Z pewną siebie miną głosi "tow. Iwanow": "Marks uczy nas, że siła robocza to towar, który od innych różni się tylko jedną właściwością możliwością wytwarzania innych towarów. Dlatego za siłę roboczą, tak jak za każdy inny
towar można przepłacić."
Z nie mniejszą pewnością siebie wtóruje mu "tow. Rakulski": "... siła robocza wydatkowana nieprodukcyjnie w przypadku zawodów, takich jak fryzjer czy kierowca, powinna być w zasadzie warta tylko tyle, ile wynosi koszt
życia na progu przetrwania tego pracownika. Sytuacja jest diametralnie różna w Pierwszym Świecie."
Twierdzenia te prowadzą obu "towarzyszy" do wspólnego wniosku: "...proletariat wytwarza wartość dodatkową, która jest przywłaszczana przez kapitalistę, innymi słowy - proletariat jest wyzyskiwany. Dla jednych oczywista oczywistość, dla trockistów niestety nie."
Co nie pokrywa się z prawdą w tym pozornie "ortodoksyjnym"
rozumowaniu?
Po pierwsze, według Marksa, cechą wyróżniającą siłę roboczą jest nie tyle zdolność do "wytwarzania innych towarów", ale do wytwarzania większej wartości, niż sama jest warta: "...nasz posiadacz pieniędzy [kapitalista]
musiałby mieć szczęście znalezienia w sferze cyrkulacji, na rynku, takiego towaru, którego wartość użytkowa sama miałaby osobliwą moc tworzenia wartości, że samo spożycie towaru byłoby uprzedmiotowieniem pracy, czyli stwarzaniem wartości. I posiadacz pieniędzy znajduje na rynku taki
szczególny towar - zdolność do pracy lub siłę roboczą." (MED, t. 23, KiW, Warszawa 1968, s. 193).
Do wytworzenia towarów przyczyniają się w równym stopniu, co siła robocza, także środki i przedmioty pracy, czyli maszyny i surowce, ale nie przyczyniają się one do wytwarzania wartości (i wartości dodatkowej). Zdolność tworzenia wartości posiada praca żywa, a wartości dodatkowej - praca żywa o charakterze produkcyjnym, tj. praca odnosząca się do wymiany z przyrodą. Rozumowanie Marksa zakłada sytuację takiej właśnie pracy o charakterze produkcyjnym: "Praca jest przede wszystkim procesem zachodzącym między człowiekiem a przyrodą, procesem, w którym człowiek poprzez swoją działalność zapośrednicza, reguluje i kontroluje wymianę materii
między sobą a przyrodą." (tamże, s. 205).
Wartość natomiast jako taka jest kategorią społeczną. Wynika to z faktu, że wytwarzanie dóbr (dobro nie równa się towar) nie wymaga jako warunku niezbędnego istnienia wymiany rynkowej, a tym bardziej w jej kapitalistycznej postaci. Natomiast potrzeba mierzenia wartości wynika z
istnienia rynku. Dobra powstają w różnych ilościowych proporcjach mierzonych czasem pracy niezbędnym do ich wykonania. Gospodarka kapitalistyczna wprowadza utowarowienie siły roboczej, przez co siłą robocza wchodzi niezauważalnie w obręb takiego samego ilościowego stosunku, jak inne towary.
Niemniej wartościowanie siły roboczej jest konwencją ustanowioną w społeczeństwie kapitalistycznym, i dlatego nagle wszystkie dobra zamieniają się w towary, ponieważ są one produktem pracy, której nośnik (siła robocza)
w społeczeństwie kapitalistycznym sam przede wszystkim stał się towarem. Dlatego też to właśnie praca ludzka stwarza wartość ucieleśnioną w towarach. Fakt przekształcenia siły roboczej w towar jest warunkiem nadania cechy wartości pozostałym towarom. A więc - jest to konwencja społeczna.
Jedynym elementem łączącym jeszcze wartość z podłożem nie-towarowym jest zakorzenienie wytwarzania wartości dodatkowej dzięki pracy produkcyjnej, a więc - będącej bezpośrednią wymianą materii z Przyrodą. Tutaj jest
kres konwencji, wirtualności ekonomicznej. Przebija się ta prawda w obecnym kryzysie finansowym spowodowanym oderwaniem gospodarki realnej (opartej na wymianie z przyrodą) na gospodarkę wirtualną, z fałszywym założeniem,
że sama "praca" (jakkolwiek rozumiana) jest w stanie stwarzać wartość dodatkową.
Po drugie, wracając do artykułu "tow. Iwanowa", biorąc pod uwagę fakt, że tylko praca żywa jest twórcą wartości dodatkowej - granicą, po osiągnięciu której nastąpiłoby "przepłacenie" siły roboczej, byłoby opłacenie siły
roboczej w pełnej wartości dodatkowej uzyskanej w danym procesie produkcyjnym. A, jak się wydaje, "trzecioświatowi towarzysze" nie będą chyba utrzymywali, że dzieje się tak w przypadku nawet arystokracji
robotniczej.
W tym kontekście charakterystyczna jest "wstawka" tow. Rakulskiego dotycząca zawodów nieprodukcyjnych, w zamierzeniu zapewne pogłębiająca wywód tow. Iwanowa. Jak wykazujemy w powyższym wywodzie, trudno oskarżać nas o
niedocenianie kwestii odróżnienia pracy produkcyjnej od nieprodukcyjnej, albowiem od lat jesteśmy właśnie tymi, którzy kwestię tę podnoszą z uporem godnym lepszej sprawy. Jednak nie stawiamy jej w taki nie mający nic
wspólnego z marksizmem sposób.
"Tow. tow. Iwanow i Rakulski" popadają w pułapkę myślenia zgodnego z burżuazyjnym sposobem rozpatrywania problemów ekonomicznych. Według nich, wartość siły roboczej wynikać musi z wkładu danego czynnika produkcji w określenie ceny produktu, a więc siła robocza pracownika nieprodukcyjnego
"powinna być w zasadzie warta tylko tyle, ile wynosi koszt życia na progu przetrwania".
A to niby dlaczego?
Marks dostrzegał, że wartość siły roboczej kształtowała się różnie, w zależności od stopnia rozwoju społeczeństwa i była określana jako koszt reprodukcji tejże siły roboczej na poziomie uznanym w danym społeczeństwie
za właściwy. (Zob. nasz wywód powyżej na temat umowności kategorii wartości w społeczeństwie kapitalistycznym). Niekoniecznie musiał to być poziom biologicznego przetrwania. Do takiego poziomu chętnie sprowadziliby
wartość siły roboczej kapitaliści, chociaż, jak twierdzą różni ekonomiści, zafundowaliby sobie jednocześnie zasadniczy problem z realizacją wartości w postaci zysku, ponieważ robotnicy są nie tylko siłą roboczą, ale i nabywcami towarów konsumpcyjnych tworząc nieoceniony rynek zbytu. Dlatego też wartość siły roboczej podlega dwóm sprzecznym co do kierunku działaniom siłom, jedna
spycha tę wartość do poziomu przetrwania, druga - winduje ją w górę. Jednocześnie, ważniejszym nawet niż ten "obiektywny" nacisk na wzrost wartości siły roboczej jest wynik walki ekonomicznej i politycznej klasy robotniczej. Jednym słowem, wartość siły roboczej zależy od definiującego tę wartość społeczeństwa.
Na rzecz spychania wartości siły roboczej działa istnienie licznej rezerwowej armii pracy. W miarę jednak rozwoju gospodarczego i wzrostu wartości dodatkowej, powiększają się liczebnie warstwy pracowników niebezpośrednio zaangażowanych w produkcji materialnej, a nawet - co jest zrozumiałe z klasowego punktu widzenia - owe warstwy są w tendencji wynagradzane wyżej niż robotnicy produkcyjni, albowiem społeczeństwo, w miarę bogacenia się, wyżej ocenia pracę wykwalifikowaną i umysłową od niewykwalifikowanej i fizycznej. Jeżeli więc rosną płace robotników, to jest to tylko odzwierciedlenie ogólnego wzrostu bogactwa społeczeństwa, a nie przejaw przesunięcia się wahadła wynagrodzeń na stronę klasy
robotniczej.
Dlatego też, sam fakt, że praca produkcyjna robotników jest zdolna utrzymać społeczeństwo na wysokim poziomie rozwoju, świadczy o tym, że robotnicy są wynagradzani mniej niż proporcjonalnie do wzrostu ich wydajności pracy, a więc, że ich wyzysk się pogłębia, a nie zmniejsza.
Oczywiście, Marks to nie to samo, co anarchista Proudhon. Nie miał więc skłonności do twierdzenia, że robotnikom należy się tzw. nieokrojony produkt ich pracy. Taki sposób widzenia zakłada perspektywę indywidualistyczną,
a Marks patrzył z pozycji wspólnotowej. Chociaż praca żywa jako jedyna wytwarza wartość, to jednak czyni to w warunkach społecznych, ponieważ człowiek jest zwierzęciem społecznym, więc wartość dodatkowa należy ostatecznie do społeczeństwa jako takiego, a nie do sumy jednostek
produkujących towary.
Wreszcie, nasi autorzy popełniają wniosek, który również mija się z prawdą, twierdząc, że posttrockiści odrzucają definicję proletariatu zawierającą warunek wyzysku tegoż proletariatu, popełniają błąd lub nadużycie.
Posttrockiści - wręcz przeciwnie - czynią z wyzysku podstawowy element definiowania proletariatu. Rzecz w tym, że "trzecioświatowcy" i posttrockiści inaczej definiują wyzysk.
Posttrockiści zauważają, że stosunki łączące kapitalistów i robotników są reprodukowane (naśladowane) w pozostałych segmentach życia społecznego. (To tak, jak w przypadku komercjalizacji usług publicznych - jest ona prowadzona
na zasadzie imitacji stosunków komercyjnych w sektorze produkcyjnym, chociaż totalnie nie pasuje do tego wzorca. Tak samo nie pasuje do modelu komercyjnego - stosunków wartościotwórczych - praca nieprodukcyjna, gdyż jest opłacana z wartości dodatkowej, czyli tworzonej na zasadzie wymiany materii z przyrodą). Niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z kapitałem produkcyjnym czy nieprodukcyjnym, wszędzie, gdzie powstaje zysk (czyli
następuje realizacja wartości dodatkowej wytworzonej w sektorze produkcyjnym), kapitalista - jako właściciel środków produkcji - przywłaszcza sobie prawo do dysponowania owym zyskiem. A więc, tworzy się w ten sposób podłoże do powstania stosunku wyzysku. Na ile w
społeczeństwach przedkapitalistycznych istniały stabilne, oparte na tradycyjnym sposobie życia, "normy" określające poziom życia odpowiedni dla poszczególnych klas, warstw, stanów czy grup społecznych, na tyle w kapitalizmie, ze względu na jego dynamiczny charakter, taki trwały poziom jest trudny do określenia.
Wraz z postępem technicznym zmieniają się standardy, które
określałyby koszyk dóbr właściwy dla danej grupy społecznej. Poza tym, w kapitalizmie, istnieje tendencja do ruchliwości społecznej, a więc ów "koszyk dóbr"
powinien zawierać elementy, które tę mobilność umożliwiają. Czyli, że ów koszyk dóbr stale powinien nabierać coraz wyższej wartości. Z punktu widzenia więc mechanizmu społeczeństwa kapitalistycznego, wszyscy
pracownicy najemni są wyzyskiwani, ponieważ w relacji do osób czerpiących dochody z tytułu własności kapitałowej, są oni relatywnie pozostawiani w tyle. Wyzyskiwani są więc wszyscy pracownicy najemni, co sprawia, że według
posttrockistów większość społeczeństwa - jak chciał tego Marks w "Manifeście komunistycznym" - staje się proletariatem. Ale, zauważmy, proletariatem w
starożytnym Rzymie byli ci, którzy - choć wyzuci ze wszystkiego - nie byli jednak producentami. Podleganie wyzyskowi, czy nawet wykluczenie społeczne, nie jest jednoznaczne z przynależnością do klasy robotniczej - przenosząc to na dzisiejszą sytuację.
Wyzysk, nie mniejszy, a może nawet i większy, był udziałem służby domowej, co zauważał już Marks. Ale nie służba domowa jest z tego powodu klasą rewolucyjną. Dlatego też niekoniecznie wyzyskiwany proletariat jest
klasą rewolucyjną. Klasą mogącą poprowadzić rewolucję jest klasa realizująca proces reprodukcji społeczeństwa. W takim procesie biorą udział dwie klasy: klasa właścicieli środków produkcji, która uzurpuje sobie korzyści z tytułu własności do warunków reprodukowania społeczeństwa i klasa faktycznie produkująca owe warunki, ale pozbawiona tytułu własności. Klasa właścicieli stanowi w gruncie rzeczy barierę dalszego rozwoju społecznego, który wymaga przejścia na wyższy etap, ponieważ sprzeczności dzisiejszego rozwoju nie są do przezwyciężenia za pomocą odwołania do "niewidzialnej ręki
rynku", ale wymagają świadomego i planowego działania.
Wbrew radykalnej "trzecioświatowej" optyce naszych autorów, wydaje się, że rozwiązanie problemów współczesnego rozwoju społecznego leży w krajach rozwiniętych, ponieważ tam sytuacja dojrzała nie tylko do postawienia problemu, ale i do jego rozwiązania. Oczywiście, system światowy jest systemem globalnym i sprzeczności społeczne mają szczególnie ostry charakter
w krajach tzw. Trzeciego Świata. Jednak ani ostrość problemów, ani nawet konflikt między Pierwszym a Trzecim Światem nie świadczy o tym, że rozwiązanie może mieć charakter asymetryczny - na korzyść procesów rewolucyjnych Trzeciego Świata. Jak stwierdziliśmy wyżej, wyzysk nie jest uprzywilejowanym sposobem pasowania danej grupy społecznej na klasę rewolucyjną. Niemniej, "trzecioświatowcy" podejmują ważny problem. A nawet kilka problemów: rewolucyjności klasy robotniczej Trzeciego Świata w warunkach przyspieszonej delokalizacji przemysłu oraz kwestię chłopstwa.
Ale to są już kolejne tematy, które wymagałyby osobnego rozpatrzenia.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
15 października 2011 r.
"Po drugie, wracając do artykułu "tow. Iwanowa", biorąc pod uwagę fakt, że tylko praca żywa jest twórcą wartości dodatkowej - granicą, po osiągnięciu której nastąpiłoby "przepłacenie" siły roboczej, byłoby opłacenie siły
roboczej w pełnej wartości dodatkowej uzyskanej w danym procesie produkcyjnym. A, jak się wydaje, "trzecioświatowi towarzysze" nie będą chyba utrzymywali, że dzieje się tak w przypadku nawet arystokracji robotniczej."
Towarzysze maoiści idą dalej, ponieważ twierdzą, że robotnicy Pierwszego Świata, jako drobnoburżuazyjna arystokracja pracy, uzyskują płace ponad poziom "nieokrojonego produktu ich pracy". Nie tylko nie wytwarzają wartości dodatkowej, ale na domiar uczestniczą w zawłaszczaniu wartości dodatkowej wytworzonej w Trzecim Świecie. Wniosek jest taki, że robotnicy Pierwszego Świata nie tylko nie są wyzyskiwani, ale wręcz są wyzyskiwaczami robotników Trzeciego Świata.
jak każdego dnia wykorzystuję robotników Trzeciego Świata, teraz - na przykład - robię w banku. Ach, jestem bankierem, to nic, że robię izolację w piwnicy, ale na bank (nomen omen) wyzyskuję. Super jest trzecioświatowy maoizm, bo pokazuje mi jakim socjalfaszystą jestem. Dziękuję Tobie, Towarzyszu Iwanow, że pomogłeś mi zrozumieć jaki faszyzm we mnie tkwi!
A teraz poważnie: gówniarzu, tydzień z nami na budowie: w kurzu, brudzie, kując ręcznie - wymiękłbyś, mój Ty "rewolucyjny naukowcu".
Poprawny Kulas alias Ewangelia Ubogich alias Głos chrześcijańskiego Anarchisty (wg. was "anarchistyczny krzyżowiec).
Szlag mnie trafia jak takie coś czytam. Poobcinałbym te wasze "marksowe" brody tępymi nożyczkami.
Wasze wypociny przypominają mi lekcje religii w szkole. Brak odniesienia do rzeczywistości, wszystko to teoretyczne dywagacje.
A więc zamiast zastanawiać się latami nad doktryną, teologią i sakramentami Kościoła Komunistycznego, wyjdźcie na dwór i zacznijcie działać.
"Lenin wyraźnie mówi, już w roku 1915, że arystokracja pracy odnosi korzyści z wyzysku kolonii, a więc pośrednio wyzyskuje trzecioświatowy proletariat. Jest to prawda, której nie mogą sobie przyswoić ani jawni rewizjoniści spod znaku Władzy Rad, ani też "ortodoksyjni marksiści" z portalu Dyktatura Proletariatu, całkowicie porzucając naukę, która płynie z upadku II Międzynarodówki i zdrady ze strony socjaldemokracji. Wydarzenia te pokazały, że arystokracja pracy nie jest i nie może być sprzymierzeńcem proletariatu w walce o władze, pokazały, że arystokracja pracy jest najbardziej reakcyjną warstwą drobnej burżuazji, a zadaniem komunistów jest jej bezwzględne zwalczanie."
http://trzeciswiat.wordpress.com/2011/10/17/lenin-konferencja-sekcji-zagranicznych-sdprr/
Baśnie bliźniąt „B”
Rozpoznawana przez całą radykalną lewicę „elita” intelektualna marksizmu – czyli dwójka trockistów z portalu dyktatura.info podjęła z nami polemikę [1]. Polemika ta wydaje się naukowa, wydaje się, że wreszcie ktoś podjął próbę krytyki naszych założeń z perspektywy nauki, lecz gdy bardziej wgłębić się w treść ów polemiki – odkrywany, że w zasadzie omawiane przez duet BB cytaty z Marksa – potwierdzają nasze tezy. Trockiści z dyktatury.info wysnuwają z tych cytatów reakcyjne wnioski – które osiągnęli dzięki metafizycznej we współczesnych warunkach metodzie analizy, nie zaś za pomocą metody dialektycznej. Potwierdzają oni w zasadzie większością swojej „polemiki” to, co od roku piszemy my. Czy umyślnie nie rozwijają tez Marksa (tj. nie dostosowują ich do obecnych czasów), czy też z naiwności – tego orzec nie sposób. Ogólnie ograniczają się oni tylko do zaprzeczenia nam w słowach, w formie swojej polemiki, uznając zapewne, że przecież musimy się mylić. Nie zastanowili się nad dialektyczną analizą cytatów z Marksa, po prostu nie wykonali tej analizy. Jak to trockiści. Nihil novi. Jak i cały artykuł.
Przejdźmy do właściwej krytyki.
Całe „po pierwsze” – zakończone wnioskiem wyglądającym następująco:
„Fakt przekształcenia siły roboczej w towar jest warunkiem nadania cechy wartości pozostałym towarom.”
- ani nie udowadnia żadnej błędności naszego rozumowania, ani nie ujawnia, abyście wy mieli w tym względzie inny pogląd, ani też nie ujawnia naszych niby istniejących w tym punkcie rozbieżności z Marksem. Wręcz przeciwnie – potwierdzacie tylko nasz pogląd, że tylko siła robocza, która tworzy wartość, siła robocza wydatkowana w procesie pracy wartościotwórczo – tylko ona wytwarza zarazem wartość dodatkową, która – na co wskazuje sama nazwa – jest częścią WARTOŚCI (chyba, że ktoś ze współczesnych „klasyków ekonomii politycznej” z WR czy KMP twierdzi, że „nie-e”), a więc tylko taka praca może podlegać stosunkowi wyzysku, który polega na ściąganiu wartości dodatkowej.
I co ważniejsze – mówimy, że tylko siła robocza wydatkowana w sposób wartościotwórczy może być wyzyskiwana, lecz nie mówimy, że musi. Siła robocza zachodnich robotników – tworzy wartość, lecz nie tworzy wartości dodatkowej, a wartość dodatkowa jest ściśle związana z płacą roboczą, która w kapitalizmie „powinna” nie odpowiadać wartości wydatkowanej przez robotnika siły roboczej, być odeń mniejsza (boże kochany toż to podstawy, tak powstaje właśnie magiczne cudo, zwane „wartością dodatkową”), zaś w Pierwszym Świecie albo odpowiada tej wartości, lub też nie odpowiada jej, lecz w kierunku przeciwnego bieguna – jest zawyżona.
Podobnie rzecz się ma przecież z cenami każdego innego towaru. Towar, który określony jest ilością włożonej weń pracy – trafia na rynek, gdzie jego cena rynkowa jest albo wyższa, albo niższa od jego wartości. Na światowym rynku imperialistycznym cena towaru siły roboczej (płaca) jest stale rozwarstwiona – w 3 świecie jest wiele niższa niż wartość siły roboczej, w 1 świecie – o wiele wyższa.
Ot i historyja cała.
„Jeżeli więc rosną płace robotników, to jest to tylko odzwierciedlenie ogólnego wzrostu bogactwa społeczeństwa, a nie przejaw przesunięcia się wahadła wynagrodzeń na stronę klasy robotniczej.”
Usiłuje się tutaj przedstawiać nieproporcjonalność płacy robotników względem zysku kapitalistów. Co za wielkie odkrycie! Jest to absolutna prawda i kolejny punkt, w którym zgadzamy się z duetem BB.
Tyle, że wcale nie o to idzie. W zagadnieniu „wyzyskiwany/nie wyzyskiwany Idzie bowiem o nieproporcjonalność płacy (wartości) robotników względem wartości wydatkowanej przez nich siły roboczej. To, że tę różnicę ściąga w postaci wartości dodatkowej kapitalista. Jeżeli różnica ta w ogóle istnieje i przedstawia się tak, że wartość siły roboczej jest większa od płacy robotnika.
W Pierwszym Świecie rzecz ma się zgoła inaczej.
Nasz posttrockistowski duet przedstawia nam zagadnienie ogólnego wzrostu bogactwa społeczeństwa jako rzecz samą przez się naturalną i idealną, wynikającą znikąd. Bogactwo społeczeństwa Pierwszego Świata narodziło się rzekomo samo z siebie, naturalnym biegiem rozwoju rzeczy. Co to jest bogactwo? Skąd ono pochodzi? Pieniądz jest to wyraz wartości, a nie wartość sama w sobie, jak przedstawiają to pani Ewa Balcerek i pan Włodzimierz Bratkowski. Według ich teorii bogactwo rozwija się samo przez się i nie ma pokrycia w realnej wartości, którą stanowią towary, które to towary są produkowane nie inaczej, jak z całkowicie materialnych surowców. Surowiec jest do produkcji niezbędny i tego chyba nikt nie może zanegować, nawet nasz duet. Skąd wzięły się surowce dla ogromnego bogactwa, które rozwinęło się w Anglii w końcu XVIII i początku XIX wieku?
Odpowiedź jest prosta. Z kolonii.
„Wzrastające dzięki morskiej ekspansji XV i XVII wieku kraje zachodniej Europy były zdolne do zdobycia i koncentracji we własnych skarbcach dóbr z grabieży o wielkości daleko przekraczającej to co można sobie wyobrazić… Od złota i srebra splądrowane z Ameryki Łacińskiej, do holenderskich fortun uzyskanych z krwi ludów Indonezyjskich aż do brytyjskich łupów z Indii, a to wszystko było wspierane przez handel żywym towarem, dostarczającym niewolników do pionierskich białych plantatorów i właścicieli kopalń w słabo zaludnionych ziemiach ostatniego osadnictwa, takich jak obie Ameryki” [2]
Czy też:
„Handel z koloniami przynosił olbrzymie zyski. Stał się on monopolem poszczególnych towarzystw, a ściśle biorąc monopolem poszczególnych urzędników tych towarzystw. Wielkie majątki wyrastały jak grzyby po deszczu. Zysk 400-procentowy w handlu z koloniami był rzeczą zwykłą; niekiedy zysk sięgał nawet 2000 procent.” [3]
Teza, którą przedstawia duet – jest w praktyce tezą rasistowską, nie uwzględniającą ogromnej grabieży surowców, dzięki której właśnie bogactwo krajów tzw. „rozwiniętych” doznało niebywałego rozkwitu. W tym kontekście wywód duetu „B” jest absolutnie słuszny. Płace robotników wzrosły w miarę rozwoju bogactwa społeczeństwa. Wzrosły nieproporcjonalnie co do wzrostu niebotycznych zysków imperializmu, ale tym samym stały się nieproporcjonalne co do wartości siły roboczej tychże robotników z krajów imperialistycznych, która to wartość ponadto spadła wraz ze spadkiem intensywności ich pracy. Tutaj leży miernik „wyzyskiwany, nie wyzyskiwany”, nie zaś w podziale ogólnego bogactwa w danym społeczeństwie.
Właśnie – w danym społeczeństwie. Bowiem, jeżeli rozpatrzylibyśmy dystrybucję wartości globalnie, a więc podział globalnego bogactwa, okazałoby się, że całość robotników, pracujących w Pierwszym Świecie zalicza się do 20% najbogatszych ludzi świata. Kolejnym więc błędem duetu „B” jest zawężona, subiektywna perspektywa, która nie rozpatruje kapitalizmu w ujęciu globalnym, lecz w ujęciu krajów rozwiniętych. W tym przypadku wyimaginowany „proletariat” w Pierwszym Świecie rzecz oczywista będzie miał o wiele niższy przychód niż imperialistyczna burżuazja. Duet „B” chyba zapomniał, że żyjemy w epoce imperializmu, w której kapitalizm stał się systemem globalnym, toteż rozpatrywać go należy także w ujęciu globalnym.
„Dlatego też, sam fakt, że praca produkcyjna robotników jest zdolna utrzymać społeczeństwo na wysokim poziomie rozwoju, świadczy o tym, że robotnicy są wynagradzani mniej niż proporcjonalnie do wzrostu ich wydajności pracy, a więc, że ich wyzysk się pogłębia, a nie zmniejsza.”
Z argumentem płacy nieproporcjonalnej do wydajności pracy rozprawiałem się już w artykule „Intensywność a wydajność” [4]. Wypada mi jednak znów powtórzyć to samo, co wówczas pisałem, lecz tym razem posłużę się w tym celu Kautsky’m, który „w tych zamierzchłych czasach, gdy jeszcze był marksistą”, popełnił znakomitą (aczkolwiek nie wolną od błędów – jak zresztą nic w świecie) pracę „Nauki ekonomiczne Karola Marksa”.
Tak więc:
„Wydajność pracy wywiera, rzecz jasna wpływ na masę produktów wytwarzanych w określonej jednostce czasu, ale nie na wielkość wartości tej masy produktów. Jeżeli wskutek jakiegoś wynalazku przędzarz otrzyma możność przędzenia w ciągu godziny 6 funtów bawełny, gdy dotychczas prządł tylko 1 funt, to teraz w ciągu godziny wytworzy 6 razy tyle przędzy, co poprzednio, ale tylko tę samą wartość. Jednak wartość, którą przędzarz dodaje teraz do funta bawełny, zmieniając ją swoją pracą w przędzę, jest teraz 6 razy mniejsza.” [5]
Jednakże nasz duet woli chyba Marksa. Toteż i Marks:
„Ten sam rozwój, który czyni pracę zwyczajną względnie zbyteczną, upraszcza z drugiej strony pracę kwalifikowaną i zniża wskutek tego jej wartość.” [6]
W związku z tym, że wydajność pracy zanikającej klasy robotniczej w Pierwszym Świecie – staje się coraz wyższa – duet nasz usiłuje forsować tezę, że zwiększa się jej wyzysk. Gdybyśmy mówili o Trzecim Świecie – byłaby to absolutna prawda. Wraz z rozwojem wydajności pracy zmniejszałaby się wartość siły roboczej robotnika i otrzymywałby on coraz to mniejszą płacę. W USA od 60 lat istnieje tendencja wzrostu średniej płacy z ostatnim załamaniem się tendencji zwyżkowej w roku 2009 [7], co skutkuje właśnie socjalfaszystowskimi postulatami amerykańskich robotników – amerykańskiej arystokracji pracy [8].
„Niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z kapitałem produkcyjnym czy nieprodukcyjnym, wszędzie, gdzie powstaje zysk (czyli następuje realizacja wartości dodatkowej wytworzonej w sektorze produkcyjnym), kapitalista – jako właściciel środków produkcji – przywłaszcza sobie prawo do dysponowania owym zyskiem. A więc, tworzy się w ten sposób podłoże do powstania stosunku wyzysku.”
Dokładnie tak jest. Kapitalista może dysponować zyskiem w sposób dowolny. Może on ten zysk przeznaczyć na zakup wyspy na Karaibach, a może zainwestować w kapitał. Może przeznaczyć na zainwestowanie w nowe maszyny, a może zainwestować w uspokajanie rozjuszonych swoją nędzną sytuacją materialną robotników – czyli w podniesienie im płacy. W warunkach kapitalizmu przedmonopolistycznego – właściciel fabryki nigdy nie mógłby robić czegoś takiego. Kiedy jednakże kapitalista wie, że posiada ogromną bazę tego – z jego perspektywy środka produkcji – człowieka w Trzecim Świecie, może pozwolić sobie na ujarzmianie za pomocą wysokiej płacy robotników w Pierwszym Świecie. Sam fakt, że kapitalista ma prawo do dysponowania zyskiem wcale nie oznacza, że jego właśni robotnicy muszą być przez niego wyzyskiwani. Tutaj objawia się właśnie dogmatyczne spojrzenie na ekonomię pani i pana B. W epoce imperializmu, w której Marks nie żył – kapitaliści mają dostęp do „zysków nadzwyczajnych” (nie jest to pojęcie wymyślone przez nas, lecz przez Lenina). W przypadku „zysku zwyczajnego” kapitalista rzecz oczywista nie miałby możliwości przekupywania robotników w Pierwszym Świecie. Posiada jednak zyski nadzwyczajne i to pozwala mi przepłacać pierwszoświatowców.
Ponadto – nasi trockiści przeczą sami sobie. Mówią, że niezależnie od tego, czy zysk powstaje w kapitale produkcyjnym czy nieprodukcyjnym, kapitalista, jako „właściciel środków produkcji” – ma prawo dysponowania zyskiem. Doprawdy nie zdawaliśmy sobie dotąd sprawy, że kapitalista handlowy, kapitalista finansowy – dysponuje własnością środków produkcji. Ciekawa teoria.
Zysk rodzi się w obiegu wartości, wartość dodatkowa zaś rodzi się w produkcji wartości. Lecz zysk nadal nie jest nową wartością powstałą w samym procesie obiegu. Zysk pochodzi z wartości dodatkowej, jest jej częścią. Stąd też pisałem prawie rok temu (to dziwne, że wówczas nie podjęto z moim artykułem polemiki, czyżby sekciarstwo i dogmat w tym przeszkodziły? Wydawało mi się, że obowiązkiem marksistów jest wiedzieć, co, kto twierdzi w ruchu komunistycznym):
„W ostatecznej instancji jednakże zysk kapitalisty określa wartość dodatkowa – jej ilość, wytwarzana przez proletariat. Przesunięcia w łonie wytworzonej wartości dodatkowej – to rzecz naturalna. Raz upada jeden kapitalista, innym razem drugi. Jeden osiągnie w danym kwartale większe zyski, inny mniejsze. Ostatecznie jednak zysk nie bierze się znikąd indziej, jak tylko z wytwarzanej przez proletariat wartości dodatkowej. O tym mówi nam teoria wartości. Banda menedżerów, maklerów, reklamowców – może ją tylko „przyciągnąć”. [9]
Nasz trockistowski duet wykazał, że mimo iż pozuje na naukowców, naukowcami wcale nie jest. Naukowcem marksistą człowiek nie staje się poprzez przytaczanie cytatów z klasyków marksizmu, które – w dodatku rzekomo – mają potwierdzać słuszność stawianych przez niego tez. Rewolucyjnym naukowcem człowiek staje się wówczas, gdy wywodzi swoje teorie z aktualnie zastanej rzeczywistości – za pomocą metody materializmu dialektycznego. Najbardziej znana teza Marksa o Feuerbachu ma bowiem szerszy kontekst. Należy interpretować świat, aby go zmienić. A zmieniać da się tylko świat, który jest teraz, a nie który był kiedyś.
Pani Balcerek i Pan Bratkowski tego nie czynią. Nie są więc rewolucyjnymi naukowcami, lecz bajarzami, którzy ubierają się w kitle i naukowym językiem opowiadają bajki.
M. Rakulski
Przypisy
[1] http://www.dyktatura.info/?p=1446#more-1446
[2] http://trzeciswiat.wordpress.com/2010/10/14/bogactwo-niektorych-narodow/ – to jeden z wielu przykładów opisania tej sprawy, miałem akurat pod ręką.
[3] G. Kozłow, „Początku kapitalizmu”, Wykłady Ekonomii Politycznej, t. II, KiW, Warszawa 1951, str. 58.
[4] http://trzeciswiat.wordpress.com/2010/10/27/m-rakulski-intensywnosc-a-wydajnosc/
[5] K. Kautsky, „Nauki ekonomiczne Karola Marksa”, KiW, Warszawa 1950, str. 187-188.
[6] K. Marks, „Płaca, cena i zysk”, KiW, Warszawa 1949, str. 60.
[7] http://www.ssa.gov/oact/cola/AWI.html#Series
[8] http://trzeciswiat.wordpress.com/2011/10/15/m-rakulski-europejska-wiosna-socjalfaszyzmu/
[9] http://trzeciswiat.wordpress.com/2010/10/21/michal-rakulski-zysk-i-wartosc/
Wciągnęła cię, Bartku, ta dyskusja bez reszty. Zauważyłeś zatem zapewne, że nasi butni domorośli "trzecioświatowcy", z którymi się tak bardzo utożsamiasz, wkleili już link ze swoją odpowiedzią na dyktaturę.info.
Nie ponaglaj zatem - chwila tryumfu nie może trwać wiecznie.
Wyobraź sobie BB, że nie zauważyłem, że wkleili link. Pozwolicie jednakże, że niezależnie od tego wkleję ich odpowiedź dla tych, którzy nie zaglądają na dyktaturę info?
Dziękuję.
Opublikowanie odpowiedzi maoistów jest równoznaczne z utożsamieniem się z nimi?
Jeśli piszesz: "Lenin wyraźnie mówi" cytując tendencyjną wypowiedź "trzecioświatowców", to utożsamiasz się WYRAŹNIE z Leninem czy trzecioświatowym maoizmem, a może wręcz odcinasz się od nich?
Taki jesteś ekumeniczny, że aż nie masz własnego zdania?
Aż taki nie jesteś. Najwyraźniej podzielasz niektóre ich opinie. Zresztą wiadomo nawet które - cytujesz je aż nazbyt często.
Maoiści podjęli ważny temat: kwestię potencjału rewolucyjnego klasy robotniczej krajów rozwiniętych.
Maoiści twierdzą, że spadek tego potencjału to kwestia zburżuazyjnienia klasy robotniczej, nie tylko w wymiarze kulturalnym, czy ideologicznym, ale także ekonomicznym.
Ta diagnoza wymaga rozpatrzenia, bo sprawa ma kapitalne znaczenie.
Teza o burżuazyjnieniu robotników popularna była zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych w latach 60. XX w. Stąd też zapewne podchwycili ją amerykańscy maoiści, upiększając odlotowo. Z marksizmem nie ma ona nic wspólnego.
Na gruncie socjologii podważyli ją już brytyjscy badacze klasy robotniczej.
Sprawa jest znana, zbadana i dość dobrze opisana. Odsyłamy do wstępnej części pracy Juliusza Gardawskiego "Przyzwolenie ograniczone. Robotnicy wobec rynku i demokracji", Warszawa 1996, rozdział 1 - "Koncepcje definiowania klasy robotniczej", podrozdział - "Teza o burżuazyjnieniu klasy robotniczej", s. 25.
Fundamentem koncepcji maoistów jest teoria przepłacania robotników Pierwszego Świata, która według mnie jest błędna. Czym innym jest obniżenie stopy wyzysku, a czym innym "przepłacanie". Pierwsze wchodzi w grę, jako rezultat walki klasowej robotników, drugie nie, jako sprzeczne z interesem klasowym burżuazji. Interesem klasowym kapitalistów jest zawłaszczanie wartości dodatkowej, a nie oddawanie robotnikom "nieokrojonego produktu" powiększonego dodatkowo jeszcze wartością dodatkową z Trzeciego Świata. Tu maoiści przeszarżowali, bo wychodzi na to, że kapitaliści nie tylko nie wyzyskują robotników z centrum, ale wręcz rabują kraje peryferyjne, żeby podnieść ich płace ponad "nieokrojony produkt", który już otrzymują. Jak to uzasadnić czysto teoretycznie, nie mówiąc już o dowodach?
Nie znaczy to, że robotnicy Pierwszego Świata nie odnoszą żadnych korzyści z imperializmu, ponieważ dzięki zapleczu surowców i taniej siły roboczej w krajach Trzeciego Świata, kapitaliści mogą obniżać stopę wyzysku w Pierwszym Świecie. Między obniżeniem stopy wyzysku, a "przepłacaniem" jest jednak przepaść, ponieważ obniżenie stopy wyzysku nie zmienia układu klasowego, a "przepłacenie" powoduje zmianę układu klasowego. W nowym układzie klasa robotnicza centrum nie tylko nie jest antagonistą klasy kapitalistów, ale staje się burżuazyjną i imperialistyczną klasą robotniczą, która wyzyskuje klasę robotniczą peryferii. Błędna teoria przepłacania prowadzi w ten sposób do błędnej taktyki, która na pozycji wroga klasowego robotników Trzeciego Świata stawia na równi robotników z burżuazją Pierwszego Świata.
Wesele pierwsze
"... tylko siła robocza wydatkowana w sposób wartościowtwórczy może być wyzyskiwana, lecz nie mówimy, że musi. Siła robocza zachodnich robotników - tworzy wartość, lecz nie tworzy wartości dodatkowej..."
Nie ma żadnego powodu, aby twierdzić, iż nie są wyzyskiwani pracownicy zatrudnieni nieprodukcyjnie. Wyzysk służby domowej może być większy nawet niż wyzysk robotnika. Kwestia pracy produkcyjnej dotyczy nieco innego zagadnienia. Kapitalizm komercjalizuje stopniowo i konsekwentnie wszystkie stosunki międzyludzkie, wtłaczając je - w postaci systemu pracy najemnej - w ramy stosunku między kapitalistą a robotnikiem, chociaż jest to raczej Prokrustowe łoże. Ze względu na tę postępującą komercjalizację, pracownicy stają się siłą roboczą, której wartość jest określona na podstawie zależności podanych przez Marksa w "Kapitale". Nie muszą przy tym wykonywać pracy produkcyjnej, aby móc ustalić wartość ich siły roboczej.
"...wartość dodatkowa jest ściśle związana z płacą roboczą, która w kapitalizmie 'powinna' nie odpowiadać wartości wydatkowanej przez robotnika siły roboczej.
Podobnie rzecz się ma przecież z cenami każdego innego towaru. Towar, który określony jest ilością włożonej weń pracy - trafia na rynek, gdzie jego cena rynkowa jest albo wyższa, albo niższa od jego wartości."
Jest to twierdzenie, które dość gruntownie rewiduje poglądy Marksa w tej kwestii. Otóż Marks twierdził, iż wymiana między robotnikiem a kapitalistą opiera się na zasadzie ekwiwalentności. Wartość dodatkowa (a tym bardziej zysk) bynajmniej nie powstają z "niepełnego" opłacenia przez kapitalistę wartości siły roboczej. Kapitalista jak najbardziej opłaca pełną wartość siły roboczej zatrudnionego przez siebie robotnika. A jednak ma miejsce powstawanie wartości dodatkowej. Tę właśnie "tajemnicę" rozwiązał Marks w swoim dziele stanowiącym krytykę ekonomii burżuazyjnej, która sprawę stawiała właśnie w taki sposób, jak Rakulski, wywodząc zysk (wartość dodatkową) z nieopłaconej wartości sprzedanego towaru.
Cały ten powtórzony po 150 latach mętlik powstaje z użycia przez Rakulskiego burżuazyjnego określenia "wartość wydatkowanej przez robotnika siły roboczej". Według Marksa, robotnik, podobnie jak każdy inny towar, przenosi na produkt wartość swojej siły roboczej. Siła robocza nie ma cudownej mocy oddzielania się od swego nosiciela, co sprawia, że robotnik nie może "wydatkować" cząstki swojej siły roboczej, zależnie od swojego widzimisię. Siła robocza przejawia się w działaniu, a tym działaniem jest praca. Burżuazyjni ekonomiści twierdzą więc, że robotnikowi płaci się za wydatkowaną przezeń pracę. Na tym opiera się argument o "sprawiedliwej" cenie za pracę dostarczaną przez robotnika.
Tymczasem Marks twierdzi, że robotnik sprzedaje nie swoją pracę, ale swoją siłę roboczą, czyli swą dyspozycyjność do pracy przez określoną umownie w wolnym kontrakcie ilość czasu. Wartość siły roboczej to wartość dóbr koniecznych dla jej odtworzenia na poziomie "normalnym", czyli przyjętym dla danej grupy społecznej, w danym społeczeństwie. Kapitalista przechwytuje to, co przekracza ów "normalny" poziom utrzymania swych robotników. To właśnie jest wartość dodatkowa, a nie to, co kapitalista urwie z "wartości siły roboczej".
Stąd bierze się nie mniej cudaczny w obrębie marksizmu pomysł naszego autora, który utrzymuje, iż zachodni robotnicy nie tworzą wartości dodatkowej, ponieważ aby powstała wartość dodatkowa, płaca robocza powinna być mniejsza niż wydatek siły roboczej, czyli musi zachodzić wymiana nieekwiwalentna!
Na tę kwestię zwracaliśmy już uwagę w naszym poprzednim komentarzu do tekstu Iwanowa i Rakulskiego, ale, jak widać, niezrozumienie koncepcji Marksa w kwestii rozumienia siły roboczej jako towaru (oraz towaru w ogóle) jest główną przyczyną błędu, jaki popełniają.
Moglibyśmy sądzić, że może nietrafnie interpretujemy myśl Rakulskiego, ale teza ta jest powtarzana kilkakrotnie w tekście, w różnych wariantach: "Towar, który określony jest ilością włożonej weń pracy - trafia na rynek, gdzie jego cena rynkowa jest albo wyższa, albo niższa od jego wartości."
Pomijamy nieścisłość - powinno być: "towar, którego wartość określona jest ilością czasu pracy włożonego weń..."
Pomijając tę nieścisłość, mamy twierdzenie: cena rynkowa danego towaru może być wyższa lub niższa od jego wartości. To prawda. Ale dlaczego? To wynika już z mechanizmów rynkowych, z gry popytu i podaży, a nie z ilości "pracy włożonej w towar".
Sprawa ma znaczenie, ponieważ siła robocza jest towarem i na tej analogii "trzecioświatowcy" wyciągają wnioski nt. przepłacania siły roboczej w Pierwszym Świecie. Otóż, jeśli popyt towaru przewyższa jego podaż, wtedy następuje spadek wartości owego towaru. Tak samo z siłą roboczą. Wzrost liczebny klasy robotniczej, także w Trzecim Świecie, powoduje na globalnym rynku pracy spadek wartości towaru, jakim jest siła robocza, wszędzie, zarówno w Pierwszym, jak i w Trzecim Świecie.
Mamy więc do czynienia z dwiema przeciwstawnymi tendencjami: (a) wzrostem wartości siły roboczej wynika z rozwoju gospodarczego i z poszerzenia się koszyka dóbr niezbędnych dla odtworzenia siły roboczej na poziomie przyjętym w danym społeczeństwie i (b) spadkiem wartości siły roboczej spowodowanym zwiększaniem się rezerwowej armii pracy. Która tendencja przeważa, to zależy od różnych czynników, w tym nie bez znaczenia jest czynnik walki klasowej.
Wesele drugie
"Płace robotników... wzrosły nieproporcjonalnie co do wzrostu niebotycznych zysków imperializmu, ale tym samym stały się nieproporcjonalne co do wartości siły roboczej tychże robotników z krajów imperialistycznych, która to wartość spadła wraz ze spadkiem intensywności ich pracy."
Twierdzenie to jest nielogiczne z punktu widzenia marksizmu, ale Rakulski dalej wyjaśnia o co mu idzie, przytaczając cytat z Kautskiego. Wbrew sugestii naszego autora, nie odsądzamy Kautskiego od czci i wiary, co więcej - najzupełniej zgadzamy się z przytoczonym cytatem, z tym, że... uważamy, iż nie ma on zastosowania do bronionej przez Rakulskiego tezy. Kautsky pisze: "Wydajność pracy wywiera, rzez jasna, wpływ na masę produktów wytwarzanych w określonej jednostce czasu, ale nie na wielkość wartości tej masy produktów." To jest absolutnie słuszne. Skoro więc "siła robocza jest taka, jak każdy inny towar", to Rakulski wyciąga wniosek, że "wraz z rozwojem wydajności pracy zmniejszałaby się wartość siły roboczej". Tak jest, ale w odniesieniu do sytuacji, kiedy ta wydajność pracy dotyczy produktów wchodzących w skład koszyka dóbr potrzebnych do reprodukcji siły roboczej i to bez uwzględniania poszerzania się tego koszyka w miarę wzrostu poziomu życia społeczeństwa.
Mamy tu jednak do czynienia z błędem, na który wskazywaliśmy już przy okazji "pierwszego wesela", błędnej definicji siły roboczej. Wartości siły roboczej Rakulski uparcie upatruje w wartości "pracy" włożonej przez robotnika w produkt - tak jak to wmawia nam ekonomia klasyczna, mówiąca o czynnikach produkcji, które na równi przyczyniają się do tworzenia wartości towaru, a zysk pojawia się w wyniku tego, że na rynku jeden przepłaca, aby drugi mógł zyskać. Wydawało się, że temu poglądowi, przynajmniej wśród marksistów, kres położył "Kapitał".
Przytoczony cytat z Marksa mówi o tym, co podnosiliśmy też wcześniej - o fakcie, że na cenę siły roboczej (czyli rynkowy wyraz wartości) ma wpływ popyt i podaż. Natomiast wartość siły roboczej jest wciąż kształtowana przez wartość artykułów konsumpcji robotniczej.
Nie jest jednak tak, jak chce Rakulski - że na zmianę wartości siły roboczej wpływa zmiana wartości jednostki produktu wytworzonego przez ową siłę roboczą. Wpływa natomiast zmiana wartości produktu potrzebnego do wytworzenia owej siły roboczej. Ale to nie jest to samo. Teza Rakulskiego jest reliktem burżuazyjnej indoktrynacji w dziedzinie ekonomii.
Trzecie wesele
"Kolejnym błędem duetu 'BB' jest zawężona, subiektywna perspektywa, która nie rozpatruje kapitalizmu w ujęciu globalnym, lecz w ujęciu krajów rozwiniętych."
Zarzut ten wiąże się z innym, nie mniej poważnym, a mianowicie, że nasze wnioski osiągnęliśmy "dzięki metafizycznej we współczesnych warunkach metodzie analizy, nie zaś za pomocą metody dialektycznej."
Otóż wydaje nam się, że nie jest dialektyczne rozpatrywanie zjawisk w ich absolutnym przeciwieństwie, tak jak się one jawią nam przy powierzchownym oglądzie. A takim oglądem jest widzenie świata przez "trzecioświatowców", którzy przeciwstawiają sobie klasę robotniczą Pierwszego i Trzeciego Świata i na tym poprzestają, widząc w pierwszym uczestników "20% najbogatszych ludzi świata" oraz "arystokrację robotniczą" (bez pauprów, dodajmy), zaś w drugich absolutny proletariat. Świat, niestety, jest nieco bardziej złożony. A, co nie mniej ważne, każde zjawisko ma swoją historię. Dialektyka zaś nie polega wyłącznie na mechanicznym stosowaniu zasady sprzeczności, ale i na widzeniu procesu rozwoju danego zjawiska oraz jego tendencji rozwojowych.
Jeśli chce się już stosować dialektykę, czyli spojrzenie całościowe w sensie przestrzennym i czasowym, to nie sposób nie zauważyć, że mechanizm wciągania otoczenia niekapitalistycznego w obręb oddziaływania gospodarki kapitalistycznej odbija się również na relacjach społecznych w Pierwszym Świecie. Rozumowanie Marksa i późniejszych marksistów zakładało ujednolicanie się mechanizmu ekonomicznego świata w taki sposób, w którym kraje rozwinięte wskazywały drogę reszcie świata, z poprawką na wcześniejszą rewolucję proletariacką, która mogłaby dać szansę krajom zacofanym uniknięcia piekła industrializacji kapitalistycznej.
Dlatego przeciwstawianie sobie Światów jest najzwyczajniej w świecie sprzeczne z metodą dialektyczną, którą sami nasi oponenci postulują.
Pierwotna faza rozwoju kapitalizmu w Europie również miała charakter bezwzględnego wyzysku wewnętrznego "otoczenia niekapitalistycznego", w którym jednym z głównych czynników była wolna siła robocza pozbawiona jakiegokolwiek tytułu do uczestniczenia w konsumpcji społecznej. Podobnie w relacjach z koloniami, stopniowo bezpośrednia grabież zaczyna ustępować miejsca wyzyskowi opartemu na wymianie ekwiwalentnej, wykorzystując fakt, że koszt siły roboczej uwolnionej dla produkcji typu kapitalistycznego jest ponoszony przez sektory niekapitalistyczne rodzimej gospodarki. Wszystko to są nadzwyczajne korzyści, jakie kapitał czerpie z nierównomierności rozwoju gospodarczego. Owe nadzwyczajne korzyści są jednak atutem, jaki mają poszczególne kapitały w konkurencji z innymi kapitałami. Otoczenie niekapitalistyczne nie jest tu elementem kosztu kapitalistycznego, to czysty rozbój i rozkradanie, podobnie jak "eksterioryzowane" koszty ekologii. Dlatego społeczności tych regionów nie mają innego wyjścia, jak tylko włączenie się jak najszybsze w kapitalistyczny podział pracy, aby stać się tym elementem kosztu, co zaczyna je w jakikolwiek minimalny sposób chronić przed bezprawiem i grabieżą.
Przeciwstawianie sobie Światów w sposób absolutny, niedialektyczny właśnie, prowadzi do uznawania każdego ruchu nacjonalistycznego dowodzonego przez rodzimą burżuazję jako postępowego nie tylko w sensie względnym, jako ruchu emancypacyjnego w celu zapoczątkowania własnego rozwoju kapitalistycznego, ale postępowego absolutnie, albowiem w Pierwszym Świecie nie ma rzekomo żadnej alternatywy o charakterze socjalistycznym, ponieważ cały Pierwszy Świat, włącznie ze swoją klasą robotniczą, stoi w opozycji do Trzeciego.
Wesele czwarte
"Kiedy... kapitalista wie, że posiada ogromną bazę tego - z jego perspektywy środka produkcji - człowieka w Trzecim Świecie, może pozwolić sobie na ujarzmianie za pomocą wysokiej płacy robotników w Pierwszym Świecie. Sam fakt, że kapitalista ma prawo do dysponowania zyskiem wcale nie oznacza, że jego właśni robotnicy muszą być przez niego wyzyskiwani. ...W epoce imperializmu, w której Marks nie żył - kapitaliści mają dostęp do 'zysków nadzwyczajnych' (nie jest to pojęcie wymyślone przez nas, lecz przez Lenina). W przypadku 'zysku zwyczajnego' kapitalista rzecz oczywista nie miałby możliwości przekupywania robotników w Pierwszym Świecie. Posiada jednak zyski nadzwyczajne i to pozwala mu przepłacać pierwszoświatowców."
Kapitalista, jakby nie patrzył, jest bardzo racjonalnym stworzeniem z punktu widzenia swego prywatnego interesu. Kiedy więc kapitalista wie, że proletariat Trzeciego Świata stanowi rezerwową armię pracy, to robi to, co akurat robi, czyli zajmuje się pilnym delokalizowaniem
swoich fabryk do krajów Trzeciego Świata, a wcale nie potrzebuje przekupywać robotników. Przekupywał ich w okresie prosperity, kiedy taka możliwość się jeszcze nie pojawiła. Tak mówią twarde fakty ze współczesnego świata, jeśli już trzymać się realiów. Zanim doszło do delokalizacji, która zakładała pewien poziom kwalifikacji robotników Trzeciego Świata, wyższe płace robotników w Pierwszym Świecie były efektem ich walki ekonomicznej oraz zapotrzebowania na fachową siłę roboczą. Z tego punktu widzenia nieuzasadnione są twierdzenia o "przepłacaniu" wartości siły roboczej. Natomiast faktem jest, że całe społeczeństwa Zachodu czerpały korzyść z dostępu do tanich surowców, które obniżały koszt pewnych dóbr i usług decydujących o poziomie życia. Niskie koszty utrzymania były powodem, dla którego koszyk dóbr potrzebnych do zaspokajania potrzeb życiowych robotników mógł się poszerzać, a jednocześnie zyski kapitalistów czerpane z wyzysku własnej siły roboczej, przetwarzającej surowce pochodzące z Trzeciego Świata, nie były zagrożone.
Z punktu widzenia reguł gospodarki kapitalistycznej (a innej, jak na razie, nie ma), tanie pozyskiwanie surowców z krajów podległych nie ma charakteru wyzysku, ale raczej charakter wypłacania przez kapitał produkcyjny renty na rzecz samozwańczych właścicieli pożądanych zasobów surowcowych. W odniesieniu do owych "właścicieli zasobów" faktycznie nie ma mowy o wyzysku. Natomiast następuje fakt przywłaszczenia sobie tytułu własności przez jakiegoś lokalnego władcę, który pozbawia bogactwa naturalnego swój lud. Lud się nie burzy, ponieważ - jako posługujący się przedkapitalistycznymi formami zaspokajania swych potrzeb - nie bardzo początkowo rozumie, na to się może komu przydać jakaś ruda metalu czy inna kopalina. Od początku wyzysku Trzeciego Świata istnieje jakaś forma wspólnictwa systemu lokalnego w owym procederze. Co świadczy tylko o tym, że interesy nie różnicują się wzdłuż linii Pierwszy - Trzeci Świat, ale klasowo.
Ponadto, bez pracy robotników w Pierwszym Świecie, cała ta baza surowcowa nie miałaby żadnej wartości, ponieważ nie mogłaby zostać wykorzystana w celu produkcji różnych dóbr, mniej lub bardziej niezbędnych z punktu widzenia potrzeb życiowych człowieka. Ale kapitalizm nie zajmuje się produkcją dóbr koniecznych dla życia, lecz towarów mających przynosić zysk.
Mówiliśmy już na temat "przepłacania" siły roboczej, dopowiemy więc tu tylko tyle, że wszystko jest względne, a absolutyzowanie pewnych zjawisk jest przejawem akurat braku dialektycznego podejścia.
Ważniejsze jednak jest to, że nawet przebudzenie się Trzeciego Świata nie unieważnia roli, jaką ma klasa robotnicza krajów rozwiniętych w wytwarzaniu wartości dodatkowej, dopóki proletariat trzecioświatowy nie zastąpi tejże w wykonywaniu prac wykwalifikowanych. Uprzemysłowienie krajów Trzeciego Świata ma jako konsekwencję kurczenie się klasy robotniczej w krajach rozwiniętych, chociaż niekoniecznie jej zanik. Dialektycznie jest tak, że każda tendencja rodzi kontrtendencje, a globalizacja wymusza jednocześnie wzrost tendencji antyglobalizacyjnych. Wydaje się więc, że w perspektywie przeciwieństwo między Pierwszym a Trzecim Światem powinno ustąpić na rzecz przeciwieństwa klasowego w skali globalnej.
... i pogrzeb
"Mówią, że niezależnie od tego, czy zysk powstaje w kapitale produkcyjnym czy nieprodukcyjnym, kapitalista, jako właściciel 'środków produkcji' - ma prawo dysponowania zyskiem. Doprawdy nie zdawaliśmy sobie dotąd sprawy, że kapitalista handlowy, kapitalista finansowy, dysponuje własnością środków produkcji."
Robimy poprawkę - chodziło o własność środków pracy (wcześniej pisaliśmy już o tym, że wyzysk niekoniecznie dotyczy sfery produkcji). Niemniej, oznacza to, że nie tyle wykazaliście "rewolucyjną czujność", ile zapomnieliście o tym, że we współczesnym systemie kapitalistycznym, w warunkach istnienia "finansjeryzacji" gospodarki, bujnej ekspansji giełdy na różne sfery życia gospodarczego, tzw. inwestorzy mogą przejmować pakiety akcji stanowiących tytuły do własności części zakładu produkcyjnego. Z tego tytułu własności czerpią prawo do przejmowania zysku zakładu w wysokości proporcjonalnej do swej "inwestycji", czyli prawo do pobierania dywidendy. Jest to działalność typowa dla kapitału finansowego, ale także dla każdego, kto dysponuje jakimś "kapitałem", niekoniecznie w sferze produkcji. Nie zajmując się organizowaniem produkcji, co leżało tradycyjnie w gestii kapitalisty produkcyjnego, dowolny posiadacz wolnych środków kapitałowych może teoretycznie dysponować własnością środków produkcji decydując o ich użyciu, o kierunku produkcji, o sposobie inwestowania, tak aby zapewnić sobie jak najwyższą dywidendę. W praktyce, oczywiście, decyduje największy akcjonariusz, którym bywa wyspecjalizowany w grze giełdowej właściciel kapitału finansowego.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
19 października 2011 r.
To teraz czekamy na powrót żywych trupów.