Dylemat
2010-06-22 19:45:08
W tych wyborach z sondażami stacji komercyjnych było, jak z zakładami bukmacherskimi w czasie tegorocznego mundialu. Okazały się nietrafione i zdecydowanie przeszacowane. Komorowski, który przy poparciu największej, hegemonicznej wręcz, machiny wyborczej oraz dziennikarzy, publicystów, ludzi kultury i show-biznesu nie potrafi wygrać w I turze, jest zdecydowanie jej przegranym. Nie było gigantycznych różnic między nim a Jarosławem Kaczyńskim (zaledwie pięć procent w rzeczywistości), który złapał wiatr w żagle ostatnimi czasy. Niektórzy sądzą, że to za sprawą katastrofy smoleńskiej. Niewątpliwie miała ona ogromny wpływ, jednak bardziej prawdopodobne jest to, że dopiero stymulowana przez media żałoba narodowa zniszczyła kulturę obciachu związaną z popieraniem PiS. To pokazuje, kto tak naprawdę rządzi w Polsce – czwarta władza.

Jest ktoś, kto wywalczył dla siebie dobry wynik, mimo tego świata wideo i marketingu politycznego, czyli wciskania ściemy i tak już „ciemnemu ludowi”, który potrafiłby zapewne wybrać Pudziana i różowego konia Joli Rutowicz na posłów, gdyby pokazać ich z odpowiednim tłem, w okularach od Palikota i z odpowiednio ułożonymi rękami. Grzegorz Napieralski został obwołany zwycięzcą I tury wyborów, bo potrafił maksymalnie wykorzystać możliwości lewicy stagnacyjnej, aby osiągnąć wynik prawie 14 procentów wszystkich głosów. Mimo że miano zwycięzcy nadały mu media w pierwszej kolejności, to trzeba przyznać, że od czasu, kiedy to został szefem SLD, nie miał z nimi łatwego życia. Jego kampania była prowadzona poza wielkimi molochami telewizyjnymi, stąd być może tak spore zaskoczenie na koniec.

Wynik Napieralskiego to nie tylko efekt znudzenia podziałem PiS i PO, ale też pierwszy poważniejszy prztyczek w nos marketingowej postpolityce, bowiem jest to triumf starego, klasycznego stylu prowadzenia kampanii, stylu politycznego działania. Kandydat SLD proponował uścisk dłoni, zamiast sadzenia dębu i wylaszczania się na to, że żona robi mu kolację. Rozmowa na żywo czy za pośrednictwem Internetu, zamiast wielkich wieców i koncertów. Komitet poparcia złożony ze zwykłych obywateli, a nie klub super-autorytetów. Tradycyjny kontakt (z wykorzystaniem nowych technologii) zwycięża nad sztuczkami PR. I to jest bezwątpienia największy plus tego wyścigu i wyborów.

Jednakże w ferworze pochwał dla Napieralskiego zapomnieć można o tym, że zajął trzecie miejsce i zwykle przyjęło się, że jako ten trzeci najmocniejszy, zadecyduje na kogo powinien jego elektorat oddać głos. Tu zaczynają się przysłowiowe schody. Sławomir Sierakowski w swoim komentarzu na witrynie KP rozważa, czy warto ubić targ polityczny (abstrahuję od pejoratywnego wydźwięku tego określenia) z Platformą Obywatelską w sprawie paru ważnych dla lewicy spraw (wymienione przez niego parytety i podwyższenie płacy minimalnej) lub wejść w koalicję w Sejmie. Według mnie - jeśli szef SLD myśli, by być kimś więcej, niż jest aktualnie – to nie powinien brać tego pod uwagę. Stoją właściwie przed nim dwie drogi do wyboru w tym momencie – droga Andrzeja Leppera, który został wicepremierem i przegrał wszystko oraz Aleksandra Kwaśniewskiego, który premierem nie zostając, załatwił sobie mieszkanie w Pałacu Prezydenckim na 10 lat i poparcie wielkiej formacji. Zanim jednak nastąpi ten drugi scenariusz, trzeba uporać się im z nowymi kłopotami na horyzoncie.

Jak zauważa Kinga Dunin, ramy debaty publicznej przesuwają się na lewo. Ma to swoje wielkie plusy, choćby i nowe, świeższe tematy do rozmów, coś innego, niż piłka nożna i przemiana Kaczyńskiego. Aczkolwiek może przynieść to złe efekty, bowiem dwa kolosy prawicowe, którym wypalił się spór na linii oświeceni/ciemnota poszukuje redefinicji. Szansa do tego się teraz nadarza poprzez rozbiory tworzącego się dyskursu lewicowego między dwie partie (PiS bierze socjal, PO – obyczajówkę). Tak prawdopodobnie skończą się tymczasowe bądź stałe sojusze i gra toczy się tak naprawdę tylko o to.

Jeśli Napieralski ma ambicje i myśli o budowie poważnej partii lewicowej z poparciem SLD, jak dawniej i programem innym, niż wtedy, to musi narzucić takie kwestie w debacie publicznej i w II turze wyborów prezydenckich. Tylko tak ukaże wyborcom, że Komorowski i Kaczyński to dwie strony tego samego medalu politycznego, medalu prawicy. Tym samym pozostawi sobie furtkę do powiększania swych procentów, a jednocześnie nie wejdzie w żadne pół-, nie- lub w pełni oficjalne sojusze.

Dylematem Grzegorza Napieralskiego nie powinno być to, kogo poprze on w II turze, tylko co jest ważniejsze dla niego, jego wyborców i partii. Kilka kwestii wybranych wyrywkowo z programu socjaldemokratycznego dziś, czy propozycja przebudowy społecznej jutro?

poprzedninastępny komentarze