... ale i tak solidny tekst. Przy najbliższej okazji może warto rozszerzyć wątek o Jego aktywności w organizowaniu gospodarki. Podziwiam odwagę w dążeniu do prawdy historycznej, a nie prawdy zwycieżców piszących historie, czyli narzucających swoje narracje, "story", czyli mówiąc po polsku - zasłony;(
Dla ludzi lewicy Feliks Dzierżyński zawsze będzie bohaterem, przykładem jak można być Polakiem i komunistą, dla person z fałszywą świadomością związanych ze skazanym na upadek kapitalizmem będzie to postać złowieszcza. To jest protokół rozbieżności nie do przeskoczenia, warto to sobie uzmysłowić zanim zacznie się liczyć na "obiektywne" biografie ludzi lewicy.
Cóż, jaka lewica, taki bohater:) A może odwrotnie?
Zgadzam się. To, co tu przeczytałem, jest całkowicie zgodne z tym, co wiadomo mi z rodzinnych wspomnień (brata dziadka, zamordowanego w '38 w ZSRR). Czarna legenda Dzierżyńskiego ma się nijak do rzeczywistości. Che mówił kiedyś, że rewolucjonistę musi cechować miłość (która jest zasadą i przyczyną działania). Taki był Feliks Dzierżyński.
że Rosjanie oraz przedstawiciele innych narodow imperium carskiego woleliby, żeby Feliks Dzierzyński trochę mniej kochał.
maja takich, co nie kochają.
A jak zwyczajnym obywatelom b. ZSRR żyje pod kapitalizmem, wystarczy zapytać. Zamiast wypisywać mądrości na lewica.pl proponuje małą wycieczkę.
Dziękuję. Pisałem już trochę o Dzierżyńskim, przytaczając takie prywatne relacje. Może chciałbyś opowiedzieć o własnych rodzinnych doświadczeniach/ew. spotkać się? Jeśli tak, zostawiam kontakt do mnie: dawidfidel@gmail.com. Pozdrawiam
Te tyrady "O gołębim sercu" nikogo nie wzruszą.
Piszesz, że Feliks Dzierżyński "Dość szybko przejrzał Stalina".
Najwyraźniej, Dawidzie, jesteś w błędzie lub w niedoczasie.
Każdy mógł przejrzeć Stalina, zwłaszcza po zapoznaniu się z tzw. testamentem Lenina. Przede wszystkim Dzierżyński. To jego obowiązek.
Ba, wiedział o tym zapewne dużo wcześniej, skoro jego zastępca, W. Mienżyński o knowaniach Stalina poinformował nawet Trockiego - o czym wspominałeś w jednej z poprzednich swoich blogowych rozprawek.
Nie powiesz nam chyba, że Mienżyński swojego promotora i druha traktował jak powietrze?
Skoro jednak nie zachował drogi służbowej, to może wiedział że Feliks jest stronniczy w tej sprawie?
Bezwzględna rywalizacja Stalina z Trockim była powszechnie znanym faktem. Sprawa miała frontowe korzenie. Dzierżyński już wówczas trzymał ze Stalinem, jak wielu innych. I tak też pozostało, gdy rozgorzały walki frakcyjne o schedę po Leninie.
Gdyby nie aparat i organa represji, walkę tę niewątpliwie wygrałby Trocki lub jakiś "ulubieniec partii".
Nie słyszeliśmy by Dzierżyński szukał kompromisu lub postawił na konsolidatora w imię jedności partii. Chyba, że przyjmiemy że tym konsolidatorem był w jego mniemaniu Stalin. Stąd też jego zaangażowanie po stronie Stalina.
Dziękujemy za takiego konsolidatora.
Gdy przejrzał na oczy nawet w prywatnym listach i opiniach "unikał (...) personalizowania (...) krytyki pod adresem władz. Zwracał uwagę na ogólną sytuację, która jego zdaniem sprzyjała pogrzebaniu owoców rewolucji".
Problem w tym, że Stalin sam nie należał do lojalnych. Dzierżyński wobec niego lojalnym pozostał do końca. Nie inaczej postąpiła również jego żona.
Reasumując:
Odtąd zaangażowanie resortów siłowych w walki frakcyjne, a zatem wewnątrzpartyjne, niektórzy zowią bolszewizacją.
Takich "bolszewików", następców Dzierżyńskiego, nie brakuje.
Czy to może w jakiś sposób zainspirować pokolenia nowych komunistów?
A może gołębie serce ma przybliżyć go antykomunistom?
ale w tym przypadku zgoła nie ma ku temu powodów.
Nie powiem, że nie lubię czytać waszych komentarzy. Lubię nasze spory, nawet gdy nie macie racji. Gdy ją macie, chętnie wam ją przyznam. Warto obejrzeć załgany w 3/4, ale w 1/4 prawdziwy paradokument prezentujący Feliksa jako skruszonego oprawcę. Mimo wielu kłamstw i skrajnego psychologizowania wątek tego, że to Stalin był przyczyną zguby Dzierżyńskiego przedstawiony jest dość rzetelnie. Nowej generacji biurokratów Dzierżyński był po prostu niewygodny. Niedawno nawiązałem kontakt z osobą, której członek rodziny należał do powiedzmy zespołu doradców Stalina, który z premedytacją, mimo, że zginął tam ktoś jej bliski, oszukiwał ją w sprawie Katynia. Ta osoba mu wierzyła.. Może powiecie, że Dzierżyński był bardziej doświadczonym działaczem... To samo można powiedzieć o Konstantym Rokossowskim, który nigdy nie identyfikował swojego uwięzienia i pobytu w łagrze ze Stalinem. Nawet gdy ten w jakże perfidny sposób się za to przed nim pokajał! Wirtuoza kłamstwa nie było tak łatwo przejrzeć, z różnych przyczyn. Na tle skłóconej opozycji Stalin prezentował się pozornie jako odpowiedzialny państwowiec, umiejący właśnie pokajać się za własne błędy. Kiedy Dzierżyński prosił o dymisję, szantażował samobójstwem, czy mówił o ogólnym zmęczeniu i rozczarowaniu czynił to szczerze. Kiedy natomiast składał samokrytykę Stalin, jak wówczas, gdy proponował nawet swoją dymisję, to było bardzo chytre zagranie: poradźcie sobie beze mnie. Pozabijacie się bez moich umiejętności arbitrażowych. Powinny być wam znane notatki Dzierżyńskiego w obronie demokracji, zaprezentowane tutaj obok notatek Preobrażeńskiego: http://scepsis.net/library/id_450.html One wyraźnie mówią, że Feliks nie rzucał słów na wiatr. Co więcej, wczoraj przypadkiem znalazłem na rosyjskich stronach wypowiedź Zofii Dzierżyńskiej, z której wynikało, że Feliks powiedział jej w ostatnim okresie, że Stalin "ni czorta nie zna się na ekonomii". Rzecz jasna, Dzierżyńska zlekceważyła wówczas to ostrzeżenie męża, podobnie jak Trocki zignorował wspomniane przez was ostrzeżenie Mienżyńskiego przed intrygami Stalina, o którym jak dobrze wiecie, także pamiętam. Wyparła je z pamięci na wiele lat. Nie ona jedna jednak znalazła się pod jego urokiem.
Dzierżyński to jeden z największych rewolucjonistów w historii, stąd wściekły atak burżuazyjnej propagandy na niego. To wymaga odpowiedzi ze strony komunistów. Taką odpowiedź daje Jakubowski w swoich artykułach. Jeszcze lepszą byłaby książka.
Wielu umierało z jego imieniem na ustach, zwłaszcza podczas II Wojny Światowej, zwanej nieprzypadkiem w Rosji Ojczyźnianą. Dla wielu sierot, również tych z jego rozkazu, był on ojcem, a Rosja matką. Nad tym sierocińcem czuwała cała machina propagandowa, aparat i wiadome służby. Ochotników także nie brakowało. Ten czas liczni historycy i publicyści zowią kultem jednostki.
Trochę, Dawidzie, jednak się zagalopowałeś. Tak "urokliwy" Stalin to już późne lata 30. i 40., czy 50. XX wieku.
Tematycznie wciąż jesteśmy przy pierwsze "ćwiartce". W latach dwudziestych nikt w Rosji nie poddał się jeszcze złudnemu urokowi Stalina. Istotną rolę odgrywał jednak interes własny i grupowy. Ten ostatni wyartykułowała również dobitnie warstwa biurokratyczna.
Dzierżyński w tym wszystkim się zaplątał. W nowym rozdaniu - w walce o schedę po Leninie - stanął po niewłaściwej stronie barykady. Jego mocną stroną nie była analiza.
Czy ktoś w walce frakcyjnej pamiętał o gołębim sercu?
Nie powiesz chyba, Dawidzie, że F. Dzierżyński wraz ze swym aparatem nie zaangażował się w nią w kluczowym momencie?
To ważny sojusznik Stalina...
Nawet po śmierci - znana, wręcz propagandowa twarz stalinizmu.
Wątpliwą aureolą Feliksa Dzierżyńskiego cały ten czas była jego żona Zofia Dzierżyńska.
Czasy ci się, Bartku, pomyliły.
Nawet Trocki....
Coś pominęliście BB. Mianowicie kwestię, której rąbka uchylił Stalin na pogrzebie Dzierżyńskiego stwierdzając, że zabiło go przeciążenie pracą. Ale to przeciążenie, przyczyniające się do znacznego osłabienia jego aktywności w organach bezpieczeństwa było właśnie narzucone przez Stalina. O rozczarowaniu Dzierżyńskiego polityką nowych władz bardzo dobrze mówi wywiad z prof. Plechanowem: W tych samych latach w partii i aparacie państwowym pracowały różne osoby. I nie wszyscy myśleli i zachowywali się tak samo. Dzierżyński od połowy lat dwudziestych faktycznie był w opozycji wobec Stalina, choć aktywnie walczył ze wszystkimi opozycjonistami, w celu zachowania jedności partii. Było to jednym z powodów jego milczenia na wyższych forach partii, choć swoje opinie wyrażał w prywatnych listach i rozmowach. Tak więc, dnia 2 czerwca 1926 r., stwierdził on bez ogródek wobec Rykowa: "Polityki tych władz nie podzielam. Nie rozumiem jej i nie widzę żadnego sensu." Dzierżyński w 1923 r. W warunkach ograniczania NEPu, narastającego kultu jednostki i tworzenia systemu totalitarnego, nie mogły nie być tragiczne i losy przewodniczącego OGPU. Tacy ludzie nie byli potrzebni rodzącej się nowej biurokracji ze swoimi przywilejami, ani sekretarzowi generalnemu. Nie potrzebne były i jego wypowiedzi o tym, że "my - komuniści, powinniśmy żyć tak, aby masy pracujące wiedziały, że nie dorwaliśmy się chciwie do władzy w imię osobistych interesów kasty, nie jako nowa arystokracja, lecz słudzy ludu". Na Dzierżyńskiego już w 1923 r. z polecenia Radus-Zienkowicza (z sankcji wyższej) śledczy do spraw specjalnych Lewington zbierał kompromitujący materiał – czy on nie bierze łapówek (!). Dzierżyński zmarł 20 lipca 1926. Jeżeli by to nie nastąpiło, to prawdopodobnie zgotowano by mu los Frunzego, lub Kirowa
Bardzo ciekawie o procesie zdobywania władzy przez Stalina pisze Bullock, mimo woli zdradzając, jak sprytnie odziewając się w szaty spadkobiercy ideologicznego Lenina, Stalin wykastrował naukę Lenina, dostosowując ją do bieżącej walki politycznej.
Jednocześnie wystąpił jako ...przeciwnik czystek w partii. Podczas, gdy Trocki nie robił nic, by temu przeciwdziałać, Stalin wprowadzał do partii ludzi nieświadomych politycznie bądź związanych ze sobą, zapewniających mu przewagę w każdym demokratycznym głosowaniu! Fragment Bullocka: Trocki nie zrobił nic, aby uciszyć burzę, którą wywołał swymi Naukami Października. Wezwany do stawienia się przed Komitetem Centralnym w styczniu 1925 roku, usprawiedliwił się, że nie jest w stanie tego zrobić ze względu na chorobę, i ustąpił ze stanowiska komisarza wojny. Zinowjew i Kamieniew zdecydowanie domagli się wykluczenia go z partii, ale Stalin doradzał powściągliwość. W przemówieniu wygłoszonym na zjeździe partii w końcu tego roku wypowiedział znamienne słowa, które przytaczali niemal wszyscy jego biografowie:
"Nie zgodziliśmy się z Zinowjewem -i Kamieniewem dlatego, że wiedzieliśmy, iż polityka odcinania brzemienna jest w wielkie niebezpieczeństwa dla partii, że metoda odcinania, metoda puszczania krwi - a oni żądali krwi -jest niebezpieczna, zaraźliwa: dzisiaj odcięli jednego, jutro drugiego, pojutrze trzeciego - cóż nam zostanie w partii?"
Tyle Bullock.
Stalin umiał po mistrzowsku wygrać spory między działaczami partii, nie tylko wykorzystując ich wzajemne animozje, najczęściej zza kulis sterując akcją, ale też grać rolę tego, który ponad tymi sporami jest po prostu skromnym obrońcą leninowskich pryncypiów. Nawet Trocki zaprzeczył w 1925 r. istnieniu testamentu Lenina (czy wiedział o jego drugiej części?), właśnie wierząc zapewnieniom, że uratuje jedność partii..Tym samym Trocki po raz kolejny zlekceważył zagrożenie, przed którym już raz ostrzegał go Mienżyński. Faktem jest, że Dzierżyński źle odnajdywał się w świecie intryg. Puszczał mimo uszu, podobnie jak Lenin także ostrzeżenia Łacisa i Petersa tuż przed powstaniem lewicowych eserowców...Nie jest przypadkiem, że Dzierżyńskiego z jednej strony zasypywano obowiązkami, a z drugiej wypychano na urlopy rzekomo w trosce o jego zdrowie, w momencie, gdy Stalin ugruntowywał sieć swoich wpływów. W 1924 t. tylko jeden raz Feliks uczestniczył w posiedzeniu kolegium Komisariatu Spraw Wewnętrznych. To chyba dość wymowne na tle jego deklaracji o nie rozumieniu polityki nowego rządu i innych porszonych przeze mnie kwestii? Nawiasem mówiąc Trocki dostał pracę, wówczas, gdy wyrzucano go z innych instytucji u Dzierżyńskiego w WSNCh. To kolejny dowód świadczący, że Dzierżyński opowiadał się za partią, w której było miejsce dla Trockiego. Trocki jedynie miał nie podejmować działalności frakcyjnej, co było realizacją uchwał X Zjazdu RKP (b) z 1921.
Nawet nie rzadko. Jedna błędna dezyzja może przekreślić dorobek całego życia. Przykładów mnóstwo.
Wyobraźmy sobie, że Dzierżyński nie poparł Stalina w walce o schedę po Leninie. Co więcej - z dala od frakcyjnych przepychanek utrzymał "zbrojne ramię rewolucji".
Jeśli uznamy, że było to w jego mocy, błąd w sztuce zamienia się w błąd piramidalny, który niesie za sobą złowieszcze konsekwencje dla całego ruchu komunistycznego.
W końcu przepadł dorobek całego pokolenia rewolucjonistów wraz z nimi i nie bez ich udziału.
Nie wierzę w determinizm. Choć zarówno Trocki, jak i Dzierżyński sugerują, że nie mogli temu nijak zaradzić. Taki był układ sił.
Oto dowód - przytoczona przez Dawida Jakubowskiego mało znana opinia Feliksa Dzierżyńskiego zawarta w jednym z ostatnich jego listów: "Zwracał [w niej] uwagę na ogólną sytuację, która jego zdaniem sprzyjała pogrzebaniu owoców rewolucji przez dyktatora, który będzie grabarzem rewolucji, niezależnie od tego, jak czerwone pióra będą przyozdabiały jego ubiór".
W tym momencie Dzierżyński nie wątpił już, że w ostatecznej rozgrywce postawił na "grabarza rewolucji".
Nieskory był jednak przyznać się do błędu. Sugerował, że każdy kontrkandydat Stalina, w tym zapewne również Trocki, w zaistniałej sytuacji zostałby niechybnie dyktatorem i grabarzem rewolucji.
Wychodzi na to, że nawet Lenin.
Takie usprawiedliwienie i deterministyczne podejście może budzić dziś tylko niesmak.
Nie bardzo rozumiem, Dawidzie, o co ci chodzi.
Chcesz, żebym docenił spryt, urok i upór Stalina?
Czy sądzisz, że dzięki temu beatyfikowany będzie Dzierżyński?
To nie Dzierżyński pogrążył Stalina.
Wręcz odwrotnie.
Włodzimierzu, w ogóle nie odpowiedziałeś na poruszone przeze mnie wątki. W tym niestety te kluczowe.Zapominasz, że mówimy o latach, kiedy Dzierżyński tracił coraz bardziej wpływ na siły bezpieczeństwa. Nie przypadkiem obciążano go dużą ilością zadań. Myślałem też, że przeanalizujesz jego uwagi o demokracji z 1922 r. zawarte w linku, który udostępniłem. Nawet pisma wybrane Dzierżyńskiego wydane w 1951 r. w Polsce zawierają jego szczegółowe uwagi dotyczące biurokratyzowania się instytucji. Uwagi, które przesłałem zawierają propozycje walki z niebezpieczeństwem odrodzenia uprzywilejowanej biurokratycznej kasty. Np. każdy z członków Związku Pomocy Partii i Radom miał mieć poziom życia równy przeciętnemu poziomowi życia proletariusza fabryczno-zawodowego bez przywilejów płynących z racji pełnienia urzędu. To są chyba konkrety będące bardzo istotnym sygnałem rozbieżności dążeń między Dzierżyńskim a Stalinem? Jakoś Stalin nie do końca chyba ufał Dzierżyńskiemu, skoro wprowadził do kolegium OGPU swojego zaufanego człowieka Jagodę w czasie? Jerzemu S. Łątce udała się to dość trafnie ująć: "Jego [Stalina] przyjaźń z Dzierżyńskim nie przeszkadzała mu w umieszczaniu w aparacie OGPU swych ludzi. Henryk Jagoda, jeden z zastępców Dzierżyńskiego, należał do najbardziej zaufanych zauszników Stalina. Dzierżyński – raczej formalnie odpowiedzialny za całokształt działalności OGPU – zajmował się głównie gospodarką kraju, zaś Jagoda budował w jego cieniu drugi aparat składający się z popleczników Stalina, który skierowany był wyłącznie przeciwko adwersarzom Stalina w partii".
Ale było coś jeszcze, co ułatwiało Stalinowi odsuwanie się Dzierżyńskiego od działalności w OGPU...Zachowała się relacja uczestnika dyskusji poprzedzających X Zjazd RKP(b) z marca 1921, weterana Lutowej i Październikowej Rewolucji I. J. Wraczowa, zawarta w jego liście do czasopisma Woprosy Historii i opublikowana w jej 4. numerze z 1989. Drwiłeś kiedyś Włodku, że "gołębie serce" nie pęka. Otóż na jednym z tych posiedzeń Dzierżyński tuż po postawieniu jego kandydatury jako członka KC okazał zaskoczonym delegatom słabość, domagając się zwolnienia go z funkcji przewodniczącego Czeka. Stwierdził ni mniej ni więcej, że on, który walczył o najwyższe dobro robotników i chłopów, nie będzie walczył nawet przeciw opanowanym przez żywioły drobnomieszczańskie robotnikom i chłopom. "Nie chcę, a co najważniejsze nie mogę" być nadal przewodniczącym Czeki - podkreślał, żądając zdjęcia jego kandydatury do KC. Zapadła cisza, którą przerwał głos Warwary Jakowlewej, która powiedziała: "Umówmy się, że nikt nie musi wiedzieć, co słyszeliśmy od Feliksa Edmundowicza. Zachowamy jego wyznanie w tajemnicy". Zebrani zgodzili się z nią. Następnie Jakowlewa zwróciła się do Feliksa, tłumacząc, że kandydatura na członkostwo w KC nie przesądza jego pracy w przyszłości. Następnie odezwał się Serebrjakow mówiąc, że nominacja na członka KC dla niego nadal obowiązuje, stwierdzając, że i tak Lenin by go wysunął jego kandydaurę i to właśnie z Włodzimierzem Iljiczem powinien szczerze porozmawiać o przyszłej pracy. Można się domyślić, że Lenin przekonał Dzierżyńskiego, by nie zostawiał organizacji w innych rękach. Dzierżyński zareagował zresztą - jak pisze Wraczow - zwolnieniem po buncie w Kronsztadzie wszystkich uwięzionych robotników i chłopów, bez względu na stopień ich winy.
Wiele razy pisałem przez kogo był organizowany bunt w Kronsztadzie. Dzierżyński także wiedział. Jednak wymienił Kronsztad i Tambow, który sam Lenin nazwał hańbą. Nie to jest jednak najważniejsze. Najważniejsze jest, że Dzierżyński ujawnił, że ma pracy w OGPU coraz bardziej dosyć. Dzierżyński swoją dymisję ponawiał. Stalin wiedział o tym, że nie będzie walczył o wpływy w OGPU, że jej stopniowe przejmowanie przez jego ludzi, przez ów budowany w cieniu Dzierżyńskiego "drugi aparat" pełni kontroli nad służbą bezpieczeństwa odczuje on przynajmniej początkowo jako ulgę, niemalże jak podanie przyjacielskiej ręki ze strony Stalina, który uwalniał go w ten sposób od męczących obowiązków, dając równocześnie inne pole realizacji. Gdy zaczął się orientować co się dzieje, było już za późno. Dzierżyński czuł się między młotem a kowadłem - we wspomnianym przez ciebie liście do Kujbyszewa, który nie był ani pierwszym ani ostatnim krytycznym listem, wyraził to wyraźnie: "zdaję sobie sprawę, że moje wystąpienia mogą wzmocnić tych, którzy z pewnością doprowadzą i partię i kraj do zguby, to jest Trockiego, Zinowiewa, Piatakowa, Szlapnikowa". Najwidoczniej zdawał sobie sprawę, że po jednej stronie są ci, których w danej chwili uważa za rozbijaczy jedności partii, po drugiej zaś biurokraci, których krytyka dostarcza jednak argumentów wymienionym przez niego działaczom. Dlatego ją ograniczał. Publicznego personalizowania swojej krytyki pod adresem Stalina unikał dlatego, że chciał podkreślić, że nie atakuje atakuje stylu rządzenia genseka z przyczyn osobistych, dla podkreślenia wagi problemu. Problemu, który tymczasem narastał. Gdyby nie parcie na uczestnictwo w ośrodkach władzy ze strony młodego narybku czy też zaciągu politycznego Stalin niewiele zdołałby ugrać. Nikt, łącznie z Trockim, któremu Lenin proponował przecież otwarcie sojusz przeciw Stalinowi, nie zdołał w porę zapobiec przejmowaniu przez niego pełni władzy.
O liście Dzierżyńskiego do Kujbyszewa wspomina m.in. prof. Włodzimierz Bonusiak, jak też książka Fenomen Stalina. Z tej ostatniej dowiedziałem się o tym liście przed laty, sądząc, że nie było więcej tego typu przejawów krytyki z jego strony. Oto co pisze prof. Bonusiak: "Dzierżyński na krótko przed śmiercią zdawał sobie sprawę z tego, że partii i państwu grozi dyktatura wodza i zastanawiał się jak ma postąpić, bo równocześnie z przekonaniem odrzucał poglądy Zinowjewa. "Żelazny Feliks" nie doczekał jednak rozstrzygającego lipcowego plenum KC" [W. Bonusiak - Stalin, Małopolska Oficyna Wydawnicza, Kraków 1992, s.55].
Doktor habilitowany nauk historycznych Jurij Borisow w rozmowie z dziennikarzem Rafailem Husejnowem, zawartym w "Fenomenie Stalina" mówił: "Feliks Dzierżyński jako jeden z pierwszych zdał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie powodowała taka sytuacja. W 1926 roku w prywatnym liście do W. Kujbyszewa pisał z goryczą [...] Po siedemnastu dniach już nie żył...Komentując ten list niektórzy historycy twierdzą, że Dzierżyński wieszczo przepowiedział przyszłość Stalina. Myślę, iż jest to interpretacja zbyt uproszczona. Nie chodziło tu jeszcze ani o Stalina, ani o jakąś inną konkretną osobę. Nie ulega natomiast wątpliwości, że list Dzierżyńskiego odzwierciedla w pewnym stopniu przeczucia starego trzonu gwardii bolszewickiej co do grożącego niebezpieczeństwa. W tej burzliwej sytuacji, gdy wczorajsi towarzysze partyjni wnosili do walki elementy obce samej partii, jej ideologii, musiał się pojawić jeśli nie Stalin, to ktoś inny" [Fenomen Stalina, Młodzieżowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1989, s.56-57].
Już Lenin rozumiał i zarówno w 1919 r. (gdy wpisano to do programu RKP(b), jak i w 1921 w dyskusji o związkach zawodowych przestrzegał przed tym, że państwo radzieckie ma biurokratyczne zniekształcenie. Chciał chronić przed przejmowaniem władzy przez tę biurokrację, którą musiał tolerować w latach wojny domowej robotników. Stąd jego opór wobec koncepcji powiązania z państwem związków zawodowych. Warto zajrzeć do Stawara: http://nowakrytyka.pl/spip.php?article592 Czy wieszcząc procesy niszczące partię Lenin był deterministą? Czy po prostu rozumiał, co się dzieje?
Eraz, dzięki za uwagi! Jak wspomniałem w tekście, pod którym rozmawiamy, pisałem już trochę o Feliksie. Podaję, co już opublikowane, dla zmniejszenia liczby linków podaję niektóre w formie przedruków:
http://www.1917.net.pl/node/2479
http://antykapitalista19171959.salon24.pl/84927,dawid-jakubowski-11-pazdziernika-1908-stracenie-jozefa-montwi - fragment jedynego zachowanego Pamiętnika więźnia, ocenzurowany na pocz
http://www.wiadomosci24.pl/artykul/czlowiek_ktory_nie_zyczyl_sobie_porownan_z_robespierrem_czi_150432.html
Ten tekst Sidorenki pewnie znasz:
http://www.1917.net.pl/node/2479
Myślę, że najnowszy tekst jest najlepiej dopracowany, choć jeszcze sporo można rozwinąć. I myślę, że masz rację, że o gospodarce warto napisać osobny tekst. Nawet niniejsza dyskusja z BB to potwierdza. Jeśli chcesz, odezwij się na mail, który podałem kilka komentarzy wyżej. Pozdrawiam
Nawet jeśli w końcu Dzierżyński przejrzał Stalina (przynajmniej do pewnego stopnia, skoro nazwał go grabarzem rewolucji) - w co nie wątpimy - nigdy nie załapał, że rewolucję przed jej grabarzem mogła ocalić tylko "lewicowa" bądź "zjednoczona" opozycja na czele z Trockim. A tą Dzierżyński, jak wielu innych, zwalczał zaciekle, jako większe, by nie powiedzieć sprawdzone zło.
Innej alternatywy zwyczajnie nie było. Nie pojawił się, jakże przecież porządany przez PRL-owskich historyków i politologów, np. przez panią prof. Helenę Zand, trzeci, koncyliacyjny pretendet do schedy po Leninie, który by wystąpił pod hasłem: "Ani Stalin, ani Trocki".
Dwóch "marksistów" (BB, rewolucjoner) dyskutuje o tym jak decyzje jednostek (Stalin, Trocki) odwracały losy dziejów. Śmiać się czy płakać?
Widzisz, mlm, nawet przypadek w historii może spowodować spore zamieszanie, o roli jednostki tak wysoko umiejscowionej jak Stalin nie wspominając.
Ale tu chodzi o coś innego.
Jeśli Dzierżyński szukając usprawiedliwienia zakłada, że ogólna sytuacja sprzyjała pogrzebaniu owoców rewolucji przez dyktatora, to ma oczywiście rację.
Ale jak pokazała historia nie koniecznie wszystkich owoców i to tak od razu.
Nawet pod rządami Stalina coś tam się jeszcze ostało. Ba, sukcesów nie brakowało. To też, zwłaszcza dla ciebie, mlm, ale również dla Trockiego, rzecz nie bez znaczenia.
To coś odróżniało Związek Radziecki od państw burżuazyjnych.
Co zaś tyczy jednostek.
Poważnych kandydatów na dyktatora wśród bolszewików poza Stalinem nie było. To on w swoich rękach podczas choroby Lenina skupił wielką władzę. Innym się to co najwyżej śniło lub w ogóle nie wykazywali takich aspiracji.
Zdajesz chyba sobie sprawę, że twierdzenie, jakoby każdy następca Lenina w sytuacji w jakiej znalazł się Kraj Rad po jego śmierci byłby dyktatorem i grabarzem rewolucji jest zwykłym nadużycie. To taki odmóżdżony determinizm.
Stalin nie miał sobie równych.
Bóg raczy wiedzieć jak potoczyłyby się losy historii i Kraju Rad pod rządami Trockiego i "zjednoczonej opozycji". Pewnie byłyby to rządy sprawowane kolektywnie.
Według ciebie i innych stalinowców Związek Radziecki zawaliłby się zatem wcześniej.
Zdajesz sobie sprawę, że mamy odmienne zdanie.
Pozwól, że pozostaniemy przy swoim.
Ależ pozostańcie sobie przy heroistycznej interpretacji historii, materializm historyczny obchodzi się bez was.
którą demonizuje Dzierżyński, parę razy się przecież zmieniała. Z niektórych możliwości w końcu nawet Stalin skorzystał. Związek Radziecki przetrwał pod jego rządami. Pytanie - tylko jakim kosztem?
Przy okazji, mając na względzie własne chorobliwe priorytety i interes warstwy biurokratycznej, zaprzepaścił nieomal cały dorobek rewolucji i dużo większe okazje, by przed Rewolucją i rewolucyjnym ruchem robotniczym otworzyć nowe horyzonty.
Trocki, jako wybitny marksista i ideowy komunista z pewnością by z nich skorzystał.
Włodku, piszesz, że Dzierżyński "nigdy nie załapał, że rewolucję przed jej grabarzem mogła ocalić tylko "lewicowa" bądź "zjednoczona" opozycja na czele z Trockim". Zadam Ci jedno pytanie:, bo ta kwestia mnie nurtuje - o jakich perspektywach zjednoczenia
opozycji mówisz? Przecież głębokie podziały i konflikty, a w szczególności stanowiąca sprzeczność główną zapiekła nienawiść między Trockim a Zinowiewem, skutecznie zahamowała i opóźniła proces jednoczenia tej opozycji. Kiedy wreszcie Trocki i Zinowiew
obudzili się i zdecydowali, kto jest głównym wrogiem i przeciw komu muszą zjednoczyć wysiłki, było PO PTOKACH. Jednocześnie te podziały także utwierdzały Dzierżyńskiego w jego przekonaniu, że w przypadku zwycięstwa którejkolwiek z nich, partia po
prostu będzie rozsadzana od środka przez ich wzajemne animozje.Lenin przewidział, że autorytet partii zostanie osłabiony przez elementy obce duchowi samej partii, czyli walki frakcyjne. Wspomniany Borisow przytoczył wypowiedź Lenina zgodnie z którą "o
proletariackiej polityce partii decyduje nie jej skład, lecz olbrzymi niepodzielny autorytet tej warstwy, którą nazwać można starą gwardią partyjną. wystarczy niewielka walka wewnętrzna w łonie tej warstwy, a autorytet jej będzie jeśli nie podważony, to w
każdym razie osłabiony o tyle, że decyzja nie będzie od niej zależała". Paradoksalnie te walki umacniały tylko pozycję Stalina, jako arbitra scalającego partię. Trocki niewątpliwie skorzystałby z nowych perspektyw, o których piszesz, tyle, że to sam Trocki na
własne życzenie oddał władzę Stalinowi...Stalin rzeczywiście górował nad innymi działaczami sprytem i zdolnością wykorzystywania międzyludzkich animozji. Dlatego to on pokonał Trockiego, to on został szefem biurokracji. Dzierżyński nie demonizował
sytuacji. On widział, co się dzieje z partią i wiedział, że rozgrywki wewnętrzne będą umacniać zaprowadzaczy "porządku", rozpoznawał dobrze ten proces. Patrząc jednak na to, co stało się z Frunze czy Skliańskim, których usunięto po cichutku jeszcze w
połowie lat 20 z udziałem Jagody i właśnie tego drugiego aparatu w OGPU, o którym wspomniałem w jednej z ostatnich wypowiedzi. Ten drugi aparat już sprzątał dla Stalina teren... Nikt nie wie, czy ten drugi aparat równie po cichu nie "wycofał" z tego świata
Dzierżyńskiego na skutek jego rosnących wątpliwości i sprzeciwów, jak choćby w sprawie Galijewa, który opisałem w tekście. Dziwnym przypadkiem Stalin na pogrzebie Feliksa mało nie upadł ze śmiechu. Podobnie, jak cieszył się - zgodnie z rozmową
Bażanowa z Georgem Urbanem - ze śmierci Lenina...Stalin wygrał, bo jemu nie przeszkadzało, że urzędnik, który słyszał jego kłótnię z Ordżonikidze po gruzińsku, poprzedzającą "samobójstwo" Sergo nie zna tego języka. Miał powiedzieć, kto ma rację i zdał egzamin. Tacy unikali wciągnięcia na listę ofiar wielkiej czystki. A nawet dostawali liściki, że wódz ma w nich oddanych przyjaciół, jak wspominał potem rzeczony urzędnik...Bardziej zresztą gospodarz niż wódz, kochający ojciec po prostu...
W tym leżała siła Stalina. Potem w tę samą rolę próbował wejść Beria.. Dlatego wpadł na szatański plan zwolnienia z więzień szczególnie kryminalistów, by zrobić porządek w okresie walki o władzę po śmierci Stalina. Historia lubi powracać jako farsa, jak wiemy jako marksiści....
Chodziło mi o to, że patrząc, co stało się z Frunzem i Skliańskim, a także na dziwną przeprowadzoną w nocy pospieszną sekcję Dzierżyńskiego nie ma żadnej pewności, że tak, jak pisałem w tekście źródło wątpliwości z jego strony nie zostało uciszone na zawsze. A to stawia twoją teorię Włodku, że Dzierżyński razem ze swoim aparatem mógł zmienić bieg historii, stając w otwartej opozycji wobec Stalina w sferze wishful thinking. Zwłaszcza w kontekście budowy drugiego aparatu w bezpieczeństwie i realizowania przezeń celów korzystnych dla Stalina za plecami samego Dzierżyńskiego, biorącego na siebie coraz to nowe zadania. Wiem, że zwolennicy Stalina będą twardo odpierać ten argument,dowodząc,że Dzierżyński miał bardzo zniszczone zdrowie... Zdarzyło mi się jednak czytać o tym, że wyniki ostatnich badań Dzierżyńskiego robionych za jego życia wcale nie sytuowały go wśród wybierających się na tamten świat. Niestety nie pamiętam dokładnie źródła, ale będę się starał do tego ponownie dotrzeć.
Czy w ogóle ZSRR mógł zwyciężyć w konfrontacji systemowej z kapitalistycznym Zachodem? Czy mógł na dłuższą metę dotrzymać kroku? Czy zwycięstwo kontrrewolucji było kwestią czasu? Czy dobre kierownictwo mogło utrzymać kurs na socjalizm i komunizm w ZSRR i skutecznie prowadzić do światowej rewolucji międzynarodowy ruch robotniczy?
Czy upadek ZSRR był spowodowany obiektywnymi przyczynami i stosunkiem sił? Czy przewagę gospodarczą i technologiczną, która była po stronie kapitalistycznego Zachodu można było nadrobić, albo chociaż w wystarczającym stopniu zniwelować dzięki prawidłowej polityce kierownictwa ZSRR?
Czy gdyby ZSRR nie stał się państwem robotniczym z biurokratycznym wykrzywieniem, a państwem wzorowego ustroju radzieckiego to zwyciężyłby z kapitalizmem/imperializmem?
Kiedy było już "po ptokach"?
Kpiny z materializmu historycznego oraz panegiryki na cześć megalomana i demagoga - oto oblicze "ortodoksyjnego marksizmu" państwa B.
Włodku, wtedy gdy można mówić o bloku trockistowsko-zinowiewowskim...Wiesz przecież dobrze z "Mojego życia" Trockiego, że pisze on o trójcy Zinowiew-Kamieniew-Stalin. Co więcej, w tej trójcy do pewnego momentu za najmniej niebezpiecznego uważał Stalina i tu się przeliczył. Dlatego, że Stalin już od 1923 r. znał treść wszystkich rozmów telefonicznych czołowych działaczy partii, którzy sądzili naiwnie, że mogą rozmawiać swobodnie. Oto fragmencik wspomnień Bażanowa, który przypadkiem przyniósł szefowi dokumenty w momencie, gdy zajęty był podsłuchiwaniem: "Stalin nie rozmawia zatem przez żaden z tych telefonów. Po chwili orientuję się, że w biurku ma jakąś centralkę, dzięki której może włączać się i podsłuchiwać każdą rozmowę prowadzoną za pośrednictwem kręciołków. Rozmawiający przez te telefony członkowie rządu są przekonani, że podsłuchać ich nie sposób - połączenia są przecież automatyczne. Dlatego też rozmawiają otwarcie, co daje możliwość poznania wszystkich ich tajemnic [...]". Dzięki temu Stalin mógł udaremnić niemal każdy spisek. Oczywiście kreujący się na jedynego sprawiedliwego Bażanow nie raczył ostrzec innych działaczy, by zachowali większą ostrożność i zaczęli prowadzić podwójną grę, tak by Stalin nie wiedział, że oni wiedzą...
To od początku była nierówna walka. Trocki nie miał przecież autorytetu Lenina. Nie skupił w swoich rękach realnej władzy, jak Stalin podczas choroby wodza. Nie miał swojego aparatu. Gdyby nawet miał, w walce frakcyjnej z niego by nie skorzystał.
Pucz w armii - to nie w jego stylu.
Gdy podjął walkę w partii mógł tylko argumentami do swoich racji przekonywać "starą gwardię" - byłych towarzyszy Lenina. Nie wyobrażał sobie nawet, że w REWOLUCYJNYM RUCHU ROBOTNICZYM można walkę frakcyjną prowadzić inaczej. Wkrótce się okazało, że jako "niebolszewik" przy tak rozdmuchanym partyjniactwie, demagogii i różnych zaszłościach mógł liczyć tylko na ograniczone grono zwolenników.
Gdy przegrał walkę w partii odwołał się, jak przystało na działacza ruchu robotniczego, właśnie do robotników, organizując opozycyjny pochód w rocznicę Rewolucji Październikowej. Pociągnął za sobą rewolucyjną młodzież i robotników.
Dzierżyńskiego najwyraźniej nie przekonał.
Nawet Kamieniew i Zinowjew byli bardziej podatni na jego argumenty, skoro pod koniec 1926 r. stworzyli nową opozycję. Dzierżyński już nie żył. Być może to Stalin go zlikwidował? W końcu on również mógłby przystąpić do niej.
Stalin sile argumentów przeciwstawił gadkę o jedności partii i, jak to się dziś mówi - racji stanu oraz, co najważniejsze, działania represyjno-administracyjne, nie wspominając o demagogicznych zapewnieniach o budowie socjalizmu w jednym kraju.
Nie powiesz chyba, Dawidzie, że w tej walce Dzierżyński zachował choćby neutralność? W kółko powtarzał tylko płaskie argumenty Stalina o obowiązującym od X Zjazdu zakazie działalności frakcyjnej, o konieczności zachowania jedności partii i rozbijactwie Trockiego, tej czy innej opozycji.
A właśnie w imię jedności partii aparat fizycznie pacyfikował opozycję.
Nie będziemy się chyba spierać - czy robił to tylko "drugi" aparat OGPU - bezpośrednio podlegający Stalinowi? Skoro jak sam piszesz: "Stalin wiedział o tym, że [Dzierżyński] nie będzie walczył o wpływy w OGPU", że "stopniowe przejmowanie przez jego ludzi", przez "budowany w cieniu Dzierżyńskiego 'drugi aparat' pełni kontroli nad służbą bezpieczeństwa odczuje on przynajmniej początkowo jako ulgę, niemalże jak podanie przyjacielskiej ręki ze strony Stalina, który uwalniał go w ten sposób od męczących obowiązków, dając równocześnie inne pole realizacji".
Ten tok rozumowania sam puentujesz: "Gdy zaczął się orientować co się dzieje, było już za późno." Czyli przeczysz sam sobie. Obalasz własne twierdzenie, że Dzierżyński "Dość szybko przejrzał Stalina".
Nie dość i nie na tyle, by wyciągnąć w porę stosowne wnioski.
Trocki ująłby to zapewne zwięźlej: każdy ma takich przyjaciół na jakich zasługuje. Bez Lenina i bez Róży Luksemburg ten były działacz SDKPiL w decydującym momencie okazał się jedynie przyjacielem Stalina.
O ile Trocki, mlm, w walcę frakcyjnej odwołał się do klasy robotniczej, o tyle Stalin twardo postawił na biurokrację.
Lata 1923-1925 charakteryzują się wyraźnym wzrostem aktywności strajkowej robotników. To efekt reform rynkowych w ramach NEP-u. W 1926 r., gdy następuje ponowna centralizacja, zwana niekiedy odgórną rewolucją, strajki się zwijają.
W 1923 r. ludność miejska stanowiła w Rosji 9 mln. W 1926 r. wzrosła do 11 mln, czyli o 21%. Przy tym ilość urzędników wzrosła aż o 31%.
W tym czasie rozgromiono nawet oficjalne formy samoorganizacji klasy robotniczej, choćby takie jak związki zawodowe. Ich rola w systemie została sprowadzona do zera.
W latach 30. w gospodarce i przemyśle postawiono na jednoosobowe kierownictwo. W 1934 r. uśmiercono zawierane przez związki umowy zbiorowe. W 1937 r. rozgromiono nie tylko "starą gwardię", ale również oficjalnie pochowano nawet taką namiastkę pośredniej kontroli robotniczej jak sławetne "trójki" (przewodniczący związku zawodowego, przewodniczący podstawowej komórki partyjnej i dyrektor). Odtąd jednoosobowo decydował ten ostatni.
Powinno być: W 1937 r. uśmiercono "starą gwardię".
Rozgromiono wcześniej.
Do porzucenia materializmu historycznego na rzecz interpretacji historii przez pryzmat działań jednostek, laurek dla Trockiego, dodacie jeszcze papugowanie burżuazyjnych sowietologów o władzy biurokracji nad klasą robotniczą. Dlaczego mnie to nie dziwi.
Biurokracja służyła klasie robotniczej.
A ta ją zdradziła.
Włodku, piszesz: "Gdy przegrał walkę w partii odwołał się, jak przystało na działacza ruchu robotniczego, właśnie do robotników, organizując opozycyjny pochód w rocznicę Rewolucji Październikowej. Pociągnął za sobą rewolucyjną młodzież i robotników". No i co się stało? Pochód robotniczy przełożył się na powstanie silnej opozycji mogącej zagrozić Stalinowi? Pochód ruszył pod hasłem: Precz z biurokratą-uzurpatorem Stalinem? W ogóle dlaczego Trocki "przegrał walkę w partii"? Kto proponował, by w zastępstwie chorego Lenina referat wygłosił Stalin? Kto w 1925 r. zaprzeczał istnieniu testmentu Lenina? Czy to nie Stalin przekonał Trockiego do takiego zaprzeczenia "płaskimi argumentami" z X Zjazdu? Być może bierność Trockiego w okresie przegrywania walki o władzę wynikała z jego ideowości, być może - ze zbyt dużej pewności siebie. Tak, czy inaczej skutki były takie, jakie były.
Twierdzisz, że zaprzeczam sobie pisząc, że Dzierżyński dość szybko przejrzał Stalina. Opierałem to twierdzenie na przytaczanych przeze mnie w dyskusji wynikach badań m.in. prof. Plechanowa. Próbujesz je obalić przez przytaczanie moich wypowiedzi, jak to Dzierżyński mógł być wdzięczny Stalinowi POCZĄTKOWO za uwalnianie go od obowiązków w OGPU. Tutaj nie uwzględniasz dynamiki sytuacji. Ale to nie wszystko. Z uporem ignorujesz, że Stalin werbalnie także wydał wojnę biurokracji, równocześnie systematycznie ją umacniając.
Piszesz, że Zinowiew i Kamieniew "jakoś się dogadali z Trockim" POD KONIEC 1926. Długo im to dogadywanie zajęło.Pomijając drobiazg, że należało by ustalić plan działań przeciw Stalinowi na spotkaniach, a nie poprzez rozmowy telefoniczne, podczas których należało po prostu udawać, ze wszystko jest jak dawniej, bo Stalin od razu by się domyślił...Niestety ani nie było planu działań, ani stara gwardia nie wiedziała, że jest na podsłuchu...Problemem nie był "determinizm", tylko to, że Stalin był przygotowany by kontrolować działania każdej opozycji, a przy jej rozczłonkowaniu i swojej pełnej wiedzy na temat przejawów niezadowolenia, mógł nimi po prostu manipulować tak, by mieć jedynie koncesjonowaną opozycję, która nawet nie wie, że jest koncesjonowana i w porę stopniowo ją wykańczać różnymi środkami i metodami...Stalin mógł być pokonany jedynie drogą zaskoczenia go publicznym, kolektywnym i skoordynowanym atakiem na zjeździe partii.
Pytania do mlm.
Kto dokonał kontrrewolucji: aparat partyjno-państwowy, czy robotnicy?
Kto zaprosił "opozycję" do okrągłego stołu w Polsce i zdecydował o obaleniu Polski Ludowej?
A w ZSRR kto doprowadził do kontrrewolucji? Robotnicy, czy KPZR?
Kto rozszabrował skolektywizowaną gospodarkę krajów socjalistycznych? Robotnicy czy biurokracja partyjno-państwowa?
Zacznijmy może od tego, że posuwasz się do rzeczy niegodnych miana ideowego komunisty. Wmawiasz mi swoje dziecko w brzuch, przypisując i narzucając własny tok rozumowania.
Nie użyłem zwrotu "jakoś się dogadali z Trockim". Nie udawaj, że cytujesz.
Napisałem jedynie: "Nawet Kamieniew i Zinowjew byli bardziej podatni na jego argumenty, skoro pod koniec 1926 r. stworzyli nową opozycję".
Trockiemu nie chodziło o "dogadywanie się", lecz o przekonanie argumentami adwersarzy do własnych racji.
W knuciu, intrygach i dogadywaniu się Stalin nie miał sobie równych. Nie na tym jednak według Trockiego i ideowych komunistów polegała rewolucyjna polityka. Porozumienie między frakcjami było możliwe tylko wówczas gdy zbliżały się ich merytoryczne i polityczne stanowiska. Przed piętrzącymi się problemami drogi się właśnie rozeszły. Nie było już prostych, sprawdzonych rozwiązań.
Trocki nie skorzystałby z twoich podpowiedzi. Nie posunąłby się do takich metod, tak jak nie skorzystał z sugestii W. Mienżyńskiego. Był ponad to. NIE GRAŁ W TE KLOCKI. Starał się rozwiązać problemy zasadnicze. W przeciwieństwie do Stalina nie był pragmatykiem, nie podczepiał się pod wiodące tendencje i nie walczył o wyabstrahowaną władzę. Często szedł pod prąd, występując, gdy trzeba, nawet przeciw Komitetowi Centralnemu. Był wierny swoim przekonaniom.
Zresztą nie on jeden.
Czy sobie wyobrażasz, że Trocki mógłby się dogadać z Bucharinem? Ich drogi się wówczas rozeszły i nigdy więcej nie zeszły. Podobnie sprawa miała się ze Stalinem.
A przecież Bucharin przewidział, że Stalin ich w końcu wszystkich wykończy. Nie wyszedł jednak z propozycją "dogadania się" do Trockiego. I vice versa.
Przekładając na nasze czasy. Czy wyobrażasz sobie, że dogadamy się z redakcją "Dalej!", mając na względzie to, że oni również mają na pieńku ze Zbigniewem M. Kowalewskim, następnie zaś wspólnie pod stołem zawrzemy układ z redakcją "Władzy Rad", której lider niegdyś był usunięty z Nurtu Lewicy Rewolucyjnej przez Kowalewskiego za... seksizm?
Czy takie porozumienie miałoby jakieś znaczenie dla robotniczej sprawy, skoro nasze stanowiska w tej zasadniczej kwestii pozostałyby rozbieżne?
Włodku, to są insynuacje niegodne miana ideowego komunisty, ale z twojej strony. "Wmawiasz mi swoje dziecko w brzuch, przypisując i narzucając własny tok rozumowania". Miałem na myśli raczej przekonanie. Nie przypisywałem takiego znaczenia słowu "dogadali się", jak teraz sugerujesz. Chodziło mi raczej o owe argumenty, które dość długo jednak docierały...Czepiasz się słów. Nie miałem na myśli podziału interesów, ani władzy między nimi!
"Czy sobie wyobrażasz, że Trocki mógłby się dogadać z Bucharinem? Ich drogi się wówczas rozeszły i nigdy więcej nie zeszły".
Tylko, że dlaczego tak się stało? Jaki wariant kolektywizacji był protokołem różnicy między Trockim a Bucharinem? Bo chyba nie będziesz twierdzić, że Bucharin był rzecznikiem drobnej własności chłopskiej? Oczywiście każdy miał swoje powody, by potem to tak przedstawiać, ale chyba milsza powinna być prawda? Jest kompletną bzdurą twierdzenie, że Bucharin stał po stronie bogacących się "kułaków". W rzeczywistości należał do tych, którzy chcieli przeprowadzić kolektywizację wolniej i skuteczniej. Jego argumenty były dla większości członków Politbiura bardziej przekonujące niż argumenty Stalina. Nawet Mołotow i Woroszyłow popierali wówczas ten bardziej stopniowy, ale i przynoszący więcej korzyści umacnianiu socjalizmu, jak i gospodarce wariant. To świadczy, że jeszcze wówczas ci działacze mieli przekonania. Przekonania, które Stalin lekceważył, forsując swój wariant.
Do tego dochodzi, że większość nowych drobnych chłopskich właścicieli, to wbrew propagandzie, nie byli ci sami kułacy, których opór należało złamać i łamano w 1918 r. W pewnej niemałej części byli to ideowi komuniści, którzy prowadzili rodzinne bądź jednoosobowe gospodarstwa, otrzymując za swoją działalność dyplomy od władzy radzieckiej. Chodziło więc o to, by ich właśnie przekonywać stopniowo do zmiany sposobu gospodarowania i korzyści gospodarki uspołecznionej. Bucharin i jego zwolennicy nie opierali się na innych przesłankach, jak właśnie nauce leninowskiej o możliwości zmiany świadomości drogą przekonywania. Korzyści odniosłyby zarówno gospodarka państwa socjalistycznego, jak i samo państwo socjalistyczne.
Jednak Stalin przeforsował swój projekt. Co w tym momencie zrobił Trocki? Wysłał list gratulacyjny do Stalina, że przeprowadził kolektywizację zamiast pokazać, że jego świadomość także nie stoi w miejscu i wysłać listy właśnie do oponentów Stalina. Należało ich przekonać właśnie... Trocki zlekceważył tę możliwość. Na co liczył? Na to, że Stalin pozwoli mu, jak proponował w liście, wrócić do ZSRR i uczyni współtwórcą polityki ekonomiczno-społecznej? Że uzyska wpływ na to, co dzieje się w ZSRR? A może odzyska dojście do robotników? Tak czy inaczej, była to naiwność, a przeprowadzony wariant kolektywizacji okazał się zbrodniczy i kosztowny...
Bucharin czy Dzierżyński od początku mieli powody do obaw, że Trocki chce przeprowadzić kolektywizację "na ura". To był także protokół rozbieżności między nimi. A nie kto kogo lubił, czy "z kim się dogadał" (w znaczeniu, w którym postrzegałeś moją wypowiedź). Paradoksalnie to, co napisałeś o Trockim, mógłbyś napisać także o Dzierżyńskim. W jego przypadku nie zauważasz, że pomijał personalizowanie krytyki, bo był przeciwny rozgrywkom. W odróżnieniu od tego, co sugerują twoje wypowiedzi, dostrzegał niszczący wpływ biurokracji, przekupstwa, zapraszał także robotników na narady produkcyjne w Najwyższej Radzie Gospodarki Narodowej. Odwoływał się do klasy robotniczej, by przedstawiła za pośrednictwem swoich przedstawicieli swoje pomysły na kierowanie procesem gospodarczym. Chyba przyznasz, że był to styl odmienny do tego, który uprawiał Stalin.
Chciałbym także przypomnieć tobie, że twoje argumenty, jakoby moje nastawienie do Dzierżyńskiego było kontynuacją LBCowskiej tradycji, zgodnie z tym, co w jednej z naszych starych dyskusji starałeś się sugerować, są chybione, gdyż zajmowałem się jego postacią dużo wcześniej, nim działałem w LBC.
Nie wiem co ma Stalin do tzw. Okrągłego Stołu i chęci rozmontowania państw socjalistycznych, to raczej domena powyższych dyskutantów oraz środowisk które reprezentują.
Mlm
Zostawmy Stalina.
Kto rządził w ZSRR i krajach socjalistycznych: robotnicy, czy aparat partyjno-państwowy? Kto przeprowadził kontrrewolucję? Kto był inicjatorem i aktywnie restaurował kapitalizm? Polscy robotnicy, czy PZPR? Radzieccy robotnicy, czy KPZR? Chińscy robotnicy, czy KPCh?
A może oni tylko spełnili życzenie kontrrewolucyjnych robotników? Nawet gdyby tak było to od kiedy partia - awangarda rewolucyjna - i aparat państwowy - dyktatura proletariatu - spełniają życzenia kontrrewolucjonistów?
Biurokracja nie miała władzy nad robotnikami? Miała i wykorzystała ją przeciw robotnikom przywracając kapitalizm.
A że robotnicy byli kompletnie zagubieni, jak dzieci we mgle to już inna historia.
"PO PTOKACH"
Gdy zaczęła się kolektywizacja było już przecież "po ptokach" - sam to, Dawidzie, powiedziałeś. Nikołaj Bucharin był głównym ideologiem partii po śmierci Lenina. W całej rozciągłości popierał Stalina. W 1928 r. wystąpił przeciwko przymusowej kolektywizacji. W okresie NEP-u to on rzucił chłopom hasło "Bogaćcie się!", na które ma się rozumieć załapała także biurokracja, jeśli nie przede wszystkim. Wspomniani przez ciebie chłopi-komuniści często szli jej śladem.
Nieformalna frakcja Trockiego, znana pod nazwą "Lewaja Opozycja" przeszła do historii w 1927 r.
Jej główny ekonomista Jewgienij Prieobrażeński, który wraz z Bucharinem w 1921 r. napisał "Abecadło komunizmu", będąc w opozycji zdążył jeszcze sformułować "prawo pierwotnej akumulacji socjalistycznej" (http://www.skfm.dyktatura.info/download/prieobrazenski02.pdf).
Poniekąd była to zwięzła odpowiedź opozycji na pytanie "Co dalej?". W przypadku Rosji środki na industrializację można było ściągnąć tylko ze wsi. Jednym ze sposobów była kolektywizacja rolnictwa. Autorowi bynajmniej nie chodziło o przymusową kolektywizację. Miał zresztą okazję osobiście skrytykować jej wariant stalinowski. Co w końcu przepłacił życiem.
W połowie lat 20. XX w. nie było nawet potrzeby przy kolektywizacji stosowania przymusu innego niż ekonomiczny. Pod koniec lat 20. sytuacja mocno się skomplikowała. O czym w "Cieniach NEP-u" pisze Cezary Sikorski.
Dodajmy do tego jeszcze "delikatność" Stalina.
Winić za to Trockiego to szczyt hipokryzji. Kto ją opóźniał jak mógł i twardo stał przy NEP-ie, czy aby nie Bucharin?
Nie przypominam sobie by atakując demagogicznie Jewgienija Prieobrażeńskiego, bądź Lwa Trockiego, wskazał jakieś inne źródło akumulacji.
Może wciąż liczył na rewolucję światową?
To się przeliczył.
Nie było o czym z nim nawet gadać, tym bardziej "się dogadywać".
Aby dojść do sedna należałoby odwrócić twoje pytania, czyli: kto przeprowadził rewolucje po 1945, robotnicy czy aparat partyjno-państwowy? Kto był inicjatorem i aktywnie budował socjalizm? Polscy robotnicy czy PPR/PZPR? itp, itd. dopiero kiedy odpowiesz sobie na te pytania, masz szanse zrozumieć cokolwiek z lat 45-89.
Fakty są takie, że aby kołchozy stanęły na nogi, państwo musiało przyjść im z pomocą materialną, wyposażyć je w środki i fundusze. Było to nierealne w sytuacji, gdy pojawiły się dziesiątki tys. kołchozów. Roj Miedwiediew wyjaśniał w "Fenomenie Stalina" okoliczności sporu o kolektywizację w następujący sposób: W walce z tą opozycją skrystalizowała się "linia generalna". Nie jest to jednak linia bucharinowska. Opierała się ona na pracach Lenina; Bucharin i inni teoretycy partyjni tylko ją rozwijali. Linia związana z kontynuacją NEP-u została zatwierdzona w uchwałach XIV i XV zjazdu WKP(b). Pismo "Kommunist"(nr 2, 1988 r.) opublikowało obecnie przemówienie Bucharina Polityczny testament Lenina. Należy zwrócić uwagę na jego tytuł. Nie jest on dziełem przypadku. W piątą rocznicę śmierci wodza rewolucji członek Biura Politycznego Bucharin obwiniony już o "prawicowe odchylenie", pragnął podkreślić, że nie broni własnego stanowiska, lecz staje w obronie stanowiska Lenina, linii uchwalonej przez XV zjazd. Opowiedziała się za nim większość członków partii, znaczna część niższych funkcjonariuszy i wielu członków Biura Politycznego. Nie tylko "prawicowy" Bucharin, Rykow, Tomski, lecz również Woroszyłow, Kalinin, Kirow, Ordżonikidze., Rudzutak... Co prawda, pewnym odstępstwem od tej linii wydawała się być podjęta wówczas woluntarystyczna, jednoosobowa decyzja Stalina o zastosowaniu środków nadzwyczajnych przeciw kułakom. Motywowana była brakiem chleba w kraju. Środki te podjęto nie bacząc na sprzeciw Biura Politycznego, naruszając uchwały posiedzeń plenarnych KC i zjazdów zabraniające przymusowej konfiskaty ziarna u chłopów, nawrotu do dawnych metod kontyngentowego rozdziału żywności. Stalin uzasadniał decyzję tym, że nie ma czym karmić robotników. Bucharin proponował, aby podwyższyć ceny skupu - wówczas chłopi będą sprzedawać zboże, a część brakującą zakupić za granicą. W końcu, na posiedzeniu Biura Politycznego, a później również i na Plenum KC stwierdzono, że środki owe podjęto jednorazowo, w szczególnych okolicznościach, że mają one charakter wyjątkowy i nie będą ponawiane, a NEP będzie kontynuowana. Jednakże polityka kieruje się własną logiką. Uczyniwszy jeden krok, trzeba zrobić również następny. Narzucając swoją decyzję Stalin zachwiał kruchą równowagę sił w społeczeństwie. Zamożni chłopi oraz większość średnio zamożnych zareagowali na to w następujący sposób: jeśli przymusowo konfiskują nasze zboże, obciążają kontyngentami, nic w zamian nie oferując do sprzedaży, nie będziemy uprawiać wszystkiej swojej ziemi. Obsiewamy tylko tę część, która nie podlega obciążeniu przymusowymi dostawami. Nie będziemy tracić swego wysiłku i swego zboża na państwo. Sojusz z wsią runął od pierwszego uderzenia. W roku 1928 plony były jeszcze niższe, jakże więc zapewnić żywność dla miast, wykonać plany dostaw? I znowu Stalinowi udało się - wbrew stanowisku wielu członków Biura Politycznego - przeforsować decyzję o konieczności powtórzenia dostaw obowiązkowych w jeszcze okrutniejszy sposób. Nie pozwolił nikomu sobą kierować, działał całkowicie samowolnie.[]" {Fenomen Stalina, op.cit.,s.41). W innym miejscu Miedwiediew pisze: "Wahali się przecież tacy ludzie jak Mołotow, Mikojan. Proponowali, by na jakiś czas przerwać zaopatrywanie miast w artykuły powszechnego użytku i przekazać je ludności wiejskiej w zamian za zboże []" (tamże, s.43).
Jeszcze Miedwiediew: "Śmieszą twierdzenia, jakoby Bucharin i Rykow byli przeciwnikami powstania sektora socjalistycznego na wsi. Plan pierwszej pięciolatki przewidywał objęcie uspołecznieniem na zasadach dobrowolności 21 procent chłopów, wskaźniki drugiej: 45-50 procent. Nie ponieślibyśmy wówczas tak ogromnych strat ludności. A przecież byli to w dodatku przyszli żołnierze. Nie byłoby również terroru, który Stalin stosował wobec swego narodu od 1934 roku [] (tamże, s. 46).
Oczywiście było po ptokach, bo Stalin forsował decyzje, strasząc zagrożeniem jedności partii, czym przeciągał na swoją stronę wahających się, jak Mołotow, Mikojan czy Woroszyłow i zapewniał sobie zwycięstwo. Nie przekręcaj Włodku, że uważam Trockiego za współwinnego kolektywizacji, w tej postaci, w jakiej miała miejsce. Jednak szkoda, że nie chcesz przyznać, że Bucharin nie tyle popierał Stalina, co jak pisze Miedwiediew po odwołaniu się przez Stalina do zagrożenia jedności partii, nagle odkrył, że jest w mniejszości, mimo, że przedtem popierała go większość.
Składam samokrytykę, bo zawiodła mnie pamięć. Trocki bezpośrednio nie napisał wówczas listu do Stalina, a do swojego syna. Niemniej poparł linię Stalina. Oddam głos prof. W. Bonusiakowi: "Co również zaskakujące, poparcia udzielił mu wówczas nawet przebywający na emigracji Trocki. W 131 r. w "Problemach rozwoju ZSRR" , Trocki określał kolektywizację jako "nową epokę w historii ludzkości, początek likwidacji idiotyzmu wiejskiego życia", a w 1932 r. napisał list do syna, w którym tłumaczył mu, że narazie należy Stalina popierać, bo realizuje to co chciał zrobić sam Trocki" (W. Bonusiak - op.cit., s.82). Jednak nie winiłem Trockiego o nic, poza tym, że zapewne będąc niedoinformowanym (nawet prasa zachodnia chwaliła wówczas, że chłopi dostają świeże owoce w kołchozach), popełnił błąd w ocenie sytuacji. Nie badałem tego, ale jestem pewien, że w latach następnych sam go zrozumiał. W odróżnieniu od twojej postawy, jestem tylko historykiem, a nie ustawiam się w pozycji prokuratora wobec ideowych komunistów. Lenin miał rację, że tylko ten, kto nic nie robi, nie popełnia błędów.
Nie potępiałbym Trockiego, nawet gdyby napisał rzeczywiście list do samego Stalina, choć byłoby to o tyle niebezpieczne, że gdyby Trocki liczył na to, że jego tekst opublikuje prasa i w ten sposób powróci do wpływu na robotników, mogło by to mieć skutki wręcz odwrotne do zamierzonych, bo Stalin mógłby faktycznie upublicznić taki list na dowód, że nawet dawny wróg przyznaje rację jego polityce. Jak widać, Trocki jednak przewidywał taką możliwość i o tyle zachował przytomność umysłu, że swoje opinie publikował za granicą, nie dając Stalinowi bezpośrednio oręża do ręki. Oczywiście dzisiaj mogą one być wykorzystywane przez burżuazję, jako "dowód", że Stalin i Trocki w gruncie rzeczy zamierzali zrobić to samo i należeli do jednej szajki, po wyrwaniu tej opinii z kontekstu.
Moje gapiostwo. Powinno być rzecz jasna: "W 1931 r. w "Problemach rozwoju ZSRR" , Trocki określał kolektywizację jako "nową epokę w historii ludzkości..."
Socjalizm wprowadzał aparat partyjno-państwowy, a im dłużej wprowadzał ten socjalizm tym bliżej był kapitalizmu. Z każdą kolejną ekipą. Krok po kroku następowała kontrrewolucja pod czerwonymi sztandarami.
W 1989 roku proces kontrrewolucji wszedł w nową fazę - zniszczenia podstaw socjalizmu i restaurowania kapitalizmu w jego liberalnej wersji. Staliśmy się półkolonią Zachodu. Faktem jest, że zagubieni robotnicy oklaskiwali kontrrewolucję, bo myśleli, że raz dwa w Polsce będzie zachodni raj. Przejechali się. Wydawałoby się, że z takiej lekcji wyciągną wnioski, ale okazuje się, że nic z tych rzeczy. Dziś można z nimi zrobić niemalże wszystko i zero odpowiedzi. Organizacje związkowe są słabe i kapitulanckie, a polityczne (KPP, PPS, PPP) nie cieszą się poparciem. Robotnicy preferują partie burżuazyjne, które odpowiadają za ich położenie. Burżuazyjna propaganda robi swoje, samodzielne, klasowe myślenie jakoś nie przychodzi im do głowy, a bez tego nie ma mowy o kontrofensywie w walce klas, którą robotnicy przegrywają na całym froncie.
Rozumiem, Dawidzie, że lansujesz kolejnego przyjaciela Stalina. Przy nim na niezłomnego obrońcę demokracji wewnątrzpartyjnej wyjdzie nawet Dzierżyński.
"Narzucając swoją decyzję Stalin zachwiał kruchą równowagę sił w społeczeństwie."
Nie zaprzeczysz zapewne, Dawidzie, że Lenin chciał usunąć Stalina z funkcji Sekretarza Generalnego. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Tym bardziej nie zamierzał uczynić go swoim następcą. Były do tego aż nazbyt ważkie powody. W kolektywnym kierownictwie partii rolę czołową w zamyśle Lenina miał pełnić Trocki. Co do tego też nie ma wątpliwości.
Ci co zignorowali "testament" Lenina i całą argumentację zawartą w listach do Zjazdu nie mieli moralnego prawa uważać się za jego ideowych spadkobierców.
Do tego zwyczajnie brakowało im również kompetencji. Taki Bucharin według Lenina był z marksizmem i dialektyką na bakier.
Łatwo również podważyć kompetencje cytowanego przez ciebie z takim namaszczeniem Roja Miedwiediewa.
W ostatnich latach NEP-u kryzysy powtarzały się właściwie co roku (z wyjątkiem 1926 r.). Trudno tu mówić o sukcesie bucharinowsko-stalinowskiej polityki "zrównoważonego rozwoju". Kryzys z przełomu 1927/1928 r. ostatecznie zamknął jednoroczny okres "kruchej stabilizacji".
Trochę nie wyrabiam czasowo z odpowiedziami. M.in. szykuję wersję skróconą tekstu o Feliksie do Trybuny i artykuł o Ulrike Meinhof...Poza tym, widzę, że w gruncie rzeczy moje odpowiedzi są dla ciebie przeszkodą, bo i tak wiesz, jaka intencja kryje się za moimi wypowiedziami.
Jeżeli uważasz, że wiesz lepiej ode mnie jaki miałem ukryty zamiar, to po prostu to wyraź otwarcie, a wówczas przestanę w twoim pojęciu mydlić ci oczy. Jednak w moim odczuciu wystrzeliwujesz bez żadnego sensu ślepe naboje.
Zapominasz, że Lenin przede wszystkim liczył na to, że Trocki podejmie zdecydowaną akcję przeciw Stalinowi. A tymczasem Trocki sam ukrywał testament Lenina, a przecież nie musiał tego robić. Czego się obawiał - podziałów w partii, lekceważył możliwości Stalina, czy też może po prostu był, jak napisałeś, "ponad to". A może chodziło o to, że Lenin starał się w tym testamencie uświadomić Trockiemu także jego własne błędy? Tak czy inaczej, po raz kolejny zignorował poważne ostrzeżenie. Zawiódł oczekiwania Lenina. Zapewne miał dobrą wolę, ale nią przecież piekło wybrukowane.
Zwróciłeś uwagę na ważną kwestię, że Lenin krytykował błędy Bucharina, które poznał w okresie dyskusji o związkach zawodowych czy przedtem pokoju brzeskiego. Sam Miedwiediew przeciwstawia się twierdzeniom, że pomysły ekonomiczne, których bronił Bucharin były jego własną koncepcją. To jednak nie oznacza, że Bucharin był wrogiem demokracji. On sam przekonał się nie tylko co do dwulicowości Stalina, który publicznie zaprzeczał temu, co mówił mu w zaufaniu, ale też np. Ordżonikidze, który wymyślał na Stalina w najgorszych słowach, a "potem zdradził w decydującym momencie".
Obiektywnie rzecz biorąc nie rozumiem do czego zmierzasz - chcesz ze mnie zrobić adwokata biurokracji?
To są dwie różne sprawy, że Bucharin sam nie był chorągiewką na wietrze i biurokratą łasym na władzę i zaszczyty, a to, że wykazywał naiwność w stosunku do Stalina, czy chwiejnych bądź lawirujących przynajmniej do czasu działaczy jak wspomniany wyżej Sergo Ordżonikidze.
Próbujesz wszystkimi sposobami wybielić Bucharina, podobnie zresztą jak Dzierżyńskiego.
Po pierwsze, po raz kolejny przerzucasz odpowiedzialność na Trockiego, bądź Stalina. Nie chcesz chyba powiedzieć, że wątły stan zdrowia czy wahania Trockiego usprawiedliwiają poczynania Bucharina i Stalina?
Po drugie, minimalizujesz sprawę, zawężając krytykę Bucharina do błędów "z okresu dyskusji o związkach zawodowych czy przedtem pokoju brzeskiego". Lenin wystawił przecież Bucharinowi ogólną ocenę. Wskazał na jego niekompetencję - nieznajomość dialektyki to kluczowa sprawa.
Po trzecie, ponownie podpierasz się Rojem Miedwiediewem, twierdząc, że pomysły ekonomiczne, których bronił Bucharin nie były jego własną koncepcją. Podtrzymujesz zatem w całej rozciągłości zacytowaną opinię Roja Miedwiediewa.
Warto ją przypomnieć:
"Roj Miedwiediew wyjaśniał w "Fenomenie Stalina" okoliczności sporu o kolektywizację w następujący sposób: W walce z tą opozycją skrystalizowała się "linia generalna". Nie jest to jednak linia bucharinowska. Opierała się ona na pracach Lenina; Bucharin i inni teoretycy partyjni tylko ją rozwijali. Linia związana z kontynuacją NEP-u została zatwierdzona w uchwałach XIV i XV zjazdu WKP(b). Pismo "Kommunist"(nr 2, 1988 r.) opublikowało obecnie przemówienie Bucharina Polityczny testament Lenina. Należy zwrócić uwagę na jego tytuł. Nie jest on dziełem przypadku. W piątą rocznicę śmierci wodza rewolucji członek Biura Politycznego Bucharin obwiniony już o "prawicowe odchylenie", pragnął podkreślić, że nie broni własnego stanowiska, lecz staje w obronie stanowiska Lenina, linii uchwalonej przez XV zjazd."
Przynajmniej znamy twoje stanowisko.
Chyba nie zaprzeczysz? Ale może masz coś jeszcze do dodania? W co nie wątpię. Ale to nie zmienia podstaw rzeczy.
Tak się składa, że w walce o schedę po Leninie wszystkie strony powoływały się na niego i jego koncepcję, w tym przypadku Nowej Polityki Ekonomicznej. Nie inaczej czynił Bucharin. To oczywiste. Taka była logika ówczesnych walk frakcyjnych. Wszyscy podpierali się autorytetem Lenina, czując że własny w tej walce nie wystarczy. Roj Miedwiediew, stając po stronie Bucharina jako jego apologeta kurczowo trzyma się tego chwytu.
Czy tobie jako historykowi nie przyszło na myśl, że jego opinię łatwo podważyć?
Od początku ten chwyt podważała Lewicowa opozycja i osobiście Lew Trocki oraz historycy związani z tą opcją. Wszyscy wskazywali na różnice i wkład Bucharina. Na naszym krajowym podwórku wyręczył ich w "Cieniach NEP-u" (1986) Cezary Sikorski - wnikliwy krytyk koncepcji Bucharina. Wyłożone przez niego argumenty są nie do odparcia. Nie miejsce tu na cytowanie obszernych fragmentów wywodów Sikorskiego. Ważne, że w ich kontekście wybita przez ciebie opinia Roja Miedwiediewa jest nie do obrony.
Przy okazji do apologetów Trockiego nie sposób go zaliczyć.
Bliższa mu była koncepcja Jewgienija Prieobrażenskiego, choć widział jej "ograniczenia". Dla C. Sikorskiego gwałtowna i spontaniczna industrializacja, jak i równoległa z nią przymusowa kolektywizacja to obiektywne procesy historyczne - efekt narastających sprzeczności okresu przejściowego.
J. Prieobrażenski wręcz wykluczał równoległą kolektywizację, tym bardziej dystansował się od wszelkich form poza ekonomicznego przymusu, który jej towarzyszył.
Gdyby C. Sikorski nie zdystansował się on od Stalina jego marksizm zadowoliłby z pewnością mlm. Zwłaszcza, że w swych dociekaniach, nie widział potrzeby uwzględnienia odrębnych interesów warstwy biurokratycznej, koncentrując się na głównej sprzeczności - sprzecznych interesach "socjalistycznego przemysłu" (klasy robotniczej) i "prywatnego rolnictwa" (chłopów). Gdyż z pewnością uwzględnienie tych interesów podważyłoby, lub co najmniej zmąciłoby, jego klarowną wizję historii okresu przejściowego.
Nawet Stalin na XIV Zjeździe w dyskusji o "kapitalizmie państwowym" szedł dalej. Choć nie nazywał systemu gospodarczego okresu NEP-u kapitalizmem państwowym, to jednak również uważał, że przemysł państwowy "to jednak nie jest pełny socjalizm, jeśli uwzględnić przeżytki biurokratyzmu".
Co zresztą Sikorski zauważa.
Jak wiadomo w ramach NEP-u i w latach następnych "przeżytki" te już jako warstwa biurokratyczna wzmocniły tylko swą pozycję pod każdym względem, przede wszystkim względem klasy robotniczej, o chłopstwie już nie wspominając.
Nie uwzględnienie tego przez Sikorskiego to zatem świadomy zabieg - nie musimy chyba dodawać, że nie obojętny politycznie.
"Obiektywnie rzecz biorąc nie rozumiem do czego zmierzasz - chcesz ze mnie zrobić adwokata biurokracji?"
Adwokatem F. Dzierżyńskiego już jesteś. Najwyraźniej odpowiada ci również rola adwokata N. Bucharina, który nie tylko bronił, ale również wzmacniał pozycję gospodarującego na swoim chłopa - w jego mniemaniu trwałej podstawy "rosyjskiego socjalizmu". Nadto aspirujesz jeszcze do roli pomocniczego oskarżyciela, choćby L. Trockiego, podobnie jak F. Dzierżyński.
W roli adwokata biurokracji w tej dyskusji występuje mlm. Tym komentarzem - "Aby dojść do sedna należałoby odwrócić twoje pytania, czyli: kto przeprowadził rewolucje po 1945, robotnicy czy aparat partyjno-państwowy? Kto był inicjatorem i aktywnie budował socjalizm? Polscy robotnicy czy PPR/PZPR? itp, itd. dopiero kiedy odpowiesz sobie na te pytania, masz szanse zrozumieć cokolwiek z lat 45-89" - przebił on nawet samego Stalina, który chętnie, podobnie jak C. Sikorski, utożsamiał się wraz z upolitycznioną i marksizującą częścią warstwy biurokratycznej, z obiektywnym interesem klasy robotniczej, wynosząc za życia ją i, przede wszystkim, siebie na piedestały.
Część biurokracji nie używała nawet takiej woalki. Z czasem ta część była już częścią dominującą. To ona świadomie obrała kurs na konwergencję i postawiła na "drogę do normalności".
Można by powiedzieć, że Stalin, w przeciwieństwie do C. Sikorskiego, nie grzeszył skromnością przez co własną osobą przysłaniał biurokrację. Sikorski zaś na nią z założenia nie zwraca uwagi.
Postawy te weszły już na trwałe w warsztat adwokatów biurokracji. Nieopierzony mlm ich wyraźnie jeszcze nie przyswoił.
Włodek, widzę, że z uporem maniaka brniesz w absurdalne interpretacje. Pamiętam, że porównywałeś mnie z C. Sikorskim. Nie wiem na jakiej podstawie. Teraz znów tę jedną publikację jego autorstwa przeciwstawiasz wszystkim innym argumentom...Nie wiem wciąż o co konkretnie ci biega. Praktycznie w ogóle nie odpowiedziałeś mi do czego zmierzasz. Oczywiście założyłeś, że chcę coś ugrać, że za moimi poglądami kryje się jakiś polityczny interes. Wyraźnie to sugerujesz. Może mnie oświecisz, czyje interesy kryją się za moim "wybielaniem"? Wybacz, ale to określenie mnie śmieszy. Jak i sugestie, że za tą obroną, czy "wybielaniem", kryje się jakaś ukryta intencja wymierzona w poglądy Trockiego, a raczej kryją się interesy...
Działalność historyka, jak też dążącego do prawdy marksisty, polega na konfrontowaniu danych i faktów. A nie "przerzucanie odpowiedzialności".
[Po pierwsze, po raz kolejny przerzucasz odpowiedzialność na Trockiego, bądź Stalina. Nie chcesz chyba powiedzieć, że wątły stan zdrowia czy wahania Trockiego usprawiedliwiają poczynania Bucharina i Stalina?]
Przypisując mi takie zamiary, mijasz się z faktami. Powinieneś po prostu dostrzec, że wszyscy popełnili błędy, na których skorzystał Stalin. Choć de facto, ani Trocki ani Bucharin sobie tego nawet nie wyobrażał. Nie sugerowałem też, że błędy Trockiego wynikały z wahania, czy złego stanu zdrowia. De facto, jak sam to ująłeś Trocki był "ponad to", więc po prostu zlekceważył zarówno Stalina, jak i budowanie swojej pozycji w okresie walki o władzę. Zlekceważył nawet oczekiwania Lenina. Nie oskarżam Trockiego. Chodzi o to, że jego nie zdawanie sobie sprawy z zagrożenia i bycie "ponad to" można w tym okresie dostrzec także u wielu innych działaczy. Zamiast tworzyć konkretną opozycję Trocki zaprzeczał zarówno na forum parii, jak w rozmowie z zagranicznym dziennikarzem istnieniu testamentu Lenina.I znów, nie tylko on sądził wówczas, że "jakoś to będzie", że trzeba przede wszystkim ocalić jedność partii.
Tymczasem cały problem w tym, że działacze ci byli "ponad to". To znaczy budzili się kolejno, orientując się, że istnieje zagrożenie i muszą z nim toczyć samotną walkę, przekonując się także o nielojalności i chwiejności towarzyszy. Bucharin i Dzierżyński nie należeli do nielojalnych.
Obaj uważali, że pewne sprawy są kwestią zasad, na co wskazuje dobitnie prywatny list Bucharina do Feliksa z końca 1924 r., w którym Bucharin chciał wyjaśnić nieobecnemu na posiedzeniu Politbiura Dzierżyńskiemu, dlaczego krytykował OGPU:
"Tak więc, abyście nie mieli wątpliwości, drogi Feliksie Edmundowiczu, proszę zrozumieć, co mam na myśli. Uważam, że powinniśmy jak najszybciej przechodzić do bardziej „liberalnej" formy sprawowania władzy radzieckiej: mniej represji, więcej praworządności, więcej dyskusji, samorządu...
Dlatego niekiedy opowiadam się przeciwko propozycjom rozszerzenia uprawnień GPU itp. Proszę zrozumieć, drogi Feliksie Edmundowiczu (wiecie przecież, jak bardzo Was lubię), że nie macie żadnych podstaw, aby podejrzewać mnie o jakiekolwiek nieprzyjazne uczucia zarówno wobec Was osobiście, jak i wobec GPU jako instytucji. Jest to kwestia zasad, i to wszystko...
Ponieważ namiętnie kochacie politykę, ale jednocześnie potraficie zachować bezstronność, na pewno mnie zrozumiecie. Ściskam Was mocno, ściskam mocno Waszą dłoń i życzę Wam szybkiego powrotu do zdrowia.
Wasz N. Bucharin".
Więcej dyskusji, samorządu... - to chyba wyraźnie mówi w jakim kierunku chciał iść Bucharin, który otwarcie wyrażał swoje opinie. Mógł się mylić, czy mieć rację, ale przynajmniej był szczery. Podobnie można powiedzieć o Dzierżyńskim.
Dzierżyński zdawał sobie sprawę z rosnących wpływów prywatnego kapitału NEPowskiego i zastanawiał się jak mu przeciwdziałać, na co wyraźnie wskazuje fragment publikowanego już przeze mnie na tym blogu listu do Kujbyszewa z 3 lipca 1926: "Nasza spółdzielczość [kooperacja] – zapewniamy i przekonujemy o jej socjalizmie, a ona w całości na szelkach, uderza konsumenta, uderza przemysł, nie daje poważnie postawić i rozwiązać kwestii prywatnego przedsiębiorcy, który wciąż [rośnie i rośnie] bogaci się, wszystko gromadzi. Kooperacja odrzuca moje środki przeciw spekulacji i planowego zaopatrywania prywatnego przedsiębiorcy, żeby on, obniżając swoje ceny, nie zmusił do tego samego także spółdzielczości".
Masz "Fenomen Stalina"? To zajrzyj bezpośrednio do książki. Miedwiediew w żadnym razie nie faworyzuje wyłącznie Bucharina. Wskazuje, że nawet Mikojan i Mołotow w okresie dyskusji o kolektywizacji byli skłonni do innego myślenia na temat PRZEBIEGU kolektywizacji, proponowali inne rozwiązania podobne do tych, które proponował Bucharin. Jest to ważne, bo potem na skinienie palca Stalina, odwrócili się od Bucharina i przypisali mu "prawicowe odchylenie", tworząc precedens wykorzystywany potem np. przez Mao w walce z prywatnymi wrogami. Nie byli to już tacy ludzie zasad, jak Dzierżyński, czy Bucharin. Takich było coraz mniej. Zresztą ich opór zapewne nic by nie dał.
Nazywasz mnie "oskarżycielem posiłkowym" Trockiego, lub też przynajmniej przypisujesz mi aspirowanie do tej roli. Tylko, że to grube nadużycie z twojej strony. Pomyliły ci się epoki. Nie chodzi o to, by kogoś obarczyć winą, tylko by zdawać sobie sprawę, jakiego rodzaju błędy popełniali wybitni rewolucjoniści, by ich nie powtarzać...
Twierdzisz, że ograniczyłem krytykę błędów Bucharina. To oczywiste, że Lenin poznał je przy wielu innych okazjach. Jednak jeszcze w okresie poprzedzającym zamach na niego, widział go w kierownictwie obok Swierdłowa - i wspomina o tym sam Trocki, co cytował Pipes..."Czy Swierdłow i Bucharin dadzą radę, jeśli nas zabiją"-tak brzmiały te słowa. Jednak najostrzejsze batalie poglądowe z Bucharinem stoczył Lenin w kwestiach, które wymieniłem, a także w kwestii narodowościowej, już wówczas odnosił się krytycznie do tego, że Bucharin opowiada się za samookreśleniem proletariatu, zarzucając mu braki w dialektyce. Tyle, że Lenin uważał te błędy za przejawy odchylenia lewicowego. Nie na darmo wymieniał go w tym kontekście także w "Dziecięcej chorobie lewicowości...". Stalin i jego kadra niszcząc Bucharina, przypisała mu "prawicowość", dążenie do ugruntowania i wzmocnienia kapitalizmu państwowego. Dzierżyński w porę się usunął (lub został usunięty) z tego świata. Bucharin ze swoimi poglądami odnośnie samorządności, pozostał. Dlatego należało zeń uczynić wroga ludu.
Przy okazji, bardzo się tobie dziwię. Przypisując mi to, co ci się tylko wydaje, ignorujesz zupełnie zakłamywanie historii ruchu robotniczego przez "nowoczesną lewicę". Czytałeś może ten artykuł o Feliksie Konie? http://www.rp.pl/artykul/695529.html ? Widzisz, co mówi Michał Sutowski i nie zagrzmisz? "Radykalizm społeczny z przełomu wieków XIX i XX, w tym „internacjonalizm" Wielkiego Proletariatu, nie był jeszcze tożsamy ze zdradą – mówi Michał Sutowski z „Krytyki Politycznej". Ale dodaje, że Kon, „przystępując do bolszewików, wysiadł niestety z polskiego tramwaju na przystanku Rewolucja". Zauważ, że pojęcie internacjonalizm, to najwidoczniej taka moda, znak epoki, który wszakże okrył się hanbiącym piętnem, gdy powiązał się z udaną rewolucją. Jak pisał J.Gondowicz w przedmowie do "Konia wronego" Sawinkowa, rewolucje, które się nie udają, są lepsze...:
"Wydarzenia lat 1905-1907 Mereżkowski podsumowuje pytaniem: „Być może wielkość rewolucji rosyjskiej zawiera się w tym, iż się ona nie udała?” Są więc powody, by właśnie tę rewolucję nazywać Wielką".
Poza tym, super socjalistyczne myślenie prezentuje Sutowski, jeśli chodzi o wysiadanie "niestety" na przystanku rewolucja... Zresztą to też nie było wysiadanie... Tylko pewien etap, przystanek, z którego zamierzano ruszyć dalej...Niektórym jednak widać myli się przystanek rewolucja z "Przystankiem Alaska"...Dziwi mnie, że takiego spojrzenia w ogóle nie starasz się prostować.
Zacznijmy od rzeczy wydawałoby się najprostszej - przeczytaj "Cienie NEP-u" Cezarego Sikorskiego.
Dla historyków-marksistów powinna to być lektura obowiązkowa.
Polecam ją ponieważ obala wszystkie argumenty obrońców Bucharina. To wystarczająca rekomendacja. Teraz chyba rozumiesz o co mi chodzi? Nie wybiegaj naprzód.
Można polemizować z wizją historii zawartą w pracy C. Sikorskiego. Nawet należy. Wydaje mi się jednak, że obrona stanowiska zajmowanego w ruchu komunistycznym przez Bucharina, wymaga obecnie od jego adwokata znajomości argumentów C. Sikorskiego. Procesy moskiewskie to zamierzchła historia. Odpieranie propagandowych ataków z lat 30. i wypowiedzi w tym stylu - "Jest kompletną bzdurą twierdzenie, że Bucharin stał po stronie bogacących się "kułaków". W rzeczywistości należał do tych, którzy chcieli przeprowadzić kolektywizację wolniej i skuteczniej. Jego argumenty były dla większości członków Politbiura bardziej przekonujące niż argumenty Stalina. Nawet Mołotow i Woroszyłow popierali wówczas ten bardziej stopniowy, ale i przynoszący więcej korzyści umacnianiu socjalizmu, jak i gospodarce wariant." - po opublikowaniu pracy Cezarego Sikorskiego mijają się z celem.
To nie ten arsenał.
Nie z tym polemizuje Sikorski. Czy nie sądzisz, że można polemizować z autorską koncepcją Bucharina bez propagandowego demagogicznego zadęcia i uproszczeń?
Sikorski przede wszystkim wydobywa ją z zapomnienia. Czyści z kurzu i naleciałości. Pokazuje w całej krasie. Odrzuca woalki z cieniem Lenina - tak hołubione przez Miedwiediewa i Bucharina. Oddaje Bucharinowi to co mu należne. Wreszcie Bucharin, główny ideolog partii bolszewickiej w latach 1924-1927, jej ulubieniec, stoi na piedestale. Z tyłu w gronie aparatu majaczy tylko złowieszcza postać Stalina. Prawdziwy chłopski król.
Gdy Sikorski rozbiera na drobne jego koncepcję - wiemy już, że król jest nagi. Nagi "ulubieniec partii". Śmiać się czy płakać? To przecież bohater bajki o sojuszu robotniczo-chłopskim, komunistycznej skądinąd. Bez happy endu.
Czy trudno zrozumieć dlaczego mamy dość bajkopisarzy?
Historia rewolucyjnego ruchu robotniczego to nie ich rewir.
Pytasz mnie czemu ignoruję zakłamywanie historii ruchu robotniczego przez "nowoczesną lewicę"?
Dodajmy do tego i prawicę.
Odpowiedź jest prosta - porządki zaczynamy od własnego podwórka.
Wolisz paplać się we własnych odchodach?
Interesuje nas nie tylko odkłamywanie historii ruchu robotniczego. Koncentrujemy się przede wszystkim na odgruzowywaniu marksizmu traktując śmiertelnie poważnie sugestię Trockiego:
"Reakcyjne epoki, takie jak nasza, nie tylko dezintegrują i osłabiają klasę robotniczą, izolując jej awangardę, lecz również obniżają ogólny poziom ideologiczny ruchu i odrzucają myślenie polityczne wstecz do etapów dawno już przebytych. W tych warunkach zadaniem awangardy jest ponad wszystko nie dać się porwać wstecznej fali - trzeba płynąć pod prąd. Jeśli niekorzystna relacja sił uniemożliwia awangardzie utrzymanie zdobytych wcześniej pozycji politycznych, trzeba utrzymać się przynajmniej na pozycjach ideologicznych, ponieważ jest w nich wyrażone drogo okupione doświadczenie przeszłości. Głupcom taka polityka wydaje się "sekciarstwem". W rzeczywistości tylko ona przygotowuje nowy gigantyczny skok naprzód wraz z falą nadchodzącego historycznego przypływu (Lew Trocki "Stalinizm a bolszewizm").
Ich przyjaźń trwała od roku 1923 do 1928. W 1928 było już "po ptokach".
Może, Dawidzie, wiesz kto kogo nosił na rękach i wynosił pod niebiosa?
KAŻDEMU WEDŁUG ZASŁUG!
Rewolucje, które się nie udają, są lepsze... dodajmy, kiedy tylko klasa robotnicza zdobywa władzę nasi "ortodoksi marksizmu" zmuszeni są rzucić na nią anatemę 'biurokratyzmu'.
...zakończyła się wszechstronną kompromitacją.
Jedyne, co łączyło tych zbrodniarzy, to pragnienie objęcia rządów w państwie.
I rewolucjoner i BB dołożyli wielkich starań, by uzasadnić tezę, że cały aparat partyjny bolszewików, to była organizacja mafijna, dla której interes społeczeństwa był całkowicie obojętny - posługiwali się wprawdzie tą retoryką ale jedynie po to, by umocnić swoją pozycję w partii.
Nie mieli zielonego pojęcia co naprawić w gospodarce, by ludziom żyło się lepiej i tę niewiedzę ukrywali przy pomocy takich indywiduów jak Dzierżyński, i jego równie krwawych następców, Jeżowa, Jagody czy Berii.
Udowodniliście właśnie pracowicie, Panowie Komuniści, że Lenin to był "ojciec chrzestny" a Stalin w walce o schedę po nim, utopił nie tylko ideały rewolucji (o których już za Lenina zapomniano) ale i niepotrzebnych już wspólników zbrodni.
BRAWO!
Po raz kolejny mlm przebił Stalina, tym razem odcinając się od krytyki biurokratyzmu. Na coś takiego Stalin sobie zwyczajnie nie mógł pozwolić. Prowadził przecież permanentną walkę z biurokratyzmem i biurokratyzacją. Regularnie czyścił kadry. A ta odradzała się jak hydra.
Można by rzec, że walka z biurokratyzmem była wręcz nieodłącznym atrybutem władzy. Zawsze przecież można było zrzucić odpowiedzialność na przerosty administracji, urzędniczą mitręgę, czy przedrewolucyjne nawyki urzędników.
Krytyka biurokratyzmu miała przecież przysłonić marksistowską krytykę biurokracji, a ściślej warstwy biurokratycznej zdegenerowanego czy zdeformowanego państwa robotniczego. A to już zupełnie coś innego.
Na obrzeżach marksizmu już po śmierci Trockiego prowadzono spór - warstwa to, czy nowa klasa? Chodziło o grupę społeczną zwaną powszechnie nomenklaturą, której interesy niekoniecznie musiały być zbieżne z obiektywnym interesem klasy robotniczej, o partykularnych nie wspominając.
Nie jednemu władza, taraku, uderza do głowy. Czyżbyś o tym nie wiedział? Nie zapoznałeś się z biografią Stalina? W historii ludzkości ogarniętych żądzą władzy było wielu. Stalin nie jest wyjątkiem. Lenina despotą nie nazwiesz. To nie ta tradycja. Na te miano nie załapał się nawet Trocki, o Bucharinie i Dzierżyńskim nie wspominając.
Dla wszystkich masz tylko jeden wspólny strychulec - zbrodniarze. Od lat wszystkich marksistów i komunistów obdzielasz zbrodniami Stalina - nas nie wyłączając. To takie płaskie.
Każdemu według zasług.
Plugawe twe imię.
Twierdzisz, że rewolucja się skompromitowała, zapewne podobnie jak czerwony sztandar - morze sztandarów. Tylko czemu tak dobrze sprzedaje się w reklamie?
Co do Stalina, Jeżowa, Jagody i Berii jest powszechna zgoda. Dzierżyński na nią się nie załapuje. W każdej chwili jesteśmy gotowi podtrzymać veto rewolucjonera.
Fakty są takie, że czerwony terror był odpowiedzią na terror biały, który nawet zgodnie z wypowiedziami generała Gravesa, który dowodził wojskami amerykańskimi na Syberii przedstawiał się następująco:"We Wschodniej Syberii miały miejsce przerażające zabójstwa, ale dokonywali ich nie bolszewicy, jak to zwykle się sądzi. Nie pomylę się jeżeli powiem, że we Wschodniej Syberii na każdego człowieka zabitego przez bolszewików przypadało sto zamordowanych przez antybolszewickie elementy". Szacuje się, że w więzieniach i obozach pracy przymusowej białych na tych terenach znalazło się ok. 11 % ówczesnej ludności Północnej Rosji. W kościele w Kemi, który musiano wyremontować w ostatnich latach, dlatego, że były w nim jeszcze dziury po kulach, którymi rozstrzeliwano młodych zwolenników władzy radzieckiej, organizuje się modły za ... ofiary bolszewików. Tylko, że tym ofiarom nie stawia się pomników. Już nie mówiąc, że nikt nie wie, kto to był gen. Miller-Czajkowski i że 3 lutego 1919 to on powołał obóz na Sołowkach na terenie dawnego carskiego kompleksu więziennego... Ofiary caratu też są obecnie minimalizowane. Więzienia carskie przedstawia się jako sanatoria, przemilczając, że dopiero w XIX w. zniesiono torturę rozrywania nozdrzy, choć wiele innych kar, prowadzących nawet do zaćwiczenia batami na śmierć zachowano...Tak się składa, że to Lenin i Dzierżyński powołali nielegalny za caratu i rządu tymczasowego Polityczny Czerwony Krzyż i znieśli w 1920 r. karę śmierci, co było ewenementem na skalę światową.
Takie taraki dobrze wiedzą, że odrodzenie komunizmu jest tylko kwestią czasu i dlatego tak się wściekają. Komunizm jest nie do zatrzymania. Po defensywie nastąpi zwycięska kontrofensywa. Tarak to wie i już się pieni. Dziś demonstruje swój prymitywny triumfalizm, ale jutro będzie płakał i zgrzytał zębami.
Jednak cel , do jakiego zmierzała rewolucja, nie może usprawiedliwiać metod po jakie sięgnęła, w swym okrucieństwie przewyższając pokonany carat.
I to bez sukcesu!
A sukcesu nie mogło być, bo to było tak jak budowa domu zapoczątkowania zniszczeniem wszystkich cegielni.
Każdy, nawet ćwierćinteligent, powinien był wiedzieć, że
mordując elitę rosyjską i zerwawszy wcześniejsze porozumienia międzynarodowe Rosji, narazi się na interwencję zbrojną.
Lenin też to wiedział, bo w przeciwnym wypadku byłby skończonym bałwanem, jego bolszewicy też wiedzieli, ale mimo to rozpoczęli tę rzeź.
Bo nie dobro Rosjan było im w głowie a objęcie władzy i rozszerzenie jej na inne kraje ( Azja Centralna, Zakaukazie, próby pokonania Polski).
W tej, pożal się Boże , rewolucji, ludność nie była bynajmniej podmiotem ale ciemną masą, nad która próbowano zapanować przy pomocy Waszego bohatera Dzierżyńskiego.
Co się stało, to się nie odstanie - jak mówi przysłowie, ale mam do Pana pretensję, że mimo szczegółowej wiedzy, jaką uzyskał Pan o Rewolucji Październikowej, nadal uważa Pan, że jest to dobry sposób na rozwiązywanie problemów społecznych i na postęp cywilizacyjny.
Wy nikogo nie przebiliście, po prostu cytujecie trockistowsko, burnhamowsko, dżilasowskie "teorie" w których "biurokracja" to taki kij do walenia w klasę robotnicza, która ośmieliła się wziąć władzę.
Bo brak umiarkowania w słowach ujawnia głupca.
Spodziewałem się podobnej odpowiedzi. Moja wiedza na temat procesu rewolucyjnego każe mi stać po jego stronie. Wiem też dobrze, kto zaczął i kiedy. Chyba nie będzie pan powtarzał kompletnych bzdur o rzekomo pierwszej ofierze Czeki, clownie znanym, jako Bim - Bom? Legenda o jego śmierci brzmi ładnie, ale wszystko odbyło się, jak w Radiu Erewań. Po pierwsze, na przedstawieniu nie było czekistów, tylko strzelcy łotewscy. Po drugie, był to duet, z czego Iwan Radunskij występujący jako Bim należał do partii komunistycznej. Jego scenicznymi partnerami przyjmującymi pseudonim Bom przez lata byli kolejno w latach podanych w nawiasach: F. Kortiezi (1891 — 1898), M. A. Staniewskij (1901 — 1920), N. i. Wiltzak (1926 — 1936), a. P. Kamskij (1936 — 1946). Incydent który miał skutków śmiertelnych. Coś nie spodobało się strzelcom łotewskim i zaczęli strzelać na postrach. Nikt jednak nie zginął. Iwan Radunskij zmarł w 1955 r. otrzymując wiele państwowych odznaczeń. Nie przeszkadza to utytułowanym historykom klepać głupot o pogrzebie Bim - Boma, który przyciągnął "tysiące" przeciwników władzy radzieckiej. Pierwszym więźniem Czeki był w rzeczywistości dawny książę Eboli, który w przebraniu czekisty dokonywał konfiskat u ludności...Takich paradoksów i jeśli pan woli qui-pro-quo jest więcej.
Nawet w okresie, gdy zamach na Lenina zmuszał do zdecydowanych środków, centrala Czeki bynajmniej nie stosowała masowego odwetu. Przeciwnie. Nawet były carski minister miał okazję się o tym przekonać. Oddam na chwilę głos L. Mleczinowi, którego do przyjaciół komunistów bym nie zaliczył..: "Wybitny carski dyplomata Władimir Borysowicz Łopuchin także został wówczas aresztowany. Przewieziono go na ulicę Gorochową. Śledczy z WCzK powiedział byłemu pracownikowi MSZ:
"-Proszę usiąść. I cóż to, ojczulku, ze spekulantami się zadajecie? Proszę dać sobie z tym spokój i zająć się czymś innym.
Łopuchin odparł, że znalazł się w towarzystwie zupełnie przypadkowo. Wówczas śledczy powiedział:
-Dobrze, wypuszczę was. Ale jestem zmęczony i głodny, a trzeba napisać protokół z waszego przesłuchania. Zróbmy tak: ja pójdę na kolację, a wy usiądziecie na moim miejscu i sami napiszecie protokół. Przesłuchacie sami siebie według tego oto wzoru.
Łopuchin napisał protokoły rzekomych przesłuchań nie tylko samego siebie, ale również innych osób, które razem z nim trafiły do aresztu. Po powrocie śledczy przejrzał protokoły i wszystkich zwolnił".
Dziś to, co wspominał Łopuchin brzmi dla takich, jak pan jak bajka. Dobrze napisali BB, każdemu według zasług!
Niektórzy jednak mieli mniej szczęścia. To bardzo znamienna relacja bolszewika Jerjomina z wyczynów oddziałów podległych Denikinowi:
"W Filonowie biali zajęli jeden z naszych lazaretów. Wszystkich jeńców doścignął straszny los. Sanitariuszki zgwałcono, a potem rozstrzelano razem z rannymi. (…) Na drodze naszego marszu tu i tam napotykaliśmy ślady krótkotrwałego, ale strasznego panowania białokozaków. Na zboczu drogi martwa kobieta z rozprutym brzuchem i wyrwanym z wnętrza nienarodzonym dzieckiem. Obok – trupy starca, mężczyzny i dwojga dzieci. Zabita młoda chłopka z trzynastoletnią córką. Obie zgwałcone. Dziewczynka, kiedyśmy ją zabierali, była jeszcze żywa".
To tylko jedna relacja z postępowania białych i na niejednym odcinku się to działo. Takich relacji jest więcej. Pomijanych obecnie kontekstów i faktów także. Wystarczy zajrzeć do "Wokół terroru białego i czerwonego" czy do tego, co piszę wbrew obowiązującej propagandzie http://www.konserwatyzm.pl/artykul/10507/lenin-prekursorem-faszyzmu-czego-zabraklo-w-artykule-adama-d
http://www.konserwatyzm.pl/artykul/10372/lenin-przemoc-i-egzekucja-carskiej-rodziny
Dziś kręci się filmy o szlachetnym Kołczaku... Temat barek śmierci, które organizował, nie istnieje. Ani też egzekucji we Wschodniej Syberii, o których pisał wspomniany gen. Graves.
To co się działo i jaka była alternatywa dla bolszewików, dość trafnie ujął też Sawinkow w "Koniu wronym":
Otwieram Ewangelię: „A Słowo ciałem się stało i mieszkało między nami, pełne łaski i prawdy”... Gdzież nasze ucieleśnione słowo? Gdzież nasza prawda, nasza łaska Boża? Skłamał Jegorow: nie wiadomo, o co walczymy. Wiem, za co wieszam, ale nie wiem, po co. Na tyłach fabrykują cara, nie cara nawet, lecz kacyka, domorosłego i karykaturalnego Napoleonka. Może to ratunek dla Rosji? Ratunek, ale dla generałów i obszarników. Ratunek dla tych, których wraz z krwią wypluł rosyjski lud.
Drobne błędy się wkradły, ale chyba można zrozumieć. Oczywiście chodziło o dowcip o Radiu Erewań. I rzecz jasna, incydent w cyrku nie miał skutków śmiertelnych. Tak to jest, gdy się pisze, równocześnie pracując nad kolejnym tekstem.
Czemu służyły międzynarodowe traktaty zerwane przez rząd radziecki? Czy nie przypadkiem podziałowi łupów między imperialnych drapieżców? Rząd tymczasowy zmienił charakter tych porozumień?
Kiepsko odrobił pan lekcję u antykomunistycznych mistrzów, panie Tarak, mówiąc o "sukcesie" rewolucji. Przecież zdaniem czołowego ideologa partii Konstytucyjnych Demokratów, jak Dmitrij Mereżkowski, rewolucje nie udane, to znaczy utopione we krwi rewolucjonistów zasługują na znacznie większy pietyzm ;). Przypominam wypowiedź tego polityka, którą przytoczyłem z posłowia Jana Gondowicza do "Konia wronego" w jednym z postów dyskusji z BB:
„Wydarzenia lat 1905-1907 Mereżkowski podsumowuje pytaniem: „Być może wielkość rewolucji rosyjskiej zawiera się w tym, iż się ona nie udała?” Są więc powody, by właśnie tę rewolucję nazywać Wielką”.
Gdyby w Rewolucji Październikowej wymordowano wszystkich rewolucjonistów co do jednego, zapewne także pan by jej oddał część...Była by to wielka rewolucja.
...wnioski.
Czy czytał Pan kiedykolwiek o ( nie wiem jak to nazwać ) humanitarnej wojnie domowej ?
Nie ma takich wojen - barbarzyństwo jednej strony, ściga się z podobnym u przeciwnika.
I który z nich jest gorszy?
Czy nie ma winnych ?
Otóż, nie! - winnym jest ten, kto zapragnął zmienić porządek społeczny siłą, nie oglądając się na moralność, będącą wynikiem wielowiekowego rozwoju.
Kto to powiedział, że nie będziemy przejmować się moralnością burżuazyjną ?- czy nie ten kryształowy( wg. Pana) Lenin?
Więc nie będę tu rozważał, czy jeden z tej bandy(Dzierżyński)
miał w sobie jeszcze resztki moralności i nie wszystkich od razu rozstrzeliwał a jedynie niektórych.
Ludzkość wymyśliła prawo ( czasem ułomne, to prawda) po to, by uniknąć zezwierzęcenie dyktatorów i jeszcze gorszych od nich, gorliwych pomocników ( w tej kategorii mieści się Pański bohater).
I chyba nie do końca zrozumiał Pan mój zarzut - chodzi mi o to, że taka krwawa jatka nigdy nie przyniesie pozytywnych zmian społecznych, bo ich podstawą jest nie tylko własność środków produkcji ale przede wszystkim harmonia społeczna oparta na moralności jednostek.
Wiedzieli już o tym Mongołowie w średniowieczu, wierząc w to że okres wojen jest objęty klątwą.
To umożliwiało im po powrocie do rodzinnej jurty normalne życie.
A co miało pokolenie rewolucjonistów ?
Głęboko ugruntowany nihilizm.
Jakbyś się, taraku, nie starał i tak wychodzi na to, że w reklamowej ofercie "rewolucyjnego środka odchudzającego", która właśnie spłynęła na moją skrzynkę pocztową, synonimem przymiotnika "rewolucyjny" będzie określenie "wspaniały" lub "cudowny", a nawet "skuteczny" lub wszystkie naraz.
Jak widać nawet reklamodawcom nie udało się zohydzić rewolucji.
Dostosowali się zatem do reguł wynikających z prawa popytu.
To tylko pokazuje jak wielkie na rewolucję jest zapotrzebowanie.
Wybacz, ale skoro jest zapotrzebowanie musi być i podaż.
Muszę ci, taraku, ten środek zaaplikować. W tym przypadku nie będzie potrzebna twoja zgoda.
Panie Tarak, znamy się na tyle (polemizuję tu z panem od 2009), że znam pana tok rozumowania. Rewolucja dała bardzo wiele. Pan woli niepiśmienne masy. Można przecież się o nie troszczyć. Broń Boże nie uświadamiać. Niech pozostaną dziećmi, nieświadomymi kto z czego żyje i jakie mają prawa.
A oto niektóre z osiągnięć rewolucji:
- równomierny podział wszystkich produktów po stałych, nie wyśrubowanych cenach.
-kontrola robotnicza nad wytwórczością i podziałem produktów
-powstanie kooperatyw robotniczych i stowarzyszeń spożywczych w miastach i na wsi
-powstanie komun (wspólnot) roboczych, kształcących w dziedzinie kolektywnego gospodarowania
-wprowadzenie ubezpieczenia społecznego
- giełdy pracy dla bezrobotnych
-uzbrojenie i militaryzacja klasy robotniczej
- utworzenie komuny roboczych , których celem była nauka kolektywnej uprawy ziemi, prowadzenia wspólnych gospodarstw i wspólnego korzystania z wytworów pracy. Przy czym rząd tworzył w celu dania przykładu wzorcowe gospodarstwa, , które otrzymywały inwentarz, maszyny rolnicze, agronomów, instruktorów.
Może pan zaprzeczać i labidzić, ale racja nie jest po pańskiej stronie. Pamiętam o pańskim socjaldemokratyzmie. W nowoczesnym znaczeniu tego słowa, sprzed podziału na oportunistów, kautskistowskie centrum i lewicę zimmerwaldzką. O co chodziło? Te pierwsze grupy poparły slogan obrony ojczyzny, czyli imperialistyczną rzeź. Dlatego powstała III Międzynarodówka. Zaprzeczy pan. A w Polsce? Dlaczego pana kochany Daszyński musiał używać b. carskich siepaczy do rozpędzania rad i pacyfikacji strajkujących kopalń? Wiem - dla porządku! Tylko, że te rady świetnie organizowały porządek bez pana Daszyńskiego. Nie było żadnej "dziczy", "dantejskich scen" ani "nihilizmu"...
Rzeczownik "rewolucja" tak się ma do przymiotnika "rewolucyjny", jak szaleniec do szalenie ( dowcipny).
Powinien Pan w końcu zrozumieć, że nie ma żadnego "rewolucyjnego rozwoju" w znaczeniu przyspieszonego rozwoju społecznego.
Jest wprost przeciwnie.
Recepta,jaką przedstawił Marks ( upaństwowienie gospodarki),
okazała się trucizną, bo poziom wiedzy o społeczeństwie w jego czasach był w powijakach. Przeprowadzona wg. tej recepty Rewolucja Październikowa, zatrzymała w rozwoju gospodarczym Rosję i w konsekwencji - społecznym, na wiele dziesięcioleci.
Każda następna rewolucja zakończy się takim samym rezultatem, bo jedynie uświadomiona konieczność zmian daje jakąś nadzieję - brutalna siła prowokuje do odwetu z stąd już tylko kroczek do obozów koncentracyjnych.
Przecież to Lenin, ten rzekomo światły rewolucjonista, wymyślił łagry. Wprowadził obozy koncentracyjne, bo musiał -
zbyt wielu było przeciwników jego "szlachetności" by sobie mógł poradzić inaczej. Stalin kontynuował tę linię, bo prawdę mówiąc, innej nie było, jeśli nie liczyć oddania władzy.
Ponieważ wszystkich wrogów ludu wymordował, więc nie mógł oddać władzy, spróbował więc "powrócić do normalności"
zastępując straconą elitę nomenklaturą partyjną.
I w ten sposób urodził się Pański nowy wróg klasowy,
na którego może Pan zrzucić winę za niepowodzenie rewolucji.
Takie są zawsze nieprzewidziane skutki rewolucyjnych zmian,
Panie Niepoprawny.
Rady organizowały robotników do walki o poprawę ciężkiej doli mas pracujących. Proklamowano strajki, samorzutnie wprowadzano 8- godziny dzień pracy. Zdarzały się wypadki przetrzymywania przez robotników w tymczasowym areszcie fabrykantów lub dyrektorów fabryk do czasu uwzględnienia żądań, wysuwanych przez załogi. Niekiedy robotnicy sami na własną rękę uruchamiali fabryki, których maszyny zatrzymywał właściciel, oczekując na to, że wygłodzeni ludzie będą bardziej ulegli i skłonni do ustępstw. Robotnicy po puszczeniu w nich maszyn, próbowali utrzymywać kontrolę nad produkcją, pilnować wypłaty, a nawet konfiskować na konto zaległych prac wyprodukowane przez siebie towary. Na czele walki mas pracujących stały dwie partie rewolucyjnego proletariatu PPS- Lewica i SDKPiL, a od 15 grudnia Komunistyczna Partia Robotnicza Polski /później KPP/.
RDR Zagłębia konsekwentnie realizowała złożony program. Przejęto na potrzeby mas pracujących pozostawione przez okupanta zapasy żywności i rozdzielono je między rodziny robotnicze. Wprowadzono w kopalniach pracę na trzy zmiany, aby móc zatrudnić bezrobotnych. Częściowe koszty utrzymania Czerwonej Gwardii musieli pokrywać właściciele kopalń, hut i fabryk. Rozprawa z Czerwonym Zagłębiem zapoczątkowała planową akcję sił kontrrewolucyjnych przeciwko groźbie rozprzestrzeniania się rewolucji. Wojsko i bojówki strzelały w Zagłębiu często, mordując działaczy Rad. Proletariat protestował przeciwko strzelaniu, organizując demonstracje i proklamując strajki. Trzykrotnie w listopadzie 1918 roku protestacyjny strajk powszechny unieruchomił zakłady pracy Zagłębia. W grudniu na wezwanie RDR Zagłębie znowu stanęło do walki. Dwa pułki piechoty, 2 pułki artylerii i jeden pułk kawalerii rozbrajało Czerwoną Gwardię. To komisarz rządu Felicjan Sławoj Składkowski poparł kapitalistów Zagłębia w walce przeciwko klasie robotniczej, żądającej podwyżki płac i większych racji żywnościowych.
Równie dramatyczne były dzieje RDR m. Warszawy. Rada mobilizowała klasę robotniczą do walki o ustanowienie Komitetów Fabrycznych i do przeciwdziałania lichwie mieszkaniowej. 28 listopada w Warszawie 12 tysięcy robotników miejskich rozpoczęło strajk w związku z żądaniem podwyżki płac i przestrzegania 8-godzinnego dnia pracy. 29 grudnia proletariat stolicy zaprotestował przeciwko aresztowaniu delegacji radzieckiego Czerwonego Krzyża. Rząd Moraczewskiego wyprowadził na ulice miasta policję. Padły salwy; zabito pięć osób, wiele raniono. „Święta własność” prywatna chroniła się za karabiny i bagnety rządu, używającego ciągle miana „ludowy”. Stał na jego czele socjalista – Moraczewski, z którego szydziła prasa burżuazyjna i przeciwko któremu przygotowywał zamach książę Sapieha i pułkownik Januszajtis.
Wieś polską również ogarnęło wrzenie rewolucyjne. Obszarnikom spędzała sen z powiek Republika Tarnobrzeska. []
Do sprawy rozbicia Rad wrócił działacz PPS – Norbert Barlicki w swym artykule pt „Mea culpa”. Zdawał sobie sprawę, że jako były wiceminister Spraw Wewnętrznych ponosił winę za rozbicie Rad i w r.1933 wspominał tamte dni sprzed 15 lat:
„Rozbrajano i demobilizowano masy ludowe, powoływano pod broń czasu wojny, na gwałt pisano konstytucje, dekretując ustrój demokratyczno – parlamentarny, ustrój oparty na automatyzmie bodaj nawet sztucznej większości, byle większości.
Jak gdyby zapomniano, że ustrój demokratyczno – parlamentarny bez ochrony czynnej siły mas robotniczo – chłopskich łatwo może ulec wynaturzeniu i ostatecznemu zniszczeniu ze strony wolnych od przymusu, a wrogich masom ludowym czynników reakcyjno – burżuazyjnych”.
W nowoczesnym znaczeniu tego słowa, sprzed podziału na oportunistów, kautskistowskie centrum i lewicę zimmerwaldzką.
Rzecz oczywista, po podziale
"Otóż, nie! - winnym jest ten, kto zapragnął zmienić porządek społeczny siłą, nie oglądając się na moralność, będącą wynikiem wielowiekowego rozwoju."
Moralność niewolnika, czy moralność jego pana-właściciela?
Moralność chłopa pańszczyźnianego, czy jego feudalnego pana?
Moralność najemnego niewolnika-robotnika, czy jego pana-kapitalisty?
Moralność klasy rewolucyjnej to moralność rewolucyjna. Moralność klasy reakcyjnej to moralność reakcyjna.
Wyznajemy moralność rewolucyjną, a ty taraku reakcyjną. Moralność klasy reakcyjnej to trujący chwast, który zatruwa klasę rewolucyjną. Ten trujący chwast trzeba wyrwać z korzeniami.
Pan się ode mnie różni moralnością. W końcu nie wie pan, co miał na myśli Lenin mówiąc o moralności burżuazyjnej. Mnie także jest ona obca. Pan chętnie rzucił by jakiś ochłap robotnikom, byle tylko byli cicho. Dla pana masowa rzeź imperialistycznej wojny i popełniana na klasie robotniczej to tylko niedoskonałości. Nie jest to dla pana właśnie objaw owej moralności burżuazyjnej. Tym właśnie objawom wydajemy wojnę.. Jest pan bezstronny? "Otóż, nie! - winnym jest ten, kto zapragnął zmienić porządek społeczny" - te słowa bardzo ładnie pokazują, że może pan zaprzeczać, że nie lubi pan białych wydłubujących oczy dzieciom, gwałcących kobiety i mordujących za sam brak poparcia dla tej polityki. To tylko takie "wypaczenia" - koszty przywrócenia porządku
Jakbyś się, taraku, nie gimnastykował nie dowiedziesz, że przymiotnik "rewolucyjny" nie pochodzi od rzeczownika "rewolucja". Koniec i kropka. Każdy to wie.
Stąd cała "klasa polityczna" Trzeciej RP musi się nieźle gimnastykować, aby zohydzić społeczeństwu konkretną rewolucję - socjalistyczną.
Taka argumentacja ujawnia, nieco kompromitujące Pana, przekonanie, że stan polskiej gospodarki po odzyskaniu niepodległości pozwalał na zapewnienie całemu społeczeństwu
wyższego poziomu życia poprzez upaństwowienie , wzorem Rosji bolszewickiej, gospodarki.
Nie będę tu robił wykładu z ekonomii, ale Lenin, który te założenie wziął za dobrą monetę wyszedł , razem ze społeczeństwem, jak Zabłocki na mydle.
Czy społeczeństwu rosyjskiemu podniósł się poziom życia po znacjonalizowaniu gospodarki? - dobrze Pan wie , że nie.
Nie wprowadzano by NEPu, gdyby było inaczej ( ale są i bezpośrednie relacje świadków historii).
Dlaczego wbrew zdrowemu rozsądkowi wprowadzano kolektywizację wsi, mimo obiecanej chłopom ziemi? - bo to
byli durnie.
Czy Polska miała iść taką samą ścieżką prowadzącą do utraty dopiero co odzyskanej niepodległości?
Na szczęście w Polsce znaleźli się ludzie, którzy widzieli związek gospodarki z niepodległością i nie dopuścili do tego.
Bo, w przeciwnym wypadku, byłyby u nas stałe rozruchy inspirowane z Rosji, co sprowadziłoby interwencję i zaprzepaszczenie tego cudu, który nie miał się prawa wydarzyć.
To jest odpowiedź na to, dlaczego tłumiono w Polsce tzw.ruch rewolucyjny w Zagłębiu i gdzie indziej - taka była polska racja stanu, prawda, że nie internacjonalistyczna , ale nic takiego jak internacjonalizm w praktyce nie istnieje.
Okazaliśmy się mądrzy przed szkodą.
Więc nie o żadne ochłapy z pańskiego stołu , jak to Pan
demagogicznie pisze, chodziło ale o możliwości gospodarcze odradzającego się państwa.
W ogóle widzę, że należy Pan do tych naiwnych wizjonerów, którzy wyobrażają sobie, że bieda jest wynikiem zawłaszczenia wszystkich bogactw przez bogatych, wskutek czego brakuje ich dla reszty społeczeństwa.
Tak myślał Marks i Pan po upływie 150 lat hołduje takim samym mrzonkom.
To wymagałoby bardzo obszernych wyjaśnień, ale krótko mówiąc - kapitaliści nie konsumują swoich bogactw, a raczej konsumują ich znikomą część, całą resztę inwestując w rozwój gospodarki i te inwestycje pozwoliły na podniesienie poziomu życia robotnika europejskiego do niewyobrażalnego za czasów Marksa , poziomu.
Zaraz tu przeczytam, że ten kapitał gromadzony jest z wartości dodatkowej wydartej robotnikom.
To są bzdury i wyjaśniałem to EB już kilka razy.
Dobrobyt całego społeczeństwa bierze się ze zgromadzonego kapitału skutecznie zainwestowanego w rozwój sił wytwórczych.
A co to znaczy skutecznie ? - to znaczy tak, żeby z tej inwestycji powstała wartość dodana, a nie straty jak to
często było w tzw.komunizmie.
I dopiero ten zysk należy sprawiedliwie podzielić pomiędzy społeczeństwo, bo jeśli zaczniemy dzielić kapitał, to zdechniemy z głodu( i to niezależnie od tego czy system jest kapitalistyczny czy socjalistyczny).
Problemem dnia dzisiejszego jest właśnie ten podział, który wszakże limitowany jest dostępem lokalnej gospodarki do surowców ( wody, ropy gazu, węgla, żelaza itd).
Jeśli bowiem na rynek wypłynie więcej pieniędzy (w postaci wypłat) niż jest to uzasadnione stanem gospodarki, to robotnik zamiast wzbogacić się, zbiednieje, z powodu nieuchronnej inflacji.
Więc jeśli już zajmuje się Pan polityką, to powinien Pan mieć jasność co mechanizmów gospodarczych , której nie mieli bolszewicy i dlatego musieli rządzić knutem.
To tyle jeśli chodzi o ochłapy z pańskiego stołu, panie Rewolucjoner.
Pisze pan Rewolucjoner:
" Dla pana masowa rzeź imperialistycznej wojny i popełniana na klasie robotniczej to tylko niedoskonałości. Nie jest to dla pana właśnie objaw owej moralności burżuazyjnej."
**
I pisze to nie kto inny jak spadkobierca tradycji komunistycznych podbojów.
Ilu dzielnych i spragnionych pokojowego życia ludzi zginęło w imperialistycznych wojnach komunistycznych ? - wymieniłem je Panu, ale Pańska moralność komunistyczna potępia jedynie cudze wojny, własne uważając za heroizm.
Że też to to tłumaczyć historykowi !
Wszyscy potępiają cudze wojny, udając że własne to nie żadna przemoc, ale realizacja woli podbijanych ludów.
Nie chce Pan zrozumieć, że są one wynikiem sprzecznych interesów gospodarczych i to nie tylko elit ( np.caratu, burżuazji czy nomenklatury komunistycznej)
ale wszystkich, całego narodu, który w wypadku przegranej może być wymordowany, tak jak wymordowani zostali np. Ukraińcy ( w czasie wielkiego głodu), za to, że nie chcieli żyć w jednym państwie z bolszewikami. To jest ta Wasza moralność, którą się Pan tak chełpi.
Że już nie wspomnę o setkach tysięcy wywiezionych na Sybir Polaków, z których mało kto wrócił.
Ale dla Pana to nie komuniści to zrobili a ten zły aparat biurokratyczny, na który bezczelnie zrzucacie winę.
To tak jak by uznać, że to nie Hitler zawinił, ale jedynie Himmler, ten paskudny aparatczyk, wykoślawił idee narodowosocjalistyczne.
Wstyd!
"Na szczęście w Polsce znaleźli się ludzie, którzy widzieli związek gospodarki z niepodległością i nie dopuścili do tego."
Związek gospodarki z niepodległością jest bezpośredni. Nie jest niepodległy kraj, którego gospodarka należy do obcego kapitału, a tak było w dużej mierze z IIRP i jest z IIIRP. Jedyną szansą na niepodległość dla takich półkolonii, jak Polska, jest rewolucja socjalistyczna. Nie chodzi tylko o wyzwolenie narodowe i zastąpienie obcego wyzyskiwacza własnym, ale także o wyzwolenie społeczne. Nie idzie o niepodległość dla polskiego kapitalisty, ale dla polskiej klasy robotniczej i ogółu ludzi pracy. Cała gospodarka w ręce klasy robotniczej. Cała władza w ręce klasy robotniczej. To są warunki narodowego i społecznego wyzwolenia. To są warunki niepodległości Polski.
Więc znajdź sobie motykę i do dzieła - wywalcz niepodległość taką, jak ją Pan widzi. Najlepiej w oparciu o bratni naród kubański.
To dopiero wszyscy Polacy się ucieszą!
Daj spokój z tymi lewicowo-patriotyczne bzdurami, bo tylko rozsiewasz złudzenia nacjonalistyczne. Nie ma w Polsce kwestii narodowej i problemu "wyzwolenia narodowego". Jest jedynie kwestia społeczna (klasowa) i tą należy rozwiązać przez rewolucję socjalistyczną, a nie gadać jak socjalszowiniści, ciągnący się w ogonie prawicy nacjonalistycznej.
Polska socjalistyczna to Polska niepodległa.
Polska kapitalistyczna to półkolonia.
Socjalizm oznacza niepodległość.
Widzisz tu nacjonalizm? Twój problem.
Bartku, mogą się również znajdować kraje niepodległe.
Widzę bardzo wyraźnie, zaś twoje zaślepienie to kolejny przykład na kryzys lewicy marksistowskiej w tym kraju i uleganie prawicowej modzie na "patriotyzm". Jak wyobrażasz sobie walkę z tym kapitałem zagranicznym, kiedy chcesz do tego używać retoryki "wyzwolenia narodowego"? W ten sposób będziesz jedynie rozsiewać szowinizm, a nie solidarność pracowniczą między narodami, która jest podstawą dla walki klasowej i socjalizmu. Do tego, nie ma szans, by kraje na obecnym poziomie rozwoju były "ekonomicznie niepodległe", bowiem oznaczałoby to autarkię (i to jeszcze w ramach społecznej własności, czyli powtórka z rozrywki...) lub szkodliwy dla klasy robotniczej innych krajów protekcjonizm. Jeżeli natomiast chcesz zamienić ingerencję kapitału zagranicznego, czy UE, na międzynarodowo koordynowany plan kilku krajów demokracji robotniczej, to tym samym sam podważasz swoją argumentację, ponieważ znowu nie będzie "czystej niepodległości". Bo ta jest mitem!
Polska jako państwo jest już niepodległa i to załatwia sprawę "zniewolenia narodowego". Jak napisałem wcześniej, nie ma w PL "kwestii narodowej Polaków", to urojony problem. Nie myl kwestii społecznej, uruchamianej zawsze jak dochodzi do prywatyzacji (bez względu na narodowość właściciela), z narodową. Wiele razy już udawało się silom wrogim klasie robotniczej przerzucić walkę klasową na walkę narodowościową (choćby z "zagranicznymi kapitalistami") i w ten sposób utrwalać w świadomości robotniczej nie internacjonalizm, ale szowinizm. Klasa robotnicza i ludzie pracy w PL są zniewoleni społecznie, a nie narodowo. Polacy to naród panujący w Polsce (na czym niekiedy cierpią niewielkie mniejszości narodowe i religijne). Gdyby kwestia klasowa była kwestią narodową, to po co mnożyć byty? Korzystanie z prawicowych definicji zaczerpniętych z Samoobrony, "Obywatela", czy jakichś profesorków-szowinistów nie zmieni tego że to dmuchanie w żagle prawicy. Nawet w warunkach braku niepodległości narodowej, używanie retoryki narodowej musi być bardzo ostrożne, bowiem bardziej rozpowszechniony jest nacjonalizm burżuazyjny i drobnomieszczański, który nie łączy się z socjalizmem i go hamuje. W warunkach niepodległości wszelki "patriotyzm" staje się już tylko reakcyjny, ponieważ siłą rzeczy opiera się na nacjonalizmie gospodarczym, a nie solidarności klasowej robotników. Możesz próbować łączyć ogień z wodą, ale tendencje, jakie występują w społeczeństwie w odpowiednim czasie przywołają twoje pomysły do pionu (i będziesz musiał się opowiedzieć albo po stornie nacjonalizmu albo klasy robotniczej).
Dowiedz się czegoś o koloniach i półkoloniach i porównaj sobie położenie Polski w międzynarodowym podziale pracy i poziomie rozwoju społecznego i tych "półkolonii". Może odkryjesz jakieś ciekawe rzeczy.
Ta zawoalowana krytyka teoretyka polskiego nacjonalizmu robotniczego Zbigniewa M. Kowalewskiego, Polskiej Partii Pracy, WZZ "Sierpień 80" i tzw. Czwartej Międzynarodówki nas rozczula.
Wracamy do tematu wałkowanego już od Waryńskiego, SDKPiL, PPS, KPP, aż do PPR czyli niemalże przez całą historię polskiego ruchu robotniczego, z przerwą na PRL, kiedy temat się zdezaktualizował. Dziś, gdy w rezultacie burżuazyjnej kontrrewolucji Polska stała się krajem peryferyjnego kapitalizmu, formalnie niepodległym, a w rzeczywistości uzależnionym od centrum kapitalizmu, zagadnienie narodowe stało się znów aktualne, bo polscy robotnicy i pracownicy stali się parobkami we własnym kraju, najemną siłą roboczą dla obcego kapitału.
Wyzwolenie społeczne polskich robotników i pracowników jest równoznaczne z niepodległością. Socjalizm to niepodległość. Kapitalizm to zależność.
Niepodległa Polska, to Polska, w której władza i gospodarka należą do robotników i pracowników. Czy to wyklucza internacjonalizm? Nie. Internacjonalizm jest możliwy tylko na zdrowej podstawie, którą tworzą równe i niepodległe państwa. Widzisz tu szowinizm? Nic na to nie poradzę. Między patriotyzmem i internacjonalizmem nie ma żadnej sprzeczności.
Przecież tu nie chodzi o kwestionowanie niepodległości czy umniejszanie jej znaczenia! Ale to już jest sprawa załatwiona i nie ma żadnej potrzeby propagowania "wyzwolenia narodowego"!
Niepodległość Polski jest formalna, a zależność realna.
Wyzwolenie społeczne polskiego robotnika oznacza jednocześnie niepodległość Polski.
Zniewolenie społeczne polskiego robotnika oznacza jednocześnie zależność Polski.
Tak się składa.
Tarak poruszył sprawę niepodległości:
"Na szczęście w Polsce znaleźli się ludzie, którzy widzieli związek gospodarki z niepodległością i nie dopuścili do tego"
Dla nas celem jest rewolucja socjalistyczna, ale takie taraki muszą wiedzieć, że nie ma niepodległości bez socjalizmu, którego tak nienawidzą. Polska robotników i pracowników to Polska niepodległa, a Polska burżuazyjna to Polska zależna. Niech więc takie taraki, pachołki burżuazji, nie mówią o niepodległości, bo są obrońcami zależności.
Na czym polega formalizm niepodległości?
Nie wiem, co cie tak dopadło, by doszukiwać się zniewolenia narodowego w Polsce AD 2013. Istnienie zależności ekonomicznej, typowej dla rozwiniętych gospodarek kapitalistycznych czy socjalistycznych, jest faktem. I to naprawdę nie da się załatwić fortelem, że jak będzie socjalizm, to będzie to tru-niepodległość. Równie dobrze może być tak, że ktoś uzna, że zniewala Polskę Europejski Zjazd Rad, bo "polski robotni musi się liczyć i dzielić kompetencjami z wnukiem SSmana". Już nawet widzę nagłówki prasy szowinistycznej.
Polski robotnik nie jest jedynym segmentem narodu, a trudno by robotnik był zniewolono narodowo, a kapitalista tej samej narodowości już nie! To jest nonsens, chyba że polska burżuazja też jest zniewolona narodowo przez złą Angelę. Do tego, niebezpiecznie dzielisz kapitalistów po liniach narodowych. To, że jakiś zakład posiada np. właściciel francuski nie oznacza, że mamy ucisk narodowy. Bo to wszystko są uciski klasowe (społeczne). Firmy w wielu krajach świata należą do kapitalistów o różnym pochodzeniu. Ot Mittal. Czy to tworzy kwestie narodowe w tych krajach? Nie! W ten sposób dojdziemy do absurdu, że nawet w krajach wysokorozwiniętych mamy "ucisk narodowy" narodów panujących.
Za pomocą retoryki "narodowej" nie jesteś w stanie wytworzyć robotniczej solidarności międzynarodowej, dzisiaj w Polsce jest to jeszcze gorsza trucizna niż gdzie indziej, bowiem poziom szowinizmu jest naprawdę ogromny.
W moim stosunku do komunizmu nie ma nienawiści, ale pogarda.
Pogarda dla komunistów, którzy nie wahali się poświęcić miliony ludzi pracy dla zdobycia władzy.
Wszystkie prześladowania robotników, przypisywane burżuazji przez takich Bartków, są drobną niedogodnością dla klasy robotniczej w porównaniu z tym, co zrobili im komuniści.
Tu muszę zaznaczyć, bo pan Bartek tego zapewne nie wie, że komunizmu w Polsce nigdy na szczęście nie udało się wprowadzić, choć próby były.
Od czasów Gomułki zapomniano o kolektywizacji wsi i w Polsce
wykształcił się ustrój, który można nazwać autorytaryzmem lewicowym, gdzie można było dostać po mordzie od SB ale masowych prześladowań nie było.
Zbrodnie kapitalistów są wielokrotnie większe od tych, których dokonali komuniści. Takie są fakty.
Dajmy już spokój Ostapie. Zarzutu nacjonalizmu i szowinizmu brakowało mi do kompletu. Dziękuję, ale nie wiem czy zasłużyłem.
Nie myl stalinistów, a zwłaszcza biurokracji stalinowskiej, z komunistami. Zwłaszcza komunistami rewolucyjnymi.
Jak weźmiesz chociażby taką wspomnianą przez ciebie kolektywizację rolnictwa, to gdybyś się postarał to odkryłbyś w ZSRR opozycję komunistyczną wobec niej. Jak to wyjaśnić, że wszytko to są ci sami ludzie z tą samą ideą głodzenia i mordowania? Może jednak w ruchu komunistycznym dochodziło do procesów, które są bardziej złożone niż prostacka sowietologia? No, zastanów się. Przecież gdyby udało się zahamować kolektywizację (wg ciebie zapewne "prawdziwy komunizm w praktyce") to nie miałbyś tego argumentu, a cały problem polegał na tym, że "socjalizm" budowała w ZSRR nie klasa robotnicza, z całym aparatem demokracji robotniczej, ale dyktatura biurokratyczna. Nie ma w marksizmie poglądu, że biurokracja buduje socjalizm, jest natomiast krytyka tejże. Kolektywizacja może być tylko dobrowolna, nie można uspołeczniać tych sektorów, które są do tego materialnie i kulturowo nieprzygotowane. Społeczeństwo przejściowe posiada siłą rzeczy elementy nowego i starego sposobu produkcji (kapitalizmu i socjalizmu) i żeby rozwijało się we "właściwą stronę" potrzeba nie terroru i dyktatury nomenklatury, ale kontroli robotniczej w zakładach, demokracji politycznej na poziomie państwa, tym demokratycznego planowania (nie mylić z planowaniem stalinowskim).
Nie jest ono niczym nowym - reprezentują je wszyscy
tzw. neokomuniści, a na tym portalu głownie spółka BB.
Wielokrotnie uzasadniałem dlaczego takie stanowisko jest nieuprawnione, ale jego zwolennicy mają zatyczki w uszach na tą argumentację.
Próbują ( podobnie jak Pan) oddzielić teorię od praktyki
i mówią, że to nie komunizm pożeglował w stronę zbrodni ale jakieś bliżej nie określone, co do świadomości społecznej, elementy biurokratyczne.
Ale elementarna uczciwość karze odpowiedzieć na pytanie: skąd wzięła się ta grupa , czy sami siebie nie uważali za komunistów i zbrodni, które popełniali nie wiązali z koniecznością pokonania wroga klasowego ?
Otóż, jeśli bolszewicy stworzyli system, który umożliwił takim ( Waszym zdaniem) obcym ideologicznie indywiduom objęcie władzy w państwie i w imię szczytnych , komunistycznych haseł przeprowadzenie tych wszystkich zbrodni, to oznacza to, że jest to teoria niemożliwa do zrealizowania w żadnym, realnym społeczeństwie.
Ani wtedy, ani nigdy!
I szkoda czasu na zastanawianie się w jakich warunkach politycznych mogłoby dojść do recydywy, bo wprawdzie sami neokomuniści dokonawszy sztuczki dialektycznej uwolnili się od zarzutu ludobójstwa ale społeczeństwa świata nie przyjęły tej sztuczki za dobrą monetę i już nigdy takiej utopijnej ideologii nie zawierzą.
Więc służy Pan złej sprawie, panie Ostap-Bender.
Co to za indukcyjny absurd?("jeśli bolszewicy stworzyli system, który umożliwił takim obcym ideologicznie indywiduom objęcie władzy w państwie i w imię [...] komunistycznych haseł przeprowadzenie tych wszystkich zbrodni, to oznacza to, że jest to teoria niemożliwa do zrealizowania w żadnym, realnym społeczeństwie"). Hume'a poczytać albo Poppera...!
Czy słyszałeś może o czymś takim, jak degeneracja zjawisk społecznych? Te same osoby w różnych warunkach mogą zachowywać się diametralnie różnie i tylko nieliczni zachowują się zawsze szlachetnie. Taki jest casus ex-bolszewików-przyszłych stalinistów. System radziecki, w wyniku skrajnego wyczerpania podczas wojny domowej, blokady i interwencji, zaniku klasy robotniczej w zacofanym kraju (3 mln na ok. 150 mln ludności w 1914!), błędów samych bolszewików, lub braku możliwości należytej kontroli prowincji przez centrum, stopniowo deformował się i degenerował ku dyktaturze biurokratycznej, następnie za pomocą asymilacji strukturalnej zaszczepionej Europie Środkowo-wschodniej przez wojska radzieckie (za wyjątkiem Jugosławii i poniekąd Albanii).
Przecież nie ma żadnych podstaw sądzić, że demokracja robotnicza dzisiaj musi przekształcić się w dyktaturę biurokratyczną. To, co jest dzisiaj pewne, to to, że wszelkie ograniczenia demokracji robotniczej muszą mieć jak najbardziej tymczasowy i ograniczony charakter, a niektórych, np. likwidujących pluralizm w partii, czy partie polityczne nie zwalczające siłowo nowej władzy, w ogóle nie wolno dokonywać. To samo dotyczy ekonomiki: ustanowienie uspołecznionej gospodarki, opartej na kontroli robotniczej, planowaniu demokratycznym, demokracji politycznej i swobodzie krytyki, oraz kontroli konsumenckiej, nie musi zakończyć się - bo niby z jakiej racji? - gospodarką kontrolowaną przez nomenklaturę, ale trzeba też zrobić wszystko, by taka ewentualność nie zaszła.
Nie ma i nigdy nie będzie 100% warunków, w których degeneracja nie zajdzie, ale też nie jest ona pewna. Społeczeństwo to nie probówka, kiedy wlejesz wodę do kwasu to wybuchnie i że trzeba koniecznie odwrotnie. Pierwsza wojna światowa generalnie podważyła możliwość zaistnienia demokracji w Europie - w niespełna kilka lat po wojnie doszło do podobnych, acz niekiedy wolniejszych procesów degeneracyjnych wśród większości demokratycznych reżimów burżuazyjnych, tak jak w przypadku reżimu radzieckiego. Skoro warunki społeczne w Europie uniemożliwiły utrzymanie demokracji mieszczańskiej w kapitalizmie, to trudno oczekiwać, by w warunkach skrajnego wyczerpania i zacofania Rosji, degeneracja nie zaszła i tam! Nie jest to fatalizm, ale zwrócenie uwagi na fakt, że w społeczeństwie dominuje prawdopodobieństwo zaistnienia zjawiska, ale zawsze mogą zajść inne, zmieniające zaistniałą tendencję dominującą w danym momencie. W przypadku ZSRR takim "zjawiskiem" byłoby zwycięstwo lewicowej opozycji, a w Europie zwycięstwo ruchu rewolucyjnego nad rodzącym się faszyzmem i bonapartyzmem.
To nie jednostki i "wrogowie ideologiczni w naszym obozie" byli głównym problemem, przynajmniej nie od początku (później już prędzej). Podstawowym problemem jest to, jak kontekst i rozwój wypadków ukształtował życie społeczne i czy jest to kontekst przyjazdy demokracji proletariackiej, czy dyktaturze nomenklatury. Nie ma ideologicznych ("marksistowskich") źródeł degeneracji stalinowskiej. Już sam fakt, że kolektywizacja (że posłużę się twoim przykładem) została przeprowadzona wbrew poglądom Lenina na ten temat, czy zaistnienie opozycji komunistycznej wobec niej (Riutin) świadczy o tym, że wewnątrz ruchu komunistycznego kształtowały się różne skrzydła, "zdrowsze" i bardziej "chore", że nie ma mechanicznego determinizmu, który raz na zawsze łączyłby idee demokracji robotniczej, kontroli robotniczej nad produkcją, z Gułagiem i przymusową kolektywizacją. Biurokracja brała z Lenina i Marksa, to co było jej potrzebne, ale zarazem potrafiła raz legitymować w ten sposób jedno stanowisko, a za przysłowiowy moment drugie, zupełnie diametralne! Czy to ma być reżim, który ukształtowała "ideologia"? Przeciwnie: to reżim od samego początku kształtował ideologię tak, by mu pasowała! Bo podstawą do właściwego jego zrozumienia są społeczne (materialne, klasowe, kulturowe) źródła reżimu biurokratycznego - oto "pierwsze słowo" materializmu historycznego w stosunku do stalinizmu!
Same elementy biurokratyczne były dość konkretne: byli to członkowie partii, która z rewolucyjnej przekształcała się stopniowo w kontrrewolucję, tworząc nową warstwę, historycznie nieznaną, czyli biurokrację państwowo-partyjną zarządzającą gospodarką, planującą na swój wadliwy sposób i walczącą między sobą w oparciu o koterie i podział branżowo-terytorialny, zarazem nie potrafiącą odegrać roli, takiej jaką w procesie reprodukcji kapitalizmu odgrywa klasa kapitalistyczna.
Myślę, że służę jednej z najbardziej szlachetnych spraw, jakie postawiła ludzkość. Patetyczne? Owszem, ale skoro sam uderzasz w takie tony...
Nie oznacza to jednak, że je pełni podzielam.
Zgadzam się co do tego, że tzw. biurokracja rekrutowała się z szeregów komunistów i że władza, którą przyszło im pełnić, zdemoralizowała ich. I ma pan rację, że inne systemy polityczno-społeczne nie są od tego wolne.
Jednak różnica generalnie polega na tym, że bolszewicy stworzyli mechanizm sprawowania władzy wykonawczej przez nikogo (de facto) nie kontrolowanej (czego nie można znaleźć np. w demokracjach) i dzięki temu mogli nadużywać swych stanowisk z jednej strony w interesie partii ( tak jak go definiowali) a z drugiej, we własnym, osobistym.
Pierwszym problemem jest tu świadomość tych osób.
Jeśli definiowali interes partii jako bezwzględną walkę klasową, to przy braku zasady niezależności władzy sądowniczej , mogli skazywać miliony ludzi w trybie
pseudo-sądowym , albo i wprost administracyjnym, na rozstrzelanie, bądź zsyłkę do łagru, którego przecież nie wymyślili, był to autorski projekt Lenina, więc mieli pewność, że postępują w zgodzie z wytycznymi partii,
Nie mając przy tym, tak jak i Lenin, żadnych rozterek co do stosowania terroru ( który uważali za uzasadniony).
Drugi aspekt, to problem własnego interesu.
Otóż zgodnie z tym, co obecnie wiemy o społeczeństwie , osobisty interes zawsze przeważy nad publicznym ( z uwagi na rywalizację o status) i jeśli nie ma ustrojowych hamulców kładących jakąś granicę tych zachowań, zawsze dojdzie do nadużycia władzy.
W systemie demokratycznym , gdzie ta gra osobistych interesów również zachodzi, są procedury, których sztywne trzymanie się uniemożliwia jednostce nadużycia w takiej skali w jak miało to miejsce w Rosji Radzieckiej.
I to jest tak przewaga.
Nie o współrządzenie świata pracy tu chodzi ( choć jest to ważny aspekt życia społecznego) ale o uniemożliwienie samowoli przywódców ( i ich zauszników).
Więc komunizm taki jaki jest obecnie propagowany ( pani EB proponuje nadal dyktaturę proletariatu) jest powrotem do starych, skompromitowanych już praktyk.
Jeśli zaś neokomuniści zrezygnują z dyktatury proletariatu, to komunizm niczym nie będzie się różnił od zwyczajnej demokracji, gdzie władzę sprawuje ta partia, która wygra wybory.
Więc, panie Ostap-Bender, obstając przy neokomunizmie służy Pan jednak złej sprawie.
Z całym szacunkiem, Pawle Ostapie, dyktaturę proletariatu od demokracji robotniczej dzieli krok - w przypadku tak zacofanego kraju jak Rosja Radziecka tuż po Rewolucji Październikowej - milowy. To nie tylko kwestia rozłożenia akcentów. Jak udaje CWI. W zachodnioeuropejskim marksizmie to przejdzie, tu - nie zaskoczy. To nie demokracja robotnicza zdegenerowała się w dyktaturę biurokratyczną. System radziecki to przecież dyktatura proletariatu. Nie przypadkiem zachodnioeuropejscy marksiści, również ci trockistowskiego chowu, a może przede wszystkim, na różne sposoby odżegnują się od dyktatury proletariatu, szukając demokratycznych zamienników dla tego określenia, jak demokracja robotnicza.
Mamy zatem do czynienia ze stopniową degeneracją jednej dyktatury ku drugiej, co wydaje się - jak pokazuje historia - całkiem logiczne.
Niemniej ogólnie można się zgodzić, że nie jest to proces nieuchronny. W innych okolicznościach, choćby zwycięstwa Rewolucji Światowej w wysokorozwiniętych krajach kapitalistycznych, droga ku demokracji robotniczej usiana byłaby pewnie różami.
Ale tak się nie stało.
O rychłej rewolucji w wysokorozwiniętych krajach kapitalistycznych trzeba było zapomnieć. W tych warunkach o demokracji, nawet robotniczej, nie było już mowy. Mamy proces odwrotny. Trocki mówi wręcz o militaryzacji...
Nie tak łatwo było go zatrzymać. Opozycja lewicowa pod wodzą Trockiego nawet przez moment nie miała szans na wygraną. Przedtem rozgromiona została Opozycja Robotnicza i to nie bez udziału Lenina. Zarządzono nawet czystkę w partii. W ten oto sposób pożegnano "anarchosyndykalizm" i nadzieję na demokrację robotniczą.
Jak się okazało bez autorytetu Lenina i z autorytetem Lenina sprawa była nie do odwrócenia. Trocki nie jest nawet pewien czy autorytet chorego Lenina w tej sytuacji na kolejnym etapie by wystarczył.
Przypuśćmy, że Lenin zdołałby znów zapanować nad partią, poluzowałby nieco wodze, zadbałby o demokrację robotniczą i wewnątrzpartyjną, wreszcie odpuściłby "partie polityczne nie zwalczające siłowo nowej władzy". Byłby to oczywiście krok ku demokracji robotniczej. Tylko co dalej? Co z odbudową i uprzemysłowieniem kraju - skąd wziąć na to środki?
Wysokorozwinięte kraje kapitalistyczne nie chcą pomagać. Z koncesji nici. NEP się wali, polaryzując wieś i miasto. Sprawdzone na Zachodzie metody nie rewolucjonizują zarządzania. Rynek w tak okrojonej formie nie ogranicza biurokratyzacji. Każdy błąd mści się stokrotnie. Opozycja wobec takiej polityki wraz z kolejnymi kryzysami narasta. Partia, która postawiła na sojusz robotniczo-chłopski pęka. Nawet jeśli nie pęka, to te "nie zwalczające siłowo nowej władzy" rosną na potęgę i prą do władzy. Taka jest rola partii. To nie polityczne marionetki. Popuśćmy wodzę fantazji - trzeba zawierać na gwałt nowe sojusze. Z kim?
Jaka musi być zatem ta treść sojuszu robotniczo-chłopskiego, by utrzymać "kruchą równowagę"?
Niech no zgadnę. Będzie nią propozycja programowa Lewej Opozycji nawiązująca do koncepcji Jewgienija Prieobrażenskiego. Kłania nam się sformułowane przez niego prawo pierwotnej akumulacji socjalistycznej. Można i tak. Tylko, że treść sojuszu robotniczo-chłopskiego raptownie się zmienia i to w przeciwną stronę niż pod kierunkiem Bucharina. A to delikatna materia. W tych okolicznościach sojusz robotniczo-chłopski niechybnie się rozpadnie. Nie ma już równowagi. Jawna dyktatura proletariatu. Co prawda polityka to sztuka, ale przecież nie cyrkowa.
Tu kłania się Róża Luksemburg, która przestrzegała przed ustępstwami wobec indywidualnego chłopstwa, przejęciem programu eserów. Przy okazji kwestionowała sens "prawa narodów do samostanowienia" skutkującego wzrostem nacjonalizmów. Gdy rewolucja w wysokorozwiniętych krajach kapitalistycznych nie wypaliła, choćby za zdradą rewolucji światowej przez socjaldemokrację (czy też Stalina), wraca to co zostało odłożone na potem - spotęgowane przez proces ześredniaczenia wsi.
Chłopów-komunistów w partii bolszewickiej nie brakuje, ich literackich przedstawicieli również, choćby Sokolnikow czy Bucharin. Można ich długo i długo wymieniać. Znowu wprowadzać czasowy zakaz frakcji? A co z demokracją wewnątrzpartyjną? Na Zjazdach decyduje większość. Trocki nie może na nią liczyć - nie ma autorytetu Lenina. Czy w tej sytuacji autorytet Lenina wystarczy? Potrzebny już chyba boski.
Co z pluralizmem partyjnym? Frakcje mogą przecież oderwać się od partii bolszewickiej i zasilić opozycję.
Pewnie to lepsza droga, ale bynajmniej nie usłana różami. I nie sprawdzona. A to coś znaczy. Nawet Lenin i Trocki, gdy mieli nóż na gardle, dalecy byli od eksperymentów. Sięgali po sprawdzone metody zarządzania - tayloryzm, ekspertów, starą kadrę oficerską, NEP. Szli na ustępstwa. Nie mieli czasu na walkę z biurokracją. Nawet ta z carskim rodowodem i mentalnością wciskała się wszystkimi szparami. Nie pomyśleli o alternatywnej ścieżce rozwoju. Dognat' i pieriegnat'.
Co mogła dać demokracja robotnicza chłopom, czego by nie dała silna władza centralna? Najpierw jak dyktatura proletariatu musiałaby coś zabrać w ramach pierwotnej socjalistycznej akumulacji. A wieś się na to nie godzi. Jej reprezentanci w partii bolszewickiej burzą się. A tych jest niemało. Razem z biurokracją i wszelkiej maści karierowiczami, od których w partii rządzącej się aż roi stanowią w pewnym momencie siłę nie małą. Przy nich Lewicowa Opozycja jest tyci.
Ślepa uliczka.
Ale załóżmy, że to ona wygrywa walkę w partii o władzę. Co prawda nikt by wówczas nie mówił o przymusowej kolektywizacji, ale sprzeczne interesy klasowe wyszłyby niechybnie. Wieś trzeba byłoby utrzymać w ryzach, a i miasto nie obyłoby się bez zaciskania pasa. Militaryzacji?
Pas i ryzy to demokracja czy dyktatura?
Pewnie więcej tej robotniczej demokracji niż za rządów Stalina. Ale czy łatwiej byłoby ten system utrzymać?
Czy można się dziwić Stalinowi, że wybrał proste rozwiązania? Postawił na partyjno-państwową biurokrację i zamordyzm - na mocną dyktaturę. Klasa robotnicza była przecież w Rosji po rewolucji zbyt słaba.
Czy stać było rządzącą partię na takie fanaberie jak demokracja robotnicza?
Pod jego rządami państwo robotnicze przetrwało. A nawet rozszerzyło przyjazną mu strefę o buforowe zdeformowane państwa robotnicze, choćby "z pomocą strukturalnej asymilacji". To i tak niemało.
Kto by się tego przy całym ogromie zbrodni Stalina spodziewał?
A gdyby to Stalin poluzował. No choćby utrzymał kurs Bucharina. Czy w ramach koncepcji zrównoważonego rozwoju poszedłby dalej? Pewnie w kierunku neonarodnickiej koncepcji rozwoju opartego na rolnictwie i rynkowych mechanizmach funkcjonowania gospodarki. Część działaczy bolszewickich, wysokich funkcjonariuszy państwowych, poparła przecież tą koncepcję jak swoją.
"Smiena wiech" się kłania.
Kolejna uliczka bez wyjścia.
Którą byś nie poszedł - czeka cię pieniek i topór kata.
Jeśli mam ponownie wybierać to poszedłbym najchętniej w "niebyt" drogą nieznaną z Opozycją Robotniczą
a l t e r n a t y w n ą ś c i e ż k ą r o z w o j u.
Pewnie by się Trocki ze mną zgodził - po latach przyznał im przecież poniekąd rację.
Zysk byłby odłożony w czasie. Dziś do swoich racji łatwiej byłoby przekonać robotników.
Włodek Bratkowski
20 października 2013 r.
Jeśli komunistyczny rząd angażuje się głęboko w przymusową kolektywizację oraz forsowną industrializacje, ponieważ dysponuje tylko ograniczonym czasem (co udowodniła za kilka lat wojna światowa), możliwe pozostały tylko dwa stanowiska: być za albo być przeciw, a dyskutowanie nad środkami było faktycznie opóźnianiem kolektywizacji oraz industrializacji i graniem na rękę Hitlera.
A to ci się Włodku po raz nie wiem który udało mnie zaskoczyć...To nie o to chodzi, czy pisać o Leninie i dyktaturze proletariatu w takiej formie, by uspokoić drobnomieszczaństwo. Ale przemoc i dyktatura w rozumieniu leninowskim nie mają takiego znaczenia, jak im przypisałeś. Przemoc to także na przykład powstrzymanie przez robotników białogwardzisty przed gwałtem na rewolucjonistce. Trudno to lekceważyć, jeśli weźmiemy pod uwagę gwałty i mordy popełniane np. na francuskich nauczycielkach - komunistkach z Jeanne Labourbe na czele, które przyjechały do Rosji, by agitować żołnierzy ze swojego kraju, wysłanych w celach pacyfikacji rewolucji....Działaczki te zostały zamordowane i przed śmiercią bestialsko zgwałcone i torturowane przez kolejną grupę interwentów. Nie warto by o tym wspominać w tym miejscu, gdyby nie drobny szczegół, że tego typu działania nie kłócą się w żaden sposób z logiką demokracji. A jeśli poczytamy wspomnienia żołnierzy Armii Czerwonej, jak np. Jerjomin można dostrzec, jak silną chęć pomsty i odwetu budziły masowe zbrodnie białych...
Lenin czasami mówił o demokratycznej dyktaturze proletariatu i to zarówno przed rewolucją, jak i po niej. Czy oznacza to, że przydomek demokratyczna traktował jako ozdobnik? Dla ludzi takich, jak Tarak pewnie tak. Jeśli ktoś nie zna faktów, jak bardzo opierał się on przed jednoosobowym podejmowaniem decyzji zarówno w dobie rewolucji 1905-7, gdy wymawiał się od tego tłumacząc, że jest tylko jednym z członków KC, jak i po rewolucji, to będzie postrzegał Lenina jako jakiegoś demiurga, cytując jedną z wypowiedzi Taraka, którą mam w pamięci "złego człowieka", który wiedział co robi...
Przy tym warto pamiętać, że Lenin aczkolwiek był zdania, że demokracja winna się rozszerzać właśnie z tego względu, że była ona dla niego wciąż formą ustroju klasowego, uciskiem mniejszości jak go określał. Właśnie dlatego, a nie by oszukać kogokolwiek stosował Lenin precyzyjne dla niego hasło demokratycznej dyktatury proletariatu, charakteryzującej się wzrastającą systematycznie świadomością. Co więcej twierdził on już nawet w okresie walki z kontrrewolucją, że bez tej wzrastającej demokracji, rewolucyjny projekt prędzej czy później czeka zagłada. Powiedzmy otwarcie - wykrakał...Wystarczy popatrzeć na Zjazdy Rad i udział w nich robotników, który przekraczał w znacznym stopniu udział chłopów. Nie mówiąc, że brali w nich udział przedstawiciele innych partii...
Jeśli nawet dynamika procesu rewolucyjnego, o której pisze Ostap, częściowo (ale nie w takim stopniu jak sądzi np. Tarak) ograniczała rolę procedur demokratycznych, to starano się to nie tylko korygować, gdy było to realne, ale traktowano wszelkie obostrzenia jako tymczasowe. Zarówno częściowe ograniczenia pełnej wolności prasy, jak pozbawienie praw wyborczych (dotyczące zresztą mniejszości - w 1926 r. było ich 1.6 %), jak i np. tak wyolbrzymiane w dyskursie Taraka zesłania. Zgodnie z czytelnymi poleceniami Czeki z 1920, przetrzymywani tam członkowie innych partii mieli być jedynie czasowo izolowani bez poddawania ich działaniom o charakterze represyjnym. Ostatnio wspomniałem o tym tutaj: http://www.konserwatyzm.pl/artykul/11058/czy-jozef-stalin-byl-demokrata-polemika-z-artykulem-dra-toma
Nie da się ukryć, że to za rządów Stalina przeprowadzono przyspieszone przywrócenie praw wyborczych liszeńcom... Być może za tym kryje się wpływ koncepcji Ustriałowa,by przyciągnąć dawną inteligencję i emigrantów przez nacisk na wartości narodowe i zmianę polityki względem niej... Jak często bywa z miłymi złego początkami, których zawczasu się nie rozpozna, jej przyjęcie nie musiało się zrazu wydawać odstępstwem od zasad marksizmu, czy bynajmniej zdradą, skoro właśnie sam Lenin podkreślał tymczasowy charakter tego rodzaju obostrzeń...
Dawnym liszeńcom reprezentującym inne klasy umożliwiono jednak wielki masowy come back... drogę kariery i "zasilenia" proletariatu nim uzyskały one świadomość, byle tylko utrzymały one wierność wobec rządzącej biurokracji. Tym samym w cieniu realnego wzmocnienia biurokracji osłabiono w rzeczywistości wpływy klasy robotniczej. Od tej pory staż w fabryce wystarczał, by dostać papier, by "stać się" robotnikiem...Ten sam proces zaznaczył się w kulturze, stąd np. wzrasta rola podpór reżimu przez twórców dawniej tak obojętnych socjalizmowi, jak Aleksy Tołstoj, którego partia mianuje głównym cenzorem...Podbój przez kulturę zwyciężonych przed którym Lenin wielokrotnie przestrzegał, realizowany jest na całej linii. Wpływy drobnomieszczańskie w klasie roboniczej umocniły się.
W kwestii czystek, warto podkreślić, że ich celem było za Lenina oczyszczenie partii od wpływów karierowiczów. To Lenin żądał większego urobotnienia składu KC. Problem w tym, że szeregi oczyszczonej partii "zasiliły" wspomniane przeze mnie nowe kadry owych wydwiżeńców..
Z nie wiadomych dla mnie przyczyn przedstawiasz NEP bez jej podstawowego celu, czyli odbudowy przemysłu, a przez to świadomej bazy robotniczej nadwątlonej przez odcięcie Rosji, zacofanego kraju z kilkoma współistniejącymi modelami gospodarczymi od źródeł surowca. Ot jakby Lenin chciał po prostu powspółzawodniczyć z zachodem, a nie robił nie to, co chciał, tylko w danych okolicznościach musiał i z czego konieczności zdawał sobie już sprawę pisząc teksty o kapitalizmie państwowym w 1918 r., traktując to również jako posunięcie tymczasowe.
Jeśli chodzi o prawo samostanowienia i nacjonalizmy, to rzecz w tym, że dawna Rosja była więzieniem narodów w dobie caratu, rząd tymczasowy też zasadniczo tego nie zmienił... Połączenie walki o socjalizm i narodowowyzwoleńczej jest ważne szczególnie odnośnie krajów, które były koloniami i półkoloniami.
W artykule "Zagadnienie pokoju" z 1915 r.ujął sedno sprawy następująco:
"Położenie kresu wojnom, pokój między narodami, ustanie grabieży i gwałtów — to właśnie nasz ideał, ale tylko burżuazyjni sofiści mogą zwodzić nim masy, odrywając ten ideał od natychmiastowego otwartego propagowania działań rewolucyjnych. Grunt dla takiej propagandy istnieje; ażeby prowadzić ją, należy jedynie zerwać ze sprzymierzeńcami burżuazji, oportunistami, którzy zarówno bezpośrednio (włącznie nawet z donosicielstwem) jak i pośrednio przeszkadzają działalności rewolucyjnej.
Hasło samookreślenia narodów wysuwać należy również w związku z imperialistyczną epoką kapitalizmu. Nie jesteśmy zwolennikami status quo ani też mieszczańskiej utopii stania na uboczu od wielkich wojen. Jesteśmy za rewolucyjną walką przeciwko imperializmowi, czyli kapitalizmowi. Imperializm polega właśnie na dążeniu narodów uciskających szereg innych narodów do rozszerzenia i utrwalenia tego ucisku, do ponownego podziału kolonij. Dlatego też sedno rzeczy w kwestii samookreślenia narodów w naszej epoce tkwi właśnie w postępowaniu socjalistów narodów uciskających. Socjalista narodu ciemiężącego (Anglii, Francji, Niemiec, Japonii, Rosji, St. Zjednoczonych itd.), który nie uznaje i nie broni praw narodów uciskanych do samookreślenia (czyli do swobodnego oddzielenia się), w rzeczywistości nie jest socjalistą, lecz szowinistą.
Tylko taki punkt widzenia prowadzi do nieobłudnej i konsekwentnej walki z imperializmem — do proletariackiego, a nie mieszczańskiego ujmowania (w naszej epoce) zagadnienia narodowego. Tylko taki punkt widzenia rozwija konsekwentnie zasadę walki z wszelkim uciskiem narodowym, usuwa nieufność pomiędzy proletariuszami uciskających i uciskanych narodów, prowadzi do solidarnej, międzynarodowej walki o rewolucję socjalistyczną (czyli o jedynie realny ustrój całkowitego równouprawnienia narodowego), a nie o mieszczańską utopię wolności wszystkich małych państw w ogóle w warunkach kapitalizmu"
"Jeśli mam ponownie wybierać to poszedłbym najchętniej w "niebyt" drogą nieznaną z Opozycją Robotniczą
a l t e r n a t y w n ą ś c i e ż k ą r o z w o j u."
Jak taka ścieżka miałaby wyglądać?
Bo każdy wie, że zapowiadał ,lub proponował, jedno a robił drugie.
Tak było ze sprawą zabójstwa rodziny carskiej i tak samo było z samostanowieniem narodów, co do czego, gdy się tak dokładnie wczytać, wcale nie ostawał przy niezależności państw narodowych.
Przeciwnie - rozumiał ją jako byt polityczny związany z rosyjskim państwem robotniczo-chłopskim i w tym sensie przygotowywał grunt pod ekspansję na sąsiednie kraje pod pretekstem wyzwolenia społecznego, co zaprzecza wyraźnie używanej retoryce.
W ogóle, panie Rewolucjoner , stosuje Pan metodę walki politycznej na cytaty, przyjmując za dobrą monetę wszystko to co zostało powiedziane w trakcie rewolucji ( niezwykle pracowicie dochodząc źródeł), pomijając to wszystko, co się realnie działo, ignorując praktyczne skutki tej polityki.
Ale jak mówi stare przysłowie: " dobrymi chęciami piekło wybrukowano", przy czym Lenina i bolszewików trudno nawet posądzać o dobre chęci - walczyli o władzę i każda metoda była dobra, każda retoryka dopuszczalna, byleby skutecznie wzmocniła ich pozycję.
I dlatego rewolucja potoczyła się w kierunku coraz to gwałtowniejszych represji, bo innej możliwości ten byt polityczny po prostu nie stwarzał.
Nie wiem, Dawidzie, skąd się biorą twoje fascynacje przymiotnikiem DEMOKRATYCZNA w połączeniu z DYKTATURĄ PROLETARIATU? Jako historyk masz zapewne świadomość, że ten zbitek słowny ma swój historyczny rodowód. Próżno byłoby go szukać u Marksa.
Karol Marks posługiwał się tylko terminem "dyktatura proletariatu". Przymiotnik "demokratyczna" w jego koncepcji był całkowicie zbędny. Bowiem rewolucja miała dokonać się w najwyżej uprzemysłowionych krajach kapitalistycznych, w których klasa robotnicza stanowiła zdecydowaną większość. W tej sytuacji nie było nawet potrzeby kwestionowania zasad demokracji formalnej. O niedemokratycznej dyktaturze proletariatu nie mogło być nawet mowy.
Tak to wyjaśniają autorzy artykułu "Wkład Lwa Trockiego do rozwoju teorii marksizmu i rewolucyjnego ruchu robotniczego" (http://www.marxists.org/polski/trocki/idee.htm):
"Przewidywania te wychodziły (...) z założenia, że rewolucja początkowo zwycięży w krajach, gdzie klasa robotnicza staje się coraz większą częścią społeczeństwa, jego większością, gdyż na skutek postępu technicznego odsetek innych ludzi pracy - chłopów i drobnych rzemieślników - odpowiednio maleje, przy czym proces koncentracji kapitału sprawia, że burżuazja staje się wprawdzie coraz bogatsza, lecz równocześnie zmniejsza się również jej liczebność. W tak rozwijającym się społeczeństwie, w którym robotnicy stają się coraz silniejszą jego większością, kwestia formy sprawowania władzy po rewolucji nie wywoływała sporów w partiach robotniczych. Niemal milcząco uznawano, że będzie nią nadal demokracja formalna, co najwyżej skorygowana na sposób, jaki pokazała Komuna Paryska 1871 r. Wobec tego, że robotnicy, jako większość społeczeństwa, będą wtedy mieli również większość w organach przedstawicielskich (parlament, rady miejskie, gminne, itp.) będą więc sprawowali niejako dyktaturę, toteż ich władza - tak rozumowano - będzie dyktaturą proletariatu, a więc - czego nigdy dotąd w przeszłości nie było - dyktaturą większości nad mniejszością. Ponieważ ówcześnie w każdym kraju istniała jedna tylko partia robotnicza (socjalistyczna) - a jeśli nawet było ich więcej, to programowo głosiły potrzebę zjednoczenia się, jako że opierały się na jednej ideologii - nie istniał więc problem programowej, 'konstytucyjnej' jednopartyjności, czy wielopartyjności. Bo przecież większość w ciałach przedstawicielskich będą mieli robotnicy - a więc członkowie i sympatycy jednej partii - zaś przedstawiciele innych klas i warstw, odpowiednio członkowie innych partii, będą w mniejszości. Kwestia wielopartyjności robotniczej jeszcze nie mogła się wtedy pojawić, gdyż rywalizujący z socjalistycznymi partiami robotniczymi anarchizm formalnie i oficjalnie partii nie tworzył i wręcz zaprzeczał potrzebie ich istnienia, zaś żaden inny kierunek polityczny nie prowadził wtedy systematycznej działalności wśród robotników. Dopiero w latach dziewięćdziesiątych XIX wieku pierwsze w tym kierunku kroki podjęła rodząca się wtedy chrześcijańska demokracja, która do końca wieku nie stała się jednak poważniejszym rywalem partii socjalistycznych."
Tak miała wyglądać socjalistyczna dyktatura proletariatu.
W Rosji sytuacja przedstawiała się jednak zgoła inaczej - robotnicze wyspy w morzu chłopstwa. Stąd pomysł bolszewików na "demokratyczną - tj. burżuazyjno-demokratyczną - dyktaturą proletariatu i chłopstwa".
"Ten zabieg logiczny, ściśle formalny, służył zamazaniu sprzeczności zachodzącej pomiędzy niskim poziomem sił wytwórczych w Rosji i ewentualnym panowaniem klasy robotniczej. Przewrót socjalistyczny prowadziłby - argumentowali - do politycznego krachu partii socjalistycznej. Natomiast przejęcie władzy przez koalicję robotników i chłopów stanowi jedyną alternatywę wobec władzy carskiej. Możliwe to będzie, gdy proletariat świadom będzie tego, iż ustanowiona przez tę koalicję dyktatura ma charakter demokratyczny. Krótko mówiąc, rozwiązanie to upatrywało wyjście ze sprzeczności pomiędzy interesem klasowym proletariatu, tj. zniesieniem prywatnej własności środków produkcji i obiektywnymi warunkami kraju (niski stopień rozwoju sił wytwórczych) w politycznym i społecznym samoograniczeniu się proletariatu. Decydującą w tym rolę miała odegrać świadomość klasy robotniczej, iż rewolucja, w której odgrywała ona czołową rolę, jest rewolucją burżuazyjną. Tak więc wyjście z realnych sprzeczności bolszewicy upatrywali w ascezie klasowej, której źródłem byłaby nie wiara religijna, lecz schemat 'naukowy'. Śmiało można było założyć, iż taka idylla quasi-marksistowskiej ascezy rozpadłaby się natychmiast po ustanowieniu 'demokratycznej dyktatury'. Bowiem proletariat, niezależnie od tego pod jakim sztandarem doszedłby do władzy, natychmiast zetknie się z problemem bezrobocia. I niewiele pomoże mu w tym przypadku wyjaśnienie różnicy pomiędzy dyktaturą proletariatu a demokratyczną robotniczo-chłopską. Znajdując się u władzy musi natychmiast w tej czy innej formie, w rodzaju robót publicznych, zająć się zabezpieczeniem bezrobotnych na koszt państwa. To zaś natychmiast wzmaga walkę gospodarczą, wywołuje falę strajkową itd. Kapitaliści reagują na to zamykaniem swoich zakładów pracy, zaczynają głosić, iż demokratyczna dyktatura nie dotrzymuje swoich zobowiązań, gdyż wychodzi poza reformy demokratyczne i narusza ich własność prywatną. Zaś rząd robotniczo-chłopski w obliczu zamkniętych fabryk okazuje się zmuszony otworzyć je i rozpocząć w nich produkcję na rachunek państwa. W przeciwnym razie utraci poparcie robotników. Lecz postępując tak, otwiera drogę do socjalizmu i tym samym przestaje być ową 'demokratyczną dyktaturą'. Z kolei na drodze uspołecznienia środków produkcji też niewiele osiągnąłby, gdyż wspomniany niski poziom rozwoju sił wytwórczych stanie na przeszkodzie pełnemu zaspokojeniu potrzeb robotników. W ten sposób znów pojawia się owo widmo sprzeczności nierozwiązalnych w skali kraju zacofanego gospodarczo." (tamże)
W ten oto sposób utrzymana zostaje formalnie dyktatura większości (proletariatu i chłopstwa) nad zdecydowaną mniejszością (całą resztą).
Według L. Trockiego:
Teza 5 "Z punktu widzenia swojego znaczenia historycznego, bolszewickie hasło 'demokratycznej dyktatury proletariatu i chłopstwa' miało właśnie wyrażać scharakteryzowane wyżej stosunki między proletariatem, chłopami i liberalną burżuazją. Dowiodło tego doświadczenie Października. Lecz ta stara formuła Lenina nie rozstrzygała z góry, jakie będą wzajemne stosunki polityczne między proletariatem a chłopami wewnątrz bloku rewolucyjnego. Innymi słowy, owa formuła miała świadomie pewien charakter algebraiczny, który w procesie doświadczenia historycznego miał ustąpić miejsca bardziej konkretnym jednostkom arytmetycznym. Jednakże doświadczenie to wykazało - i to w warunkach wykluczających wszelką pokrętną interpretację - że bez względu na to, jak wielka byłaby rola rewolucyjna chłopów, nigdy nie może być ona samodzielna ani, tym bardziej, kierownicza. Chłop idzie za robotnikiem lub za burżujem. Znaczy to, że 'demokratyczną dyktaturę proletariatu i chłopstwa' można sobie wyobrazić tylko jako DYKTATURĘ PROLETARIATU, CIĄGNĄCEGO ZA SOBĄ MASY CHŁOPSKIE ." (podkreślenie nasze)
Teza 6 "Demokratyczna dyktatura proletariatu i chłopstwa, pojmowana jako ustrój odmienny od dyktatury proletariatu pod względem swojej treści klasowej, byłaby do zrealizowania tylko w przypadku, gdyby było możliwe istnienie niezależnej partii rewolucyjnej, która ucieleśniałaby interesy demokracji chłopskiej i w ogóle drobnomieszczańskiej i która, przy pomocy proletariatu, byłaby zdolna do objęcia władzy i sprawując władzę potrafiłaby wprowadzić w życie program rewolucyjny. Jak o tym świadczy doświadczenie całej historii współczesnej, a przede wszystkim historii Rosji w ciągu ostatniego ćwierćwiecza, przeszkodą nie do przezwyciężenia na drodze do utworzenia partii chłopskiej jest niesamodzielność gospodarcza i polityczna drobnej burżuazji oraz jej głębokie zróżnicowanie wewnętrzne, skutkiem którego we wszystkich decydujących sytuacjach, przede wszystkim w wojnie i w rewolucji, wyższe warstwy drobnej burżuazji (chłopów) idą z wielką burżuazją, a niższe z proletariatem, zmuszając tym samym warstwy pośrednie do wyboru między tymi skrajnymi biegunami." (L. Trocki "Czym jest Permanentna Rewolucja? Tezy podstawowe", Aneks do książki "Permanentna Rewolucja" z 1930 roku.)
W tezie 7 Trocki wyraźnie wskazuje na reakcyjność hasła "demokratycznej dyktatury" używanego ponownie przez Stalina i Bucharina już po śmierci Lenina: "Obecna tendencja Międzynarodówki Komunistycznej do narzucenia krajom orientalnym hasła demokratycznej dyktatury proletariatu i chłopstwa, od dawna przezwyciężonego ostatecznie przez historię, może mieć tylko reakcyjny charakter. Ponieważ hasło to przeciwstawia się dyktaturze proletariatu, przyczynia się ono do rozmywania proletariatu w masach drobnomieszczańskich i w ten sposób sprzyja utrzymaniu hegemonii przez burżuazję narodową, a w rezultacie przyczynia się do fiaska rewolucji demokratycznej. Włączenie tego hasła do programu Międzynarodówki Komunistycznej już samo w sobie stanowi bezpośrednią zdradę wobec marksizmu i bolszewickich tradycji Października."
Można oczywiście zakładać, że taki zbitek słowny jak DEMOKRATYCZNA DYKTATURA PROLETARIATU to nic innego tylko "dyktatura proletariatu, ciągnąca za sobą masy chłopskie". Pod warunkiem, że nie kwestionujemy trwałości sojuszu robotniczo-chłopskiego w okresie przejściowym, którego treść wszakże może być zmienna. Nie na tyle jednak by w tym zaprzęgu koniem pociągowym był proletariat (klasa robotnicza) a woźnicą chłopstwo lub warstwa biurokratyczna.
Wiodąca rola klasy robotniczej jest immanentną cechą dyktatury proletariatu.
Współcześnie z terminem "demokratyczna dyktatura proletariatu" eksperymentuje Slavoj Żiżek stosując go do określenia nieco odmiennych bytów ustrojowych, w których w ogóle prywatna własność środków produkcji nie została zakwestionowana.
Oto przykład takiego eksperymentu: "Być może rządy Chaveza i Moralesa zbliżają się do swego rodzaju współczesnej formy 'dyktatury proletariatu': rządy te - choć wchodzą w interakcje z różnymi czynnikami i ruchami, których poparcie kapitalizują - przede wszystkim są związane z biedną ludnością z faweli, ona jest hegemoniczną siłą reżimu. Nawet jeśli Chavez nadal przestrzega demokratycznej zasady wyborów, nie w niej leży istotny sens jego politycznego zaangażowania oraz źródło jego legitymizacji, lecz właśnie w uprzywilejowanej relacji, jaką utrzymuje z mieszkańcami faweli. Oto 'dyktatura proletariatu' w formie demokratycznej." (Slavoj Żiżek "Demokratyczna dyktatura proletariatu?").
Zainteresowanych tymi reakcyjnymi rewelacjami odsyłamy do "Le Monde Diplomatique", kwiecień 2012. (http://monde-diplomatique.pl/LMD74/index.php?id=1_4)
Jeśli to, co napisał Pan o "demokratycznej dyktaturze proletariatu" nie jest rozważaniem w typie "ile diabłów mieści się na czubku szpilki", to ja jestem cesarzem chińskim.
Ale naprawdę podziwiam umiejętność przedstawienia tych, pozbawionych znaczenia politycznego, rozróżnień ( wówczas, ale i dziś też), jako wkładu w rewolucyjną treść marksizmu.
To są rozważania całkowicie jałowe intelektualnie.
Bo brak było materialnych sił społecznych do snucia takich planów: dyktatura proletariatu rozumiana jako większość parlamentarna ( w Dumie, czy później Zjeździe Rad) to całkowita fikcja, nie było takich zorganizowanych sił chłopskich mogących wejść w koalicję z bolszewikami ( bo przecież narodników już od dawna nie było a "komitety biedoty" były polityczną wydmuszką, pozbawioną na wsi autorytetu, a w Zjeździe Rad przedstawicielstwa).
A z drugiej strony przypuszczenie, że rewolucja komunistyczna w uprzemysłowionej Europie ( chodzi przecież konkretnie o Niemcy, prawda?) mogłaby po zlikwidowaniu prywatnej własności środków produkcji utworzyć większość w Reichstagu w drodze wyborów, wskazuje na poważną chorobę umysłową w kierowniczych gremiach bolszewickich. Zresztą nie po to armia Budionnego, chciała przekroczyć granice Polski i wkroczyć do Prus.
Szkoda Pańskiego talentu na powtarzanie tych dyrdymałów.
Z chwilą gdy w nocy z 18 na 19 stycznia 1918 roku bolszewicy rozpędzili Konstytuantę, to o żadnej "demokratycznej dyktaturze proletariatu" czy też bez tego przymiotnika, mowy być nie mogło.
Od tego czasu oznacza ona prawdziwą, słownikową dyktaturę i jeśli dziś pani EB chce sięgnąć po nią w walce o władzę, to oznacza to, że zamierza rządzić knutem, tak jak jej bohater Lenin w spółce z Dzierżyńskim.
Mam nadzieję, Dawidzie, że tym wpisem - "W kwestii czystek, warto podkreślić, że ich celem było za Lenina oczyszczenie partii od wpływów karierowiczów. To Lenin żądał większego urobotnienia składu KC. Problem w tym, że szeregi oczyszczonej partii 'zasiliły' wspomniane przeze mnie nowe kadry owych wydwiżeńców." - nie kwestionujesz innych przesłanek negatywnej weryfikacji członków partii komunistycznej jeszcze za życia Lenina.
Przypomnę ci jednak o zakazie działalności frakcyjnej, który nigdy nie odwołano oraz o zapisie odnoszącym się do działalności OPOZYCJI ROBOTNICZEJ: "propagowanie tych idei nie da się pogodzić z przynależnością do Komunistycznej Partii Rosji".
Nie zaprzeczysz chyba, że uchwały X Zjazdu na długie lata stały się podstawą do usuwania wszystkich niezgadzających się z "linią generalną", czyli polityką KC.
Nadto w ciągu trzech miesięcy od zakończenia obrad Zjazdu legitymacje partyjne demonstracyjnie złożyło 17796 osób, czyli około 2,5% stanu partii, motywując swoją decyzje głównie "generalnym odstępowaniem partii od zasad socjalizmu". Dla przykładu "z szeregów organizacji partyjnej guberni samarskiej, w której kierownictwie w okresie X Zjazdu znajdowali się zwolennicy opozycji robotniczej w krótkim czasie ubyło 6 tysięcy komunistów, czyli 34,7% jej składu".
Komentując tę informację Cezary Sikorski, którego trudno posądzić o sympatie do Opozycji Robotniczej, dodaje: "Była to cena, którą trzeba było zapłacić - już na samym starcie nowej polityki ekonomicznej - za pośpiech, w jakim został dokonany przełom. Płacić przyszło jeszcze kilka razy" (C. Sikorski "Cienie NEP-u", s.51).
Coś mi się wydaje, że w związku z nadzwyczajnym zagrożeniem rozpowszechnienia się tej "anarchosyndykalistycznej zarazy" (Opozycja Robotnicza w przeciwieństwie do Lewej Opozycji miała, można by tak rzec, masowe poparcie wśród szeregowych członków partii) i nadzwyczajną sytuacją starano się ją w ramach zarządzonej po X Zjeździe czystki wykarczować do końca, nie przejmując się specjalnie stratami. Gdyby zwlekano lub problem zlekceważono mogłyby być wszak dużo większe.
Charakter czystek po X Zjeździe poniekąd potwierdza również C. Sikorski, przedstawiając wyrywkowe informacje na ten temat. Nie będę je tutaj cytować.
Mam tylko nadzieję - może nieco płonną - że Ty przedstawisz zbiorcze i obiektywne dane, obrazujące skalę poruszonego problemu.
P.S.: Notabene Opozycja Robotnicza domagała się m.in. usunięcia z partii i instytucji radzieckich "elementów nieproletariackich". Te pojęcie traktowała szeroko. Z perspektywy obecnej radykalnej lewicy można by powiedzieć, że sekciarsko z pozycji wąsko i tradycyjnie pojmowanej klasy robotniczej odcinała się od całej nieomal reszty. Według przynajmniej dwukrotnie zawyżonych danych przedstawionych przez Aleksandrę Kołłontaj rosyjski proletariat liczył sobie wówczas 7 mln.
Powien Pan zaczerpnąć świeżego powietrza.
Pewnie się zgodzisz ze mną, Dawidzie, że poprzednim komentarzem w pewnym sensie poszedłem po bandzie. Teraz postaram się udowodnić - trzymając się żargonu hokejowego - że nie wypadłem ani z gry, ani z lodowiska.
Znany jest ci zapewne artykuł Lenina "O czystce w partii" http://www.marxists.org/polski/lenin/1921/09/20.htm.
Już w pierwszych słowach Lenin podkreśla, że "Czystka partii przekształciła się - jak widać - w pracę poważną i niezwykle doniosłą".
Potraktujmy zatem jego uwagi serio.
Wprzód zadajmy sobie pytanie - jakie to konkretne "wskazania bezpartyjnych robotników" ma Lenin na myśli, skoro uzupełnia je mocno upartyjnioną uwagą - "zdobycze rewolucji nie mogą być obecnie takie same, jak przedtem" - która raczej nie wyszła z ust bezpartyjnego robotnika? Tym bardziej, że zamykając ten wątek dodaje: "Oczywiście, nie podporządkujemy się wszystkim wskazaniom mas, ponieważ masy również ulegają niekiedy - zwłaszcza w latach wyjątkowego zmęczenia i wyczerpania na skutek nadmiernych trudności i cierpień - nastrojom bynajmniej nie postępowym."
Odpowiedzi nie trzeba daleko szukać - artykuł ten przecież jest również formą instrukcji. A oto i ona rozpisana przez nas w punktach:
1. "z frontu wojennego przechodzimy na front gospodarczy";
2. "przystępujemy do realizowania nowej polityki ekonomicznej";
3. "obecne warunki wymagają przede wszystkim podniesienia wydajności pracy, podniesienia dyscypliny pracy".
Konkluzje:
1. Zmieniły się nasze priorytety - "w takim okresie główną zdobyczą rewolucji staje się skromna, nie rzucająca się w oczy, zrazu niewidoczna poprawa wewnętrzna: sprawniejsza praca, lepsza organizacja pracy, lepsze wyniki; poprawa wyrażająca się w walce z wpływami żywiołu drobnomieszczańskiego i drobnomieszczańsko-anarchistycznego, działającymi rozkładowo zarówno na proletariat, jak i na partię."
2. "Aby osiągnąć taką poprawę, trzeba oczyszczać partię od elementów, które odrywają się od mas (nie mówiąc już, rzecz jasna, o elementach hańbiących partię w oczach mas)".
Czy trzeba czegoś więcej?
Wystarczy komentarz.
Jak wiemy z uchwał X Zjazdu pod wpływem "żywiołu drobnomieszczańsko-anarchistycznego" znalezli się niewątpliwie i przede wszystkim w ocenie Lenina niedoszli "anarchosyndykaliści", czyli Opozycja Robotnicza. To ona nieco się zagalopowała, można by rzec wysforowała się w komunizm wojenny i tym samym oderwała się od mas.
Jak wiadomo zacofane elementy w partii są podatne na hasła hurra rewolucyjne.
Trochę z innych powodów według Lenina poza partią powinni się znaleźć byli mieńszewicy, którym Lenin stawia zarzuty karierowiczostwa i oportunizmu oraz - co oczywiste - wspomniane już "elementy hańbiące partię w oczach mas".
Ot i cała filozofia czystki 1921 r.
Stalin łatwo ją przyswoił i uogólnił.
Lenin wyraźnie nie był w formie.
...ale tak czy owak, utrzymywanie, że "dyktatura proletariatu" to rodzaj demokratycznych rządów mas robotniczo-chłopskich z pominięciem pozostałego społeczeństwa, to trochę tak jak nazwanie zysku wartością dodatkową i wyciągnięcie z tego daleko idących wniosków na temat stosunków społecznych.
Taka formuła to wojna domowa i o żadnej demokracji (odgraniczonej do robotników i chłopów, czy może samych robotników obecnie) mowy być nie może.
Czysta fantastyka i obecne nawiązywanie do tej cudacznej myśli, jest równie chore jak sama ta myśl.
Albo normalna demokracja albo zamordyzm - innej formalnej możliwości nie ma i nigdy nie było!
A "dyktatura proletariatu" to zamordyzm i to niezależnie od tego, co sami komuniści i tym mówili.
Powoływanie się obecnie na te brednie, to próba zamącenia w głowach ludziom pracy.
Taraku. Skoro to są brednie to po co się pienisz i piszesz kilometry komentarzy?
"Myśl marksistowsko-leninowska otworzy świetlisty szlak rewolucji". Jeszcze wrócimy. Spokojna twoja rozczochrana.