2009-03-30 14:10:33
Pod promowanym przez polski rząd hasłem „ratowania miejsc pracy” kryje się de facto ratowanie zysków właścicieli przedsiębiorstw- za pieniądze… samych pracowników. Tak oto pracownicy będę de facto płacić za swoje miejsca pracy- przy czym zostanie im to rozłożone na przyszłe lata, kiedy to będą musieli podatkami spłacić zobowiązania, które zaciąga rząd żeby zdobyć środki na wsparcie gospodarki, a więc- w większości prywatnych przedsiębiorstw.
Utrzymując produkcję, utrzymuje się miejsca pracy- ale i zyski właścicieli przedsiębiorstw. Przy czym płace będą obcinane, zmniejszane etaty, a do pensji dołoży państwo. Wszystko po to, żeby zachować minimum rentowności kapitału. O wiele taniej by było pozwolić upaść niektórym przedsiębiorstwom (potem mogłoby je przejąć państwo), a ludziom wypłacić zasiłki- niż sztucznie utrzymywać za państwowe pieniądze koniunkturę i produkcję. Zresztą recesja i bezrobocie nie są do uniknięcia- w pewnym momencie państwo nie będzie bowiem w stanie dalej zadłużać się, żeby utrzymać produkcję (i zyski kapitalistów)- ale chodzi o odłożenie w czasie tego momentu. Przez ten czas kapitał zdąży nabyć obligacje państwowe, żeby wejść w pełną recesję jako wierzyciele państwa, czyli społeczeństwa- które będzie musiało wtedy pracować na kapitalistów, żeby oddać im pieniądze pożyczone przez państwo.
Związki zawodowe dały się nabrać na chwyt pod tytułem „obrona miejsc pracy”. Razem z przedsiębiorcami „zgodzili się”, że przede wszystkim trzeba ratować miejsca pracy- nawet płacąc cenę w postaci obniżki płac, etatów, itp… Jakoś nie słyszałem, żeby przedsiębiorcy zgodzili się zrezygnować z zysku- taki warunek nawet nie był stawiany przez związkowców… Ale czemu się dziwić, przecież od początku transformacji do systemu kapitalistycznego polskie związki zawodowe nie potrafią znaleźć się w nowym systemie, nie potrafią bronić interesów pracowniczych, nie potrafią podjąć merytorycznej obrony przed bezkompromisowo i bezwzględnie narzuconym interesem pracodawców i kapitału…
Utrzymując produkcję, utrzymuje się miejsca pracy- ale i zyski właścicieli przedsiębiorstw. Przy czym płace będą obcinane, zmniejszane etaty, a do pensji dołoży państwo. Wszystko po to, żeby zachować minimum rentowności kapitału. O wiele taniej by było pozwolić upaść niektórym przedsiębiorstwom (potem mogłoby je przejąć państwo), a ludziom wypłacić zasiłki- niż sztucznie utrzymywać za państwowe pieniądze koniunkturę i produkcję. Zresztą recesja i bezrobocie nie są do uniknięcia- w pewnym momencie państwo nie będzie bowiem w stanie dalej zadłużać się, żeby utrzymać produkcję (i zyski kapitalistów)- ale chodzi o odłożenie w czasie tego momentu. Przez ten czas kapitał zdąży nabyć obligacje państwowe, żeby wejść w pełną recesję jako wierzyciele państwa, czyli społeczeństwa- które będzie musiało wtedy pracować na kapitalistów, żeby oddać im pieniądze pożyczone przez państwo.
Związki zawodowe dały się nabrać na chwyt pod tytułem „obrona miejsc pracy”. Razem z przedsiębiorcami „zgodzili się”, że przede wszystkim trzeba ratować miejsca pracy- nawet płacąc cenę w postaci obniżki płac, etatów, itp… Jakoś nie słyszałem, żeby przedsiębiorcy zgodzili się zrezygnować z zysku- taki warunek nawet nie był stawiany przez związkowców… Ale czemu się dziwić, przecież od początku transformacji do systemu kapitalistycznego polskie związki zawodowe nie potrafią znaleźć się w nowym systemie, nie potrafią bronić interesów pracowniczych, nie potrafią podjąć merytorycznej obrony przed bezkompromisowo i bezwzględnie narzuconym interesem pracodawców i kapitału…