2012-11-16 17:55:47
Był taki rok, że w głębi Powązek mur się zawalił, więc 1 listopada można było przez wyłom przejść i uprawiać nagrobny ekumenizm. Rok później dziurę szczelnie zaklajstrowano, separatyzm zmarłych powrócił. W murze są stare, drewniane bramy. Tak szerokie, że wóz z końmi mógłby przez nie przejechać. Odkąd pamiętam, zawsze zamknięte na kłódkę. Gdyby jednak kłódki okazały się za słabe i jakiś zmarły Żyd postanowił odwiedzić zmarłego katolika (albo odwrotnie), katolicy żywi robią pod bramami śmietniki. Taki współczesny szamanizm.
W tym roku znów kawałek muru się sypnął i 1 listopada w murze był wyłom. Niestety nie tak wielki, by dało się przez niego przejść, ale by conieco zobaczyć.
Drugi wyłom nastąpił 9 listopada, wraz z nowym filmem Władysława Pasikowskiego "Pokłosie". Tam też poszło o macewy. Użyte do utwardzenia drogi, budowy pieca albo kościelnej podmurówki. O tym, do czego jeszcze od czasów wojny Polakom służą żydowskie nagrobki, można dowiedzieć się z projektu Łukasza Baksika: Macewy Codziennego Użytku. Podobnie jak na Powązkach, we wsi sportretowanej przez Pasikowskiego macewy miały pozostać niewidzialne. Ale niestety znalazł się w tej wsi jeden człowiek przyzwoity.
I nie chodzi o to, że na wsiach brakuje przyzwoitości. W przeciwieństwie do polskiej wsi z filmu-przypowieści Anny i Wilhema Sasnali "Z daleka widok jest piękny", Pasikowski wsi polskiej nie przedstawia jako siedliska immanentnego zła, pozaczasowej siedziby ludzi dzikich i samosądnych. Wszak bracia Kalina, którzy próbują dociec, co stało się z zamieszkującymi wieś Żydówkami i Żydami, z tej właśnie wsi pochodzą. To jest także ich miejsce, miejsce, które ich także stworzyło. I, w przeciwieństwie do bohaterów "W ciemnosci" Agnieszki Holland, bohaterowie Pasikowskiego nie pozostają niewinni. Ich ojciec okaże się jednym z prowodyrów pogromu. Będą zmuszeni przyswoić wiedzę nie o odpowiedzialności innego, lecz własnej.
Polskie filmy o Zagładzie, z "W ciemności" Agnieszki Holland na czele, zbawiają duszę bohaterów i zapewniają dobre samopoczucie widzom umieszczając w centrum opowieści Sprawiedliwego: tego, kto Żydom pomagał, kto Żydów ratował, kto się dla Żydów poświęcał. Jako normę pokazują coś, co było wyjątkiem. Żaden z polskich reżyserów nie zdecydował się na zerwanie z tą zbawczą narracją. Cukierkową, baśniową, życzeniową. Trzeba było Pasikowskiego.
Trzeba było Pasikowskiego, żeby powstał wreszcie film nie o "stosunkach polsko-żydowskich", lecz o Polakach. Film, który nie posiłkuje się żadnym polskim fantazmatem Żyda (antysemickim czy filosemickim), bo z żelazną konsekwencją traktuje o polskiej normie i o tym, jak wieloraka przemoc stoi na jej straży. Przemoc, której kontinuum rozciąga się od śmiechu, przez obelgę, po ogień i widły. O tym, jak większość traktuje mniejszość, jak pozbawia tę mniejszość godności, systematycznie ją upokarza, maltretuje, wyszydza, dezawuuje we własnych oczach, aż doprowadza do sytuacji, w której nie ma już ludzi, są tylko "żydki".
Drogę między "żydkami" a "Żydami" przebywa jeden z filmowych bohaterów. Bo żaden z niego wielkomiejski działacz pozarządowy na rzecz politycznej poprawności ani medialny piewca obywatelskiego społeczeństwa, lecz chłop małorolny, który wyjechał do Stanów Zjednoczonych zarobić i ciężko tam pracował przy azbeście. Jego język nasączony jest antysemickimi kliszami, bo taki jest język polski: a to "parchy", a to "żydki", a to "żydy". Ale brat - taki sam małorolny, co nawet w USA nie był - dziwnego "przewrażliwienia" doznał w tym punkcie, więc poprawia go notorycznie. I dopiero wtedy to słychać. Bo gdy jeden mówi "żydki", widz myśleć sobie może: "dobry chłopak z niego, tak mu się tylko powiedziało, na pewno nic złego nie miał na myśli". Ale gdy drugi mu na to odparowuje: "Żydzi. Żydzi, nie żydki" wtedy dopiero wybrzmiewa cała pogarda, jaką te pozornie niewinne "żydki" kumulują. Trzeba było reżysera, który słynie z filmów "twardzielskich" i autora najbardziej seksisowskich dialogów polskiego kina, by uwzględnić język jako narzędzie przemocy i budulec nastroju pogromowego.
Trzeba było Pasikowskiego, by doświadczyć w kinie dziwnego spokoju. Jakkolwiek staromodnie to brzmi, tak chyba działa prawda. Gdy Kalina ustawiając na swoim polu pochowane dotąd macewy symbolicznie odtwarza żydowski cmentarz, by bezwiednie uhonorować nim także tych, którzy zginęli w pogromie, wykonuje pracę ujawnienia. Płaci za nią straszną cenę, ale ta praca nie idzie ma marne. Jest to de facto praca Pasikowskiego. Sekwencja: pogrom na Żydach w czasie wojny - współczesny lincz na tych, którzy o pamięć zamordowanych się upomnieli, ma swoją trzecią odsłonę. Jest nią recepcja filmu. Twórcy "Pokłosia" słyszą wszystko to, co najpierw słyszeli Żydzi i Żydówki, a potem badaczki i badacze opisujący współudział Polaków w Zagładzie. Że nie są Polakami, że żydowskie pachołki, że szkalują dobre imię Polski, że won, że wypierdalać.
Nie obchodzi mnie, kto jest Polakiem. Polką tym bardziej. Niebardzo wiem, co to znaczy. Słuchając, co prawdziwi Polacy mówią o Pasikowskim i jego aktorach wnioskuję, że być Polakiem to być antysemitą, ksenofobem i marzyć o pogromowym ludzie. Dziękuję, postoję. Obchodzi mnie natomiast (coraz bardziej) jak zachować się przyzwoicie. Pasikowski nakręcił o tym film. Pierwszy nad wyraz przyzwoity polski film o postawach Polaków wobec Żydów i Zagłady.