Nie ma zgody na wykluczenie społeczne. Wywiad z Piotrem Kretem
2014-11-07 02:02:59
Z Piotrem Kretem, działaczem związkowym z Katowic i kandydatem na radnego lokalnego Komitetu Wyborczego „My z Katowic" rozmawia Dawid Jakubowski.



DJ: Skąd pomysł startu w wyborach samorządowych?


PK: Związki zawodowe od kilku lat przeżywają w Polsce kryzys. Szacuje się, że tylko 15% pracowników przynależy do jakiegoś związku zawodowego. Tymczasem w Szwecji ten odsetek wynosi 70%. Niestabilne warunki zatrudnienia, a więc umowy śmieciowe, presja pracodawców wywierana na pracownikach, aby nie angażować się w działalność związkową no i w końcu sama nieskuteczność niektórych związków zawodowych, zniechęca pracowników do aktywności. Te wszystkie czynniki sprawiają, że związki zawodowe muszą rozszerzać swoją działalność, udzielać się wśród społeczności lokalnej – na osiedlu, dzielnicy i w końcu w mieście, a w tym przypadku najważniejsze decyzje, które mają wpływ na standard i poziom życia mieszkańców zapadają właśnie na szczeblu samorządowym.

Związki zawodowe muszą rozszerzać swoją działalność, ale w jaki sposób?

Zdania w tej kwestii są podzielone, ale osobiście uważam, że związki zawodowe powinny reprezentować nie tylko swoich członków, ale także innych pracowników, którzy nie mogą zapisać się do związku z racji niestabilnej pracy, zatrudnienia na umowach śmieciowych. Co więcej jako związkowiec jestem przekonany, że należy wyjść do ludzi wykluczonych społecznie, długotrwale bezrobotnych i ich rodzin. Mieszkam w robotniczej dzielnicy – Szopienice i doskonale widzę ilu moim znajomym, często sąsiadom upadek tutejszych zakładów pracy po tzw. transformacji odebrał wszelkie nadzieje na pracę i lepsze życie.

Niestety nasze państwo porzuciło ich jak zbędny balast. Ci ludzie nie uzyskują żadnej pomocy od władz. Co gorsza ich trudna sytuacja materialna, zawodowa, a więc i życiowa przekłada się na następne pokolenia. Rośnie nam pokolenie młodych ludzi, którzy nie zaznali nigdy przywileju stabilnej i bezpiecznej pracy gwarantującej życie na godnym poziomie. Związki zawodowe muszą wyjść do takich ludzi z ofertą, muszą ich reprezentować i pomagać im. Wielu ludziom w Polsce odebrano prawo do poczucia własnej godności. Ze strony związków zawodowych nie może być zgody na politykę wykluczającą osoby zatrudnione na umowach śmieciowych, bezrobotnych, wykluczonych społecznie i ich rodzin.

Wybory samorządowe zbliżają się wielkimi krokami. Startujesz na radnego ze swojej dzielnicy – Szopienic, ale nie widać nigdzie twoich banerów, plakatów i ulotek wyborczych.

To prawda – moja kampania wyborcza nie polega na wieszaniu banerów, rozklejaniu plakatów i wrzucaniu do skrzynek pocztowych ulotek. Jak chyba każdy z nas w okresie przedwyborczym codziennie wyjmuję ze skrzynki na listy kilkanaście ulotek, listów do mieszkańców od kandydatów, słupy ogłoszeniowe na przystankach autobusowych i tramwajowych obklejone są plakatami, a o banerach nawet już nie wspomnę. Swoją kampanię wyborczą prowadzę poprzez spotkania bezpośrednie z mieszkańcami mojego okręgu wyborczego. Jestem przeciwny wydawaniu ogromnych kwot na materiały propagandowe, jak to robią największe partie polityczne w kraju przy każdych wyborach, bo dla przeciętnego mieszkańca nic z tego dobrego nie wynika. Sądzę, że kandydaci, którzy swoją kampanię opierają na wieszaniu banerów, rozklejaniu plakatów i wrzucaniu do skrzynek ulotek wyborczych po prostu obawiają się bezpośredniego spotkania z wyborcami, rozmowy o tym co tak naprawdę boli mieszkańców i jakie powinny być priorytety władz naszego miasta.

Jakie stawiasz sobie cele, co zamierzasz zrealizować jeśli zostaniesz wybrany na radnego?

Jak już wspominałem moja kampania wyborcza opiera się na bezpośrednich spotkaniach z wyborcami, rozmowach i dialogu społecznym. To bardzo pouczająca lekcja, bo można dowiedzieć się wielu rzeczy, o których nie miało się wcześniej pojęcia. Jeśli zostanę radnym mam zamiar podnosić tematy ważne dla mieszkańców mojego okręgu wyborczego, które poruszane były podczas spotkań wyborczych. Bardzo ważnym elementem dla mnie będzie większe zaangażowanie władz samorządowych w rozwój dzielnic i osiedli Katowic, które przez ustępującą władzę były zapomniane lub pomijane. Taką dzielnicą niewątpliwie są Szopienice. Podniesienie aktywności społecznej, walka z wykluczeniem społecznym, aktywizacja zawodowa, stworzenie dla dzieci i młodzieży możliwości spędzania wolnego czasu na obiektach sportowych to kwestie najważniejsze. Podjęcie tego typu działań podniesie również poziom bezpieczeństwa, zmniejszy skalę zjawisk patologicznych, poprawi komfort i standard życia zwykłych ludzi, mieszkańców Katowic, a to jest dla mnie absolutny priorytet.

W kształtowanym przez media głównego nurtu dyskursie pomija się, że niemałą część wykluczonych, o których mówisz stanowią pracownicy dawnych zakładów przemysłowych, fabryk, czyli klasa robotnicza. Czy według Ciebie w kraju takim, jak Polska nadal istnieje zauważalny na przykładzie społeczności lokalnych problem niezmiennego od czasów Marksa mechanizmu wyzysku ekonomicznego uderzającego w pierwszej kolejności w tę klasę?


Klasa robotnicza w dawnym ujęciu, rozumieniu tego pojęcia obecnie nie istnieje, ale problem wyzysku jak najbardziej. Wraz z przemyślaną polityką kapitalistów prowadzącą do likwidacji fabryk i zakładów państwowych, hut, klasa robotnicza w historycznym ujęciu przestała istnieć. Warto zwrócić uwagę na fakt, że dzisiejsi prekariusze – mogą pracować w różnych branżach. Niestabilne i słabo opłacane formy zatrudnienia dotyczą zarówno pracowników fizycznych, jak i osób z wyższym wykształceniem. Można być pracownikiem ochrony w supermarkecie, pracownikiem międzynarodowego przedsiębiorstwa, w końcu można być pracownikiem banku. Różne branże, dziedziny gospodarki, ale we wszystkich tych przypadkach można być zatrudnionym na podstawie umowy śmieciowej, a więc na niepewnych warunkach zatrudnienia. Prekariat to jest właśnie takie zjawisko, że bez względu na miejsce pracy czy choćby branżę, podstawowym elementem je określającym jest brak stabilności zatrudnienia, gwarancji bezpieczeństwa pracy, gwarancji dochodu, gwarancji ubezpieczenia społecznego i dostępu do publicznej opieki zdrowotnej. W czasach Marksa podział był prostszy – główną sprzecznością była klasa robotnicza i kapitaliści, czyli burżuazja, choć nie brakowało także pracowników nieprodukcyjnych, czyli drobnomieszczaństwa przechylającego się to na jedną, to na drugą stronę w zależności od zmiany sytuacji. Mimo, że kapitaliści starali się wszelkimi sposobami, w tym także poprzez ugodowe związki zawodowe odciągnąć proletariuszy od walki klas, znaczna ich część potrafiła jednak organizować się dzięki istnieniu grup i partii, które można uznać za polityczną awangardę.

W obecnych czasach sytuacja uległa zmianie właśnie z powodu rozbicia klasy robotniczej i zwiększenia zasięgu zjawiska wyzysku prekariuszy poza historycznie rozumianą klasę robotniczą. Warto również podkreślić, że w epoce Marksa klasa robotnicza była pozbawiona dostępu do zdobycia formalnego wykształcenia i choć nie brakowało jej aspiracji do poszerzania wiedzy wykonywała najprostsze prace, a dziś prekariusze to często ludzie młodzi, po studiach, znający języki obce, a mimo to nie mogący liczyć na stabilne zatrudnienie. W odniesieniu do społeczności lokalnych należy dodać, że zjawisko prekariatu występuje niezależnie. Można być prekariuszem w podkarpackiej wsi, jak i w aglomeracji takiej jak GOP – Górnośląski Okręg Przemysłowy. Mechanizm wyzysku ekonomicznego prekariuszy, najlepiej wykształconego w historii Polski pokolenia, bez szans na stabilne i bezpieczne zatrudnienie uderza we wszystkich tych, którzy są zatrudnieni na elastycznych warunkach pracy i nie mogą w związku z tym liczyć na stabilizację zawodową, finansową i rodzinną, bowiem wszystkie te kwestie są ze sobą związane. Oczywiście są osoby, które z własnej woli pracują na podstawie elastycznych warunków zatrudnienia, ale ich zarobki są na tyle wysokie, że są w stanie zrekompensować sobie z nawiązką brak dostępu do publicznej opieki zdrowotnej i innych świadczeń socjalnych. Problem w tym, że takich osób jest bardzo mało, a zdecydowaną większość stanowią osoby zatrudnione na umowach śmieciowych, które uzyskują niskie, bądź bardzo niskie dochody, a więc z jednej strony nie mają dostępu do usług publicznych jak ubezpieczenie społeczne, publiczna opieka medyczna, a z drugiej strony niskie dochody nie pozwalają im wykupić takich usług prywatnie.

W tym, co mówisz jest sporo słuszności, aczkolwiek kiedy zaczniemy analizować świadomość grup, które wymieniłeś, stwierdzamy, że koncentruje się ona praktycznie wokół spraw drugorzędnych i nie łączą ich wspólne interesy, jakie spajały proletariat fabryczny. Grupy te cierpią z powodu ucisku, ale wykazują słabą mobilność i świadomość, co widać także przy okazji różnych publicznych wydarzeń.


Tak, to druga strona medalu. Trudno nie dostrzec, że ta dyscyplina i zorganizowanie oraz poczucie wspólnego losu, jakie dawała praca w fabryce, są dla prekariatu niedostępne, co utrwala drobnomieszczańskie podejście do kwestii także dla niego samego najbardziej żywotnych, czyli po prostu walki o własne prawa. Świadomość własnych klasowych interesów praktycznie nie istnieje, dzięki stałej anty-klasowej retoryce mediów i dyskursu politycznego. A także skłóceniu. Młody pracownik, który zarobi znacznie mniej niż wypracuje, uważa, że jego koledzy są wredni, potrafią donieść szefowi na siebie wzajemnie i nawet nie warto się organizować. Dlatego równolegle należało by dążyć do odbudowy tegoż proletariatu, ale do tego potrzeba dać mu odpowiednią polityczną reprezentację jego interesów. Jest to praca dla nas wszystkich, wymagająca wiele zaangażowania i poświęcenia i bez wątpienia wykraczamy już tutaj poza kwestie związane z możliwościami i obowiązkami radnego. Z kolei dzisiejsi prekariusze są pogrążeni w swojej większości w letargu, ulegając ogłupiającej propagandzie, że łut szczęścia i kombinowanie pozwoli wybrańcom pośród nich zostać Rockefellerem (każdy myśli, że on nim będzie), podczas, gdy ci, którzy nie nadążą za wyścigiem szczurów są skazani na wymarcie jak dinozaury, albo niektórych z nich uratuje dobroczynność i wysokie PKB. Dopiero doświadczenie realiów może pomóc wybudzić ich z tego obłędnego snu. I to także jest nasze zadanie, ale znów wykraczamy tu znacznie poza ramy kwestii związanych z wyborami.

Dziękuję za rozmowę.


Dziękuję.

Wywiad ukazał się na portalu Socjalizm Teraz
Czy Józef Stalin był demokratą?
2013-10-23 21:11:41
Czy Józef Stalin był demokratą? Polemika z artykułem dra Tomasza Sommera
16 października 2013 | Formacyjne Historia

Tekst ukazał się na portalu konserwatyzm.pl
http://www.konserwatyzm.pl/artykul/11058/czy-jozef-stalin-byl-demokrata-polemika-z-artykulem-dra-toma

Stalin jak najbardziej postępował w kwestii zmiany polityki leninowskiej jak klasyczny konserwatywny satrapa, ale nie dlatego, że powracał, choćby kierując się instrumentalnymi pobudkami do rzekomo zniszczonego przez Lenina demokratyzmu, lecz w miejsce leninowskiego demokratyzmu wprowadzał klasyczny despotyzm, wykorzystując do tego celu rosnącą w siłę partyjną biurokrację.

Artykuł dr. Tomasza Sommera Stalin jako konserwatysta (http://www.konserwatyzm.pl/artykul/11011/tomasz-sommer-stalin-jako-konserwatysta-konserwatywne-interp; artykuł w pełnej wersji jest dostępny w nr 70 „Pro Fide Rege et Lege”: http://sklep.konserwatyzm.pl/pro-fide-rege-et-lege-nr-2-2012/) porusza ważną kwestię powstrzymania rozwoju komunizmu przez Stalina. Jednak niektóre argumenty, mające być tego dowodem, budzą poważne wątpliwości. Na tych właśnie konkretnych tezach autora wymagających głosu polemicznego chciałbym się skoncentrować.

Demokratyzm Lenina i problem liszeńców

Zgodnie z tym, co napisał dr Sommer, opierając się na publikacji Jurija Żukowa Ludowe imperium Stalina, przywódca Związku Radzieckiego miał przeprowadzić kierując się zasadami realpolitik „stalinowską demokratyzację” w stosunku do epoki leninowskiej. Epokę porewolucyjnych lat autor skwitował w następujący sposób:

W 1918 r. stworzono w Związku Sowieckim centralny system kooptacji władzy, który z demokracją nie miał nic wspólnego. Jedynym jej przejawem, zresztą bardzo specyficznym, był zwyczaj publicznego głosowania kandydatur na najniższe szczeble władzy i przyjmowania ich przez aklamację. W dodatku powszechną rzeczą w systemie porewolucyjnym było pozbawianie dużych grup społecznych prawa wyborczego. Ich przedstawiciele stawali się tzw. liszeńcami, którzy z uwagi na złe pochodzenie, czy antysowieckie nastroje zostali wyrzuceni na margines systemu.

Czy faktycznie ten system nie miał nic wspólnego z demokracją?

Przede wszystkim, trzeba stwierdzić, że autor pominął istotę ustroju porewolucyjnej Rosji, którego podstawę stanowiły rady delegatów robotniczych i żołnierskich. Rady były w rzeczywistości koncepcją, która narodziła się wśród samych robotników w dobie rewolucji 1905-1907. W koncepcji Lenina miały one stanowić zarówno szkołę demokracji, jak i podstawowe organy władzy[1]. Dlatego dbał on o regularne zwoływanie ich zjazdów i traktował ich uchwały jako wiążące. Był to model władzy wzorowany na komunach ludowych powstałych w czasie komuny paryskiej w 1871 r. [2]

Warto podkreślić, że ten sposób organizacji władz miał również coś wspólnego z praktykowanym w starożytności modelem demokracji, która także wykorzystywała tak zadziwiające T. Sommera formy bezpośredniej demokracji wiecowej. Z tą różnicą, ze w dobie antycznej prawa wyborczego pozbawieni byli niewolnicy i kobiety, a w demokracji radzieckiej nie mogli z niego korzystać jedynie przeciwnicy związani z interesami innych klas. Miało to związek z tym, że niezależnie od głoszonych ideologii, wspierały one mniej lub bardziej otwarcie rzeź I wojny światowej, stosując frazeologię narodową, by zamaskować imperialne interesy, a następnie po cichu lub jawnie wspierały kontrrewolucję i obcą interwencję. Jednak autor pomija bardzo istotną kwestię, że zgodnie z wszechzwiązkowym spisem ludności z 1926 r. owych pozbawionych prawa wyborczego było 1,63% ogółu spośród ogółu wyborców [3]. Nie da się ukryć, że taka liczba wykluczonych w żadnym razie nie narusza zasad demokratycznych.

W okresie umocnienia się rządów Stalina liczba ta stopniowo zaczęła rosnąć. W 1927 r. liszeńcy stanowili już 4,27 %, z tym, że odsetek ograniczonych w prawach członków rodzin zwiększył się wśród nich do 38,5%, natomiast spadł do 24,8 % jeśli chodziło o kupców i duchownych [4].

Należy dodać, że owo pozbawienie praw wyborczych dla liszeńców wspomniane w artykule dr. Sommera miało charakter jedynie czasowy. Zgodnie z poglądami Lenina i bolszewików, przedstawiciele innych klas mieli z czasem dostrzegać i doceniać osiągnięcia socjalizmu. Ich świadomość miała ewoluować w miarę umacniania się nowego ustroju. Na tej samej zasadzie Lenin traktował kwestię np. wolności prasy. W dekrecie o prasie, wyjaśniając potrzebę tymczasowych ograniczeń jedynie w odniesieniu do prasy jawnie nawołującej do czynów przestępczych, opierającej się na oszczerstwach i występującej przeciw władzy robotniczo-chłopskiej pisał:

Wszyscy wiedzą, że prasa jest jedną z najpotężniejszych broni w rękach burżuazji. Specjalnie w obecnej chwili, w krytycznej chwili umacniania się władzy robotników i chłopów, nie można było pozostawiać w rękach wroga broni, w tej chwili równie niebezpiecznej jak bomby i karabiny maszynowe. Oto dlaczego zastosowano tymczasowe środki wyjątkowe dla przerwania potoku błota i oszczerstw, w którym żółta i zielona prasa chętnie by utopiła młode jeszcze zwycięstwo ludu.

Gdy tylko nowy ustrój zostanie utrwalony, wszystkie administracyjne restrykcje w dziedzinie prasy zostaną cofnięte; prasa będzie posiadała zupełną wolność [5].

Jednak najważniejszą kwestią nieobecną w wywodzie dr. Sommera jest obieralność i odwoływalność urzędników. A także zrównanie płac robotników i urzędników oraz robotnicza kontrola środków produkcji. Żadnego z tych aspektów nawet w zarysie nie poruszył T. Sommer. A przecież był to system w takim stopniu demokratyczny, jakiego przedtem świat nie oglądał i jaki nigdy potem nie miał być urzeczywistniony w ZSRR. Przy tym Lenin zakładał, że demokracja wciąż jest uciskiem państwowym, realizowanym w socjalizmie w stosunku do mniejszości, a w miarę utrwalania ustroju, demokracja będzie się rozszerzać tak dalece, aż obumrze, umożliwiając pełną partycypację społeczną [6].

Różnica tego modelu od praktykowanego w okresie umocnienia władzy Stalina była diametralna. Na znaczeniu straciły przede wszystkim rady, traktowane coraz bardziej jako dekoracyjne tło. Kontrola robotnicza została sprowadzona do zera i zastąpiona przez wzrost znaczenia, a w końcu wszechwładzę biurokracji przeradzającej się w nomenklaturę. Ciężko zatem powiedzieć, że Stalin przywrócił demokrację. Jeśli już, to burżuazyjne reguły funkcjonowania demokracji ograniczonej do kartki do głosowania.

Kwestia, którą poruszył dr. Sommer wiąże się z innymi, które postaram się omówić pokrótce. Demokratyzm nie ogranicza się przecież jedynie do kartki do głosowania.

Dr Sommer bardzo dobitnie wyjaśnił, do czego miała prowadzić rzekoma „stalinowska demokratyzacja”, przyznając, że wykorzystując pretekst starcia Stalina z jednym ze starych bolszewików, Awlem Jenukidze zamknięto dostęp do siedziby carów zwykłym obywatelom. Tym samym Kreml stał się w 1935 r. zamkiem nowego satrapy – J. Stalina.

Podsumowując tę część wywodu, chciałbym uwypuklić, że Stalin jak najbardziej postępował w kwestii zmiany polityki leninowskiej jak klasyczny konserwatywny satrapa, ale nie dlatego, że powracał, choćby kierując się instrumentalnymi pobudkami do rzekomo zniszczonego przez Lenina demokratyzmu, lecz w miejsce leninowskiego demokratyzmu wprowadzał klasyczny despotyzm, wykorzystując do tego celu rosnącą w siłę partyjną biurokrację. Trzeba tu dodać, że problemem dla marksisty nie powinno być to, że Stalin doprowadził do masowego awansu stanowiącego w rzeczywistości nie tak wielki ułamek liczby ludności odsetka wykluczonych. Jedynie to, że dokonał tego za szybko. O tym, że ten proces rozpoczął się przed zmianami w konstytucji, na których koncentruje się T. Sommer można się przekonać sięgając do tekstu O biurokracji sowieckiej pióra Andrzeja Stawara z 1931 r. i innych jego tekstów pisanych przed wojną, w których szczegółowo omawia problematykę tzw. wydwiżenczestwa przedstawicieli innych klas i jego skutków [7].

Terror biały i czerwony, a Stalin

Nic lepiej nie obrazuje konserwatyzmu Stalina i odejścia przezeń od leninowskich norm polityki niż skala i formy represji. Były to działania stopniowo przywracające środki i metody stosowane przez siły ancien regime, także w okresie, gdy dążyły one do powrotu do władzy w postaci białych armii i antybolszewickiej partyzantki. Stalin nie cofnął się jednak nie tylko przed wykorzystywaniem i udoskonalaniem sprawdzonych rozwiązań stosowanych przez przeciwników, ale i wykorzystywaniem pozostawionych przez nich narzędzi. Tak było z obozem na Sołowkach, powołanym 3 lutego 1919 r. przez rząd północny z siedzibą w Archangielsku kierowany przez dawnych deputowanych Konstytuanty z do niedawna działaczem lewicowym Nikołajem Czajkowskim i gen. Jewgienijem Millerem na czele. Zgodnie z ustanowionym przez nich prawem obywatele, których działania uznano za szkodliwe, mieli podlegać aresztowi i zesłaniu w pozasądowym trybie [8]. Jak napisał badacz historii wojny domowej P. A. Golub, politycy ci w późniejszej działalności obarczali bolszewików winą za powołanie tego obozu, przemilczając, że przetarcie drogi w tym kierunku było ich zasługą [9]. Istnieją dane mówiące, że zanim dyktatura Millera i Czajkowskiego, otwarcie popierających zachodnią demokrację upadła w roku 1920, w więzieniach i obozach pracy przymusowej białych na tych terenach zdążyło znaleźć się ok. 11 % ówczesnej ludności Północnej Rosji.

W tym czasie istniały rzecz jasna radzieckie miejsca odosobnienia w Pertomińsku, Chołmogorach i koło Archangielska. Jednak ani współczynnik karceryzacji ani warunki w nich panujące nie dają się podciągnąć pod kategorię totalitaryzmu [10]. Mimo iż wojna domowa wymuszała stosowanie takich środków, utrzymywały się one w tym czasie z pieniędzy lokalnych, bez finansowego wsparcia Moskwy. Dokumenty władz bolszewickich zawierają także czytelne kryteria pozbawienia wolności.

28 lutego 1920 r., miesiąc po zniesieniu kary śmierci Dzierżyński podpisał rozporządzenie prezydium WCzK nr 21, które brzmiało: Zanim dokona się aresztowania tego czy innego obywatela, koniecznie należy wyjaśnić, czy jest ono potrzebne. Często można prowadzić śledztwo bez aresztowania, ograniczając się do innych środków: podpisania deklaracji o nieopuszczaniu miejsca zameldowania, kaucji itd., itp. i doprowadzić sprawę do końca. Dzięki temu CzK osiągnie to, że aresztowane będą tylko te osoby, których miejsce jest w więzieniu, a pozbędzie się niepotrzebnych i szkodliwych drobnych spraw, które tylko sprawiają kłopot, powodują przeciążenie CzK pracą, co pozbawia ją możliwości zajęcia się poważnymi sprawami... [11].

Z kolei na mocy rozporządzenia nr 186 z 30 grudnia 1920 roku, kierownictwo WCzK zaleciło, by aresztowanych za działalność polityczną członków różnych partii antyradzieckich traktować nie jako osoby ukarane, ale czasowo izolowane od społeczeństwa dla obrony interesów rewolucji, a warunki ich przetrzymywania nie powinny mieć charakteru represyjnego [12].

Natomiast okrutne i nie ograniczone zbrodnie białych w wielu rejonach byłego imperium carskiego zaczynały budzić coraz większe protesty nawet wśród zażartych przeciwników czerwonych, jak np. baron Budberg, którego wspomnienia odnotowują odrazę postępowaniem degeneratów podcinających ścięgna uwięzionym bolszewikom i oddających ich na egzekucję Chińczykom, a ich wnętrznościami wyściełających masowe groby [13].

Postępowanie wojsk podległych Kołczakowi inny przeciwnik, dowódca amerykańskich wojsk interwencyjnych we Wschodniej Syberii gen. William Graves, opisał z całą szczerością: We Wschodniej Syberii miały miejsce przerażające zabójstwa, ale dokonywali ich nie bolszewicy, jak to zwykle się sądzi. Nie pomylę się jeżeli powiem, że we Wschodniej Syberii na każdego człowieka zabitego przez bolszewików przypadało sto zamordowanych przez antybolszewickie elementy [14].

Bolszewik K. G. Jerjomin następująco relacjonował z kolei działania oddziałów podległych Denikinowi:

W Filonowie biali zajęli jeden z naszych lazaretów. Wszystkich jeńców doścignął straszny los. Sanitariuszki zgwałcono, a potem rozstrzelano razem z rannymi. (…) Na drodze naszego marszu tu i tam napotykaliśmy ślady krótkotrwałego, ale strasznego panowania białokozaków. Na zboczu drogi martwa kobieta z rozprutym brzuchem i wyrwanym z wnętrza nienarodzonym dzieckiem. Obok – trupy starca, mężczyzny i dwojga dzieci. Zabita młoda chłopka z trzynastoletnią córką. Obie zgwałcone. Dziewczynka, kiedyśmy ją zabierali, była jeszcze żywa [15].

Nawet tak przysięgły wróg bolszewików, organizujący partyzantkę antykomunistyczną, jak Borys Sawinkow po kilku latach bojów zdawał się rozumieć w czyim interesie toczy walkę, która jest beznadziejna, gdyż działania białych armii i partyzantki jedynie odstręczają od niej. W swoim autobiograficznym opowiadaniu Koń wrony[ Конь вороной] pisanym na emigracji w Paryżu w 1923 r. zawarł obok drobnego ułamka bestialstw antykomunistycznych oddziałów, swoje rozterki:

Otwieram Ewangelię: „A Słowo ciałem się stało i mieszkało między nami, pełne łaski i prawdy”... Gdzież nasze ucieleśnione słowo? Gdzież nasza prawda, nasza łaska Boża? Skłamał Jegorow: nie wiadomo, o co walczymy. Wiem, za co wieszam, ale nie wiem, po co. Na tyłach fabrykują cara, nie cara nawet, lecz kacyka, domorosłego i karykaturalnego Napoleonka. Może to ratunek dla Rosji? Ratunek, ale dla generałów i obszarników. Ratunek dla tych, których wraz z krwią wypluł rosyjski lud [16].

Nie miejsce tu na rozwijanie tego wątku, trzeba jednak dostrzec, że w czasach stalinowskich nie stosowano już tak czytelnych kryteriów w polityce więziennictwa ani tymczasowych uwięzień. Liczba aresztowanych wzrosła stukrotnie. Pogorszyły się warunki uwięzienia. Warto zwrócić uwagę jeszcze na jedną kwestię: ofiarą tej nowej polityki zaczęli masowo padać komuniści.

Leninowska taktyka a sojusze międzynarodowe

Tekst dr. Sommera zawiera informację o tym, że Stalin zablokował publikację tekstu Engelsa , w którym krytykował on sojusz Francji i Rosji, gdyż zmierzał do reaktywowania tych planów. Podążając za tezami J. Żukowa, autor stwierdza: Było to radykalne zerwanie z polityką Włodzimierza Lenina, który przecież właśnie dzięki Niemcom stanął na czele rewolucji.

Kwestia ta jest jednak o wiele bardziej złożona, niż zostało to powyżej przedstawione. Przede wszystkim, Lenin nie zamierzał bynajmniej wiązać się z Niemcami ani uzależniać od nich. W antykomunistycznej publicystyce powraca jak bumerang sprawa powrotu Lenina do Rosji ze Szwajcarii poprzez Niemcy w kwietniu 1917 r.. Faktem jest, że będąc politycznym uchodźcą zwrócił się do rządów Rosji, Francji i Anglii z prośbą o zgodę na powrót do kraju. Gdy otrzymał odmowę, jedyną możliwością stał się powrót poprzez Niemcy, będące w stanie wojny z Rosją. Z racji braku niemieckiego ambasadora w Szwajcarii negocjacje z ich rządem podjął w imieniu Lenina szwajcarski socjaldemokrata Fritz Platten. Również pokój brzeski był zagraniem taktycznym ze strony Lenina pozwalającym wycofać się z wojny i skoncentrować się na odparciu białogwardzistów i interwentów.

Lenin uważał, że należy w interesie robotników rosyjskich, za których brał odpowiedzialność i współtworzonego przez nich międzynarodowego proletariatu chwilowo wykorzystać istniejące sprzeczności między ich wrogami. Było mu wszystko jedno z jakim państwem będzie zawierał doraźne porozumienie w konkretnej kwestii, byle tylko osłabić któreś z nich i zyskać siły na pokonanie tego, z którego przedstawicielami przed momentem zawierał czasowy kompromis. Kompromis określony zresztą przy zachowaniu bardzo twardych zasad. Wspomniany powrót do Rosji odbył się na warunkach Lenina, które w jego imieniu przedstawił Niemcom Platten:

1 .Zapewnienie eksterytorialności wagonu, w którym odbędzie się podróż.

2. Paszporty i bagaż nie będą kontrolowane.

3. Bilety zostaną zakupione przez Plattena ( tak Lenin odpowiedział na niemiecką propozycję pokrycia kosztów podróży).

4. Podczas przejazdu przez Niemcy nikt nie ma prawa wejść do wagonu.

5. W miarę możliwości przejazd przez Niemcy ma się odbyć jak najszybciej.

6. Każdy emigrant bez względu na to, czy jest przeciwnikiem czy zwolennikiem wojny, może skorzystać z prawa przejazdu.

7. Zezwolenie na przejazd odbywa się na takiej podstawie, że podróżujących wymieni się na niemieckich i austriackich jeńców wojennych bądź internowanych w Rosji.

8. Pośrednik oraz podróżnicy zobowiązują się, że zrobią wszystko, aby przed opinią publiczną, a zwłaszcza w kręgu robotników, wywiązać się z realizacji tego punktu [17].

Fakty te pokazują dobitnie, że Lenin w żadnym razie nie zmierzał do prowadzenia polityki wiążącej na stałe lub choćby na dłuższy okres czasu interesów Rosji z jakimkolwiek z imperialistów. Trzeba dodać, że Stalin zabiegał bezskutecznie o sojusz z Ententą na wiosnę 1939 r. i dopiero zrażony jej niechęcią, zmuszony był wobec rodzącego się konfliktu zawrzeć przymierze z Hitlerem [18]. Gwoli uczciwości, trudno odmówić również sojuszom zawieranym przez Stalina pewnej koncepcji taktycznej. Jednak o ile w dobie Lenina przyświecał im cel maksymalnych korzyści dla proletariatu, o tyle za Stalina służyły one umocnieniu nomenklatury stanowiącej podstawę jego władzy.

Wizja historii w ZSRR

Przechodząc do ostatniego już wątku, chciałbym skoncentrować się na krótkim odniesieniu się do zagadnienia, które poruszył T. Sommer w publikowanym tekście na konserwatyzm.pl. Mianowicie mam na myśli to, co napisał jego autor ponownie kierując się wnioskami J. Żukowa na temat traktowania nauk historycznych przez Stalina i w dobie wcześniejszej:

W marcu 1934 r. J. Stalin zdecydował o powrocie historii na sowieckie uniwersytety[7]. To mało znany epizod sowieckiej historii, ale wydziały historii na wszystkich wyższych uczelniach, które po państwie carów odziedziczył Związek Sowiecki zostały zlikwidowane w 1919 r. W ich miejsce powstały wydziały nauk społecznych. Przyczyną takiej decyzji była oczywiście potrzeba odcięcia społeczeństwa od historii państwa carów oraz zastąpienia jej materializmem historycznym, który dzieje traktował jako historię konfliktów klasowych, a nie poszczególnych państw czy dynastii. Taka decyzja, zdaniem J. Żukowa, świadczyła o odejściu J. Stalina od komunistycznego dogmatyzmu. To zresztą był dopiero początek przywracania, oczywiście w pewnym zakresie, dobrego imienia imperium rosyjskiemu.

W rzeczywistości leninowska wizja historii dążyła do przedstawiania obiektywnego układu sił społecznych. Ogromnym wkładem w odkłamywanie historii było przypominane wielokrotnie przez Lenina opublikowanie wszystkich tajnych traktatów o podziałach kolonii i wpływów zawieranych z innymi mocarstwami przez dawne rządy carskie i burżuazyjne. Tymczasem wizja historii Stalina nie zmierzała w żadnym razie do potępienia i wyciągnięcia wniosków z wielkomocarstwowej przeszłości.

W referacie Zagadnienia trzeciego roku piatiletki Stalin posunął się do bardzo wymownych stwierdzeń:

Zatrzymać tempo, to znaczy pozostać w tyle. A pozostających w tyle bije się. Lecz my nie chcemy być bici. Nie, nie chcemy. Historia starej Rosji polegała na tym, że bito ją nieustannie za pozostawanie w tyle. Bili mongolscy chanowie. Bili tureccy bejowie. Bili szwedzcy feudałowie. Bili polsko-litewscy panowie. Bili angielsko-francuscy kapitaliści. Bili japońscy baronowie. Bili za zacofanie, za zacofanie wojskowe, za zacofanie kulturalne, za zacofanie państwowe, za zacofanie przemysłowe, za zacofanie rolnictwa. Bili dlatego, że dawało to dochód i uchodziło bezkarnie. Pamiętacie słowa przedwojennego poety: ,,Tyś uboga, tyś i bogata, tyś i potężna, tyś i bezsilna, mateczko Rusi!”. Te słowa starego poety dobrze zapamiętali ci panowie. Bili i powiadali: „Tyś bogata, wiec można się pożywić”. Bili i powiadali: „Tyś uboga i bezsilna – więc można bić i grabić bezkarnie”. Takie już jest prawo, kapitalizmu – bić zacofanych i słabych. Wilcze prawo kapitalizmu [19].

Oto sedno historiografii stalinowskiej zastępującej rzetelne podejście do jasnych i ciemnych kart historii Rosji najczystszej postaci apologią, pozwalającą przejść gładko nad wszelkimi zbrodniami imperialnej przeszłości. To właśnie jest prawdziwe zerwanie z myślą leninowską. Andrzej Stawar podsumował to następująco we wspomnianym już tekście O biurokracji sowieckiej:

Pomijając już poziom i formę tego wywodu, czyż nie przypomina on żywo co do tonu wynurzeń pewnych europejskich polityków, zestawienie, z którymi bardzo by uraziło zwolenników autora. Ale ta historiozofia dla „szerokich mas” ukazuje dzieje Rosji carskiej w stylu św. Franciszka z Asyżu, tylko że bogatego! Wszyscy biją i grabią, biją i grabią. Panowie, bejowie, feudałowie, baronowie, tylko to robili. O tym, że taż sama matuchna Rosja przypadkiem przyskrzyniła w swej karierze kilkadziesiąt milionów Litwinów, Polaków, Tatarów itd. ani słówka. Trąciłoby to wszystko anegdotą, gdyby nie to, że takie wywody nie tylko podaje się za najwyższe wypowiedzi myśli marksistowskiej, przedrukowuje na honorowych miejscach w prasie całego świata. W samej Rosji ściga się ludzi, którzy by ośmielili się zaprotestować przeciwko takiej propagandzie „marksistowskiej”, represjami wszelkiego rodzaju [20].

Artykuł dr. Sommera pozostawia uczucie niedosytu. Mimo, że teza wyjściowa nie jest pozbawiona racjonalnych podstaw, paradoksalnie omija najistotniejsze kwestie, które mogły by tę tezę w całej rozciągłości potwierdzić i poszerzyć jej bazę faktograficzną i źródłową.

Dawid Jakubowski

1. Włodzimierz Lenin - Państwo a rewolucja, Książka i wiedza, Warszawa, 1949, Rozdział III , wersja elektroniczna: http://www.marxists.org/polski/lenin/1917/par/03.htm

O koncepcji demokracji u Lenina pisałem wielokrotnie. Między innymi w artykule Lenin – prekursorem faszyzmu? Czego zabrakło w artykule Adama Danka, http://www.konserwatyzm.pl/artykul/10507/lenin-prekursorem-faszyzmu-czego-zabraklo-w-artykule-adama-d

2. Więcej na temat praktyki funkcjonowania rad : Andrzej Witkowicz, Wokół terroru białego i czerwonego 1917-1923, Wydawnictwo Książka i Prasa, W-wa 2008, s. 390-391

3. Dane na podstawie spisów powszechnych na podstawie wikipedia.ru, hasło Лишенец , modyfikacja z 4 września 2013 roku, http://ru.wikipedia.org/wiki/Лишенец

4. Tamże

5. Dekret o Prasie, Gazieta Wremiennowo Raboczewo i Krestijanskowo Prawitielstwa z dn. 10 listopada (28 października 1917 r. w: John Reed – Dziesięć dni, które wstrząsnęły światem, Książka i Wiedza 1956, s. 418-419

6. Włodzimierz Lenin - Państwo a rewolucja, op.cit, Rozdział V, http://www.marxists.org/polski/lenin/1917/par/05.htm

7.Andrzej Stawar – O biurokracji sowieckiej w: Andrzej Stawar - Pisma ostatnie (Biblioteka "Kultury", „Dokumenty” Zeszyt 10) Paryż 1961, wersja elektroniczna http://nowakrytyka.pl/spip.php?article592

8.Aleksandr Stiepanow - W kwestii koncłagru na Sołowkach, goslyudi.ru, 18 czerwca 2010, http://www.goslyudi.ru/blog/astepanov/13382/

9. Tamże

10. Więcej na ten temat i w kwestii więziennictwa w Rosji Radzieckiej i ZSRR pisałem w artykule my - komuniści, powinniśmy żyć tak...F. Dzierżyński. Z okazji minionej 136 rocznicy urodzin, http://www.konserwatyzm.pl/blog/13/dawid-jakubowski/143/my---komunisci-powinnismy-zyc-takf-dzierzynski-z-okazji-mini

11. Leonid Mleczin - Ojcowie terroru, t. I, tłumaczyła Anna Kędziorek, Wydawnictwo Adamski i Bieliński Warszawa 2003, s.47

12. Tamże

13. Andrzej Witkowicz, Wokół terroru białego i czerwonego 1917-1923, Wydawnictwo Książka i Prasa, W-wa 2008, s.366

14. Aleksandr Stiepanow - W kwestii koncłagru na Sołowkach, goslyudi.ru, 18 czerwca 2010, http://www.goslyudi.ru/blog/astepanov/13382/

Konstantin Hicenko – Biały terror w Rosji, http://telegrafua.com/social/12700/

15..Jerjomin K.G. – Sołdatskije wiersty http://militera.lib.ru/memo/russian/eremin_kg/index.html , tłumaczenie Andrzej Witkowicz – op.cit, s. 367

16. Borys Sawinkow - Koń wrony. Przełożył i posłowiem opatrzył Jan Gondowicz, Niezależna Oficyna Wydawnicza Warszawa 1991, s.33

17. Laszlo Gyurko – Lenin – Październik. Przełożył Tadeusz Olszański , Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1970, s.130

Dawid Jakubowski – Dalsze zwlekanie jest zbrodnią…, Część I, blog lewica.pl, http://lewica.pl/blog/jakubowski/22283/

18. Stalin planował wysłać milion żołnierzy, by zatrzymać Hitlera, gdyby Wielka Brytania i Francja porozumiały się w sprawie paktu, The Telegraph 18 października 2008, http://www.telegraph.co.uk/news/worldnews/europe/russia/3223834/Stalin-planned-to-send-a-million-troops-to-stop-Hitler-if-Britain-and-France-agreed-pact.html

19. Andrzej Stawar – O biurokracji sowieckiej –op.cit.

20. Tamże
my - komuniści, powinniśmy żyć tak...F. Dzierżyński
2013-09-23 23:55:03
Zamiast wstępu

Feliks Dzierżyński to rewolucjonista budzący skrajne emocje. W Rosji ukazała się w tym miesiącu jego nowa biografia pióra Siergieja Kredowa, opublikowana przez wydawnictwo Młoda Gwardia. Jej autor, historyk i publicysta podjął się ukazania swojego bohatera na tle epoki. W wywiadzie poświęconym tej książce, przeprowadzonym w końcu sierpnia przez portal Kultura, Kredow został poproszony o ustosunkowanie się do tego, że Dzierżyńskiego postrzega się często jako symbol represji, a Che Guevara utrwalił się w pamięci społecznej jako bohater. W odpowiedzi badacz stwierdził m.in., że Dzierżyński był rewolucjonistą, a nie siepaczem. Podkreślał także, że nie torturował swoich aresztantów. „ Były skazaniec pogardzał takimi metodami” – zaznaczał, dochodząc do konkluzji: „dostanie się do niego na przesłuchanie uznawano za wielki sukces. Mówił i argumentował. Rozmawiał uprzejmie nawet z wrogami”*. Badania Kredowa wpisują w naukowe ustalenia ostatnich lat prowadzone za granicą przez m.in. prof. Aleksandra Plechanowa.




W Polsce do pewnego stopnia przełamuje mit krwawego oprawcy publikacja UMCS „O Polską Republikę Rad Działalność polskich komunistów w Rosji Radzieckiej 1918-1922” autorstwa Konrada Zielińskiego, odwołująca się także do mojej książki „Julian Marchlewski – bohater czy zdrajca?”. Książce Zielińskiego należało by poświęcić odrębną, krytyczną recenzję. Ważne jest jednak, że autor jej zwrócił uwagę na kwestię niezależności myśli politycznej polskich komunistów, także w okresie tworzenia przez nich Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski i potwierdzał mimo woli kwestię poparcia tej inicjatywy przez klasę robotniczą i rzemieślników, jak też humanitarną postawę Dzierżyńskiego, przeciwstawiającego się gwałtom i nadużyciom i organizującego opiekę nad jeńcami i chorymi niezależnie od przekonań podczas wojny polsko-bolszewickiej, a także podczas opuszczania ziem polskich.

Poniższy tekst mojego autorstwa jest nie tylko rocznicowym wspomnieniem, ale też stanowi efekt wieloletnich badań. Myślę, że powinien stanowić przystępny zarys losów i działalności tego rewolucjonisty ukazanych na tle epoki. Wiele epizodów, na które zwróciłem uwagę, pozostaje nieznanych szerszemu ogółowi. Dominują zakłamane mity, bądź ukazujące Dzierżyńskiego jako współczesnego Wallenroda, który „wybił więcej Rosjan, niż ktokolwiek”, bądź też jako nieludzkiego kata. Wydawnictwa i portale odwołujące się do treści lewicowych wolą często milczeć w tej kwestii, niż przy pomocy faktów i związków przyczynowo-skutkowych uderzać w stereotypy utrzymywane w interesie wielkiego kapitału.



*Siergiej Kredow: Łubianka nie jest miejscem dla kamienia sołowieckiego, portal Kultura 31.08.2013


„my - komuniści, powinniśmy żyć tak…”
rzecz o Feliksie Dzierżyńskim [Z okazji 136 rocznicy urodzin]

Jego postać wciąż budzi zainteresowanie i żywe kontrowersje. Przyczyniają się także do tego złowieszcze legendy i spojrzenie przez pryzmat literackich paszkwili, jak np. książka hr. Ronikiera „Dzierżyński czerwony kat”. Jednak nawet wśród ideologicznych przeciwników pojawiają się niekiedy głosy zdradzające pewne wątpliwości, z którymi nie wiedzą, co zrobić. Należy do nich Jan Ciechanowicz, który w opracowaniu „Z rodu polskiego” przyznał: „Jak wynika z pierwoźródeł, Dzierżyński, uczestnicząc w posiedzeniach najwyższych organów władz bolszewickich, często przeciwstawiał się aktom okrucieństwa, do których szczególnie skłonni byli funkcjonariusze CzK wywodzący się z plebsu. Tak Blumkin, morderca posła Mirbacha, był oficerem CzK. Według zeznań F. Dzierżyńskiego w 1918 r. podpity Blumkin pozwalał sobie mówić takie rzeczy: życie ludzi jest w moim ręku, podpiszę papierek - po dwóch godzinach nie ma ludzkiego życia. Oto siedzi u mnie obywatel Pusłowski, poeta, wielka wartość kulturalna, podpiszę mu wyrok śmierci, ale, jeśli roz¬mówcy [Dzierżyńskiemu -DJ] to życie potrzebne, on mu je zostawi itd... (Krasnaja kniga WCzK; Sbornik dokumientow, Moskwa 1989, t. 1, s. 257). Dzięki wsta¬wiennictwu Dzierżyńskiego uratowano życie setkom niewinnych, czę¬sto wybitnie uzdolnionych, ludzi”.

Wątek różnic między Dzierżyńskim a ekstremistami w WCzK opisują także E. Watała i W. Woroszylski w pisanej w końcu lat 50. biografii Jesienina. Podali oni, że Blumkin przechwalał się, że zamierza rozstrzelać aresztowanego historyka sztuki. Doprowadziło to do scysji z Mandelsztamem. Ten poprzez znaną i zasłużoną komunistkę Larysę Reisner skontaktował się z Dzierżyńskim, który natychmiast rozkazał uwolnić aresztowanego. Znane i potwierdzone również w źródłach prywatnych i nie mających wiele wspólnego z komunizmem są liczne interwencje szefa WCzK ratujące życie uwięzionym i zagrożonym wyrokiem śmierci zarówno Polakom, jak i przedstawicielom narodów radzieckich, co do których niewinności się przekonał. Zdarzało się, że oprócz przeprosin za pozbawione podstaw aresztowanie, kazał ich odwozić służbowym samochodem. Wspomina o tym nawet wrogo nastawiony do komunizmu filozof Nikołaj Bierdiajew, co stanowi potwierdzenie innych relacji. Helena Bobińska, żona jednego z czołowych polskich działaczy komunistycznych w Rosji Radzieckiej Stanisława Bobińskiego, zanotowała w swoich zapiskach z kwietnia 1918 r.: „Zaraz po tym przyszła Zagoskina. Rozpromieniona. Mąż jej przyjechał wczoraj o dziesiątej wieczorem. Dzierżyński odesłał go własnym autem i przeprosił za «bezpodstawne», jak mówił, zatrzymanie”.

Do przemilczanych obecnie faktów należy, że do czasu wybuchu powstania lewicowych eserowców w sierpniu 1918 r. skutkującego rozstrzeliwaniem komunistów w 23 miastach Rosji, Lenin i Dzierżyński powstrzymywali egzekucje z przyczyn politycznych, mimo, że przeciwnicy rewolucji nie szczędzili zamachów przeciw władzy radzieckiej, mogących skończyć się nawet śmiercią samego bolszewickiego przywódcy.
Podczas zamieszek anarchistów w Moskwie przewodniczący WCzK dał im 24 godziny, aby opuścili miasto, a dopiero potem przystąpił do walki z nimi i i ich rozbrajania. Według cytowanych już zapisków dziennych Heleny Bobińskiej z 16 kwietnia 1918 r., przyczynił się do uwolnień nawet ideowych anarchistów, zwracając im broń, poświęcając całą noc na śledztwo mające wyodrębnić ich od zwykłych bandytów i agentów kontrrewolucyjnych organizacji kryjących się pod anarchistyczną flagą, pozostałych zatrzymując w więzieniu. A działo się to w dniach, gdy grzebano ofiary anarchistycznych zamachów. Także i potem uwięzionych za udział w zamachach bombowych anarchistów zwolnił na słowo honoru na pogrzeb księcia Kropotkina.
Na wniosek Dzierżyńskiego popartego przez Lenina zniesiono karę śmierci w Kraju Rad w 1920 roku, co było ewenementem na skalę światową. Po przejęciu władzy w 1917 roku przez bolszewików najcięższą karą dla przeciwników politycznych było więzienie w zakresie roku, dwóch lub przyrzeczenie, że nie będą szkodzić władzy Kraju Rad. Dopiero biały terror wymusił konieczność obrony w postaci czerwonego terroru, inspirowanego i realizowanego zresztą na własną rękę również przez czynniki oddolne. Nawet wrogi bolszewikom od rozpadu ZSRR dawniej umiejący odróżnić poglądy leninowskie od stalinowskich wypaczeń historyk Wołkogonow zmuszony był przyznać: ”Czerwony terror rozpoczął się w odpowiedzi na biały”.

Wbrew komentatorom, którzy na siłę chcieliby przedstawić go jako dyszącego żądzą mordu potwora, Dzierżyński nie był zbrodniarzem łaknącym ofiar i krwi. Obecnie łatwo przemilczeć, że trwała okrutna wojna, kapitaliści potracili olbrzymie majątki w Rosji i tracili równie wiele pieniędzy na sponsorowanie bezwzględnej walki przeciwko bolszewikom. W sytuacji, jakiej się znalazł Dzierżyński, musiał przeciwstawić się tym, przeciwko którym przez całe życie konsekwentnie i z determinacją walczył. Biorąc pojmanych na spytki, umiał dostrzec przyczyny ich postępowania, odróżniał ludzi, którzy walczyli dla mamony od przypadkowo uwięzionych i walczących dla swojej idei. Tych drugich szanował i często uwalniał, jak chociażby wspomnianych wyżej anarchistów, czy księży, którzy musieli wywrzeć swoją pokorą i wiarą wrażenie na Feliksie. I nie ważne dla niego było czy ich wiara zgadzała się z jego, umiał uszanować ludzi takich jak on sam, ludzi przesiąkniętych ideowością i pragnieniem zmiany człowieka na lepsze.

Lecz biografii Dzierżyńskiego nie powinno się rozpatrywać wyłącznie mając wzgląd na jego aktywność jako twórcy WCzk i podwalin wywiadu radzieckiego. Już cała jego działalność konspiracyjna na Wileńszczyźnie, a potem w Królestwie Polskim (choćby agitacja wśród żołnierzy w garnizonie w Puławach, tworzenie drużyn bojowych SDKPiL w dobie rewolucji 1905-1907 albo prowadzenie pochodu 1 majowego w 1906 r., krwawo zasieczonego carskimi nahajkami siepaczy, którzy nie wahali się odciąć głowy małej dziewczynce uczestniczącej w nim pod opieką rodziców i jego ofiarność w noszeniu rannych do szpitali) , czy w Galicji, a także w więzieniach carskich, w których organizował bunty tworząc np. na krótko wolną autonomiczną republikę w więzieniu siedleckim w 1901 r. stanowi materiał na doskonały film biograficzno – sensacyjny. Nie wspominając już o brawurze i fantazji, jaką wykazywał przy ucieczkach z zesłania. Co więcej zupełnie nieznana jest jego humanitarna pomoc jakiej udzielał w okresie uwięzienia w Siedlcach śmiertelnie choremu na gruźlicę swemu współwięźniowi i przyjacielowi, Antoniemu Rosołowi, synowi Jana Rosoła, wynosząc go na własnych rękach na świeże powietrze, gdy nie mógł już chodzić. Świadkowie tych faktów, jak np. robotnik, Józef Retke, późniejszy szef Organizacji Bojowej PPS, któremu podlegał Stefan Okrzeja twierdził także po latach, gdy już w Polsce międzywojennej tworzono wokół postaci Dzierżyńskiego czarną legendę, że jeśli znał kogoś, kogo można uznać za świętego, to był to Dzierżyński, któremu nawet gdyby nie uczynił już w życiu niczego więcej i tak należałby się pomnik, za to co zrobił dla Rosoła.

Jeśli ktoś uznałby to za element hagiografii, to warto to skonfrontować np. z z zapiskami z jedynym z ocalałych pamiętników więźnia, pisanych przez niego w czasie uwięzienia w X Pawilonie Cytadeli Warszawskiej i humanistycznym nastawieniem jakie prezentuje tam wobec nawet przeciwników klasowych, ale także z całą jego późniejszą działalnością w Rosji Radzieckiej widzianą nie przez pryzmat powielanych schematów, lecz solidnych badań uwzględniających konteksty wydarzeń i związki przyczynowo – skutkowe. Obecnie równolegle z innymi mrożącymi krew opowieściami, wyssanymi z palca i tworzącymi jego czarną legendę, przykładowo powtarza się zaczerpnięte np. z paszkwilu „Dzierżyński czerwony kat” napisanego przez chorego psychicznie hrabiego Bohdana Jaxę - Ronikiera bajki, że był to mściciel, który z satysfakcją organizować miał rzekomo mordowanie Rosjan.
Nic bardziej błędnego. W momencie, gdy kilkanaście obcych państw rzuciło swoje armie do walki z młodą republiką rządzoną przez robotników i chłopów, współpracując z rodzimymi armiami interwenckimi, które pragnęły odzyskać panowanie klasowe burżuazji, która dzięki fałszywym obietnicom pokoju dokonała obalenia caratu, bądź przywrócić monarchię, uchwycić na nowo władzę, biorąc Rosję w swe posiadanie choćby głodem, zorganizowanym sabotażem i bezlitosnym masowym terrorem uderzających nie tylko w rewolucjonistów, czy członków aparatu władzy lecz także ludność cywilną, Dzierżyński nie mógł otwarcie żądać zniesienia kary śmierci, dlatego jedynie starał się w owym najcięższym czasie oszczędzić jej tym, których sprawy do niego szczęśliwie dotarły i podczas rewizji których stwierdzał, że są przetrzymywani w więzieniu bądź skazywani na śmierć bezpodstawnie. W ten sposób ocalił wielu Polaków, Rosjan, Ukraińców, bądź przedstawicieli innych narodowości reprezentujących różne poglądy i wyznania.

Wśród tego rodzaju spraw, których liczne ślady można znaleźć także w archiwach domowych wielu również polskich rodzin, historykom powinien być znany przypadek niejakiego Sidorenko, który uciekł z ukraińskiego aresztu WCzK prosto do Moskwy i dotarł do Dzierżyńskiego, przedstawiając mu swoją sprawę i nie zawiódł się – Dzierżyński rozkazał uwolnić niewinnego człowieka, nad którym wisiał poprzednio wyrok śmierci. Dążąc do wyeliminowania ferowania wyroków wobec niewinnych czy obciążonych błahymi czynami, wprowadził nakaz, że jeśli zapadnie wyrok śmierci, śledczy który go wyda, ma obowiązek spojrzeć ofierze w twarz nie tylko odczytując wyrok, lecz osobiście go wykonując i dokonując pochówku.

Na jego wniosek doszło do pierwszej amnestii przeprowadzonej w 1919 r. Jednak w połowie 1920 r., kiedy tylko pierścień okrążenia wokół Rosji Radzieckiej za sprawą zwycięstw Armii Czerwonej, za cenę niemałych strat nieco osłabł, Dzierżyński przy wsparciu Lenina zażądał od Centralnego Komitetu Wykonawczego Rad zniesienia kary śmierci z kompetencji WCzK i jej reorganizacji, uwzględniającej rozwiązanie terenowych organizacji, które splamiły się w poczuciu własnej fanatycznej racji stosowaniem ślepego terroru, bezprawnymi uwięzieniami, bądź innymi naruszeniami praworządności i godności aresztowanych. Zaznaczał wówczas, że „nie powinno być żadnego udowadniania przestępstwa samym pochodzeniem klasowym” i „nasza polityka karna nie jest dobra”. Kiedy indziej pisał do swego zastępcy Józefa Unszlichta, że lepiej pomylić się tysiąc razy dla liberalizmu, niż skazać jednego niewinnego człowieka, krytykując, że nie powinno być w więzieniach ludzi, których obciąża jedynie „nieszkodliwe gderanie na władzę radziecką”.

Starał się włączać do pracy w WCzK ludzi reprezentujących podobny poziom do jego własnego, jak np. Wiaczesław Mienżyński czy szef wywiadu WCzK Artur Artuzow. Jednak zdawał sobie sprawę, że do pracy w tym aparacie mogą przenikać, jak to określał, zarówno święci, jak i łajdacy. Dla tych ostatnich był bez litości. Wśród funkcjonariuszy WCzK, których Dzierżyński zamierzał aresztować za nadużycia władzy i naruszanie prawa znalazł się m.in. późniejszy szef specsłużb i prawa ręka Stalina, Ławrientij Beria. Jedynie interwencja Stalina i Ordżonikidzego ochroniła Berię. Mimo to trzeba zaznaczyć, że jeszcze do 1928 r. Rosja Radziecka, a potem ZSRR miał stukrotnie mniej więźniów niż w późniejszym okresie.

Anne Applebaum w swoim skądinąd tendencyjnym monumentalnym opracowaniu „Gułag” nie ukryła stukrotnie mniejszej liczby więźniów w okresie do końca lat 20 w stosunku do karceryzacji w okresie umocnienia stalinizmu. W rzeczywistości nawet w najcięższych latach wojny domowej było w Rosji Radzieckiej (wliczając kryminalistów) mniej niż 100 tys. uwięzionych, czyli około dwa razy więcej w porównaniu z obecną Polską. W 1930 r. liczba ta osiągnęła wielkość 662 257, systematycznie wzrastając w latach następnych . Więziony w okresie późniejszym przez Gestapo i NKWD Aleksander Weissberg-Cybulski, autor książki „Wielka czystka” wspominał, że w dobie lat 20 więzienia radzieckie miały opinię najbardziej humanitarnych w Europie.

Nawet Anne Applebaum we wspomnianym opracowaniu nie sugerowała masowej zagłady, która miała by być przyczyną znacznego spadku liczby więźniów (w 1922 -57 tys.; 1928 – 30 tys.) przed okrzepnięciem władzy biurokracji stalinowskiej, gdy statystyki te poszły w górę, wraz ze znacznym pogorszeniem warunków w miejscach odosobnienia, wskutek czego śmiertelność zaczęła zbierać tam spore żniwo. Przyznała za to, że jeszcze 6 lat po śmierci Lenina wpływ na los więźniów miał reaktywowany właśnie z udziałem Dzierżyńskiego tuż po rewolucji nielegalny, co warto podkreślić, zarówno za rządów caratu i za rządu tymczasowego Polityczny Czerwony Krzyż.

Wypada się zgodzić z tym, co napisał prof. Andrzej Andrusiewicz w podsumowaniu do wydanego w 2011 r. przez „Świat Książki” opracowania swego autorstwa „Piotr Wielki. Prawda i mit” o poglądach antykomunisty - nacjonalisty Sołżenicyna, który nazywał Piotra I i Lenina „agentami Zachodu” i opowiadał się za tradycją „zdrowej izolacji” czasów stalinowskich: „Sołżenicyn, ofiara stalinizmu, zdawał się nie zauważać, że to właśnie izolacja zrodziła Archipelag Gułag”.

Rewolucjoniści starali się wyeliminować zarówno w armii, jak i służbach specjalnych stosowane i uprawnione jeszcze po rewolucji lutowej kary cielesne, łączące się z brutalnymi pobiciami. Stosujących tego typu niedozwolone metody w śledztwie Dzierżyński karał surowo. Wszelkie zmiany w kodeksie karnym rozszerzające zasięg przestępstw, zaostrzające kary i sankcjonujące masowe egzekucje i drastyczne metody przesłuchań nastąpiły już po śmierci Dzierżyńskiego.

Ponadto wprzęgnął on podległe sobie służby do działalności mającej na celu ratowanie z ulicy sierot po wojnie domowej i I wojnie światowej, organizując budowanie sierocińców i adopcje dla bezdomnych dzieci, które nie mając innej możliwości przeżycia, chwytały się działalności przestępczej. Republika Rad przeznaczyła 20 miliardów rubli na żywienie dzieci. Na dworcach i placach miast w zimne dni rozpalano ogromne piece, by ogrzać bezdomnych malców, w ogromnych kotłach gotowano dla nich strawę. W kwietniu 1923 roku na apel Dzierżyńskiego ogłoszono „Tydzień chorego i bezdomnego dziecka", zbierając ubrania, produkty żywnościowe i pieniądze dla dzieci.

Osobnym rozdziałem życia Dzierżyńskiego i materiałem na kolejny, trzeci już film, jest jego aktywność w charakterze działacza gospodarczego poczynając od przejęcia steru ludowego komisariatu komunikacji, a na przewodnictwie Najwyższej Rady Gospodarki Narodowej kończąc.
Ujawnił się na tych stanowiskach jako wysoce krytyczny państwowiec wobec bezdusznej biurokracji, której realia pracy poznawał teraz z bliska, jednocześnie nie ukrywając, że brak mu fachowej wiedzy i doświadczenia i przyszedł do resortu gospodarczego uczyć się. Krytykując m.in. nadużycia i to co określał, jako „potęgę papierka”, wskazywał, że „patrzenie oczami aparatu - jest to zguba dla zarządzającego.” „Jaki system pracy jest najbardziej skuteczny? – pytał – I odpowiadał sam sobie: - System zaufania i osobistej odpowiedzialności”. Oczywiście mimo, że był on działaczem państwowym, zdawał sobie sprawę, że bez obumierania aparatu państwowego, które jest możliwe jedynie w warunkach braku poważnych zagrożeń wewnętrznych i zewnętrznych, nie ma mowy o komunizmie.
Włączając do współpracy przedrewolucyjnych ekonomicznych specjalistów, sprowadzanych także z emigracji, nie krył irytacji, że w pierwszym państwie robotników i chłopów, nie wydaje się prac rodzimych naukowców docenianych na zachodzie: „Jeśli byście się zaznajomili z sytuacją rosyjskiej nauki w dziedzinie technologii, to wy bylibyście zdziwieni sukcesami. Ale, niestety, kto czyta prace naszych naukowców? Nie my. Kto ich wydaje? Nie my. Z nich mają korzyść i publikują je Anglicy, Niemcy, Francuzi, którzy wspierają i korzystają z tej nauki, której my nie wiemy jak używać”.

W swoim niezwykle napiętym grafiku, Dzierżyński znalazł czas m.in., by udzielać się w posiedzeniach komisji ds. lotów międzyplanetarnych, gdzie dyskutował z prof. Konstantym Ciołkowskim, a także, by zainicjować powołanie towarzystwa przyjaciół kina radzieckiego i istniejącego do dziś klubu sportowego czekistów „Dynamo”. Żywo interesował się działalnością polskich komunistów na emigracji i w miarę możliwości brał w niej udział. Był współzałożycielem Związku Byłych Katorżników i Zesłańców Politycznych oraz wraz z Julianem Marchlewskim i Feliksem Konem Międzynarodowej Organizacji Pomocy Rewolucjonistom, mającej nieść materialną i moralną pomoc rodzinom więźniów politycznych w krajach kapitalistycznych.

Dość szybko przejrzał Stalina, w którym początkowo widział umiarkowanego centrowca, za sprawą jego zdolności maskowania się, stwierdzając otwarcie w rozmowie ze stojącym na czele Rady Komisarzy Ludowych Rykowem: „Polityki tych władz nie podzielam. Nie rozumiem jej i nie widzę żadnego sensu”. Nie popierał jednak opozycji, której działalność uważał za rozbijacką wobec partii, dlatego swoje krytyczne opinie na temat kierownictwa zawarł w prywatnych wypowiedziach i korespondencji. Daje się jednak zauważyć, że unikał w nich personalizowania tej krytyki pod adresem władz. Zwracał uwagę na ogólną sytuację, która jego zdaniem sprzyjała pogrzebaniu owoców rewolucji przez dyktatora, który będzie grabarzem rewolucji, niezależnie od tego, jak czerwone pióra będą przyozdabiały jego ubiór – jak przestrzegał w jednym z ostatnich listów. Rządzącej nowej biurokracji przeradzającej się w nomenklaturę były nie w smak jego przekonania, które formułował następująco: „my - komuniści, powinniśmy żyć tak, aby masy pracujące wiedziały, że nie dorwaliśmy się chciwie do władzy w imię osobistych interesów kasty, nie jako nowa arystokracja, lecz słudzy ludu”. Prawdopodobnie zdecydowało to o inwigilacji jego osoby przez prokuraturę z wyższej sankcji, która starała się od 1923 r. znaleźć bądź raczej sfabrykować dowody, że znany z nieprzekupności rewolucjonista bierze łapówki.
Atmosfera politycznego zaszczucia jakiej go poddano podkopała mocno jego i tak nadwyrężone zesłaniem i więzieniami zdrowie i równowagę psychiczną, co najprawdopodobniej stało się przyczyną jego śmierci, jeśli nie było to samobójstwo, którym w ostatnich miesiącach próbował szantażować swoich towarzyszy kilkakrotnie, na przemian z gotowością rezygnacji ze wszystkich stanowisk, by nie zarażać swymi wątpliwościami, lub też efekt działania trucizny, zaaplikowanej mu, by źródło tych wątpliwości uciszyć na zawsze. Wiadomo, że w ostatnich dniach życia odmówił spotkania Stalinowi.

Własnego syna, Jana starał się wychować w duchu krytycznego samodzielnego myślenia, przesyłając mu, według jego własnych wspomnień, także karykatury pokazujące w krzywym zwierciadle rzeczywistość radziecką, jednocześnie ucząc go języka polskiego, w którym mówili obydwoje z jego żoną w domu i zarażając miłością do ojczystej literatury i kultury. Nigdy nie wyzbył się tęsknoty za Polską, do której jednak wskutek drogi rewolucyjnej, którą obrał i związanymi z tym oszczerstwami burżuazji, nie mógł na stałe powrócić, choć jeszcze w liście z rosyjskiego więzienia pisanym w 1916 r. do siostry Aldony, wyrażał nadzieję, mając na myśli siebie i swoje rodzeństwo, że „Warszawa zbierze nas wszystkich w nowym życiu”. Jak się okazało, poza epizodem Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski w Białymstoku, miało to pozostać niespełnionym marzeniem.

Na marginesie wypada wskazać, że Lenin nie pomylił się, pisząc w 1922 r. swoje krytyczne uwagi w kwestii narodowościowej w ocenie Stalina, jako wielkorosyjskiego szowinisty – neofity. Popełnił jednak, jak odkrywają niedawno ujawnione dokumenty błąd w ocenie zrównywania postaw jego i Dzierżyńskiego. Po części był temu winien sam Dzierżyński, gdyż w kwestii gruzińskiej wprawdzie potępił rękoczyny kierując komisją wysłaną przez Lenina dla naruszeń praworządności na Zakaukaziu, gdy Ordżonikidze uderzył w napadzie szału miejscowego sekretarza partii – autonomistę, ale politycznie stanął po stronie Stalina. Jedno jest pewne, Dzierżyński wziął sobie do serca, jak się wydaje, krytyczne uwagi Lenina pod własnym adresem. Już gdy zaostrzał się konflikt z religią, przeciwstawiał się projektom zwalczania muzułmańskich duchownych. W 1923 r. wraz ze swoim ówczesnym zastępcą Wiaczesławem Mienżyńskim protestowali przeciwko aresztowaniu Mirsaida Sułtana Galijewa, tatarskiego komunisty – autonomisty postulowanemu przez Stalina. Mienżyński argumentował, że większość zarzutów wobec Galijewa nie jest popartych dowodami. Obaj zbojkotowali posiedzenie Politbiura poświęcone tej kwestii. Mimo, że uzyskał poparcie Zinowiewa i Kamieniewa w tej kwestii Stalin czekał z realizacją swej ofensywy przeciw Galijewowi do roku 1940. W kwestii polityki wobec Narodów Wschodu i Islamu warto odnotować, że w miarę możności powstrzymywał represyjne działania wobec tych republik zainicjowane w okresie odsuwania Lenina od spraw państwowych związanego z problemami zdrowotnymi.

Nie dziwi w tym kontekście, że Stalin uprzejmie, ale stanowczo uzasadnił swój sprzeciw wobec wniosku ustanowienia orderu im. Dzierżyńskiego, jaki 14 listopada 1932 r. przedłożony przez jego następcę Mienżyńskiego: „Nie potrzebujemy takiego orderu”. Dopiero w 1937 r. sekretarz generalny wystąpił z otwartą krytyką chwalonego dotąd publicznie rewolucjonisty, co miało uzasadnić kolejną falę represji w organach bezpieczeństwa.
Zgodnie z opracowaniem Nikity Pietrowa „Psy Stalina”, którego polskie wydanie opublikowane przez Demiart SA ukazało się w 2012 r., były czekista (a w momencie aresztowania w 1951 roku – scenarzysta) Maklarski zeznając na procesie dawnego wiceministra Bezpieczeństwa Państwowego Riumina, jak po oskarżeniu go o udział w „spisku syjonistycznym w MGB” podczas przesłuchania oświadczył, że jest uczciwym pracownikiem, nie popełnił żadnego przestępstwa przeciwko Ojczyźnie, przepracował w organach ponad 20 lat, a zaczynał jeszcze za Mienżyńskiego. Wówczas wiceminister Riumin odpowiedział: „Dzierżyński i Mienżyński niczego sobą nie reprezentowali”, dodając, że „wpuścili do organów szpiegów”, dlatego teraz trzeba „robić z tym porządek i pozbywać się tych szpiegów”, a „historia organów zaczyna się od nas".

Nic nie oddaje lepiej niż przytoczone wyżej fakty, jak instrumentalnie propaganda tego czasu wykorzystywała legendę takich postaci jak Dzierżyński. Tak ciężkie oskarżenia skłaniają do przypuszczeń, że śmierć w 1926 r. uratowała go przed postawieniem przed sądem i staniem się jedną z pierwszych ofiar wielkiej czystki. Jednak ten instrumentalizm w zawłaszczaniu i interpretowaniu życiorysu Dzierżyńskiego w okresie stalinowskim miał także pokłosie w umocnieniu czarnej propagandy tworzonej przez jego przeciwników politycznych, jak też w towarzyszącej tej propagandzie interpretacjach, że być może był współczesnym Konradem Wallenrodem eksterminującym Rosjan…

Niniejszy szkic pozwala przedstawić w znacznym skrócie moje wieloletnie badania naukowe poświęcone postaci Feliksa Dzierżyńskiego. Chciałbym jednak, by przyczynił się on do zrozumienia jego postaci i epoki w której przyszło mu działać i kształtować swój światopogląd. A także zaprezentować choćby w zarysie ułamek szerokiego zakresu jego aktywności wykraczającej znacznie poza działalność w WCzK. Najwyższa już pora przywrócić godność postaci rewolucjonisty, który swoją postawą i życiem dochował wierności głoszonym ideałom i ocalił własne człowieczeństwo. Rewolucjonisty, którego przenikliwy krytycyzm pozwolił mu trafnie rozpoznać zagrożenia dla socjalizmu i ich skutki. Przy tym człowieka zdolnego do samokrytyki korygującej własne błędy i zarazem krytycznego, wiedzącego, kiedy należy się sprzeciwić i co wypada komuniście, a co przynosi mu ujmę. Nieubłaganego krytyka wypaczeń. Trzeba jednak pamiętać, że wroga propaganda nigdy nie wyrzeknie się kłamstw i mitów o nim.

Dawid Jakubowski

Dla szarlatanów udających rewolucjonistów i fałszywych przyjaciół
2012-08-14 06:06:31
Nie zamierzam czekać na kolejny zawoalowany lub otwarty atak grupy mieniącej się Organizacją Czerwonej Gwardii na moją osobę. Zapewne zostanę obciążony tym, że ich apel o wspólną debatę przy zaproponowanym przez nich okrągłym stole lewicy zdobywa bardzo nikły odzew. Przyzwyczaiłem się już do tego, że jestem jedynym winowajcą ich niepowodzeń, ukrytym wrogiem i jątrzycielem. Do chorych sytuacji można niestety przywyknąć. Ktoś musi być tym winnym. Więc niech to będę ja, jeśli zdoła to poprawić ich samopoczucie.

Jako gorący zwolennik tego rodzaju działań przyjąłem ten apel pozytywnie. Zostałem zaproszony do bycia jednym z ojców tej inicjatywy. Mówi się w nim o zachowaniu procedur demokratycznych. Realizacja tego zadania byłaby czymś pięknym i nad wyraz potrzebnym. A jednak inicjatywa nie jest przyjmowana jako szczera. A moja skromna osoba tylko staje się pośmiewiskiem, sądząc, że jest inaczej.

Przyczyną mojego zerwania współpracy z p. Hetmańskim nie jest także jego dwulicowa postawa wobec rewolucji kubańskiej, którą werbalnie popiera w naszych rozmowach, by dyskredytować ją w swoich publicznych wypowiedziach. Kuba wraz ze swymi przyjaciółmi na całym świecie poradzi sobie sama bez garstki fanatyków, którzy wbrew ludowi kubańskiemu lepiej wiedzą, co dla niego dobre i potrafi rozpoznać przyjaciół burżuazji. To, że każdemu chce się przypodobać, to już jego problem i może gdyby cały problem kończył się na maskowaniu ukrytych rozbieżności w jednej kwestii, można by to nawet zbagatelizować, albo dobrze się pośmiać.

To, że podnoszona werbalnie do miana absolutu rewolucyjna nauka w OCG leży i kwiczy, gdyż o dialektycznej zmienności społecznych zjawisk, ani o taktyce politycznej panowie ci nie mają pojęcia, traktując bazę społeczną wielkich ruchów rewolucyjnych jako niewzruszony zastygły monolit, gdy im to wygodnie, przy równoczesnym namolnym pouczaniu reszty lewicy, także wydaje się nawet dość zabawne, przypominając księdza, który uczy o celibacie i wstrzemięźliwości, mając przy okazji całe stado nieślubnych dzieci. To także nie bezpośrednia przyczyna naszego rozejścia się.

Trochę zabawne, że wyrywacie z kontekstu jedne wypowiedzi Mao, np. o narodowej burżuazji, przemilczając, że mówił on także o tym, że sprzeczność antagonistyczna między nią a proletariatem, może stać się sprzecznością nie antagonistyczną. Nie liczy się nauka spojrzenie realistyczne, ale radykalizm. Choć to wciąż tylko śmiesznostki nie prowadzące do rozstania.

Przyczyną jest ciągłe i nieustanne pogrywanie ze strony moich rzekomych przyjaciół. Bo jak inaczej nazwać to, że p. Hetmański w rozmowie ze mną stwierdzał, że Lenin był postacią tragiczną, hamletowską, i powinienem zabrać głos na konferencji, którą on będzie współorganizował, by wyjaśnić sytuację do jakiej doszło w ZSRR po jego śmierci, czyli wszechwładzę komisarzy. Następnie tenże p. Hetmański stwierdza w jednej z dyskusji bez cienia wątpliwości w grupie na facebooku Zwolennicy Socjalizmu:


O mój biedaku. Chodź, napij się herbatki i opowiedz mi jak to ponadklasowa "aparatura" tłamsiła rewolucjonistów którzy nie mieli problemów z walką z caratem, ale Stalin ich obezwładnij.

Prawda jest taka, że w ZSRR toczyła się walka klas - między proletariacką większością kierowaną przez Stalina a drobnoburżuazyjną opozycją Trockiego.

Lenin nigdy nie walczył ze Stalinem.


Pogratulować p. Hetmańskiemu konsekwencji, spójności myślenia i wiarygodności.
Następnie nasz geniusz na podstawie wyłącznie Listu do Zjazdu Lenina ( dokumentu dość niskich lotów – jak stwierdza, „gdzie Lenin zamiast przeanalizować wszystko klasowo, za pomocą materializmu dialektycznego, bawi się w jakieś mierne, bezwartościowe politycznie, oceny psychologiczne”) i fragmentu wspomnień siostry Iljicza „udowadnia”, że spór między Leninem a Stalinem był związany wyłącznie z obelgami genseka wobec Krupskiej, a cała reszta to bajeczki Trockiego.

Czy bajeczką Trockiego panie Hetmański są też dokumenty Lenina w kwestii gruzińskiej, gdzie nazywa on Stalina ni mniej ni więcej tylko wielkoruskim dzierżymordą ?

„Sądzę też, że w danym przypadku, gdy chodzi o naród gruziński, mamy typowy przykład, kiedy prawdziwie proletariacki stosunek do sprawy wymaga od nas szczególnej ostrożności, zapobiegliwości i ustępliwości. Gruzin, który z lekceważeniem traktuje tę stronę sprawy, lekkomyślnie rzuca oskarżenia o „socjalnacjonalizm" (podczas gdy sam jest nie tylko prawdziwym i autentycznym „socjalnacjonałem", lecz również brutalnym wielkoruskim dzierżymordą) — taki Gruzin, w istocie rzeczy, narusza interesy proletariackiej solidarności klasowej, gdyż nic tak nie hamuje rozwoju i nie podważa proletariackiej solidarności klasowej, jak niesprawiedliwość narodowa, i „skrzywdzeni" przedstawiciele narodowości na nic nie są tak czuli, jak na poczucie równości i na pogwałcenie tej równości, jeśli to się nawet dzieje na skutek niedbalstwa, czy nawet w formie żartu — na pogwałcenie tej równości przez własnych towarzyszy proletariuszy” – pisze o tym Lenin 31 grudnia 1922.


Żeby nie było wątpliwości o jakim Gruzinie mowa, Lenin dodał w przedłużeniu tej notatki:

„Polityczną odpowiedzialnością za całą tę naprawdę wielkoruską kampanię nacjonalistyczną należy obarczyć oczywiście Stalina i Dzierżyńskiego”.
Tutaj mamy już w czystej postaci zarzuty polityczne. Chociaż wymieniony przez Lenina Dzierżyński wielkorosyjskich ambicji nie posiadał i w krótkim czasie zrozumiał swój błąd, stwierdzając niebawem po śmierci Lenina, że polityki nowych władz on nie rozumie, nie popiera i nie widzi jej żadnego sensu.

O tym, że „bawiący się w bezwartościowe oceny psychologiczne” Lenin zażądał zupełnie nie psychologicznego zwiększenia składu KC o robotników i traktował swoje Uwagi o Inspekcji Robotniczo- Chłopskiej jako przedłużenie Listu do Zjazdu i o tym, że rzeczywiście zwiększono skład KC o zwolenników Stalina, p. Hetmański oczywiście nie wspomni.

Pytanie, czy to lenistwo umysłowe czy świadome mijanie się z prawdą. I drugie pytanie – po co pan udawał przede mną inne poglądy ? By doprowadzić do sytuacji, w której mnie publicznie ośmieszy ?

Takie pytania w kontekście znajomości z p. Hetmańskim zadaję sobie ostatnio coraz częściej. Bo nie obchodzą mnie nasze różnice polityczne i nie one są przyczyną mojego zerwania kontaktu z tą grupą. Nie lubię jednak i nie będę tolerował, gdy ktoś próbuje robić ze mnie idiotę, a potem przy pomocy fabrykowanego donosu na mnie wymuszać moją lojalność przy zerowym poziomie lojalności w stosunku do mnie.

Donosu, którego jednym z bardzo nieudolnie montowanych zarzutów było to o co sam p. Hetmański mnie prosił – czyli to, że za niemożność porozumienia z lewicą odpowiada były członek OCG i jej rzecznik prasowy, Aleksander Iwanow.

Pan Hetmański to człowiek tak chwiejny, że zmienia poglądy co pięć minut. Naszego wspólnego znajomego, którego przedtem nazywał swoim przyjacielem, określił niedawno wyrazem na "ch" motywując to tym, że miał nieco inne zdanie w kwestii grupy polonocentrystów niż on. I taki człowiek chce okrągłego stołu i mówi o demokracji ? Niech najpierw uporządkuje własny światopogląd albo przestanie kręcić, bo najwidoczniej wchodzi mu to w krew.

Panie Hetmański i Rakulski ! Nauczcie się raz na zawsze, że mnie nie interesują wasze donosy, kawały kto ma jaki prawdziwy kolor włosów, jakie nazwisko, kto aktualnie wylądował w karetce pogotowia czy w psychiatryku, podczas gdy siedzi obok was i śmieje się w kułak razem z wami, wasze włamania na moje prywatne poczty czy konta na portalach społecznościowych i inne tego typu skandaliczne działania.

Na razie dostaliście ode mnie sporo historycznych dokumentów w wersji zdigitalizowanej, dwa wywiady z p. Hetmańskim, moje poświęcenie i dobrą wolę, nie licząc pieniędzy, które jeden z was jest mi winien za głupiego robotę, w którą mnie wrobił i dwóch książek, które sam obiecał, a co i rusz zmienia wersje, gdzie są. Zatkajcie się tym, co macie, bo więcej nie dostaniecie. Nie dla psa kiełbasa! Rzecz jasna nie obrażając psów. Po prostu "Nie dla waszeci owoc, nic z tego nie będzie" - cytując Pana Tadeusza.

Uważam, że musicie się zdecydować, czy jesteście poważnymi działaczami, czy awanturniczą gówniarzerią. Bo obecnie wszystko wskazuje, że to drugie. Musiałem to powiedzieć, by nie robić więcej za pierwszego naiwnego wśród wielu ludzi lewicy, z którymi rozmawiam. Poparcie jakie macie jest minimalne. Głupią reakcją na to, co miałem do powiedzenia, możecie je tylko zmniejszyć.

Nie zwiodą mnie już żadne łzawe opowieści o tym, jak to w waszych tekstach ani słowem nie odnosicie się do mojej osoby puszczając aluzje a to w postaci „tchórzliwego drobnomieszczanina, który w zaciszu domowym publikuje artykuły o minionej sławie wielkich rewolucjonistów, zamieniając ich w pacyfistyczne kreatury…”, a to „niepokornych historyków, którzy bez zażenowania nazywają siebie marksistami”.

Na nic wasze zapewnienia, że to o gdańskich MSach tak pisze p. Hetmański albo, że chomik, na którym prezentujecie teksty, w których przedmowach wasz usunięty działacz nazywa mnie agentem burżuazyjnej prokuratury. Na nic wasze opowieści, że nie mówiliście, że nie będziecie nagrywać mojego wystąpienia na konferencji antyimperialistycznej.

Na nic wasze machloje i działania w stylu drobnych aferzystów. Bo są tylko dowodem zwalania winy za waszą polityczną impotencję na moje rzekome zakulisowe działania, które staracie mi się przypisać. Otrzeźwiejcie z obłąkanego snu ! Ludzie są już zmęczeni waszymi gierkami.

Książki załatwię sobie sam. Nie chcę byście mieli poczucie, że możecie mnie kupić. Ciekaw jestem jaką prowokację kolejną szykowaliście przez ostatnie dni. Kto tym razem znalazł się na ojomie, na skraju życia. A może podpowiedzieć wam jakieś nowe bajki ?

Konferencja, którą zrobiliście była – jak wyraził się ktoś z moich znajomych – Everestem waszych możliwości. Jeśli nadal śledzicie czujnie moje rozmowy na gg, to wiecie kto.

Proszę mnie więcej nie zwodzić, nie atakować telefonami, mailami, rozmowami na komunikatorach i portalach społecznościowych. To koniec. Nie chciałem, by tak się to skończyło, ale po prostu jestem tym wypalony.

Tak panie Hetmański – twierdziłeś pan, że inne organizacje wypalają ludzi. A pan co robi ? Jestem wypalony naszą współpracą, która sprawia, że niemal nic innego nie robię, tylko zajmuję się sprawą poprawy wizerunku OCG. Czuję niesmak, zniechęcenie i przygnębienie całą tą sytuacją. Zapewne teraz będziecie próbować kolejnych włamań, ataków i paszkwili pod moim adresem. Dorośnijcie. Nikogo to już nie obchodzi.

Możecie mnie teraz wyzywać od takich czy innych agentów czy zdrajców, współpracowników prokuratury itd. Ale moim zamiarem do pewnego momentu było pogodzenie się nawet z tym spośród was, który uważa się za mojego wroga nr 1 – dla dobra sprawy byłem gotów podać mu rękę.

Może jednak zdecydujecie się przemyśleć wasze dotychczasowe postępowanie nie tylko wobec mnie i czegoś was to nauczy. Jednak nie pomoże wam w tym powrót do stylu otwarcie paszkwilanckiego pod moim czy czyimkolwiek adresem. Albo uświadomicie sobie wasze błędy, przyznacie się do nich, składając samokrytykę, albo niezależnie od tego, jak obszczekacie mnie, czy resztę lewicy, będziecie coraz bardziej się marginalizować i zasługiwać na lekceważenie i zimną pogardę.

Możecie jeszcze zacząć udawać bardziej ograniczonych niż jesteście, pytając mnie za co właściwie się obraziłem. Za nic ! Po prostu zdaję sobie sprawę, bo przerobiłem to wiele razy, że jeśli ktoś bawi się czyimś kosztem, to coraz to narasta eskalacja zapotrzebowania na większą zabawę.

Nie mam ochoty być pośmiewiskiem lewicy, czekając co nowego wpadnie wam do głów. Sytuacja męczy mnie i wypala. Zamiast zajmować się konstruktywnymi dla lewicy sprawami poświęcam energię na dyskusje z wami ( czytaj zakrzykiwanie przez was ) i na bezowocną walkę o wasze dobre imię. Niech moje obecne wypalenie będzie przestrogą dla innych. Choć obawiam się, że dla niektórych jest za późno, by cokolwiek zrozumieć.

Wybór co z tym zrobicie należy do was. Czy spożytkujecie energię na bezproduktywne ataki na mnie, czy też przemyślicie patrząc w lustro, jak i dlaczego do tego doszło. Nasze drogi rozchodzą się definitywnie. Niezależnie od waszych prób wmawiania mi, że ulegam czyimś opiniom. Nie panowie – to ja mam dość.
Nie miejcie żalu, że nie chcę czekać na kolejne dziecinne zabawy z waszej strony. Bo one pokazują tylko, że nic z tego nie będzie.

Nie wystarczy usiłować tworzyć nowego światopoglądu, ale trzeba jeszcze umieć nie tylko przekonać ludzi, ale ich utrzymać. Wy tego niestety nie potraficie. Długo łudziłem się - dlatego muszę to zakończyć, nim sam zrażę się do działania po stronie rewolucyjnej lewicy. Nic z was nie będzie, jeśli nie zmienicie się naprawdę, a nie stosując jakieś pozorowane tricki i zagrania. Można strzepać popiół z papierosa, by nie było widać, co się zabrudziło, ale g.... miską się nie przykryje. Próbujecie to robić, ale wam nie wychodzi.

Miałeś chamie złoty róg – ostał ci się ino sznur.

Ludzie poznają się na was bez mojego udziału. Dlatego nie zarzucajcie mi kłamliwie, że to ja was znieważam.

Na ostateczne pożegnanie dedykuję wam pasujące do waszych praktyk jak ulał słowa szkalowanego dawniej na waszym portalu jako przedstawiciel interesów narodowej burżuazji Ernesto Che Guevary o politycznych szarlatanach udających rewolucjonistów:

„Złodzieje bydła”, których „wspaniałe uczynki” były wymierzone w masy wieśniaków mordowanych w Escambray, gdzie siali większy terror niż sama armia Batisty. Są oni częścią naszego sumienia. Przypominają nam o naszym grzechu, grzechu rewolucji, którego nie popełnimy już nigdy, lekcji, jaką odebraliśmy.
Historia rewolucji jest odzwierciedleniem rewolucyjnej wiary. Kiedy ktoś, kto nazywa się rewolucjonistą, nie zachowuje się jak przystało rewolucjoniście, jest tylko szarlatanem. Niech wszyscy oni uścisną sobie dłonie: Ventura i Tony Varona, którzy tak zaciekle ze sobą walczyli, Prio i Batista, Gutierrez Menoyo i Sanchez Mosquera, zabójcy, którzy mordowali, aby zaspokoić swoje żądze, i którzy robili to w imię wolności. Złodzieje i kupczący uczciwością, wszelkiego rodzaju oportuniści, kandydaci na prezydenta – wspaniała paczka.
Tak dużo się od was nauczyliśmy! Dziękujemy wam !

[ Ernesto Che Guevara – Rewolucja. Wspomnienia z kubańskiej wojny rewolucyjnej, Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice 2009, s.293]


Jan-Carl Raspe: W sprawie zabójstwa Ulrike Meinhof
2012-05-09 04:20:58
Polecam serdecznie i z prawdziwą przyjemnością lekturę pierwszego dostępnego w języku polskim tłumaczenia tekstu Jana-Carla Raspego poświęconego zbrodni dokonanej na Ulrike Meinhof, którego lepiej ilustrowana wersja znajduje się na stronie gazety internetowej Konkret, którą założyłem przed kilkoma dniami. Równocześnie polecam także lekturę wcześniej tam zamieszczonych materiałów, a szczególnie napisanego przeze mnie dłuższego tekstu: Ulrike w Stammheim
http://pismo-konkret-jakubowski.blogspot.com/2012/05/ulrike-w-stammheim.html

Jan-Carl Raspe, był jednym z czołowych bojowników RAF, człowiekiem, który będąc synem fabrykanta, dokonał wyboru zerwania z własnym środowiskiem, co równało się zdradzie własnej klasy społecznej i stał się zdecydowanym działaczem komunistycznym już w okresie studiów. Jako 23-letni aktywista Socjalistycznego Związku Studentów ( SDS) poznał Ulrike Meinhof i wielu innych działaczy, z którymi w przyszłości połączyć go miała walka przeciw kapitalizmowi prowadzona przez Frakcję Czerwonej Armii (RAF). Zaledwie rok i pięć miesięcy po złożeniu tego oświadczenia, Raspe sam padł ofiarą zbiorowego mordu politycznego, który władze przedstawiały jako „samobójstwo w Stammheim” [*].


Jan-Carl Raspe

Poniżej publikowana relacja dotycząca okoliczności śmierci Ulrike Meinhof rzuca bardzo ponure światło na metody wojny psychologicznej jaką przeciwko swym przeciwnikom podjął aparat represyjno-sądowniczy Republiki Federalnej Niemiec. Metodom, którym zgodnie z tym, co mówią dokumentujący współczesną ich kontynuację antypaństwowi aktywiści w Niemczech, nie położono kresu do dziś [**]. Podstawowym ich narzędziem staje się kłamstwo, które jak uczył ich wielki mistrz i nauczyciel Joseph Goebbels, po tysiąc powtarzane, zaczyna funkcjonować jako prawda.


Horst Herold, czołowy przeciwnik RAF

Raspe obala kłamliwą mitologię związaną nie tylko z rzekomym samobójstwem Ulrike Meinhof, lecz także na podstawie własnych wspomnień, demaskuje manipulacje opinią publiczną, których nie wahała się powtarzać też publicystyka krajów środkowoeuropejskiego socjalizmu realnego, jakoby pomiędzy nią a Andreasem Baaderem i Gudrun Ensslin narastał w okresie uwięzienia głęboki konflikt ideologiczny, który miał pchnąć Ulrike do odebrania sobie życia. Fakty niewygodne dla władz niemieckich obnażają także przytaczane przez niego zionące cynizmem deklaracje policyjno-sądowych oficjeli będących psami łańcuchowymi burżuazyjnego państwa terroru.

Dokładnie zgodnie z cytowaną przez Raspego wypowiedzią Horsta Herolda, urzędnika aparatu represji, o potrzebie formułowania zarzutów tak, by „osłabić pozycje zajmowane przez sympatyków”, wpisuje się w ten schemat także idealnie sprokurowanie aktu oskarżenia przeciw Ulrike, tak by sądzić ją za czyn, którego popełnić nie tylko nie mogła, lecz nie chciała. Jak już wspominałem [***], pierwszej generacji jako takiej przypisuje się cztery ofiary śmiertelne. Indywidualnej odpowiedzialności Meinhof za żaden z tych czynów nie ustalono. Nie osądzono jej jednak jako ideologa grupy. Perfidia i bezczelność oprawców kazała im wykonać wyrok na prawdzie, zanim jeszcze wykonali go fizycznie na Ulrike, przy tamtej egzekucji łamiąc także jej ludzką godność poprzez gwałt.

Opinia publiczna nie byłaby przecież aż tak skłonna potępić ją, znając treść jej manifestów, w których podkreślała zasadność walki i przemocy wymierzonej jedynie w aparat burżuazyjnego represyjnego i mocno znienawidzonego państwa, a nie zwykłych ludzi. Dlatego należało, zakłamując okoliczności, wykorzystać przypadkowe postrzelenie portiera w w bibliotece Instytutu Socjologii Georga Linkego podczas akcji uwalniania Andreasa Baadera w Berlinie Zachodnim 14 maja 1970 r. O żadnej przyzwoitości w przedstawieniu zdarzeń w sposób rzetelny mowy być nie mogło.

Ulrike nie tylko nie była odpowiedzialna za strzał, który Hans-Jürgen Bäcker oddał przez pomyłkę z broni zawierającej twardą amunicję, tylko z intencją nastraszenia portiera ( miał dwa pistolety – w tym jeden gazowy ), lecz strzelanina także w stosunku do policjantów, wywołała jej gwałtowne protesty. Tylko dzięki takiemu przedstawianiu spraw w skrajnie fałszywym świetle, jakoby Ulrike Meinhof wkalkulowała z zimną krwią postrzelenie portiera w czasie zaplanowanej przez nią akcji, pozwoliło skazać ją na 8 lat więzienia, z paragrafu o …usiłowanie zabójstwa Linkego.

Próbując przedstawić rewolucjonistkę jako potwora bez uczuć, burżuazyjne państwo nie przewidziało jednak swojej klęski. Na pogrzeb Ulrike przyszło blisko tysiąc młodych ludzi, studentów i ludzi pracy, okazując hołd zamordowanej bojowniczce. Zarówno w Niemczech jak i na całym świecie miały miejsce liczne demonstracje protestacyjne przeciwko tej zbrodni. Było to wielkie zwycięstwo zza grobu Ulrike Meinhof. Zwycięstwo prawdy.

Nasuwa się tu pewna analogia odnośnie postępowania policji politycznej. Wszak w połowie lat 20 w Polsce służby specjalne także nie wahały się preparować dowodów oskarżenia na konkretne zamówienie polityczne, by oskarżając ich o czyny niepopełnione, karać komunistów surowymi wyrokami. 13 października 1923 r. ktoś podłożył ładunek wybuchowy na terenie olbrzymiego kompleksu wojskowo-więziennego, gdzie znajdowali się także więźniowie polityczni. Sprawca tej zbrodni ( gdyż ofiarami padły także kobiety i dzieci mieszkające w obrębie garnizonu, a także pracujący tam robotnicy i szeregowi żołnierze ) pozostaje nieznany do dzisiaj.

Jednak kierując się żądaniem Witosa, by winą za zamach obciążyć komunistów, policja na podstawie faktu, że dwóch siedzących w celach aresztu przy ul. Dzielnej członków partii komunistycznej - byłych oficerów WP niezależnie od siebie po usłyszeniu wybuchu odśpiewało „Czerwony Sztandar”, postanowiła dokonać grubej manipulacji. Tak narodziła się sprawa Walerego Bagińskiego i Antoniego Wieczorkiewicza, których oskarżono o podłożenie ładunku na podstawie zeznań policyjnej wtyki Cechnowskiego, mimo, że jako żywo fizycznie tego dokonać nie mogli [****].

Jak słusznie wskazał w 2004 r. Alexander Tarasow w swojej polemice z tezami kandydata nauk filologicznych Michaiła Edelsztajna.: Trzeba być uczniem retoryki goebbelsowskiej, by nazywać ponownie antyfaszystowskich partyzantów bandytami [*****]. I tę myśl dzisiaj dedykuję moim czytelnikom w rocznicę zwycięstwa nad faszyzmem.

Cześć i wieczna chwała pamięci poległych Bojowników Wolności, Działaczy antyfaszystowskiego Ruchu Oporu, Żołnierzy Armii Czerwonej i Partyzantów, którzy oddali życie wyzwalając od hitlerowskiego piekła Europę Środkową !

Cześć pamięci pomordowanych w Polsce i w innych krajach świata sądzonych z zakłamanych paragrafów i zabijanych w czasie demonstracji i w indywidualnych aktach przemocy komunistów !

Wieczna chwała pamięci Bojowników Frakcji Czerwonej Armii i Wielkiej Siostry Nowej Lewicy, Ulrike Marie Meinhof !

Krocząc własną, zawsze swoistą drogą do wyzwolenia, dziękujemy Wam !

Hasta la Victoria Siempre !

Dawid Jakubowski

* Na temat rzekomych samobójstw w Stammheim: http://www.baader-meinhof.org.pl/historia-raf/57-kto-popeni-samobojstwo-baadera-

** http://www.youtube.com/watch?v=ZxYIcRTTQ7s
http://www.totalitaer.de – kanał wideo i strona broniąca praw człowieka w Niemczech, prowadzona przez Martina Botta po zabójstwie przez służby specjalne RFN uprzednio torturowanego jego brata, Markusa



***http://pismo-konkret-jakubowski.blogspot.com/2012/05/powitanie.html

**** http://torlin.wordpress.com/2009/10/01/kto-wysadzil-cytadele/

***** http://old.russ.ru/culture/literature/20040909_tar.html



Pierwsze przemówienie publiczne Ulrike Meinhof na wiecu antyatomowym, marzec 1958


Jan-Carl Raspe: W sprawie zabójstwa Ulrike Meinhof

http://www.germanguerilla.com/red-army-faction/documents/76-05-11-raspe.html

11 maja 1976

Nie mam wiele do powiedzenia.

Wierzymy, że Ulrike została stracona. Nie wiemy jak, ale rozumiemy zasadność wybranej metody. Pamiętam oświadczenie Herolda [1]: „Działania przeciwko RAF muszą przede wszystkim być opracowane w taki sposób, aby osłabić pozycje zajmowane przez sympatyków.”

I Buback [2] powiedział: "Bezpieczeństwo państwa jest warte życie dla tych, którzy są do niego przywiązani. Ludzie tacy jak Herold i ja, my zawsze znajdziemy sposób."

To była na zimno skalkulowana egzekucja, tak jak z Holgerem [3], jak z Siegfriedem Hausnerem. Jeśli Ulrike zdecydowałaby zakończyć to wszystko śmiercią, bo widziała w tym jej ostatnią szansę na uratowanie się, aby ocalić jej rewolucyjną tożsamość – z powolnej destrukcji jej woli w izolacji – wtedy ona by nam powiedziała – lub przynajmniej powiedziałaby Andreasowi: taka była natura ich relacji.

Wierzę że egzekucja Ulrike w tym momencie jest rezultatem postępów - początkowym przełomem politycznym w konflikcie między międzynarodową partyzantką a państwem imperialistycznym w Republice Federalnej. Mówienie więcej na ten temat wymagałoby zagłębiania się w rzeczy, o których nie chcę dyskutować.

To morderstwo jest zgodne ze wszystkimi próbami państwa uporania się z nami przez ostatnie 6 lat - fizyczna i psychologiczna eksterminacja RAF - i jest skierowane przeciwko wszystkim grupom partyzanckim w Republice Federalnej, dla których Ulrike odgrywała istotną rolę ideologiczną.
Teraz chcę powiedzieć, że jak długo byłem świadkiem relacji między Ulrike i Andreasem i doświadczałem tego przez ostatnie siedem lat, odznaczała się ona intensywnością i czułością, wrażliwością, i wyrazistością.

I wierzę, że to właśnie z powodu tej relacji, Ulrike była w stanie przetrwać osiem miesięcy w martwym skrzydle.

To był związek jak ten, który może rozwijać się między rodzeństwem, zorientowanym wokół wspólnego celu i bazującym na politycznej wspólnocie.

I ona była wolna, bo wolność jest możliwa tylko w walce o wyzwolenie.

Nie było załamania w ich relacji w ciągu tych lat. Nie mogło być, ponieważ opierała się na polityce w RAF , a kiedy były fundamentalne sprzeczności w obrębie grupy, dotyczyły one konkretnej praktyki. Żadnego powodu dla takiego rozkładu nie można znaleźć w trakcie naszej pracy teoretycznej, jedynego czegoś, co pozostaje możliwe w więzieniu, ani nie można znaleźć w udostępnionym charakterze naszej walki lub historii grupy.

To widać wyraźnie w dyskusjach i w listach i rękopisach Ulrike w okresie poprzedzającym piątkowy wieczór. Pokazują one, jaki ten związek był naprawdę.

Jest surowy i groźny rozmaz, pokusa, aby używać egzekucję Ulrike dla psychologicznych celów bojowych, po to, aby teraz twierdzić, że "napięcia" i "obcość" istniały między Ulrike i Andreasem, między Ulrike a nami. To Buback w całej swej głupocie.

Do tej pory wszystkie takie wysiłki po prostu bardziej eksponują faszystowski charakter sił reakcyjnych w Republice Federalnej.

Jan-Carl Raspe Maj 11, 1976

Przypisy:

1. Horst Herold, w latach 1971 – 1981 szef Federalnego Biura Policji Kryminalnej. Pod jego kierownictwem opracowano program wojny psychologicznej wobec RAF

2. Siegfried Buback, niemiecki prawnik i prokurator generalny, który ten awans zawdzięczał gorliwej walce przeciw aktywistom RAF. Został zabity 7 kwietnia 1977 r. Sprawców nigdy nie schwytano.

3. Holger Meins, aktywista pierwszej generacji RAF. Zmarł 9 listopada 1974 roku podczas drugiego strajku głodowego. Przymusowo karmionemu raniono gardło i przełyk. Władze więzienne wiedząc co się stanie, pozwoliły wyjechać lekarzowi więziennemu na urlop, odmawiając choremu pomocy lekarskiej mimo sprzeciwu jego adwokata, który zastał Meinsa w bardzo ciężkim stanie i domagał się interwencji. Uczyniono to dopiero, by stwierdzić zgon. W efekcie adwokat ów, Siegfried Haag, także zdecydował się zejść do podziemia, wybierając nielegalną walkę rewolucyjną.
Uwolniony z powodu braku dowodów, oskarżony nieuczciwie o pomoc w zamachu na ambasadę w stolicy Szwecji Haag napisał w oświadczeniu dla prasy:

„W sytuacji, kiedy torturuje się więźniów politycznych poprzez stosowanie wobec nich długotrwałej izolacji, w sytuacji, w której funkcjonariusze więzienni bezkarnie dopuszczają się mordu na osobie Holgera Meinsa, nie mogłem już dłużej praktykować zawodu adwokata (…). Nadszedł czas, aby najważniejsze kwestie rozstrzygnąć w wyniku długotrwałej wojny przeciw imperializmowi” [cyt. za: Danuta Uhl-Herekoperec , Przemysław Słowiński – Naturalnie wolno strzelać. Rzecz o terrorze, seksie i polityce, Twoje Wydawnictwo, Warszawa 2011, s.. 375 ].

Była to już druga po Petrze Schelm ofiara śmiertelna wśród bojowników RAF. Na jego pogrzebie w obecności ponad 5 tys. osób sam omal nie straciwszy życia jeszcze zanim RAF rozpoczęła swą walkę, raniony ciężko przez nasłanych z rozkazu burżuazyjnego państwa zbirów w 1968 r. Rudi Dutschke wzniósł zaciśniętą pięść w geście robotniczej solidarności nad grobem Meinsa, mówiąc: „Holger, walka będzie trwać dalej!” W wielu miastach niemieckich miały miejsce protestacyjne wobec zamordowania Meinsa demonstracje skupiające około 10 tys. uczestników.
Dawid Jakubowski: Czy Roman Dmowski był faszystą?
2012-02-05 22:42:16
Tekst ukazał się na portalu Władza Rad: http://www.1917.net.pl/?q=node/7616



Roman Dmowski to obok Józefa Piłsudskiego jeden z dwóch twórców polskiej burżuazyjnej II RP, wielki adwersarz Józefa Piłsudskiego. Podobnie jak przy powstawaniu III RP - kiedy to przy okrągłym stole spotkała się post-stalinowska nomenklatura i liberalna opozycja - dwie pozornie przeciwstawne ideologicznie siły podały sobie ręce aby stworzyć w Polsce burżuazyjne państwo - czy to po trupie rewolucji proletariackiej 1918-19 i rad robotniczych, czy to niszcząc ustrój realnego socjalizmu. Obecne rządzące elity odwołują się zarówno do Dmowskiego jak i do Piłsudskiego zgodnie idealizując ich i budując burżuazyjną wersję historii. Natomiast część kanapowej, bananowej "lewicy" głosi opinie w stylu "Dla was Dmowski dla nas Piłsudski" oskarżając Dmowskiego o faszyzm, kompromitując się tym samym w oczach tej części prawicy która Dmowskiego hołubi, a do faszyzmu się nie przyznaje uznając go za "lewactwo".

Ideologie tworzą jedynie nadbudowę stosunków społecznych i są wobec nich wtórne.
To walka klasowa kształtuje rzeczywiste podziały a nie etykietki ideologiczne a rzeczywisty kształt ideologii burżuazyjnych uwarunkowany jest przez wiele subiektywnych czynników. Sam fakt bycia burżuazyjnym reakcjonistą nie oznacza bycia faszystą, a werbalne odcięcie się od faszyzmu przez konkretną jednostkę czy grupę ludzi nie oznacza że jej rola przestaje być reakcyjna. Stąd też dla marksisty przy ocenie danej ideologii liczy się rzeczywista funkcja społeczna jaką ona odgrywa a nie puste hasełka i deklaracje. A ta w wypadku endecji i faszyzmu była dosyć podobna.

Redakcja WR


Czy Roman Dmowski był faszystą ?


Tekst kieruję pod rozwagę Porozumienia 11 Listopada


Rzecz będzie o zdradzie. Zdradzie własnej tożsamości ideowej przez tzw. lewicę wolnościową, która pod pomnikiem Dmowskiego wykrzykuje hasła: „ Precz z faszyzmem!”. Nurt, który ten polityk reprezentował ma na rękach krew, ale odpowiedzialność za tę krew nie ma nic wspólnego z faszyzmem jako takim. Więcej, oskarżanie go o poglądy faszystowskie służy właśnie, jak sądzę nieświadomie, ograniczeniu odpowiedzialności Dmowskiego i jego obozu politycznego do kwestii jego domniemanego wpływu na istnienie gett ławkowych, czy też zainteresowania przez niego w późnych latach hasłami głoszonymi przez Mussoliniego i Hitlera w początkowej fazie jego rządów. Służy też zatarciu świadomości, odnośnie tego jakie w rzeczywistości były źródła tego zainteresowania. W konsekwencji podłoże rzeczywistych , dokonanych we wcześniejszym okresie zbrodni staje się całkowicie przemilczane, ku tryumfowi konserwatywnej prawicy, która nie posiada się z radości z powodu słabości argumentów swego ideowego przeciwnika.


Spróbujmy podjąć się zdefiniowania istoty faszyzmu. Czy każdy nacjonalistyczny reakcjonista jest ze swojej natury faszystą, czy też staje się nim, gdy sprawuje władzę na sposób totalitarny ? Polski niezależny przedwojenny marksista Andrzej Stawar charakteryzował to zjawisko następująco:
„Istnienie masowej kadry, spojonej ścisłą organizacja daje faszyzmowi możliwość bez porównania głębszego wniknięcia w życie społeczne. W klasycznym reżymie bonapartystowskim punkt ciężkości władzy spoczywa na administracji państwowej — obywatelowi pozostawia się swobodę kiwania palcem w bucie, zalecając bezpartyjność i posłuszeństwo władzy państwowej. W dyktaturze faszystowskiej mamy zasadę odmienną. Tutaj administracja państwowa staje się ekspozyturą partii. Włóknami agentur partyjnych przenika ona społeczeństwo aż do najdalszych, najmniej znaczących ośrodków. Różnica nie polega na postawieniu kwestii władzy. Ludzie, którzy myślą pod sugestią starych reżymów reakcyjnych skłonni są zwracać uwagę na stronę zakazową reżymu, ale ona nie jest istotna i nowa. Nowe jest to, co można by nazwać powszechnym poborem politycznym przez analogię z powszechnym poborem wojskowym. Obywatela w masie przyciąga się do służby politycznej poddając pod surową komendę, przy tym nie pyta się o zdanie w tych sprawach, tak samo jak nie pytają o zdanie człowieka, pociąganego do służby wojskowej. Uważa się, że każdy Niemiec, każdy Włoch itd. przez sam fakt urodzenia się Włochem, Niemcem powinien wyznawać polityczną wiarę władców, podobnie jak rekrut powinien pałać chęcią chwalebnej śmierci w polu. Jednostki nieposłuszne ulegają represjom. Istnienie olbrzymiej ilości dobrowolnych agentów władzy i przenikniecie ich w najdrobniejsze komórki społeczne, daje możliwość kontroli i represji prewencyjnej o wiele większą, niż w jakiejkolwiek postaci dotychczasowego państwa. Masowo uprawiany terror, zniszczenie organizacji oporu mas ludowych pozwala władzy faszyzmu uważać się za zabezpieczoną od drobnych perturbacji codziennych jakim ulegają rządy liberalne. W ten sposób klasy posiadające otrzymują w swoje ręce najpełniejszy aparat władzy jaki istniał od czasów średniowiecza”.


Czynnikiem determinującym funkcjonowanie reżimu faszystowskiego jest jak widać, sprawowanie władzy totalnej przy użyciu także środków pozapaństwowych towarzyszące autorytarnym praktykom rządzenia. Czy Narodowa Demokracja spełniała te kryteria, tworząc tego rodzaju struktury, na jakie zwracał uwagę Stawar ? Oczywiście nie, choć nie można mieć złudzeń, że gdyby nie zabrakło jej potencjału, nie miałaby w tym względzie żadnych skrupułów. Najbardziej radykalne grupy, które wyłoniły się z ruchu narodowo-demokratycznego, takie jak ONR Falanga Bolesława Piaseckiego nie tylko, mimo doraźnych „sojuszy ekstremów”, jak z grupą syjonistów pod wodzą Aleksandra Żabotyńskiego, nie były w stanie tworzyć pozapaństwowych struktur kontrolujących społeczeństwo, lecz zaczęły w pewnym momencie szukać kontaktu i współpracy z państwowym blokiem politycznym OZON płk. Adama Koca. Znacznie częściej o metody faszystowskie ocierał się w swoich sposobach rządzenia Piłsudski. Warto jednak zauważyć, że był to system na granicy tegoż totalizmu, czasami ją przekraczający, przypominający w tych posunięciach raczej model Mussoliniego, który w odróżnieniu od Hitlera stopniowo sięgał po środki kontroli totalnej i coraz bardziej autorytarne metody, uszczuplając systematycznie granice wolności obywatelskich, lecz zachowywał pewną fasadę burżuazyjnej demokracji, równocześnie utrzymując ciągłą mobilizację i kontrolę poprzez działania rozbudowanej agentury, o której działalności dać może pewne wyobrażenie słynny film „Konformista” Antonioniego. Trzeba tu poczynić pewną uwagę na marginesie – niektóre grupy anarchistyczne, chcąc uniknąć zarzutu, że powtarzają hasła burżuazyjnej propagandy, stosują wspólny mianownik wobec wszystkich historycznych państw budujących socjalizm w odmiennych warunkach i punktach wyjścia i dojścia i rozmaitymi metodami, określając ich ustroje jako autorytarne. Jednak celem państwa autorytarnego jest zagwarantowanie ochrony dominacji prywatnej własności środków produkcji. Z zadania tego wywiązały się zarówno Niemcy i Włochy faszystowskie, jak i sanacyjny reżim Piłsudskiego. Trudno wszakże stawiać ten zarzut nawet ZSRR doby rządów Stalina.


Temat ewentualnego szowinizmu Dmowskiego bulwersuje mnie znacznie mniej niż to, że kierowany przez niego ruch dopuścił się bratobójczego rozlewu krwi w okresie rewolucji 1905-07, gdy inspirowany przez przywódcę ND Narodowy Związek Robotniczy dopuścił się, zanim jeszcze doszło do masakr carskich między innymi wobec pochodów Święta Pracy 1 maja, kierowanych zarówno przez działaczy SDKPiL jak i PPS, do prowadzenia konsekwentnej akcji łamistrajkowej, a także do mordowania robotników, w wyniku czego metody ruchu poddała miażdżącej krytyce także część działaczy endeckich, co między innymi wspomina w najnowszej wersji swego opracowania o rewolucji 1905 z serii Dzieje Narodu i Państwa Polskiego prof. Feliks Tych.


Przyznać muszę, że jestem głęboko zażenowany funkcjonującą w dyskursie lewackim metodologią sytuującą tego polityka i nurt narodowo-demokratyczny po tej stronie co nazizm i faszyzm. Dmowski to nie polski Hitler, a określenie go tym mianem to jedynie psucie języka i jest nie w porządku wobec ofiar nazizmu. Był to reprezentant interesów konserwatywnej narodowej burżuazji, a ci przedstawiciele nurtu zachowawczego zawsze akceptowali skrajne metody walki przeciw klasie robotniczej i Dmowski tutaj się nie wyróżnia, czego dowodzą wspomniane już wyżej masakry strajkujących robotników podczas rewolucji 1905-07, gdzie organizowane przez Narodową Demokrację i jej przywódcę zbrojne bojówki o nazwie Narodowy Związek Robotniczy mordowały strajkujących robotników i uczestników pierwszomajowych demonstracji i to zanim jeszcze wkroczyły do akcji carskie nahajki.


Sam szef endecji próbował dowodzić w prywatnej korespondencji, że „Socjały uwierzyły, że czas przyszedł »obalić carat« – gdy im się »rewolucja« nie udała, mszczą się na własnem społeczeństwie, niszczą je strajkami, rabują, mordują burżuazyjnych fabrykantów i narodowców (ci ostatni odpłacają im nieraz tem samem). To jest treść dzisiejszej »rewolucji«. Niestety te próby zatuszowania osobistej politycznej odpowiedzialności Dmowskiego muszą legnąć w gruzach wobec relacji jego najbliższego współpracownika Władysława Jabłonowskiego:


„Skoro tylko Dmowski przybył w 1905 r. do Warszawy niezwłocznie stanął na czele Stronnictwa Demokratyczno-Narodowego i pokierował akcją przeciwrewolucyjną. Był to burzliwy okres w jego życiu, w którym ujawnił niezwykłą energię, odwagę cywilną – a i fizyczną – oraz stanowczość działania. Na walkę bratobójczą, wywołaną przez socjalistów, mordujących bezkarnie robotników-narodowców, trzeba było, niestety, odpowiedzieć taką samą bronią, co natychmiast poskutkowało: robotnicy narodowcy przestali padać ofiarą opanowanych krwawym szałem rewolucji socjalistów wszelkiego stempla”.


Oczywiście Dmowski w swoim liście cytowanym przez jego biografa Romana Wapińskiego w książce o nim publikowanej w 1988 r. wspomina coś o bliżej niesprecyzowanym terrorze "socjałów". Nie mówi tylko, że ów terror był odwetem za terror bojówek endeckich i antyrobotnicze posunięcia burżuazji, a nie odwrotnie - jak on twierdzi i czemu sekunduje jego zaufany sztabowiec Jabłonowski. Po drugie i równie istotne, ignoruje fakt, że SDKPiL potępiła w ulotce po tych zajściach wyolbrzymiane przez list Dmowskiego akcje odwetowe, jako sprzeczny z interesami klasy robotniczej bezmyślny akt terroru indywidualnego.


Jak wspominałem, stanowisko obozu narodowego wobec tych zajść nie było jednak niczym kuriozalnym, lecz było ściśle związane z tym, że ruch polityczny kierowany przez Dmowskiego stał po stronie interesów konserwatywnego ziemiaństwa. Nie można więc mówić o tym jakoby ruch ten sprzeniewierzył się w jakiś sposób programowi, jakiego oczekiwała jego polityczna klientela.


Jednym z pionierów zatarcia tej świadomości podłoża dokonanych w czasie rewolucji 1905 zbrodni był Adam Michnik, którego utrzymana w pojednawczym tonie wobec narodowo-demokratycznego nurtu „Rozmowa w Cytadeli” z lat 80. ani słowem nie wspomniała o krwawych akcjach bojówek NZR, wobec których oburzenie wyrażało nawet cześć zwolenników Narodowej Demokracji. Analizując program narodowo-demokratyczny z perspektywy historyka idei i wygłaszając o nich szereg sądów pozytywnych, których obecnie z pewnością by nie powtórzył, Michnik przemilczał te niewygodne dla publikowanych przez niego tez fakty najprawdopodobniej w celu zniwelowania tego, że interesy konserwatywnie usposobionego ziemiaństwa i burżuazji, jakie stanowiło zaplecze polityczne ruchu kierowanego przez Dmowskiego zawsze stały w sprzeczności z interesami proletariatu i prowadziły do rozlewu krwi robotników. Ceną pojednania, w które włączono także Kościół Katolicki ( vide Adam Michnik „ Kościół – lewica – dialog” ) ze zwolennikami opcji narodowej, mającego być środkiem do obalenia władz PRL i ustrojowych przekształceń, było amputowanie pamięci o zbrodniach za jakie ona odpowiadała i Michnik z tego zadania wywiązał się doskonale, dokonując także pominięcia analizy, czyje interesy ten ruch reprezentował Dzięki temu mógł odgrywać potem rolę guru postrtransformacyjnej „nieskażonej komunizmem” lewicy.


Rzeczywiście lewicy „nieskażonej” dialektyczną analizą sprzeczności, jaka jest właściwa myśli marksistowskiej. Dialektyka uwzględnia zarówno fakt istnienia sprzeczności, ale i ich odmienną rolę w zmieniających się warunkach. Tak jest także w przypadku roli historycznej jaką odegrał Roman Dmowski.

Jego obecność podczas konferencji w Wersalu, a zwłaszcza jego późniejsze opublikowane opinie o zachodnich mocarstwach, kierujących się wyłącznie ekonomicznym interesem są rzeczą wartą uwagi w dorobku tego polityka. Dlatego też na jego krytykę żarłoczności zachodniego imperializmu i niekorzystną politykę wobec Polski zwrócił uwagę Bolesław Bierut wielokrotnie cytując w swoim wystąpieniu na VI Plenum KC PZPR 17-18 lutego 1951 książkę "Polityka polska i odbudowanie państwa". Dodawał, że "Dmowski to chyba nie marksista, nie ateista, nie zwolennik naszej ideologii, ale jej zdecydowany wróg".


Należy dodać, że piszący m.in. na łamach „Polityki” historyk i publicysta akademicki, dr Marcin Zaremba, który upublicznił fakt tego wystąpienia Bieruta twierdzi, że ówczesny nominalny prezydent RP równocześnie przytaczając w tym samym przemówieniu listy z Ameryki Henryka Sienkiewicza, opisujące zbrodnie kolonializmu i wypowiedzi Dmowskiego o międzynarodowej finansjerze chwytał się brzytwy, odstępując od cytowania klasyków marksizmu, by...jedynie legitymować władzę w społeczeństwie. Ocena jakiej dokonuje tutaj Zaremba to tylko swoiste signum temporis pokazujące jak dalece naukowa, dialektyczna ocena sprzeczności ustąpiła na rzecz niemal powszechnego spojrzenia metafizycznego, czyli polegającego na spojrzeniu jednostronnym, właściwego zarówno ocenom podejmowanym z prawej, jak i lewej strony. W rzeczywistości nikt odwołujący się do marksizmu nie powinien cytować i analizować źródeł pisanych wyłącznie z perspektywy marksistowskiej i najwyraźniej Bierut zdawał sobie z tego sprawę, zwracając uwagę na fakt, że nawet przeciwnik klasowy umiał dostrzec i potępić przejawy obcego imperializmu , a więc wskazywał na zbieżność w widzianej z różnych perspektyw ocenie tych samych zjawisk.


Można powiedzieć, że służba dyplomatyczna i wnioski jakie z niej wyciągał Dmowski opisując imperialistyczne ciągoty polityków takich jak Lloyd George to okres jego działalności, na który bez względu na fakt jakiej warstwy społecznej interesy reprezentował i wynikające z tego ofiary, trudno spojrzeć obojętnie i z pogardą, jeśli chce się zachować spojrzenie dialektyczne i zdrowy rozsądek. Również niemądre byłoby wypominanie mu późniejszych pozytywnych sądów o Mussolinim, czy początkach rządów Hitlera, gdyż te opinie także nie były spowodowane przez fascynację ideologią narodowosocjalistyczną jako taką, lecz były logicznym wynikiem jego reakcyjnych przekonań. Rządy narodowosocjalistyczne bowiem zarówno we Włoszech, jak i w Niemczech okazały się jedyną skuteczną tamą kanalizującą rewolucyjne nastroje potęgowane przez światowy kryzys ekonomiczny.


Stąd np. już w 1923 r. wysiłki Hitlera wspierał tak reakcyjny polityk jak były pruski generał , dawniej bliski współpracownik cesarza Niemiec Wilhelma II Erich von Luddendorf, biorący udział nie tylko w słynnym puczu monachijskim, lecz także w demonstracjach narodowosocjalistycznych. Z tego też względu niemiecka finansjera coraz przychylniejszym okiem patrzyła na poczynania Hitlera, którym do tej pory jako parweniuszem była skłonna gardzić, z czasem udzielając mu także pieniężnego poparcia.


Jego wypróbowana bezwzględność i skuteczność w łamaniu oporu robotników od akcji łamistrajkowej i licznych ekscesów bojówkarskich wychodząc, a skończywszy, gdy już otrzymał tekę szefa rządu na aranżowaniu zalegalizowanych działań mających na celu sparaliżowanie strachem ruchu robotniczego i prowadzących do uczynienia z komunistów pierwszych czołowych politycznych banitów wyjętych spod prawa zdziesiątkowanych aresztowaniami i umieszczonych jako pierwszych w obozach koncentracyjnych, a także towarzyszące temu ograniczenie bezrobocia za sprawą wprowadzenia robót publicznych, zyskiwały mu poklask środowisk, które nie przebierając w metodach były gotowe tłumić wszelki opór klasy, nad którą panowały politycznie i ekonomicznie.


Dmowski zatem wypowiadał się pozytywnie o Mussolinim i początkach rządów Hitlera, także nie sprzeniewierzając się klasowym interesom posiadaczy, których interesy reprezentował, mając na uwadze i doceniając skuteczność tychże rządów w powstrzymywaniu procesów rewolucyjnych.


Przedstawiciel interesów konserwatywnej narodowej burżuazji i ziemiaństwa - oto kim był Dmowski, a nie żadnym faszystą, zaś jego epizod sympatii dla Mussoliniego i Hitlera wynikał z interesów klasowych jego środowiska, które rozumiał podobnie jak konserwatyści i finansjera niemiecka. W jego postawie wobec zakusów międzynarodowej elity polityczno-finansowej, jakie podejmowała ona w stosunku do Polski, dążąc do ograniczenia jej ekonomicznej i politycznej suwerenności ujawnia się sprzeczność właściwa dla warstwy, której interesy reprezentował, polegająca na stawianiu oporu wobec imperialistycznych zakusów obcych mocarstw przy równoczesnym nastawieniu na bezwzględne tłumienie wszelkich wyrazów sprzeciwu wobec politycznej i ekonomicznej dominacji burżuazji we własnym kraju.


Obecny dyskurs służy tylko zatarciu świadomości tej sprzeczności, ku uciesze antykomunistycznej prawicy, która z łatwością rozbija w puch tezy o Dmowskim rasiście i faszyście, dzięki temu kreując wizerunek kryształowego męża stanu, którego ideologia polityczna nigdy nie przyczyniła się do rozlewu krwi. O tym, że była to polska robotnicza krew wszyscy uczestnicy publicznego dyskursu nie chcą pamiętać.
Niestety różne ugrupowania lewicowe współtworzące Porozumienie 11 Listopada, pomagające wykreować problem zastępczy w postaci walki z domniemanym faszyzmem, pokazują, że z interesami środowiska, które ponoć chcą reprezentować, spychanymi na dalszy plan, mają de facto niewiele wspólnego. Kwestia bezrobocia, sytuacji wyzyskiwanych pracowników pracy najemnej po prostu muszą zginąć na rzecz haseł powszechnej miłości i tolerancji. Nie przeszkadza im, że walka z „faszyzmem” pozwala im stanąć pod jednym sztandarem ze zwolennikami dominacji międzynarodowego kapitału.


Wykorzystywana literatura:





Adam Michnik– "Rozmowa w Cytadeli", kwartalnik "Krytyka" (drugi obieg), nr 13/14, Warszawa 1982, przedruk w: Adam Michnik – Szanse polskiej demokracji, wyd. 2, Warszawa 2009



Adam Michnik o Narodowej Demokracji http://cleofas-wm.blog.onet.pl/Z-blogu-Chevaliera-Adam-Michni,2,ID417022339,n ( link do oryginalnej publikacji na salonie 24 nie zawsze działa )



Andrzej Stawar – O bonapartyzmie i faszyzmie, w : A. Stawar – Pisma ostatnie, wyd. Kultura, Paryż 1961, wersja dostępna w Internecie: http://www.nowakrytyka.pl/spip.php?article591


Bogumił Grott - Czy Roman Dmowski był szowinistą? http://konserwatyzm.pl/artykul/3153/prof-b-grott-czy-roman-dmowski-byl-szowinista


Feliks Tych – Rok 1905 w: Ruch robotniczy na ziemiach polskich, Seria Dzieje Narodu i Państwa Polskiego III-4, Warszawa, Akant 2002


Marcin Zaremba - Ten Dmowski to chyba nie marksista? Gazeta Wyborcza nr 94, wydanie z dnia 21/04/2001GAZETA ŚWIĄTECZNA, str. 22, pełna płatna wersja dostępna pod: http://szukaj.wyborcza.pl/Archiwum/1,0,1403977,20010421RP-DGW,Ten_Dmowski_to_chyba_nie_marksista,.html



Roman Wapiński – Roman Dmowski, 1988, Lublin, Wyd. Lubelskie, ISBN 83-222-0480-9



Wojciech Jerzy Muszyński ( IPN ) - Roman Dmowski – Polak racjonalny, Nowe Państwo

http://www.panstwo.net/1069-roman-dmowski-%E2%80%93-polak-racjonalny
Michał : Tow. Iwanowowi i tow. Rakulskiemu w odpowiedzi
2011-10-16 20:12:13
Jak już pisałem w podtytule mojego wcześniejszego tekstu, miał być on „krótką” analizą. Nie ukrywam, że wiele tam było myśli nierozwiniętych, które zamierzałem rozwinąć w toku dalszej ideologicznej polemiki z polskim maoizmem. Teraz przychodzi na to pora, albowiem doczekałem się odpowiedzi (czy raczej „odpowiedzi”) ze strony tt. Iwanowa i Rakulskiego.



Już w drugim akapicie swego tekstu maoiści rzucają obelgami i oszczerstwami, wobec tow. Dawida Jakubowskiego (nazywają go „konfidentem”), który na swym blogu udzielił nam gościnnego kątu do polemiki, co jedynie jednoznacznie o poziomie kultury moich adwersarzy.

Przejdźmy jednak dalej. Iwanow pisze:
„Nazwa naszego nurtu w języku polskim brzmi, bowiem trzecioświatowy maoizm, a zamienianie tych wyrazów miejscami jest takim samym błędem językowym jak pisanie chociażby „leninizm-marksizm”, czy „proletariatu dyktatura”. Nie wiem, czy rewizjoniści tak bardzo chcą reklamować swoją nędzną znajomość języka polskiego (…)”

Jak widać, z braku argumentów maoiści postanowili wypełnić swój tekst nonsensami i sprawami, które nie mają najmniejszego znaczenia. Postanowili jednak wydłużyć tekst, bo długie, nawet jeśli nonsensowne, wydaje im się wiarygodniejsze. Zatrzymajmy się jednak na chwilę przy tym. Zarówno określenie „trzecioświatowy maoizm”, jak i „maoizm trzecioświatowy” brzmią z punktu widzenia języka polskiego poprawnie i logicznie. Natomiast nie można tego powiedzieć o wyrażeniach „leninizm-marksizm” (albowiem leninizm nastąpił po marksizmie) czy „proletariatu dyktatura”. Zadośćuczynię jednak naszym maoistom i zastosuję się odtąd do ich wyśrubowanych wymagań językowych.

Dalej jestem krytykowany za nazwanie Organizacji Czerwonej Gwardii sekciarską i oskarżony o nieznajomość definicji sekciarstwa. Według „Słownika wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych” Władysława Kopalińskiego brzmi ona następująco:

„Sekciarstwo (…) przen. doktrynerstwo polityczne; izolowanie się, zasklepianie się w obrębie pewnej grupy” [1].

Słowa powyższe pasują doskonale do OCG. Dlaczego? Albowiem niemal każdego, z kim im nie po drodze, obrzucają błotem, dlatego, że uważają, iż tylko oni mają rację i traktują się jak przysłowiowe święte krowy. Dlatego, że maoiści nie uważają za stosowne nawet tego, by wraz z innymi komunistami bronić symboli komunistycznych przed prawnymi zakusami państwa burżuazyjnego.

Tow. Iwanow przytacza przykłady, gdy Włodzimierz Iljicz Lenin w ostrym tonie wypowiadał się o swoich oponentach. Jednak zauważmy różnice między Organizacją Czerwonej Gwardii a Leninem. Bolesław Drobner wspominał:

„Lenin miał zrozumienie dla ludzi innych poglądów. Był taki Kazimierz Czapiński, mienszewik, z którym Lenin spotykał się w Krakowie bardzo często i ciągle dyskutował. Wolno było dyskutować, trzeba było dyskutować i przekonywać się wzajemnie (…)” [2].

Postawa maoistów jest całkowitym przeciwieństwem postawy leninowskiej. Oni uważają, że tylko oni mają monopol naprawdę, że mają prawo do brutalnego atakowania innych i braku szacunku. To jest sekciarstwo!

Następnie towarzysz Iwanow zarzuca mi, że nie znam Lenina, gdyż odrzuciłem pojęcie „arystokracji pracy”. Owszem odrzuciłem je, lecz nie w ujęciu leninowskim, lecz w ujęciu trzecioświatowego maoizmu. Lenin nie uważał bowiem, że cały proletariat może się przekabacić w arystokrację robotniczą, lecz że może się to stać z częścią klasy robotniczej na wyższych stanowiskach w zakładach, itp.

Dalej czytamy:
„Teza o „zanikaniu chłopstwa” jest o tyle prymitywna, że bez chłopstwa nie będziemy mieć jedzenia – podstawowego towaru dla całej ludzkości(...)
Chłopstwo nie tylko nie zanika, ale także stanowi olbrzymią część ludności krajów Trzeciego Świata a przez to jest naturalnym sojusznikiem trzecioświatowego proletariatu(…)”

Wydaje mi się sprawą oczywistą, że chłopstwo, wraz z rozwojem stosunków kapitalistycznych, jest coraz mniejsze liczebnie. Wiąże się to z nieuchronnym prawem rozwoju społecznego. Istotą rozwoju kapitalizmu jest ciągłe zmniejszanie liczby drobnych posiadaczy w ogóle, w tym także w rolnictwie.

„Ciekawe co powiedziałby Michał, gdyby sięgnął po wybitną pracę Lenina pt. „Imperializm jako najwyższe stadium kapitalizmu” i dowiedział się, że Lenin powołuje się na J. A. Hobsona, burżuazyjnego ekonomistę? Co by było gdyby nie daj boże sięgnął po „Kapitał” i znalazł w przypisach nazwiska Adama Smitha, czy Davida Ricardo?”

Ot, typowo maoistowska manipulacja! Owszem, w "Kapitale" pojawiają się nazwiska Smitha czy Ricardo, jednak Marks ich teorie krytykuje. Natomiast Lenin przywołuje nazwisko Hobsona jedynie przy przytaczaniu statystyk, a nie w dziedzinie teorii ekonomicznych!


Trzecioświatowi maoiści także po raz kolejny zaprezentowali swój pogardliwy stosunek dla nauki historycznej, nazywając członków Komunistycznej Partii Polski (1918-1938) „sanacyjnymi agentami”. Jestem ciekaw, jakie OCG ma „dowody” na rzekomą agenturalność KPP. Przypominam, że póki nie ma jasnych dowodów, obowiązuje zasada domniemania niewinności, co powinien chyba wiedzieć "podchodzący naukowo do świata" tow. Iwanow.

Czytamy:
„Stalin wcale nie rozwiązał KPP – nie miał do tego prawa.”

Jednak w ani jednym zdaniu nie napisałem, że KPP rozwiązał Stalin, natomiast pisałem o „decyzji Międzynarodówki Komunistycznej”. Panowie maoiści dopuszczają się, więc manipulacji moją wypowiedzią. Jednak, wbrew temu, co pisze tow. Iwanow, Stalin miał decydujący wpływ na rozwiązanie KPP. W archiwach w Federacji Rosyjskiej znajduje się, bowiem dokument z 28 listopada 1937 roku podpisany przez Józefa Stalina, decydujący o rozwiązaniu KPP (radziecki przywódca dopisał tam: „Należało to uczynić dwa lata wcześniej. Ogłaszać tego nie należy.”). Wobec tego uchwała Kominternu z 16 sierpnia 1938 była tylko formalnością [3].

Ponadto nieporozumieniem jest nazywanie ś.p. prof. Ryszarda Nazarewicza, żołnierza Armii Ludowej, historykiem „burżuazyjnym”.

„Zadziwiające też, że drżący ze strachu przed polskimi komunistami Stalin i Dymitrow planowali odtworzenie KPP.”

Fakt ten jest powszechnie znany i mu nie zaprzeczam. Jednak Stalin zamierzał zbudować partię złożoną z ludzi słabych i mu posłusznych, co na szczęście mu się nie udało, ponieważ powstała w 1942 roku Polska Partia Robotnicza nie była wiernopoddańcza wobec ZSRR (wbrew twierdzeniom burżuazyjnej propagandy ludzi, takich jak Gontarczyk czy Żebrowski).

Iwanow pyta, dlaczego KPP była Stalinowi niewygodna. Ano dlatego, że nie chciała się podporządkować mu, dlatego że była wobec niego krytyczna, co przyszły generalissimus zapewne zapamiętał dobrze [4].

Przejdźmy do kwestii rzekomego „rewizjonizmu” na Kubie.

Fidel Castro został oskarżony o to, że był „rzecznikiem imperialnych interesów ZSRR”. Ciekawe, co powiedzieliby maoiści, gdyby wiedzieli, że chruszczowiści, których pachołkiem był rzekomo wódz Rewolucji Kubańskiej, w latach 60. planowali najprawdopodobniej pozbyć się Fidela Castro, o czym pisze Artur Domosławski w książce „Gorączka latynoamerykańska” [5].

Iwanow zarzuca Castro wspieranie Gorbaczowa. Pozornie go popierał, jednak zobaczmy, co pisze Anatolij Czerniajew w swych wspomnieniach z 1989 roku:

„(…)Castro(…) nazwał naszą [tj. – radziecką] pierestrojkę zdradą marksizmu-leninizmu, socjalizmu i rewolucji, przyjacielem najgorszego oportunizmu i rewizjonizmu… Powiedział, że Kuba jest ostatnim bastionem marksizmu-leninizmu i że oni pójdą tą drogą do końca.” (tłumaczenie z języka angielskiego własne) [6].

Następnie Iwanow pisze, że Kuba zeszła na drogę kapitalizmu prywatnego i jako źródło podaje on... burżuazyjną, neoliberalną, antykomunistyczną stację TVN 24, która, jak i inne stacje głównego nurtu, sieje propagandę przeciwko kubańskiemu socjalizmowi.

Również zarzut, że Castro wepchnął Kubę w „orbitę socjalimperializmu Związku Radzieckiego” jest nieprawdziwy. Iwanow pisze:

„Pod przewodnictwem Fidela Castro Kuba była rzecznikiem imperialnych interesów ZSRR nie tylko w Ameryce Łacińskiej, ale także w Afryce, gdzie aktywnie uczestniczyła chociażby w wojnie domowej w Angoli, wywołanej przez radzieckich rewizjonistów.”

Ciekawe, co powiedziałby, gdyby wcześniej wiedział, że:

„Choć do dziś dnia wiele osób uważa, że Kubańczycy przyjechali do Angoli za zgodą Moskwy, była to samowolna akcja Fidela Castro, który nie dowierzał radzieckim sojusznikom i chciał ich wypróbować, przy okazji umacniając własną pozycję jednego z liderów Trzeciego Świata.”[7]

Następnie pseudokomunista Iwanow usprawiedliwia pseudokomunistę Pol Pota.

„Szacuje się, że w czasie rządów Czerwonych Khmerów zginęło około 75-150 tysięcy ludzi, głównie ludzi reżimu, burżuazji i kontrrewolucjonistów.”

Tak szacuje się na stronie maoistowskiej. Jak szacuje się gdzie indziej?

Zwykle mówi się o 2 000 000, czyli 1/4 mieszkańców „Demokratycznej Kampuczy” i trudno oczekiwać, aby w trzecioświatowej Kampuczy burżuazja stanowiła 25% społeczeństwa. Wystarczy zajrzeć choćby do książki „Pola śmierci” Haing Ngora czy przeczytać rozmowę z Youk Changiem[8]. Sądzę jednak, że ludzi o mentalności tow. Iwanowa nie przekonaliby się nawet, gdyby widzieli to na własne oczy. Są ludzie, którzy negują Holocaust. Dlaczego więc nie może być ludzi, którzy negują ludobójstwo Czerwonych Khmerów?

Jeżeli chodzi o sprawy związane z ustrojem ZSRR i ChRL, to niestety muszę przyznać się do błędu i złożyć samokrytykę. Robię to szczerze, jak każdy marksista. Szkoda, że tego nie potrafią jednak moi adwersarze maoistowscy.

Reasumując: moje oceny trzecioświatowego maoizmu oraz Organizacji Czerwonej Gwardii i jej poglądów pozostają, z jednym małym wyjątkiem (tam, gdzie złożyłem samokrytykę), niezmienione.

Uważam, że trzecioświatowy maoizm jest dywersją ideologiczną w łonie rewolucyjnego marksizmu.


P.S. Tow. Dawidowi Jakubowskiemu dziękuję za merytoryczną pomoc w pisaniu powyższego tekstu.


Przypisy:
[1] http://www.slownik-online.pl/kopalinski/441D4D8CE25F7B86C125658C005B4321.php
[2] http://www.1917.cba.pl/cs/news.php?readmore=29
[3] Ryszard Nazarewicz, „Armii Ludowej dylematy i dramaty”, Warszawa 2000, str. 11.
[4] „W 1924 roku podczas kongresu Międzynarodówki Komunistycznej Stalin zarzucał części przywódców KPP, w tym Kostrzewie, że są sentymentalnymi ludźmi, którzy boją się walki z niesłusznymi, według niego, poglądami w łonie ruchu komunistycznego (zaczynała się wtedy jego rozgrywka z Trockim). Sentymentalny rewolucjonista - to brzmiało jak obelga. Kostrzewa odpowiedziała: "Źle trafiliście towarzyszu". Z pewnością zapamiętał jej te słowa. Przypomniała, że Zinowjew (wówczas sojusznik Stalina) groził jej i towarzyszom połamaniem kości, jeśli spróbują wystąpić przeciw nim. Replikowała:
"Niebezpieczni są dla was nie tacy ludzie, którym można łamać kości, ale tacy, którzy w ogóle kości nie mają".”
(„Słowo o Stalinie. Łamanie kości”, „Rzeczpospolita”, 2003, nr 51)
[5] Artur Domosławski, „Gorączka latynoamerykańska”, Warszawa 2004:
„Na początku 1962 roku kubańscy komuniści, wierni Moskwie, podjęli próbę usunięcia Fidela. Zgarnęli większość stanowisk we władzach, przy czym część niejawnie - poprzez „swoich" ludzi w Fidelowym Ruchu 26 Lipca i innych grupach. Fidel uprzedził cios. W pełnym furii przemówie-niu w telewizji oskarżył komunistę Anibala Escalante o „sekciarski spisek". Głowy nikt nie stracił, co najwyżej spadł ze stołka. Czy Moskwa spiskowała z kubańskimi rywalami Fidela? Nic pewnego. Jednak ambasadorowi ZSRR, który opuszczał Kubę, Fidel odmówił pożegnalnej rozmowy.”
(http://czytelnia.onet.pl/0,1156218,6,do_czytania.html)
[6] W języku angielskim:
“Recently he visited Castro, who railed against our perestroika, calling it the betrayal of Marxism-Leninism, of revolution, socialism, “friends;” opportunism and revisionism of the worst kind… He said that Marxism-Leninism has its last sanctuary in Cuba, and that they will follow this path to the end.”
(http://www.gwu.edu/~nsarchiv/NSAEBB/NSAEBB275/1989%20for%20posting.pdf)
[7]http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,81048,10389322,_Hombre_Kapuscinski__czyli_reporter_o_reporterze.html
[8] http://wyborcza.pl/1,76842,7426686,Moje_pola_smierci.html
Michał: Trzy światy z Trzecim Światem
2011-10-10 16:56:51
Mój stosunek do maoizmu trzecioświatowego jest bardzo krytyczny. Zresztą stosunek maoistów do mnie także. Dlatego pozwalam sobie na publikację tekstu mojego znajomego Michała Domańskiego z Władzy Rad, który demaskuje trzecioświatowizm.

Dawid Jakubowski







Trzy światy z „Trzecim Światem”.
Krótka krytyczna analiza polskiego maoizmu „trzecioświatowego”


Przed kilku laty w międzynarodowym ruchu komunistycznym pojawił się nowy nurt, który sam siebie zwie „maoizmem trzecioświatowym”. Jak deklarują działacze tego nurtu, idą drogą wytyczoną przez Karola Marksa, Fryderyka Engelsa, Włodzimierza Lenina, Józefa Stalina i Mao Zedonga. Deklarują oni, że ich ideologia jest najwyższym stadium marksizmu.
Na świecie reprezentantami tego nurtu są organizacje takie jak Maoist Internationalist Movement (w Stanach Zjednoczonych) czy Leading Light Communist Organization.

W Polsce reprezentantem tego ruchu jest mikroskopijna Organizacja Czerwonej Gwardii im. Kazimierza Mijala, działająca na terenie Warszawy, Krakowa i Gdańska. Głównymi „teoretykami” są Michał Rakulski, Julian Marchwicki i Aleksander Iwanow (pseudonimy). OCG głosi, że jest jedyną komunistyczną organizacją w Polsce (a nawet w Europie!)! Polskich maoistów cechuje niezwykle sekciarski stosunek do innych komunistów. Ich niechęć do nas, antystalinistów, wydaje się zrozumiała. Co jednak powiedzieć o nazywaniu Komunistycznej Partii Polski i Komunistycznej Młodzieży Polski organizacjami „breżniewowsko-faszystowskimi”?

W istocie jest to, bowiem organizacja pseudokomunistyczna, co postaram się udowodnić w niniejszym tekście.

Na przełomie XIX i XX wieku marksiści rozgromili ideologicznie narodnictwo, leniniści rozbili „legalnych marksistów”, rewolucyjna socjaldemokracja (w tym bolszewicy) obnażyła oportunizm i socjalzdradę reformizmu, leninowcy obnażyli stalinizm, zaś dzisiejszym komunistom przychodzi demaskować kolejnych rewizjonistów – maoistów „trzecioświatowych”.

„Brak proletariatu”, „arystokracja pracy”, „socjalfaszyzm” – czyli trzy światy z Trzecim Światem

Jedną z naczelnych „tez” „Trzeciego Świata” jest rzekomy brak proletariatu w wysoko rozwiniętych krajach kapitalistycznych. Zauważmy, że myśl ta niemalże pokrywa się z twierdzeniami burżuazyjnych socjologów. Tezy te są jednak kompletnie antynaukowymi i sprzecznymi z marksizmem. Jak Marks definiował proletariusza? Proletariusz to ten, który sprzedaje swą siłę roboczą kapitaliście i ten, który uczestniczy w szeroko rozumianym procesie produkcji. W „Manifeście Partii Komunistycznej” czytamy ponadto:

Nasza epoka, epoka burżuazji, wyróżnia się jednakże tym, ze uprościła przeciwieństwa klasowe. Całe społeczeństwo rozszczepia się coraz bardziej i bardziej na dwa wielkie wrogie obozy, na dwie wielkie, wręcz przeciwstawne sobie klasy: burżuazję i proletariat.

(http://www.marxists.org/polski/marks-engels/1848/manifest.htm)

Znaczy to tyle, że im dalej w kapitalizm, tym proletariat jest liczniejszy. Jak więc, Rakulski i jego towarzysze mogą twierdzić, że w Pierwszym Świecie zanikła klasa robotnicza? W tej sprawie warto posłużyć się obliczeniami dokonanymi przez bloggera-komunistę Macieja Rózgę (http://maciejrozga.wordpress.com/2011/08/20/struktura-klasowa-spoleczenstwa-polskiego/). Według tych wyliczeń, pracownicy fizyczni, grupa najbardziej podatna na agitację rewolucyjną, stanowią niecałe 65% społeczeństwa, zaś 47% tej grupy to proletariat przemysłowy (ogółem jego udział w społeczeństwie to ponad 30%).

O kondycji polskiej klasy robotniczej wypowiadał się także prof. Juliusz Gardawski na łamach „Przeglądu”(http://www.przeglad-tygodnik.pl/pl/artykul/robotnicy-stracili-grunt-pod-nogami). Tam czytamy, że sam tylko proletariat wielkoprzemysłowy stanowi na dzień dzisiejszy 18% zatrudnionych.

Jak więc, panowie maoiści mogą stwierdzać brak proletariatu w Polsce (i całym „Pierwszym Świecie”)? „Jedyni prawdziwi komuniści” zawołają zapewne „Jesteś dogmatykiem! Świat się zmienił! Marks nie miał racji!”. Być może jestem dogmatykiem, ale kimże są w takim razie członkowie OCG? W moim odczuciu, to są rewizjoniści marksizmu, którzy wypaczają nauki Marksa, Engelsa i Lenina dla swoich własnych celów. Pamiętajmy, co pisał wódz bolszewików w roku 1908:

Przechodząc do ekonomii politycznej zaznaczyć trzeba przede wszystkim, że w tej dziedzinie "poprawki" rewizjonistów były znacznie bardziej wielostronne i gruntowne; starano się oddziaływać na czytelników "nowymi danymi z dziedziny rozwoju gospodarczego".
(http://www.1917.net.pl/?q=node/3769)

Jak widać, słowa towarzysza Lenina są wciąż aktualne i „jak ulał” pasują do „trzecioświatowizmu”.

Jeżeli jednak nie ma proletariatu w Europie, Stanach Zjednoczonych, Japonii, itd., to co jest? Otóż odpowiedź maoistów brzmi: „arystokracja pracy”. „Trzecioświatowcy” to pokraczne pojęcie rozumieją tak, że pracujący w Pierwszym Świecie mają na tyle dobre warunki materialne, że nie stanowią siły rewolucyjnej, lecz stoczyli się do obozu burżuazyjnego. Co więcej, hunwejbini z OCG twierdzą, że „arystokracja pracy” uczestniczy w wyzysku Trzeciego Świata. Zacznijmy od tego, że owa „arystokracja” jest zwykłym wymysłem maoizmu „trzecioświatowego” wynikłym z jego rewizjonistycznego i oportunistycznego charakteru. Jest to raczej demagogiczny frazes niż stwierdzenie stanu faktycznego. Jakaż to, bowiem „arystokracja pracy” haruje od rana do wieczora? W jakim to świecie „arystokracji pracy” bezrobocie wynosi średnio około 10%? Jakaż to, bowiem „arystokracja pracy”, jakoby „sprostytuowana z imperializmem”, wychodzi na barykady, walcząc z kapitalistami?

Wbrew twierdzeniom maoizmu Trzeciego Świata nie wyzyskuje zachodni proletariat, lecz zachodnia burżuazja. Bo czy oznaką wyzysku jest to, że pierwszoświatowy proletariusz (pardon, „arystokrata”!) nosi adidasy wyprodukowane w Pakistanie albo koszulkę „Made in China”? Trzeciego Świata nie wyzyskuje pierwszoświatowy proletariat, Trzeci Świat jest wyzyskiwany przez pierwszoświatowy imperializm.

Kolejną maoistowską bzdurą jest to, co „mędrzec” Michał Rakulski pisał na forum maoistowskim:

(…) czy historia nie wykazała, że pojęcie proletariatu, tak bardzo nierozerwalnie łączone przez komunistów z klasą robotniczą - nie jest już aktualne? Czy historia nie wykazała, że klasa robotnicza, której przydawano miano klasy rewolucyjnej - klasy proletariatu - albo przegrała, a w większej części - sprzedała się i zmieniła w arystokrację pracy? Czyż nie jest faktem, że zarówno w rewolucji roku 1917, jak w rewolucji chińskiej, wietnamskiej czy koreańskiej - dominującą rolę grało chłopstwo? Czyż nie jest faktem, że to chłopstwo najbardziej zaciekle walczyło o socjalizm? Oczywiście biedne chłopstwo, nie mowa o obszarnikach.

Marks pisał w swoich czasach, że dzisiaj klasą rewolucyjną jest klasa robotnicza, że dzisiaj proletariatem jest klasa robotników przemysłowych. Czy mamy się trzymać tej definicji Marksa, kiedy znamy doświadczenie Rewolucji chińskiej i Wielkiej Proletariackiej Rewolucji Kulturalnej?

(http://maoizm.cba.pl/viewtopic.php?f=7&t=17#wrap)

Tow. Rakulski, pisząc powyższe słowa, nie rozumie jednak, że Marks, gdy pisał „dzisiaj”, miał na myśli „dzisiaj” – w warunkach kapitalizmu, „dzisiaj” – w warunkach ujarzmienia przez kapitał. Tow. Rakulski nie chce zauważyć, że chłopstwo jest klasą zanikającą, wobec czego nie może odgrywać czołowej roli w rewolucji socjalistycznej. Na czele musi stanąć klasa robotnicza pod przewodem partii rewolucyjnej uzbrojonej w sztandar leninizmu.


Michał Rakulski

Nasi maoiści obficie czerpią z dorobku „wielkiego językoznawcy” Józefa Stalina. Jednym z tego przykładów może być to, że wszystkich, którzy są im niewygodni – od KPP, KMP, trockistów i anarchistów po endecję – nazywają „faszystami” tudzież „socjalfaszystami”. Zadziwiające, że tego miana nie doczekali się działacze skrajnie nacjonalistycznej Falangi, z którą „trzecioświatowcy” współpracują. Nazywanie wszystkich wokoło „faszystami”, ten stary stalinowski chwyt, już nie raz wyprowadził ruch komunistyczny na manowce, że wspomnę chociażby o przedwojennej Komunistycznej Partii Polski, która przez czasowe uleganie faszystomanii, straciła poparcie wielu robotników i możliwość współpracy z innymi partiami dążącymi do obalenia kapitalizmu.

Maoiści, którzy głoszą, że podchodzą naukowo do świata, wykazują się w rzeczywistości nieznajomością naukowej definicji faszyzmu.

„Trzecioświatowa” polityka „historyczna”

Polscy maoiści prowadzą również swoistą, skrajnie zakłamaną, politykę historyczną. Przyjrzyjmy się konkretnym wybranym przypadkom:

1. Rozwiązanie Komunistycznej Partii Polski.

Poglądy maoistów w tej sprawie są niewątpliwie najbardziej haniebnie. Uważają oni, bowiem że decyzja Międzynarodówki Komunistycznej była słuszna a KPP została opanowana przez agentów „dwójki”. Idą, więc oni ramię w ramię z propagandą burżuazji, która wysuwa podobne poglądy na ten temat. Główną bronią tejże propagandy jest paszkwil Jana Alfreda Reguły vel Joska Mitzenmachera, zdrajcy ruchu komunistycznego, pt. „Historia Komunistycznej Partii Polski w świetle faktów i dokumentów”, napisany na zlecenie sanacyjnych aparatczyków. Stalin pozwolił na wymordowanie polskich komunistów, bo byli dla niego niewygodni. Tego „jedyni prawdziwi komuniści” z OCG zauważyć nie chcą. Nie reagują na merytoryczne argumenty. Ryszarda Nazarewicza, historyka, który badał stosunek Kominternu do sił polskiej lewicy i pisał o bezzasadności zarzutów wobec KPP, nazwali „starym agentem faszystowsko-kolonialnego reżimu zwanego PRL”, który „dalej uprawia swoją reakcyjną antykomunistyczną propagandę” (http://trzeciswiat.wordpress.com/about/ - komentarze). Ciężko dyskutować z takim pokładem nienawiści.

2. Rzekomy „rewizjonizm” Fidela Castro.

Organizacja Czerwonej Gwardii próbuje również oczerniać Fidela Castro i socjalistyczną rewolucję kubańską, uznając Komunistyczną Partię Kuby za „rewizjonistyczną”, a Fidela Castro zupełnie bezzasadnie za „rewolucjonistę burżuazyjnego”. „Trzecioświatowcy” na swym blogu opublikowali zjadliwy paszkwil na kubański socjalizm (http://trzeciswiat.wordpress.com/2011/10/05/kuba-socjalizm-czy-rewizjonizm/). Jest on jednak pełen kłamstw i przeinaczeń. Oto jedno z nich. Autor Andriej Mazenow pisze:
Krótko po Rewolucji Kubańskiej, Komunistyczna Partia Kuby zdecydowała się nie likwidować gospodarki opartej na jednym produkcie – cukrze i nie przeprowadzać gruntownej rewolucji agrarnej na wsi.
Jest to jednak kłamstwo. Wiele gałęzi przemysłu było w ogóle nierozwiniętych, oczywiście maoiści i tłumaczone przez nich źródła tego nie wiedzą. Ernesto Che Guevara opisywał zaś, jak w czasie rewolucji przekonywano rolników do nowych gatunków upraw.
Kolejna „złota” myśl Mazenowa, odwołująca się zresztą do danych mocno nieaktualnych: Osobiście uważam także, że to podejrzane, że Kuba ma taki sam odsetek ludności w więzieniach jak USA (30 000 z 10,36 mln), a niekiedy liczba ta jest nawet wyższa! Populacja więzień w Związku Radzieckim nigdy nie była tak wysoka podczas prawdziwie socjalistycznej administracji Stalina.
Mamy tu do czynienia z manipulacją, albowiem zastanówmy się, ile razy Związek Radziecki był większy od Kuby! Przy czym są to dane bardzo stare, bowiem obecnie w więzieniach kubańskich przebywa ledwie koło 50 tzw. "politycznych".
Kolejne kłamstwo: Lecz po incydencie w Zatoce Świń, USA były raczej zniechęcone w stosunku do Kuby, a także były zbyt zajęte obroną swoich interesów w Wietnamie, Republice Dominikany i wielu innych konfliktach Zimnej Wojny.
Czyżby zapomniano o zmasowanych atakach amerykańskich terrorystów na Kubę w latach 60. i 70.?

3. „Antyrewizjoniści”.

Maoiści mówią, że są nurtem antyrewizjonistycznym. Jest to jednak całkowita nieprawda. W istocie OCG, idąc drogą stalinizmu i maoizmu, sami stoczyli się do obozu wobec leninizmu rewizjonistycznego (http://1917.net.pl/?q=node/2784). Przykłady na wulgaryzację marksizmu przez OCG, przytoczyłem wyżej. To, że panowie maoiści potępiają chruszczowistów czy dengistów, nie ma znaczenia. Jest to, bowiem wewnętrzny spór w pseudokomunistycznej kompanii.

4. „Zdradziecka” działalność Lwa Trockiego w 1920 roku.

Maoiści z dziką satysfakcją wkleili na swojego bloga fragment „Historii WKP(b)” dotyczący wojny polsko-radzieckiej 1920 roku. Podkreślili oni, między innymi te słowa:
„Ale podejrzana działalność Trockiego i jego zwolenników w głównym sztabie Armii Czerwonej zniweczyła jej sukcesy. Z winy Trockiego i Tuchaczewskiego ofensywa czerwonych wojsk na froncie zachodnim w kierunku Warszawy odbywała się w sposób zupełnie niezorganizowany(…)”
(http://trzeciswiat.wordpress.com/2010/08/15/o-wojnie-polsko-bolszewickiej/; „Historia Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików)”, pod red. Komisji KC WKP(b), Warszawa 1949, str. 273-274;)
Publikując ten paszkwil, maoiści obnażają swoją całkowitą ignorancję faktów historycznych. „Winie” Trockiego zaprzeczają nawet historycy burżuazyjni, np. Norman Davies („Orzeł biały, czerwona gwiazda”, Kraków 1997).

5. „Demokratyczna” Kampucza i „marksista-leninista” Pol Pot.

Jedną z najhaniebniejszych kart działalności OCG jest gloryfikacja pseudokomunistycznego i pseudomarksistowskiego porządku utworzonego w Kambodży przez Czerwonych Khmerów. Nie dość, że ignorują dowody na dokonanie przez nich ludobójstwa i ignorują szowinistyczne akcenty „ideologii” Pol Pota (przypomnijmy, co mówił wódz Czerwonych Khmerów: byliśmy jak dzieci uczące się chodzić, walczyłem nie po to, aby mordować ludzi, naszą walkę prowadziliśmy, by zapobiec wietnamizacji Kambodży, moje sumienie jest czyste - http://pl.wikipedia.org/wiki/Pol_Pot#Schy.C5.82ek_rz.C4.85d.C3.B3w), to jeszcze nazywają ówczesną władzę „marksistowsko-leninowską”.
Jest to kompletne nieporozumienie. Zwłaszcza, jeśli zauważymy, że pseudokomuniści z Kampuczy traktowali chłopów jako główną siłę rewolucyjną (zaskakujące, że tych samych wniosków doszedł Michał Rakulski, o czym wspomniałem wyżej) i ignorowanie roli klasy robotniczej. Amerykański marksista Joseph Hansen pisał: Traktowanie robotników jako potencjalnych – jeśli wręcz nie realnych – wrogów klasowych nie ma nic wspólnego z marksizmem, a ich wysiedlenie na wieś celem "reedukacji" wyrządza rewolucji kambodżańskiej bardzo poważną szkodę. Pisał, że program realizowany przez Czerwonych Khmerów „to nie program komunistyczny.”
(cyt. za: http://perspektywa.wordpress.com/2010/02/15/zbigniew-marcin-kowalewski-czas-czerwonych-khmerow/)

6. Fałszowanie obrazu ZSRR Stalina i ChRL Mao.

Maoiści mówią i piszą, że Stalin i Mao realizowali „prawdziwie socjalistyczny” program gospodarczy. Jest to jednak bzdura, zważając na to, że maoiści w Chinach dopuszczali prywatne przedsiębiorstwa, a Stalin dopuszczał do zachodnich inwestycji i wyzysku robotników i wprowadzono za jego czasów zakaz strajków. Maoiści plotą również, że ZSRR był samowystarczalny, co jest wierutną bzdurą.


Faszysta, maoista – dwa bratanki?


Niewątpliwie niepokojącym i kompromitującym ruch komunistyczny zjawiskiem jest współpraca Organizacji Czerwonej Gwardii z ugrupowaniami skrajnie nacjonalistycznymi, takimi jak Falanga, czy endecką gazetką „Templum Novum”. Popierają także „narodowych bolszewików”, czyli w istocie pokraczne skrzyżowanie leninizmu i nacjonalizmu. Mimo tego, mają czelność krytykować Polską Partię Pracy za umieszczenie na jej listach wyborczych pewnej ilości osób o poglądach prawicowych.
OCG oczywiście stara się znaleźć uzasadnienie dla swych podejrzanych sojuszy z grupami faszystowskim czy faszyzującymi. Piszą np.:
Żaden z podmiotów, z którymi współpracujemy (…) nie walczy o utworzenie "otwartej terrorystycznej dyktatury najbardziej reakcyjnych, najbardziej szowinistycznych i najbardziej imperialistycznych elementów kapitału finansowego", bo z kapitałem finansowym mają te organizacje niewiele wspólnego, ba, chcą obalenia jego władzy w Polsce i to jest jedna z tych rzeczy, z którą nam po drodze.
(http://trzeciswiat.wordpress.com/2011/09/24/rakulski-polska-partia-arystokracji-pracy/ - komentarze)
Warto zauważyć, że ruch faszystowski w Niemczech również nie miał początkowo poparcia wielkiego kapitału, natomiast zyskał je, gdy wzrosły jego siły.



Poprzez „sojusz ekstremów” maoiści pokazują swoje prawdziwe oblicze – pseudokomunizm.

Podsumowanie

„Trzecioświatowy” maoizm jest nurtem pseudokomunistycznym, rewizjonistycznym, oportunistycznym, lewackim i krypto-nacjonalistycznym. Nurt ten wulgaryzuje i wypacza marksizm oraz leninizm, na własną urojoną modłę. Żaden uczciwy komunista nie powinien wiązać się z Organizacją Czerwonej Gwardii.
Michał Domański Krótka krytyczna analiza maoizmu trzecioświatowego
2011-10-09 17:53:33
Michał Domański
Trzy światy z „Trzecim Światem”
Krótka krytyczna analiza polskiego maoizmu „trzecioświatowego”


Przed kilku laty w ruchu komunistycznym pojawił się nowy nurt, który sam siebie zwie „maoizmem trzecioświatowym”. Jak deklarują działacze tego nurtu, idą drogą wytyczoną przez Karola Marksa, Fryderyka Engelsa, Włodzimierza Lenina, Józefa Stalina i Mao Zedonga. Deklarują oni, że ich ideologia jest najwyższym stadium marksizmu. W Polsce reprezentantem tego ruchu jest mikroskopijna Organizacja Czerwonej Gwardii im. Kazimierza Mijala, działająca na terenie Warszawy, Krakowa i Gdańska. Głównymi „teoretykami” są Michał Rakulski, Julian Marchwicki i Aleksander Iwanow (pseudonimy). OCG głosi, że jest jedyną komunistyczną organizacją w Polsce (a nawet w Europie!)! Polskich maoistów cechuje niezwykle sekciarski stosunek do innych komunistów. Ich niechęć do nas, trockistów, wydaje się zrozumiała. Co jednak powiedzieć o nazywaniu Komunistycznej Partii Polski i Komunistycznej Młodzieży Polski organizacjami „breżniewowsko-faszystowskimi”?
W istocie jest to, bowiem organizacja pseudokomunistyczna, co postaram się udowodnić w niniejszym tekście.
Na przełomie XIX i XX wieku marksiści rozgromili ideologicznie narodnictwo, leniniści rozbili „legalnych marksistów”, rewolucyjna socjaldemokracja (w tym bolszewicy) obnażyła oportunizm i socjalzdradę reformizmu, leninowcy obnażyli stalinizm, zaś dzisiejszym komunistom przychodzi demaskować kolejnych rewizjonistów – maoistów „trzecioświatowych”.
„Brak proletariatu”, „arystokracja pracy”, „socjalfaszyzm” – czyli trzy światy z Trzecim Światem
Jedną z naczelnych „tez” „Trzeciego Świata” jest rzekomy brak proletariatu w wysoko rozwiniętych krajach kapitalistycznych. Zauważmy, że myśl ta niemalże pokrywa się z twierdzeniami burżuazyjnych socjologów.
Tezy te są jednak kompletnie antynaukowymi i sprzecznymi z marksizmem. Jak Marks definiował proletariusza?
Proletariusz to ten, który sprzedaje swą siłę roboczą kapitaliście i ten, który uczestniczy w szeroko rozumianym procesie produkcji.
W „Manifeście Partii Komunistycznej” czytamy ponadto:
„Nasza epoka, epoka burżuazji, wyróżnia się jednakże tym, ze uprościła przeciwieństwa klasowe. Całe społeczeństwo rozszczepia się coraz bardziej i bardziej na dwa wielkie wrogie obozy, na dwie wielkie, wręcz przeciwstawne sobie klasy: burżuazję i proletariat.”
(http://www.marxists.org/polski/marks-engels/1848/manifest.htm)
Znaczy to tyle, że im dalej w kapitalizm, tym proletariat jest liczniejszy. Jak więc, Rakulski i jego towarzysze mogą twierdzić, że w Pierwszym Świecie zanikła klasa robotnicza?
W tej sprawie warto posłużyć się obliczeniami dokonanymi przez bloggera-komunistę Macieja Rózgę (http://maciejrozga.wordpress.com/2011/08/20/struktura-klasowa-spoleczenstwa-polskiego/).
Według tych wyliczeń, pracownicy fizyczni, grupa najbardziej podatna na agitację rewolucyjną, stanowią niecałe 65% społeczeństwa, zaś 47% tej grupy to proletariat przemysłowy (ogółem jego udział w społeczeństwie to ponad 30%).
O kondycji polskiej klasy robotniczej wypowiadał się także prof. Juliusz Gardawski na łamach „Przeglądu”(http://www.przeglad-tygodnik.pl/pl/artykul/robotnicy-stracili-grunt-pod-nogami).
Tam czytamy, że sam tylko proletariat wielkoprzemysłowy stanowi na dzień dzisiejszy 18% zatrudnionych.
Jak więc, panowie maoiści mogą stwierdzać brak proletariatu w Polsce (i całym „Pierwszym Świecie”)? „Jedyni prawdziwi komuniści” zawołają zapewne „Jesteś dogmatykiem! Świat się zmienił! Marks nie miał racji!”. Być może jestem dogmatykiem, ale kimże są w takim razie członkowie OCG? W moim odczuciu, to są rewizjoniści marksizmu, którzy wypaczają nauki Marksa, Engelsa i Lenina dla swoich własnych celów. Pamiętajmy, co pisał wódz bolszewików w roku 1908:
„Przechodząc do ekonomii politycznej zaznaczyć trzeba przede wszystkim, że w tej dziedzinie <> rewizjonistów były znacznie bardziej wielostronne i gruntowne; starano się oddziaływać na czytelników <>”.
(http://www.1917.net.pl/?q=node/3769)
Jak widać, słowa towarzysza Lenina są wciąż aktualne i „jak ulał” pasują do „trzecioświatowizmu”.
Jeżeli jednak nie ma proletariatu w Europie, Stanach Zjednoczonych, Japonii, itd., to co jest? Otóż odpowiedź maoistów brzmi: „arystokracja pracy”. „Trzecioświatowcy” to pokraczne pojęcie rozumieją tak, że pracujący w Pierwszym Świecie mają na tyle dobre warunki materialne, że nie stanowią siły rewolucyjnej, lecz stoczyli się do obozu burżuazyjnego. Co więcej, hunwejbini z OCG twierdzą, że „arystokracja pracy” uczestniczy w wyzysku Trzeciego Świata.
Zacznijmy od tego, że owa „arystokracja” jest zwykłym wymysłem maoizmu „trzecioświatowego” wynikłym z jego rewizjonistycznego i oportunistycznego charakteru. Jest to raczej demagogiczny frazes niż stwierdzenie stanu faktycznego. Jakaż to, bowiem „arystokracja pracy” haruje od rana do wieczora? W jakim to świecie „arystokracji pracy” bezrobocie wynosi średnio około 10%? Jakaż to, bowiem „arystokracja pracy”, jakoby „sprostytuowana z imperializmem”, wychodzi na barykady, walcząc z kapitalistami?
Wbrew twierdzeniom maoizmu Trzeciego Świata nie wyzyskuje zachodni proletariat, lecz zachodnia burżuazja. Bo czy oznaką wyzysku jest to, że pierwszoświatowy proletariusz (pardon, „arystokrata”!) nosi adidasy wyprodukowane w Pakistanie albo koszulkę „Made in China”? Trzeciego Świata nie wyzyskuje pierwszoświatowy proletariat, Trzeci Świat jest wyzyskiwany przez pierwszoświatowy imperializm.
Kolejną maoistowską bzdurą jest to, co „mędrzec” Michał Rakulski pisał na forum maoistowskim:
„(…) czy historia nie wykazała, że pojęcie proletariatu, tak bardzo nierozerwalnie łączone przez komunistów z klasą robotniczą - nie jest już aktualne? Czy historia nie wykazała, że klasa robotnicza, której przydawano miano klasy rewolucyjnej - klasy proletariatu - albo przegrała, a w większej części - sprzedała się i zmieniła w arystokrację pracy? Czyż nie jest faktem, że zarówno w rewolucji roku 1917, jak w rewolucji chińskiej, wietnamskiej czy koreańskiej - dominującą rolę grało chłopstwo? Czyż nie jest faktem, że to chłopstwo najbardziej zaciekle walczyło o socjalizm? Oczywiście biedne chłopstwo, nie mowa o obszarnikach.

Marks pisał w swoich czasach, że dzisiaj klasą rewolucyjną jest klasa robotnicza, że dzisiaj proletariatem jest klasa robotników przemysłowych. Czy mamy się trzymać tej definicji Marksa, kiedy znamy doświadczenie Rewolucji chińskiej i Wielkiej Proletariackiej Rewolucji Kulturalnej?”
(http://maoizm.cba.pl/viewtopic.php?f=7&t=17#wrap)
Tow. Rakulski, pisząc powyższe słowa, nie rozumie jednak, że Marks, gdy pisał „dzisiaj”, miał na myśli „dzisiaj” – w warunkach kapitalizmu, „dzisiaj” – w warunkach ujarzmienia przez kapitał. Tow. Rakulski nie chce zauważyć, że chłopstwo jest klasą zanikającą, wobec czego nie może odgrywać czołowej roli w rewolucji socjalistycznej. Na czele musi stanąć klasa robotnicza pod przewodem Partii uzbrojonej w sztandar leninizmu.
Nasi maoiści obficie czerpią z dorobku „wielkiego językoznawcy” Józefa Stalina. Jednym z tego przykładów może być to, że wszystkich, którzy są im niewygodni – od KPP, KMP, trockistów i anarchistów po endecję – nazywają „faszystami” tudzież „socjalfaszystami”. Zadziwiające, że tego miana nie doczekali się działacze skrajnie nacjonalistycznej Falangi, z którą „trzecioświatowcy” współpracują. Nazywanie wszystkich wokoło „faszystami”, ten stary stalinowski chwyt, już nie raz wyprowadził ruch komunistyczny na manowce, że wspomnę chociażby o przedwojennej Komunistycznej Partii Polski, która przez czasowe uleganie faszystomanii, straciła poparcie wielu robotników i możliwość współpracy z innymi partiami dążącymi do obalenia kapitalizmu. Maoiści, którzy głoszą, że podchodzą naukowo do świata, wykazują się w rzeczywistości nieznajomością naukowej definicji faszyzmu.
„Trzecioświatowa” polityka „historyczna”
Polscy maoiści prowadzą również swoistą, skrajnie zakłamaną, politykę historyczną.
Przyjrzyjmy się konkretnym wybranym przypadkom:
1. Rozwiązanie Komunistycznej Partii Polski.
Poglądy maoistów w tej sprawie są niewątpliwie najbardziej haniebnie. Uważają oni, bowiem że decyzja Międzynarodówki Komunistycznej była słuszna a KPP została opanowana przez agentów „dwójki”. Idą, więc oni ramię w ramię z propagandą burżuazji, która wysuwa podobne poglądy na ten temat. Główną bronią tejże propagandy jest paszkwil Jana Alfreda Reguły vel Joska Mitzenmachera, zdrajcy ruchu komunistycznego, pt. „Historia Komunistycznej Partii Polski w świetle faktów i dokumentów”, napisany na zlecenie sanacyjnych aparatczyków. Stalin pozwolił na wymordowanie polskich komunistów, bo byli dla niego niewygodni. Tego „jedyni prawdziwi komuniści” z OCG zauważyć nie chcą. Nie reagują na merytoryczne argumenty. Ryszarda Nazarewicza, historyka, który badał stosunek Kominternu do sił polskiej lewicy i pisał o bezzasadności zarzutów wobec KPP, nazwali „starym agentem faszystowsko-kolonialnego reżimu zwanego PRL”, który „dalej uprawia swoją reakcyjną antykomunistyczną propagandę” (http://trzeciswiat.wordpress.com/about/ - komentarze). Ciężko dyskutować z takim pokładem nienawiści.
2. Rzekomy „rewizjonizm” Fidela Castro.
Organizacja Czerwonej Gwardii próbuje również oczerniać Fidela Castro i socjalistyczną rewolucję kubańską, uznając Komunistyczną Partię Kuby za „rewizjonistyczną”, a Fidela Castro zupełnie bezzasadnie za „rewolucjonistę burżuazyjnego”. „Trzecioświatowcy” na swym blogu opublikowali zjadliwy paszkwil na kubański socjalizm (http://trzeciswiat.wordpress.com/2011/10/05/kuba-socjalizm-czy-rewizjonizm/). Jest on jednak pełen kłamstw i przeinaczeń.
Oto jedno z nich. Autor Andriej Mazenow pisze:
„Krótko po Rewolucji Kubańskiej, Komunistyczna Partia Kuby zdecydowała się nie likwidować gospodarki opartej na jednym produkcie – cukrze i nie przeprowadzać gruntownej rewolucji agrarnej na wsi.”
Jest to jednak kłamstwo. Wiele gałęzi przemysłu było w ogóle nierozwiniętych, oczywiście maoiści i tłumaczone przez nich źródła tego nie wiedzą. Ernesto Che Guevara opisywał zaś, jak w czasie rewolucji przekonywano rolników do nowych gatunków upraw.
Kolejna „złota” myśl Mazenowa:
„Osobiście uważam także, że to podejrzane, że Kuba ma taki sam odsetek ludności w więzieniach jak USA (30 000 z 10,36 mln), a niekiedy liczba ta jest nawet wyższa! Populacja więzień w Związku Radzieckim nigdy nie była tak wysoka podczas prawdziwie socjalistycznej administracji Stalina.”
Mamy tu do czynienia z manipulacją, albowiem zastanówmy się, ile razy Związek Radziecki był większy od Kuby!
Kolejne kłamstwo: „Lecz po incydencie w Zatoce Świń, USA były raczej zniechęcone w stosunku do Kuby, a także były zbyt zajęte obroną swoich interesów w Wietnamie, Republice Dominikany i wielu innych konfliktach Zimnej Wojny”.
Czyżby zapomniano o zmasowanych atakach amerykańskich terrorystów na Kubę w latach 60. i 70.?
3. „Antyrewizjoniści”.
Maoiści mówią, że są nurtem antyrewizjonistycznym. Jest to jednak całkowita nieprawda. W istocie OCG, idąc drogą stalinizmu i maoizmu, sami stoczyli się do obozu wobec leninizmu rewizjonistycznego (http://1917.net.pl/?q=node/2784). Przykłady na wulgaryzację marksizmu przez OCG, przytoczyłem wyżej. To, że panowie maoiści potępiają chruszczowistów czy dengistów, nie ma znaczenia. Jest to, bowiem wewnętrzny spór w pseudokomunistycznej kompanii.
4. „Zdradziecka” działalność Lwa Trockiego w 1920 roku.
Maoiści z dziką satysfakcją wkleili na swojego bloga fragment „Historii WKP(b)” dotyczący wojny polsko-radzieckiej 1920 roku. Podkreślili oni, między innymi te słowa:
„Ale podejrzana działalność Trockiego i jego zwolenników w głównym sztabie Armii Czerwonej zniweczyła jej sukcesy. Z winy Trockiego i Tuchaczewskiego ofensywa czerwonych wojsk na froncie zachodnim w kierunku Warszawy odbywała się w sposób zupełnie niezorganizowany(…)”
(http://trzeciswiat.wordpress.com/2010/08/15/o-wojnie-polsko-bolszewickiej/; „Historia Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików)”, pod red. Komisji KC WKP(b), Warszawa 1949, str. 273-274;)
Publikując ten paszkwil, maoiści obnażają swoją całkowitą ignorancję faktów historycznych. „Winie” Trockiego zaprzeczają nawet historycy burżuazyjni, np. Norman Davies („Orzeł biały, czerwona gwiazda”, Kraków 1997).
5. „Demokratyczna” Kampucza i „marksista-leninista” Pol Pot.
Jedną z najhaniebniejszych kart działalności OCG jest gloryfikacja pseudokomunistycznego i pseudomarksistowskiego porządku utworzonego w Kambodży przez Czerwonych Khmerów. Nie dość, że ignorują dowody na dokonanie przez nich ludobójstwa i ignorują szowinistyczne akcenty „ideologii” Pol Pota (przypomnijmy, co mówił wódz Czerwonych Khmerów: „byliśmy jak dzieci uczące się chodzić, walczyłem nie po to, aby mordować ludzi, naszą walkę prowadziliśmy, by zapobiec wietnamizacji Kambodży, moje sumienie jest czyste” - http://pl.wikipedia.org/wiki/Pol_Pot#Schy.C5.82ek_rz.C4.85d.C3.B3w), to jeszcze nazywają ówczesną władzę „marksistowsko-leninowską”.
Jest to kompletne nieporozumienie. Zwłaszcza, jeśli zauważymy, że pseudokomuniści z Kampuczy traktowali chłopów jako główną siłę rewolucyjną (zaskakujące, że tych samych wniosków doszedł Michał Rakulski, o czym wspomniałem wyżej) i ignorowanie roli klasy robotniczej. Amerykański marksista Joseph Hansen pisał: „Traktowanie robotników jako potencjalnych – jeśli wręcz nie realnych – wrogów klasowych nie ma nic wspólnego z marksizmem, a ich wysiedlenie na wieś celem «reedukacji» wyrządza rewolucji kambodżańskiej bardzo poważną szkodę”. Pisał, że program realizowany przez Czerwonych Khmerów „to nie program komunistyczny.”
(cyt. za: http://perspektywa.wordpress.com/2010/02/15/zbigniew-marcin-kowalewski-czas-czerwonych-khmerow/)
6. Fałszowanie obrazu ZSRR Stalina i ChRL Mao.
Pomijam tu sprawę represji jako nazbyt oczywistą (choć zapewne nie dla „trzecioświatowców”). Maoiści mówią i piszą, że Stalin i Mao realizowali „prawdziwie socjalistyczny” program gospodarczy. Jest to jednak bzdura, zważając na to, że maoiści w Chinach dopuszczali prywatne przedsiębiorstwa, a Stalin dopuszczał do zachodnich inwestycji i wyzysku robotników i wprowadzono za jego czasów zakaz strajków. Maoiści plotą również, że ZSRR był samowystarczalny, co jest wierutną bzdurą.
Faszysta, maoista – dwa bratanki?
Niewątpliwie niepokojącym i kompromitującym ruch komunistyczny zjawiskiem jest współpraca Organizacji Czerwonej Gwardii z ugrupowaniami skrajnie nacjonalistycznymi, takimi jak Falanga, czy endecką gazetką „Templum Novum”. Popierają także „narodowych bolszewików”, czyli w istocie pokraczne skrzyżowanie leninizmu i nacjonalizmu.
OCG oczywiście stara się znaleźć uzasadnienie dla swych podejrzanych sojuszy z grupami faszystowskim czy faszyzującymi.
Piszą np.:
„Żaden z podmiotów, z którymi współpracujemy (…) nie walczy o utworzenie <>, bo z kapitałem finansowym mają te organizacje niewiele wspólnego, ba, chcą obalenia jego władzy w Polsce i to jest jedna z tych rzeczy, z którą nam po drodze.”
(http://trzeciswiat.wordpress.com/2011/09/24/rakulski-polska-partia-arystokracji-pracy/ - komentarze)
Warto zauważyć, że ruch nazistowski w Niemczech również nie miał początkowo poparcia wielkiego kapitału, natomiast zyskał je, gdy wzrosły jego siły.
Poprzez „sojusz ekstremów” maoiści pokazują swoje prawdziwe oblicze – pseudokomunizm.
Podsumowanie
„Trzecioświatowy” maoizm jest nurtem pseudokomunistycznym, rewizjonistycznym, oportunistycznym, lewackim i krypto-nacjonalistycznym. Nurt ten wulgaryzuje i wypacza marksizm oraz leninizm, na własną urojoną modłę. Żaden uczciwy komunista nie powinien wiązać się z Organizacją Czerwonej Gwardii.

Ewa Groszewska i Kasia Bielińska o wyborach i wizji przyszłej Polski
2011-10-07 23:25:04
"Moja motywacja wynika przede wszystkim z niezgody na niesprawiedliwość społeczną(...)" - wywiad z Ewą Groszewską
http://www.1917.net.pl/?q=node/6604

ocho, pt., 07/10/2011 - 22:04


Ludzie są zniechęcieni do polityki Czy mozesz w zwiazku z tym wyjasnic co Ciebie zmotywowalo do kandydowania w wyborach i generalnie zaangazowanie sie w polityke?

Ludzie są zniechęceni do polityki instytucjonalnej, nie angażują się jednak prawie w ogóle w sferę publiczną, tymczasem wszystko jest polityką. Uważam, że nie można tkwić w letargu obywatelskim, bowiem ośrodkom władzy i tym związanym z biznesem i tym parlamentarnym jest to na rękę. A ludzie toną

A dlaczego Polska Partia Pracy? Jest to partia o której nie słyszy się w mediach ogólnopolskich, przeciętny Polak jej nie kojarzy a nawet tam gdzie jest znana tj. lewicy ma wielu że tak się wyrażę "wiernych przeciwników"?

Polska Partia Pracy-Sierpień 80 to jedyna formacja partyjna w Polsce, która ma niepoprawny politycznie program i antykapitalistyczny manifest programowy. Jestem z tą partia związana od 5 lat i aktywnie uczestnicze w jej działaniach i poza okresem kampanii wyborczej. Sens istnienia PPP w przestrzni publicznej polega przede wszystkim na przekazaniu komunikatu, że ludzie pracy powinni walczyć o swoje prawa i godność

Jakie elementy programu są dla ciebie szczególnie ważne realizację ich uważasz za priorytet i na co zwróciłbyś uwagę?


Uważam, ze postulat budowy mieszkań finansowanej z budżetu państwa jest osia tego programu. Wskazuje bowiem, ze od państwa powinno się oczekiwać zaangażowania w spełnianie potrzeb obywateli. Implikuje też inna filozofię podziału bogactwa, czyli progresywny system podatkowy, opodatkowanie najbogatszych na poziomie 50% oraz opodatkowanie kapitału zagranicznego

Pytanie o Twoją wizję przyszłej Polski. Kandydowanie z list partii niszowej i pomijanej przez media, jak PPP, (i przynależność do niej ) – (jeśli kandydat należy do PPP) musi się wiązać z solidną motywacją ideologiczną. Jaka jest twoja motywacja i Twoja wizja przyszłego społeczeństwa i ścieżka dojścia do niego wg. ciebie?

Moja motywacja wynika przede wszystkim z niezgody na niesprawiedliwość społeczna, cynizm rządzących, powszechną komercjalizację wszystkich sfer życia, alienację i zerwanie więzi społecznych. Jeśli chodzi o motywacje ideologiczne, to oczywiście bliski jest mi marksizm, lewicowy feminizm. Droga dojścia do sprawieliwego społeczeństwa to trudna sprawa, nie można nakreślić arbitralnie wizji alternatywnej utopii. Sądzę, że reakcją państw na współczesny kryzys będzie powrót do formuły zbliżonej do keynsizmu. Jednak osobiście uważam, że nie możemy zatrzymać się na tych rozwiązaniach. Bo nie chodzi o ratowanie kapitalizmu, lecz o emancypację społeczeństw i każdego człowieka z osobna.




"Interesy ludzi pracy są sprzeczne z interesami kapitału(...)" - wywiad z Kasią Bielińską
cinco, pt., 07/10/2011 - 20:26
http://www.1917.net.pl/?q=node/6601


Kasia Bielińska - "trójka" na liście warszawskiej PPP

Rozmowa z bezpartyjną działaczką społeczną, aktywistką wielu organizacji i stowarzyszeń, w tym PD i DZS, Katarzyną Bielińską, nr 3 na liście PPP w Warszawie

Ludzie są zniechęcieni do polityki. I faktycznie wielu z nich widzi polityke jako cos brudnego. Czy mozesz w zwiazku z tym wyjasnic co Ciebie zmotywowalo do kandydowania w wyborach i generalnie zaangazowanie sie w polityke?


Mam dość niesprawiedliwości społecznej, która mnie otacza. Wszystkie partie rządzące po 89-tym roku reprezentowały interesy kapitału. A te są sprzeczne z interesami świata pracy. Bezrobocie, umowy śmieciowe, dyskryminacja kobiet – to wszystko służy tylko jednemu: powiększaniu zysków kapitalistów kosztem reszty społeczeństwa.

A dlaczego Polska Partia Pracy – „Sierpień 80”?

Nie jestem członkiem Polskiej Partii Pracy. Jest to jednak partia, która dąży do tego, aby być partią robotniczą, ma najradykalniejszy, najbardziej lewicowy program społeczny. Ma oparcie w związku zawodowym, który przewodził wielu strajkom i walkom w obronie interesów i praw pracowniczych.

Jakie elementy programu są dla ciebie szczególnie ważne?

Dla mnie najważniejszy jest ten fragment Manifestu Programowego PPP: „Interesy ludzi pracy są sprzeczne z interesami kapitału, który dąży do maksymalizacji swoich zysków kosztem potrzeb społeczeństwa. Ich interesy powinny mieć priorytet nad interesami wielkiego biznesu, właścicieli i zarządców prywatnych majątków. Prawo własności nie może nikomu dawać prawa do pozbawiania innych środków utrzymania, wynagrodzenia, miejsca pracy, dachu nad głową czy opieki zdrowotnej. Nie może być ważniejsze niż prawo do życia lub pracy”. Wszystko inne winno wypływać z takiego założenia.

Wywiad z Mateuszem Piskorskim
2011-10-04 20:52:49
Z niekłamaną przyjemnością mam zaszczyt zaprezentować wywiad z moim przyjacielem geopolitykiem akademickim, kandydującym do Sejmu z tych samych list co ja, ale w okręgu podwarszawskim, dr Mateuszem Piskorskim, który kreśli dobrą wizję programu minimum dla lewicy na najbliższe 5 lat, rozbija zakłamane mity środowisk Wyborczej zniekształcające jego przeszłość i poglądy, a także wyjaśnia jak przebiegała jego rzeczywista droga polityczna i co go motywowało i motywuje, by opowiadać się po stronie lewicy. W 2008 r. uczestniczyłem w blokadach eksmisji, w których brał udział również dr Piskorski. Jego wywiad to prawdziwa intelektualna przyjemność, gdyż w ciekawy sposób wyjaśnia przyczyny naszych narodowych porażek i niemożności przeprowadzenia konsekwentnych zmian w przeszłości.



Wyjaśnienia Mateusza Piskorskiego odnośnie kłamstw na jego temat dedykuję szczególnie tym, którzy jak niejakiAleksander czy też pokoleniex Witold Janowicz ulegli zakłamanej propagandzie na temat dr Piskorskiego - chciałbym mieć nadzieję, że nie rozpowszechniali tych oszczerstw ze złymi intencjami.

Dawid Jakubowski, kandydat PPP na posła RP, OKW Warszawa, lista nr 6, poz. 25




WYWIAD Z MATEUSZEM PISKORSKIM - "PPP, po odejściu Andrzeja Leppera i zmierzchu Samoobrony, wydaje się być jedyną propozycją na organizowanie politycznego protestu"



tres, wt., 04/10/2011 - 00:25



http://www.1917.net.pl/?q=node/6578




Mateusz Piskorski





Mateusz Piskorski, nr 1 na liście Polskiej Partii Pracy - Sierpień 80 w okręgu nr 20 (podwarszawskim) w wywiadzie dla portalu "Władza Rad"


1.Od kilku lat pojawiasz się na pochodach 1-majowych organizowanych przez Piotra Ikonowicza, na które chodzą jedynie najbardziej zatwardziali lewicowcy.
Jednocześnie pojawiają się różne informacje, także od strony czytelników naszego portalu dotyczące tego jakobyś rzekomo redagował w przeszłości faszystowskie pismo dla skinów, w internecie można znaleźć też rzekomo Twoje zdjęcie na tle swastyki.Wielu ludzi radykalnej lewicy ma w związku z tym zamieszanie w głowie i myślę, że warto byłoby, abyś wyjaśnił te kwestie, zwłaszcza że nie jest to jedyny przypadek w tej kampanii wyborczej, w którym niesprawdzone informacje na temat kandydatów są używane do oczernienia komitetu wyborczego PPP przez jego przeciwników.



- Dziękuję za to pytanie; jest ono naprawdę istotne. Wszem i wobec wyjaśniam: nigdy nie redagowałem faszystowskiego pisma dla skinów, nie byłem związany z tą subkulturą, a swoich poglądów nie definiowałem w ten sposób. Jednocześnie przyznaję, że w młodości - w wieku licealnym - byłem związany z tzw. ruchem rodzimowierczym (neopogańskim, jak kto woli), który wykazywał tendencje panslawistyczne. Byłem ponadto jednym z założycieli Stowarzyszenia na rzecz Tradycji i Kultury "Niklot", które starało się propagować tradycje przedchrześcijańskiej Słowiańszczyzny, np. organizując akcje przeciwko obchodzeniu tzw. walentynek. Opuściłem je na znak protestu, wobec przejścia jego kierownictwa na pozycje skrajnie prawicowe. W młodości popełniałem jednak też błędy i podejmowałem działania, których dziś bym nie podjął. Przyznaję, że takim błędem na pewnym etapie było lansowanie przeze mnie koncepcji tzw. sojuszu ekstremów, który zakładał zbliżenie antysystemowców z różnych stron barykady, w tym nacjonalistów. Ówczesnych złudzeń się dawno wyzbyłem, a o mnie samym najlepiej świadczą chyba czyny: jako jeden z dwóch posłów V kadencji stanąłem w obronie "dąbrowszczaków" i jako jeden z niewielu protestowałem przeciwko prawicowej polityce historycznej rządu PiS. Wszystkich, którzy twierdzą, że moje poglądy i działania mają charakter prawicowy, faszystowski czy nacjonalistyczny zapraszam do otwartej dyskusji na ten temat. Jestem gotów wyjaśnić wszelkie wątpliwości. Jest mi przykro, że staję się po raz kolejny obiektem nagonki tego rodzaju.
Co do wspomnianego zdjęcia: zamieścił je w 2006 roku jeden z ukraińskich portali internetowych i gołym okiem widać, że to prymitywna robota w Photoshopie. Chodziło o to, że w tym okresie naraziłem się pewnym prawicowym, "pomarańczowym" środowiskom na Ukrainie i organizowano przeciwko mnie kampanię czarnego PR. Sprawa autorów portalu trafiła zresztą do prokuratury w Kijowie.Podsumowując: swoich błędów młodości się nie wypieram i nie zamierzam się usprawiedliwiać. Dostatecznie ciężko za nie odpokutowałem znosząc paszkwile "Gazety Wyborczej". Co najmniej od 2001 roku jestem człowiekiem deklarującym w sposób wyraźny swoje przywiązanie do lewicy, a od 2006 roku prowadzę działalność antyfaszystowską, m.in. z moim przyjacielem Aleksandrem Brodem z Moskiewskiego Komitetu Antyfaszystowskiego. Ale o tym moglibyśmy pewnie przeprowadzić odrębną ciekawą dyskusję...

2.Ludzie są zniechęcieni do polityki Czy mozesz w zwiazku z tym wyjasnic co Ciebie zmotywowalo do kandydowania w wyborach i generalnie zaangazowanie sie w politykę?

- Ludzie są zniechęceni do polityki, to prawda. Frekwencja w wyborach w Polsce wynosi zazwyczaj ok. 40% i należy do najniższych w Europie. To rodzaj emigracji wewnątrznej wielu obywateli i reakcji na oszustwa. Po obraniu modelu (anty)rozwoju zgodnego z Konsensusem Waszyngtońskim i zaleceniami neoliberalnych doradców w 1988 roku (tak, nie zapominajmy, że neoliberalizm i deregulację wprowadzono jeszcze w okresie formalnego istnienia Polski Ludowej, za rządów Mieczysława F. Rakowskiego!), w zasadzie wszystkie kolejne ekipy rządowe i czołowe partie polityczne, pomimo pozornych sporów, realizowały jednolitą wolnorynkową i prokapitalistyczną politykę monetarystycznej transformacji.

U podłoża każdego programu politycznego leży bowiem doktryna, a za tą z kolei kryje się najczęściej pewna filozofia polityczna. Ta filozofia polityczna w warunkach polskich osadzona została w atomistycznym i antywspólnotowym indywidualizmie i braku zaufania do państwa. I to się stało w wyniku procesu kulturowo-historycznego trwającego co najmniej od czasów zwycięstwa w Polsce kontrreformacji i przejęcia oświaty przez jezuitów. Promowane przez jezuityzm przekonanie, że"pierwej Kościoła i dusz ludzkich bronić, niźli ojczyzny" (wyrażone przez Piotra Skargę) spowodowało, że już wkrótce Stanisław Wyspiański mógł ze smutkiem skonstatować, że"tam, pod sklepieniem (kościoła) zatrzymuje się myśl polska. Oto tam jej najwyższy kres.

A tu ku murom i ścianom zapylonym patrzcie, to najszerszy myśli polskiej lot". Skutkiem jezuickiego formatowania umysłów przez wieki stało się zadziwiające zjawisko: żaden system społeczno-gospodarczy nie mógł zostać w Polsce wprowadzony realnie, bo funkcjonująca matryca była immunizowana na wszelkie zasadnicze zmiany. Tak było przecież w Polsce Ludowej, która zatrzymała rewolucyjny projekt nawet nie w pół drogi. Ale mentalności tej ukształtowanej przez wieki odpiowiadał antyspołeczny i antypaństwowy neoliberalizm. Znakomicie wpasował się w uprzednio przygotowane do tego umysły polskich elit politycznych i gospodarczych.

Co mnie osobiście pchnęło do zaangazowania się w politykę? Wiele czynników, ale ostatecznie po raz pierwszy wziąłem udział w wyborach parlamentarnych, gdy mój ojciec, prezes wojewódzkich struktur Ludowych Zespołów Sportowych w latach 70-tych, odbył jako emeryt podróż po miejscach, w których niegdyś pracował. Wrócił załamany: transformacja nie zostawiła kamienia na kamieniu, a obszary dawnych wsi i miasteczek po PGRowskich uległy całkowitej degradacji. Widziałem podczas swej działalności publicznej tysiące smutnych i załamanych twarzy, oczu pełnych łez i autentycznej biedy, którą dziś dyplomatycznie nazywa się wykluczeniem społecznym. Chciałem nazywać rzecz po imieniu: to nie żadne eufemistyczne "wykluczenie", a po prostu nędza milionów pozbawionych nadziei ludzi, którym odebrano cały ich świat. Może nie idealny, może chwilami dziurawy i niedoskonały, ale jednak ich świat. Państwo, w którym obywatel umiera z braku lekarstw czy dachu nad głową przestaje być państwem.

Anarchokapitaliści powiedzą, że to dobrze. Ja twierdzę, że państwo jest najwyższą formą organizacji społeczeństwa, jedyną zdolną zabezpieczyć fundamentalne ludzkie potrzeby. Postanowiłem, że na rzecz
odbudowy tego państwa będę pracował. Przekonanie to wzmocniła moja świadomość przynależności do klasy degradowanej w kapitalizmie inteligencji humanistycznej. I tak to się, parę ładnych lat temu zaczęło... '

3.A dlaczego Polska Partia Pracy? Jest to partia o której nie słyszy się w mediach ogólnopolskich, przeciętny Polak jej nie kojarzy a nawet tam gdzie jest znana tj. lewicy ma wielu że tak się wyrażę "wiernych przeciwników"?

- Jak już wspomniałem, na polskim rynku politycznym (tak, dochodzi do rozumienia rywalizacji politycznej jako mechanizmu rynkowego i tym samym wybory stają się walką o konsumenta, czyli wyborcę) nie ma zbyt wielu alternatyw. Byłem członkiem i parlamentarzystą Samoobrony, jednak w wyniku błędów popełnionych przez to ugrupowanie, zostało ono zmiażdżone przez system, a jego lider doprowadzony do tragicznej śmierci. Samoobrona była jedynym zbudowanym oddolnie ruchem społecznego protestu po 1989 roku, któremu udało się wkroczyć na polityczne salony. Było tam mnóstwo patologii, jednak ja ciągle liczyłem, że w odpowiednim momencie formacja ta przekształci się w partię socjalistycznej lewicy, a element drobnoburżuazyjny i oportunistyczny straci w niej swoją pozycję. Myliłem się, a może po prostu zabrakło na to czasu.

Polska Partia Pracy, po odejściu Andrzeja Leppera i zmierzchu Samoobrony, wydaje się być jedyną propozycją na organizowanie politycznego protestu. Jest ugrupowaniem pilnowanym przez związek zawodowy WZZ Sierpień 80 i to powinno stanowić zabezpieczenie przed ewentualnymi woltami sprzecznymi z interesami świata pracy. Nie jestem członkiem PPP, ale na dziś wydaje mi się, że ma ona realne szanse na to, by artykułowac interesy najuboższych i najbardziej poniżanych w Polsce grup społecznych. Spośród komitetów wyborczych zdolnych do przejścia progu rejestracji list wyborczych jest ona z pewnością jedyną formacją jednoznacznie lewicową. Otrzymywałem przed wyborami inne propozycje zaangażowania politycznego. Odrzuciłem je, bo uznałem, że z Bogusławem Ziętkiem można potencjalnie realizować interesujący projekt polityczny.

4.Jakie elementy programu są dla ciebie szczególnie ważne realizację ich uważasz za priorytet i na co zwróciłbyś uwagę

- To przede wszystkim zmiana logiki stanowiącej podstawę systemu redystrybucji dochodów państwowych, a zatem przekonanie tych milionów obywateli, którzy zgadzają się z hasłem "nie będziemy płacić za wasz kryzys". Za kryzys, skądindąd stanowiący przewidywalny efekt dominacji systemu kapitalizmu spekulacyjnego, odpowiadają wyłącznie jego realni sprawcy. I to oni powinni za jego skutki płacić, a nie opowiadać bajki o tym, jak to wyższe opodatkowanie podatkiem od dochodów osób fizycznych przyczyni się do likwidacji miejsc pracy. Nie przyczyni się! Przyczyni się do tego, że być może paru biznesmenów przestanie myśleć o zakupie nowego szóstego już apartamentu w popularnym kurorcie. Do niczego więcej się nie przyczyni, tylko do częściowego pokrycia budżetowego zadań spoczywających na barkach państwa. Dlatego za kluczowe uważam podjęcie walki o uchwalenie kilku ustaw, m.in. o systemie powszechnych zasiłków dla bezrobotnych (na poziomie minimum socjalnego), o rentach i emeryturach (zakładającą ich sprawiedliwą coroczną rewaloryzację oraz ustanowienie minimalnego świadczenia na poziomie nie niższym niż minimum socjalne), o podatku obrotowym (zapobiegającą transferowaniu korporacyjnych zysków za granicę), o budownictwie mieszkaniowym (gwarantującą subsydiowane przez budżet państwa powszechnie dostępne budownictwo mieszkaniowe) i kilku innych, o charakterze społecznym. Wiem, że PPP nie będzie zapewne jeszcze długo w stanie samodzielnie dysponować większością parlamentarną zdolną do ich przyjęcia, ale już sam fakt, że zmusi polityków pozostałych formacji do jasnego ustosunkowania się do tych postulatów stanowi wartość samą w sobie. Otóż tych ludzi, partie reprezentujące kapitał - należy postawić pod ścianą. Nie żeby rozstrzelać, ale po to, by zmusić ich do publicznego przyznania, czyj faktycznie interes reprezentują w parlamencie. Niech przyznają głośno i wyraźnie: jesteśmy najemnikami politycznymi kapitału, by każdy obywatel o tym usłyszał.


Osobiście chciałbym też zająć się kwestiami polityki zagranicznej. Należy doprowadzić do radykalnej rekonfiguracji sojuszy międzynarodowych: naszym celem jest ekonomizacja polityki zagranicznej, tak by służba dyplomatyczna odpowiadała również za bilans handlowy Polski z partnerami zagranicznymi, czylide facto tworzenie miejsc pracy w kraju. Należy zacieśnić współpracę z tymi siłami w Unii Europejskiej, które chcą Europy socjalnej jako pewnego modelu ustrojowego. Chcemy pogłębienia integracji europejskiej w zakresie polityki fiskalnej i społecznej, tak by żaden neoliberalny doktryner nie mógł cofnąć żadnego kraju członkowskiego z raz obranej drogi. Chciałbym również pragmatycznej polityki wobec naszych wschodnich sąsiadów. Dość robienia z siebie idioty przez kolejnych szefów MSZ, np. kretyńskimi komentarzami obecnego na Twitterze. Wreszcie należałoby zacieśnić współpracę z państwami rozwijającymi się, dziś skupionymi w grupie BRICS, bo to one poszukują alternatywnych ścieżek rozwoju społeczno-gospodarczego, których nam tak brakuje.


5.Pytanie o Twoją wizję przyszłej Polski. Kandydowanie z list partii niszowej i pomijanej przez media, jak PPP, musi się wiązać z solidną motywacją ideologiczną. Jaka jest twoja motywacja i Twoja wizja przyszłego społeczeństwa i ścieżka dojścia do niego wg. ciebie?

- Odpowiedź na to pytanie, aby była pełna, musiałaby być obszernym elaboratem. Uważam, że bieżąca działalność polityczna, a przede wszystkim udział w wyborach może pozwolić lub ułatwić realizację bieżących celów o charakterze programowym, często doraźnym. Przyjęcie ustawodawstwa zapewniającego gwarancję realizacji podstawowych praw socjalnych i ekonomicznych nie wyeliminuje bowiem immanentnych dla obecnego systemu dysonansów. Ale - i to jest cel udziału w wyborach - może pozwolić na wprowadzenie do dyskursu publicznego szeregu wątków do tej pory skrzętnie pomijanych w debatach. Jeśli, jak się okazało, wszystkie partie polityczne musiały odnieść się do problemu istnienia tzw. umów śmieciowych na polskim rynku pracy, to jest to w dużej mierze zasługa PPP. Na pytanie o motywację ideologiczną odpowiem tak: ja od wielu lat poszukuję formuły, dzięki której w polskiej polityce duża część wykluczonych i marginalizowanych mogłaby znaleźć swoją reprezentację. Z myślą o tym przystępowałem niegdyś do Samoobrony. Partia protestu, którą ona wówczas była, z natury nie ma skrystalizowanego profilu ideologicznego, co jest zarazem jej słabością i siłą.

Podobnie PPP w wielu kwestiach jest jeszcze niedookreślona. Mój cel taktyczny to stworzenie w Polsce systemu, w którym odzyskalibyśmy wszyscy zaufanie do państwa i polityki. Państwa, które budziłoby zaufanie zarówno emerytki - słuchaczki pewnej rozgłośni z Torunia, jak i młodego przedstawiciela mniejszości seksualnej. Czyli państwa, w którym czulibyśmy się wszyscy bezpiecznie w sensie socjalnym, ekonomicznym, ale też prawnym - bylibyśmy wolni od dyskryminacji i cenzury.Ktoś powie, że to gramscizm, ale ja twierdzę, że wówczas powinniśmy przystąpić do realizacji starań na rzecz modyfikacji nadbudowy.

Celem zasadniczym powinno stać się wtedy odbudowanie poczucia wspólnotowości i radości z kolektywnego działania, całkowita eliminacja atomizacji społecznej. I dopiero wtedy - to już cel (a może marzenie?) strategiczne - moglibyśmy debatować nad tym, jak naszą wspólnotę docelowo zorganizować. Przy czym ja sam jestem zwolennikiem synkretyzmu i czerpania z dorobku różnych doktryn i różnych państw. Gradualistyczny charakter mojego stanowiska wynika jednak wyłącznie z pesymistycznego przekonania o niemożności skutecznego przeprowadzenia zmian drogą rewolucyjną na obecnym etapie rozwoju kapitalizmu.
Przyszłość Polski widzę w socjalizmie
2011-09-23 16:51:16
"Przyszłość Polski widzę w socjalizmie". Rozmowa z Dawidem Jakubowskim
seis, pt., 23/09/2011 - 14:39



Wywiad ukazał się na portalu internetowym Władza Rad http://1917.net.pl/?q=node/6495

Z Dawidem Jakubowskim, kandydatem do Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej z list Polskiej Partii Pracy – Sierpień ’80 w okręgu wyborczym nr 19 (OKW Warszawa), pozycja 25., historykiem ruchu robotniczego, biografem Juliana Marchlewskiego, w latach 2006-2008 członkiem Nowej Lewicy, a od 2008 roku Komunistycznej Partii Polski, bloggerem i publicystą rozmawia Michał Domański, członek Redakcji Portalu „Władza Rad”.



Towarzyszu Jakubowski, jesteście komunistą, członkiem Komunistycznej Partii Polski. Czy łatwo jest żyć komuniście w kraju kapitalistycznym, gdzie od 22 lat toczy się zajadła antykomunistyczna kampania?

Nie jest łatwo, chociaż ucisk klasowy i wyzysk nie odbija się bezpośrednio na komunistach, lecz na tych, w których obronie interesów komuniści walczą. W krajach kapitalistycznych, do jakich Polska należy od czasu, jaki wymieniliście, sprawująca rządy burżuazja propaguje wizję historii, która ma bronić i uzasadniać podstawy jej panowania klasowego. Wizja ta oducza ludzi od zadawania pytań. Jeśli w minionych wiekach panowało przekonanie, że sceptycyzm jest drogą poznania prawdy (jak wyrażał to w drugiej połowie XIX w. np. Bolesław Prus), to obecnie cała wiedza ma być podana na talerzu. Krytyczna analiza porównawcza (tzw. krytyka źródeł) znamionująca rzetelne badania naukowe, bez stawiania założonej z góry tezy i dopasowywania do niej argumentacji, nie ma siły przebicia.



Kampania, o której wspomnieliście ma wydźwięk wybitnie ideologiczny, czego jednak wielu jej nieświadomych odbiorców nie wyczuwa, gdyż jest ona okryta frazesem obiektywizmu i naukowości, rzecz jasna jedynej słusznej. Kampania ta zakłada zresztą wyłączenie przeciwnej strony z dyskusji. Znajduje to odzwierciedlenie na różnych forach internetowych, na którym uczestnicy stawiają założenie: dyskutujemy, o tym jaki komunizm był zbrodniczy i nie efektywny bez komunistów. Potępiają zresztą wszelką lewicę twierdząc, że jako siła chcąca zmieniać rzeczywistość musi być z definicji zbrodnicza. Tym bardziej dziwi mnie uparcie antykomunistyczna postawa tzw. lewicy antyautorytarnej, uważającej, że odcięcie się od komunizmu czyni jej argumenty bardziej nośnymi i na miarę epoki. Oczywiście, dyskusje, o których wspominam stanowią zaledwie odprysk toczącej się w realnym świecie antykomunistycznej kampanii i histerii, której jedną z dotkliwszych ofiar były czystki w bibliotekach publicznych z książek dotyczących dziejów klasy robotniczej i ruchu robotniczego, poruszających nawet wątki rozwarstwień i sytuacji materialnej różnych warstw społecznych.

Mimo słabości ruchu komunistycznego w Polsce komuniści startują w wyborach. Dlaczego i Wy zdecydowaliście się kandydować?

Dla komunisty parlament nie jest celem samym w sobie. Zgadzam się z interpretacją Lenina, że dobry wynik w wyborach to po prostu sygnał dla uciskanej klasy, że ruch walki o jej prawa może odnieść jakiś wymierny sukces, pokazujący, że jej postulaty mają jakąś siłę. Właśnie to przekonanie miało wpływ na podjęcie przeze mnie decyzji o kandydowaniu. Mimo tego, mam pełną świadomość, że silny lobbing klasy posiadającej środki produkcji, wielkich koncernów uniemożliwia trwałe reformy dokonane drogą parlamentarną. Niekiedy próby takie były bardzo krwawo tłumione przez klasę, której władzę nawet tylko po części próbowały ograniczyć. Zdarzało się, że takie lobbingi uzyskiwały poparcie i pomoc obcego imperializmu. Jako historyk pozwolę sobie na jeden przykład, choć można tu wymienić także np. komunę paryską, tłumioną przez reakcję rodzimą pod wodzą Thiersa, wspieraną przez wojska pruskie Bismarcka, który miał zresztą praktykę w tego typu „bratniej pomocy”, gdyż 7 lat wcześniej, wspierając wojska carskie, brał aktywny udział w organizowaniu tłumienia naszego powstania styczniowego.

Właśnie obchodzimy rocznicę obalenia 11 września 1973 r. demokratycznie wybranego prezydenta Chile Salvadora Allende. Allende sympatyzował z komunistami i starał się wychować przyszłe kadry w duchu marksizmu, zdając sobie sprawę, że nie ma dostatecznych sił, by przeprowadzić skuteczną rewolucję. Niestety taktyka przeczekania niekorzystnej koniunktury okazała się tragiczna w skutkach, gdy wspierana przez sabotaż CIA wojskowa junta Pinocheta, mająca poparcie burżuazji i wielkich posiadaczy ziemskich, obaliła legalny rząd, wprowadzając masowy terror.

Inny tego rodzaju przykład to wydarzenia, które działy się na naszych oczach, kiedy koalicja państw pod przywództwem i za namową USA dokonała krwawej interwencji w starającej się prowadzić niezależną politykę Libii. W interwencji tej Amerykanie nie wahali się nawet wysługiwać byłymi żołnierzami Al-Kaidy, których zadaniem było sianie terroru i chaosu, za co obciążyć miano pułkownika Kadafiego tytularnego Przywódcy Rewolucji. To co ujawnił na temat kampanii dyskredytujących Kadafiego prowadzonych w ostatnich latach dziennikarz francuski i działacz polityczny Thierry Meyssan w programie telewizyjnym „Wołanie o patriotyzm", prowadzonym przez dawniejszego przeciwnika Kadafiego, a co potwierdza m.in. poprzedzający atak na Libię raport ONZ mówiący np. o zaangażowaniu tego kraju w społeczne misje humanitarne dla krajów afrykańskich, pokazuje jak dalece neoliberalne media potrafią posunąć się w manipulowaniu faktami, bądź ukrywaniu ich, by podporządkować sobie kraj i jego bogactwa naturalne. Interesujące, że niedawno ujawnione dokumenty libijskiej służby bezpieczeństwa znalezione po zdobyciu Trypolisu zawierają dane na temat działań północnoamerykańskiego agenta wpływu pracującego dla CIA, jakim był obecnie kreowany przez to samo USA na nowego lidera, Musa Kusa.

Wracając do przerwanego wątku: wybory są jednak dobrą okazją do pokazania, że są i zawsze będą w Polsce komuniści, do zaprezentowania alternatywy, nie tylko w dziedzinie polityki, lecz także sposobu myślenia.

Dlaczego kandydujecie akurat z list Polskiej Partii Pracy - Sierpień '80?

Jest to jedyna partia spośród partii lewicy mająca możliwość wystartowania w wyborach, w której oprócz zwolenników innych przekonań działają także ludzie otwarcie wyrażający socjalistyczny i komunistyczny światopogląd. Dlatego mam już za sobą doświadczenie kandydowania z tej partii w ubiegłorocznych wyborach samorządowych. W Polsce lewica jest nie tylko podzielona pod względem politycznym, lecz rozproszona pod względem geograficznym, co dotyczy jej bezpartyjnych sympatyków rozsianych po całym kraju. Wobec coraz bardziej klarownej współpracy z wielkim biznesem SLD, czego przykładem jest niedawne podpisanie porozumienia z Biznes Center Club przez władze Sojuszu, na lewej stronie sceny politycznej zaczyna powstawać pustka, co w pierwszej kolejności otworzy szansę PPP do zaoferowania alternatywy programowej dla obecnych układów reprezentowanych przez partie polityczne.

Jeśli rachuby te okażą się słuszne, partia zacznie się w większym stopniu liczyć w dyskursie społecznym i pozyskiwać poparcie tej części wspomnianych sympatyków lewicy, którzy kierując się swego rodzaju realpolitik wspierają obecnie SLD, jako mniejsze zło. Warunkiem niezbędnym jest jednak rzetelne i klarowne stanowisko programowe, stojące konsekwentnie po stronie ludzi pracy i dotykających ich w kapitalizmie realnych problemów. Wówczas otworzą się bardziej realne możliwości walki o miejsca w parlamencie dla PPP niż obecnie, co jednak nie oznacza końca walki, jak już wspomniałem w poprzednim wątku, nie da się trwale wcielić w życie socjalistycznych postulatów bez zmiany ustroju.

Na co zwrócilibyście największą uwagę w razie dostania się do parlamentu?

Jako historyk mający pewną wiedzę i warsztat badawczy chciałbym poświęcić sporą część swej aktywności walce ze zideologizowaną, stronniczą wizją, jaką serwuje się m.in. także za pośrednictwem parlamentarnych ustaw, czego przykładem był choćby nieudany atak na komunistów w postaci próby przeforsowania ustawy penalizującej za posiadanie i propagowanie komunistycznych symboli czy też uchwalenie ustawy czczącej pamięć żołnierzy podziemia antykomunistycznego, stanowiącej jakby drwinę z pomordowanych przez nich ofiar, których dzieci napotykając w sądach rozliczne ideologiczne przeszkody, walczą o sprawiedliwość.

Obecnie fakty związane z przestrzelaniem głów, wydłubywaniem oczu czy katowaniem związanych ofiar, nie mówiąc już o gwałtach, jakie zadawali w czasie wojny domowej żołnierze wyklęci osobom niepełniącym żadnych istotnych funkcji jest wyciszany w ramach hurrapatriotycznej i słusznej klasowo wersji historii. Według wiarygodnych badań najmłodsza z tych ofiar miała kilka miesięcy życia, najstarsza 92 lata. O zaangażowaniu lewicy polskiej w walkach z hitlerowskim okupantem nie mówi się wcale, bądź sprawy te trywializuje. Do tego, jako wątek poboczny traktuje się pamięć o innych prawdziwych bohaterach, jak mjr Henryk Dobrzański „Hubal”, dowódca partyzantki zadającej ciosy najeźdźcom wbrew grożącym mu śmiercią za niesubordynację rozkazom przełożonych, mówi się nie zbyt wiele, bo nie walczył w 1939 z „Sowietami” i nie w walce z nimi poległ, a to, że co trzeci obywatel Generalnej Guberni był skazany na śmierć z polecenia władz III Rzeszy, a nie Stalina nie ma tu żadnego znaczenia.

Takich przekłamań i przemilczeń domagających się sprostowania jest bardzo wiele i dotyczą one nie jednej epoki i obszaru, gdyż to naturalne, że klasa rządząca narzuca własną wersję historii. Warto by przeciwstawić jej wreszcie historię nie pisaną, bo pisać to można bajki, ale przedstawianą w całej swojej złożoności, taką jaką ona rzeczywiście była. Chodzi jednak o historię nie tylko postaw etycznych, dylematów czy przekonań poszczególnych postaci, lecz o to by przedstawiać historyczne procesy, tak by prowadzić równocześnie głęboką analizę pokazującą, co ich tak ukształtowało, jak wygląda tło epoki, czy też na jakie dyktatury monarchistyczne lub też burżuazyjne była reakcją ich postawa.

W przeciwnym razie jest to woda na młyn ludzi, którzy będą zarzucać skandaliczną manipulację i trywializację, nie wiedząc sami o co tak naprawdę chodzi i że to oni są ofiarą nieuczciwej manipulacji i jak bardzo okaleczona jest metodologia, jaką się posługują. W momencie kiedy ludzie wyciągają szczątkowe statystyki ofiar caratu, i mówią, że więzienia jego czy II RP, gdzie w jednych wybijano zęby, a w drugich, np. rzucano ludźmi jak klockami o ścianę i nie dawano się im nawet wypróżnić, to były sanatoria, to trzeba mieć świadomość, że bez pokazania czym były te reżimy i jak wielki ucisk stosowały, to pisanie pojedynczego życiorysu nawet najciekawszej i najwartościowszej postaci, chyba, że z bardzo silną analizą reżimów które sprawiły że stał się komunistą, to jest to skok na głęboką wodę, coś oderwanego od większej całości.

Mówię o tym tak wiele, nie tylko dlatego, że znajduje się to w obszarze moich badań, lecz traktuję to jako misję przywracania prawdziwego myślenia historycznego, dlatego, że uważam, że zawsze trzeba mówić tylko prawdę, nawet tę nieprzyjemną, w przeciwnym razie u nas samych powstanie zaciemniony jej obraz i nie będziemy mogli rozpoznać właściwie procesów społecznych.

Jaka jest Wasza wizja przyszłości Polski? Jak chcecie dojść do jej realizacji?

Przyszłość Polski widzę w socjalizmie. Zgadzam się z przekonaniem Marksa, że wyzwolenie klasy robotniczej musi być jej własnym dziełem, co oznacza po prostu naturalne prawo wypowiedzenia umowy społecznej. Za nienaukowe i sprzeczne z teorią Marksa uważam natomiast twierdzenia antykomunistów, jakobyśmy zamierzali pewne zjawiska kopiować czy powielać. Jak pokazuje historia proces rewolucyjny z importu, narzucony odgórnie zawsze kończy się swym zaprzeczeniem i restauracją kapitalizmu, przy wybitnym udziale elit państw tzw. realnego socjalizmu, wskutek tego, że odkrywają oni, że ustrój, który do tej pory zwalczali daje im znacznie lepszą pozycję finansową. Jak powiedział jeden z byłych członków tych elit: „W PRL nie mógłbym mieć czterech samochodów”.

To wiele wyjaśnia, jak dalece ma tu miejsce zjawisko znane z socjologii, którego niebezpieczeństwo wskazywał już Lenin, czyli podboju zwycięzców przez kulturę zwyciężonych – jednym słowem nowe elity zamiast zmieniać własne myślenie zgodnie z postępami budowy socjalizmu na kolejnych jego etapach, przejmują i kalkują mentalność i myślenie właściwe dla ancien régime. Rewolucja, o której mówimy, jako zdrowy proces rewolucyjny, to nie tylko wybuch społecznego niezadowolenia, czy wyrażenie niezgody na dalsze trwanie w kapitalizmie i płacenie konsekwencji tego trwania. To przede wszystkim przebudzenie świadomości i zrozumienia własnej podmiotowej roli w kształtowaniu biegu wydarzeń przez ludzi, którzy do tej pory nie zastanawiali się nawet nad taką możliwością, żyjąc we własnym mikroświecie. Pewną rolę ma tu do odegrania awangarda wnosząca tę świadomość do wywłaszczonej z niej klasy, jednak jeśli awangarda ta zlekceważy lud jako główną siłę partycypującą, będzie skazana na porażkę. Uważam, że nadchodzący kryzys wpłynie na eskalację niezadowolenia społecznego, rzecz jasna nie znajdzie to natychmiast ujścia w wybuchu rewolucji, jako takiej, lecz raczej początkowo w bardziej spontanicznych i rozproszonych wystąpieniach społecznych. Zapewne przykład, że można tą drogą wywalczyć wolność przyjdzie do Polski z zagranicy, gdyż wizja globalnego kryzysu, nie wróży dobrze panującym na świecie elitom utrzymującym demoliberalny porządek.

Jaka jest moja wizja przyszłego państwa socjalistycznego? Skąd państwo weźmie zasoby dla zaspokojenia potrzeb społecznych, jeśli będzie jedynym, czy pewnie raczej głównym wytwórcą i pracodawcą? Dzięki temu, że będzie producentem, a nie jak obecnie pasożytem. Dzięki temu, że będzie towary produkować i uzyskiwać koszty z ich zbytu, wcale nie będzie musiało pobierać tak wysokich podatków, które pobiera obecnie od obywatela, coraz mniej czując się zobowiązane do czegokolwiek. Nie będzie wówczas bezmyślnego rzeczywiście dyskursu typu za co rzekoma lewica sfinansuje laptopy. Zamiast obecnej skórki za wyprawkę, czyli tego, że obecny moloch państwowy samo wchodzi w rynek i wybiera tych kapitalistów, z którymi wiążą je interesy, równocześnie stojąc na straży ustroju, można by zaoferować państwo odpowiedzialne mające obowiązki, do tego myślenie interesem społecznym. Czy, np. w międzywojniu nie miał jakiejś racji bytu model spółdzielczy, realizowany nie tyle przez państwo, ile oddolne inicjatywy społeczne? Na świecie istnieją nawet obecnie przedsiębiorstwa prowadzone przez pracowników.

Czy uważacie, że idea komunistyczna może być dzisiaj, po upadku "realnego socjalizmu" w Europie, atrakcyjna dla Polaków? I czy uważacie, że nauki Marksa, Engelsa i Lenina są dziś nadal aktualne?

W miarę rozwoju wydarzeń, poglądy i świadomość wielu ludzi zmieniają się, zaczynają oni rozumieć, że socjalizm funkcjonował w ich przekonaniach jedynie w postaci straszaka, bez zrozumienia, na czym polega proces jego budowy, że jedynie kupowali pozbawioną wielu istotnych faktów i kontekstów, nieunikającą przekłamań wersję, jaką serwują im cieszące się odpowiednią reklamą i sponsoringiem publikacje i programy telewizyjne. Nauki wymienionych klasyków są aktualne, o ile nie myli się ich realizacji z drobnomieszczańskim radykalizmem. Obecnie, gdy modele takie jak PRL czy ZSRR nie istnieją, wbrew tezom antykomunistów, że dowodzi to bankructwa socjalizmu, powstają warunki budowy zgodnie z zasadami marksizmu lepszego społeczeństwa od samego początku, bez skazanych z góry na porażkę prób kalkowania pewnych procesów, co było zamierzeniem wybitnie sprzecznym z marksizmem. Trzeba zrozumieć pewną podstawową prawdę, że rewolucja nie jest gdzieś na zewnątrz i jej byt nie zależy jedynie od czynników ekonomicznych; rewolucja jest w ludziach, którzy za nią walczyli i walczą, rośnie i rozwija się wraz z nimi – jak napisała Isabel Rauber, pochodząca z Argentyny była bojowniczka partyzantki w swoim kraju, autorka licznych prac na temat samorządności pracowniczej i podnoszenia świadomości społecznej i klasowej ludzi pracy. Napisała to w książce „Przerwać oblężenie”, będącej zestawem 47 wywiadów z pracownikami Centrali Kubańskich Związków Zawodowych (CTC) w maju 2001 roku. Wówczas na Kubie trwała debata społeczna odnośnie proponowanego przez rząd tzw. planu Udoskonalenia Przedsiębiorstw. Rozmówcy Rauber potwierdzali wówczas, że brak dyskusji, która objęła wszystkie kolektywy pracownicze i związki zawodowe zakładów, zaprzeczyłby również jednej z podstawowych zasad reformy - zasadzie decyzji podejmowanej oddolnie. Jednym z przeżytków systemu radzieckiego było, na co zwracali uwagę Kubańczycy, właśnie odgórne narzucanie decyzji gospodarczych, bez brania pod uwagę specyfiki danego zakładu produkcyjnego, zdania ekspertów, a przede wszystkim - opinii pracowników. Niedawno rozmawiałem ze zwolennikiem rewolucji mieszkającym na Kubie, który na moją uwagę, że nie jest łatwo żyć w kraju kapitalistycznym, odpowiedział, że właśnie to niehumanitarny charakter kapitalizmu powoduje narodziny myśli i ruchów socjalistycznych. Z kolei, młoda rozmówczyni, z mojego pokolenia, także żyjąca na Kubie, wyraziła przekonanie komentując położenie ludzi pracy w krajach kapitalistycznych, że świat stanął obecnie nad przepaścią, ale nie zawsze tak musi być.

Jak jako historyk i potencjalny parlamentarzysta ustosunkowalibyście się do wniosku o likwidację Instytutu Pamięci Narodowej?

Jak wspomniałem, uważam wszelkie próby poprawiania historii, niezależnie od tego, z jakiej strony są podejmowane, za szkodliwe. Jednak pomysł rozwiązania IPN, jaki głosi SLD, uważam, choć być może kogoś to zaskoczy, za chwytliwe, populistyczne hasło, z którego de facto niewiele wynika. Rewolucja wcale nie musi i nie powinna mieć charakteru bezmyślnie burzycielskiego. Rzecz jasna, skrajnie prawicowe, upolitycznione towarzystwo publicystów uprawiających nieuczciwą propagandę, nie powinno w nim dłużej pracować. Natomiast sama instytucja powinna zostać przekształcona w placówkę autentycznie naukową. Należy skończyć też raz na zawsze z dublowaniem funkcji historyka i prokuratora, jakie zapoczątkowała prawicowa wizja IPN. Historyk, to ktoś, kto bada całokształt procesu dziejowego, a nie z jego wybranych aspektów czyni haki, które wykorzystuje przeciw rzeczywistym i domniemanym przeciwnikom w bieżącej walce politycznej.
Michał Domański : IPN - Edukacja czy indoktrynacja ?
2011-08-15 20:21:29
Instytut Pamięci Narodowej już od wielu lat krytykowany jest za swą działalność. Głównymi zarzutami są stronniczość, tendencyjność, upolitycznienie tej instytucji.



http://1917.net.pl/?q=node/6139

W zeszłym roku Instytut wydał podręcznik dla młodzieży na temat historii najnowszej. Autorami są Adam Dziurok, Marek Gałęzowski, Łukasz Kamiński (obecny prezes IPN) i Filip Musiał. Być może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie skrajny subiektywizm twórców i rój błędów, manipulacji, fałszerstw. Te wszystkie wady postaram się opisać w tym tekście.

Zacznijmy od tytułu. Brzmi on: „OD NIEPODLEGŁOŚCI DO NIEPODLEGŁOŚCI. HISTORIA POLSKI 1918-1989”. Trudno nie zauważyć, że już tu mamy do czynienia z manipulacją, bowiem autorzy sugerują fałszywie, że Polska odzyskała niepodległość w roku 1989, tak jak gdyby wcześniej nie istniała polska państwowość.

„Soczyste kawałki” mamy już we wstępie:

„[jednym z] przełomowych wydarzeń polskiego wieku XX był opór przeciw komunistycznemu totalitaryzmowi zwieńczony zwycięskimi strajkami z sierpnia 1980 r., powstaniem „Solidarności” i jej długoletnią walką zakończoną odzyskaniem niepodległości w 1989 r. Przyniosło ono upragnioną wolność (…). Warto pamiętać, komu tę wolność zawdzięczamy”(str. 7).

Należy tu stwierdzić, że autorzy po raz kolejny powielają mitomanię o „totalitarnym zniewoleniu”, choć w rzeczywistości totalizacja życia zaczęła się dopiero w 1948 roku, od 1954 roku słabła a w 1956 zakończyła się. Przypomnijmy, co pisał Andrzej Walicki:

„Gdyby PRL była krajem "niezmiernie totalitarnym", pojawienie się postaw jawnie opozycyjnych, ich upowszechnienie, a następnie kompromis "okrągłego stołu" i pokojowe przekazanie władzy byłyby rzeczą nie do pomyślenia nawet w najgorszej sytuacji ekonomicznej” [1].

Podobne stanowisko zajął Bronisław Łagowski:
„Termin totalitaryzm ma w języku nauk politycznych mniej więcej ścisłe znaczenie: oznacza ustrój cechujący się brakiem opozycji legalnej i nielegalnej. Żeby opozycja mogła wziąć udział w wyborach i do tego je wygrać, totalitaryzmu od dawna musiało już nie być” [2].

Na końcu wstępu autorzy piszą:

„Wierzymy, że spełniliśmy jego [tj. Janusza Kurtyki] oczekiwania” (str. 8).

Wywołało to nawet oburzenie innego pracownika IPN prof. Jerzego Eislera, który stwierdził słusznie że:

„deklarowanie przez historyka wykonania zadania jest niestosowne”[3].

Przejdźmy do właściwej części książki.

Na stronie 15 czytamy:

„tzw. młodzi [z PPS] stworzyli PPS-Lewicę i odtąd ściśle współdziałali w zwalczaniu idei niepodległościowej [sic!] z inną skrajną partią lewicową – Socjaldemokracją Królestwa Polskiego i Litwy”.

Jest to oczywista manipulacja.

Jak do tego odnoszą się słowa Juliana Marchlewskiego? Pisał on, że:

„[SDKPiL] nie rezygnuje z walki przeciw uciskowi narodowemu i o niepodległość obu krajów[tj.Polski i Litwy](...)partia nie przestanie nigdy protestować przeciw rozbiorom Polski i domagać się jej niepodległości” i wreszcie, że tym co różni ją od PPS, jest nie kwestia samej zasady walki o niepodległość Polski, lecz dróg, które do niej prowadzą. „Socjalizm jest tą drogą, która doprowadzi do osiągnięcia niepodległości Polski, a nie, jak tego chcą socjaliści o tendencjach nacjonalistycznych, niepodległość Polski pozwoli dojść do socjalizmu”[4].

Autorzy wspominają o deklarację Woodrowa Wilsona w sprawie niepodległości Polski (str. 19), natomiast zapomnieli wspomnieć o mającej dla Polski większe znaczenie deklaracji Piotrogrodzkiej Rady Delegatów Robotniczych i Żołnierskich, potwierdzeniu jej po zwycięstwie Rewolucji Październikowej i anulowaniu aktów rozbiorowych przez władzę radziecką.

Na stronie 34 możemy domyślić się, że autorzy uważają wojnę polską-radziecką 1919-1921 za zaczętą przez Rosję Radziecką, co jest oczywistym mitem. Historyk Andrzej Witkowicz mówił:

„Wojna polsko-bolszewicka została rozpoczęta przez Polskę. Czy bolszewicy się do niej przygotowywali? Zalecam spojrzeć np. do rozkazów głównodowodzącego Armii Czerwonej, Siergieja Kamieniewa z okresu bezpośrednio poprzedzającego polskie natarcie. Jeszcze w połowie kwietnia 1920 r. zalecał on osłabiać front polski, by kierować większe wojska przeciwko Wranglowi. Trudno wyobrazić sobie osłabianie wojsk i przygotowywanie równocześnie ofensywy. Ale również inne fakty o tym świadczą. Przykładowo, stosunek sił na froncie. Jeżeli stosunek liczby wojsk walczących wynosił 150 tys. do 90 tys. na korzyść Polski, to ślepy dostrzeże, która ze stron była faktycznie przygotowana do prowadzenia wojny” [5].

Kontrofensywę radziecką z lata 1920 roku nazywają oni „agresją komunistyczną” (str. 37).

Na stronie 53 czytamy jakoby:

„komuniści [w II RP](…)zwalczali demokrację i dążyli do wprowadzenia w Polsce rządów totalitarnych [sic!] na wzór bolszewicki”(str.53).

A dalej, że komuniści pozostawali:

„na marginesie polskiego życia politycznego”(str. 55).

Czy należy rozumieć, że według autorów, „marginalne” grupy byłyby w stanie zdobyć kilkaset tysięcy głosów wyborców, organizować masowe manifestacje i wprowadzać co najmniej kilku posłów do Sejmu? Czy „marginalna” organizacja jest w stanie mieć legalne „przybudówki”? I w końcu, czy do zwalczania „marginalnego” ruchu kapitalistyczne państwo użyłoby tylu sił i środków?

Czytamy również:
„komuniści wykonywali polecenia władz innego państwa – ZSRS – i do nich całkowicie dostosowywali swoją politykę” (tamże).

Nie sposób nie zauważyć, że jest prostackie uproszczenie (czy wręcz manipulacja) nieuwzględniające specyficznej sytuacji Komunistycznej Partii Polski, zmiennego stosunku Międzynarodówki Komunistycznej. Nie uwzględnia ono również zróżnicowania poglądów w łonie partii.

Możemy się również „dowiedzieć”, że:

„[komuniści] byli również finansowani przez władze sowieckie.”

I dalej:

„komuniści prowokowali starcia z policją”.

Jest to, rzecz jasna, podłe kłamstwo doskonale wpisujące się w atmosferę nienawiści i propagandowego zwalczania poglądów komunistycznych. Zapewne autorzy brali natchnienie z kłamliwego napisu na krzyżu upamiętniającym ofiary Krwawego Marca 1936 roku: „Ofiarom komunistycznej prowokacji”[6].

Na stronie 67:

„Władze sowieckie wspierały w Polsce działania swej agentury [sic!] – komunistów”.

Prymitywizm tych „oskarżeń” jest widoczny gołym okiem.

Autorzy nie szczędzą słów lekko krytykujących obóz sanacyjny, jednak za wszelką cenę starają się usprawiedliwić Józefa Piłsudskiego i zrobić z niego bohatera. Cytują oni nawet wypowiedź, gdzie stwierdza się, że Piłsudski „to był dar boży dla narodu polskiego”[!].

I co ciekawe nie znalazłem, ażeby choć raz w tej książce obóz sanacyjny obdarzono określeniem „reżim”, natomiast w stosunku do władz Polski Ludowej uczyniono to kilkadziesiąt razy! I gdzie tu proporcje?

Krwawemu tłumieniu wystąpień robotników, chłopów i bezrobotnych w dwudziestoleciu międzywojennym poświęcono zaledwie kilka zdawkowych zdań, natomiast wydarzeniom poznańskim 1956 roku i wydarzeniom na Wybrzeżu w 1970 roku kilka stron!

Rzuca się w oczy dyletanckie utożsamianie komunizmu ze stalinizmem. Autorzy piszą nawet złośliwie o „komunistycznym "raju"”, choć nie przypominam sobie, aby Marks, Engels czy Lenin mówili kiedyś o budowaniu „raju”.

Ale naprawdę ogromne błędy można spotkać w rozdziale o działalności polskich komunistów w czasie II wojny światowej. Tak więc byli oni rzekomo

„podporządkowani władzom ZSRS i postrzegający swój ruch jako narzędzie realizacji polityki tego państwa w Polsce”.

Sprawy te wyjaśnił już rzeczowo prof. Ryszard Nazarewicz w swej książce „Armii Ludowej dylematy i dramaty” [7], więc nie będę się tu rozpisywał.

Piszą także, że

komuniści „nie występowali przeciwko Niemcom [przed 1941 rokiem]”.

Zapominają jednak, że ruch rewolucyjny był wówczas słaby i rozbity, a i inne nurty ideowo-polityczne nie prowadziły w tym czasie zbyt intensywnych działań.

Po raz kolejny powtórzono też kłamstwa, jakoby zainicjowanie akcji partyzanckiej przez Gwardię Ludową służyło interesom ZSRR a celem było osłabienie ludności polskiej. Badania historyczne dowiodły, że działania GL nie przyczyniły się do wzmożenia terroru hitlerowskiego, lecz wprowadziły dezorientację wśród okupantów.

Historycy IPN odmawiają też PPR i AL miana siły niepodległościowej, a rozmowy PPR-Delegatura uważają za „pozorowane” przez komunistów. Usiłują także wmówić czytelnikom, że PPR i AL odnosiły się wrogo do Polskiego Państwa Podziemnego. Jeszcze większym fałszerstwem jest mówienie, że PPR miała „znikome” wpływy w Polsce. Tragiczny konflikt w partii komunistycznej porównano do porachunków mafijnych! Natomiast „zapomniano” chyba, że podobne rzeczy działy się i w innych organizacjach (np. NSZ).

Bolesława Bieruta nazwano „agentem wywiadu sowieckiego”. Wymaga to pewnego wyjaśnienia. Przed 1941 rokiem nie był nim z pewnością. Natomiast po 22 czerwca 1941 roku podjął pracę w kontrolowanej przez Niemców administracji w Mińsku Białoruskim. Piastując tam stanowisko utrzymywał zapewne kontakty ze służbami radzieckimi, mając na celu walkę ze wspólnym wrogiem narodu polskiego i narodów radzieckich – Niemcami hitlerowskimi. W tym kontekście, więc nie byłoby dla Bieruta ujmą.

Gwardię Ludową nazywa się w tej książce „bojówkami partyjnymi”, choć należałoby przypomnieć, że zaledwie część gwardzistów należała do partii. Stwierdzono również, że nazwę GL przejęto „samowolnie” od konspiracji WRN-owskiej, choć w rzeczywistości twórcy PPR-owskiej partyzantki nie wiedzieli o funkcjonowaniu takiej nazwy.

Michałowi Żymierskiemu zarzucono jednoznacznie nadużycia przy dostawach sprzętu wojskowego przed wojną, chociaż zdania na ten temat są podzielone wśród historyków, a już na początku wojny Michał Żymierski został uniewinniony przez konspiracyjny sąd obywatelski[8]. Również jednoznacznie zarzucono mu kontakty z wywiadem radzieckim w czasie pobytu w Paryżu, choć sprawa ta nie jest jasna.

Czytamy również, że pierwszy oddział GL „rozbiegł się” „na widok Niemców”. Jest to oczywiste fałszerstwo znieważające pierwszych partyzantów Gwardii Ludowej [9].

Stwierdzono również, że do GL przyjmowano „pospolitych przestępców”, choć należy stwierdzić rzeczowo, że zdarzało się to we wszystkich partyzantkach (a o tym autorzy zapominają) , a GL (ani żadna inna formacja) nie była soborem aniołów.

Popełniono błąd pisząc, że Armia Ludowa miała w 1944 roku 6 tysięcy ludzi. Co na to poważni historycy?

M. Wieczorek o około 45 000;
L. Podhorodecki pisze o 15 000 (VII 1944) gwardzistów;
J. Topolski 20 000-30 000;
A. Paczkowski o 20 000 wiosną 1944 roku;
W. Sienkiewicz pisał o 30 000 latem 1944 roku;
A. Chojnowski i H. Manikowska mówią o 30 000;
H. Rolet aż o 50 000;

Jak widzimy, autorzy kilkukrotnie zaniżyli stan liczebny AL.

Twierdzi się, że GL walczyła głównie przeciwko „podziemiu niepodległościowemu”. Marianowi Spychalskiemu zarzuca się, że współpracował z Niemcami, co jest kłamstwem rodem z czasów stalinizmu.

Wspomina się o mordzie GL w Drzewicy. „Zapomniano” jednak, że wcześniej AK zastrzeliła w Mogielnicy kilku członków PPR. Winą za wydarzenia w Owczarni obciąża się wyłącznie AL, choć w rzeczywistości nie sposób stwierdzić, kto zawinił wówczas naprawdę. Jednak Drzewica i Owczarnia są niczym wobec przemocy stosowanej wobec AL przez NSZ oraz skrajne komórki AK.

Fałszywie oskarżono również Grzegorza Korczyńskiego o wymordowanie Żydów w Ludmiłówce, choć „dowody” zostały w latach stalinizmu sfabrykowane w X Departamencie Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego [10].

I co najlepsze, o walce GL-AL i PPR przeciwko Niemcom napisano może w jednym zdaniu (albo i nie całym).

Zygmunta Berlinga nazwano „dezerterem z armii gen. Andersa” (str. 176).

Przy opisie kolejnych wydarzeń autorzy popadają w narodową martyrologię. Piszą więc o „utracie niepodległości” w wyniku drugiej wojny światowej na rzecz „Sowietów”, w przejęciu władzy przez Polską Partię Robotniczą i jej sojuszników widzą wyłącznie złe strony. II wojnę światową uważają za „przegraną” przez Polskę.

Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego uznają za całkowicie podporządkowany Stalinowi. W tej sprawie odsyłam do artykułu Andrzeja Werblana [11].

Komuniści rządzący Polską po 1944 roku byli rzekomo „wykonującymi sowieckie polecenia”, a w stosunku do nich padają epitety „komunistyczny reżim”, „władza z sowieckiego nadania”, „totalitarny reżim”, „uzurpatorska władza”. Złośliwie autorzy piszą o „"ludowej" Polsce”.
PPR, według autorów, miała „marginalne” poparcie Polaków (str. 208).

„Prokomunistyczni socjaliści "skradli sztandar" partii rejestrując koncesjonowaną PPS” (str. 209).Uważają więc odrodzoną PPS za „nieprawdziwą, gloryfikują tym samym antykomunistycznych socjalistów, których była garstka.
PPR osadziła w powojennym Stronnictwie Ludowym jakoby „kryptokomunistów”, zaś odrodzone Stronnictwo Demokratyczne miało rzekomo niewiele wspólnego z przedwojenną partią o tej nazwie (str. 209).

Historycy IPN podają „definicję” dyktatury proletariatu, pisząc że pojęcie to oznacza przyzwolenie na „nieograniczony terror”.

[...]

Teraz zobaczmy, jak w książce przedstawia się zbrojne podziemie antykomunistyczne po wyzwoleniu Polski. Mamy tu do czynienia z bezgraniczną gloryfikację grup podziemnych (jakżeby inaczej), którym nadano nazwę chyba trochę dla żartu „niepodległościowych”. Oczywiście nie dowiemy się z tego podręcznika o zbrodniach podziemia. Nie dowiemy się o Wierzchowinach, Szpakach, Zaniach, Zaleszanach. Bo i po co? Istnienie Romualda Rajsa „Burego” z Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, sprawcy ludobójstwa na Białorusinach z Podlasia, zostało całkowicie przemilczane. W biogramie Józefa Kurasia "Ognia" nie ma ani słowa o tym, że w czasie okupacji współpracował z Armią Ludową i partyzantami radzieckimi, ani też nie ma mowy o jego pracy w Milicji Obywatelskiej, a potem szefowaniu Powiatowym Urzędem Bezpieczeństwa Publicznego w Nowym Targu [12]. Pominięto oczywiście również zbrodnie "Ognia" na Słowakach. „Zapomniano”, iż także Henryk Flame „Bartek” służył w MO [13].

Na stronach poświęconych podziemiu antykomunistycznemu nie ma ani słowa o mordach na Żydach oraz antysemickich odezwach podziemia. Bo i po co ludzi denerwować?

Na stronie 222 czytamy, że w 1946 roku nastroje antykomunistyczne w kraju były „powszechne”. Zaś w wyborach do Sejmu Ustawodawczego miała PPR niby „znikome poparcie”.

„Dowiadujemy się” również, że Stanisław Mikołajczyk był zagrożony aresztowaniem. W tej sprawie odsyłam do artykułu z tygodnika „NIE” [14].

Daje się odczuć nienawiść autorów do ustroju socjalistycznego, co w IPN nie jest niczym dziwnym. Rzecz jasna nazywają oni PRL „państwem komunistycznym”, choć to oksymoron, albowiem skoro w komunizmie docelowo nie będzie państw i narodów, to jak może zaistnieć "państwo komunistyczne"?

Na stronie 249 „dowiadujemy się” jakoby w Polsce po wyzwoleniu spod hitlerowskiej okupacji trwało… „powstanie antykomunistyczne”[sic!], natomiast zaprzeczają tezie o wojnie domowej, „argumentując” to rzekomą „sowiecką okupacją” i rzekomym brakiem poparcia dla PPR i innych partii „bloku demokratycznego”, a Polska stanowiła jakoby „zewnętrzną prowincję sowieckiego imperium”. Lata 1944-1947 określono kłamliwie czasem „powszechnego oporu wobec wprowadzanego reżimu”.

Panowie z IPN w swoim zacietrzewieniu antykomunistycznym dochodzą do absurdów. Np. według autorów likwidację analfabetyzmu po wojnie „łączono (…) z głęboką indoktrynacją [!]” (str. 290).

Emigracyjny pseudorząd polski w Londynie po 1945 roku uważany jest za jedynie legalny i gloryfikowany, mimo swojego śmiesznego charakteru(str. 295-298).

W informacjach o Władysławie Gomułce (str. 299 i 303) całkowicie pominięto jego osiągnięcia (jak traktat z RFN z grudnia 1970 roku gwarantujący Polsce granicę na Odrze i Nysie Łużyckiej), natomiast skrzętnie wynotowano wszystkie błędy i potknięcia towarzysza „Wiesława”.

Według autorów, po 1956 roku Polska była nadal państwem totalitarnym (str. 298), ignorują oni więc niemal całkowicie osiągnięcia Polskiego Października i wykazują się nie znajomością definicji słowa "totalitaryzm".

Twierdzi się, że w wyniku wojny w Korei, na Południu powstało państwo demokratyczne. Czy rządzący wówczas Koreą Południową Li Syng Man był demokratą? Dość wątpliwe. No, ale przecież dla IPN kapitalizm to demokracja, a socjalizm to „czerwona dyktatura”.

Na stronie 385 stwierdza się bezwiednie, że śmierć Stanisława Pyjasa była „esbeckim morderstwem”, mimo iż są co do tego wątpliwości. Zgłasza je m.in.: Jan Widacki [15].

Starą IPN-owską metodą oskarżono również Lecha Wałęsę o współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa PRL (str. 412), choć sprawa nie jest do końca jasna.

Cała wina za „kryzys bydgoski” z 1981 roku została zrzucona na kierownictwo partyjno-państwowe, nie zauważając prowokacyjnego i konfrontacyjnego zachowania Jana Rulewskiego i innych.

Zobaczmy, co pisze inny historyk IPN na ten temat:
"W trakcie sesji [bydgoskiej Wojewódzkiej Rady Narodowej - M.S.] postanowiono (...) nie dopuszczać do głosu przedstawicieli "Solidarności" i przedwcześnie zakończono obrady. W odpowiedzi związkowcy ogłosili okupację sali plenarnej. Wraz z nimi wewnątrz pozostało 45 radnych. Zawiodły próby mediacji ze strony doradcy prymasa prof. Romualda Kukołowicza oraz próby odwiedzenia od okupacji budynku, podjęte przez Lecha Wałęsę" [16].

Twierdzi się również, że oczywiste ekstremalne postawy w „Solidarności” to wymysł „komunistycznej propagandy” (str. 422).

Kierownictwo PZPR w latach 80. oskarżono o prowadzenie „wojny z narodem” (str. 429-431).

Tendencyjnie przedstawiono również postać Generała Wojciecha Jaruzelskiego, konsekwentnie pisząc że rzekomo nie doszłoby do interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Polsce w grudniu 1981 roku (str. 419, 444-445). Zignorowano więc zupełnie liczne dowody i fakty na to wskazujące. Również Czesława Kiszczaka odsądzono od czci i wiary.

Po raz kolejny powtórzono mity o Tadeuszu Mazowieckim jako pierwszym „niekomunistycznym premierze” po zakończeniu II wojny światowej. Czyżby zapomniano o Edwardzie Osóbce-Morawskim z Polskiej Partii Socjalistycznej?

Zaskakuje wielkość biogramów działaczy opozycyjnych w PRL. Tak więc notka o Kornelu Morawieckim jest prawie równa notkom Jana Pawła II i Jerzego Popiełuszki. Natomiast już biogram Lecha Wałęsy jest już znacznie krótszy.

Noty o działaczach komunistycznych są na wskroś tendencyjne, jednowymiarowe, stronnicze. Przedstawiają tylko negatywy, zapominając o pozytywach.

Wizja społeczeństwa polskiego prezentowana w książce IPN nie zna odcieni szarości. Tylko prosty podział: pachołki „komuny” oraz dzielne jednostki, które się „komunie” w aktywny sposób sprzeciwiały, będące wzorcami osobowymi dla młodych ludzi i masy, które trwały „w niemym oporze”. Ten opór zaś trwa od czasu „żołnierzy wyklętych” po „wybory czerwcowe”.

Podłożenie ładunków wybuchowych przez Stanisława Jarosa podczas przejazdu Nikity Chruszczowa i Władysława Gomułki na przełomie lat 50. i 60. określono jako „jednostkowy akt oporu”. Oczywiście inkwizytorzy z IPN nie widzą w tym nic złego.

Należy zaznaczyć, że nie wymieniłem w tym tekście wszystkich potknięć autorów książki.

Reasumując: recenzowana pozycja posiada w moim odczuciu znikomą wartość merytoryczną, natomiast wielką propagandową. Nie jest tak dobra jak książki mojego idola Dawida Jakubowskiego. Można ją spokojnie postawić na półce z książkami tuż obok takich „dzieł” jak „Czarna Księga Komunizmu”, Manifest Komunistyczny, czy książki antykomunistów Pipesa, Wołkogonowa, Figesa, Gontarczyka, Żebrowskiego, Chodakiewicza, Zyzaka. Oczywiście, jeśli ktoś ma ochotę wydawać pieniądze na taką chałturę.

Książka została wydana w nakładzie około 40 000 egzemplarzy. Zostały one wysłane za darmo do szkół i bibliotek w celu indoktrynacji młodzieży w duchu antykomunizmu, nienawiści do inaczej myślących, nienawiści do Polski Ludowej i socjalizmu, miłości do krwawego dyktatora Józefa Piłsudskiego, podpory kontrrewolucji Ronalda Reagana i jego ideowych przyjaciół.

Miejmy nadzieję, że ta propaganda nie zaleje umysłów młodzieży, do której "podręcznik" jest skierowany.

Przypisy:
[1] Andrzeja Walickiego cyt. za: Wojciech Jaruzelski, „Stan wojenny. Dlaczego…”, Warszawa 1992, str. 282-283.
[2] Cyt.za: Bronisław Łagowski, „Spór w rodzinie” [w:] „Przegląd”, nr 27/2011, 10 lipca 2011 r., str. 15.
[3] Cyt. za: Paweł Wroński, „Salwa z okopów "polityki historycznej"”, „Gazeta Wyborcza”, 4 kwietnia 2011, str. 20.
[4] Cyt. za: Feliks Tych, Horst Schumacher, „Julian Marchlewski”, Warszawa 1966, str. 72-73.
[5] http://wladzarobotnicza.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=272:zrozumie-rewolucj-&catid=41:wiat&Itemid=57
[6] http://panoramy.zbooy.pl/360/pan/krakow-planty-basztowa-pomnik-zima/p
[7] Rozdziały: „Powiązania międzynarodowe” oraz „Blaski i cienie sojuszu”;
[8] ”Marszałek Polski Michał Żymierski”, Warszawa 1986;
[9] O tej sprawie pisał Ryszard Nazarewicz w książkach „Nad górną Wartą i Pilicą” (Warszawa 1964), „Armii Ludowej dylematy i dramaty” (Warszawa 1998, 2000) oraz wraz z Waldemarem Tuszyńskim w artykule „Początek na Ziemi Piotrkowskiej” (w: „Gwardia Ludowa w perspektywie historycznej”, Warszawa 2007).
[10] Szerzej w: Ryszard Nazarewicz, „Armii Ludowej dylematy i dramaty”, Warszawa 2000.
[11] http://www.kombatantpolski.pl/2004_07_art1.html
[12] http://pl.wikipedia.org/wiki/J%C3%B3zef_Kura%C5%9B
[13] http://pl.wikipedia.org/wiki/Henryk_Flame
[14] http://www.nie.com.pl/art24963.htm
[15] http://wiadomosci.dziennik.pl/opinie/artykuly/78436,widacki-smierc-pyjas
[16] Krzysztof Osiński, "Wydarzenia bydgoskie z 1981 roku", [w:] "Inne Oblicza Historii", nr 3/2011, str. 68.

CZĘŚĆ PIERWSZA: http://1917.net.pl/?q=node/6109
CZĘŚĆ DRUGA: http://1917.net.pl/?q=node/6141
TOMASZ NAŁĘCZ - JÓZEF PIŁSUDSKI A PARLAMENT Część II
2011-03-20 18:53:53


http://1917.net.pl/?q=node/4608

Ułatwił marszałkowi działanie sam sejm, godząc się z zamachem i podejmując ze zwycięzcą konstruktywną współpracę. Swego rodzaju aktem odkupienia dotychczasowych win i zgodą na zajęcie przeznaczonego dlań miejsca było ze strony parlamentu wybranie Piłsudskiego na wakujące po dymisji Wojciechowskiego stanowisko prezydenta Rzeczypospolitej. Otrzymał marszałek 292 głosy — lewicy, mniejszości narodowych, części centrum. Jego konkurent, zgłoszony przez prawicę hrabia Adolf Bniński skupił tylko 193 elektorów. Łatwo przyszła ta wiktoria, tym bardziej, że sam elekt o nią zbytnio nie zabiegał. 29 maja, na dwa dni przed posiedzeniem Zgromadzenia Narodowego, mówił do przedstawicieli stronnictw, które jak się potem okazało w większości poparły jego kandydaturę:
„Warunki tak się ułożyły, że mogłem nie dopuścić was do sali Zgromadzenia Narodowego, kpiąc z was wszystkich, ale czynię próbę, czy można jeszcze w Polsce rządzić bez bata. [...] Wydałem wojnę szujom, łajdakom, mordercom i złodziejom i w tej walce nie ulegnę. Sejm i senat mają nadmiar przywilejów i należałoby, aby ci, którzy powołani są do rządów, mieli więcej praw. Parlament winien odpocząć. Dajcie możność rządzącym odpowiadać za to, czego dokonają. Niech Prezydent tworzy rząd, ale bez nacisku partii. To jest jego prawo. Z kandydaturą moją róbcie, co się wam podoba. Nie wstydzę się niczego, skoro się nie wstydzę przed własnym sumieniem. Jest mi obojętnym — wiele głosów otrzymam. Dwa, sto, czy dwieście. Nie robię jednak żadnego nacisku co do wybrania mojej osoby. Wybierajcie tego, kogo będziecie chcieli, szukajcie jednak kandydatów apartyjnych i godnych wysokiego stanowiska. Gdybyście tak nie postąpili — widzę wszystko w czarnych dla was kolorach, a dla siebie w barwach przykrych, bo nie chciałbym rządzić batem. Rządzenie batem obrzydziłem sobie w państwach zaborczych"27).
Niecodzienna to była mowa wyborcza, tym bardziej jeśli zważyć, że kierował ją Piłsudski do swoich zwolenników. Odzwierciedlała obowiązującą linię postępowania w kontaktach z parlamentem, w której ustępliwość i dyplomacja dawno już zastąpiona została przez ubliżającą partnerowi brutalność w formułowaniu ocen.
Policzkiem dla parlamentu była również odmowa przyjęcia godności prezydenckiej. I tym razem marszałek nie bawił się w grzeczności. Wśród argumentów uzasadniających jego stanowisko znalazł się i taki: „zbyt silnie w pamięci stoi mi tragiczna postać zamordowanego Prezydenta Narutowicza" 28). Innymi słowy mówiąc, nie chciał Piłsudski godności z rąk izby, której prawą część obwiniał o spowodowanie wypadków z grudnia 1922 r.
Rozegrał partię po mistrzowsku. Sama elekcja bardzo mu odpowiadała, oznaczała bowiem usankcjonowanie zamachu. Nie odmówił sobie tej przyjemności i cytowaną już odmowę rozpoczął stwierdzeniem: „Po raz drugi w moim życiu mam w ten sposób zalegalizowanie moich czynności i prac historycznych". A jednocześnie nieprzyjęcie godności pozwalało trwać niezłomnie w oddaleniu od prac i decyzji sejmowych, jak gdyby kontakt z nimi groził pohańbieniem.
Brutalność nie zraziła jednak posłów i senatorów. Niemalże identycznym stosunkiem głosów prezydentem obrany został wskazany przez Piłsudskiego profesor Politechniki Lwowskiej Ignacy Mościcki. Tłumaczenie tej ustępliwości obawami przed zapowiadanymi przez zamachowca dalszymi represjami byłoby wyjaśnieniem zbyt prostym, wręcz obrażającym ludzi, wśród których, jak przyszłość pokazała, znajdowały się jednostki zdolne do najwyższych poświęceń. Niewątpliwie wśród długiego szeregu przyczyn znajdowała się również i wiara, że marszałkowi rzeczywiście nie chodzi o wprowadzenie w Polsce rządów dyktatorskich, nie pozostawiających miejsca dla autentycznego parlamentaryzmu.
Mówił wprawdzie w sejmie 25 czerwca 1926 roku poseł komunistyczny Jakub Wojtiuk: „Armaty Piłsudskiego obaliły nie tylko rząd Witosa, w gruzach leży również demokracja parlamentarna. Niezależnie od tego, czy konstytucja na papierze pozostanie ta sama, czy też będzie zmieniona w duchu żądań obecnego rządu, sejm pomajowy w rzeczywistości nie jest już tym, czym był przed majem"29). Z perspektywy czasu analiza ta okazała się ze wszech miar słuszna, ale w 1926 roku większość izby uważała ją za przesadzoną i mało prawdopodobną. Dlatego też, bez większych oporów poparła zaproponowane przez rząd poprawki do konstytucji.
Uchwalona 2 sierpnia 1926 r. nowela konstytucyjna uprawniała prezydenta do rozwiązywania sejmu i senatu, pozbawiając jednocześnie parlament prawa rozwiązywania się na mocy własnej decyzji. Głowa państwa otrzymała także prawo wydawania rozporządzeń z mocą ustawy, pod tym wszakże warunkiem, iż akty te winny być przedstawione sejmowi przy najbliższej okazji do zatwierdzenia. W ten sposób ulegała wyraźnemu wzmocnieniu władza wykonawcza, kosztem ustawodawczej. Temu też celowi służyło postanowienie, iż wniosek sejmu o votum nieufności dla rządu nie może być głosowany na tym posiedzeniu, na którym został zgłoszony. Dawało to prezydentowi i samemu gabinetowi czas i okazję wywierania zakulisowych nacisków na parlament. Dalsze uniezależnienie rządu od sejmu zapewniał artykuł mówiący, iż projekt budżetu, o ile nie zostanie uchwalony w ściśle określonym terminie, bez dalszego postępowania sejmowego, tylko po ogłoszeniu go przez prezydenta, nabiera mocy ustawy. Oznaczało to wydatne ograniczenie funkcji kontrolnych parlamentu, a także podważało jego prawo do decydowania w tak istotnej kwestii, jak dochody i wydatki państwa.
Równocześnie z nowelą konstytucyjną sejm uchwalił ustawę o pełnomocnictwach dla prezydenta. Do końca kadencji izby głowa państwa otrzymywała prawo wydawania dekretów służących „uporządkowaniu stanu prawnego" w kraju. Ogólne to sformułowanie otwierało szerokie pole działania dla stojącego za prezydentem rządu. Z szansy tej nowa ekipa skwapliwie skorzystała.
O tych tylko pamiętając ustępstwach nie można było posądzić sejmu o brak dobrej woli w kontaktach z Piłsudskim, tym bardziej jeśli zważyć, iż nowela sierpniowa przeszła 246 głosami, przy zaledwie 95 głosach sprzeciwu. Marszałek nie chciał jednak lojalnej współpracy z parlamentem. Nie partnera potrzebował a powolnego wykonawcy swych decyzji. W tym to czasie ustalił linię postępowania, którą tak scharakteryzował w rozmowie z Władysławem Baranowskim: „W tej chwili uchwalą, co zechcę, zatwierdzą, co każę, bo tchórzą [...], a jeśliby nie, to będę łamał łamał..."30).
W takiej atmosferze musiało dojść do konfliktu. Sejm bowiem nie zamierzał być kwiatkiem przy kożuchu dyktatury. Korzystając z pierwszej, może nie najlepiej wybranej okazji, parlament zamanifestował swoją niezależność. We wrześniu 1926 roku, znaczną większością głosów, poparł zgłoszony przez klub chrześcijańskiej demokracji wniosek o votum nieufności dla ministra spraw wewnętrznych Młodzianowskiego i ministra wyznań religijnych i oświecenia publicznego Sujkowskiego. Premier Bartel, solidaryzując się ze współpracownikami, zgłosił dymisję gabinetu, którą prezydent zgodnie z konstytucją przyjął.
Następnego dnia, 25 września, Bartel udał się do przebywającego na wypoczynku w Druskiennikach Piłsudskiego. Cała Polska mogła się przekonać na własne oczy, że chociaż decyzje państwowe sygnuje prezydent, to podejmuje je zupełnie inna osoba. W Druskiennikach zapadła bowiem decyzja o dosyć niecodziennym sposobie rozwiązania przesilenia gabinetowego. Otóż w dwa dni później, 27 września, Mościcki ponownie powierzył urząd premiera Bartlowi, zatwierdzając jednocześnie na jego wniosek skład rządu w niezmienionym składzie, to jest z obu ministrami, którzy parę dni wcześniej otrzymali na Wiejskiej votum nieufności.
„Był to pierwszy przypadek — pisze historyk tego okresu Andrzej Ajnenkiel — z serii tzw. precedensów konstytucyjnych, to jest działania zmierzającego do naruszenia konstytucji poprzez wykrętne i niezgodne z jej treścią interpretacje poszczególnych przepisów, bądź też przez mechaniczne jej stosowanie w celu uszczuplenia praw parlamentu. Zgodnie z konstytucją bowiem Rada Ministrów i każdy minister ustępują na żądanie sejmu. Cała instytucja traciła sens, gdy wbrew logice i dobrym obyczajom, ministrowie oddaleni, przez sejm byli mianowani ponownie na swe stanowiska. Piłsudski i ci, którzy mu takie metody działania podsunęli, chcieli zmusić sejm do milczenia bądź wyrażenia votum nieufności całemu już gabinetowi, co — jak poufnie grożono z kół rządowych — miało pociągnąć przedterminowe rozwiązanie izb"31).
W sytuacji, kiedy rząd jawnie, choć w majestacie prawa, kpił z konstytucji, parlament nie posiadał innego wyjścia, jak uchwalenie mu votum nieufności. Uczynił to w formie pośredniej — akceptując prowizorium budżetowe w odmiennym, niż proponował gabinet kształcie. Za takim rozwiązaniem głosowało 204 posłów prawicy, centrum, mniejszości narodowych i lewicy rewolucyjnej. Broniło rządu zaledwie 96 reprezentantów lewicy oraz drobnych ugrupowań piłsudczykowskich. Prezydent, a w rzeczywistości Piłsudski, miał teraz do wyboru: bądź udzielić dymisji Bartlowi, bądź rozwiązać izby. Wybrał to pierwsze rozwiązanie, co parlament odczytał jako cofanie się przed jego stanowczością. Nie była to jednak diagnoza trafna. Marszałek jedynie odraczał rozgrywkę, bynajmniej z niej nie rezygnując.
Tymczasem trwała wojna podjazdowa, w której chodziło i o zastraszenie i o wyprowadzenie w pole przeciwnika. Brutalnym jej przejawem było bestialskie pobicie przez „nieznanych sprawców" w oficerskich mundurach posła Zdziechowskiego. Skatowano go we własnym mieszkaniu, twierdząc, że jest to kara za wtrącanie się do budżetu wojskowego. Być może, jak przypuszcza Wł. Pobóg-Malinowski, Piłsudski nie wiedział o przygotowaniach do napadu. Nie uczynił jednak nic, by sprawcy ponieśli karę. Co więcej, ochronił ich przed wymierzeniem sprawiedliwości. „Niech sobie Zdziechowski sam szuka winowajców — oświadczył proszącemu o interwencję Ratajowi — ja nie będę stróżem jego... (tu użył dosadnego określenia — TN). Dla jakiegoś łajdaka mam pozwolić na to, żeby mi stawiano wszystkich oficerów pod podejrzeniem" 32).
Jednocześnie marszałek jako premier — on to bowiem osobiście zastąpił Bartla — uszanował wolę sejmu i zrezygnował w swoim gabinecie z udziału dwu niemile widzianych na Wiejskiej ministrów.
Już wkrótce jednak konflikt wybuchł na nowo i to z dosyć błahego powodu. Otóż omawiając z marszałkiem Ratajem szczegóły otwarcia nowej sesji sejmowej Piłsudski zaproponował, by posłowie wysłuchali orędzia prezydenta stojąc. Rataj zgodził się, ale pod warunkiem, że Mościcki osobiście przybędzie na Wiejską. Sytuację, w której posłowie staliby tylko dlatego, że właśnie czytane jest pismo głowy państwa, Rataj uważał za upokarzającą dla izby. Stanowisko to następnego dnia poparła większość klubów poselskich. Spór przeciągał się, bowiem Piłsudski twierdził, że napotyka na trudności w przygotowaniu ewentualnego przyjazdu prezydenta na Wiejską. Ostatecznie Mościcki otworzył osobiście sesję sejmową na Zamku w dniu 13 listopada 1926 roku, przy czym posłowie stali, bowiem na sali w ogóle nie było krzeseł.
Rychło jednak okazało się, że całe to zamieszanie było jedynie zasłoną dymną dla przeprowadzenia akcji o znacznie donioślejszych dla sejmu konsekwencjach. Otóż konstytucja przewidywała, że parlament winien być zwołany do końca października każdego roku celem odbycia sesji budżetowej. Piłsudski dyskusję na temat „wstać czy siedzieć" rozpoczął na trzy dni przed upływem tego terminu. Brak ustaleń groził złamaniem powyższego przepisu ustawy zasadniczej. W tej sytuacji Rataj i Konwent Seniorów zaaprobowali propozycję szefa kancelarii cywilnej prezydenta — Stanisława Cara, by Mościcki oddzielnym aktem przed 31 października zarządził zwołanie sejmu, po czym odrębnym zarządzeniem, już po tym terminie ogłosił jego otwarcie.
Tak też się stało, ale była to pułapka, mająca na celu stworzenie kolejnego precedensu konstytucyjnego. Dysponując raz już udzieloną zgodą Konwentu Seniorów rząd uznał, że postanowieniom konstytucji staje się zadość, kiedy prezydent zarządza zwołanie sesji sejmowej, bez dalszego jej otwierania. W ten sposób parlament formalnie był zwołany, a w rzeczywistości nie mógł obradować i podejmować uchwał. Z biegiem czasu interpretację tę „udoskonalono" do tego stopnia, że prezydent zwoływał sesję, otwierał ją na chwilę, ale jeszcze przed przyjęciem porządku dziennego odraczał na dni 30, do czego miał konstytucyjne prawo, po czym zamykał obrady, które w gruncie rzeczy, w ogóle nie miały miejsca. Za te kpiny w majestacie prawa urządzane z konstytucji główny ich pomysłodawca Stanisław Car otrzymał ironiczne przezwisko — „Jego Interpretatorskoje Wieliczestwo".
Chodziło nie tylko o ośmieszenie sejmu, ale też o uniemożliwienie mu działalności. Tak było latem 1927 r., kiedy prezydent po raz drugi wydał, unieważniony przez sejm przed kilku miesiącami, dekret prasowy. Szybkie zamknięcie sesji przeszkodziło parlamentowi w powtórzeniu jego poprzedniej decyzji. Wobec tego, w sierpniu 1927 roku, przeważająca większość posłów złożyła wniosek domagający się zwołania sesji nadzwyczajnej. Prezydent owszem zwołał sesję, ale jej nie otworzył. Po ostrych protestach, między innymi Rataja, uczynił to ostatecznie 19 września. Już pierwszego dnia obrad sejm uchwalił dekret prasowy, ale nazajutrz, jeszcze przed przyjęciem porządku dziennego sesja została odroczona na dni 30, po czym zamknięta.
Farsa trwała dalej. 31 października, tak jak chciała ustawa konstytucyjna, otwarto jesienną sesję budżetową. Jeszcze przed przystąpieniem do obrad o głos poprosił wicepremier Bartel. Oświadczył:
„«Na podstawie [...] odraczam sesję do 28 listopada» [...] (Wrzawa, różne okrzyki, stukanie w pulpity. Głosy: Skandal, wstyd, hańba). Maaszałek — «Przywołuję posła Żuławskiego do porządku». (Wrzawa trwa).
Poseł Diamand do ministra spraw wewnętrznych — «Poślij Pan po policję». Poseł Marek — «Komedia z państwa. Komedianci». (Głos — «Banda łobuzów»). Marszałek — «Przywołuję posła Żuławskiego po raz drugi do porządku»"33).
Odnotowana przez stenografa sejmowego irytacja posłów niczego zmienić nie była w stanie. Działalność parlamentu została sparaliżowana. Wkrótce zresztą, w związku z zakończeniem kadencji, został on rozwiązany.
Dalszy stosunek Piłsudskiego do sejmu miał zależeć od tego, jak licznie będą w nim reprezentowani jego zwolennicy. Na razie pełną parą przystąpiono do agitacji wyborczej. Z początkiem roku 1928 powołany został do życia Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem. Niezależnie od nazwy był niczym innym, jak organizowaną przez piłsudczyków partią polityczną, pomyślaną jako lokomotywa wyborczego sukcesu. „Jedynka", bo taki numer listy zarezerwował sobie BBWR w czasie zbliżającej się elekcji, obiecywała rozwiązanie wszystkich konfliktów, usunięcie wszelkich trudności. Rozlepiana na murach rymowanka głosiła:
Jedynka to na partie bat.
Jedynka to w Ojczyźnie ład.
Jedynka próżnowanie skraca.
Jedynka to usilna praca.
Jedynka w sejmie ład i trud.
Jedynka zbawi polski lud. 34).

Nie pomogła jednak prowadzona z nadzwyczajną energią i kosztem olbrzymich nakładów finansowych propaganda wyborcza. Na nic zdały się tu i ówdzie dokonane „cuda nad urną". 4 marca 1928 r., w wyborach sejmowych sanacja zdobyła zaledwie 1/4 oddanych głosów. Zyskiwała dzięki temu w 444 — osobowym parlamencie 122 mandaty, co czyniło z BBWR klub najpotężniejszy, ale nawet nie mogący marzyć o zmajoryzowaniu izby. Lepiej powiodło się piłsudczykom w wyborach do senatu, ale i tu do upragnionego sukcesu brakowało kilkunastu procent głosów. Zważywszy zresztą na nikłe uprawnienia senatu rezultat elekcji posiadał przede wszystkim propagandowe znaczenie.
Parlament pozostał twierdzą opozycji. Nie uległa więc zmianie wrogość, jaką darzył go Piłsudski. Coraz bardziej dojrzewała też myśl o ostatecznej rozprawia z sejmowymi adwersarzami. Mówił marszałek na poufnej naradzie przywódców BBWR w dniu 13 marca 1928 r.: „Sejm nie jest od tego, by zamęczał rząd. Zresztą, o ile sejm nie będzie chciał z rządem współpracować, to będzie rozpędzony"35). Nic dobrego nie wróżyły te słowa, będące w gruncie rzeczy zanegowaniem podstawowej zasady parlamentaryzmu, stosownie do której to rząd współpracuje z ciałem przedstawicielskim, a nie odwrotnie, jak by tego chciał stawiający się ponad narodem dyktator.
Pierwszą naukę sejm odebrać miał już w chwili otwarcia. „Na parę dni przed początkiem obrad sejmowych — wspominał ówczesny minister spraw wewnętrznych gen. F. Sławoj-Składkowski — wezwany zostałem do Pana Marszalka, który oświadczył mi co następuje: «Otwarcia nowego Sejmu dokonam osobiście, w imieniu Pana Prezydenta. Mają tylko złożyć przysięgę i wybrać przewodniczącego (Piłsudski od dawna już nie używał określenia — marszałek sejmu — uważając, że hańbi to jego stopień wojskowy — TN). Nic więcej. Jeżeli będą mi chcieli przeszkadzać to wprowadzę do Sejmu policję... Co to jest!...»"36)
Oczywiście, w czasie inauguracyjnej sesji, mogły zdarzyć się jakieś incydenty, ale jedynym organem przewidzianym do ich pacyfikowania była straż marszałkowska. Użycie policji oznaczało zniewagę dla sejmu. Ale właśnie o to Piłsudskiemu chodziło.
Obrażający parlament scenariusz został z całą konsekwencją zrealizowany. 27 marca, kiedy marszałek zjawił się na sali, by odczytać orędzie prezydenta, powitały go okrzyki posłów komunistycznych: „Precz z faszystowskim rządem Piłsudskiego". Do działania przystąpił gen. Składkowski. Na jego rozkaz pojawili się policjanci, chcący siłą wyprowadzić demonstrujących komunistów. Użycie mundurowej policji zamiast straży marszałkowskiej, oburzyło jednak innych posłów, którzy przyszli z pomocą zaatakowanym. Uczynił się tumult, spacyfikowany dopiero przez odsiecz kolejnego oddziału policyjnego, tym razem już z karabinami w rękach.
Sejm na własne oczy mógł się przekonać, iż uzbrojony w karabin policjant więcej znaczy od posła. Na razie jednak nie wyciągnął z tej lekcji właściwych wniosków. Kipiał oburzeniem. Nie uspokoiły posłów słowa odczytanego przez Piłsudskiego orędzia, by „z najlepszą wolą, licząc się z realnymi potrzebami życia, szukali rozwiązania wielkiego zagadnienia harmonijnego współdziałania władz państwa [...] przez zdrowe obyczaje codziennego życia"37). Po tym co zdarzyło się na sali, brzmiało to jak szyderstwo.
Szybko też pokazali posłowie, że groźby i połajanki nie skłaniają ich do ustępliwości. Na tym samym posiedzeniu wybrali marszałkiem sejmu przywódcę PPS — Ignacego Daszyńskiego. Posunięcie to było szokiem dla sanacji. Wszyscy bowiem wiedzieli, że na zebraniu klubu BBWR Piłsudski zaproponował na to stanowisko Kazimierza Bartla. Kandydatura wybrana została trafnie — Bartel uchodził za rzecznika współpracy z parlamentem i powszechnie oczekiwano zaakceptowania go przez większość izby, tym bardziej, że krok taki odpowiadałby znaczeniu BBWR — klubu posiadającego największą liczbę posłów. Ale Piłsudskiemu chodziło nie tylko o obsadzenie zaufanym człowiekiem kluczowej godności sejmowej. Życzył też sobie, by stało się to „na rozkaz". Dlatego BBWR nie podjął żadnych pertraktacji z innymi klubami — miały one bez dyskusji zastosować się do woli marszałka.
Sejm wiedział jednak, że tego typu posunięcie oznaczałoby dobrowolne wkroczenie na równię pochyłą. Na to zaś nie miał ochoty i Bartel przepadł sromotnie w głosowaniu. Nastąpiła konsternacja. Posłowie BBWR demonstracyjnie opuścili salę obrad i zbojkotowali wybory prezydium sejmu. Może liczyli, że zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią Piłsudskiego krnąbrny parlament, nie chcący najwyraźniej współpracować z rządem, zostanie rozpędzony? Dyktator nie zdecydował się jednakże na takie posunięcie. „Wyniki wyborów — pisze Andrzej Garlicki — ujawniające słabość poparcia dla sanacji zmuszały Piłsudskiego do działań ostrożnych. Uważał za konieczne zachowanie pozorów systemu demokratycznego, choćby nawet istotnie ograniczonego. Rozpędzenie parlamentu, trudne w tym momencie opinii do wyjaśnienia, powodowało konieczność nowych wyborów, a wcale nie było wiadomo, czy ich wyniki okażą się dla obozu rządowego korzystniejsze. Mogło być odwrotnie" 38).
Ponownie więc odraczał Marszałek rozgrywkę z sejmem, oczekując stosowniejszego momentu. Tymczasem zapanował między przeciwnikami stan zbrojnego zawieszenia broni, przerywany od czasu do czasu orężnymi wypadami to jednej, to drugiej strony.
Pierwszy zaatakował Piłsudski. W czerwcu 1928 roku podał się do dymisji ze stanowiska premiera. Na posiedzeniu Rady Ministrów motywował ten krok m.in. niemożnością ułożenia stosunków z parlamentem. „Ostatnim motywem podania się Komendanta do dymisji jest sejm — notował Sławoj Składkowski — jego praca i zachowanie się, oraz stosunek rządu i premiera do sejmu. «Nie jestem w stanie ... się długo i znosić szubrastwa sejmowe, to dla mnie fizycznie niemożliwa rzecz!» Jako przykład może służyć ostatnie uchwalenie budżetu przez sejm. Na całym świecie w pracy parlamentu jest dwa «aut»: albo budżet przedłożony przez rząd jest przyjęty przez sejm, albo nie jest przyjęty. Na te dwa «aut» jednak w Polsce znaleziono trzecie — całkowita zmiana budowy budżetu, czyli rozmiękczenie mózgu. Komendant nie może tego znieść. Cieszy się, że był chory w czasie uchwalania budżetu przez sejm, inaczej «gnaty byłyby połamane»..." 39).
Na razie o tej mało sympatycznej perspektywie traktowania posłów poinformowane zostało wąskie grono najbliższych współpracowników. W kilka dni potem udzielił jednak marszałek wywiadu jednemu ze stołecznych dzienników, w którym przypuścił bezprecedensowy atak na sejm. Jego zdaniem parlament w odrodzonej Polsce nigdy nie reprezentował dodatnich wartości. Już jako Naczelnik Państwa nosił się więc z zamiarem likwidacji tego zła. „Wahania zaś moje tyczyły się rozstrzygnięcia pytania: czy mam sejm, tak zwany suwerenny, sejm ladacznic — rozpędzić i nacisnąć go nogą zwycięzcy tak, jak na to zasługiwał — czy też wybrać tę drogę, którą istotnie historycznie wybrałem, pozostawić Polskę samą sobie" 40).
Równie mało miłymi słowami charakteryzował Piłsudski kolejny skład izby — sejm I kadencji. „Przy przeszłym sejmie, który zawsze nazywałem sejmem korupcji, nieraz musiałem się przygotowywać do przemówienia, jako szef rządu, z góry będąc przygotowany, że gdy przemówię publicznie z tej sali, będzie to ostatni dzień posiedzenia sejmu. Miałem wtedy przygotowanych parę określeń metod pracy sejmowej, które tu powtórzę. Gdy byłem przygotowany mówić o metodzie pracy sejmu za pomocą stałych i ustawicznych przemówień, chciałem stwierdzić, że atmosfera w sali przesiąka stopniowo nudą bardzo silnie i do tego stopnia, że staje się trującą. «Nawet lotne muchy nie wytrzymują waszego, panowie posłowie, gadania, do tego stopnia, iż żadna na inną muchę już nie skacze, a gdy która leniwie to uczyni, to tamta nawet skrzydełek nie podnosi, na pół już zdechła z nudów»" 41).
Wszystkie te inwektywy kierował również marszałek pod adresem aktualnie funkcjonującego parlamentu. „Gdy więc trzeci sejm Rzeczypospolitej rozpoczął swą pracę i ja miałem możność, jako szef gabinetu, widzieć nowe tryumfy metody pracy sejmu, tak sprzeczne z moją duszą, która nie znosi pracować bez efektu widocznego, i tak sprzeczne z moim organizmem, który kwadransu jednego nie może sobie upodabniać do owej małej, nędznej, na pół zdechłej muchy, zdecydowałem, że mam do wyboru raz jeszcze — zaniechać wszelkiej współpracy z sejmem i stanąć do dyspozycji Pana Prezydenta, aby oktrojować nowe prawa w Polsce, albo ustąpić ze stanowiska szefa gabinetu polskiego, który musi z sejmem współpracować. Wybrałem to drugie i dlatego przestałem być szefem gabinetu polskiego. [...] Z drugiej strony dodałem — kończył groźbą wywiad — że przy każdym cięższym kryzysie stoję do dyspozycji Pana Prezydenta, jako szef gabinetu, biorący śmiało decyzję na siebie i wyciągający równie śmiało konsekwencje ze swoich decyzji”42).
Dwa lata minęły, nim groźba ta stała się faktem. Tymczasem obie strony zdobywały się na działania coraz bardziej stanowcze. Większość klubów poselskich zdecydowanie potępiła urągający legalizmowi i demokracji wywiad — paszkwil. „Ustępy istotne wywiadu b. prezesa Rady Ministrów, dzisiejszego zaś ministra spraw wojskowych, marszałka Piłsudskiego — stwierdzało oświadczenie klubu PPS — ustępy mówiące o możliwości oktrojowaria nowych praw w Polsce, zawierają groźbę zamachu stanu przeciw konstytucji, na wierność której marszałek Piłsudski przysięgał parę dni temu wraz z całym rządem w charakterze ministra spraw wojskowych. [...] PPS bronić będzie z całą bezwzględnością demokracji i przedstawicielstwa ludowego, wybranego w głosowaniu powszechnym" 43).
W atmosferze zagrożenia postępowała konsolidacja oddzielnie dotąd występujących stronnictw lewicy i centrum. W listopadzie 1928 roku utworzona została Komisja Porozumiewawcza Stronnictw Lewicowych dla Obrony Republiki, w skład której weszły kluby sejmowe PPS, PSL „Wyzwolenie" i Stronnictwa Chłopskiego. W lutym 1929 roku parlament zdecydował się, na wniosek „Wyzwolenia", pociągnąć do odpowiedzialności ministra skarbu Czechowicza, obwiniając go o wydatkowanie wielu milionów złotych poza budżetem. W gruncie rzeczy nie chodziło o pieniądze, a o zamanifestowanie wrogiego stosunku do dyktatury i pokazanie, że sejm coraz bardziej ma dosyć łamania przez nią prawa.
Piłsudski przyjął wyzwanie i całą winę wziął na siebie, jako premier gabinetu, w skład którego wchodził Czechowicz. Co więcej, 23 czerwca 1929 roku, zjawił się przed sądzącym byłego już w tym momencie ministra skarbu Trybunałem Stanu i ostro zaatakował konstytucję: „Niestety — mówił — Polska odziana jest w szatę konstytucyjną [...]., która jest budowana tak nonsensowo i tak sprzecznie, że niestety często to, co ludzie trzymają odkryte, tu jest zakryte, a to, co jest wstydliwie chowane, tu jest obnażone. Nie chcę wchodzić w historię naszej konstytucji. W owym czasie byłem Naczelnikiem Państwa i Naczelnym Wodzem i wiem, co za panowie czynili tę konstytucję, panowie, którzy zasługiwali na szubienicę raz po raz. Jedną z hańbiących prawd naszego życia jest nasz pierwszy sejm i ten nonsens zrobiony historycznie trwa dotąd, ubliża on Rzeczypospolitej i czyni hocki-klocki z Polski" 44).
Przeciwnicy nie zaryzykowali jednak ostatecznego starcia. Trybunał Stanu uchylił się od wydania werdyktu, który zważywszy na oczywistość złamania ustawy zasadniczej, mógł być tylko skazujący.
Zachęcony tym Piłsudski kontynuował politykę gróźb, zmierzającą do zastraszenia sejmu. 31 października 1929 r., kiedy otwarta zostać miała sesja budżetowa, w gmachu sejmowym zjawiło się kilkudziesięciu uzbrojonych oficerów. Tłumaczyli, iż przybyli powitać wodza. Po co w rzeczywistości zgromadzono ich na Wiejskiej — nie sposób z całą pewnością stwierdzić, ponieważ dalszy bieg wypadków przesądziła nieoczekiwana decyzja Daszyńskiego. Oświadczył on, że „pod karabinami i szablami" posiedzenia nie otworzy. Słowa dotrzymał. Ewentualny cios, bo nie można wykluczyć, iż zadaniem oficerów było sterroryzowanie posłów, wymierzony został w próżnię. Prezydent odroczył sesję na 30 dni, ale kiedy ostatecznie doszła ona do skutku, 5 grudnia 1929 roku, nie dosyć, jak widać, poskromiony sejm zdymisjonował gabinet Kazimierza Świtalskiego, uchodzący za rząd „silnej ręki"45).
Piłsudski cofnął się raz jeszcze. Ponownie premierem został najbliższy idei demokracji parlamentarnej Kazimierz Bartel.
Konflikt wkraczał w nową fazę. Do tej pory przypominał zmagania harcowników, bacznie ale spokojnie obserwowane przez stojące naprzeciw siebie armie. Bo też w istocie rzeczy, to co się działo na Wiejskiej nie do końca rozumiane było przez społeczeństwo. Pamiętało ono rozdzierające parlament konflikty, jakże częste przed majem 1926 r. Było pod wrażeniem gospodarczych sukcesów sanacji. Wprawdzie stanowiły one rezultat obiektywnych zmian w koniunkturze światowej, ale rządowa propaganda z hałasem przypisywała je wyłącznie nowej ekipie ministerialnej. W tej sytuacji demagogia uprawiana przez Piłsudskiego trafiała do wielu umysłów, szczególnie tych, zbyt płytko oceniających wydarzenia, by dostrzec, że toczy się wyrafinowana walka dyktatora z ostatnią przeszkodą dzielącą go od pełni władzy.
Rok 1930 przyniósł jednak istotne zmiany. Od wiosny coraz bardziej widoczne stały się symptomy kryzysu gospodarczego. Zmniejszała się produkcja, a wraz z tym zatrudnienie. Policja krwawo tłumiła coraz bardziej gwałtowne demonstracje bezrobotnych. Pryskał mit o „cudzie gospodarczym" sanacji, rosło społeczne rozczarowanie. Nieuchronnie potężniała opozycja. Coraz śmielej też atakowała reżim.
W początku maja 1930 roku, dzięki znanym już sztuczkom konstytucyjnym rząd nie dopuścił do odbycia żądanej przez posłów nadzwyczajnej sesji sejmowej. Stronnictwa powstałego przed kilku miesiącami Centrolewu (PPS, Stronnictwo Chłopskie, PSL „Wyzwolenie", Narodowa Partia Robotnicza, PSL „Piast" i chrześcijańska demokracja) oświadczyły wówczas, iż gabinet uniemożliwia wybrańcom społeczeństwa podjęcie środków zwalczających kryzys. Jednocześnie opozycja, co było niespotykane w jej dotychczasowych starciach z sanacją, zdecydowała się na przeniesienie walki na ulicę. Prawdę mówiąc, nie miała innego wyjścia, skoro władze całkowicie sparaliżowały działalność parlamentu.
W czerwcu 1930 roku, Centrolew zwołał do Krakowa wielki Kongres Obrony Prawa i Wolności Ludu, który uchwalił rezolucję piętnującą dyktaturę Piłsudskiego i zapowiadającą walkę o przywrócenie systemu demokratyczno-parlamentarnego. Na 14 września zapowiedziano zorganizowanie 21 wieców w głównych miastach Polski, animujących społeczeństwo do walki z dyktaturą, w imię poszanowania praw sejmu i sformułowania programu przezwyciężenia kryzysu ekonomicznego.
W kraju wzmagały się protesty ludności dotkniętej narastającym załamaniem gospodarczym. W tej sytuacji nie wystarczały szyderstwa i obelgi rzucane pod adresem posłów. Nastał czas realizacji dawnej zapowiedzi szefa BBWR Walerego Sławka: „lepiej połamać kości jednemu posłowi niż wyprowadzić na ulicę karabiny maszynowe". Nie chodziło zresztą tylko o przestraszenie posłów. Całe społeczeństwo miało otrzymać lekcję pokory, patrząc na poniewierkę tych, których konstytucja uznawała za jedynych włodarzy kraju.
W dniu 25 sierpnia Piłsudski objął stanowisko premiera. W dwa dni później, w półoficjalnej „Gazecie Polskiej" ukazał się pierwszy jego wywiad z serii poświęconej parlamentowi, która gwałtownością zadziwić musiała nawet osoby przyzwyczajone do politycznej brutalności. Obowiązującą konstytucję aktualny prezes Rady Ministrów nazywał „konstytutą", dodając: „wymyśliłem to słowo, bo ono najbliższe jest do prostituty"46). Po tej przygrywce, 29 sierpnia prezydent rozwiązał sejm i senat, zapowiadając na listopad 1930 roku nowe wybory.
W nocy z 9 na 10 września, na polecenie premiera a z rozkazu ministra spraw wewnętrznych, z pogwałceniem procedury sądowej, całkowicie bezprawnie aresztowano 18 posłów stronnictw opozycyjnych. Wywieziono ich do więzienia wojskowego w Brześciu, gdzie poddano szykanom, torturom i udręczeniom.
„W nocy z 9 na 10 października — pisze opierając się na sejmowej interpelacji Adam Próchnik — wprowadzono Popiela (jeden z przywódców NPR-TN) do ciemnego pokoju; jeden z żandarmów chwycił go za głowę, drugi na nogi, po czym powalono go na stołek, rzucono na krzyże mokrą płachtę i wymierzono około 30 uderzeń jakimś żelaznym narzędziem [...]. Podczas egzekucji Popiel zemdlał. Po jej zakończeniu kapitan kierujący nią oświadczył, że pobity ma «cieszyć się, że tak mało, następnym razem marszałek Piłsudski każe kulę w łeb»"47).
Zapełniło się nie tylko więzienie w Brześciu. Ogółem aresztowano około 50 posłów i senatorów, co stanowiło blisko 30% opozycyjnych klubów parlamentarnych. Spośród działaczy opozycyjnych uwięziono ponadto aż kilka tysięcy osób. Terror i niespotykane dotąd w Polsce akty bezprawia towarzyszyły całej kampanii wyborczej. Nie wolna od administracyjnych nacisków była i sama elekcja. To z tego właśnie okresu pochodzą groteskowe, otwierane przez popów a zamykane przez policjantów, pochody mieszkańców kresowych wsi, którzy z BBWR-owską „jedynką" w ręku zmierzali do urn wyborczych.
W tej atmosferze gróźb, nacisków i zwykłych oszustw BBWR osiągnął w końcu upragniony sukces. W 444-osobowym sejmie zdobył 249 mandatów, w 111-osobowym senacie — 75. Było to jednak zwycięstwo odniesione nad własnym narodem, którego prawdziwa wola bez wątpienia wyglądała inaczej.

Wielkie nadzieje w tym pokładam...

Sukces wyborczy odmienił stosunek Piłsudskiego do parlamentu. Jeszcze 13 września 1930 roku, w trzecim wywiadzie dla Miedzińskiego mówił, iż „niewątpliwie parlamentaryzm wszędzie na świecie jest chory". W dziesięć tygodni później zapomniał o tej diagnozie. 26 listopada, w ósmym i ostatnim wywiadzie dla Miedzińskiego dowodził: „Jesteśmy teraz wyjątkiem w całej Europie, wykorzystać to powinniśmy nie dla powtarzania starych błędów, ale dla próby stworzenia normalniejszych podstaw dla prac państwowych. Dlatego też ja osobiście bardzo ciekaw jestem, jak uda się nasza praca, gdy trzy główne czynniki w państwie — Pan Prezydent Rzeczypospolitej, rząd i sejm — nie będą się kłócić między sobą, lecz zgodnie pracować. Wyznam panu, że wielkie nadzieje w tym pokładam. Gdy starannie unikać będziemy, jak mówię błędów przeszłości, możemy dojść w przeciągu najbliższych lat do ustalenia sytuacji w Polsce i wielkiej rozbudowy jej wewnętrznej pracy i mocy" 48).
Źródło owej cudownej przemiany było dosyć proste. Już 29 września 1930 r. zanotował Składkowski słowa marszałka: „Muszę zupełnie inną taktykę szykować wobec sejmu, w którym mam większość, a w którym jej nie mam. Zrozumcie to!"49).
A więc owe deklaracje na temat śmiertelnych schorzeń parlamentaryzmu, owe filipiki wymierzone przeciwko złu drążącemu Rzeczpospolitą — podyktowane były tylko względami taktycznymi. W gruncie rzeczy dyktator nic nie miał przeciwko sejmowi, pod warunkiem, że będzie on opanowany przez jego zwolenników.
Tyle tylko, iż taki model sprawowania władzy, mimo zachowania instytucji przy ulicy Wiejskiej, mimo wpisania jej w nową, sanacyjną konstytucję, z parlamentaryzmem niewiele miał wspólnego. Stanowił polską odmianę rządów autorytarnych, dominujących w tym okresie w całej niemalże Europie środkowo-wschodniej.



27) Pisma Zbiorowe, T. IX, s. 32.
28) Tamże, s. 34.
29) Posłowie rewolucyjni w Sejmie 1920—1935. Wybór przemówień, interpelacji i wniosków. Warszawa 1961, s. 225—226.
30) W. Baranowski, op. cit., s. 198.
31) Andrzej Ajnenkiel, Polska po przewrocie majowym. Zarys dziejów politycznych Polski 1926— 1939. Warszawa 1980, s. 43—44.
32) M. Rataj, op. cit., s 418.
33) Cyt. za: A. Ajnenkiel, Parlamentaryzm II Rzeczypospolitej. Warszawa 1975, s. 259.
34) Tamże, s. 263.
35) Pisma Zbiorowe, T. IX, s. 106.
36) Felicjan Sławoj-Składkowski, Strzępy meldunków, Warszawa 1936, s. 75.
37) Pisma Zbiorowe, T. IX, s. 109.
38) Andrzej Garlicki, Od maja do Brześcia, Warszawa 1981, s. 252.
39) F. Sławoj-Składkowski, op. cit., s. 88.
40) Pisma Zbiorowe T. IX. s. 113.
41) Tamże, s. 117.
42) Tamże, s. 118—119.
43) Cyt. za: A. Garlicki, op. cit., s. 271.
44) Pisma Zbiorowe, T. IX, s. 179.
45) Adam Próchnik. Pierwsze piętnastolecie Polski niepodległej. Zarys dziejów politycznych. Warszawa 1957, s. 323.
46) Pisma Zbiorowe, T. IX, s. 220.
47) A. Próchnik, op. cit., s. 379.
48) Pisma Zbiorowe, T. IX, s. 257—258.
49) F. Sławoj-Składkowski, op. cit., s. 242.
TOMASZ NAŁĘCZ - JÓZEF PIŁSUDSKI A PARLAMENT Część I
2011-03-19 22:40:44
Temat Józef Piłsudski a socjalizm w ostatnich latach stopniowo ukazuje się lewicy polskiej w barwach pozbawionych retuszu, obnażających instrumentalny stosunek tego przywódcy do problematyki społecznej i obalających mit socjalisty Piłsudskiego. Ciekawe, że świadectwa mogące wnieść jeszcze więcej do tego tematu, mimo, że pochodzą z międzywojennej literatury politycznej wydanej w oficjalnym obiegu, a także mimo przypominania ich u schyłku PRL przez historyków zachowujących obecnie swą pozycję i uzurpujących sobie miano historyków lewicowych, są jednak kompletnie nieznane szerszemu ogółowi, w tym ludziom poważnie odnoszącym się do problematyki klasowej i społecznej. Wyłania się z tych materiałów obraz polityka, odnoszącego się z pogardą nie tylko wobec organizacji o charakterze lewicowym, lecz nie zamierzającego wysłuchać głosu ludu autokraty, który nawet wybranych przez siebie przedstawicieli władzy, jak Jędrzej Moraczewski musztrował, zakazując im przeprowadzania jakichkolwiek istotniejszych decyzji w kwestiach społecznych.




Warto przeczytać tekst Tomasza Nałęcza ukazujący na podstawie źródeł epoki prawdziwy stosunek Józefa Piłsudskiego zarówno wobec zagadnień związanych ze sprawiedliwością społeczną, jak i jego bynajmniej nie ograniczony tylko do teorii stosunek do wszelkich form demokracji od nie uznawanej przez niego kompletnie demokracji oddolnej po nawet ostatecznie przedstawicielską, którą w młodości był nawet gotów pochwalać.



Dawid Jakubowski

Tekst, oprócz tego pokazuje proces przekształcania się pierwotnie socjalisty-awanturnika, cynicznego polityka w autorytarnego dyktatora, jest ciekawy ze względu na jego autora który sam przeszedł w życiu przemianę. Z rzetelnego historyka krytycznie podchodzącego do postaci Piłsudskiego stał się on ... doradcą prezydenta RP Bronisława Komorowskiego do spraw historii i dziedzictwa narodowego.Piłsudski znajduje w narodowym dziedzictwie prezydenta podtrzymywanym przez profesora Nałęcza poczesne miejsce. Podczas pompatycznych uroczystości z udziałem najwyższych władz burżuazyjnej Polski zapomina się jednak, że Piłudski był dyktatorem, który dokonał krwawego zbrojnego puczu, wielokrotnie kazał strzelać do demonstrujących robotników, a przeciwników politycznych zwykł skazywać na wieloletnie wyroki więzienia (procesy brzeskie) a nawet osadzać, jak szanujący się dyktator, w obozach koncentracyjnych (Bereza Kartuska).

Parę lat temu wyszła na jaw sensacyjna praca doktorska ś.p. prezydenta Lecha Kaczyńskiego w której cytował on Lenina, a później jak wiemy, ciężej było o bardziej zwierzęcego antykomunistę. Jak widać oportunizm jest częstym zjawiskiem i często sprostytuowanie się przed klasą panującą jest najlepszą przepustką na salony.

Redakcja WR

http://www.1917.net.pl/?q=node/4605

Wiadomości Historyczne. Dwumiesięcznik Min. Oświaty i Wychowania Nr 4 (149) rok XXVI lipiec-sierpień 1983

problemy współczesnej historiografii
TOMASZ NAŁĘCZ
Warszawa
JÓZEF PIŁSUDSKI A PARLAMENT


Stosunek Józefa Piłsudskiego do parlamentu i ustroju parlamentarnego ulegał zmianie w trakcie jego długiej kariery politycznej.
Etap pierwszy to lata działalności w Polskiej Partii Socjalistycznej i okres pracy niepodległościowej, zwieńczonej odzyskaniem przez Polskę suwerenności w 1918 r. Ustrój parlamentarny uważał wówczas Piłsudski za najwierniej odzwierciedlający wolę społeczeństwa, a tę z kolei uznawał za jedyną uzasadnioną podstawę sprawowania władzy.
Stosownie do tych poglądów począł też komendant postępować po objęciu rządów w Polsce w roku 1918. Bardzo szybko, wręcz pośpiesznie, doprowadził do wyborów i wyłonionemu w demokratyczny sposób przedstawicielstwu narodowemu przekazał pełnię władzy w państwie. Coraz wyraźniej jednak począł zniechęcać się do tej metody rządzenia, czego ostatecznym wyrazem stał się zamach majowy 1926 roku.
Okres trzeci to lata 1926—1930, wypełnione coraz bardziej brutalnymi metodami walki z sejmem. Pod wpływem bieżącej rozgrywki z opozycją pogłębiały się w tym okresie u majowego zwycięzcy antyparlamentarne kompleksy, narastała awersja do posłów, jakże wyraźnie widoczna we wrześniu 1930 roku, w czasie tzw. gwałtu brzeskiego.
Po tej kulminacji wrogości i agresji nastąpiła prawie rewolucyjna odmiana poglądów. Przede wszystkim dlatego, iż parlament opanowany został przez piłsudczykowską większość. Nie bez znaczenia był też fakt, iż samotnik z Belwederu coraz bardziej odsuwał się od bieżącej gry politycznej, koncentrując się głównie na kwestiach polityki zagranicznej i wojska. Ów czwarty etap poglądów na parlamentaryzm zwieńczyło podpisanie przez marszałka konstytucji kwietniowej, stanowiącej wykładnię ustrojowych wyobrażeń obozu i jego przywódcy.

Najbardziej dogodny dla ludu ustrój parlamentarny

Stosunek Piłsudskiego do parlamentaryzmu w okresie jego działalności w PPS nie wyróżniał się zbytnią oryginalnością. Towarzysz „Wiktor", bo takim pseudonimem w owych latach posługiwał się najczęściej, akceptował całkowicie zasady ustrojowe sformułowane w listopadzie 1892 roku, w czasie tzw. Zjazdu Paryskiego, spotkania, które zainicjowało proces tworzenia partii. Za główny cel w uchwalonym wówczas programie minimum uznano wywalczenie „samodzielnej rzeczypospolitej demokratycznej", opartej na zasadzie „bezpośredniego, powszechnego i tajnego głosowania: prawodawstwa ludowego, pojmowanego zarówno jako sankcja, jak i inicjatywa". Wywód ten oznaczał, iż w niepodległej, wywalczonej przez socjalistów Polsce, władza spoczywać
będzie w rakach parlamentu, odzwierciedlającego i realizującego wolę ogółu obywateli. Tak określany kształt państwa zgodny był z wizją ustroju demokratycznego, już wcześniej wypracowaną w programach socjaldemokracji zachodnioeuropejskich, na czele z najbardziej w tym okresie wpływową socjaldemokracją niemiecką.
Kwestie ustrojowe i rozważania ideologiczne nie stanowiły zresztą tej sfery pracy partyjnej, która Piłsudskiego pasjonowała najbardziej. Z haseł przewodnich najbliższą była mu idea odzyskania przez Polską niepodległości, ale przede wszystkim pochłaniała go bieżąca działalność partyjna; codzienne, żmudne i wyczerpujące organizowanie i podsycanie konspiracyjnej aktywności.
W nieczęsto podejmowanych kwestiach ustrojowych zawsze jednak deklarował się Piłsudski jako zwolennik systemu parlamentarnego. Tak było np. w artykule „Prawo a urzędnicy" zamieszczonym w 23 numerze „Robotnika" — centralnego organu prasowego PPS — pochodzącym z czerwca 1897 roku. Oceniając stosunki panujące w zaborze rosyjskim pisał: „Przyczyną rozwielmożnionej u nas samowoli urzędników i ich nadużyć jest cały dzisiejszy ustrój rządu — samowładztwo, połączone z najazdem. Aby usunąć przyczynę złego, trzeba oddać władzę prawodawczą w ręce samej ludności i zapewnić jej jak najrozleglejsze prawo kontroli i usuwania urzędników. A to osiągnąć można tylko drogą rewolucji ludowej, któraby obaliła dzisiejsze panowanie cara i zaprowadziła najbardziej dogodny dla ludu ustrój parlamentarny, oparty na powszechnym prawie wyborczym i całkowitej swobodzie słowa i stowarzyszeń. I dlatego też, nie zarzekając się bynajmniej żadnych środków poskramiania już dziś nadużyć i samowoli urzędniczej, dążyć będziemy do wywalczenia sobie samodzielnej Rzeczypospolitej Polskiej, opartej na zasadach demokratycznych"1).
Przesiąknięte były te słowa radykalizmem społecznym, choć nie był on tak wielki, jak to wydawać by się mogło na pierwszy rzut oka. Dla Piłsudskiego bowiem przywoływana i w tym tekście „rewolucja" to nie zasadniczy przewrót w dziedzinie stosunków społecznych i własnościowych a powstanie narodowe, prowadzone przede wszystkim z myślą o odzyskaniu niepodległości.
Dopiero we własnym państwie stopniowo miało dokonywać się niwelowanie nierówności społecznych. Właśnie przez reformy parlamentarne, a nie drogą rewolucji socjalnej. Była to koncepcja reformistyczna, budowana w opozycji do marksistowskiej wizji przewrotu społecznego.
Opowiadając się za taką drogą przebudowy stosunków społecznych w kraju dostrzegał Piłsudski klasowe uwarunkowania sytemu parlamentarnego. Widać to wyraźnie w artykule „Budżet państwa", opublikowanym w 13 numerze „Robotnika" z lutego 1896 roku.
Analogicznie do wcześniej cytowanego i ten tekst zawierał pochwałę ustroju parlamentarnego. Zastanawiając się nad najwłaściwszym sposobem wyznaczania wysokości podatków autor pisał: „Naród, reprezentowany przez swoich posłów, zasiadających w parlamencie, jest zabezpieczony od samowolnego nakładania przez rząd podatków, a zarazem ma prawo kontrolowania wydatków rządu. Od parlamentu już tylko zależy, żeby podatki były sprawiedliwie rozłożone na ludność, nie obciążały jej nadto i żeby wydatki państwa były skierowane na rzeczy użyteczne i potrzebne dla ludu"2).
Może jednak zdarzyć się sytuacja, w której parlament będzie nadzwyczaj stronniczy. „Jeżeli w parlamencie — pisał dalej towarzysz »Wiktor« — dzięki złej konstytucji, pozbawiającej masy pracujące prawa wybierania posłów, oraz wskutek małego uświadomienia ludu zasiadać będzie większość przedstawicieli burżuazji i właścicieli ziemskich, to parlament taki będzie mieć na widoku jedynie interesy klas posiadających. Wtedy uchwalać on będzie budżety wbrew interesom ludu, zrzucając nań główny ciężar podatków i marnując grosz publiczny na rzeczy, nic wspólnego z potrzebami ludu nie mające lub nawet wprost dlań szkodliwe".


Kiedy rodziły się te oceny w końcu XIX wieku, sytuacje takie należały do codziennych praktyk funkcjonujących w Europie parlamentów. Ale, zdaniem Piłsudskiego, można, a nawet trzeba to zmienić. „Jeżeli dzięki demokratycznym urządzeniom i świadomości mas pracujących — zapowiadał artykuł — w parlamencie zasiadać będzie większość rzeczywistych przedstawicieli ludu, obrońców jego interesów, to wtedy grosz publiczny nie będzie mógł być tak trwonionym, gdyż parlament nie da ani grosza na rzeczy szkodliwe i nieużyteczne, nie pozwoli na niesprawiedliwe obarczanie ludu podatkami".
Te i analogiczne sformułowania świadczyły o głębokim przywiązaniu autora do ideałów demokracji. Realizacja tych zasad nie wymagała jednak zwycięstwa rewolucji socjalnej. Co więcej, nadzieje wiązane z ustrojem parlamentarnym zbyteczną uczynić miały perspektywę społecznego przewrotu.
Demokracja i parlamentaryzm nie stanowiły dla Piłsudskiego wartości samych w sobie. Ściśle wiązały się z programem niepodległościowym. One to stać się miały najistotniejszymi cechami ustroju Rzeczypospolitej, wywalczonej w orężnym starciu z zaborcami. Owa kolejność — najpierw odzyskanie własnej państwowości, a potem urządzanie jej w oparciu o ideały demokracji — powodowała, iż całkowicie pochłonięty pracami niepodległościowymi Piłsudski nader rzadko wypowiadał się na tematy ustrojowe. Wszak były to problemy dalszej dopiero przyszłości.
Z biegiem czasu, wraz z odchodzeniem od ideałów socjalistycznej młodości, rozważania ustrojowe zeszły na jeszcze dalszy plan, wręcz w ogóle znikły z horyzontu ówczesnych zainteresowań i dociekań.
Po upadku rewolucji 1905 roku towarzysz „Wiktor" zmienił bowiem dotychczasowy plan działania. Powstania narodowego nie wiązał już z poruszeniem mas, nie akceptujących swej kondycji socjalnej. Przedzierzgnął się w komendanta strzelców, widzącego szansę sprawy polskiej w kształtowaniu się nowych układów na arenie międzynarodowej. Począł organizować kadry wojskowe, które w przyszłości, w chwili wybuchu nadciągającej wojny europejskiej, przeistoczyć się miały w liczną, zauważalną w światowym konflikcie, polską siłę zbrojną.
Aż po rok 1917, kiedy to aresztowanie uniemożliwiło jakąkolwiek działalność, a więc przez lat blisko dziesięć, interesował Piłsudskiego niemalże wyłącznie polski czyn zbrojny3). Jego kształt i rozmiary zależały od warunków, w których przychodziło działać. Były to więc najpierw organizowane za zgodą władz austriackich na terenie Galicji związki strzeleckie. Wybuch wojny zdawał się otwierać nowe perspektywy. Wkroczenie w sierpniu 1914 r. z kompaniami kadrowymi do Królestwa miało być początkiem narodowego powstania, aktem narodzin liczącej się w wojnie polskiej siły zbrojnej. Plan ten zawiódł i niewspółmierne do rzeczywistych możliwości nadzieje przyszło głęboko skryć w sercu, a na zewnątrz trzeba się było cieszyć konkurencyjną wobec idei strzeleckiej imprezą legionową. Nie rezygnował jednak Piłsudski z odegrania bardziej samodzielnej roli. Nie stał się legionowym pułkownikiem, pozbawionym własnych politycznych koncepcji. Świadczyło o tym chociażby powołanie we wrześniu 1914 roku Polskiej Organizacji Narodowej, a gdy ta inicjatywa spaliła na panewce, zwrócenie uwagi na niezależną w gruncie rzeczy od Legionów Polską Organizację Wojskową.
Całą swoją energię poświęcał Piłsudski, aż po rok 1917, tworzeniu wojska. Nie oznaczało to jednak, by zrezygnował z dawnego programu działania. Nadal cel nadrzędny stanowiło maksymalne polepszenie warunków narodowej egzystencji. Konkretny kształt owych dążeń warunkowany był rezultatem zmagań wojennych. Ideał stanowiła całkowita suwerenność, choć nie ulega wątpliwości, iż w mniej korzystnej sytuacji międzynarodowej brygadier i jego zwolennicy zadowoliliby się i skromniejszą zdobyczą, jeśli inna pozostawała nieosiągalna.
Różnie, przede wszystkim w zależności od oczekiwań rozmówcy, określał w tym czasie Piłsudski cele swego działania. W 1914 roku wyjaśniał rosyjskiemu rewolucjoniście Wiktorowi Czernowowi, iż przejściowo wiążąc się z państwami centralnymi, liczy na ostateczne zwycięstwo Ententy i z nim właśnie wiąże nadzieję na odzyskanie przez Polskę wolności. W 1915 roku pisał do jednego z najwybitniejszych polityków galicyjskich Władysława Leopolda Jaworskiego, iż szansę sprawy polskiej upatruje w połączeniu ziemi zaboru rosyjskiego z Galicją i w przekształceniu monarchii habsburskiej w Austro-Węgro-Polskę. Mnożenie tego typu wypowiedzi, choć możliwe zważywszy na istnienie innych przekazów źródłowych, byłoby zajęciem bezpłodnym.
Piłsudskiego nie absorbowała bowiem w tych latach najbardziej wizja przyszłej Polski. Konkretny jej kształt uzależniał od ostatecznego rezultatu zmagań wojennych, a tego długo przewidzieć nie było można. Nie rezygnując więc z niepodległościowych aspiracji, innymi słowy mówiąc — z pełnego programu państwowego, cały swój wysiłek poświęcił komendant powoływaniu do życia tych atrybutów państwowości, które w danej chwili można było budować.
Polska siła zbrojna zajmowała w tych działaniach najbardziej eksponowane miejsce. Pamiętał jednak Piłsudski, iż żołnierz, o ile nie stoi za nim żaden autorytet polityczny, zaczyna być niezależnie od idei, której służy, tylko najemnikiem. Dlatego tak mocno akcentował brygadier potrzebę u-tworzenia choćby namiastki polskiej władzy państwowej.
„Jestem żołnierzem z ducha i usposobienia — pisał w liście do Józefa Brudzińskiego z 6 listopada 1916 r. — i dlatego pomimo iż się sam dla wielu stałem takim surogatem przedstawicielstwa polskiej władzy, tak mocno jak inni moi koledzy, tęsknię do istnienia formy, w którą się normalnie wylewa ojczyzna żołnierza, do rządu, który żołnierza reprezentuje na zewnątrz, który z niego wszelkie troski polityczne zdejmuje i daje poczucie zrozumiałe celu, dla którego krew się daje. [...] Dawałem po temu drastyczne przykłady, mówiąc, że gdyby mi w czasie wojny rząd mój nakazał czyścić buty, to bym to z całą nieumiejętnością czynił, gdyby kazał wstąpić do armii Syngalezów czy Botokudów, uczyniłbym to również bez wahania. Odwrotnie zaś, przy braku rządu własnego nie mogę nie dawać wyrazu w swym postępowaniu, że po to poszedłem na wojnę, by moja ojczyzna swój własny rząd miała"4).
Szczere to było wyznanie, choć ściśle warunkowane realiami gry politycznej, toczącej się w przyspieszonym tempie po wydaniu tzw. aktu 5 listopada, zapowiadającego utworzenie przez mocarstwa centralne kadłubowej polskiej państwowości. Ujawniał w tej wypowiedzi Piłsudski kolejny, po armii, atrybut państwowości, o który zamierzał walczyć za wszelką cenę — rząd narodowy. Rząd ten byłby niezawisły w podejmowanych decyzjach stosownie do ówczesnych, okupacyjnych możliwości. Dobrze rozumiał komendant potrzebę kompromisu i bardziej o samą instytucję mu chodziło, niż o jej autentyczne zwierzchnictwo administracyjne nad poszczególnymi dziedzinami życia.
W sytuacji, kiedy społeczeństwo skutecznie krępowane było gorsetem niemieckiej i austriackiej okupacji, polski rząd mógł powstać jedynie w wyniku porozumienia się armii i stronnictw politycznych. Nie było możliwe bezpośrednie odwołanie się do narodu, wyłonienie demokratycznie wybranego sejmu i w jego ręce złożenie misji utworzenia gabinetu. Każdy, kto opierając się na realiach dążył do powołania rządu, nie mógł tego nie dostrzegać. Były wprawdzie ugrupowania, jak chociażby udzielająca swego poparcia Piłsudskiemu Polska Partia Socjalistyczna-Frakcja Rewolucyjna, które zwołanie sejmu czyniły podstawowym warunkiem dalszej współpracy z państwami centralnymi. W rzeczywistości jednak, choć hasło to głoszono mówiąc o porozumieniu z okupantami, oznaczało ono zerwanie dotychczasowej współpracy.
Tak też stało się i w przypadku Piłsudskiego. Kiedy latem 1917 roku zdecydował się on na definitywne przekreślenie dotychczasowej linii współdziałania z mocarstwami centralnymi, wówczas począł akcentować potrzebę uzależnienia przyszłego rządu od woli społeczeństwa. Ta ostatnia mogła być, rzecz jasna wyrażona tylko przez parlament. Postulat ów, latem 1917 roku wysunięty ze względów taktycznych, mógł być zrealizowany dopiero w odrodzonej Rzeczypospolitej.


Sejm — domu ojczystego jedynym panem i gospodarzem

Kiedy w listopadzie 1918 roku, po latach niewoli, odradzała się Polska brak było w społeczeństwie zgody, jak ukształtować jej ustrój wewnętrzny. Zgłaszano różne propozycje — od rewolucyjnej próby przebudowy stosunków społecznych, po wprowadzenie zachowawczej monarchii konstytucyjnej. Większość jednak obywateli swe nadzieje wiązała z republiką demokratyczną, a w niej z wyrażającym wolę ogółu ludności sejmem. Różniono się jednak w poglądach, kiedy owo zwołanie parlamentu powinno nastąpić. Czy winno otwierać skomplikowany proces konstruowania własnej państwowości, czy też może być dopiero podsumowaniem pierwszego etapu prac państwotwórczych. Za pierwszym rozwiązaniem opowiadały się stronnictwa tzw. lewicy niepodległościowej, a wśród nich działająca w środowisku robotniczym PPS i dysponujące wpływami na wsi Polskie Stronnictwo Ludowe „Wyzwolenie". Ugrupowania te, zdając sobie sprawę ze wzrostu nastrojów rewolucyjnych, właśnie z sejmu chciały uczynić arenę realizowania społecznych aspiracji mas. Miały także nadzieję, iż radykalizacja nastrojów im zapewni wyborcze zwycięstwo. Taki bieg wydarzeń równoznaczny byłby z odepchnięciem od władzy tak konkurentów z lewicy — komunistów, jak i przeciwnika z prawicy, przede wszystkim narodowej demokracji. Sami endecy taki rozwój wydarzeń uważali za dosyć prawdopodobny i dlatego, gorąco agitując za wyborami, odraczali moment ich przeprowadzenia, argumentując oficjalnie swe stanowisko chęcią uporządkowania stosunków w kraju, a w gruncie rzeczy czekając na opadnięcie fali społecznych niepokojów.
Osobą, która spór rozstrzygnęła był Piłsudski. Rankiem 10 listopada wrócił on z magdeburskiego więzienia i w ciągu kilku dni posiadł w kraju władzę dyktatorską. Na jego ręce złożyli dymisje członkowie niepopularnej, powolnej okupantom Rady Regencyjnej. Podobnie uczynili ministrowie lewicowego Tymczasowego Rządu Ludowego Republiki Polskiej, utworzonego w nocy z 6 na 7 listopada w Lublinie. Właściwie nie było nikogo, włącznie z przewodzącą prawicy narodową demokracją, świadomą własnej chwilowej słabości, kto kwestionowałby potrzebę powierzenia magdeburskiemu więźniowi rządów w państwie. Objął je więc jako Tymczasowy Naczelnik Państwa, otrzymując niczym w gruncie rzeczy nie ograniczone pełnomocnictwa.
Ale w listopadzie 1918 roku Piłsudskiemu nie marzyła się dyktatura. Dołożył wszelkich starań, by jak najszybciej złożyć nadzwyczajne uprawnienia w ręce możliwie najspieszniej wyłonionego parlamentu, Z takim właśnie zadaniem powołany został do życia będący właściwie kopią rządu lubelskiego gabinet Jędrzeja Moraczewskiego.

Wspominał ów moment Piłsudski: „Powołałem na prezesa ministrów oficera I Brygady, przy tym kapitana saperów, inż. Moraczewskiego. Na wszelki wypadek kazałem mu stanąć na baczność (w owych czasach ostrożność ta nie była zbyteczna), a potem powiedziałem mu: «Panie kapitanie, ma pan zostać prezesem ministrów, ale pod dwoma warunkami: pierwszy by pan nie wkraczał swymi zarządzeniami w jakiekolwiek stosunki społeczne, drugi — i tu podniosłem głos — wypracuje pan w ciągu jednego tygodnia (podkr.- TN) ustawę wyborczą i to tak, jak gdyby pan miał budować okopy». Moraczewski prosił o trzy dni zwłoki, na co się zgodziłem. I oto po dziesięciu dniach prawo wyborcze było gotowe i przedłożone mi do podpisu"5).

Dekret o ordynacji wyborczej ogłoszony został 28 listopada 1918 roku. Wybory wyznaczono na 26 stycznia roku następnego, odbyły się zgodnie z zapowiedzią, chociaż w międzyczasie nastąpiła zmiana gabinetu. Socjalistę Moraczewskiego zastąpił na fotelu premiera Ignacy Paderewski, wybitny pianista, polityk bezpartyjny, ale do tej pory współdziałający z przeciwnikami Naczelnika Państwa.
Zaledwie w dziesięć dni po elekcji, 5 lutego, wydał Piłsudski dekret zwołujący Sejm Ustawodawczy do Warszawy na dzień 9 lutego. Nadal działał konsekwentnie, dążąc do jak najszybszego ukonstytuowania się izby. Jednocześnie starał się jej zapewnić możliwie wysoki autorytet. Temu właśnie celowi służyć miało ogłoszenie dekretu ustanawiającego dzień otwarcia sejmu świętem narodowym.
Entuzjazmu nie trzeba było zresztą podsycać. 9 lutego przez nikogo nie organizowane tłumy wypełniły odświętnie udekorowane warszawskie ulice. O 11 w katedrze św. Jana rozpoczęło się uroczyste nabożeństwo celebrowane przez arcybiskupa A. Rakowskiego. Obecni byli Piłsudski, Paderewski, ministrowie, świeżo wybrani posłowie. Tego samego dnia uczestniczył też Naczelnik w uroczystym poświęceniu przez prymasa Dalbora gmachu sejmowego przy ul. Wiejskiej.
10 lutego o godzinie 11.15 rozpoczęło się pierwsze posiedzenie parlamentu. Otworzył je Naczelnik Państwa, któremu dla podkreślenia doniosłości chwili towarzyszyło aż czterech adiutantów.
„Panowie Posłowie! — mówił Naczelnik — Półtora wieku walk, krwawych nieraz i ofiarnych, znalazło swój tryumf w dniu dzisiejszym. Półtora wieku marzeń o wolnej Polsce czekało swego ziszczenia w obecnej chwili. Dzisiaj mamy wielkie święto narodu, święto radości po długiej ciężkiej nocy cierpień. W tej godzinie wielkiego serc polskich bicia czuję się szczęśliwym, że przypadł mi zaszczyt otwierać Sejm polski, który znowu będzie domu swego ojczystego jedynym panem i gospodarzem" (podkr. — TN) 6).
W ręce sejmu złożył też Piłsudski swoją dotychczasową dyktatorską władzę. Mówił przy tej okazji:
„Wysoki Sejmie!
Z chwilą, gdy losy w ręce moje oddały ster odradzającego się państwa polskiego, postawiłem sobie, jako zasadniczy, podstawowy cel moich rządów, zwołanie Sejmu Ustawodawczego do Warszawy.
W wielkim chaosie i rozprężeniu, które ogarnęło po wojnie całą środkową i wschodnią Europę, chciałem właśnie z Polski uczynić ośrodek kultury, w którym rządzi i obowiązuje prawo. Wśród olbrzymiej zawieruchy, w której miliony ludzi rozstrzyga sprawy jedynie gwałtem i przemocą, dążyłem, aby właśnie w naszej Ojczyźnie konieczne i nieuniknione tarcia społeczne były rozstrzygane w sposób jedynie demokratyczny: za pomocą praw, stanowionych przez wybrańców narodu.
Starałem się osiągnąć swój cel jak najśpieszniej. Chciałem bowiem, by kładąc trwałe fundamenty pod swe odrodzenie, Polska wyprzedziła sąsiadów i w ten sposób stała się siłą przyciągającą, dającą zapewnienie choćby nie najszybszego, lecz spokojnego i prawnego rozwoju.
Główne to zadanie mych rządów niełatwym było do rozwiązania. Niełatwo jest bowiem utrzymać spokój wśród szalejącej burzy, wśród ogólnej niepewności i chwiejności instytucji i urządzeń ludzkich. Niełatwym było utrzymać równowagę, rządząc bez dostatecznych środków materialnych i technicznych, rządząc podczas wojny, która rozgorzała na wszystkich naszych granicach.
Zgodnie ze swym zasadniczym celem i głębokim przekonaniem, że w Polsce XX wieku źródłem praw może być jedynie Sejm, wybrany na podstawie demokratycznej — obu rządom, które do życia powołałem, stawiałem, jako główny warunek, by uznawały siebie za rząd jedynie tymczasowy, a pracę swą za załatwienie tylko konieczności państwowych i nie regulowały zasadniczych spraw życia politycznego i społecznego za pomocą dekretów, nie uświęconych uchwałą wybrańców narodu. Również zgodnie z tym celem całe wojsko polskie, któremu mam zaszczyt przewodzić, złożyło jednobrzmiące uroczyste ślubowanie, że się podda wszystkim prawom, wynikającym z uchwał i postanowień Sejmu, a osobiście razem z całym garnizonem warszawskim złożyłem to ślubowanie dnia 13 grudnia ubiegłego roku.
Pomimo wszystkich przeszkód udało mi się zasadniczy cel mych rządów osiągnąć i zebrać w Warszawie pierwszy Sejm Polski w warunkach spokojnych, nie przeszkadzających jego pracom.
Uważam, że po jego ukonstytuowaniu się moja rola jest skończona. Jestem szczęśliwy, że posłuszny swej żołnierskiej przysiędze i swemu przekonaniu — postawić mogę do dyspozycji Sejmowi swą władzę, którą dotąd w narodzie piastowałem" 7).

Warto było przytoczyć ten długi cytat, bowiem zawiera on zasadniczo wytłumaczenie stosunku Piłsudskiego do sejmu w chwili narodzin Ii Rzeczypospolitej. Mówca był szczery — o zrzeczeniu się przez niego na rzecz sejmu władzy dyktatorskiej w równym stopniu przesądziły zewnętrzne, jak i wewnętrzne interesy państwa.
Racje zewnętrzne to przede wszystkim chęć wprowadzenia w Polsce ustroju atrakcyjnego dla narodów sąsiednich, które — warto to w tym miejscu przypomnieć — zamierzał Naczelnik związać z Rzecząpospolitą węzłami federacji. O sukcesie tej koncepcji przesądzić musiały działania militarne, ale siła przyciągania polskiego modelu ustrojowego nie była w tej grze czynnikiem bez znaczenia.
Potrzebny był też Piłsudskiemu sejm dla umocnienia międzynarodowej pozycji Polski. Nie mówił o tym na forum parlamentu, bo wszyscy i lak wiedzieli, a chwalić się nie było czym, ale jego osoba nie należała do najmilej widzianych przez rządy zwycięskiej Ententy. W czasie minionej wojny walczył przecież ramię w ramię z Austriakami i Niemcami. Ponadto w kraju popierany był przez lewicę, co na Zachodzie dodatkowo nie zjednywało zwolenników. Rządy Francji, Anglii, Stanów Zjednoczonych od dawna zaś współpracowały z opanowanym przez endeków Komitetem Narodowym Polskim, który rezydując w Paryżu stanowił coś w rodzaju alternatywnego rządu polskiego, choć oficjalnie nie aspirował do odgrywania takiej roli. Nie było kwestią przypadku, iż fakt powstania państwa polskiego, aczkolwiek notyfikowany depeszami Piłsudskiego z 16 listopada 1918 roku, przez mocarstwa Ententy uznany został dopiero po przeprowadzeniu wyborów. Jako pierwsze, 30 stycznia 1919 r. państwowość polską oficjalnie uznały Stany Zjednoczone. Pozostałe kraje zwlekały jeszcze dłużej. Francja poszła w ślady USA dopiero 24 lutego, Anglia — 25 lutego, a Włochy — 27 lutego.
Niezbędny był również Piłsudskiemu sejm dla unormowania stosunków wewnętrznych. W cytowanym przemówieniu akcentował on przede wszystkim reformatorskie zadania parlamentu. Ważny to sygnał, jak nabrzmiałe musiały być w tym czasie konflikty społeczne, skoro potrzeba ich rozładowania tak

mocno podkreślona została w pierwszym sejmowym orędziu głowy państwa.
Ale sejm potrzebny był nie tylko jako antidotum uodparniające na rewolucyjną propagandę. Nie mniej liczyła się jego rola jako forum krystalizowania się politycznego oblicza kraju. W styczniu 1921 roku tak wspominał Piłsudski swe pierwsze warszawskie wrażenia z listopada 1918 r.:
„Wewnątrz było już dosyć chaosu, byłem nim po prostu przerażony. Przez pierwsze kilka tygodni nie napotkałem po prostu człowieka, grupy, partii, czy stronnictwa, które nie było opanowane megalomanią wyjątkową. Twierdzenie: ja, lub my i naród, to jedno — nie schodziło z ust, każdy to powtarzał, każdy rwał się do reprezentowania na swoją rękę Polski wewnątrz i zewnątrz. Byliśmy, zdaniem moim, tak przesiąknięci chaosem, że naturalny rozwój musiał prowadzić nie do praworządności, o czym w Magdeburgu marzyłem, lecz do silnych tarć wewnętrznych i do panowania samowoli grupowej czy partyjnej. Ześrodkowałem więc wszystkie swe wysiłki na zebranie Sejmu Ustawodawczego, jako pierwszego wzoru, dla ustanowienia praworządności w kraju"8).
Nie było w tych słowach przesady. Przed 1918 rokiem, w pozbawionej wolności Polsce nie istniały, funkcjonujące gdzie indziej, mechanizmy weryfikowania popularności poszczególnych ugrupowań politycznych. Wybory do parlamentów państw zaborczych spełniały tę rolę w kalekiej formie i w 1918 roku nikt nie śmiał się na nie powoływać. W ciągu ostatnich lat zmieniło się przecież tak wiele. Wszyscy więc, jedni bardziej, inni mniej obłudnie, mogli twierdzić, że to właśnie oni dysponują poparciem większości społeczeństwa.
Piłsudski dla każdego miał tę samą odpowiedź. Bezceremonialnie udzielił jej też 8 grudnia 1918 roku przedstawicielom PPS i PSL „Wyzwolenie", a więc reprezentantom partii wówczas w Polsce rządzących: „Najważniejszym dążeniem moim w obecnym czasie jest zwołanie sejmu. W Polsce wszyscy krzyczą, że posiadają większość. Dopiero


jednak sejm wyjaśni i ustali, gdzie jest większość i czego ona chce"9).
Miał więc sejm unormować polskie życie polityczne. Uporządkować je i skierować na tory legalizmu. Tam, gdzie do tej pory rządziły prawa ulicznej demagogii i podniecającej tłumy histerii, zapanować miały reguły gry parlamentarnej, dopuszczającej partyjne spory, ale zawsze kornie chylące czoła przed wolą większości.
Łudził się też chyba Piłsudski, że w nowej sytuacji zatracą swą ostrość dawne podziały polityczne, które przypisywał przede wszystkim różnicom w kreśleniu dróg wiodących ku niepodległości. „W spór stąd wynikający — wspominał jego ocenę Bogusław Miedziński — wkładano za dużo zaciekłości, podejrzliwości i odsądzania strony przeciwnej od czci i dobrej wiary. Ale dziś historia powiedziała już swoje; niezależnie od tego, kto co i jak przewidywał, faktem jest, że stanęła przed nami wolność i życie niepodległe z jego ogromnymi i zupełnie nowymi zagadnieniami. Skutki przeszłości, szczególnie na przestrzeni zaboru rosyjskiego i pruskiego, gdzie byliśmy przez sto pięćdziesiąt lat odsunięci od udziału w życiu państwowym; skutki zniszczeń wojennych w kraju, który był polem bitwy przez lat cztery, którego warsztaty produkcyjne i zasoby pieniężne zostały zniszczone, są takie, że nie ma stronnictwa czy partii, która by mogła powiedzieć, że własnymi siłami potrafi dać radę wszystkim trudnościom" 10).
Właśnie sejm miał ogniskować wysiłki zmierzające do umocnienia odzyskanej państwowości. Destrukcyjne dotąd spory partyjne przekuć we wspólny trud zabezpieczania wątłej ciągle suwerenności.
„Nic nie rozumiecie mojej sytuacji w ogóle — krzyczał na swoich najbliższych współpracowników komendant w połowie stycznia 1919 roku — Nie chodzi o lewicę, czy prawicę, mam to w d... . Nie jestem tu od lewicy i dla niej, jestem dla całości. [...] Sprawy wewnętrzne załatwi Sejm, który na to właśnie zwołuję. Jaki będzie: lewy czy prawy — zobaczymy. Wszystkie moje wysiłki muszą iść w kierunku armii. O to się staram..." 11).
Gdyby te wszystkie enuncjacje traktować dosłownie można by wysnuć wniosek, iż parlament uważał Piłsudski za najdoskonalszą instytucję sprawowania władzy. Ale sąd taki nie oparłby się próbie historii. Piłsudski był niewątpliwie znakomitym taktykiem i do tej właśnie kategorii jego poczynań należy zaliczyć owo emablowanie parlamentu. W rzeczywistości daleki był od podmiotowego traktowania sejmu. Więcej, nie wierzył, by ciało to zdolne było do reprezentowania autentycznej woli narodu. W swym głębokim przekonaniu uznawał, iż sam dostatecznie dobrze pojął interesy tegoż narodu, by w jego imieniu móc działać. A więc to nie on miał pomagać sejmowi w trudnym dziele budowy państwa. Wręcz odwrotnie. Parlament miał mu tylko wykonanie owego zadania ułatwić.
Tymczasem sejm serio traktował swoją pozycję jedynego gospodarza Rzeczypospolitej i w tej rozbieżności pojmowania ról politycznych tkwiły źródła późniejszych konfliktów.
Początkowo w stosunkach parlamentu z dotychczasowym dyktatorem zdawała się panować pełna harmonia. 20 lutego, kiedy to Naczelnik złożył deklarację o zrzeczeniu się urzędu i opuścił salę, marszałek sejmu Wojciech Trąmpczyński oświadczył, że do laski marszałkowskiej zgłoszony został wniosek posłów Daszyńskiego, Korfantego, Stolarskiego i Witosa uzupełniony stukilkudziesięcioma podpisami ze wszystkich stronnictw politycznych, normujący na nowych zasadach funkcjonowanie naczelnych władz państwowych. Wniosek ten, zwany później „Małą Konstytucją" sejm przyjął jednogłośnie.
W myśl tej ustawy pełnia władzy państwowej spoczywała w rękach Sejmu Ustawodawczego. Jemu to podporządkowane zostały organa władzy wykonawczej — Naczelnik Państwa i rząd. Naczelnik, wybierany przez parlament i przed nim odpowiedzialny, reprezentował państwo na zewnątrz oraz był najwyższym wykonawcą uchwał sejmu w sprawach cywilnych i wojskowych. Powoływał na podstawie porozumienia z sejmem rząd, który za swe działania był również odpowiedzialny przed izbą. Każdy akt państwowy Naczelnika nabierał ważności dopiero z chwilą podpisania go przez odpowiedniego ministra. W ten sposób, w skrajnej postaci, wprowadzony został w Polsce system rządów parlamentarnych, głowie państwa pozostawiający właściwie tylko funkcje reprezentacyjne.
Jednocześnie specjalną uchwałą sejm jednomyślnie wyraził podziękowanie Piłsudskiemu „za pełne trudów sprawowanie urzędu w służbie dla Ojczyzny" i również jednogłośnie powierzył mu urząd Naczelnika Państwa.
Prawione z tej okazji przez obydwie strony komplementy nie były w stanie zmienić rzeczywistości: Piłsudski formalnie zachowując ten sam urząd — Naczelnika Państwa — faktycznie, z dyktatora przeistaczał się w prezydenta całkowicie niemalże pozbawionego możliwości politycznego działania.
Komendant był jednak politykiem zbyt wielkiego formatu, by sprawiony przez posłów gorset mógł go skutecznie krępować. Piastował poza tym stanowisko naczelnego wodza, które zważywszy na permanentnie trwające na rubieżach konflikty, dawało mu olbrzymie możliwości działania. Nie można też zapominać, iż praktycznie Sejm Ustawodawczy mógł zagrozić przemożnej pozycji politycznej Naczelnika tylko wówczas, gdyby wyłonił trwałą większość rządową. Biorąc wszakże pod uwagę fakt, iż prawica, centrum i lewica dysponowały zbliżoną liczbą mandatów, groźba ta nie rysowała się zbyt jasno.
Niemniej mariaż Piłsudskiego z sejmem od początku nie był związkiem, któremu rokować można było długą i wypełnioną harmonią przyszłość. Na razie obydwie strony, jak to zwykle bywa z małżeństwami kojarzonymi przez rozsądek, dbały o poprawność wzajemnych stosunków, nawet w momentach niewierności zachowując pozory zgodnego pożycia.
Tak było na przykład w kwietniu 1919 roku, kiedy Piłsudski zdecydował się zbrojną ręką zająć Wilno. Większość sejmu nie akceptowała natarcia na tym kierunku, uważając za pierwszoplanowe działania w Galicji wschodniej. Nie chcąc otwarcie antagonizować się z parlamentem naczelny wódz przeprowadził wyprawę wileńską w czasie sejmowych ferii wielkanocnych, wychodząc ze słusznego założenia, że im później rozpocznie się poselska dyskusja, tym skala protestu będzie mniejsza, zwłaszcza w sytuacji, kiedy działania wojskowe zwieńczone zostaną sukcesem.
W poufnych wypowiedziach nie krył jednak Piłsudski swego rozczarowania do sejmu. W liście z 21 sierpnia 1919 roku, skierowanym do przewidywanego na szefa Sztabu Generalnego gen. Stanisława Szeptyckie-go, pisał: „Chronię jak najusilniej wojsko, jego organizację i jego użycie od wkraczania do tych spraw obecnego Sejmu, z jego nieustaloną większością, wynikającymi stąd intrygami i drobnymi walkami stronnictw z ich często personalnymi interesami. [...] Zdobyłem się więc na to, że dałem wojsku i całej pracy wojskowej jedno trwałe oparcie — chociaż także prowizoryczne — oparcie na nieulegającym fluktuacjom i nastrojom chwilowym stronnictw i partii w ich walce o władzę — oparcie w mojej osobie. Nie zakrywam jednak oczu na to, że zostało to zrobione iure caduco i sytuacja utrzymana została przeze mnie jedynie dzięki zimnej krwi, uporczywej woli i pewnemu taktowi politycznemu, jaki posiadam..."12).
Z upływem czasu ton wypowiedzi dotyczących sejmu ulegał dalszemu zaostrzeniu. Parlament coraz skuteczniej sięgał bowiem po władzę nad krajem i tym samym kurczyły się wydatnie możliwości poczynań Naczelnika. Zaznaczyło się to zwłaszcza od chwili, gdy po zakończeniu wojny przestał pełnić funkcję naczelnego wodza.
Konflikt, choć maskowany kanonami kurtuazji i grzeczności, stał się tajemnicą poliszynela. Każdy wiedział, że to obawa przed Piłsudskim skłoniła sejm do dalszego ograniczenia kompetencji głowy państwa w uchwalonej 17 marca 1921 roku konstytucji. Wręcz policzkiem dla marszałka było zawarte w ustawie zasadniczej zastrzeżenie, iż prezydent nie może sprawować naczelnego dowództwa w czasie wojny.
W tej batalii Piłsudski nie tylko otrzymywał ciosy. Także je zadawał. On to wywołał w czerwcu 1922 roku przesilenie gabinetowe i tak nim sterował, by wykazać, że parlament w obecnym swym kształcie nie jest w stanie dźwigać odpowiedzialności za losy państwa. Dla osiągnięcia tego celu złamał nawet swą dotychczasową zasadę — nie krytykowania sejmu publicznie. W czasie jednego ze spotkań, 12 czerwca 1922 roku rzucił w twarz przedstawicielom parlamentu: „Panowie staliście się istotą dwoistą, rządem i źródłem praw. Stan to anormalny (podkr. — TN) i trwa, niestety, zbyt długo, ale z tej dwoistości musiały wyniknąć i konsekwencje. Dopóki ta dwoistość istnieje, nie wejdziemy w stan normalny..." 13).
Za nieprzychylnymi dla parlamentu słowami szły czyny. Między innymi Naczelnik odmówił powierzenia misji sformowania rządu Wojciechowi Korfantemu, desygnowanemu na premiera przez większość sejmu.
W odpowiedzi, forsująca kandydaturę Korfantego prawica, postanowiła usunąć adwersarza z zajmowanego urzędu i 26 lipca zgłosiła wniosek o votum nieufności dla niego. Brzmiał on:
„Zważywszy, że Naczelnik Państwa Józef Piłsudski przez nieposzanowanie praw Sejmu Ustawodawczego, lekceważenie żywotnych interesów państwowych i pogłębianie przeciwieństw i walk partyjnych, naraził Państwo na niepowetowane szkody moralne i materialne; że w szczególności w ostatnich miesiącach przez niekonstytucyjne prowokowanie przesilenia gabinetowego p. Ponikowskiego wywołał, a następnie przewlekał w państwie ciężkie przesilenie polityczne, gospodarcze i finansowe; że mimo desygnowania przez Sejmową Komisję Główną premiera w osobie posła Wojciecha Korfantego i mimo własnego zapewnienia, że nie będzie mu w utworzeniu rządu przeszkadzał, odmówił podpisania listy gabinetu posła Korfantego wbrew obowiązującym uchwałom sejmowym, których winien być stróżem i wykonawcą — podpisani posłowie wnoszą: Wysoki Sejm raczy uchwalić: Sejm odmawia swego zaufania Naczelnikowi Państwa Józefowi Piłsudskiemu" 14).
To już nie była wojna podjazdowa, w której chodzi o ewentualne przetrzepanie skóry krnąbrnemu, ale w sumie potrzebnemu partnerowi. Konflikt zbliżał się do granicy, spoza której nie istnieje możliwość odwrotu. Przestraszyła się też takiej ewentualności część posłów i ostatecznie Piłsudskiemu nie udzielono dymisji. Za wnioskiem głosowało 187 posłów, przeciw — 205, 4 kartki były puste. A przecież przed niespełna dwoma tygodniami sponiewierany teraz przez Naczelnika Korfanty cieszył się poparciem 219 deputowanych. Posłowie nie wykazali konsekwencji w działaniu i nie ulegało wątpliwości, iż cały ten konflikt z Piłsudskim nie przydał im autorytetu w oczach opinii publicznej.
Było to zresztą głównym celem marszałka. Nie widział on dla siebie miejsca w systemie rządów wprowadzanym przez konstytucję marcową. Przystępował do walki z nadmiernymi jego zdaniem uprawnieniami parlamentu. Finał tej batalii zależał w ostatecznym rachunku od tego, której stronie uda się przekonać społeczeństwo o wyższości własnych racji. Prawdę tę Piłsudski rozumiał doskonale.
Latem 1922 roku próbował udowodnić, że Sejm Ustawodawczy w gąszczu intryg partyjnych i personalnych nie dostrzega wartości nadrzędnej — polskiej racji stanu. Tak żegnał marszałek pierwszy sejm odrodzonej Rzeczypospolitej, który w kilka tygodni później zakończył swoją działalność.
Nowa izba wybrana w elekcji listopadowej 1922 r. niewiele różniła się od poprzedniej, chociaż swe pozycje wyraźnie wzmocniła prawica. Pojawił się też nowy czynnik na Wiejskiej — reprezentanci mniejszości narodowych. Ciągle jednak żadne stronnictwo nie dysponowało większością umożliwiającą trwałe objęcie rządów w państwie.
Piłsudski zaś zastosował nową metodę walki. Zdecydował się na zupełne oddanie pola przeciwnikowi, słusznie zresztą oczekując, iż ten nie poradzi sobie z narastającymi w kraju konfliktami i sprzecznościami.
Taktyka ta zaskoczyła rywali. Większość parlamentu (zgodnie z postanowieniami konstytucji już dwuizbowego) gotowa była głosować na dotychczasowego Naczelnika, w zbliżających się wyborach prezydenckich. Ale 4 grudnia 1922 r. na specjalnie zorganizowanym w Prezydium Rady Ministrów spotkaniu posłów i senatorów Piłsudski poprosił o niewysuwanie jego kandydatury. W uzasadnieniu tego kroku mówił m.in.:
„Byłem tarczą dla pocisków różnego rodzaju. Więc były tam kwiaty, wyrażające szczerze cześć, podziw i miłość. [...] Lecz zwyczaje polskie znają i inne pociski, mniej pachnące, pociski, na które musi być przygotowany przyszły Prezydent Rzeczypospolitej, który może będzie miał mniej spokojne nerwy, niż ja. Ja te pociski po żołdacku nazywałem «stinkgranatami» (granaty z cuchnącym gazem — TN), chcącymi zdusić mnie... w zapachu. Jako żołnierz, granaty wytrzymuję łatwo i nie robią one na mnie prawie żadnego wrażenia. Pachną i tyle. Długoletnia niewola zostawiła po sobie rozległe bagna i trzęsawiska. Co do mnie, na polowaniach nawet, gdyby polowano na mnie, chodzę łatwo, bo chód mam lekki, choć rękę nieraz ciężką. Nie grzęznę. Po przejściu bagna oglądam lekko zmoczone nogi i idę dalej..."
Niby ogólne to były zarzuty, ale nikt nie mógł mieć wątpliwości pod czyim kierował je Piłsudski adresem. Chwilę wcześniej wypowiedział bowiem charakterystyczne zastrzeżenie: „O stosunku do Sejmu nie chcę wcale mówić [...] Tłumaczenia zaniecham..."15).
W podobne grzeczności nie bawił się ustępujący Naczelnik w rozmowach prywatnych. Władysławowi Baranowskiemu tak mówił o swej walce z sejmem: „Jestem ciągle zwierzyną w klatce, do której każdy śmierdziel strzelać może..., lecz mniejsza z tym. Najwstrętniejsze przeszedłem i mam to poza sobą, niech inni z tym się parają. Cztery lata!"16).
Coraz większe rozczarowanie do sejmu przeistoczyło się w głęboki i trwały uraz pod wpływem wypadków z grudnia 1922 roku.
9 grudnia tworzący Zgromadzenie Narodowe, zebrani na wspólnym posiedzeniu posłowie i senatorowie wybrali pierwszego prezydenta odrodzonej Rzeczypospolitej. Został nim Gabriel Narutowicz, uczony o europejskiej sławie, aktualnie piastujący stanowisko ministra spraw zagranicznych. O wyborze przesądziły głosy lewicy i centrum oraz mniejszości narodowych. I chociaż elekcja odbyła się od początku do końca w majestacie prawa, to jednak jej wynik został zakwestionowany przez prawicę. Narodowa demokracja całkowicie uległa partyjnemu zaślepieniu. Jej prasa w wydaniach porannych z 10 grudnia opublikowała oficjalne oświadczenie przywódców prawicowych klubów sejmowych, głoszące, iż Narutowicz „narzucony został na Prezydenta głosami obcych narodowości", i że „naród polski musi odczuć i odczuje" taki wybór, „jako ciężką zniewagę" i „jako gwałt zadany myśli politycznej polskiej"17). Liderzy prawicy sejmowej zapowiadali, że ich kluby nie tylko „odmówią wszelkiego poparcia" rządom powoływanym przez Narutowicza, ale także „podejmą stanowczą walkę o narodowy charakter państwa". Jednocześnie w licznych artykułach prasowych i na masowo organizowanych wiecach ulicznych obrzucano nowo obranego prezydenta niewybrednymi obelgami i oszczerstwami. Zorganizowano tysiące ludzi do pisania na adres Narutowicza anonimów pełnych wyzwisk oraz zapowiedzi „marnej śmierci".
Po poniesieniu porażki w parlamencie, kiedy prawo, legalizm i konstytucja stanęły za prezydentem-elektem, prawica zdecydowała się na przeniesienie walki na ulicę. Chodziło jej o pokazanie siły, o zastraszenie przeciwników. Nie zważano na fakt, iż postępowanie takie równoznaczne było z pomiataniem autorytetem sejmu i stanowionych przez niego ustaw.
Przy użyciu siły endecja postanowiła też
nie dopuścić do objęcia władzy przez elekta. Cel ten chciano osiągnąć przez uniemożliwienie jego zaprzysiężenia. 11 grudnia, kiedy prezydencki powóz zmierzał w kierunku ulicy Wiejskiej, Aleje Ujazdowskie zatarasowała barykada zaimprowizowana ze ściągniętych z pobliskiego parku ławek. „Tłum powitał zatrzymanego Prezydenta — pisał Władysław Pobóg-Malinowski — wrogimi okrzykami, gwizdem, przekleństwami, wnet posypały się zabłocone, zbite na twardo grudy śniegu; kilku takich grud trafiło Prezydenta, paru zuchwalców z kijami wskoczyło na stopnie powozu; mocnym ruchem strącił ich towarzyszący Prezydentowi szef protokołu St. Przeździecki. Za powozem, gdy minął roztrąconą barykadę, pobiegł wrzeszczący tłum z podniesionymi kijami; z tyłu i z boków, z mijanych tłumów, sypały się wciąż grudy śniegu z błotem..." l8).
Prezydent został jednak zaprzysiężony i objął urzędowanie. Ale burza nienawiści rozpętana przez prawicę wydała owoce. 16 grudnia Narutowicz zginął z rąk zamachowca. Dla Polaków, dumnych z tego, że ich ojczyzna nie znała dotąd królobójstwa, był to wstrząs, którego przecenić nie sposób. Rzecz jasna, nie dla wszystkich. Zbyt daleko zaawansowane było polityczne zacietrzewienie.
Bez wątpienia jednak dla Piłsudskiego śmierć Narutowicza i poprzedzające ją wypadki były wstrząsem niezwykle silnym. Ostatecznie utwierdził się w przekonaniu, iż interesy poszczególnych ugrupowań są tak rozbieżne i tak brutalnie egzekwowane, że zagrozić to może podstawom istnienia państwa.
Owa refleksja ogólna uzupełniona została przez doznania bardziej osobiste. Morderca prezydenta zeznał na procesie, iż uprzednio zamierzał zabić Naczelnika Państwa. Podał nawet szczegóły planowanego zamachu, z którego zrezygnował w ostatniej chwili na wieść o nie kandydowaniu przez niego w zbliżającej się elekcji prezydenckiej. Nie ulegało wątpliwości, że zamachowiec dopiąłby swego i choć nie można zarzucić marszałkowi braku odwagi, to wizja przypadkiem unikniętej śmierci musiała zaciążyć nad jego osobowością, pogłębić stare antyparlamentarne urazy.
Nieprzypadkowo przecież w tym czasie w mentalności komendanta dokonała się istotna przemiana. Przestał dowierzać ludziom, nawet ze swego bliskiego otoczenia. Stał się ostry, wymagający, w rozmowach często wręcz nieuprzejmy. To właśnie w tym czasie wyraźnej zmianie uległ język jego wypowiedzi. „Słownictwo młodego Piłsudskiego — pisał Adam Krzyżanowski — delikatnego i wytwornego w obejściu nie obfitowało w brutalne wymyślania i obelgi. Dopiero po wycofaniu się z życia publicznego miotał wyzwiskami w swoich przeciwników. Zmienił obyczaje wbrew prośbom i zaklęciom przyjaciół i rodziny w nadziei, że używaniem tej broni oszczędzi przeciwnikom i sobie godzenia w nich nagim, fizycznym przymusem" 19).
Wydarzenia z grudnia 1922 roku utwierdziły Piłsudskiego w przekonaniu o potrzebie walki ze złem, jego zdaniem drążącym Rzeczpospolitą, tj. z obezwładniającym parlament egoizmem stronnictw, przede wszystkim prawicowych. Chwilowo jednak konfrontacja uległa odroczeniu. Objął bowiem marszałek jedno z najwyższych stanowisk wojskowych — szefa Sztabu Generalnego, które uniemożliwiało mu wstąpienie w szranki politycznej rywalizacji.
W maju 1923 r. tak niechlubnie poczynająca sobie przed pięciu miesiącami endecja zawarła porozumienie z Polskim Stronnictwem Ludowym „Piast", konstruując w ten sposób prawicowocentrową większość potrzebną do sformowania gabinetu. Piłsudski zareagował niezwykle ostro. 29 maja demonstracyjne poprosił o zwolnienie ze stanowiska szefa Sztabu Generalnego, a 2 lipca, po zakończeniu pobytu rumuńskiej pary królewskiej, przed rokiem goszczącej go w Bukareszcie, zrzekł się ostatniej godności państwowej — przewodnictwa w Ścisłej Radzie Wojennej. Następnego dnia, w czasie pożegnalnego bankietu w „Bristolu" poddał ostrej krytyce panujące w Polsce stosunki. Przede wszystkim gromił nowo powołany rząd Witosa, ale nie oszczędzał też stojącego za nim sejmu.
Wspominając pierwsze miesiące niepodległości mówił m.in.: „Dyktatorem byłem kilka miesięcy. Decyzją moją głupią czy rozumną, to jest wszystko jedno, postanowiłem zwołanie sejmu, oddanie władzy mojej w jego ręce i stworzenie legalnej formy życia państwa polskiego. Była to moja decyzja. Decyzja ta została usłuchana. Panowie posłowie, którzy potem nieraz przeciw mnie występowali, zostali wybrani na mój rozkaz, tego rozkazu usłuchali, wybór przyjęli, na określony przeze mnie termin do Warszawy się stawili..."20).
Dwa elementy tej wypowiedzi szczególnie przyciągają uwagę. Pierwszy to dystansowanie się marszałka od jego własnej decyzji o zwołaniu Sejmu Ustawodawczego. Jeszcze dosyć ostrożne, bowiem stanowcze potępienie szybkiego zorganizowania wyborów równoznaczne byłoby z przyznaniem się do błędnego posunięcia politycznego. Drugi akcent oświadczenia, nie mniej interesujący, to paternalistyczne traktowanie sejmu. Zdaniem mówcy parlament nie zebrał się dlatego, iż tylko w ten sposób naród mógł objawić swoją wolę. Wybory przeprowadzono, ponieważ było to życzeniem Naczelnika. Stanowisko takie równoznaczne było z odbieraniem społeczeństwu jego podmiotowości politycznej. Piłsudski coraz bardziej skłonny był uznawać siebie nie za wybitnego syna, ale wręcz ojca narodu. Tymczasem — a był o tym głęboko przekonany — społeczeństwo nie potraktowało go z należytą atencją. „Był cień — mówił w «Bristolu» — który biegł koło mnie, to wyprzedzał mnie, to pozostawał w tyle. Cieniów takich było mnóstwo, cienie te otaczały mnie zawsze, cienie nieodstępne, chodzące krok w krok, śledzące mnie i przedrzeźniające. Czy na polu bitew, czy w spokojnej pracy w Belwederze, czy w pieszczotach dziecka, cień ten nieodstępny koło mnie ścigał mnie i prześladował. Zapluty, potworny karzeł na krzywych nóżkach, wypluwający swoją brudną duszę, opluwający mnie zewsząd, nie szczędzący niczego, co szczędzić trzeba — rodziny, stosunków, bliskich mi ludzi, śledzący moje kroki, robiący małpie grymasy, przekształcający każdą myśl odwrotnie — ten potworny karzeł pełzał za mną, jak nieodłączny druh. [...] Nie sądźcie, panowie, że to jest tylko metafora..." 21).
Karzeł ów nie poprzestał na podłości słów. Nie cofnął się przed zbrodnią. „W tej samej chwili, gdy Belweder, miejsce zaszczytu, miejsce honoru Polski, opuściłem, wszedł tam inny człowiek, wybrany legalnie aktem uroczystym, podpisanym przez marszałka sejmu. Oddałem mu władzę zgodnie z Konstytucją. Na moje miejsce przyszedł dla reprezentacji narodu całego i wszedł na tę ścieżkę, którą ja po trosze przetorowałem, człowiek inny. Nie rozważam jego zalet, ani wad, nie omawiam jego wartości. Człowiek ten, jak ja, został wyniesiony ponad innych, dobrowolnym aktem włożono na niego obowiązek, że ma być naszym przedstawicielem, ma w pieczy mieć nasz honor, naszą godność. Ta szajka, ta banda, która czepiała się mego honoru, tu zechciała szukać krwi. Prezydent nasz zamordowany został po burdach ulicznych, obrażających wartość pracy reprezentacyjnej, przez tych samych ludzi, którzy ongiś w stosunku do pierwszego reprezentanta, wolnym aktem wybranego, tyle brudu, tyle potwornej, niskiej nienawiści wykazali. Teraz spełnili zbrodnię. Mord karany przez prawo. Moi panowie, jestem żołnierzem. Żołnierz powołany bywa do ciężkich obowiązków, nieraz sprzecznych ze swoim sumieniem, ze swoją myślą, z drogimi uczuciami. Gdym sobie pomyślał na chwilę, że ja tych panów, jako żołnierz, bronić będę, zawahałem się w swoim sumieniu. A gdym się raz zawahał, zdecydowałem, że żołnierzem być nie mogę. Podałem się do dymisji z wojska. To są moi panowie, przyczyny i motywy, dla których służbę państwową opuszczam" 22).
Słowa te oznaczały wypowiedzenie otwartej wojny endecko-piastowskimu rządowi Witosa, oraz popierającemu go sejmowi. Marszałek demonstracyjnie zaszył się w Sulejówku, nie chcąc brać odpowiedzialności za sytuację w kraju, systematycznie jego zdaniem pogarszaną przez kolejne poczynania parlamentu.
Działał w dwóch kierunkach. Z jednej strony zaciekle zwalczał partie i polityków, których obwiniał o coraz bardziej panoszące się zło, z drugiej zaś zwracał uwagę na pilną potrzebę zreformowania aktualnego systemu rządów.
Dla sejmu — w 1919 roku uznanego za domu ojczystego jedynego pana i gospodarza — nie znajdował miłych określeń. Nie tajona awersja, z biegiem czasu ulegała wyraźnemu pogłębieniu.
Jeszcze w wywiadzie udzielonym w sierpniu 1923 roku redaktorowi wileńskiego „Słowa" Stanisławowi Mackiewiczowi wypowiadał marszałek na temat parlamentu zdania krytyczne, ale bez ostentacyjnej złośliwości. Źródło wszelkiego zła w pracy sejmu widział w tym, że „Sejm poprzedni wybrała przecież jeszcze Polska niewoli. Sejm obecny nie pozyskał żadnych nowych wartości"23).
W dwa lata później, w sierpniu 1925 roku, tę samą treść Piłsudski przekazywał już bardzo brutalnymi słowami. Mówił: „Chciałem wierzyć wtedy (po przybyciu z Magdeburga — TN) [...], że wraz z odrodzeniem Polski odrodzenie duszy ludzkiej pójdzie. [...] Odrodzenia w suwerenach (aluzja do stwierdzenia Małej Konstytucji — „władzą suwerenną i ustawodawczą w Państwie Polskim jest Sejm Ustawodawczy" —- TN") nie znalazłem. Gdy robie przypomnę owe lata, gdy najważniejszą kwestią, o której przy gromach nowej nawałnicy mówiono: kto rozumny jakiemu zaborcy się sprzedawał, a kto miał nędzny rozum stanu, że się sprzedawał głupio. Kto rozumny się sprzedawał — gdy zapachy dawne, piękne, ładne do mnie doleciały: rodzime szpicelki, rodzime kurewki, kłócące się o to, kto więcej dawał, a kto więcej brał..." 24).
Więcej w tej wypowiedzi inwektyw niż treści. I oto właśnie chodziło — o pognębienie przeciwników, o ich skompromitowanie, o ośmieszenie w oczach opinii publicznej.
Bezpardonowej walce towarzyszyły oświadczenia podkreślające potrzebę zreformowania polskiego parlamentaryzmu. Deklarował się Piłsudski jako zdecydowany przeciwnik obecnych metod sejmowych, ale jednocześnie wyjaśniał, że w gruncie rzeczy należy do grona zwolenników rządów parlamentarnych. Zapewniał o tym m.in. polityków lewicy i centrum zgromadzonych na specjalnej herbatce w dniu 2 lutego 1924 r. w mieszkaniu Bogusława Miedzińskiego.
Podobne myśli zawarł marszałek w wywiadzie udzielonym „Nowemu Kurierowi Polskiemu" w dniu 29 kwietnia 1926 r„ a więc w chwili, w której bez wątpienia zdecydowany już był orężnie sięgnąć po władzę. Mówił wówczas, że Polska podobnie jak cała Europa przeżywa kryzys parlamentaryzmu. Na pytanie, gdzie tkwią korzenie tego zjawiska, odpowiadał:
„Jest jedna sprzeczność zanadto silna, aby nie przejawiała się ona stale i ciągle. Według zasady ustroju parlamentarnego — rząd rządzi, sejm sądzi. Gdy zaś zastępuje ją praktyka, że sędzia jest oskarżonym, a oskarżony także sędzią, to wówczas musi nastąpić zanik wszelkiego poczucia odpowiedzialności. [...] To jest charakterystyczna cecha kryzysu parlamentaryzmu wszędzie. Powstaje wówczas jak gdyby zabawa w próby rządów całkiem nieodpowiedzialnych i z konieczności formują sio wtedy tylko mafie i konwentykle. ze stałymi z ich strony próbami siadania do rządu, tylko cokolwiek inaczej niż poprzednio. Jest to stan, który demoralizuje to, co jest rządem, i to, co jest sądem. Musi powstać w takim wypadku coś w rodzaju nierządu, którym jakoby Polska zawsze stała." 25).
Wyjście z tego ślepego zanika systemu rządzenia, widział Piłsudski we wzmocnieniu władzy wykonawczej kosztem ustawodawczej, pozostawiając jednak tej ostatniej należne jej uprawnienia kontrolne. Propozycja ta nie była nowością dla opinii. Właściwie większość stronnictw i polityków była zdania, że w tym kierunku powinna zmierzać reforma polskiego parlamentaryzmu, którego stan obecny nikogo nie zadowalał.
Ale Piłsudskiemu w gruncie rzeczy nie
chodziło o uzdrowienie mechanizmów władzy. Przede wszystkim dążył do przejęcia rządów we własne ręce. Łamiąc żołnierską przysięgę, zbrojną ręką sięgał po zwierzchnictwo nad narodem. W dalszym ciągu zapewniał o swych demokratycznych przekonaniach, ale występując przeciwko legalnemu porządkowi Rzeczypospolitej, odmawiając prawa do rządzenia krajem reprezentującemu naród sejmowi, stawał się dyktatorem.
Mówił w wywiadzie z 11 maja 1926 roku: „Staję do walki, tak, jak i poprzednio, z głównym złem państwa: panowaniem rozwydrzonych partii i stronnictw nad Polską, zapominaniem o imponderabiliach, a pamiętaniem tylko o groszu i korzyści". Raz więc jeszcze przywoływał argument mówiący, że to nie o walkę z samym parlamentem chodzi, a jedynie o wykorzenienie trawiącej go choroby. Przyszłość miała pokazać, że nie były to deklaracje prawdziwe.
Uchwalą, co zechcę, zatwierdzą, co każę, a jeśli nie, to będę łamał, łamał...
Działalność parlamentu przed majem 1926 r. bez wątpienia budzić mogła różnego rodzaju zastrzeżenia. Oskarżanie go — jak to czynił Piłsudski, o wszelkie zło panujące w państwie, było jednak złośliwą przesadą. Zarzucał marszałek sejmowi, że pławi się w orgii intryg, że nie jest w stanie wyłonić trwałej większości rządzącej i przez to wtrąca kraj w wiry partyjnej rywalizacji. Oskarżenie to polegało jednak na zwykłym myleniu skutku z przyczyną. Społeczeństwo rozchodziło się bowiem coraz bardziej w swoich poglądach politycznych nie dlatego, że nie było zgody na ulicy Wiejskiej. Odwrotnie — to układy sejmowe stanowiły odbicie politycznej fizjonomii ówczesnej Polski, jej podziałów społecznych, politycznych, narodowych. W tych warunkach demokratyczne rządzenie krajem przychodziło z trudem. Wymagało czasu, niezbędnego do wypracowania odpowiedniego modelu sprawowania władzy. Ten bowiem, który usankcjonowany został przez konstytucję marcową, funkcjonował nie najlepiej. Potrzebował korekty. Piłsudski takie właśnie działania zapowiadał, ale jego lekarstwa mające uzdrowić polski parlamentaryzm, uczyniły z sejmu dekorację, skrywającą system rządzenia z demokracją niewiele mający wspólnego.
Dążył marszałek do celu powoli, ale konsekwentnie. Po osiągnięciu zwycięstwa nie wprowadził siłą nowego modelu rządów, nie oktrojował konstytucji. Po części dlatego, że bał się nowej fali oporu, w tym również i dotychczasowych sojuszników, zwłaszcza z lewicy. Opóźniał też działanie brak własnych, oryginalnych recept rządzenia. Przed majem 1926 r. samotnik z Sulejówka rozbudowywał program negatywny, gromił rzeczywiste i urojone winy politycznych adwersarzy. Nigdy jednak nie mówił, co czynić, by wyeliminować zło. Za program wystarczyć miała jego własna osoba i tzw. imponderabilia. No i zaciekłe, bez umiaru w słowach, atakowanie przeciwników.
I chociaż po przewrocie sytuacja zmieniła się diametralnie, to dotychczasowej metody walki z parlamentem Piłsudski nie zarzucił. Nadal za wszelką cenę dążył do skompromitowania sejmu w oczach opinii publicznej, miotając nań gromy, ale aż do lata 1930 r. niewiele czyniąc mu złego.
Nie został więc rozwiązany sejm, chociaż w jego rządy wymierzony został zamach. Niezrozumiałe to posunięcie, jeśli przyjąć, że majowemu zwycięzcy chodziło o rzeczywistą sanację systemu władzy. Znakomicie natomiast krok ów mieścił się w koncepcji zakładającej dalsze pomiatanie parlamentu. Garnitur posłów i senatorów wyłoniony w 1922 roku posiadał wystarczająco zabagnioną w oczach opinii hipotekę, a ponadto majowa manifestacja siły skutecznie osłabiła w dotychczasowych suwerenach wolę walki. Świadom był też Piłsudski, że natychmiastowe wybory przyniosą sukces nie jemu, a popierającej go lewicy, z której celami dawno już przestał się identyfikować. „Rząd — notował w dzienniku deklarację premiera Bartla Maciej Rataj — nie pójdzie na natychmiastowe rozwiązanie sejmu, czego domagała się lewica, bo wybory dałyby w tych warunkach radykalną hołotę. Trzeba przeciągnąć sejm do marca — kwietnia 1927 roku, aż się kraj uspokoi" 26).

1) Pisma zbiorowe, Warszawa 1937, T. I, s. 172.
2) Tamże, s. 122—123.
3) Tomasz Nałęcz, Działalność i legenda Józefa Piłsudskiego. ,,Wiadomości Historyczne", 1981, nr 6, s. 342—345.
4) Pisma Zbiorowe, T. IV, s. 88—89
5) Tamże, T. V, s 205.
6) Tamże, s. 55—58.
7) Tamże, s. 60—61.
8) Tamże, s. 182
9) Tamże, s. 35.
10) Bogusław Miedziński, Wspomnienia. „Zeszyty Historyczne", nr 37, Paryż 1976, s. 170—171.
11) Władysław Baranowski, Rozmowy z Piłsudskim 1916—1931. Warszawa 1938, s. 96.
12) Wacław Jędrzejewicz, Kronika życia Józefa Piłsudskiego 1867—1935 T. I, Londyn 1977, s. 452.
13) Pisma Zbiorowe T. V, s. 247—248.
14) W. Jędrzejewicz, op. cit., T. II, s. 60.
15) Pisma Zbiorowe, T V, s. 294—295.
16) W. Baranowski, op. cit., s. 167.
17) „Kurier Warszawski", nr 339 z 10 grudnia 1922 r.
18) Władysław Pobóg-Malinowski, Najnowsza historia polityczna Polski. T. II, Londyn 1967, s. 601.
19) Adam Krzyżanowski, Dzieje Polski. Paryż 1973, s. 98—99.
20) Pisma Zbiorowe, T. VI, s. 28.
21) Tamże, s. 30—31.
22) Tamże, s. 33—34,
23) Tamże, s. 99.
24) Tamże, T. VIII, s. 205—206
25) Tamże, s. 330
26) Maciej Rataj, Pamiętniki 1918—1927. Warszawa 1965, s. 370.
Młodzi obywatele RP odróżniają socjalizm od socrealizmu.
2011-02-11 23:47:43
Dojrzewanie świadomości w czasie




Od dawna kiełkował w mojej głowie pewien pomysł: stworzenie testu świadomości politycznej młodych Polaków, starający się na jakiejś reprezentatywnej stosunkowo próbie określić, czego tak naprawdę oczekuje młodzież, i czy są to przekonania odznaczające się pewną konkretną świadomością, czy też jedynie kierowanie się czymś, co wydaje im się pociągające wyłącznie na zasadzie sloganów. Skąd w ogóle taki pomysł ? Być może dlatego, że wywodzę się ze szkoły łączącego warsztat badawczy historyka i socjologa równocześnie, mojego promotora, prof. Marcina Kuli, którego naukowej metodologii wiele zawdzięczam. Muszę przyznać, że rezultaty dla mnie samego okazały się po prostu szokujące, gdyż nie układałem pytań w rodzaju: czy socjalizm jest fajny, czy czytasz dzieła klasyków marksizmu, ani czy jesteś zwolennikiem socjalizmu. Zaletą tego testu jest nie znanie wyniku przed jego wypełnieniem. Tytuł testu jaki przeprowadziłem na portalu fotka.pl i który został rozwiązany do tej pory przez 154 osoby brzmi: Jaki jest Twój polityczny światopogląd ?
Możliwości rozwiązań dałem cztery: prawicowy, anarchizm, socjalizm naukowy, socjalizm reformistyczny, starając się w sześciu pytaniach wyświetlających się w przemiennej kolejności ująć w pigułce kwintesencję tego, czym charakteryzuje się każdy z tych nurtów.
Oto pytania i możliwe rozwiązania do wyboru:

Jak postrzegasz różnice społeczne ?
Pytanie: 1/6

Istnieją pewne nierówności, które można ograniczyć na drodze reform
Nierówności zmniejszają się wraz ze wzrostem świadomości - bogatszych można przecież przekonać do swoich racji
System kapitalistyczny tworzy nierówność - biznesmen i jego sprzątaczka nie mają tych samych interesów
Nie ma czegoś takiego, bogaty biznesmen i jego sprzątaczka są tym samym narodem

Jaki model gospodarki popierasz ?
Pytanie: 2/6


gospodarka oparta na kooperatywach i spółdzielniach
demokratyczne centralne planowanie w granicach rozsądku
Społeczna gospodarka rynkowa
Brak ograniczeń w sferze biznesu

Czy jesteś za tym, by ludzi traktowano jako równych ?
Pytanie: 3/6

Tak, dlatego trzeba walczyć z niesprawiedliwością, by dać po prostu możliwości równych szans, a nie jałmużnę
Tak, chociaż nierówności prowadzą do dobrobytu
Nie, to sprzeczne z naturą
Tak, ale ci, którzy o nią walczą, chcą tylko być równiejsi

Jaki jest Twój stosunek do socjalizmu realnego ?
Pytanie: 4/6


Każdy socjalizm jest sam w sobie złem
Socjalizm realny to przeszłość wielu obywateli, której skazywać na niepamięć nie należy
Socjalizm realny to zaprzeczenie prawdziwego socjalizmu
Socjalizm realny to kwintesencja socjalizmu, jaki chcą wcielać zwolennicy rewolucji

Jak widzisz drogę do przemian społeczno-politycznych ?
Pytanie: 5/6


Jedyne zmiany jakich potrzeba to mniej państwa w gospodarce
Wypowiedzenie umowy społecznej, jak np w Egipcie
Reformy parlamentarne
Rozwijanie form spółdzielczości i dążenie do modelu szwedzkiego

Jak zapatrujesz się na kwestie podatkowe ?
Pytanie: 6/6


Wysokie podatki dla sfery biznesowej
Najniższe podatki dla przedsiębiorców, wyższe dla reszty społeczeństwa
Ulgi podatkowe dla przedsiębiorców i podatki progresywne
Podatki należy w ogóle zlikwidować

Muszę przyznać się do pewnej premedytacji, jaka zadecydowała o wyraźnym rozgraniczeniu socjalizmu realnego i naukowego, mimo, że nie chodziło tu o to, by negować społeczne osiągnięcia pierwszego z nich. Socjalizm realny nie był kwintesencją socjalizmu, ale przyniósł on rozwój cywilizacyjny, zmieniając strukturę klasową społeczeństwa, uruchamiając szereg tzw. funduszy spożycia społecznego. Miał swe plusy i minusy, nie jest też prawdą, że wszystkie kraje realsocjalizmu były pogrążone w pogłębiającej się stagnacji, czego można się dowiedzieć ze źródeł wcale nie nastawionych na promowanie jakiejkolwiek formy socjalizmu.

http://www.exporter.pl/zarzadzanie/ue/1przed89.html

„Pod panowaniem komunistów polityka gospodarcza preferowała równowagę makroekonomiczną, w tym także równowagę bilansu płatniczego. W rezultacie zadłużenie Czech w porównaniu do innych krajów komunistycznych było bardzo niskie. Inflacja była umiarkowana i wynosiła w 1989 roku około 2,2%. Szczegółową sytuację przedstawia tabela 5”.

Niemniej to właśnie socrealizm w postaci reprezentowanej przez kierownictwo partyjne okazał się czynnikiem niszczącym efekty tych zdobyczy. Można to ująć w metaforze, że socrealistyczne elity poddały okręt, jakim był rządzony przez nie kraj wszechwładzy zachodniego kapitału, a w Polsce już od lat 60 trwały przemiany w duchu restytucji mechanizmów kapitalistycznych. Nie przypadkiem przywódcą kierunku naciskającego na zmiany w duchu liberalnym, nie tylko w kwestiach politycznych był jeden z wczorajszych architektów polskiego stalinizmu i jeden z czołowych przywódców partyjno-państwowych, jakim był Roman Zambrowski.
Równocześnie zlekceważono głos zwykłych ludzi tworzących spontanicznie w zakładach pracy i fabrykach rady, jakie miały być całkowicie samorządnymi organami demokratycznymi i które na ziemiach polskich miały tradycję od rewolucji 1905 i jakie były również oddolnym pomysłem robotniczym, przyjętym entuzjastycznie przez Lenina w Rosji pod carskim jarzmem. Radom tym odebrano po prostu głos, powołując centralnie sterowaną instytucję, odbierającą im kompetencje, a w obliczu gdy nie posiadały władzy ani mediów, można było to łatwo uczynić.

Socjalizm ten, w wydaniu władzy państwowej miał jak widać nie wiele wspólnego z przekonaniem głoszonym np. przez Che Guevarę i Fidela Castro: Nie jestem wyzwolicielem, wyzwoliciele nie istnieją – są tylko ludzie, którzy sami własnymi siłami się uwalniają.

Mimo, że generalnie obóz władzy państwowej w tej epoce zasługuje na krytyczną ocenę, udało się mu jednak przeprowadzić radykalne reformy, jakich nie zamierzał przeprowadzać obóz przedwrześniowy, ani też rząd polski w Londynie w kraju, w którym przed wojną 40 % społeczeństwa nie umiało czytać ani pisać, liczne grupy ludności nigdy na oczy nie oglądały lekarza ani nauczyciela, a epidemie tyfusu, ospy, gruźlicy, czy krzywicy obejmowały znaczną liczbę polskich dzieci.

Jednak układając ten tekst, chciałem sprawdzić, czy jakaś część ludzi zdaje sobie sprawę, że socjalizm realny a socjalizm naukowy, to zupełnie różne pojęcia. Poza tym muszę przyznać się do niechęci, jaką nieodmiennie wywołuje we mnie postawa oportunistyczna. Zetknąłem się już kilkakrotnie w życiu z osobami, które po próbie przekonania mnie do postawy antykomunistycznej, na pewnym etapie dyskusji zaczynały dostrzegać czynnik zmiany świadomości społecznej w czasie. I wówczas ich argumentacja przyjmowała zgoła inne zabarwienie, budzące jednak u mnie tylko i wyłącznie niesmak:
„Ja ci nic nie przeszkadzam. Pamiętaj, że mnie w PRL żyło się całkiem dobrze”.

Jest to postawa negująca, że każda postać przemiany społeczno-ekonomiczno-politycznej jest uzależniona od epoki i szeregu miejscowych uwarunkowań, a także okoliczności zewnętrznych i wewnętrznych. Fakt, że istotą nauki marksistowskiej rozwiniętej przez Lenina jest, że każda rewolucja to proces który za każdym razem staje się na nowo, lekceważą też niektórzy uważający się za lewicowych komentatorzy, dla których wskazywanie na zasadność myśli marksistowskiej jest równoznaczna z powrotem do PRL i podległości ZSRR, co pokazuje tylko jak dalece sięga ich niezrozumienie tego zagadnienia.
Po uwzględnieniu wyżej wymienionych czynników konieczność rozgraniczeń pomiędzy socjalizmem naukowym a realnym była dla mnie tym bardziej oczywista.

Jak wygląda świadomość polityczna respondentów należących do różnych grup wiekowych – średnio 20-30 latków zgodnie z wynikami tego testu ?
40.22 % głosujących w ciągu trzech dni od dodania testu na fotka.pl osiągnęło wynik socjalizm naukowy, 18.48 % socjalizm reformistyczny, anarchizm – 16.3%, a pozostałe 25 % okazało się prawicowcami.

Przy czym wyznacznikiem określającym te przekonania był konkretny, spójny światopogląd w warstwie społecznej, ekonomicznej i politycznej, a nie jakiekolwiek kwestie obyczajowe. Wyniki te wskazują, że wśród młodych Polaków, uwalniających się stopniowo od wpływów zakłamanego liberalnego mitu dojrzewa stopniowo przekonanie, że to ludzie świadomi swych celów i dążeń mogą dokonać własnymi wysiłkami prawdziwej zmiany społecznej i ustrojowej, że chcą być podmiotem, który ma coś do powiedzenia. Równocześnie to, że nurt reformistyczny i anarchistyczny nie odniosły najdelikatniej mówiąc miażdżącego zwycięstwa w stosunku do socjalizmu naukowego w obliczu wyraźnego kurczenia się poparcia jakie zyskują prawicowe koncepcje społeczeństwa, powinno dawać do myślenia jego zwolennikom. Jest to przede wszystkim test dla prawdziwości głoszonych przez nich demokratycznych haseł, czy gotowi są taką świadomość społeczną uszanować. Z drugiej strony pokazuje to, że ich program polityczny ani oparty na reformach, ani też na odbieraniu kapitalistom wpływów poprzez rozwój spółdzielczości, nie jawi się jako skuteczna i całościowa alternatywa dla obecnego modelu.

Ważny wpływ na przemiany świadomości w czasie wywierają też przemiany zachodzące w odległych częściach świata, jak np. obalenie dyktatury tunezyjskiej czy egipskiej, choć to czy rewolucje te złapią drugi oddech i w jakim ostatecznie kierunku doprowadzą nie jest jeszcze na dzień dzisiejszy kwestią przesądzoną. Tym bardziej wzmacnia to jednak doświadczenie jak wiele znaczy świadomy i spójny program całościowych przemian, nie pozwalający zatrzymać się na obaleniu tyranii i pozwalający dzięki towarzyszącej im wysokiej świadomości zdobycze tych przemian zachować. Okazuje się, że antykomunistyczne straszaki wobec konkretnych przemian świadomości w czasie i dostrzegania znaczenia takich czynników jak właśnie świadomość i przejrzystość, decydujących o formie realizacji socjalizmu są bezsilne.


Kilka słów o przyjaciołach ludu i Orlando Figesie
2011-01-28 00:59:18
Polscy antykomuniści tak na prawicy, jak i lewicy to ludzie z którymi dyskutować nie sposób, ze względu na to, że nie interesuje ich przekaz płynący z treści, choćby nawet po części poświadczał, lecz ukazywał w nieco bardziej właściwych proporcjach ich argumenty. Ważna jest data i miejsce wydania. Książki wydane w PRL są z zasady niewiarygodne, nawet gdy zawierają treści pokazujące rzeczywistość w bynajmniej nie jednostronnej perspektywie, nie kryjącej różnych kontrastów i zróżnicowań. Te same kryteria kto to wydał nie obowiązują zresztą w stosunku do konkurencji politycznej, czy nawet przeciwników, których argumentacja nie podlega żadnej dyskusji.

Komunizm to wcielone zło, według tej wykładni, a dogmat ten z jakiejkolwiek strony nie może zostać podważony. Nie ma mowy nawet w tej odmianie antykomunizmu o jakimkolwiek różnicowaniu, czy choćby obiektywnym spojrzeniu. Ocena wszystkich wydarzeń, postaci i okoliczności podchodzić musi pod jeden strychulec.

Nie udaje się przy tym uniknąć śmieszności ludziom takim, jak Remigiusz Okraska, którzy twierdzą, że rewolucja październikowa w Rosji została po to dokonana przez kadrę zawodowych rewolucjonistów, by zrealizować ich własne interesy materialne i od początku służyła wykształceniu nowej klasy wyzyskiwaczy, którzy odebrali ludowi jego własność, by po prostu żyć z ich pracy.

Takiej koncepcji powstydzili by się nawet tacy polityczno –naukowi wyjadacze jak np. profesor Tomasz Nałęcz, zdający sobie sprawę, że tego typu antykomunizm oparty na prostej negacji jest tak infantylny, że aż śmieszny. Mało tego, Nałęcz rozumie też, że chcąc uzurpować sobie prawo do tytułu tego dobrego socjaldemokratycznego lewicowca, tylko skrajnie niemądry awangardysta, przejmuje w stu procentach prawicową wizję historii, łącząc ją z socjaldemokratyczną retoryką.

Wśród historyków burżuazyjnych, od których profesor ten chciałby przynajmniej formalnie na pewnym poziomie się różnić, nie ma bowiem wcale konsensusu, co do tego, że dążenia masowych ruchów społecznych, pragnących zrzucić swoje kajdany były niesłuszne. Ba, niektórzy z takich historyków, zdecydowanie afirmują postawę właśnie… adwokatów tychże ruchów, jakie niecnie miały być wykorzystane przez „Lenina i jego kolegów” ( używając terminologii Okraski i jego janczarów ) do własnych celów, jakim właśnie co było ? Władza, dyktatura, rządy ponad społeczeństwem. Tę retorykę do mistrzostwa opanował jeden z najbardziej znanych antykomunistycznych historyków, Orlando Figes, prywatnie ze sprawą jakichkolwiek postulatów społecznych, nie mający nic wspólnego, obracający się raczej w brytyjskich kręgach dworskich i liberalno-konserwatywnych.

To właśnie metodologia i argumentacja podobna do przekonań głoszonych przez Figasa pośród innych zaangażowanych po stronie antykomunistycznej naukowców, najbardziej zdaje się przemawiać do naszych rodzimych infantylnych antymarksistów , głoszących ostateczną śmierć idei, z którą muszą tak walczyć. Jednym słowem – lud w swej naiwności daje się wykorzystywać fałszywym prorokom dokonując zmiany systemowej, co nie oznacza, że jego postulaty, przynajmniej niektóre nie są słuszne i nie znaczy, że nie można by ich zrealizować w warunkach demokracji, na zasadzie redystrybucji części dochodu narodowego. Prawicowy historyk Orlando Figes przyklasnął by zdecydowanie tej koncepcji, nie dostrzegając w nim żadnego zagrożenia uszczuplającego interesy tej klasy społecznej, z którą realnie się identyfikuje, a wręcz przeciwnie widząc w tym wentyl bezpieczeństwa chroniący tę warstwę wyzyskiwaczy przed zbytnim uszczupleniem jej stanu posiadania. Antykomunistyczny straszak, jakiego tego pokroju historycy nie porzucają ani na chwilę ma cementować niewidzialnym spoiwem lud i jego ciemiężców, w obliczu wspólnego wroga.

W zasadzie taką postawę wyznają też polscy lewicowi antykomuniści, dla których nawet burżuazyjne reżimy strzelające do robotników i katujące ich okazują się mniejszym złem, a ich obrona jest świętym obowiązkiem zarówno wyzyskiwanego, jak i wyzyskiwacza, co może rodzić jakąś płaszczyznę przyszłego konsensusu, solidaryzmu społecznego w dalszej już perspektywie, gdy masowy ruch bez żadnego treściwego programu politycznego, na którego czele staną wydzierający kapitalistom kolejne złotówki spółdzielcy przejmą władzę, okazując siłę swego ruchu.

Naiwnością jest jednak sądzić, że oddawanie burżuazji pola w dziedzinie historiografii ruchu robotniczego, przyznając rację jedynie tym siłom politycznym, których działania pewna reprezentatywna jej część wcale nie kwestionuje, przybliża moment dotarcia do społeczeństwa i dokonanie dla niego, tego co określają nasi przyjaciele ludu, jako pozytywne dla tegoż ludu przemiany. Naiwnością jest sądzić, że pozwoli to zrealizować choćby ich cząstkowe reformistyczne postulaty. Przemiana polityczna nie będąca dziełem samych wyzyskiwanych, nie zaspokoi bowiem ich interesów, ani też nie zapobiegnie dzięki antykomunistycznym totemom i zaklęciom wudu, degeneracji ani marginalizacji takiego ruchu, poprzez rozmycie ideowe, jakie stało się już udziałem np. szwedzkiej socjaldemokracji, krańcowo zmieniającej swój program polityczny w kierunku bynajmniej z lewicą nie mającym nic a nic wspólnego.

Zaostrzanie się walki klas w postaci nowej linii polityki historycznej
2011-01-23 23:03:25
Jako punkt wyjścia tytułowego zagadnienia chciałbym poświęcić kilka słów omówieniu curiosum jakim jest najnowszy hit wydawniczy zatytułowany "Kłamstwo Bastylii" autorstwa niejakiego Andrzeja Marcelego Ciska (rocznik 1935).

Znam już różne kłamstwa, przeinaczenia, półprawdy, ale przeglądając jej treść po prostu zbaraniałem. Ksiażka piętnuje nie tylko rewolucję francuską z 1789, bądź co bądź burżuazyjną, ale także komunę paryską, wysławiając wprost postawę antyrewolucyjną Krasińskiego i Norwida, opisując jego oburzenie, że zburzono kolumnę na Pl. Vendome ( jak by potem francuskie i pruskie kulomioty nie obróciły w perzynę znacznie większej ilości takich kolumn i infrastruktury miejskiej, co dokumentują stosowne zdjęcia dostępne także w internecie i pokazujące jak reakcja tłumiła ten oddolny ruch ).

Autor z niechęcią przyznaje, że przeważał terror skierowany przeciw komunardom, co nie przeszkadza mu pryncypialnie potępić wyłącznie tego drugiego. Interesujące, że starszy Cisek w zasadzie stwierdza tylko jako fakt kolosalną przewagę morderstw na komunardach i ich zwolennikach w stosunku do liczby ofiar terroru obronnego Komuny w ostatnim tygodniu jej istnienia. Jednak cały potępieńczy nacisk kieruje na ocenę tego ostatniego.Jednak prawdziwą perełką są dopiero przypisy starajace się wykazać jedność okrucieństwa rewolucji francuskich i bolszewickiej , co jest myślą przewodnią opracowania. Jeden z przypisów do wydarzeń we Francji bez podania źródła, przytacza jako bezsporny fakt...zmyśloną przez Ronikiera bajdę o tym, jak to rzekomo Dzierżyński rozstrzeliwał pracowników stacji kolejowych, wcześniej namawiając ich do donoszenia jeden na drugiego.

Kłamstwo znane, tylko, że zestawienie go na zasadzie odnośnika do wydarzeń we Francji 1789, nawet bez słów: tak samo postępowali po rewolucji bolszewicy i bez podania źródła, tylko zaprezentowanie go jako logiczna ciągłość narracji wskazuje na konkretny cel w sposób jeszcze bardziej jawny niż czyniono to dotychczas - coraz bardziej rzuca się w oczy, że reakcja czuje instynktownie oddech rewolucji na swoim karku i obrzydza już nie tylko wysiłki rewolucjonistów, jak czynił to np Figes, ubierając się w szaty obrońcy wykorzystanych rzekomo przez bolszewików ruchów oddolnych, ale właśnie same mechanizmy oddolne, które ona rodzi, nawet przy pomocy wykorzystania autorytetu Krasińskiego czy Norwida.

Podobnym zresztą ideologicznym antykomunistycznym majstersztykiem był wywiad "Newsweeka" z okazji zbliżającej się rocznicy bitwy warszawskiej z Nałęczem, gdzie teza, że na szczęście komunizm w Niemczech nie zwyciężył w 1920, bo późniejsze zwycięstwo nazizmu miało jego zdaniem pokazać, że taki sam byłby komunizm w Niemczech, jest tak naciągana, i pozbawiona uwzględniania różnic w bazie, ideologii i naturze społecznej obu systemów, że aż dziwne, że ktoś z dyplomem profesora nie wstydzi się powtarzać takich bzdur.

Oto dyskurs Nałęcza, który jest zdumiewającą konfabulacją człowieka, który z jednej strony przyznaje, że rewolucja w Polsce i w Niemczech i budowanie nowego ustroju w tych krajach, nie odbywałoby się pod dyktando Moskwy a nawet nie ukrywa, że wówczas Europa uniknęłaby hitlerowskiej hekatomby, uchylając się też od nazywania rewolucjonistów obcą agenturą, wskazując na ich wysoki poziom ideowy i identyfikację z głoszonymi hasłami, a z drugiej, buduje siejącą grozę apokaliptyczną wizję, gdyby udało im się zwyciężyć w oparciu o tezy rodem z zakłamanej Czarnej księgi komunizmu:

"W tej skomunizowanej Europie raczej nie wszystko działoby się pod dyktando Moskwy. Silne państwa komunistyczne mogłyby powstać w Niemczech, we Francji, Włoszech. Doszłoby do napięć wynikających z odmiennych interesów tych społeczeństw, choć naiwnością byłoby sądzić, że w warunkach silnie uprzemysłowionych Niemiec komunizm miałby bardziej cywilizowaną postać. Popatrzmy, jakie kształty przybrał nazizm w Niemczech hitlerowskich. Może niemiecka doskonałość sprawiłaby, że komunizm w wydaniu niemieckim stałby się jeszcze sprawniejszą maszyną terroru i zabijania?
Gdyby komunizm zapanował w Europie w latach 20., nie byłoby nazizmu, faszyzmu. Powstałby potężny blok, który by się położył głębokim cieniem na kontynencie na długie lata. Nie potrafię sobie tego wyobrazić, co by się stało w Europie, pamiętając, jak wielkie spustoszenie komunizm wywołał w sowieckiej Rosji. Natomiast z całą pewnością los Polski byłby żałosny. Polska stałaby się republiką sowiecką, tak jak wiele narodów po 1920 roku. Bylibyśmy terytorialnie okrojeni. Nie ulega wątpliwości, że Polska sowiecka sąsiadowałaby z sowiecką Białorusią i Ukrainą przez granicę wyznaczoną na Bugu. Na zachodzie byłoby znacznie mniej niż to, co dał nam traktat wersalski. Polscy komuniści byli przeciwni przyłączeniu do naszego państwa Śląska i Pomorza. Mielibyśmy kraj o kształcie Księstwa Warszawskiego z lat 1809-1812: sto kilkadziesiąt tysięcy kilometrów kwadratowych bez dostępu do Bałtyku, kilkanaście zamiast 30 milionów ludności".

http://www.newsweek.pl/artykuly/sekcje/newsweek_polska/po-trupie-polski-do-raju,62660,3
Terror i bezprawie - metoda wyborcza burżuazji
2011-01-23 00:40:36
Ten tekst należałoby dedykować wszystkim, którzy kwestionują masowe represje władz II RP wobec rewolucyjnego ruchu robotniczego w Polsce.
Jest to najprawdopodobniej treść druku ulotnego KPP ze zbiorów archiwalnych PZPR . Podobnie jak raport na temat nagminnego stosowania tortur wobec przeciwników politycznych przeciw czemu protestowali także zagraniczni intelektualiści. Warto, by wszyscy niedowiarkowie i domorośli kinder antykomuniści poznali przynajmniej jakiś wycinek prawdy o opcji politycznej, którą uważają za "mniejsze zło". Przypominam, że na podstawie raportów śledczych Żeromski napisał watki dotyczące represji politycznych w swojej powieści "Przedwiośnie", wystawiając ciężki rachunek międzywojennej dyktaturze, więc niech nikt nie śmie dezawuować wartości tych materiałów, że są to dokumenty z pieczątkami archiwistów ich nielubianej partii. Zapewne rzucanie więźniem o ścianę aż do zabicia nie robi na nich wrażenia. Oto malutki wycinek Listu Otwartego z czerwca 1924 pisarzy, uczonych i polityków francuskich zaniepokojonych stosowaniem represji politycznych także wobec robotników, do których reżim ten strzelał, których przesłuchiwał i więził, a niekiedy podczas przesłuchań pozbawiał życia. List ten wymienia kilkadziesiąt rodzajów tortur i innych prześladowań stosowanych wobec opozycji.

W interpelacji klubu PPS z 18.V 1923 r. czytamy opis tortur stosowanych przez policję w czasie badania, które zakończyło się śmiercią kowala z folwarku Walikowszczyzna (powiat wołkowyski), Kozłowskiego. W interpelacji powiedziano: „Związano Kozłowskiemu ręce, wsunięto między nie kolana i włożono pod kolana między nogi i ręce żelazny drąg. Dwóch policjantów brało za drąg, podnosili K. do góry i rozmachawszy się, rzucali go o ścianę. K. odbijał się od ściany jak piłka, spadał na podłogę, od której również odbijał się w podobny sposób. Procedura ta ciągnęła się 15 minut. Potem nastąpił inny sposób badania...”. Kozłowski puszczony na wolność zmarł po trzech dniach w strasznych męczarniach. W „Trybunie” z dnia 13.V 1924 r. cenzura skonfiskowała całkowicie depeszę o trzech robotnikach zamordowanych na policji w Borysławiu. Trupy zamordowanych zakopano w nocy po kryjomu.




Terror i bezprawie - metoda wyborcza burżuazji



http://www.1917.cba.pl/cs/news.php?readmore=49


Rewolucyjny ruch robotniczy w Polsce wbrew konstytucji, poręczającej wolność osobistą wszystkim obywatelom Polski, jest skazany na żywot podziemny. Partia komunistyczna jest zabroniona, rewolucyjna prasa robotnicza jest prześladowana i gnębiona, tak że faktycznie istnieć może jedynie jako nielegalna. Z dobrodziejstw konstytucji korzysta jedynie znajdująca się pod specjalną opieką władz partia socjalugodowa (PPS).

Nie bacząc jednak na ciężkie warunki białego terroru, rewolucyjny odłam robotniczy postanowił wystąpić do walki wyborczej. W sierpniu 1922 r. grono radykalnych działaczy robotniczych utworzyło dla akcji wyborczej Związek Proletariatu Miast i Wsi, o czym doniosła ogółowi deklaracja podpisana imieniem i nazwiskiem przez kilkudziesięciu znanych w całym kraju działaczy robotniczych.


Taktyka rządu w stosunku do ZPMiW

Chcąc zachować na zewnątrz pozory legalności, rząd postanowił dopuścić ZPMiW do złożenia list wyborczych, uniemożliwić im za to faktyczne przeprowadzenie kampanii wyborczej. I tak listy Związku do sejmu i senatu zostały na ogół przez komisje wyborcze przyjęte, ale natychmiast po tym rozszalała się w stosunku do całego ZPMiW orgia białego terroru i najwymyślniejszych prześladowań. I tak przede wszystkim dla ułatwienia sobie roboty nazwa Związku została całkowicie bezprawnie zmieniona przez Centralną Komisję Wyborczą na wniosek PPS ze Związku Proletariatu Miast i Wsi na Komunistyczny Związek Proletariatu Miast i Wsi. Dodanie przydomku „komunistyczny” miało na celu, wobec nielegalności partii komunistycznej w Polsce, rzucenie od razu cienia nielegalności na Związek Proletariatu Miast i Wsi. W ślad za tym poszła orgia rewizji, aresztowań, konfiskat i wszelkiego rodzaju gwałtów policyjnych.


Rewizje i aresztowania

Atak policji skupiony został przede wszystkim na członkach komitetów wyborczych i kandydatach z list Związku Proletariatu Miast i Wsi. Na 79 komitetów wyborczych w całym państwie nie było ani jednego, którego lokal byłby ochroniony od parokrotnych brutalnych rewizji. Zabierano absolutnie wszystko, co wpadło w ręce - literaturę wyborczą, nawet przygotowane do głosowania białe kartki jedynie z cyfrą 5 (numer listy Związku Proletariatu Miast i Wsi). W wielu miejscowościach, jak na przykład w Piotrkowie, Białymstoku, Częstochowie, Łodzi, zabierano nie tylko pieczątki, ale nawet wszelkiego rodzaju materiały kancelaryjne, aby uniemożliwić działalność komitetów. Ze szczególnym upodobaniem polowano na prowincji na gotowe do złożenia listy wyborcze, starając się przechwycić i uniemożliwić ich złożenie. Tak na przykład skonfiskowane zostały przez policję gotowe już zupełnie do złożenia komisjom wyborczym listy w Łodzi, Piotrkowie, Radomiu i kilku innych miejscowościach, co zmusiło potem do zestawienia ich powtórnie i doręczenia komisjom wyborczym, zmyliwszy czujność policji. Niejednokrotnie trzeba było też uciekać się do podstępu, wysyłając listy przez nieletnie dzieci, gdyż pod lokalami wyborczymi czatowali szpicle i policjanci, gotowi każdej chwili aresztować znanych im działaczy robotniczych przy wejściu do lokalu oficjalnych rządowych komisji wyborczych. W szeregu miejscowości, jak np, w Łodzi, Zamościu, Częstochowie, Piotrkowie, Radomiu, Kielcach i wielu innych, lokale komitetów wyborczych ZPMiW zostały opieczętowane. Niemal u wszystkich członków komitetów wyborczych i kandydatów odbyły się rewizje. Aresztowano setkami. Aresztowano w pełnym składzie komitety wyborcze, kandydatów na posłów oraz pełnomocników list w Zamościu, Hrubieszowie, Łodzi, Nowo-Radomsku, Częstochowie, Radomiu, Włocławku, Piotrkowie, Tomaszowie, Pabianicach, Kaliszu, Zgierzu, Turku, Kole, Koninie, Rzeszowie, Kielcach, Suwałkach, Końskich, Żukowie, Siedlcach, Ciechanowie, Białymstoku, Samborze, Drohobyczu, Płocku, Rypinie, Zagłębiu Dąbrowskim, w Lidzie, Lwowie, Stanisławowie, Białej, w Grudziądzu, Toruniu, Kutnie, Kobryniu, Wilnie itd. Na nielicznych, którym udało się uchylić od aresztowań, spadał ciężar prowadzenia kampanii wyborczej z ukrycia. Terror policji ze szczególną siłą zwrócony był przeciwko pełnomocnikom i mężom zaufania list Związku. Przeszło 100 ich znalazło się za kratą. Niektórych z nich, jak np. pełnomocnika łódzkiego, policja starała się sterroryzować i zmusić do złożenia mandatu. W Warszawie wszyscy członkowie komitetu wyborczego zostali pociągnięci do odpowiedzialności sądowej. Poza tym odbywały się masowe rewizje i aresztowania u osób prowadzących akcję i ujawniających sympatię dla ZPMiW. W wielu miejscowościach, jak w Nowym Sączu, Koninie, Kole, w powiecie słupeckim, Białej, w Białymstoku, Grodnie itd., policja przeprowadziła rewizje u tych, którzy podpisali listę Związku Proletariatu Miast i Wsi i terroryzując groźbą aresztowania starała się zmusić do wycofania podpisów. W ten sposób w wymienionych miejscowościach aresztowano dziesiątki robotników, przetrzymywanych nieraz po kilkanaście dni za kratą. W posiadaniu Centralnego Komitetu Wyborczego są dane o kilkunastu tysiącach rewizji i około 10 tysiącach aresztowań, które miały miejsce w okresie wyborów. Rzecz prosta, że jest to tylko część faktycznej liczby represji rządowych.


Represje wydawnicze

Ze szczególną zaciekłością polowała policja na literaturę wyborczą ZPMiW. Pomimo że wolność druku i wolność agitacji wyborczej poręczone zostały konstytucją oraz specjalną ustawą na czas wyborów - władze administracyjne i sądowe zarządzały systematycznie konfiskaty wszystkich wydawnictw wyborczych ZPMiW. Te zaś wydawnictwa, którym szczęśliwie udało się ujść konfiskacie (na przykład drukowane przez Centralny Komitet Wyborczy w Galicji, gdzie na zasadzie obowiązującego tam jeszcze ustawodawstwa austriackiego władze mogą konfiskować tylko poszczególne ustępy, które następnie opuszcza się, pozostawiając białe miejsce), były i tak skrzętnie przez policję na rewizjach wyłapywane i niszczone. Z kolporterami literatury wyborczej obchodzono się niezwykle brutalnie. Tak na przykład znany jest fakt zakucia w kajdany jednego robotnika w Stanisławowie za to, że znaleziono u niego podczas rewizji literaturę wyborczą ZPMiW. W Grodnie aresztowano i okrutnie skatowano 6 młodych robotników za rozdawanie kart wyborczych z numerem 5. Podobne fakty miały miejsce i w innych miejscowościach. W Warszawie 5 listopada aresztowano 42 robotników za kolportaż kart z numerem 5, 12 listopada za to samo aresztowano w Warszawie 25 robotników. Z zaciekłością polowano na kartki wyborcze z cyfrą 5, konfiskując je całymi masami. Bezczelność władz dochodziła do tego stopnia, że skonfiskowany został np. afisz, na którym absolutnie nic więcej nie było poza słowami: „Głosujcie do senatu na listę nr 5”. W umotywowaniu tej konfiskaty, potwierdzonej sądownie, ulotka została podciągnięta pod paragraf 129 kodeksu karnego, który mówi o drukach treści podburzającej przeciwko istniejącemu w państwie ustrojowi.

W ciągu trzech tygodni najgorętszej kampanii wyborczej władze odmawiały pozwolenia na wyjście w świat centralnego organu ZPMiW, „Proletariatu”, motywując to tym, że o takiej samej nazwie wychodziło w swoim czasie nielegalne wydawnictwo partii komunistycznej. Było to zwykłe kłamstwo, gdyż wydawnictwa nielegalnego partii komunistycznej o podobnej nazwie w ogóle nie było, natomiast w swoim czasie, w roku 1883, pod powyższą nazwą wychodził organ partii „Proletariat", pierwszej masowej partii robotniczej w Polsce, której przywódcy powieszeni zostali na szubienicy przez rząd carski. Kiedy nareszcie, włócząc się po wszelkich instancjach, udało się CKW przełamać sabotaż władz, „Proletariat” po 3 numerach, z których wszystkie były skonfiskowane, został sądownie zamknięty. Represje wydawnicze najlepiej ilustrują dzieje platformy wyborczej CKW. Początkowo platforma ta nie była skonfiskowana i policja jedynie bezprawnie wyłapywała ją (np. konfiskata 3 tys. egzemplarzy platformy w Poznaniu 26 września). Kiedy w 3 tygodnie po wyjęciu spod prasy platformy CKW ZPMiW oddał do druku jej przekład żydowski, Komisariat Rządu na m. Warszawę natychmiast skonfiskował nakład żydowski. Po długich korowodach udało się Komisariatowi Rządu wytłumaczyć, że nie może być nielegalne po żydowsku to, co jest legalne po polsku. Konfiskata z nakładu żydowskiego została zdjęta, ale tylko po to, aby w parę dni potem, dnia 6 października, w ogóle platforma została ogłoszona za skonfiskowaną. Charakterystyczne jest przy tym, że wielu robotników zostało sądownie skazanych za rozpowszechnianie platformy jeszcze przed 6 października, a więc wtedy, kiedy była ona prawnie najzupełniej legalna. W celu zdemaskowania polityki represyjnej rządu w stosunku do wydawnictw ZPMiW Centralny Komitet Wyborczy uciekł się do następującego kroku. Oddał mianowicie do druku pewien ustęp z legalnie rozpowszechnianej platformy wyborczej PPS, zaopatrując go podpisem Związku Proletariatu Miast i Wsi. Ulotka oczywiście została natychmiast przez komisarza rządu na m. Warszawę skonfiskowana jako druk antypaństwowy. Oprócz zwykłych konfiskat stosowano na szeroką skalę terror w stosunku do właścicieli drukarń, starając się ich zmusić do nie drukowania wydawnictw ZPMiW. Funkcjonariusze policji i defensywy (np. urzędnik Komisariatu Rządu - Krieger) obchodzili drukarnie grożąc właścicielom drukarń wszelkimi represjami. Tak np. właściciel drukarni, gdzie ukazywał się „Proletariat” - Jabłczyński, został wzięty do defensywy i zmuszony do podpisania deklaracji o niedrukowaniu „Proletariatu”.


Dławienie akcji wiecowej

Niemniej brutalnie dławiona była akcja wiecowa Związku. Niezależnie od konstytucji, gwarantującej wolność zgromadzeń, całkowita swoboda wieców przedwyborczych była poręczona specjalną ustawą z dn. 5 sierpnia 1922 r., wszelkie zaś wiece wyborcze zwolnione zostały spod obowiązku uzyskiwania pozwolenia policji. Pomimo to jednak policja w praktyce zaprowadziła przymus uzyskiwania pozwoleń, w olbrzymiej większości wypadków odmawiając ZPMiW pozwolenia na wiece. A i w tych wypadkach, kiedy pozwolenie udzielone zostało formalnie, wiece rozpędzane były siłą pod lada błahym powodem, czemu towarzyszyły z reguły liczne aresztowania mówców i uczestników (w Wilnie - 180 osób itp.).

Oto garść faktów najbardziej jaskrawych z praktyki wiecowej ZPMiW. Dnia 17 września w Warszawie policja aresztowała na parę godzin właściciela lokalu, w którym miał się od-być wiec. W imieniu tegoż właściciela na lokalu wywiesiła policja ogłoszenie, że właściciel odmawia sali, po czym, opierając się już na tym, rozpędziła gromadzących się robotników. Plakaty zawiadamiające o wiecach zostały przez policję pozdzierane pod pozorem, że na rozlepianie na mieście plakatów „trzeba mieć koncesję”. Dnia 24 września w lokalu, w którym miał się odbyć wiec ZPMiW w Warszawie (teatr Kamińskiego), nagłe na rozkaz policji popsuła się elektryczność, co posłużyło za pretekst do rozpędzenia wiecu przez policję. Tegoż dnia w Kaliszu, Płocku, Łukowie i szeregu innych miejscowości policja rozpędziła po prostu wiece ZPMiW, powołując się na rozkaz władz wyższych. W Krakowie dnia 14 października policja nie pozwoliła właścicielowi na otwarcie lokalu, w którym miał się odbyć wiec, gromadzącą się zaś publiczność rozpędziła. To samo miało miejsce w Poznaniu i wielu innych miejscowościach. Wobec masowego terroryzowania właścicieli lokalów przez policję ZPMiW postanowił zwołać w Warszawie wiec pod otwartym niebem. Chociaż jednak wiec był formalnie zgłoszony w policji, na co organizatorzy posiadali pokwitowanie komisariatu policyjnego, wiec został brutalnie przy pomocy kolb przez policję rozpędzony. Policja powoływała się przy tym na rozkaz komisarza rządu. Stałą metodą policji było aresztowanie mówców na wiecach i wytaczanie im spraw sądowych. We wszystkich wypadkach interwencji u władz wyższych ministrowie itp. odpowiadali delegatom Związku, że rząd do wyborów się nie miesza, że jest bezstronny itp. Pomimo to jednak pod wpływem wskazań idących z góry od rządu całe państwo w ciągu tych paru tygodni wyborczych było widownią niesłychanych gwałtów i rozszalałej orgii białego terroru.


Za akcję wyborczą na katorgę

Epilogiem całej tej bohaterskiej walki radykalnego odłamu ruchu robotniczego było kilkadziesiąt procesów sądowych, zakończonych w swej większości wyrokami skazującymi działaczy ZPMiW na długie lata katorgi. Jako curiosum należy przy tym podać, że niejednokrotnie jedne sądy skazywały za należenie do komitetów wyborczych lub kandydowanie na listach ZPMiW na 2, 4 i więcej lat katorgi, gdy inne sądy uwalniały oskarżonych o to samo, wychodząc z tych założeń, że nie mogą być karani za akcję wyborczą, skoro listy zostały legalnie złożone. Działo się to nawet w jednych i tych samych okręgach apelacyjnych, jak np. w warszawskim okręgu apelacyjnym, gdzie w Piotrkowie proces ZPMiW zakończył się całkowitym uniewinnieniem, a w Siedlcach wyrokiem skazującym wszystkich oskarżonych na 4 lata ciężkiego więzienia. Do dzisiejszego dnia wielu działaczy ZPMiW z okresu wyborów przebywa za kratą, odsiadując długoletnie wyroki.

Z długiego korowodu represji sądowych wybieramy parę przykładów najbardziej drastycznych:

W roku 1923 sąd okręgowy łódzki skazał prezydium komitetu wyborczego ZPMiW na 4 lata ciężkiego więzienia, bez zaliczenia rocznego więzienia prewencyjnego. Wszyscy wymienieni byli jednocześnie członkami Centralnego Komitetu Wyborczego i kandydatami na posłów z listy ZPMiW w Łodzi. Dwóch członków prezydium dopiero w roku przyszłym ujrzy światło wolności. Trzeci, Kałuża Roman, nie ujrzy jej już nigdy, bowiem został na śmierć zadręczony we Wronkach. Za udział w akcji wyborczej ZPMiW skazani zostali również między innymi w Łodzi robotnik-włókniarz na 4 lata ciężkiego więzienia oraz 2 inni robotnicy, przeciwko którym jedynym dowodem obciążającym były znalezione podczas rewizji kartki wyborcze z numerem 5, na 3 lata ciężkiego więzienia.

Sąd okręgowy siedlecki skazał na 4 lata ciężkiego więzienia instruktora wyborczego ZPMiW, członka Centralnego Komitetu Wyborczego i kandydata na posła z listy ZPMiW, oraz siedmiu członków miejscowego komitetu wyborczego. Po dwu latach więzienia prewencyjnego sąd apelacyjny w Warszawie wyrok zatwierdził bez zaliczenia prewencji, tak że oskarżeni odbywać będą karę po lat 6.

Tak samo na katorgę od lat 2 do.6 skazani zostali członkowie komitetu wyborczego i kandydaci na posłów z listy ZPMiW w Wilnie. Sąd apelacyjny wyrok zatwierdził.

W Zamościu trzej kandydaci na posłów ZPMiW skazani zostali na 5 lat ciężkiego więzienia, dwaj członkowie komitetu wyborczego na 3 lata ciężkiego więzienia, jeden na półtora roku ciężkiego więzienia.

W Łodzi redaktor żydowskiego pisma pt. „Unzere Cajtung" skazany został na 3 lata ciężkiego więzienia za zamieszczenie w swym piśmie platformy wyborczej ZPMiW. Do wyroku przesiedział 13 miesięcy, co nie zostało mu zaliczone.

Sekretarz ZPMiW w Zagłębiu Dąbrowskim skazany został przez sąd okręgowy w Sosnowcu i apelacyjny w Warszawie na 2 i pół roku ciężkiego więzienia.

Podane tu przykłady stanowią zaledwie część ogólnych represji sądowych. Dziesiątki robotników, skazanych za akcję wyborczą ZPMiW, do dzisiejszego dnia przebywa w więzieniach Rzeczypospolitej.


Terror w akcjach wyborczych do Rad Miejskich i Kas Chorych

Podobnie jak w akcji wyborczej do parlamentu, również, i akcja wyborcza ZPMiW do Rad Miejskich i Kas Chorych podlegała bezwzględnym prześladowaniom burżuazji. Tak na przykład za udział w akcji wyborczej do Rady Miejskiej w Łodzi skazani zostali: Maria Eiger, kandydatka na radną z listy ZPMiW - na 2 lata twierdzy, Franciszek Łęczycki, instruktor wyborczy Komitetu Centralnego ZPMiW - na 3 lata twierdzy, pełnomocnik listy, Flegel - na 1 rok ciężkiego więzienia, Sobolewski, właściciel lokalu, w którym mieścił się publicznie i legalnie Komitet Wyborczy - na 1 rok ciężkiego więzienia. Za udział w tejże akcji wyborczej skazani zostali następnie: Tybura Stanisław, Kaliszewski Franciszek, Libera Piotr, Muszyński Władysław - na 3 lata ciężkiego więzienia, Sobol i Lipszycówna - na 2 lata ciężkiego więzienia. W kwietniu 1924 w Żyrardowie akcja wyborcza ZPMiW do Rady Miejskiej została zupełnie udaremniona, platforma wyborcza i odezwy skonfiskowane, wiece zabronione. Kiedy pomimo to Związek w głosowaniu uzyskał największą liczbę głosów i w ten sposób magistrat żyrardowski po raz pierwszy w historii ruchu robotniczego w Polsce znalazł się w rękach ZPMiW, władze unieważniły wybory i rozpędziły Radę Miejską.

W maju 1924 roku unieważniono listę ZPMiW przy wyborach do Kasy Chorych w pow. błońskim i aresztowano członków Komitetu Wyborczego i czołowych kandydatów, Taki sam los spotkał listę lewicy związków zawodowych przy wyborach do Kasy Chorych. Władze rozpętały formalną orgię rewizji i aresztowań, a gdy pomimo to związek zdobył bezwzględną większość w Radzie Kasy Chorych, wybory zostały unieważnione, najwybitniejsi członkowie Rady z listy ZPMiW wsadzeni do więzienia i zasądzeni na długie lata katorgi.


Z materiałów KPP
Warszawa, 1925 r.
Odpowiedź merytoryczna Piotrowi Kuligowskiemu ku rozważeniu
2011-01-12 05:56:23
Kiedy kładłem się spać dnia poprzedzającego publikację Kuligowskiego o tym jak to stracony jest marksizm-leninizm, wierzyłem, że Piotr Kuligowski, jest zdolny do dialogu, nie operując tylko i wyłącznie czarno-białymi schematami, nawet gdy początkowo używa nie do końca właściwie sformułowanych argumentów, lub też oskarża niewłaściwe osoby. Wiele rzeczy wydawaliśmy się rozumieć obaj. Niestety Piotr zasiadł do ponownego przeanalizowania naszej rozmowy i odnalezienie w nich pojęć, które wymienił jako niezbędnik marksisty –leninisty zobligowało go do bezsensownego działania, które on sam określa mianem kontrataku.



Tego typu zarzuty jakie sformułował można przerzucać i odbijać jak piłeczkę w nieskończoność, czy jednak taka przepychanka ma jakikolwiek sens ?

Na początek warto wyjaśnić kwestię lekceważoną i ośmieszaną wielokrotnie przez Remigiusza Okraskę i Piotra Kuligowskiego. Mianowicie stwarzanie przez nich schematu jakoby każdy komunista mówił, że polemista jest idiotą, bo nie przeczytał danej książki lub artykułu z definicji pisanych przez marksistów. Po pierwsze, wcale nie koniecznie źródło, którego ktoś nie przeczyta, a które marksista poleca musi mieć proweniencję marksistowską. Należy czytać wszystkie źródła, nawet najbardziej absurdalne i dokonywać krytyki źródeł, w oparciu o okoliczności i uwarunkowania zarówno powstawania tych źródeł, jak i krytykowanych, czy omawianych zjawisk .

Warto pamiętać o perspektywie klasowej i nie zapominać, że oceny KPP jako agentury Kremla oparte o enuncjacje agentów Antykominternu, współpracujących następnie z Gestapo przyjmować z pewnym krytycyzmem, niezależnie też od tego, czy inni przedstawiciele konkurencyjnych opcji politycznych, a nie mający dostępu do źródeł głosili podobne uproszczone tezy, czy też nie były to tezy wcale powszechne w ich środowisku – jeśli mowa bowiem o PPS, część jej skłaniała się do współpracy z partią komunistyczną, której powstaniu dało początek połączenie SDKPiL i PPS-Lewicy.

Pomijając wyjmowanie z kontekstu mojej króciutkiej akurat wypowiedzi np. o poparciu społecznym dla kubańskiego rewolucjonisty ( w przypadku takich statystyk jak poparcie Franco, czy innych prawicowych dyktatorów zachód nie ma powodu, by to ukrywać i zaciemniać prawdziwą skalę, w przypadku tzw. "lewicowych populistów i dyktatorów" dzieje się wprost odwrotnie a przeinaczeniu ulegają nawet ich wypowiedzi, ale to na marginesie ), czy też kompletnie dziecinne postrzeganie zbrojeń, gdzie kupowanie broni przez kraje zagrożone ekspansją imperializmu równe jest zbrojeniom przeprowadzanym przez kraje prowadzące taką ekspansję, tym razem nie udzielę sam Piotrowi Kuligowskiemu zapatrzonemu w program Ciołkosza czy Żuławskiego odpowiedzi, ile w praktyce zdołał osiągnąć ten program. Zrobi to za mnie ktoś inny. Co o tym programie socjalistycznym sądził polityk, któremu mimo licznych zbrodni , które również przejawiały się m.in. w represjach przeciw klasie robotniczej i jej obrońcom, nie można odmówić pewnej intuicji, czyli Józef Piłsudski ?

23 listopada 1931 r. marszałek w rozmowie ze swoim dawniejsszym współpracownikiem z PPS Arturem Śliwińskim na temat swojej osoby i poglądów, na pytanie, jak jego zdaniem wygląda przyszłość socjalizmu, który – dodajmy, sam wykorzystywał zawsze instrumentalnie – wypowiedział następujące słowa:

„socjalizm był przed wojną najdalszą metą postępu społecznego, a przynajmniej za taki postęp uchodził. Po wojnie socjalizm zaczął przegrywać i nadal będzie przegrywał”. W Rosji „stał się nową formą niewolnictwa, które jest nie do przyjęcia dla kulturalnych społeczeństw i dlatego nie ma widoków utrwalenia się w świecie”. W Anglii rządy Labour Party (1924 i 1929–1935 r.) nie stworzyły nic, co wpłynęłoby na losy świata.

http://archiwum.polityka.pl/art/czlowiek-mozgu-inbsp;czlowiek-serca,396393.html


Mówiąc o Labour Party, Piłsudski mógł mieć pełne poczucie spokoju i satysfakcji, myśląc per analogiam również o polskich socjalistach, takich jak Ciołkosz, czy Żuławski, jako o politykach kompletnie z jego punktu widzenia nie szkodliwych. Ów reakcyjny polityk zdawał się przynajmniej wyrażając to werbalnie w owym czasie nie widzieć zagrożenia ze strony socjalizmu, obserwując zarówno ewolucję ZSRR w kierunku stalinizmu, jak i to, że socjalizm reformistyczny w praktyce nie był w stanie zmienić sytuacji społecznej w Polsce, ani zagrozić sprawowaniu przez niego rządów.
Oczywiście nie byłby sobą, gdyby na wszelki wypadek nie spacyfikował ich, jak też niemal całej opozycji represjami podczas wcześniejszych wyborów brzeskich. Zresztą PPS nie stanowiła dlań takiego zagrożenia, by musiał przeprowadzić jej delegalizację, czy wpakować do więzień zdecydowaną większość działaczy.

Nic jednak nie jest proste. Komunistyczna Partia Polski nie była w całym społeczeństwie postrzegana jako moskiewska dyktatura, co pozwoliłoby dyktatorowi spać spokojnie. Dlatego musiał wkroczyć do akcji Jan Alfred Reguła, czyli Józef Mutzenmacher, którego rolą miało być wzmożenie paranoi Stalina po to, by poprzez likwidację części kadr, najlepiej najbardziej wartościowych, rozsadził od środka i osłabił znacząco partię komunistyczną. Najnowsze badania historyczne pozwalają nie patrzeć na autora „Historii Komunistycznej Partii Polski w świetle faktów i dokumentów” jako na skruszonego komunistę, który odkrył, że służy niewłaściwym celom, tylko świadomego celów jakie ma wykonać i pozbawionego skrupułów prowokatora, który nie wahał się podjąć współpracy z Antykominternem, a następnie Gestapo, któremu nadal dostarczał wiadomości na temat komunistów.

„Był bardzo zakonspirowany. Jego dokumenty nie były złożone w Referacie Informacyjnym. Dopiero w 1933 r. Referat Informacyjny MSW dowiedział się od Kaweckiego, kim jest ten agent. Jak najmniej osób miało znać jego tożsamość.

Mützenmacher był potrzebny w wielkiej prowokacji wymierzonej w KPP. Kawecki w połowie 1925 r. dochodzi do wniosku, że z komunistami trzeba walczyć inaczej niż dotychczas. Nic nie pomogą aresztowania i likwidacja komórek: jedne się zlikwiduje, powstaną nowe. Trzeba rozsadzić partię od wewnątrz.

W tej prowokacji Mützenmacher miał wyznaczoną specjalną rolę: miał przekonywać partię, że jest całkowicie opanowana przez prowokatorów. Zaczął już w więzieniu. Zaraz po wyjściu z więzienia rozmawia na ten temat z żoną i opowiada, że prowokatorów jest wielu i że trzeba z nimi walczyć.”

http://wyborcza.pl/1,75515,8638560,O_tym__ktory_podlozyl_bombe_pod_KPP.html#ixzz1AlXn9IlB


Oczywiście celem tego agenta miało też być zohydzanie w polskim społeczeństwie obrazu KPP – stąd publikacja wspomnianej „Historii KPP”. Osiągnięty został jednak główny cel – w Moskwie aresztowano kogo popadnie. Tymczasem operacja obrzydzenia społeczeństwu partii komunistycznej jako obcej agentury nie powiodła się do końca, choć stanowiła zamierzoną również podstawę aresztowań w środowisku polskich komunistów przez polską policję. Dlatego lata 30 to okres coraz częstszych i coraz bardziej krwawych pacyfikacji demonstracji robotniczych, w których organizowaniu KPP odgrywała znaczącą rolę.

Oczywiście Piotr Kuligowski sam dokona wyboru, czy chce dalej obserwować zjawiska społeczne i postacie z historii i współczesności polskiego i międzynarodowego ruchu robotniczego jedynie przez pryzmat tego, co sądzą o nich przeciwnicy i uważać nadal, że to najbardziej zbliżone do obiektywizmu źródła. Pamiętać jednak warto, że nie wszystkie konteksty i metamorfozy, jakie przechodzą tacy przeciwnicy oglądają światło dzienne.

Na koniec pozwolę sobie wkleić dwa fragmenty z jednego artykułu pokazujące dwie kwestie – dostrzeganie przez bolszewików i potępianie przez nich negatywnych zjawisk związanych z rewolucją, a także dowód pewnej chwiejności Żeromskiemu, którego pewnej fazie poglądów, ukształtowanych pod wpływem służenia aparatowi propagandowemu I Armii gen. Hallera, Piotr także niewolniczo zaufał. Kieruję to pod jego głęboką rozwagę, gdyż Żeromski mimo, że miał już na koncie jedną książkę krytyczną wobec wydarzeń w Rosji, na słowach nie poprzestał i w pierwszej chwili apel potępiający atak Piłsudskiego na Kijów obok innych intelektualistów ów impulsywny pisarz podpisał.

Marchlewski dotkliwiej niż inni przeżywał pochopne, nie odpowiadające istotnemu stanowi rzeczy, oskarżenia Żeromskiego pod adresem rewolucji proletariackiej w Rosji. Nie opublikowany wówczas i nie ukończony obszerny „list otwarty" do Żeromskiego, który kilkakrotnie poprawiał, poprzedził znamiennym wyznaniem... dla mnie, a jak mniemam dla licznych przyjaciół, którzy życie swe niosą w ofierze sprawie Proletariatu polskiego, mocno jest obojętnym, co myślą i piszą o „bolszewizmie" i o przyszłości socjalizmu polskiego cale zastępy publicystów polskich z obozów przeciwnych nam.. Lecz kiedy spotykamy opaczne i zjadliwe oskarżenia w piśmie autora „Ludzi bezdomnych", „Popiołów", „Słowa o bandosie" — boli nas to. Mnie boli ponoć podwójnie, dlatego że pamiętne mi są chwile gawędy o falansterach Bodzanty, toczonej ongi z Wami, obywatelu, w Warszawie, w okresie walk rewolucyjnych lat temu kilkanaście. Albowiem z gawęd owych pozostało mi wspomnienie, że pomimo wielu zapatrywań rozbieżnych łączy nas wspomnienie jedno — głęboka wiara w tężyznę rewolucyjną robotnika i „parobka polskiego".

Żeromskiego, który kreślił program społeczny „bez rozlewu krwi i karania", urzeczywistniony przez moralne działanie, napawały przerażeniem zjawiska ujemne, towarzyszące rewolucji rosyjskiej: rozprzężenie, represje wobec kontrrewolucjonistów, klęska głodu, trudności związane ze sprawowaniem władzy. Lenin jeszcze bardziej nazywał te rzeczy po imieniu, stwierdzając np. 29 czerwca 1918 („Prawda", nr 133): Krajowi naszemu biegiem wydarzeń wysuniętemu do awangardy rewolucji socjalistycznej, przypadają w udziale szczególnie ciężkie męki pierwszego okresu rozpoczętego aktu porodu. Niespełna pół roku później na III Konferencji grup SDKPiL, w Moskwie mówiąc o pomyślnym pokonywaniu ogromnych trudności przez młodą władzę radziecką, jednocześnie przypominał, że trzeba było ponosić skutki na wpół azjatyckich stosunków... wybrnąć z niesłychanego chaosu.

Po latach powie S. M. Kirow ...gdyby kraj nasz, o czym bardzo często wspominał ze smutkiem Włodzimierz Iljicz Lenin, byt nieco bardziej kulturalny, wówczas zadania stojące przed naszą partią rozwiązywalibyśmy znacznie łatwiej i znacznie szybciej. Ta przeklęta przeszłość ciąży nad nami dotychczas i w przełomowych chwilach rewolucji była przyczyną ogromnych trudności.

Norbert Michta - Marchlewski i Żeromski, Miesięcznik Literacki nr 1, styczeń 1980, s.102-103


Przygotowując odpowiedź na notę angielskiego ministra spraw zagranicznych Curzona z 12 lipca 1920, proponującą rozejm między Polską i Rosją Radziecką i cofnięcie się do „linii Focha", Lenin korzystał z listu Marchlewskiego, przesłanego dwa dni później. Wyrażał w nim sprzeciw wobec sugestii angielskich, ponieważ „linia Focha" odcinała od Polski część Chełmszczyzny, którą Niemcy przyłączyli do Ukrainy, a po drugie przyznawała Polsce tylko część Białostocczyzny, tymczasem powiaty białostocki, sokolski, bielski powinny wejść w skład państwa polskiego. Ludność co prawda białoruska — zauważał Marchlewski — ale katolicka i silnie spolszczona. W dodatku Niemcy wyniszczyli poważnie polskie lasy i pomoglibyśmy Polsce, oddając jej duże obszary leśne.

Żeromski nie mógł o tym wszystkim wiedzieć, ale przebywając podczas ofensywy Armii Czerwonej w 1920 r. w Orłowie, rzekł któregoś dnia do Lechonia, przebywającego tam na leczeniu: Nie ma innej rady, tylko musimy zaraz stworzyć nasz własny rząd bolszewicki. Marchlewski i Leszczyński — to przecież także Polacy. Skłonny jednak do wypowiadania sądów pod wrażeniem chwili, nierzadko pochopnych, zwłaszcza gdy chodziło o sprawy polityczne (prawdopodobnie na to skłócenie wewnętrzne Żeromskiego i kontrowersyjność ocen miała też wpływ gnębiąca go choroba), w których był chwiejny, nazwał później Marchlewskiego wielkorządcą, który sprzedał Moskalowi Polskę. Wypowiedział te słowa po odwiedzeniu Wyszkowa i rozmowie z tamtejszymi księżmi — Mieczkowskim i Modzelewskim, u których przez krótko gościli — Marchlewski, Dzierżyński i Kon w okresie sprawowania władzy przez Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski w Białymstoku. Ciż sami duchowni, jak wiemy z innych źródeł, rozpływali się w pochwałach pod adresem czołowych komunistów polskich... a później na nich psioczyli. Żeromski nie potrafił dostrzec, że na czele TKRP stanęli komuniści polscy popierający politykę Lenina, a więc i jego dążenia do rozstrzygnięcia z Polską na zasadzie porozumienia wszystkich kwestii terytorialnych oraz ustanowienia dobrosąsiedzkich stosunków.
Tamże, s. 104

I jeszcze jeden bardzo wymowny fragment, pokazujący właśnie jaki był stosunek Żeromskiego do agresji na Kijów, co współczesna historiografia raczy przemilczać.


Marchlewski zarzucał Piłsudskiemu, że wszczynając wojnę szaloną z Rosją proletariacką o dzielnice niepolskie, dążąc do narzucenia jarzma polsko-obszarniczego Białorusinom, i Ukraińcom, musiał oddać Polskę na łup reakcji, a tymczasem odepchnął od państwa polskiego lud śląski, na wskroś polski. Z oskarżeniem pod adresem rządu polskiego, który zaniedbując sprawę granic zachodnich i północnych rozpoczął działania wojenne przeciwko Rosji, wystąpił też Żeromski, pisząc wiosną w 1920: Jakiż śmiech pomyśleć, że nie zdobywszy granic zachodu i północy, takie ziemie mając zajechane i wyszarpane przez Niemców w ich niebezpiecznym zazębieniu — my krwią bohaterską naszych rycerzy zlewamy teraz przyczółki mostowe i zdobywamy rzekę Soszę! W pogardzie ma Polskę cały świat robotniczy zachodu. Wdaliśmy się w siepaniny z Moskwą, zaniedbując zachód i morze... Jest faktem niezaprzeczalnym, że ta Moskwa dzisiejsza złożyła uroczystą deklarację niepodległości Polski. (Bicze z piasku).

Wiadomo, że jeszcze przed rozpoczęciem uderzenia na wschód Żeromski wybrał się do Belwederu, aby wyrazić Piłsudskiemu dezaprobatę wobec jego planu. Doszło wówczas do kontrowersji i scysji, jak pisze H. Mortkowicz-Olczakowa, i odtąd rozstali się na zawsze.

Tamże, s.106