1. Ciekawe, że autorka tekstu, która wielokrotnie pisała o potrzebie docenienia tradycji i zawartych w niej treści emancypacyjnych uznała mój tekst "Feminizm na nowy rok" za "posunięcie się o krok za daleko".
2. Nie wiem, skąd zarzut paternalizmu i "pochylania się nad ludem". Akurat święta są czymś raczej ponadklasowym. Ja sama poczułam się urażona wypowiedzią Bratkowskiej, bo jest to dla mnie dzień w jakiś sposób ważny, choć nie jestem wierząca. Wiara czy prawicowość/lewicowość nie mają tu nic do rzeczy.
3. Oczywiście, że Boże Narodzenie nie jest idyllicznym świętem wspólnoty, że wiąże się z często z przesadnym wysiłkiem, zapożyczaniem się, traumą czy przeżywaniem trudnych relacji rodzinnych. Chodziło mi jednak o symbol, nie o praktykę. Zresztą zdaje mi się, że te troski opisane w tekście są raczej efektem nierówności ekonomicznych, biedy i tego, jak bardzo święta Bożego Narodzenia zostały skomercjalizowane i zawłaszczone przez kapitalizm. Problemy "świąteczne" są tylko odbiciem codziennych relacji między ludźmi w straumatyzowanym, potransformacyjnym, rozbitym, neoliberalnym i konserwatywnym obyczajowo społeczeństwie. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to pewien punkt odniesienia, który rozumiem po durkheimowsku jako coś w rodzaju symbolu więzi społecznej, jakkolwiek daleka od idyllicznych wyobrażeń ona by nie była.
4. Co do rozbieżności praktyki i deklaracji - będzie o tym mowa w mojej odpowiedzi na polemikę Andrzeja Nowaka p.t. "O peryferyjny feminizm".
5. Nie apeluję o żaden grzeczny feminizm, nigdzie też nie pisałam o "łagodnym" języku. Apeluję o szacunek i nie dawanie pretekstu do zaszufladkowania się jako oderwany od społeczeństwa, indywidualistyczny radykalizm.
6. Nazywanie każdego krytycznego głosu "pouczaniem" jest kneblowaniem publicznej debaty. Nie chcę nikogo pouczać, mam prawo nie zgadzać się z czyjąś taktyką, niezależnie od tego, ile łączy mnie z tą osobą światopoglądowo. Takie rozumienie solidarności - mechaniczne niejako (znów ten Durkheim mi wyskakuje) raczej krępuje rozwój feminizmu, gdyż nie pozwala na autorefleksję. Zresztą właśnie ten tekst odbieram jako pouczanie, jak się ma prawdziwa feministka zachować - zgadzać się z inną feministką, cokolwiek ma ona do powiedzenia.
7. "Sytuacja, gdy „siostry feministki” odwracają się tyłem wybierając wspieranie swoich ulubionych kolegów, którzy akurat zachowali się w sposób, który byłby seksistowski w wykonaniu każdego innego, nie tak feministycznego mężczyzny. Sytuacja, gdy zamiast wsparcia w sytuacji nagonki otrzymujesz kazania pouczające cię, że niby co do meritum masz rację, ale trzeba było nie być tak niemiło" - to już chyba mnie nie dotyczy, bo nikogo, żadnego mężczyzny w swoim tekście nie wspierałam ani nie broniłam, a imputowanie mi czegoś takiego zakrawałoby na absurd.
1), 3) Bo treści emancypacyjne wyparowują z tradycji, jeśli się ją uważa za coś mechanicznie i bezkrytycznie powtarzanego. W swoim tekście o autentycznie tradycyjnej modernizacji pokazywałam, że niezwykle cenne w kulturze tradycyjnej jest właśnie to, że jednostka może na jej gruncie wyrazić swój bunt czy protest - także w agresywny sposób! - i że to nie jest uważane za zerwanie wspólnoty. Moim zdaniem tylko taka wspólnota, w której to jest możliwe, jest warta tej nazwy, ale jakoś nie mogę przebić się z tą ironicznością i protestem w kulturze wiejskiej i to chyba jest jeden z powodów, dla których wciąż uważa się, że tradycja oznacza uwięzienie w utartych formach - nic bardziej mylnego!
I w tym sensie Twoje opowiadanie się za świętami jako czymś, co trzeba szanować do tego stopnia, że nie można sobie w tym czasie zrobić aborcji - umówmy się, ona nie chciała jej robić nikomu na wieczerzy, nikogo od stołu odciągać czy do czegoś zmuszać, cały "ból" w tym, że wiemy, że ona gdzieś tam to sobie robi - to jest moim zdaniem bardzo anty-tradycyjne w tym głębszym sensie. A także anty-tradycyjna jest idealizacja tego święta - pisałam, że tradycja jest piękna, bo brzydka, bo jej formy zawsze są jakoś podważane, a nigdy nie wypolerowane do końca właśnie po to, żeby było miejsce na ludzkie niedoskonałości, ale też na tragiczność, cierpienie, podłość czy głupotę.
Tak, oczywiście, kapitalistyczna rywalizacja jest jedną z przyczyn świątecznych stresów czy traum, ale drugą jest, jak pisałam, właśnie takie uparte podtrzymywanie tego wyidealizowanego obrazka, jakie uprawiasz do spółki z Dominiką Wielowieyską. To jest nasza "świąteczna atmosfera" i wara wam od tego z waszymi aborcjami, przemocą, chwilówkami - czy nawet morderstwami. W domu po kryjomu, ale proszę nam wspólnoty i atmosfery nie psuć! Bo jak ktoś nie ma "magicznych wspólnotowych świąt", to chyba jest nienormalny - takie za tym stoi przesłanie. I dlatego takie rozumienie wspólnoty, jakie prezentujesz w swoim tekście, jest mocno wykluczające.
2) odpowiedź jest w tekście. Zresztą zarzut paternalizmu pojawia się też w polemice Andrzeja Nowaka, więc nie tylko ja to tak odebrałam - coś chyba jest na rzeczy.
5) Nie uważam, żeby Bratkowskiej było brak szacunku - chciała sprowokować do myślenia i debaty, a nie obrażać - i odbieram Twoje oburzenie właśnie ja próbę ugrzeczniania feminizmu - dokładnie w duchu tych przytaczanych z Codziennika tekstów o niekończącej się litanii pouczeń, co i jak feministki powinny robić czy nie robić - Julia Kubisa napisała też w zeszłym roku po manifie tekst na ten temat.
6) Krytyka piękna rzecz, ale trzeba jednak mieć wyczucie kontekstu. Gdy ktoś się staje ofiarą brutalnej nagonki, nie ma miejsca na dzielenie włosa na czworo, tylko trzeba jasno opowiedzieć się przeciwko takim praktykom - bo inaczej staje się po stronie agresorów. No i oczywiście jeśli nasze teksty wywołują nieokiełznany zachwyt ludzi, dla których 0% kobiet w różnych grupach to norma, a 30% to szalejąca feminizacja, to moim zdaniem powinno to zapalać jakąś ostrzegawczą lampkę - po której stronie tak naprawdę stoję? Do czego w danym kontekście zostanie wykorzystana moja krytyka - do której oczywiście mam prawo, ale czy w danej sytuacji moja wypowiedź nie będzie jednocześnie powiedzeniem czegoś innego, czego może jednak nie chcę powiedzieć?
Ja oczywiście też nie chciałam Ciebie pouczać, tylko wyrazić moją opinię w kwestii niezbędności feministycznej solidarności - widzisz, jak łatwo można odebrać krytykę w ten sposób, nawet gdy nie jest się obiektem nagonki? A gdy się rzeczywiście podważa zastaną rzeczywistość, to bardzo łatwo stać się obiektem agresywnych ataków.
7) Tak, oczywiście masz rację, o tym mężczyźnie to nie jest do Twojego tekstu, gołym okiem to chyba widać ;) Po prostu pisząc o solidarności nawiązałam do innych znanych mi sytuacji, gdy baardzo jej zabrakło. Do Twojego tekstu jest tylko "Sytuacja, gdy zamiast wsparcia w sytuacji nagonki otrzymujesz kazania pouczające cię, że niby co do meritum masz rację, ale trzeba było nie być tak niemiłą" - tzn. uważam, że właśnie tak, upraszczając nieco, można streścić Twój tekst: "Bratkowska w sumie ma rację, ale po co tak prowokowała i taka była niemiła". I ja się z taką postawą absolutnie nie zgadzam. Nie może być "miło", jeśli ktoś ma stracić przywileje, i nie można być zbyt strategicznie wybredną w sytuacji nagonki.
Staję po stronie MAM w tej wymianie, bo choćbym nie wiem jak nie wierzył w perswazyjną skuteczność wigilijnych prowokacji, to przyzwoitość nakazuje stanąć w obronie słabszej, czyli Bratkowskiej, zaś przeciwko zalewowi prawicowej hipokryzji i wymądrzania się pretensjonalnych "lewicowych aktywistek".
Napisałem już o tym, zwięźlej niż Panie, popierając KB, tutaj:
http://klebaniuk.natemat.pl/87555,aborcja-nie-jest-zlem
a najlepszy termin to 8 marca,czyli Międzynarodowy Dzień Kobiet wyrugowany praktycznie
w III RP .
robi nagonkę na feministki?
można dosyć dokładnie wymierzyć.
Po stronie K.Bratkowskiej stoją (a raczej - nią przemawiają) media i struktury organizacyjne już prawie całego (po desancie charyzmatycznego:) lidera "końliberałów", Gowina, na elektorat opozycyjny wobec rządów PO) obozu rządzącego.
Przeciwko są ciągle jeszcze dysponujące stosunkowo skromnym zasięgiem media opozycji. I ta część ludzi Kościoła, którzy nie obawiają się narazić obozowi rządzącemu ani - uzyskać etykietę rzecznika "polskiego Ciemnogrodu".
Krytyce medialnego show K.Bratkowskiej są opcją stygmatyzowaną, wobec której głosi się - i czasem nawet realizuje (por. zamach w Łodzi, fizyczny terror wobec uczestników stosunkowo jeszcze niedawnej demonstracji pod pałacem namiestnikowskim) - sformułowane przez prominentnego polityka PO hasło: "Dorżnąć watahy".
Po czyjej stronie jest siła?
przecież są wtedy manify! Rusz się na jakąś i nie marudź! ;)
@PN: A KOBIETY? Dla PN one oczywiście nie istnieją, wszystko to spór PiSu z PO! Jedyni ludzie na tym świecie!
Ale tak się składa, że siła niestety nie jest po stronie tych, co muszą rodzić, gdy zagraża to ich zdrowiu lub nawet życiu, gdy muszą rodzić dzieci, których potem nie mają za co wykarmić, gdy niechciana ciąża niszczy totalnie ich plany życiowe. I o prawa takich kobiet walczy Bratkowska, bo sama ma odpowiednie znajomości i kasę, żeby w razie czego bez problemu usunąć. Bo, jak podkreśla wciąż, to sprawa klasowa: zakaz wymierzony jest w kobiety biedne.
Obawiam się, że użyta przez Panią kategoria "kobiet biednych" jest totalnie mitologiczna.
Po pierwsze, kobiety te mają tyle siły, że głowa mała. Siła ta nazywa się: kartka wyborcza.
Mogą stworzyć lobby, które za pośrednictwem polityków załatwi ich postulaty w sprawie aborcji.
Dlaczego tego nie robią? Bo nie chcą. Trochę inaczej było w pierwszej dekadzie III RP. Należałem wtedy do uczestników ruchu na rzecz referendum w sprawie aborcji. Bez wsparcia mediów i cienia struktur organiozacyjnych, udało się wtedy zebrac ponad milion podpisów pod petycją, wzywająca Sejm do rozopisania takiego referendum.
Była też partia, Unia Pracy, ktora na jedną kadencję dostała się do Sejmu, gdyż kojarzono ją z walką o referendum aborcyjne.
Dlaczego na rzecz w/w referendum nic nie robi się teraz? Przecież układ sił w mediach jest znacznie korzystniejszy dla zwolenników aborcji niż wowczas.
A dlatego, że mało komu ( wtym również spos¶ód "kobiet biednych") potrzebna jest aborcja na życzenie. Aborcji nielegalnych przeprowadza się mało. Kilkanaście tysięcy rocznie? To chyba "wsZystkie pieniądze". I to pomimo, iż sa tańsze niż wiele rzeczy (kino domowe, samochód, nowe media), ktore Polki i Polacy kupują sobie bez większego problemu.
Coraz szersze poparcie (mierzone liczbą podpisow pod petycjami do Sejmu oraz uczestników demonstracji w tej sprawie) zyskuje ograniczanie dopuszczalnych wyjatków od zakazu aborcji w obecnej ustawie (tzw. kompromisowej).
Po prostu, ruch 'pro life" wygral walkę o hegemonię.
Z jakich powodów? To temat na dłuższą dyskusje.
W tej chwili daję tylko skrót myślowy.
Był taki parlamentarzysta z epoki rewolucji francuskiej (tzw. wielkiej), ktory bronił Ludwika XVI, twierdząc, ze rewolucji tej w ogóle by nie bylo, gdyby król ów rządzil lepiej. A zatem rewolucjoniści powinni mu dziękować zamiast go ścinać.
Mutatis mutandias i ceteris paribus, można zaryzykować hipotezę, iż ruch "pro life" wygrał u nas między innymi dlatego, Że prtzeciwko niemu występowali publicyści o poglądach oraz stylu ich artykulacji, które są właściwe Katarzynie Bratkowskiej.