Magia Pro Futuro
2010-09-09 11:17:31
Kiedy miałem 12 lat już wiedziałem kim chcę być z zawodu. Chciałem zostać emerytem. Z racji robotniczego pochodzenia przez większą część dzieciństwa wyobrażałem sobie pracę jako źle opłacaną fizyczną harówkę. Myślałem o pracy jako o rodzaju społecznej kary, o haraczu który trzeba uiścić aby otrzymać niezbędne do przeżycia pieniądze. Emerytura z kolei to był taki stan gdy się nie pracowało a mimo to pieniądze były. Co więcej wielu moich szkolnych kolegów miało podobne „cele życiowe”. BA ! Wielu z nich osiągnęło te cele. Nie zostali co prawda jeszcze emerytami ale dzisiaj skutecznie wyłudzają renty.

PRACA JAKO TOŻSAMOŚĆ

Moje wyobrażenia dot. pracy zmieniły się kiedy pierwszy raz się z nią zetknąłem. Ze zdziwieniem odkryłem, że praca (nawet ta źle opłacana) może być przyjemna i ciekawa. Odkryłem, że może to być intelektualna przygoda, a zakład pracy jest miejscem gdzie nawiązuje się znajomości i przyjaźnie. Na studiach uczyli mnie, że praca i zawód to nie tylko rodzaj aktywność ale też bardzo ważna część tożsamości. Większość ludzi na pytanie - Kim jesteś ? - odpowie: jestem nauczycielem /sekretarką/pielęgniarką. W miarę zdobywania doświadczeń i rozwoju mojej zawodowej kariery odkryłem, że praca pozwala oddalić jeszcze jedno z wielkich ludzkich nieszczęść – NUDĘ !
Kiedyś marzyłem, żeby zostać emerytem ale dzisiaj brak pracy stanowi dla mnie karę. Kiedy siedziałem ostatnio dwa tygodnie na wakacjach w Grecji nie mogłem się powstrzymać i pod koniec pobytu logowałem się kilkakrotnie na służbowego maila, żeby sprawdzić CO TAM SIĘ DZIEJE. To pewnie objaw pracoholizmu, a może zwyczajnie lubię swoją pracę.
Nie uważam wcale, żebym był ulepiony z lepszej gliny niż moi szkolni koledzy-renciści. Po prostu miałem szczęście i udało mi się wyrwać z getta. Było w tym sporo przypadku. Ktoś mnie „popchnął” do Liceum (a chciałem iść do zawodówki). W Liceum miałem dostęp do edukacji i zwyczajnie mnie… wychowano. Jestem wdzięczny III L.O. im. Marii Konopnickiej we Włocławku. Cztery lata edukacji w tej szkole bardzo mnie zmieniło. Moje własne doświadczenia sprawiły też, że dzisiaj wierzę w publiczny system edukacji.

Odkrywam też kolejne prawdy dotyczące pracy i tego jak bardzo wpływa ona na życie człowieka. Ostatnio odkryłem czym naprawdę jest tak poszukiwana przez polskie firmy INNOWACJA i co ma ona wspólnego z warunkami w miejscu pracy. Jednak uprzedzam, że dalsza część tego tekstu będzie równie osobista co początek. Skoro już się mądrzę to przynajmniej oszczędzę czytelnikom książkowych definicji. Wolę opowiedzieć o własnych doświadczeniach.

Firma XXI wieku


Pracowałem kiedyś jako handlowiec w firmie Pro Futuro S.A.. Spółka zajmowała się dostarczaniem usług telekomunikacyjnych, głównie dostępu do Internetu w największych polskich miastach. Pro Futuro było INNE niż reszta operatorów tej wielkości bo było w 100 % polskie, inna też była specyfika pracy. Zarówno zarząd jak i dyrektorzy poszczególnych działów bardzo dbali o dobrą atmosferę. Objawiało się to licznymi imprezami dla pracowników i klientów ale także sporą dozą tolerancji wobec niestandardowych zachować i zjawisk. Ludzie zwyczajnie czuli się dobrze i swobodnie. W tej firmie ja jako 23 latek nie musiałem ukrywać, że jestem gejem. Jednak nie byłem jedynym „oryginalnym” pracownikiem. W pokoju obok jeden z techników był ciemnoskórym afrykaninem. W Pro Futuro to po prostu nie miało znaczenia, ważniejsze były kompetencje. Firma dawała dużą swobodę swoim pracownikom. Dotyczyło to zarówno kadry zarządzającej, handlowców jak i działów technicznych. Procedury owszem istniały (w końcu to była spółka akcyjna z radą nadzorczą na głowie) ale nie tłamsiły ludzi. Pro Futuro jako organizacja nie niszczyło nieformalnych grup jakie powstawały wśród pracowników ale je wspierało, dzięki temu komunikacja w firmie świetnie funkcjonowała. Jak się nie dało czegoś załatwić oficjalnie (przez procedury) to załatwiało się to przez telefon do człowieka z którym piło się wódkę na firmowej imprezie. Pracownicy mogli trochę TWORZYĆ i nie musieli z każdą bzdurą latać do zarządu po 5 podpisów. Technicy eksperymentowali więc mając takie same urządzenia jak konkurencja mogliśmy WIĘCEJ. Zestawialiśmy Internet radiowy na odległości na które (wg producenta sprzętu) to nie powinno działać, jednak działało. Marketingowcy mogli tworzyć produkty których nie było na rynku i nie miało znaczenia, że jeszcze nikt tego nie robił, a więc nie było stu tysięcy „niezależnych analiz” którymi mogli się bronić w razie porażki. Oni po prostu nie musieli się bronić. Nawet nazwy produktów były eksperymentem i nijak nie miały się do stylistyki jakie panowały w branży telekomunikacyjnej. Okazały się wielkim sukcesem. Ludziom pozwolono współtworzyć swoje miejsce pracy dzięki temu czuli się częścią firmy a nie tylko pracownikami. Zdobywali większy szacunek wobec tego co sami tworzyli. W przeciwieństwie do dzisiejszych korporacji Pro Futuro uczyło swoich pracowników podejmowania decyzji i brania na siebie odpowiedzialności. To budowało ich poczucie własnej wartości. Po Polsce poszła fama, że jak się czegoś nie da to trzeba dzwonić do Pro Futuro. Dzięki temu wszystkiemu ludzie zwyczajnie CHCIELI pracować. Mieli do osiągnięcia jakiś cel i wspólnie w sposób twórczy szukali rozwiązania. Zdarzało się, że klient zadzwonił do firmy o 10 rano a o godzinie 13 tego samego dnia miał już podpisaną umowę i zestawiony Internet. Klienci byli wniebowzięci. Nawet kiedy mieli awarię i dzwonili ją zgłosić do działu helpdesk byli obsługiwani tak, że aż cieszyli się, że im się coś zepsuło i mogli zadzwonić !
Taka atmosfera pracy przyciągała też konkretny typ ludzi. Nie było dyrektorów-psychopatów z kompleksem niższości których nie brakuje w wielu innych firmach. Bariery między szefami a zwykłymi pracownikami były mniej widoczne. Ja sam kiedy zaczynałem pracę przeszedłem przez standardowy CHRZEST. Dostałem telefon komórkowy i powiedziano mi, że wszelkie problemy z komputerem mam zgłaszać na specjalny numer skrócony. Ten numer nie prowadził jednak do działu technicznego ale do prezesa firmy, który w luzacki sposób (zapewne z uśmiechem na twarzy) nawet próbował mi doradzić jak skonfigurować komputer. Tak oto każdy nowy handlowiec (zestresowany i silnie zmotywowany do pracy) dostawał na dzień dobry sygnał – wyluzuj, uśmiechnij się, jesteś w Pro Futuro.
W wyniku takiej polityki Pro Futuro udało się sprzedać więcej łącz niż bezpośrednia konkurencja pomimo, że ta miała lepszy dostęp do pieniędzy (była oddziałem amerykańskiej firmy) oraz działała na rynku kilka lat dłużej. W 2006 roku Pro Futuro S.A. zajęła 3 miejsce w rankingu Fast 500 EMEA – najszybciej rozwijających się firm sektora technologicznego w Europie, Bliskim Wschodzie oraz Afryce. Nawet ten ostatni fakt jest przykładem nietypowej atmosfery w pracy. Marketingowiec który zgłosił firmę do tego rankingu zrobił to nie tylko bez pozwolenia prezesa ale nawet przy jego wyraźnym zakazie. On po prostu wiedział lepiej co jest dobre dla firmy i nie zawahał się podjąć ryzyka i złamać procedurę dla dobra firmy.

Niestety w 2006 roku Netia S.A. dokonała wrogiego przejęcia Pro Futuro S.A.. Drugi pod względem wielkości operator telekomunikacyjny w Polsce wykupił i zlikwidował markę PF. Marketingowo nazywa się to „konsolidacja rynku”. Ja na to mówię: demolowanie rynku. Netia przejęła też wiele innych firm teleinformatycznych i zamiast wykorzystać ich potencjał zwyczajnie zniszczyła ich wartość dodaną. Po co ? Myślę, że tego nie wiedzą nawet na Poleczki w Warszawie (siedziba Netii). Mogłem przyjąć ofertę pracy w Netii jednak przeraziła mnie praca w firmie którą postrzegałem jak molocha. Nie chciałem pracować w „tepsie 2” bo tepsa to był wróg,monopolista i przeciwnik rozwoju. Ja nie chciałem konserwować systemu ja chciałem z nim walczyć.

Myślicie, że to koniec historii Pro Futuro ? Nie ! W ostatni weekend na mazurach byli pracownicy Pro Futuro spotkali się z okazji 10 rocznicy powstania firmy. Kultura pracy przetrwała dłużej niż sama firma. „Mafia Pro Futuro” nadal istnieje a jej członkowie robią często wielkie kariery w branży telekomunikacyjnej w Polsce i na świecie.

KORPORACJA – SUKCES ZAWODOWY ?


Udało mi się uciec od Netii ale od biurokracji niestety nie. Zacząłem pracę w renomowanej firmie telekomunikacyjnej. Nazwy nie wymienię, bo to nie ma znaczenia, nie chcę też aby ten tekst był postrzegany jako atak na kogokolwiek. Zależy mi, żeby ukazać pewne zjawiska które – tak myślę – występują w wielu firmach które mają ambicje bycia korporacją.
U nowego pracodawcy zarabiałem 4 razy więcej niż wcześniej, miałem duży służbowy samochód, drogiego laptopa, komórkę bez limitu rozmów i pakiet akcji firmy na koncie maklerskim. Dodatkowo za wyniki dostawałem olbrzymie (pięciocyfrowe) premie finansowe, wygrywałem konkursy i dostawałem pisemne podziękowania od zarządu za wyniki w sprzedaży. Czy mogłem narzekać ? Czy to nie takie „warunki pracy” są marzeniem większości ludzi ? Ja nie byłem szczęśliwy. Moja praca polegała na 8 godzinnym klikaniu i pisaniu rozmaitych rzeczy w laptopie. Wszystko musiało być w systemie. Oczywiście mogłem pójść do innych działów osobiście (wszyscy byli w jednym budynku) ale to nie miało znaczenia bo zawsze słyszałem: puść zlecenie w systemie. Przy biurku obok siedział mój szef, ale kiedy go o coś pytałem to odpowiadał: puść mi maila z tym pytaniem (i tak w kółko przez ponad 2 lata). W ogóle to miałem szefa który nie lubił rozmawiać z ludźmi. Zdarzają się takie przypadki ale kto do diaska zrobił z niego szefa działu i dał mu handlowców do kierowania ? To chyba jednak nie była cecha osobowości. Ten koleś kiedyś sam był handlowcem z sukcesami a więc – na zdrowy rozum - MUSIAŁ gadać z ludźmi. Pewnie parę lat w tej firmie oduczyło go rozmawiania.

W ogóle nie mogłem zrozumieć PO CO przychodzimy do pracy. Przecież klikać w sieci mogliśmy w domu. Jaka wygoda a ile oszczędności ! Jeden z kolegów nawet oficjalnie to zaproponował. Dojeżdżał do pracy kilka godzin dziennie a w domu żona.. dzieci… Prawie ich nie widział. Zaproponował nawet, obniżenie swojej pensji w zamian za możliwość pracy w domu. Firma powiedziała NIE. Zwolnił się sam. Był jednym z najlepszych handlowców. Wtedy dowiedziałem się, że w tym cyrku chodzi o kontrolę pracowników. Skoro już o kontroli… kiedyś przez przypadek puściłem w obieg pustą umowę. Po prostu wziąłem z biurka przez pomyłkę nie wypełniony formularz, nie było na nim ani danych klienta ani żadnych usług i cen. Po kilku dniach „UMOWA” wróciła do mnie podpisana przez dział prawny (że niby sprawdzili co jest w środku) oraz podpisana i ostemplowana przez prezesów. Oto wielka kontrola procesów w firmie z certyfikatem ISO ! Mogłem sobie wpisać w tą umowę swoje dane i firma byłaby moja za symboliczną złotówkę ! Indeks giełdowy by oszalał gdyby wyszło na jaw, że jedna z kluczowych firm teleinformatycznych na giełdzie jest zarządzana gorzej niż warzywniak za rogiem. Wtedy przestałem wierzyć w firmową propagandę.

Oficjalnie firma inwestowała w „relacje pracownicze”. Raz do roku wywalała fortunę na imprezę w drogim hotelu. Trzeba było przyjść w garniturze i była to jedna z najbardziej sztywniackich imprez na jakich bywałem. Zamiast się integrować ludzie robili z siebie snobów.
Jednak najgorsze było to, że procedury zamiast pomagać pozwalały „ukryć się” tym pracownikom którzy zwyczajnie nie chcieli pracować. Dlatego po spotkaniach wewnętrznych w korporacjach podpisuje się specjalny papier z którego wynika, że uczestnicy słyszeli to co słyszeli i powiedzieli to co powiedzieli. W Korporacji na każdego trzeba mieć PAPIER, żeby się nie mógł ukryć za procedurami.
Korporacja tworzy też system rozpraszający odpowiedzialność, dlatego nigdy do końca nie wiadomo kto powinien podjąć decyzję szczególnie w nietypowej sprawie. Nietypowe sprawy wiążą się nierozerwalnie z innowacyjnością a od kogo jeśli nie od firmy technologicznej należy tej innowacyjności wymagać ?

W ogóle zastanawiałem się - tak na chłopski rozum - jak ta firma może funkcjonować przy tak niskiej wydajność i tak rozbuchanych budżetach. Mechanizm odkryłem pod koniec roku kiedy wyniki spółki były słabe. Na pewnym poziomie biznes i instytucje finansowe tworzą dość jednolity organizm. Co robi firma S.A. kiedy wynik roczny może wypaść fatalnie ? Inwestorzy giełdowi tego nie lubią. Otóż ratuje ją najbardziej absurdalny mechanizm kapitalizmu – MONETARYZM. Pieniądze po prostu bierze się z powietrza. Wystarczy, że firma A sprzeda firmie B swój budynek za powiedzmy 30 milionów złotych a firma B w tym samym momencie wynajmie firmie A ten sam budynek na najbliższe 20 lat. Na koncie firmy A pojawia się 30 milionów zysku, firma B kupuje budynek za kasę z kredytu którego udziela jej Bank C. Bank C robi to SZYBKO i bez problemów bo jest udziałowcem firmy A. Wszyscy jadą na tym samym wózku. Biurokrację i niską wydajność leczy się wynoszeniem kosztów w przyszłość i monetaryzmem.

KORPORACYJNY CZAR MAR

Kiedy szukałem kolejnych zysków, odkryłem, że firma mocno przepłaca za sprzęt radiowy i buduje światłowodowy 3 razy drożej i 2 razy dłużej niż inni. To mocno uderzało w zyski, a więc też w moje zarobki. Wykazałem swoją „przedsiębiorczość” (nauczyłem się tego w Pro Futuro) i z moimi przemyśleniami poszedłem do mojego szefa a kiedy ten to olał to wyżej. Okazało się, że „burzę strukturę organizacyjną w firmie”. Kiedy zacząłem udowadniać te proste fakty działom technicznym te doniosły mojemu szefowi, że jestem kłótliwy. Może mieli rację, jestem handlowcem – w sumie kłócę się o pieniądze dla firmy, chociaż zawsze postrzegałem swój zawód jako sztukę dogadywania się z ludźmi. Mój szef ostrzegł mnie, że dalsze pogarszanie relacji z działem technicznym skończy się naganą wpisaną do akt. No to spróbowałem z innej strony. Znajdowałem sobie klientów o których inni operatorzy nie dbali. Tereny gdzie o Internet było trudniej więc był droższy. Tutaj muszę podać jakiś konkretniejszy przykład. Chciałem postawić duże łącze radiowe z Warszawy do Mińska Mazowieckiego. Sześć miesięcy trwała korespondencja z działem radiowym. Ilość problemów jakie „wykreowali” technicy aby nie realizować tego projektu była zdumiewająca. Ostatecznie doszliśmy do tego, że zestawienie takiego łącza jest możliwe ale koszty zabiją wszelkie zyski. Udało im się, nie musieli robić nic niestandardowego. Nie musieli ruszyć głową. Nie musieli pracować.

Dotarło do mnie, że ja też już nie jestem handlowcem, zostałem biurwą/korporacyjnym urzędnikiem. Co prawda byłem świetnie opłacaną biurwą, ale rozumiałem, że już niczego się tutaj nie nauczę. Mój rozwój dobiegł końca. Teraz będę tylko siedział za kompem, pisał, klikał i tył. Za 10 lat dostanę zawału, potem renta i emerytura. Czyli jednak też będę miał rentę…. Ja kolejna biurwa w tym nieszczęsnym kraju gdzie pracuje już 620 tys urzędników. Musiałem sobie odpowiedzieć na pytanie czy to na pewno jest to co chcę robić w życiu ? Ostatecznie pożegnałem się z tą firmą „za porozumieniem stron”.
Dzisiaj zarabiam mniej, ale moja praca wygląda kompletnie inaczej. Pracuję nadal w tej branży ale z innymi ludźmi dla których praca w korporacji nie jest szczytem marzeń a wręcz byłaby karą. Im się po prostu CHCE. Jednym z pierwszych projektów w jakich uczestniczyłem po założeniu własnej firmy było zestawienie łącza (300 megabitów internetu) z Warszawy do Mińska Mazowieckiego – działa bardzo dobrze. Wysłałem nawet mailem zdjęcie tej instalacji do poprzedniego pracodawcy. W efekcie mojej pracy ceny Internetu w Mińsku Mazowieckim spadły o 30 % w ciągu ostatniego roku. Szturmem zdobywamy rynek bo robimy lepiej, szybciej i taniej. Robimy rzeczy innowacyjne. Używamy nowych technologii. Bywały też potknięcia ale dzięki nim się uczymy. Podoba mi się postawa współpracowników. Jak bym widział ludzi z Pro Futuro… starych dobrych „futrzaków”. Przykładów nie brakuje. Potrzeba internet w puszczy Kampinoskiej ? Nie ma problemu i do tego szybko, tanio i legalnie ! Niedawno zadzwoniła do nas Akademia Sztuk Pięknych w Warszawie żeby im zestawić szerokopasmowy Internet na barce zacumowanej przy pomniku syreny. To projekt NIEMOŻLIWY dla większości operatorów w Polsce. Po prostu: „nie ma takiego miasta Londyn”. A jeśli już się nawet uda to zapewne będzie to BARDZO DROGI internet(są przecież łącza satelitarne). Kiedy przekazałem temat technikom Ci ucieszyli się, że mają ciekawą instalację. Poprzestawiali nawet grafik, żeby zrobić to od razu. Wszystko było na tyle tanie, że zdecydowaliśmy się nawet na sponsorowanie tego łącza. Dzisiaj jesteśmy sponsorami sztuki. Mógłbym tutaj długo wymieniać ale to przecież nie prospekt reklamowy… chodzi mi o ujęcie istoty tematu….

INNOWACYJNOŚĆ to nie jest strategia którą zdobywa się poprzez ministerialne rozporządzenie czy uchwałę zarządu. Innowacyjność danej firmy ale także danego miasta wynika z atmosfery i relacji jakie tam panują. Ludzie ogólnie mają innowacyjne pomysły. Grupa ludzi ma jeszcze lepsze pomysły niż jednostka. Żeby te pomysły dostrzec i ich użyć w danym środowisku musi panować TOLERANCJA wobec wszystkiego co niestandardowe i niestereotypowe. Dlatego właśnie amerykanie badają innowacyjność miast poprzez współczynnik „gay index”. Jest to ilość otwarcie żyjących homoseksualistów na tysiąc mieszkańców. Im wyższy tym innowacyjność miasta jest wyższa. Nie… nie sugeruję, że homoseksualizm powoduje rozwój technologiczny. Po prostu tam gdzie panuje przyjazna dla nowatorskich rozwiązań OTWARTOŚĆ nawet geje przestają się ukrywać. Wszystko to składa się na WARUNKI w miejscu pracy. Innowacyjność ma kluczowe znaczenie dla przyszłości tego kraju. Jeśli nie będziemy PRODUCENTAMI nowatorskich rozwiązań będziemy skazani na import technologii z zewnątrz. W XXI wieku to od technologii zależy przyszłość narodów. Dzisiaj żyjemy w czasach gdy dokonuje się kolejny skok technologiczny Polski. Dzisiejszą „cyfryzację” można porównać tylko do elektryfikacji ziem Polskich w początkach XX wieku. Niestety jeśli chodzi o innowację słabo to wygląda. Myślę, że dzisiejsza lewicowa debata o warunkach pracy zbyt często koncentruje się na kwestiach wynagrodzenia a zbyt rzadko nad innymi konsekwencjami różnych patologii w środowisku pracy. Dobre miejsce pracy to oprócz pieniędzy też zwyczajnie SZCZĘŚCIE pracowników, ich rozwój osobisty, ich innowacyjność, innowacyjność firmy w której pracują a nawet przyszłość całego kraju.

Łukasz Pałucki
Dumny Futszak

poprzedninastępny komentarze