2009-08-14 12:50:24
Sezon ogórkowy w pełni. Politycy pojechali na wakacje, Sejm stanął w miejscu, a dziennikarze wciąż muszą pracować, zapełniając swe gazety różnymi nowymi tematami. Można rzec, że sezon ogórkowy, to tak naprawdę sezon dla najbardziej kreatywnych i pomysłowych dziennikarzy. To okres, w którym można poruszyć parę innych spraw.
Weźmy chociażby „Rzeczpospolitą” z 16 lipca, która informuje nas o sondażu przeprowadzonym wśród młodzieży, co do ich autorytetów. Temat ten jest wręcz typowy dla pory wakacyjnej. Gdzieżby w sezonie sejmowych debat i awantur premiera z prezydentem poruszano takie kwestie. Byłoby to traceniem czasu i pieniędzy w programach publicystycznych. Przyszedł jednak lipiec, a wszystko się diametralnie odwróciło. Sprawa okazała się nagle poważna i warta uwagi. Najciekawsze jest w tym wszystkim to, że ona zawsze taka była. Tylko, że gdzieś w zawierusze dnia codziennego, bieżącej polityki i debaty, traciliśmy często możliwość spojrzenia długodystansowego na różne problemy i zjawiska w społeczeństwie.
Pytanie jest w takim razie jedno: czy umiemy to także wykorzystać w czasie, kiedy łatwiej jest rozmawiać o rzeczach innych, niż aktualna walka i przepychanki na ringu politycznym? Moim zdaniem nie. W trakcie tego typu debat rzadko zdarza się, że możemy sięgnąć w głąb tematu. Zazwyczaj poruszamy się po jego powierzchni. Komentarze do ankiety o autorytetach młodzieży są właśnie najlepszym tego przykładem.
W sondażu z „Rzeczpospolitej” osoby z przedziału lat 13-24 wymieniały swoje autorytety. Towarzystwo jest naprawdę egzotyczne. Obok Dalajlamy i Jerzego Owsiaka jest na przykład Szymon Majewski i Ewa Drzyzga. W tym zestawieniu są tylko dwaj politycy: Donald Tusk oraz Radosław Sikorski. Skomentowanie tego badania, od razu z oceną całego pokolenia, że „jest zapatrzone w ekran telewizora” jest niewystarczające. To prawda, jesteśmy zapatrzeni w telewizję. Szkoda tylko, że nikt nie chciał głębiej wejść w analizę tejże kwestii i jej późniejszych możliwych konsekwencji.
W dzisiejszym świecie to media są głównym aparatem socjalizacji, zwłaszcza te masowe. Dziwić więc nie powinno, że znaleźli się w tym rankingu gospodarze programów rozrywkowych. Media, napędzane zyskiem, przebijają się lansowaniu coraz to bardziej nonsensownych ludzi. Lansują muzyków, ale kładą akcent na ich życie osobiste i styl ubierania. Lansują aktorów, którzy nie dostaliby się pewnie nigdy na studia aktorskie. Lansują coraz częściej polityków, którzy - za pomocą prostych sloganów, haseł i gadżetów – docierają do obywateli, nie bacząc na to, że nie mają spójnego programu, że nie mają w ogóle żadnego programu! Dziś nie wystarcza już twoja działalność. Żeby istnieć, musisz mieć ten naddatek w postaci kreacji swej własnej osoby.
Nie zapominajmy, że media masowe to także seriale, które ciągną się bez końca i które bez końca ludzie oglądają. Świat przedstawiony w nich odbiega od rzeczywistości. Mamy nowoczesne szpitale, w których brak kolejek do lekarzy. Są duże mieszkania, które posiadają młodzi ludzie. Z ulicy praktycznie można założyć własną firmę. Życie ciągnie się w przyjemnościach, którego podstawowym elementem jest założenie rodziny lub nowy partner/partnerka. Czyż nie jest to wzorzec kulturowy, dający młodym głód na osiągnięcie sukcesu, choć wiadomo, że realny świat odbiega znacznie od tego, który pokazywany jest w telewizji? Czy dzisiaj jest miejsce na młodzież, która się buntuje, czy tylko na taką, która akceptuje zastany porządek i w ramach jego dąży do zdobycia rzeczy przepustki świata konsumpcjonizmu?
Na bunt jest miejsce, ale jest to bunt bezcelowy, dopasowany do miałkiej i obrazkowej rzeczywistości medialnej. Dziś ze świecą szukać rewolucjonistów w stylu tych, którzy w 1968 roku dali o sobie znać po obu stronach Żelaznej Kurtyny. Mamy medialne subkultury sprowadzone tylko do stylu bycia i słuchanej muzyki. Nie ma już miejsca na poglądy na zorganizowanie gospodarki, społeczeństwa, systemu politycznego. Potencjał do młodzieżowego buntu istnieje, ale kanalizacja jego jest sztucznie wykreowana przez wielkie korporacje muzyczne, wydawnicze i medialne.
Czy będziemy pierwszym pokoleniem w Polsce, które od wielu, wielu lat nie odciśnie się w historii, polityce i kulturze? To pytanie pozostawione jest bez odpowiedzi, ale ta raczej nie będzie satysfakcjonująca.
Problem młodzieży jest bez wątpienia problemem medialnej rzeczywistości. Pytanie tylko, kto ją tworzy? Ano starsze pokolenie, które tak łatwo poddaje krytyce młodszych. Nie wińcie nas, wińcie siebie!
Weźmy chociażby „Rzeczpospolitą” z 16 lipca, która informuje nas o sondażu przeprowadzonym wśród młodzieży, co do ich autorytetów. Temat ten jest wręcz typowy dla pory wakacyjnej. Gdzieżby w sezonie sejmowych debat i awantur premiera z prezydentem poruszano takie kwestie. Byłoby to traceniem czasu i pieniędzy w programach publicystycznych. Przyszedł jednak lipiec, a wszystko się diametralnie odwróciło. Sprawa okazała się nagle poważna i warta uwagi. Najciekawsze jest w tym wszystkim to, że ona zawsze taka była. Tylko, że gdzieś w zawierusze dnia codziennego, bieżącej polityki i debaty, traciliśmy często możliwość spojrzenia długodystansowego na różne problemy i zjawiska w społeczeństwie.
Pytanie jest w takim razie jedno: czy umiemy to także wykorzystać w czasie, kiedy łatwiej jest rozmawiać o rzeczach innych, niż aktualna walka i przepychanki na ringu politycznym? Moim zdaniem nie. W trakcie tego typu debat rzadko zdarza się, że możemy sięgnąć w głąb tematu. Zazwyczaj poruszamy się po jego powierzchni. Komentarze do ankiety o autorytetach młodzieży są właśnie najlepszym tego przykładem.
W sondażu z „Rzeczpospolitej” osoby z przedziału lat 13-24 wymieniały swoje autorytety. Towarzystwo jest naprawdę egzotyczne. Obok Dalajlamy i Jerzego Owsiaka jest na przykład Szymon Majewski i Ewa Drzyzga. W tym zestawieniu są tylko dwaj politycy: Donald Tusk oraz Radosław Sikorski. Skomentowanie tego badania, od razu z oceną całego pokolenia, że „jest zapatrzone w ekran telewizora” jest niewystarczające. To prawda, jesteśmy zapatrzeni w telewizję. Szkoda tylko, że nikt nie chciał głębiej wejść w analizę tejże kwestii i jej późniejszych możliwych konsekwencji.
W dzisiejszym świecie to media są głównym aparatem socjalizacji, zwłaszcza te masowe. Dziwić więc nie powinno, że znaleźli się w tym rankingu gospodarze programów rozrywkowych. Media, napędzane zyskiem, przebijają się lansowaniu coraz to bardziej nonsensownych ludzi. Lansują muzyków, ale kładą akcent na ich życie osobiste i styl ubierania. Lansują aktorów, którzy nie dostaliby się pewnie nigdy na studia aktorskie. Lansują coraz częściej polityków, którzy - za pomocą prostych sloganów, haseł i gadżetów – docierają do obywateli, nie bacząc na to, że nie mają spójnego programu, że nie mają w ogóle żadnego programu! Dziś nie wystarcza już twoja działalność. Żeby istnieć, musisz mieć ten naddatek w postaci kreacji swej własnej osoby.
Nie zapominajmy, że media masowe to także seriale, które ciągną się bez końca i które bez końca ludzie oglądają. Świat przedstawiony w nich odbiega od rzeczywistości. Mamy nowoczesne szpitale, w których brak kolejek do lekarzy. Są duże mieszkania, które posiadają młodzi ludzie. Z ulicy praktycznie można założyć własną firmę. Życie ciągnie się w przyjemnościach, którego podstawowym elementem jest założenie rodziny lub nowy partner/partnerka. Czyż nie jest to wzorzec kulturowy, dający młodym głód na osiągnięcie sukcesu, choć wiadomo, że realny świat odbiega znacznie od tego, który pokazywany jest w telewizji? Czy dzisiaj jest miejsce na młodzież, która się buntuje, czy tylko na taką, która akceptuje zastany porządek i w ramach jego dąży do zdobycia rzeczy przepustki świata konsumpcjonizmu?
Na bunt jest miejsce, ale jest to bunt bezcelowy, dopasowany do miałkiej i obrazkowej rzeczywistości medialnej. Dziś ze świecą szukać rewolucjonistów w stylu tych, którzy w 1968 roku dali o sobie znać po obu stronach Żelaznej Kurtyny. Mamy medialne subkultury sprowadzone tylko do stylu bycia i słuchanej muzyki. Nie ma już miejsca na poglądy na zorganizowanie gospodarki, społeczeństwa, systemu politycznego. Potencjał do młodzieżowego buntu istnieje, ale kanalizacja jego jest sztucznie wykreowana przez wielkie korporacje muzyczne, wydawnicze i medialne.
Czy będziemy pierwszym pokoleniem w Polsce, które od wielu, wielu lat nie odciśnie się w historii, polityce i kulturze? To pytanie pozostawione jest bez odpowiedzi, ale ta raczej nie będzie satysfakcjonująca.
Problem młodzieży jest bez wątpienia problemem medialnej rzeczywistości. Pytanie tylko, kto ją tworzy? Ano starsze pokolenie, które tak łatwo poddaje krytyce młodszych. Nie wińcie nas, wińcie siebie!