Tyle, że dla polskiej lewicy Ignacy Daszyński był za bardzo narodowy i mało internacjonalistyczny, a Morawczewski wręcz za współpracę z Piłsudskim wstydliwie pomijany. I tak to wszystkich krajów proletariusze poszli w swoją stronę, po drodze zrzucając kajdany, a nasi zajęli się dyskusją nad wyższością stosunkow męsko-męskich nad mieszanymi, ale partnerskimi. Osiem godzin pracy to dla młodych bajka, a starzy też z sił opadli. Pierwszy notatnik Instytutu im. Daszyńskiego, tylko formalnie nawiązywał do wydumanego patrona, który nadal jest obcy dla tych z KPP i tradycji PPR-u. Nikt niczego nie musial zawłaszczać. Czy są pamiętający obłędne wygibasy w przededniu 60 rocznicy, za wszak patriotycznego Gierka? Robiono co się dało, każda data pasowała, z wyjątkiem 11 Listopada. I tak pozostało. To nie jest lewicowa tradycja. Prawdziwi strażnicy lewicowych wartości zawsze postawią na internacjonalizm, nawet bez cudzych internacjomalistów, a słowo naród wywołuje alergię. Zatem powrot do osławionego proletariatu z kajdanami, jako jedynym majątkiem na zaś? Nawet na prima aprilis nie przejdzie.