenie chodzą zawsze „pod rękę” z kompleksami, depresjami, fumami, „dupo-ściskiem” intelektualnym (wynikającym bardzo często z tzw. patriotyczno-religijnych uwarunkowań i wychowania, z nieumiejętności personalnego przezwyciężenie tego chomąta mentalno-intelektualnego) co jest dziś w Polsce wyraźnie widoczne.
To jest ta polska, quasi-wolna (polskie rozumienie wolności nie jest uniwersalnym terminem określającym ten – klasycznie oświeceniowy i rewolucyjnie-francuski - paradygmat), a w zasadzie – folwarczna i jednocześnie niewolnicza, (jak mówią Andrzej Leder czy Jan Sowa). Charakteryzuje ją (w wymiarach ogólnych) „…..Skłonność do tandety” która tu nad Wisła, Odrą i Bugiem chyba „ jest człowiekowi przyrodzona” i zmusza go aby pod¬dał się „jej świadomie, skoczył z nogami i głową w cieplusi, swoj¬ski ocean tandety bo to może nawet sprawiać prawdziwą rozkosz”. (Sławomir Mrożek).
To pierwszy element powodujący iż taka Polska i taka "polskość" ze mnie wyparowują. Ulatniają się. Takiego liberalizmu made in Poland ja nie potrzebuję, nie chcę z nim mieć nic a nic do czynienia. Gardzę nim, bo to nie klasyczny liberalizm kojarzony absolutnie z lewicowością !!!! Mi osobiście obcy, wręcz wrogi bo mnie stygmatyzujący, bo mnie ustawiający w „kącie” na grochu i „na klęczkach”, bo mnie – lewaka czy komunistę – z racji owej tandety konserwatywno-tradycjonalistycznej (neoliberalizm nie jest liberalizmem – Andrzej Walicki – a to co dziś rozumie się w naszym kraju pod terminem: „liberalny” ni jak nie pasuje do klasycznych, cywilizowanych norm) wyklucza, stygmatyzuje, potępia i karze wiecznie posypywać głowę popiołem. Za poglądy, za mentalność, za przekonania.
Taka potrzeba dogmatycznego, homogenicznego oglądu otaczającego nas świata, połączona z nienawiścią do INNEGO to absolutny relikt nadmiernej (i bezrefleksyjnej na dodatek) roli religii katolickiej i Kościoła w Polsce. Religii w formie ludycznej, manifestacyjnej, powierzchownej, nastawionej wyłącznie na zbiorowe przeżywanej, religijnej (lub – quasi-religijnej) ekstazy.
To też jest jeden z elementów powszechnej infantylizacji świadomości Polek i Polaków, uwidaczniającej się od lat w poziomie debaty publicznej, w narracji i dogmatyzacji wszystkiego co nas otacza. Dotyczy to przede wszystkim rzeczywistość współczesnego, ponowoczesnego i rozproszonego świata, którą to moi Rodacy w większości chcą opisać za pomocą XIX-wiecznych paradygmatów, fantazmatów i trupów zalegających nagminnie ich szafy oraz zakamarki nadwiślańskiej mentalności.
O analfabetyzmie i zdziecinnieniu współczesnej tzw. „polskości” adekwatnie wyraził się prof. Bruno Drweski, francuski historyk i politolog, wykładowca renomowanych uczelni w Europie i za Oceanem: „….Komuś na Zachodzie (bo wśród narodów Rosji i byłego ZSRR ten cel został już dawno został osiągnięty) zależy na tym, żeby Polska uchodziła za bęcwała świata, za kapo Jankesów. I taki cel został dziś w pełni osiągnięty za pośrednictwem burzycieli pomników, tanich najemników ludobójstwa w Iraku oraz pomocników polakożerczych puczystów UPA. Tępota polskich tzw. elit, co się POPiS-ują po kolei od 25 lat, to typowe zachowanie krzyczącego z bólu niewolnika, który chce budzić litość nowego Pana i marzy o tym, żeby stać się jego Uncle Tomem, czyli ulubionym niewolnikiem mającym służyć w domu swego Pana, by nie tyrać na jego polach. Takie zachowanie to nie wyzwolenie, to dobrowolne lokajstwo hilfspolizei. Czas żeby naród polski się przekonał, że stał się za pośrednictwem swych niewolników u "władzy" pośmiewiskiem świata i żeby się zbuntował przeciwko własnym i cudzym paniczom. Czas żeby się dowiedziano nad Wisłą, że dziś już nikt na świecie nie szanuje polskojęzycznego niby państwa, i czas, żeby polski naród zrzucił tę hańbiącą dla niego nomenklaturę rządzącą. Jako członkowi rodziny powstańczego Prezydenta Poznania w 1919 r. i powstańca warszawskiego jest mi po prostu wstyd, że Polską rządzą ludzie malutkiego formatu na poziomie księdza Tiso”.
Jak mówi zacytowany francuski naukowiec i intelektualista ocena ta dotyczy wszystkich elit (en bloc) rządzących naszym krajem od ponad ćwierć wieku. I to jest pierwszy element powodujący, że Polska i tzw. „polskość” ze mnie wyparowują.




poprzedninastępny komentarze