O lewicowym antykomunizmie
2017-09-04 15:41:59
Demokracja nie jest kwestią
celowości, lecz obyczajowości.

Willy BRANDT

Przemysław Wielgosz (LE MONDE DIPLOMATIQUE, lipiec 2017) zauważył celnie, że „……nie ma lewicowego antykomunizmu, a antykomunizm liberałów zawsze wyląduje w sąsiedztwie skrajnej prawicy”. Do tej smutnej, acz realistycznie brzmiącej sentencji dodać wypada jedynie, iż każda doktryna, ideologia czy teoria zaczynająca swą narrację od anty- prędzej czy później skieruje swą nienawiść i agresję przeciwko ludziom. INNYM ludziom. Bezrefleksyjność i emocjonalność takiej reakcji i retoryki – ale na poziomie popularnej „piaskownicy” (czyli emocje infantylne, dziecinne i wyrażane na podstawie zmysłowych wrażeń, nie na podstawie krytycznej refleksji i zastanowienia popartej wykładnią oraz znaczeniem stanowionego prawa) – prowadzić muszą do zaskakujących wniosków i spostrzeżeń. Na pewno negujących ewolucyjność naszej rzeczywistości, jej przygodność i przypadkowość, a z drugiej strony – kastrujących wielopłaszczyznowość ludzkiej osoby, różnorakość budowy jej konstrukcji psycho-osobowej, powodując zero-jedynkowe spojrzenie na świat i ludzi. Sprzyja taki proces życzeniowemu spojrzeniu na otaczającą nas rzeczywistość - jak mawiał Wańkowicz: rządzi nami „chciejstwo” (co w wielu dziedzinach ludzkiej aktywności np. polityce czy biznesie jest cechą dyskwalifikującą) - prowadząc do infantylizacji, irracjonalizmu i afektywnego, niezrównoważonego, niekoherentnego z racjami rozumu spojrzenia na orbis terrarum.
Natknąłem się w sieci nie dawno na stwierdzenie próbujące grać rolę poważnej i pogłębionej analizy (wiele w Internecie jest pospolitego „chłamu”, ale ta teza uderzyła mnie wybitnie swoją „odlotowością” i pląsami myśli Autora po dalekich opłotkach racjonalności czy pospolicie rozumianego rozsądku), że dzisiejsze rządy Prawa i Sprawiedliwości są bezpośrednim efektem …… stanu wojennego. Autor definiujący siebie jako „lewicowy antykomunista” z przekonaniem afiszując się z tak postawioną tezą stawia siebie obok ultra-prawicowych gremiów nie tylko w PiS-e ale bliskich ONR-owi czy Marianowi Kowalskiemu. Owa rzekoma zmowa elit schyłkowej Polski Ludowej i części tzw. „różowych” (czyli KOR-u i doradców pierwszej >Solidarności<) miałaby na celu „przetrącenie kręgosłupa” zdrowego, robotniczego i bezkrytycznie afirmowanego nurtu w pierwszej >S<. Na potwierdzenie tych rewelacji przytacza wypowiedzi szanowanych osób z kręgu opozycji z czasów PRL – Karola Modzelewskiego i Józefa Piniora – o innym charakterze związku reaktywowanego pod koniec lat 80-tych XX wieku (choć tu moim zdaniem posuwa się, delikatnie mówiąc, do manipulacji, tendencyjności i wybiórczości mających potwierdzić jego karkołomną tezę). Także pozycja w pierwszym rządzie III RP (niekomunistycznym jak powszechnie mówi mainstream) Leszka Balcerowicza, reformy wedle recept neoliberalnej szkoły „Chicago Boy’s” i wszystko co po tym się wydarzyło są wedle takiego mniemania logicznym, w jakimś sensie zaplanowanym i kontrolowanym procesem, obliczonym na wyraźnie określony efekt.
I nie pomogą żadne zaklęcia Autora – przed i po opublikowaniu tekstu – iż jest on zdecydowanym przeciwnikiem tzw. spiskowej teorii dziejów. Jest to logiczny i konsekwentny ciąg przyczynowo-skutkowy zachodzący w świadomości osoby stawiającej taką tezę jak również potwierdzenie zacytowanej na wstępie tekstu sentencji Przemysława Wielgosza.
Czy manicheizm w swej istocie (a takie widzenie rzeczywistości na zasadzie jedynie skrajnie opozycyjnych stanowisk – zło : dobro, ciemność : światło, prawda : oszustwo stanowią genezę tak postawionej tezy) jest możliwy do połączenia z oświeceniowym, a tym samym racjonalnym, lewicowym, humanistycznym widzeniem świata i człowieka ? Trzeba zauważyć, iż taki opis świata i człowieka jest de facto narracją religijną, więc – mityczną, irrealną, mitomańską, iluzoryczną i urojoną.
Nie będę powtarzał frazy o przygodności i przypadkowości działalności człowieka zwanej polityką. Wynika to przede wszystkim z wielopłaszczyznowości geopolityki i stosunków międzynarodowych, o dynamice zjawisk społecznych w wymiarze masowym - których w żadnym stopniu nie sposób przewidzieć - nawet nie wspominając. Nikt w 1980-81 roku nie mógł przewidzieć kolapsu ZSRR, rozwoju sytuacji politycznej, społecznej i wewnątrzpartyjnej w Kraju Rad. O tym świadczą zarówno zaskoczenie jakie wywołała dynamika i postępy procesu rozpadu Imperium Radzieckiego w zachodnim establishmencie politycznym, jak i niezmienna wysokość nakładów na instytuty czy placówki różnej proweniencji w krajach Zachodu zajmujących się szeroko rozumianą sowietologią. W tym miejsce warto tylko przypomnieć intelektualny klimat panujący w elitach władzy Zachodu dotyczący przebudowy struktur państwowych i społeczeństw wedle neoliberalnych dogmatów. Autor owego humbugu, o którym mowa, łaskawie przypomina o tym fakcie ale dokonuje go z pozycji właśnie tzw. „lewicowego antykomunizmu”, a de facto – anty-peerelizmu nie biorąc absolutnie pod uwagę ówczesnej sytuacji międzynarodowej, uwarunkowań europejskich i ustalonego porządku pojałtańskiego. Subiektywne namiętności i niekontrolowane racjonalnie emocje nastawione nie na obiektywizm, a na owo anty- (podobnie jak to ma miejsce u ultra prawicowców – intelektualne podglebie jest tu tożsame) uosabiające stan wojenny jako clou najgorszych cech PRL, nieuchronność systemową i sataniczną złowrogość tzw. „komunistów” prowadzą Autora na wyraźne pozycje manichejsko-religijne. A Polska Ludowa zwłaszcza w ostatnim okresie swego istnienia nie miała z ortodoksją „komunistyczną” wiele wspólnego. Stwierdza to wielu znawców problemu: Werblan, Łagowski, Walicki, Jedlicki, Modzelewski itd.
I to moim zdaniem, nie jakaś zmowa elit (krążąca swym ideowym przesłaniem wokoło spiskowych teorii), była główną przyczyną wprowadzenia stanu wojennego w Polsce. Nie zmowa o której tu już wspomniano, ale owa przygodność i przypadkowość wynikająca z takiego (a nie innego) rozwoju sytuacji wewnątrz kraju jak i w skali międzynarodowej, jak również przewidywanie możliwego (pesymistycznego) rozwoju sytuacji.
Polska AD 1980-81 (i potem przez kolejną dekadę) była (i jest) podzielona symetrycznie i głęboko, a owa dychotomia swymi korzeniami sięga dalej niż PRL, II RP, bo do czasów przed- i rozbiorowych. Poza tym, nie prawdą jest głoszona teza przez post-solidarnościowe elity dziś nobilitujące się na główne siły opozycyjne lat 70-80 o swych szerokich i rozległych wpływach społecznych. Cała narracja ówczesnej „Solidarności” i post-solidarnościowa po 1989 roku przedstawiała, i czyni tak dziś, tę polaryzację naiwnie, życzeniowo, w sposób reklamiarsko-propagandowy. Oto z jednej strony stoi „zdrowy, oparty o robotniczy trzon i znój pracy rolników indywidualnych” prawdziwy naród polski (z papieżem na czele i Lechem Wałęsą, wraz z symboliką i mitami wiązanym z tymi osobami), a z drugiej – zdrajcy, komuniści, homo-sovieticusy, „ubecy” i inna tego typu „swołocz”. Czyli – jing vs jang, biel kontra czerń, anielskość przeciw satanizmowi. I ten podział – z grubsza – prezentowany jest także dzisiaj, choć nie odpowiada on absolutnie (tak jak i wtedy) zasadniczym podziałom, interesom i stratyfikacji klasowej. I chodzi tu zarówno o wagę ilościową jak i argumentację.
Ponieważ PRL była krajem nie-demokratycznym, rządzonym autorytarnie (mniej lub bardziej w różnych okresach po 1956 roku) w sensie demo-liberalnych kanonów cywilizacji zachodniej obie strony owego starcia siłą rzeczy musiały zbierać pod swoje sztandary różne opcje (często „od Sasa do lasa”). I tu i tam byli post-endecy, tu i tam byli zwolennicy socjalizmu w stylu PPS-owskim, tu i tam byli narodowcy i nacjonaliści. Tu i tam zakorzenili się osobnicy o mentalności jakobińsko-bolszewickiej – jak w każdym ruchu masowym przyciągającym różne indywidua. Także zarówno w PZPR jak i „Solidarności” byli tzw. pro-państwowcy, próbujący w tym zamieszaniu i napięciu hamować radykałów i „oszołomów” mając na uwadze przede wszystkim „publico bono” (bo Polska Ludowa była – wbrew temu co mówią dzisiejsze elity POPiS-owskie – państwem polskim) itd. itp. Jakakolwiek idealizacja czy bezkrytyczna apoteoza (i vice versa – totalne potępienie) któregokolwiek elementu składowego w obu blokach (robotników zaangażowanych w >S< i w tzw. aktyw partyjny, „patriotów” z Grunwaldu czy KPN-u, naukowców i autorytety zgromadzonych wokoło Komisji Krajowej czy tworzących różnego rodzaju rady konsultacyjne przy naczelnych organach władzy Polski Ludowej itd.) prowadzi na manowce, idealizuje, heroizuje z jednej i deprecjonuje, poniża, opluwa z drugiej strony całość najnowszych dziejów naszego kraju. Jest irracjonalna i szkodliwa tak dla tkanki społecznej jak i dla istoty państwa, jego bytu i przyszłości. Tworzy kolejne mity, legendy i „trupy w szafach” nadwiślańskiej świadomości. Rozbudowuje polskie romantyczne imaginarium o kolejne, nieprawdziwe apokryfy, będące mimochodem genezą następnych legend, tromtadrackich opowieści, heroicznych mitów i tabunów kombatantów (kiedy rzeczywista grupa aktywnych „na prawdę” opozycjonistów sięgała wówczas – jak mówi wielu autentycznych działaczy podziemia – co najwyżej kilku tysięcy osób). Owo chciejstwo i dogmatyzm w stylu zero-jedynkowym z przeszłości dziś triumfują w rządach kolejnych klonów >Solidarności< w osobach panów Śniadków, Jurgielów, Szyszek, Piotrowiczów, Waszczykowskich, Jakich, Pięt, Brudzińskich, Tarczyńskich, Suskich itp. „jenotów” polskiej polityki.
A co w takim razie z antysemityzmem i post-endekoidalnymi ideami, które funkcjonowały nie tylko na obrzeżach Partii (vide Zjednoczenie Patriotyczne >Grunwald<), ale i >Solidarności< (wstydliwie się współcześnie nie wspomina wytupania i wyklaskania w Oliwii Jana Józefa Lipskiego i Aleksandra Małachowskiego) ? A jak to w takim razie jest drogi Autorze krytykowanej tu frazy, mój szanowny oponencie, iż działaczem >S< mógł być Janusz Waluś, rasista, biały suprematysta i de facto faszysta, antykomunista klasyczny, zabójca Chrisa Haniego, w RPA, odsiadujący wyrok dożywotniego więzienia za ten czyn, ostatni jak głosi narodowo-prawdziwa część polskiego spectrum politycznego, żołnierz wyklęty ?
Jeśli więc uprawniony jest wniosek, iż stan wojenny jest ojcem dzisiejszej sytuacji (pewnie w jakimś sensie tak, ale gdzie w takim razie przygodność, gdzie okazjonalność, incydentalność) w jakiej ugrzęzła polska demokracja pod rządami PiS-u to „per analogiam” jasno trzeba sobie powiedzieć, idąc tropem myśli Autora, iż źródła marszów ONR-owców i tzw. narodowców tkwią w >Solidarności< AD’1980-81, która ponad miarę fetyszyzowała tzw. wartości narodowe wedle XIX-wiecznego sznytu oraz klerykalizowała przestrzeń publiczną w sposób perfidny, w stylu którego by się nie powstydziły „ciemnota”, filisterstwo czy obskurantyzm rodem z Kontrreformacji. Efekty formalne i jurydyczne tego zjawiska to m.in. sposób i forma wprowadzenia religii do szkół, ustawa dotycząca przerywania ciąży czy styl podpisania i wejścia w życie konkordatu.
Dokładnie wiadomym jest, iż źródłem wielu polskich nieszczęść jest ta romantyczna, idealistyczna, połączona z klerykalizmem i ludowo-manifestacyjną (czyli bezrefleksyjną) pobożnością, wykładnia polityki, historii, socjologii itd. Jak mówi celnie sentencja Józefa Szujskiego: „Fałszywa historia, mistrzynią fałszywej polityki”. A wiemy (za Josephem Campbellem) jednocześnie, iż mity to społeczne sny, a sny z kolei są mitami personalnymi.
Na koniec warto jeszcze tylko zwrócić uwagę na to, iż to byt określa świadomość i że ten byt definiujemy zarówno w wymiarze materialnym jak i intelektualno-świadomościowym (oczywiście jest to kolejny przykład działania zasady sprzężenia zwrotnego). Sfera intelektualno-świadomościowa nadwiślańskiego ludu, lechickiego plemienia jaka jest (jak z „koniem Tyma”) każdy widzi. I tą sentencją chciałbym podsumować niewątpliwie oryginalny, o niezwykle karkołomnej paraboli intelektualnej, materiał Kolegi lewicowca-antykomunisty otwierający pola dla kolejnych fantazmatycznych popisów nadwiślańskiego, prawdziwie patriotyczno-polskiego, lewicowo-antykomunistycznie nastawionego, imaginarium.

poprzedninastępny komentarze