Ginąć w nie swojej sprawie
2013-07-28 19:08:55
Ostatnio z jedną koleżanką zaczęłyśmy się spotykać, żeby śpiewać sobie pieśni rewolucyjne ze szczególnym uwzględnieniem tych hiszpańskich. Z tej okazji postanowiłam się wybrać na pokaz filmu "Ay Carmela!" zorganizowany w ramach kampanii Historia Czerwona i Czarno-Czerwona. Doceniam wysiłek organizatora, Piotra Ciszewskiego, uważam, że sama idea kampanii popularyzującej lewicową historię jest bardzo ważna, ale muszę przyznać, że film mi się nie podobał. Ba! Potwornie mnie wkurzył.

Po pewnym czasie stwierdziłam jednak, że jego interpretacja nie jest wcale taka jednoznaczna, co sprawia, że ogólnie rzecz biorąc wieczór nie był stracony. A ponieważ wnioski rozciągają się nie tylko na problemy z lewicową historią, ale też na teraźniejszość, więc warto o tym napisać. Przy czym uprzedzam lojalnie, że w tym celu będę musiała dosyć dokładnie przyjrzeć się akcji filmu, więc jeśli ktoś chce go jeszcze kiedyś obejrzeć nie znając zakończenia, to musi w tym momencie przestać czytać.

Akcja filmu dzieje się w czasie hiszpańskiej wojny domowej, a jego bohaterowie to małżeństwo, Carmela i Paulino, tworzący wraz z przygarniętym przez nich niemym chłopakiem, Gustavete, obwoźny teatrzyk. Ich występy mają na celu podnoszenie morale żołnierzy, składają się więc z rewolucyjnych pieśni, wzruszających wierszy o bohaterach oraz skeczy wyśmiewających monarchię, kler i bogaczy. Ale niezwykle istotnym elementem pokazów jest samo ciało Carmeli. Wykonuje ona zmysłowe tańce śpiewając miłosne piosenki, albo też owinięta rewolucyjną flagą odsłania pierś, „żeby żołnierzom stanęły fiutki”, jak sama to określa. Być może rzeczywiście ma to korzystny wpływ na morale, ale na widowni jest jednak też nieco żołnierek, a część żołnierzy z pewnością jest homoseksualna, więc może o ich satysfakcję powinna jakoś zadbać męska część zespołu? Jak się domyślamy, nic z tego: Paulino nie odkrywa ani nie pręży kokieteryjnie swych wdzięków.

Ciało Carmeli okazuje się jednak także pewnego rodzaju narzędziem oraz środkiem zapłaty. Mając dość bombardowań i mizernych racji żywnościowych bohaterowie postanawiają wrócić do swojego rodzinnego miasta. W tym celu potrzebna jest jednak benzyna do ich ciężarówki, a w warunkach wojennych da się ją zdobyć tylko nielegalnie. Gdy Paulino i Gustavete podkradają ją z baku zaparkowanego wojskowego samochodu, stojący nieopodal żołnierz słyszy hałas. Aby sprawa się nie wydała, Carmela idzie do niego zagadując, czy nie widział jej znajomych. Żołnierz proponuje jej anyżówkę w cieple kabiny jego ciężarówki, na co Carmela przystaje, chociaż oczywiście wie, że będzie molestowana. Usłyszawszy, że jest tancerką, żołnierz najpierw obmacuje jej uda stwierdzając z podziwem, że umięśnione. Potem usiłuje włożyć jej rękę pod bluzkę. Gdy kobieta odmawia, on krzyczy na nią, że co ona sobie myśli: skoro wsiadła i piła anyżówkę, jakaś zapłata się chyba należy! I chcąc go udobruchać Carmela uznaje tę – jakże oczywistą przecież! – argumentację pozwalając mu obmacać swoje piersi. Taka taryfa za anyżówkę.

Oglądając tę scenę myślałam o tym, że ok. 90% kobiet było choć raz w życiu molestowanych. Można by powiedzieć, że tutaj nie mamy do czynienia z molestowaniem, bo wiedziała, co ją czeka. Bo przecież to taki sprytny wybieg, dzięki któremu udała się kradzież benzyny. Ale jak pisała Kathleen Barry, „seksualne zniewolenie kobiet dotyczy tych WSZYSTKICH sytuacji, kiedy kobiety albo dziewczynki nie mogą zmienić swojej sytuacji; gdy – abstrahując już od tego, w jaki sposób znalazły się w tych warunkach, czy to z powodu presji społecznej, trudnej sytuacji materialnej, zaufania niewłaściwej osobie, czy też z tęsknoty za uczuciem – nie mogą się z tej sytuacji wydostać; oraz kiedy narażone są na przemoc i wykorzystywanie.” Carmela jest ciałem DLA mężczyzn i nie może tego zmienić. Może tylko lepiej lub gorzej się w tej sytuacji odnaleźć, czasami wykorzystując to na swoją korzyść. Przy czym oczywiście psychologiczny koszt, jaki to dla niej za sobą pociąga, nie jest tutaj uwzględniony. Molestowanie nie jest jej problemem, ale jej męża. Paulino dopytuje się potem zatroskany: „jak daleko zaszliście z tym żołnierzem?” I to ona musi go pocieszyć, że jest niemądrym zazdrośnikiem, bo nic takiego nie było. To jego, a nie jej ból. Gdyby została tam zgwałcona, nie byłaby to jej trauma, ale po prostu większy powód dla jego zazdrości.

Ale sprowadzenie kobiety do seksualnego towaru dla mężczyzn jednocześnie redukuje ich samych do napalonych dodatków do własnych genitaliów. W drugiej części filmu bohaterowie zostają porwani przez faszystów i zmuszeni do przerobienia scenariusza, tak aby tym razem występ podnosił morale żołnierzy z drugiej strony frontu. Przygotowania do spektaklu mają miejsce w zamożnym domu zajętym przez faszystów, którego mieszkańcy zostali z niego zabrani w trakcie posiłku: resztki stoją wciąż na stole. Carmela i Gustavete szyją dla tancerki suknię z zasłony, a Paulino w tym czasie odkrywa w pustym pokoju niezwykle nęcące łóżko: tak dawno nie widział białej, miękkiej pościeli! Wabi do pokoju Carmelę, bo jakże mógłby przepuścić tak sprzyjającą okazję do seksu! Ona sama nie ma nic przeciwko, dopóki nie zauważa nad łóżkiem małżeńskiego zdjęcia. Okazuje się, że to dom człowieka, którego rozstrzelanie widzieli poprzedniego dnia w więzieniu. Jednak dla Paulino nie jest to żadna przeszkoda – ważne, że łóżko czyste i miękkie, mniejsza z tym, co się stało z właścicielami. I Carmela w końcu mu ulega. Przecież go kocha.

„Przypominacie mi mojego kuzyna, któremu wacek zawsze wystawał z rozporka”, mówi Carmela do faszystowskich żołnierzy podczas przedstawienia. I jest to jeden z tych fragmentów, które sprawiają, że interpretacja tego filmu nie jest jednoznaczna. Z jednej strony konwencjonalna, wręcz „szkolna” reżyseria, która dziwi u autora takich filmów jak „Nakarmić kruki”, skłania, by widzieć tu standardową „czytankę” o wojnie, w której piękna kobieta buduje morale żołnierzy, a na koniec jeszcze do tego heroicznie umiera. Z feministycznego punktu widzenia: po prostu koszmar. Z drugiej strony, w „czytance” pojawiają się rysy – nie wiadomo, na ile zamierzone. Jeśli intencją Carlosa Saury było podważenie wojennej roli kobiety jako markietanki, to zamiar ten niespecjalnie się powiódł, bo konwencjonalna reżyseria oraz momentami burleskowa atmosfera filmu raczej tę rolę naturalizują jako coś oczywistego, a do tego jeszcze uroczego i śmiesznego. Ale też nie da się ukryć, że to Carmela jest tutaj główną bohaterką i nie jest to film o wojnie domowej, która stanowi jedynie tło, ale raczej historia kobiety, która walczy w nie swojej sprawie. A sprawa ta nie jest jej nie dlatego, że się z nią nie zgadza, ale dlatego, że wśród swoich towarzyszy nie jest pełnoprawnym człowiekiem, ale ciałem do wykorzystania. I patrząc na ten obraz z tej perspektywy można uznać, że puściłeś jednak całkiem feministyczny film, Piotrze.

Z taką interpretację ciekawie koresponduje też sposób, w jaki Carmela ginie. Otóż w nowym scenariuszu przedstawienia faszystowski dyrektor teatru zamieszcza scenę niezwykle wulgarnego znieważenia flagi republikańskiej. Gdy Carmela zwraca mu uwagę na ordynarność tego skeczu, stwierdza – szarmancko, a jakże! – że rozumie wątpliwości damy, ale scena ta musi być taka, bo skierowana jest do prostackich przybyszów z północy. Carmela domyśla się, że chodzi o polskich jeńców, których poznali poprzedniego dnia w więzieniu, a których los niezwykle ją wzruszył: prawdopodobnie niedługo zostaną rozstrzelani, ginąc na obcej ziemi, tak daleko od domów i rodzin. Gdyby miała wykonać nowy skecz z flagą przed samymi faszystami, jakoś by przełknęła jego wulgarność. Ale nie może znieść myśli, że miałaby obrażać symbol, za który polscy ochotnicy walczyli i niedługo zginą – na nie swojej ziemi, w nie swojej sprawie. Paulino robi, co może, żeby ją przekonać do występu zgodnie z narzuconym scenariuszem: groźba rozstrzelania dla nich też przecież jest jak najbardziej realna. Ale w decydującym momencie Carmela jednak ukazuje się na scenie owinięta republikańską flagą wzbudzając poruszenie wśród siedzących na balkonie jeńców, którzy zaczynają wznosić okrzyki na cześć Republiki. Carmela znów odsłania piersi, ale tym razem nie jest to gest kokieteryjny, ale buntowniczy i agresywny. Faszyści krzyczą wyzywając ją od dziwek i w ogólnym rozgardiaszu jeden z nich strzela – zabijając ją na miejscu.

Czy współczucie Carmeli dla polskich jeńców, za które koniec końców zapłaciła życiem, nie bierze się właśnie stąd, że sama wie, jak to jest walczyć w nie swojej sprawie? Chociaż oczywiście są tu wyraźne różnice: o nich można powiedzieć, że walczą „o wolność naszą i waszą”, czyli ta sprawa jest także ich. Oni są ochotnikami, ona nie ma wyboru. Nie wydaje się, żeby ten wątek był przypadkowy, chociaż nie jest łatwo go zauważyć, gdy wpadnie się w interpretacyjny schemat „piękna kobieta bohatersko ginie, ach, jakie to wzruszające”. Wychodząc z filmu miałam poczucie, że niepotrzebnie go obejrzałam, bo obrzydził mi piosenkę "Ay Carmela!". Myślę jednak, że i tak będę ją śpiewać – dla wszystkich Carmeli, które w ten czy inny sposób walczyły w nie swojej sprawie. Bo nawet tam, gdzie teoretycznie głoszono równouprawnienie, kobieta pozostawała seksualnym towarem dla mężczyzny. Bo praca kobiet była wykorzystywana, a zasługi zbierał ktoś inny.

Historia Carmeli jest ważna, bo kobieca walka w nie swojej sprawie nie odeszła przecież w przeszłość. O tym, jak kobiety „Solidarności” zostały potem pominięte i zepchnięte na margines, chociaż to na ich pracy opierał się ten ruch, powstało już parę książek i ma powstać film. To, że na lewicy jest tak mało kobiet, też świadczy o tym, że nie czują one, by miały tutaj równe prawa i dokładnie z takiego poczucia wziął się ten blog. I dlatego właśnie przypominając lewicową historię warto zwracać uwagę nie tylko na wysiłki dążące do równouprawnienia – które widać na przykład na podlinkowanym wyżej klipie – ale też na ciągłe jego niedostatki. A przede wszystkim trzeba zwracać na to uwagę kształtując teraźniejszość. Bo ja w nie swojej sprawie z pewnością nie zamierzam ginąć.




poprzedninastępny komentarze