...
bardzo celna uwaga - rzeczywiście to rodzaj tylko pozornie mniej kłopotliwego wykluczenia. I co gorsza, tę architekturę to jeszcze jakoś widać, ale np. dramatycznie zły poziom dostępu do pomocy terapeutycznej, już nie. Sam ostatnio słyszałem z pierwszej ręki historię o tym, że w takim 3. pod względem zaludnienia polskim mieście jak Łódź na psychoterapię refundowaną z NFZ czeka się 7 miesięcy. A myślę, że to tylko wierzchołek góry lodowej i ludzi z o wiele głębszymi problemami spotykają znacznie gorsze rzeczy. A co najgorsze, reagowanie w tej materii to prowizoryczne farbowanie już złych sytuacji, a wcześniej brak sensownej profilaktyki.
Trochę o to mi chodziło, kiedy pisałem o niezrozumieniu ze strony społeczeństwa. Przywołałem bliski mi - kierowcy - przykład z parkingami. Ale chodzi też np. o to, żeby nie patrzeć dziwnie na pracownika zmagającego się ze schizofrenią itp.
Od kilku lat mieszkamy z Mężem w małej 40-dymowej wiosce, 100 km od Poznania. Mąż stracił wzrok, jest SM-owcem (operuje już jedynie prawą ręką). Codziennie dojeżdżam na motorowerze i pociągiem do pracy. Wracam wieczorem i za każdym razem dziękuje Opatrzności, że nic mi się znowu nie stało, bo co byłoby z Mężem, gdybym nie wróciła? O pomocy nie wspomnę, poza lekarzem rodzinnym - nie ma nikogo, kogo można by o cokolwiek poprosić. Żadnej władzy, żadnej organizacji. O bezinteresownej, niewyobrażalnej wręcz zawiści PGR-owskich sąsiadów nie wspomnę. To przebijanie opon roweru, gdy trzeba było jechać 8 km po chleb, wyzwiska i zaczepki, oczernianie, wścibskość, wrogość. Los ludzi chorych na wsi to coś znacznie gorszego, niż droga krajowa w poprzek wsi... ale za tekst dziękuję. M. Bratek