Ewolucja instrumentalizacji kultu Dzierżyńskiego
2009-08-05 22:41:47
Ewolucja instrumentalizacji kultu Dzierżyńskiego.




Zarówno przeciwnicy jak i apologeci Dzierżyńskiego za jego życia, jak i po śmierci nadawali mu rozmaite przydomki i określenia. Lenin nazywał go "Feliksem Dobre Serce", polscy przyjaciele "Chorążym Orszańskim", inni "Robespierrem Rewolucji", "Romantykiem Rewolucji" lub "Sercem Rewolucji".

Postacie historyczne są często symbolem kultu, którego forma i treść zupełnie wypacza idee, jakim hołdowali, starając się na ich plecach przeforsować własny program polityczny. Tak było także z Feliksem Dzierżyńskim. Jego prawdziwe poglądy i wątpliwości, jakie żywił szczególnie u schyłku życia, musiały ustąpić miejsca wykreowanej przez machinę propagandową pomnikowej, surowej postaci, pozbawionej niemal uczuć, emocji i własnych przekonań. Wizerunek ten dostosowany był do nowej linii politycznej, jaką zamierzało realizować kierownictwo radzieckie. W ostatnich latach badania historyczne odsłaniają coraz więcej szczegółów, pozwalających zrozumieć, że Stalin przyczynił się do śmierci Lenina, a następnie Dzierżyńskiego, i że nie przypadkiem na Kremlu obawiano się Gienricha Jagody, który dopomógł im umrzeć, a następnie zatuszował, zdawałoby się w sposób mistrzowski, obie sprawy.

Natychmiast po śmierci Dzierżyńskiego, Stalin puścił w ruch machinę propagandową. W serii pośmiertnych przemówień Stalina i jego współpracowników: Anastasa Mikojana, Wiaczesława Mołotowa, Klimenta Woroszyłowa, próżno by szukać jakichkolwiek akcentów osobistych. Bolszewiccy liderzy przedstawiali postać zmarłego Dzierżyńskiego według schematu dostosowanego do przydomków, jakimi dyktator obdarzał zmarłego rewolucjonistę - "karzący miecz rewolucji", "gorejący płomień", "nieustraszony rycerz proletariatu". W ten sposób ugruntowywano legendę jego bezwzględności.
            Stalin w swojej przebiegłości uważał, że korzystnie dla niego będzie wykorzystać stworzony w tym celu przez niego mit człowieka, który już nie mógł się bronić, mit człowieka pozbawionego ludzkich cech i uczuć, tylko jako instrumentu legitymizacji własnej zbrodniczej polityki. Sergo Beria napisał w swoich wspomnieniach, że jego ojciec czuł odrazę do postaci Dzierżyńskiego, o którym Stalin opowiadał mu, że był sadystą odczuwającym przyjemność podczas prowadzonych przez siebie przesłuchań, rzekomo z zastosowaniem przemocy. Ciekawe, czy Beria wiedział co o nim samym mówił Stalin. (Sergo Beria - Beria mój ojciec. W sercu stalinowskiej władzy, Wydawnictwo Magnum, Warszawa 2000, s.397) Zastanawiające, czemu miało służyć opowiadanie tego typu bajek - czy chodziło jedynie o utrwalenie konkretnej linii działania szefa NKWD i jego podwładnych w sytuacji legalizacji tortur przez dyktatora, czy też była to cyniczna próba, zresztą uwieńczona pełnym sukcesem, zszargania opinii o znienawidzonym (bo niepokornym) Dzierżyńskim przynajmniej w wąskim gronie własnych współpracowników, skoro nie można było otwarcie i publicznie odsądzić od czci i wiary zmarłego bohatera rewolucji październikowej, szanowanego przez starych bolszewików i tzw. "doły" partyjne. Tych, którzy sami pamiętali zasady wyznawane i głoszone przez Dzierżyńskiego, przywoływano do porządku stosując inne argumenty. Kiedy pod koniec 1930 r. przesłuchiwany Michaił Jakubowicz powiedział oficerowi śledczemu prowadzącemu jego sprawę, że fałszowanie materiałów śledczych i znęcanie się nad więźniami byłoby w czasach Dzierżyńskiego nie do pomyślenia, ten roześmiał się i odrzekł: "Też macie kogo wspominać! Dzierżyński - to miniony etap w rozwoju naszej rewolucji". (Roj Miedwiediew - Pod osąd historii 2, Wydawnictwo Bellona, Warszawa 1990, s.162) O tej prawdzie przekonał się inny zdradzony bolszewik, Nikołaj Bucharin, członek intelektualnej i partyjnej elity, który napisał w swoim testamencie na krótko przed aresztowaniem: Minęły wspaniałe czasy Dzierżyńskiego".
            "Nowy etap w rozwoju naszej rewolucji" Stalin rozpoczął niemal natychmiast po śmierci Dzierżyńskiego. Jeszcze w 1926 r. polecił Mienżyńskiemu powołanie nowego wydziału OGPU. Wydział Zadań Specjalnych pod przewodnictwem Jakowa Sierebriańskiego (a następnie Pawła Sudopłatowa) miał kompetencje nie tylko wywiadowcze. Głównym zadaniem "Grupy Jaszy" była likwidacja opozycjonistów przebywających za granicą. (Paweł Sudopłatow - Wspomnienia niewygodnego świadka, Dom Wydawniczy Bellona, Warszawa 1999, s.53, 74) Jednym z następnych kroków było misterne zmontowanie pierwszego pokazowego procesu stalinowskiego, w którym w pełni zastosowano zasadę odpowiedzialności zbiorowej - czyli wspomnianego procesu szachtyńskiego w r. 1929.

Jednak, kiedy 14 listopada 1932 r. Mienżyński zwrócił się do Stalina z listownym wnioskiem o ustanowienie Orderu Feliksa Dzierżyńskiego dla najbardziej zasłużonych czekistów z okazji obchodów 15 rocznicy powstania WCzK – OGPU, uzyskał tylko lakoniczną, ale jakże wiele mówiącą odpowiedź : „Jestem przeciw . J.St.” ( Nikołaj Zienkowicz – Tajemnice mijającego wieku (2), wyd. Prószyński i ska,Warszawa 2000, s.63 – 64).
            Kolejny przełom, kiedy Stalin uznał za pożyteczną legendę "Żelaznego Feliksa", nastąpił w czasie kampanii represyjnych w 1934 r., a potem w 1937 r. Wówczas propaganda ZSRR kreowała ówczesnego szefa NKWD Nikołaja Jeżowa na nowe wcielenie Dzierżyńskiego. Co nie przeszkadzało zresztą Jeżowowi w wyraźnych próbach wykreowania go na polskiego szpiega i podkreślaniu jego wahań i niedostatecznej czujności na zamkniętych odprawach NKWD.
Publicznie jednak nadal padały slogany o karzącym mieczu rewolucji, a w ślad za nimi padło tysiące głów - wśród zamordowanych byli także starzy czekiści i przyjaciele Dzierżyńskiego ze środowiska polskich komunistów, tacy jak Adolf Warski, Stanisław Pestkowski czy Henryk Stein-Kamieński znany jako Domski. Do spreparowanego wizerunku człowieka z żelaza nie pasowały prywatne zdjęcia rodzinne z żoną i synem, ukazujące sentymentalną stronę jego osobowości, dlatego nie publikowano ich w latach stalinowskich. W całym Kraju Rad wyrastały natomiast fabryki i szkoły im. Dzierżyńskiego. Na mapie pojawiły się Dnieprodzierżyńsk i Dzierżyńsk. Ten ostatni był stolicą Polskiego Rejonu Narodowego na Wołyniu (tzw. Dzierżyńszczyzny), istniejącego od 1932 r. Była to szczególna forma hołdu i upamiętnienia, jaką ofiarowała swemu przywódcy polska emigracja komunistyczna. W polskiej prasie komunistycznej, wydawanej zarówno w kraju jak i w Związku Sowieckim, zamieszczano artykuły wspomnieniowe świadczące, że rewolucjoniści -rodacy nigdy nie zapomnieli o człowieku, który do końca interesował się sprawami polskimi i zachował poczucie własnej tożsamości narodowej.
Jednak w łonie organów bezpieczeństwa także istniały wątpliwości. Jednym z wysoko postawionych czekistów sprzeciwiających się zbrodniom i broniącym niewinnie aresztowanych był Artur Artuzow, który zapłacił za to najwyższą cenę. Przed egzekucją napisał w swojej celi na ścianie krwią : „Obowiązkiem uczciwego człowieka jest zabić Stalina.”
Kolejny przypadek, poglądów, które zaciążyły na losach czekistów, opisuje antykomunista Orlando Figes. Relacje do których dotarł ukazują w całej pełni różnicę między leninizmem a stalinizmem:
"Innym oficerem NKWD, który sprzeciwił się masowym rozstrzelaniom był Michał Szrejder. W swoich wspomnieniach napisanych w latach siedemdziesiątych, nazywa sam siebie "czystym czekistą", który jest wierny leninowskim ideałom Feliksa Dzierżyńskiego, twórcy Czeki... Twierdzi, że rozczarował się do reżimu stalinowskiego, widząc , jak w latach trzydziestych wśród jego kolegów enkawudzistów pleni się korupcja. Towarzysze, których znał jako ludzi porządnych i uczciwych gotowi byli teraz stosować najwymyślniejsze tortury wobec "wrogów ludu" , jeśli miało to pomóc im w karierze. Szrejdera niepokoiła też skala aresztowań. Nie mógł uwierzyć, że w kraju jest aż tylu "wrogów ludu". Bał się jednak ujawnić swoje wątpliwości... "Nikt nie rozumiał, dlaczego dochodzi do tych wszystkich aresztowań -wspominał Szrejder - ale ludzie bali się mówić, ponieważ mogło to wzbudzić podejrzenia, że pomagają << wrogom ludu>> lub choćby kontaktują się z nimi". Przez kilka miesięcy Szrejder w milczeniu przyglądał się , jak jego starzy przyjaciele i koledzy są aresztowani i skazywani na śmierć. Nie mogąc czynnie wystąpić przeciwko terrorowi, ograniczył się do sprzeciwu moralnego: nie brał udziału w egzekucjach kolegów z NKWD przeprowadzanych na dziedzińcu Łubianki. Wiosną 1938 roku przeniesiono go do Ałma-Aty, gdzie został zastępcą Stanisława Redensa, szefa NKWD w Kazachstanie(i szwagra Stalina ). Szrejder i Redens zaprzyjaźnili się, mieszkali po sąsiedzku, ich rodziny się odwiedzały. Szrejder zauważył, ze Redens jest coraz bardziej zdegustowany okrutnymi metodami stosowanymi przez swoich podwładnych. Miał go za człowieka dużej wrażliwości, Redens z kolei uważał Szrejdera za kogoś, kto podziela jego wątpliwości. Pewnej nocy pojechali za miasto i Redens kazał zatrzymać samochód. Wysiedli i poszli się przejść. Kiedy byli na tyle daleko, ze szofer nie mógł ich usłyszeć, Redens powiedział: "Gdyby Feliks Edmundowicz dzisiaj żył, kazałby nas rozstrzelać za to, jak pracujemy".
( Orlando Figes - Szepty Życie w stalinowskiej Rosji , wyd. Magnum 2007, s.240 ).


Tyle cytaty. Szczere rozmowy ośmieliły niestety Szrejdera - napisał list do Jeżowa protestujący przeciw aresztowaniu starego przyjaciela z NKWD i kuzyna swej żony moskiwwskiego studenta ,ręcząc za jego niewinność.Kilka dni później w czercu 1938 Redens otrzymał od Jeżowa pismo z poleceniem aresztowania Szrejdera-wstawił się za nim u Stalina, lecz wiedział-o czym powiedział otwarcie Szrejderowi-że niedługo przyjdzie jego kolej-Redensa aresztowano w listopadzie 1938 r., a w styczniu 1940 został rozstrzelany, z kolei Szrejdera osadzono w Butyrkach i w lipcu 1940 r. po 2 latach przetrzymywania bez wyroku skazano na 10 lat obozu pracy i 3 lata zesłania.
            Tymczasem po ataku III Rzeszy na ZSRR w czerwcu 1941 r. Stalin uzyskał wreszcie pretekst do rozprawienia się z legendą Dzierżyńskiego, nie pasującą do nowych wyzwań. W obliczu prób jednoczenia narodu i podsycania uczuć patriotycznych społeczeństwa sowieckiego, czołobitny kult obcoplemieńca, współpracującego na codzień ze swymi rodakami wydawał się nieporozumieniem. Ponadto Stalin stawał się coraz mniej odporny na własną manię prześladowczą i uroił sobie, że kult "Nieustraszonego rycerza proletariatu" rozrósł się do takich rozmiarów, że może odsunąć w cień jego własny autorytet. Do tej walki przeciw jednemu ze znienawidzonych od dawna duchów przeszłości przekonał Stalin Berię i jego zastępcę, Wiktora Abakumowa. Tandem ten doprowadził do tego, że portrety Dzierżyńskiego w instytucjach państwowych stawały się coraz mniejsze i było ich coraz mniej, aż wreszcie zniknęły ze ścian kolegiów NKWD-KGB. Podjęli oni również po zakończeniu II wojny światowej decyzję o zniszczeniu gipsowego odlewu umundurowanej postaci Dzierżyńskiego, który do tego czasu, stojąc za szybą specjalnej gabloty miał stanowić obiekt nabożnego kultu w klubie oficerskim KGB na Łubiance. (Christopher Andrew, Oleg Gordijewski - KGB ... op.cit., s.46) Kiedy w 1945 r. Stalin podporządkował sobie Polskę, postanowił jednak wykorzystać legendę Polaka-internacjonalisty, współpracującego z bolszewikami "ucznia Lenina", jako pomost uświęcający "przyjaźń i wieczne braterstwo" obu narodów.
            Kolejny przełom nastąpił trzy lata po śmierci Stalina w 1956 r., kiedy na XX Zjeździe KPZR sukcesor dyktatora, Nikita Chruszczow, przeprowadzając pierwszą ostrożną krytykę stalinizmu i przystępując do (ograniczonej w zakresie) reformy służb bezpieczeństwa, zapowiedział powrót do tzw. "leninowskiej praworządności". Nikt bardziej nie uosabiał tej polityki niż Feliks Dzierżyński. Człowiek, który przepracował wiele lat w KGB, Oleg Gordijewski wspominał: "W publikacjach KGB cytowano często słowa Dzierżyńskiego, że prawdziwy czekista powinien mieć «gorące serce, chłodną głowę i czyste ręce». W końcu lat pięćdziesiątych przed siedzibą KGB na Placu Dzierżyńskiego [przed Łubianką] odsłonięto wielki pomnik Feliksa Edmundowicza, natomiast w Pierwszym Zarządzie Głównym po dziś dzień czczone jest stojące na marmurowym piedestale spore popiersie Dzierżyńskiego, przed którym zawsze stoją świeże kwiaty. Wszyscy młodzi oficerowie PZG w pierwszych tygodniach swojej kariery składają wiązankę lub wieniec przed popiersiem twórcy Cze-Ka, a później stoją w ciszy, z pochyloną głową, tak jak przy mogile weteranów lub przed grobem nieznanego żołnierza. Rytuał ten ma umocnić w oficerach KGB przekonanie, że są spadkobiercami czekistów, tłumiąc jednocześnie świadomość mniej chwalebnych, bezpośrednich powiązań ze stalinowskim NKWD". (Christopher Andrew, Oleg Gordijewski - KGB ... op.cit., s.46-47)
            Kolejny reformator na stanowisku szefa KGB w latach 1967-1982, Jurij Andropow, budujący własny wizerunek liberalnego prozachodniego intelektualisty i nowego Dzierżyńskiego także bardzo lubił odwoływać się do pamięci swego wielkiego poprzednika. Dążąc do zintegrowania czekistów wokół wspólnych haseł i wartości, założył elitarny klub KGB im. Dzierżyńskiego, w którym oficerowie mogli spotykać się po pracy. Mianowany przezeń nowym przewodniczącym KGB w maju 1982 r. Wiktor Czebrikow podjął próbę przełamania części mitów narosłych wokół postaci nominalnego twórcy i pierwszego zwierzchnika Czeki. W artykule z okazji 110-ej rocznicy jego urodzin pisał: "Feliks Edmundowicz całym sercem dążył do usunięcia niesprawiedliwości i przestępczości oraz marzył o czasach, kiedy wojny i nienawiść narodów znikną na zawsze z naszego życia. Przez całe życie kierował się mottem: «Chciałbym ogarnąć miłością całą ludzkość, tchnąć w nią ciepło i oczyścić ją z brudów współczesnego życia»"; "nie był tak ascetyczny, jak sądzi wielu ludzi. Kochał życie we wszystkich jego przejawach i w całym bogactwie, wiedział co to dobry dowcip i śmiech, lubił muzykę i przyrodę". (Prawda, 11 września 1987, cyt. wg: Christopher Andrew, Oleg Gordijewski - KGB ... op.cit., s.46)
            Niezależnie od tego, jak szczere były intencje Czebrikowa w ujawnianiu części skrywanej dotąd prawdy o Dzierżyńskim, jego wysiłki nie mogły spotkać się ze zrozumieniem w zaczadzonym przez wiele lat przez propagandą socjalistyczną społeczeństwie sowieckim, w którego świadomości Dzierżyński nadal funkcjonował jako ascetyczny, surowy twórca Czeki i pogromca kontrrewolucji, wierny uczeń Lenina, o którym mówić i myśleć można było wyłącznie według spreparowanego dawniej schematu i na kolanach.

            Podobne próby "dohumanizowania" legendy Dzierżyńskiego podejmowano zresztą również w PRL, począwszy od lat 60-tych. Po latach stalinowskich, kiedy wieszano jego zdjęcia i portrety w salach, w których dokonywano brutalnych przesłuchań, po nakłanianiu krajowych funkcjonariuszy UB do stosowania tortur tymi samymi obłudnymi argumentami, jakimi Stalin przekonywał Berię, pewnym przełomem okazały się wydawnictwa. Eksponowano jego poczucie więzi rodzinnej i poczucie humoru m.in. w opracowanych najpierw w języku polskim wspomnieniach jego żony Zofii "Lata wielkich bojów" (Warszawa 1969, Moskwa 1975). Po raz pierwszy w zbiorze wspomnień i dokumentów więźniów X Pawilonu Cytadeli Warszawskiej ukazał się bez cięć cenzury w miejscach mówiących o konieczności stosowania humanitarnych zasad wobec bliźnich, a nawet wrogów, "Pamiętnik więźnia" (Warszawa 1958). W latach 70-tych próbę opisania Dzierżyńskiego jako żywego człowieka i humanisty podjęła Bożena Krzywobłocka, nie szczędząc gorzkich, wtrąconych jakby mimochodem słów krytyki pod adresem tych, którzy uczynili z Dzierżyńskiego rodzaj straszaka dla antykomunistów, czyli wobec nie nazwanych z imienia propagandystów sowieckich i polskich. (Bożena Krzywobłocka - Opowieść o Feliksie, Warszawa 1979)
            Jednak o tym, że nie do końca można było ujawniać prawdę przekonał się Jerzy Ochmański. Jego autorstwa biografia polskiego rewolucjonisty, opublikowana w 1987 r. przez wrocławskie Ossolineum, zaznała poważnych cięć cenzury. Niewygodne były religijne przekonania Dzierżyńskiego, który w swoim liście do siostry, Aldony, w 1901 r przyznał się, że wprawdzie wyrzeka się kościoła, ale nadal wierzy w naukę Chrystusa i jego miłość, szczególnie do ludzi nieszczęśliwych. Oczywiście redagując książkę usunięto wszelkie tego typu zwroty, łącznie z obszernymi cytatami z Biblii.
            W listopadzie 1989 r., w przededniu ustrojowej transformacji upadł warszawski pomnik Dzierżyńskiego, jako uosobienie ekstremizmu i uzależniającej od ZSRR zdrady narodowej. PZPR poświęciła jego pamięć, licząc być może na uratowanie własnej władzy i przywilejów za cenę złożenia go na ołtarzu nasilających się nastrojów antykomunistycznych. Dwa lata później, po puczu mającym odsunąć od władzy Michaiła Gorbaczowa, sowieckie społeczeństwo niejako w odwecie na biorącej udział w puczu KGB, obaliło pomnik Dzierżyńskiego przed Łubianką. W 1998 r. pomnik został odbudowany i odrestaurowany.
            Gdyby tak obecne, postsowieckie społeczeństwo nauczyło się oddzielać sympatię wobec Dzierżyńskiego od ideologii politycznej, która w historii wyrządziła więcej zła niż dobra; gdyby podziw dla jego postaci i pewnych krótkotrwałych osiągnięć nie łączył się z rehabilitacją instytucji, którą na początku współtworzył, a której spuścizna stała się wieczną hańbą ludzkości. Być może wówczas powstałyby w Rosji zręby społeczeństwa obywatelskiego, mającego odwagę patrzeć swej złożonej historii prosto w oczy.
            Zarówno przeciwnicy jak i apologeci Dzierżyńskiego za jego życia, jak i po śmierci nadawali mu rozmaite przydomki i określenia. Lenin nazywał go "Feliksem Dobre Serce", polscy przyjaciele "Chorążym Orszańskim", inni "Robespierrem Rewolucji", "Romantykiem Rewolucji" lub "Sercem Rewolucji". Mimo, że w każdym z wymienionych określeń tkwi ziarno prawdy ( choć Dzierżyński, nie wiedząc, że wizerunek bezwzględnego Robespierre'a także był spreparowany, dostawał furii, gdy ktoś go do niego przyrównał ), najbardziej trafne byłoby może porównanie go do jednego z czołowych animatorów rewolucji francuskiej z 1789 r., Camille Desmoulins. Podobnie jak on kończył bowiem życie w stanie głębokiego rozczarowania i goryczy, znając już  sposoby i skutki realizacji rewolucji, w której idealny obraz chciałby nadal wierzyć. Nie była już jednak jego rewolucją ta, w której społeczeństwo płaciło tak wysoką cenę, bo tak kazano z góry. Zakończyła się jego samotna walka o humanitaryzm, toczona wbrew władzom własnej partii.
Koniec końców to nie Dzierżyński winien jest hekatombie krwi przelanej w Rosji w okresie rewolucji i wojny domowej. Odpowiedzialność za nią ponosi nie tylko część bolszewickiego aparatu państwowego w osobie takich aparatczyków jak Kirow czy Zinowiew, a także gorliwość Łacisa czy Petersa i terenowych Czerezwyczajek oplatających gęstą siecią całą Rosję. Nawet nie można jej zrzucić wyłącznie na biurokratyczną bezduszność i bezwzględną dyscyplinę, dziesiątkującą choćby szeregi Armii Czerwonej z polecenia ich nadgorliwych dowódców. Wina obciąża całe społeczeństwo, nie tylko dlatego, że słuchało poleceń i pozwalało nad sobą panować, wierne wielowiekowej tradycji ślepego posłuszeństwa wobec batiuszki cara. Największym przestępstwem dużej części obywateli było wspieranie sowieckiego panowania przez powszechne donosicielstwo. Bez tej podstawy, jaką jest większość społeczeństwa, z jego historycznie uwarunkowanymi obyczajami politycznymi, nie mogłaby się utrzymać żadna władza. Metody te przejął i udoskonalił potem Stalin, doprowadzając do sytuacji, w której obywateli nie składających wzajemnie na siebie donosów można by policzyć na palcach.
Podobne sytuacje miały miejsce w Polsce powojennej, jednakże zasięg ich i zakres był bez porównania mniej znaczący. W mieszkaniu mojej rodziny, w początkach lat pięćdziesiątych dokonano rewizji pod wpływem donosu sąsiadki, która mając mniejsze mieszkanie żywiła nadzieję na poprawę warunków bytu. Donos okazał się fałszywy, dokonujący rewizji sami powiedzieli więc ze złością, kto był motorem. A jednak był to wśród sąsiadów mojej rodziny przypadek całkowicie odosobniony i można z pewnością powiedzieć, że większość kierowała się w swoim postępowaniu sąsiedzką solidarnością. Typowo polskie „ja nic nie widziałem i nic nie wiem” w życiu obecnej doby miewa zresztą szkodliwe społecznie aspekty.
Tragedia uczciwych przywódców, takich chociażby jak Dzierżyński czy szef wywiadu Czeki Artuzow, wynika z ich wiary, że wielu z werbowanych przez nich ludzi posiada podobną do nich tkankę psychiczną i osobowość. Przypisywanie innym cech, intencji czy motywów własnych jest częstym błędem popełnianym przez rodzaj ludzki, błędem częstokroć prowadzącym do zguby. Wierząc w uczciwość swoich intencji, chcieli wszystkim wpoić przekonanie, że komunizm przyniesie szczęście ludzkości, a utrwalanie go jest środkiem prowadzącym do tego celu. Tymczasem sami nie posiadali władzy w pełni odpowiadającej randze ich stanowisk. Partii byli niezbędni, ich nieposzlakowana opinia przyczyniała się do uwiarygodnienia systemu. Jednak w każdej, nawet najbardziej zapadłej miejscowości Rosji znajdowali się funkcjonariusze systemu, którzy w najbardziej prymitywny sposób realizowali dyrektywy Kremla.
Nie można też zapomnieć, że wbrew naciąganej tezie, że nie było nic gorszego od bolszewickiego terroru, biały terror siał szczodrze śmierć i zniszczenie, w konsekwencji uruchamiając i intensyfikując działania bolszewików. Te bezwzględne dla obu stron walki rozgrywały się zresztą w warunkach powszechnej anarchii i bandytyzmu szerzącego się u podstaw, czyli w całym społeczeństwie zdemoralizowanym nędzą, upodleniem i chaosem wynikającym z przebiegu I wojny światowej i bratobójczych walk wojny domowej. Trzeba oddać sprawiedliwość, że tej machiny stymulowanej przez głód i poniżenie nikt nie byłby w stanie  jednoosobowo ani rozpędzić, ani zatrzymać – przy dowolnych intencjach. Wrażliwość czy humanitaryzm poszczególnych jednostek, mogące stanowić dla nich samych okoliczności łagodzące, nie są żadnymi argumentami rozgrzeszającymi ani dla narodu, ani dla partii z jej kierownictwem, ani dla systemu i jego równie okrutnych wrogów. Każda z tych grup bowiem, kierując się własnymi interesami, przyczyniła się do zbudowania ładu, opartego na przemocy. Jest to bodaj najsmutniejszy wniosek wynikający z analizy narodzin i ewolucji państwowości sowieckiej.

poprzedninastępny komentarze