2016-11-07 21:23:31
Po jednej stronie karykaturalnie głupi recydywista - oszust podatkowy, mizogin i rasista, będący kwintesencją bezwzględnej władzy patriarchalnego kapitału nad światem. Po drugiej idealna wyrazicielka interesów kompleksu militarno-przemysłowego, kobieta z elit oderwana od rzeczywistości, która cieszy się z amerykańskich bombardowań i śmieje z krwawej eliminacji przeciwników imperialnego reżimu. Gdyby Stany Zjednoczone rzeczywiście były kolebką współczesnej demokracji to taką demokrację należałoby natychmiastowo zdelegalizować i zniszczyć.
Jedyny kandydat o innych i wyrazistych poglądach (Bernie Sanders) odpadł przez głosy szczytów partyjnych Partii Demokratycznej, która demokratyczna jest dokładnie w takim samym stopniu, w jakim demokratycznymi są największe światowe koncerny, banki i fundusze inwestycyjne. Rzekoma amerykańska swoboda demokratyczna okraszona głośnymi, pełnymi awantur i rynsztokowych afer igrzyskami to bajka dla naiwnych. To, co sprzedaje się na zewnątrz (w smutne tropiki i do „ciemnych kolonii”!) jako uosobienie nowoczesnych wolności nie działa nawet na miejscu, jest za to prawdziwym cmentarzyskiem wolności i prawdziwym pośmiewiskiem. Światowi nauczyciele wolności i demokracji to zwyczajni, zamordystyczni reprezentanci grup imperialistycznych interesów, kulturowo oscylujący gdzieś pomiędzy taśmowo produkowanym pornosem, a kulturą gangsterską.
Gdzie tu wybór, jeśli jedynymi zwycięzcami mogą być reprezentanci militarystycznych lobby i koncernów, jak można mówić o demokracji i rządach obywateli w kraju, gdzie jedyną przepustką do władzy i wyborczego startu są wielkie pieniądze?
To nie demokracja, to kapdemokracja – demokracja robiona przez najbogatszych, przez kapitalistów, dla kapitalistów, dla najbogatszych, dla światowego kapitału i w imię interesów amerykańskiej finansjery, amerykańskiej armii i jej kapitalistycznych pochodnych. To kapdemokracja w dodatkowo zdegenerowanej i karykaturalnej formie, gdzie nawet resztkowe programy, postulaty i hasła polityczne zastąpione zostały śmieciową wojną na wizerunki w której dowódcami stali się polityczni styliści i specjaliści od wizerunku będący nowoczesnymi władcami umysłów, panującymi nad człowiekiem masowym przy pomocy tego, co w odniesieniu do hitlerowskich Niemiec nazywało się mianem goebbelsowskiej inżynierii społecznej, a teraz przerobiono na szczęśliwie i pogodnie brzmiące „Public Relations”.
Oto właśnie zdegenerowana forma systemu pseudodemokratycznego podporządkowanego władzy kapitału.
Po stronie władców - złodzieje, miliarderzy, zarządcy fabryk śmierci i cyniczni mordercy odpowiedzialni za śmierć dziesiątek tysięcy. Po stronie elektoratu - zmanipulowani, zafiksowani na punkcie obrony własnych przywilejów i osobistych (czasem nawet i żadnych) dobrobytów, niewykształceni i zdezorientowani ludzie przepychani niczym stada bezwładnych baranów przez wszechwładne korporacyjne media, systemy taśmowej produkcji i konsumpcji ludzkich mózgów.
„Wybór” to w tym układzie iluzja, którą karmi się wierzących w wolność w kraju miliarderów. Estetyka amerykańskich wyborów to estetyka groteskowej, postapokaliptycznej władzy nad zdezorientowanym tłumem, który rządzony jest przy pomocy najbardziej prymitywnych narzędzi.
Takie odczytanie amerykańskich wyborów podchwyciły już nawet mainstreamowe europejskie media, gdzie nawet w prokapitalistycznych i proliberalnych gazetach i źródłach przeczytamy już o „amerykańskim spektaklu”, „farsie”, „widowisku”, czy „cyrku”. Przepaść cywilizacyjna pomiędzy USA a Europą jest w tym wypadku widoczna gołym okiem, a każde, nawet najgłupsze i najbardziej reakcyjne w rezultatach wybory w Europie to przy amerykańskiej demo-degeneracji prawdziwa ostoja cywilizacji i szacunku do wyborcy oraz człowieka.
Prawdą tych amerykańskich wyborów jest jednak co innego - w rzeczywistości odsetek tych, którzy pragną w USA jakichkolwiek głębszych zmian jest niewielki.
Wygra więc ten, kto będzie sprawiał wrażenie bardziej solidnego obrońcy "Wielkiej Ameryki" z jej militarną i ekonomiczną przewagą nad światem. Niezadowoleni przegrali. Dominujący w USA wyborcy to nadal /w mniejszym lub większym stopniu/ beneficjenci amerykańskiego panowania nad światem – realne alternatywy nie będą więc brane pod uwagę skoro amerykańska hegemonia wciąż ma się dobrze i dalej działa. Wybory władcy, za którego najważniejsze decyzje i tak podejmuje Wall Street przemieszane z korporacjami zbrojeniowymi to natomiast propagandowa błyskotka, atrakcja porównywalna z kolorowymi rubrykami odnotowującymi wypadki z życia brytyjskiej rodziny królewskiej i innych godnych pożałowania celebrytów zarabiających na siebie swoim, sprzedawanym nachalnie, ciałem.
Wszystko to dzieje się zgodnie ze słowami Lenina – demokracja w kapitalizmie to demokracja bogatych i złudzenie biednych. To wolność dla tych, których stać na opłacanie polityków, aby realizowali ich interesy. Pozostałym pozostaje wiara w przypadek i los. Dobroduszna Ameryka nikogo nie pozostawi jednak samemu sobie. Ostatecznie najbiedniejsi zawsze mają dla siebie ciepłe kanały, Detroit itp., przestronne więzienia i wojny na których mogą zginąć przysługując się ojczyźnie. Pozorowane wybory realizują naczelny cel amerykańskiego systemu – gwarantują bezpieczną reprodukcję tych samych, kapitalistycznych elit.
Cała reszta to już wyłącznie mokra robota dla ośrodków panowania ideologicznego, które mają pełne ręce roboty, aby śpiewkami na temat różnorodnych skandali obyczajowych i kłótni w biznesowej rodzinie spacyfikować wszelki potencjalny kontekst klasowy i systemowy, który mógłby wypłynąć podczas wyborów.
Twoją prawdziwą amerykańską wolnością, twoim American Dream jest więc wybór pomiędzy jednym lub drugim milionerem. Twoją wolnością jest wybór pomiędzy lobbystą grup naftowych, a grup farmaceutycznych. Możesz też zagłosować za tym, czy Bliski Wschód należy dalej rozwalać konwencjonalnie, czy też jednak użyć broni atomowej… A jeśli masz konto w banku (choćby był na nim tylko jeden cent) to zadbaj przynajmniej o to, aby wygrał ten kandydat, którego obstawia twój bank… a nuż zyskasz dzięki temu 0,01% na rocznym oprocentowaniu?