Nam jest wszystko OFE
2013-06-28 22:25:40
Krajem wstrząsnęła sprawa reportażu Mariusz Szczygła, ujawniającego fakt, że dzieciobójczyni okazuje się być od lat nauczycielką w całkiem przyzwoitym warszawskim liceum i ekspertką MEN. Nawet po lekturze tego tekstu trudno jednoznacznie rozstrzygać o tym, co zrobić z tą sytuacją, ale jak widać, po raz kolejny państwo nie zdaje egzaminu. Nauczycielka została zidentyfikowana, grozi jej lincz. Coś w tej sprawie musi zresztą być, skoro budzi zainteresowanie kolejnych dziennikarzy.

I właśnie o to chodzi. Szczygieł nie jest pierwszym reportażystą zainteresowanym Ewą T. Rok temu o tej samej sprawie pisały. „Fakty i mity”. Pismo obrzydliwe, w mojej opinii stanowiące antyklerykalny refleks ekstremistycznie katolickich tytułów prasowych z Torunia i jego mentalnych okolic. Coś w tym jednak jest. „Gazeta Wyborcza” po Aferze Rywina utraciła status hegemonicznej potęgi, ale ciągle jest medium głównego nurtu, nadającym kształt debacie publicznej. To po jej publikacji ludzie chcą zabić Ewę T., a nie po artykule w niszowym tygodniku. Sprawa Ewy T. angażuje uwagę i budzi emocje, chodzi przecież o zbrodnię na dziecku. Przemoc wobec dzieci jest ogromnym problemem społecznym w Polsce, czego jako były pracownik czołowej, polskiej organizacji zajmującej się jej zwalczaniem nie jestem skłonny w żaden sposób relatywizować. Dzisiaj do obiegu poszła jednak znacznie poważniejsza bomba.

Powiązany z SLD think tank Centrum im. Daszyńskiego ujawnił proste wyliczenie skali penetracji akcjonariatu trzech giełdowych koncernów medialnych w Polsce. Od kilku już lat toczy się debata o tym, co zrobić z OFE. Kapitałowy system emerytalny jest skrajnie nieefektywny i nie tylko nie zwiększa polskich emerytur, ale jest też podstawowym mechanizmem napędzania długu publicznego. Inwestycje giełdowe będące bowiem hazardem na przyszłych emeryturach są stabilizowane kupnem obligacji państwowych. W ten sposób państwo musi usługiwać prywatnemu kapitałowi podwójnie. Najpierw oddaje mu pieniądze, a potem jeszcze płaci dodatkowe procenty, by koniec końców dokładać na uzupełnianie zbyt niskich świadczeń emerytalnych. Nawet dogmatyczny rząd zdaje sobie z tego sprawę – najpierw ograniczył skalę haraczu przekazywanego do OFE z naszych składek, a teraz coraz głośniej mówi o tym, żeby dać obywatelom dobrowolność w sprawie oddawania jakichkolwiek pieniędzy Funduszom.

Co się stało, kiedy pierwszy raz zaatakowano OFE? Wszczęto panikę: „Rząd chce nam zabrać nasze pieniądze”, „Skok na OFE”, itd. – straszyły nagłówki prasowe. Politycy mieli rzekomo „zabrać dla siebie” „pieniądze obywateli”. W rzeczywistości chodziło o ograniczenie pasożytniczego mechanizmu kreującego dług publiczny – OFE nie dość, że zadłużały nasze państwo, to jeszcze pobierały wysokie prowizje za obsługę zarządzanego przez siebie kapitału. Do tego chóru przyłączało się zresztą wówczas nawet SLD.

To, że w Polsce poza paroma wyjątkami nie ma mediów lewicowych, wiadomo od dawna. Trochę stara się „Trybuna”, ale przy złej makiecie, dość nudnych tekstach i braku promocji może się jej nie udać. Lewicowych tytułów jest mało, mają mniejszą siłę oddziaływania, nie kształtują poglądów. Robią to medialne koncerny. Ostatnio analizowałem na zajęcia z komunikowania politycznego stopień reprezentacji stron dialogu społecznego na łamach gospodarczych stron „Wyborczej”. Chciałem mieć twardy argument w dyskusjach z prawicowo zorientowanymi kolegami ze studiów, upierającymi się, że jest ona lewicową gazetą. Analiza obejmowała 2 tygodnie, zliczałem w niej wszystkie wzmianki o reprezentantach organizacji pracodawców i pracowników. Wnioski? Nawet nie wliczając goszczących tam notorycznie ważniaków z Forum Obywatelskiego Rozwoju i samego Balcerowicza, Centrum A. Smitha itd., pracodawcy byli reprezentowani 15 razy częściej od związkowców. O tych ostatnich napisano dosłownie raz. A wiecie w jakiej formie? Był to esej Henryki Bochniarz, piętnujący ich „roszczeniowość”. Tak, tekst prezydentki PKPP Lewiatan. Dużo pozytywnych wzmianek można było za to znaleźć nt. „komitetu obrońców OFE”, czyli klubu zatroskanych o własne, pasożytnicze zyski elit III RP.

Jak się okazuje, OFE inwestują w media na potęgę. Polsat, chociażby dzięki swojej nazwie, jest powiązany z jednym z Funduszy, to oczywiste. Ale jego istotnymi właścicielami są i pozostali gracze emerytalni. Sprawa dotyczy także TVN, w którego akcjonariacie potężną rolę odgrywają wszystkie OFE. W Agorze jest ich stosunkowo najmniej, ale akurat tutaj największy z nich, ING, ma pakiet wart 190 mln zł. To, że stałymi komentatorami pomysłów na reformowanie emerytur są w „Wyborczej” ludzie pokroju Marka Góry, nie powinno dziwić. Sam Góra pojawia się na tych łamach jako „współtwórca” obecnego systemu. W rzeczywistości jest jego beneficjentem i żywym dowodem konfliktu interesów. Nie tak dawno był bowiem szefem rady nadzorczej OFE zarządzanego właśnie przez ING. Wszystkie wspomniane media straszą nas strasznymi skutkami odwrotu od prywatyzacji emerytur, reklamują umowy śmieciowe, wołają o likwidację Karty Nauczyciela i dają głos beneficjentom wyzysku pracowników. Są tubą bogaczy, a nie instrumentem demokratycznej kontroli.

Zjawisko przekupywania dziennikarzy jest tak długie, jak tylko istnieją media. Już blisko sto lat temu ich wszechwładzę piętnował Walter Lippmann, przed nim robił to pośrednio Marks. W czasie I Wojny Światowej Niemcy kupowali francuskie gazety, aby sprawniej manipulować opinią publiczną wrogiego państwa. Dzisiaj skala jest inna. Media docierają do nas w każdym zakątku świata i przy użyciu niezliczonej ilości kanałów komunikacji. Hasła w rodzaju „Nam nie jest wszystko jedno”, sloganu „Wyborczej”, są zatem niestety podwójnie ironiczne.

A z tego co wiem, akurat warunki pracy w „FiM” są o wiele lepsze niż w „GW” i TVN.


poprzedninastępny komentarze