Nie przypadkiem wywiad ten uzyskał najwyższą ocenę fanów "Trybuny Robotniczej" (patrz: strona internetowa "T.R."). Taki marksizm i taki "Marks jest OK - dzisiaj nawet na Wall Street, znajdą się ludzie, którzy wciąż go uwielbiają: Marksa poetę towaru, który dostarcza doskonałych opisów kapitalistycznej dynamiki; Marksa od cultural studies, portretującego alienację i urzeczowienie naszego codziennego życia." (Slavoj Żiżek, "Rewolucja u bram", s. 31). Można dodać również Marksa nie odróżniającego się zbytnio od Smitha i Ricarda, dla którego ponoć praca jest jedynym źródłem dochodu (bogactwa), a nie wartości - jednym słowem Marksa wykastrowanego.
Wywiad z prof. Sławomirem Kozłowskim przeprowadzony przez redaktorów „Trybuny Robotniczej”, mających za nic jałowe teoretyczne dociekania z pozycji marksistowskiego „dogmatyzmu” i stawiających na zdroworozsądkowe (oddolne i realne) drogi przezwyciężania katastrofalnych społecznych skutków neoliberalnej gospodarki, zaczyna się od modnego ostatnio ukłonu wobec Karola Marksa. Profesor Kozłowski nie przypadkiem zwraca uwagę na to, co Marksa zbliża do jego wielkich poprzedników – Smitha i Ricarda; nie przypadkiem zapewne pomijając to, co go od nich różni. Nie obywa się przy tym bez typowego dla większości przypadkowych i koniunkturalnych wielbicieli Marksa „przejęzyczenia” – pomieszania dochodu (bogactwa) z wartością w rzekomo Marksowskim twierdzeniu, iż praca jest tegoż bogactwa jedynym źródłem.
To „przejęzyczenie” ma jednak poważne społeczne konsekwencje. W wersji Marksa, wartość powstaje z pracy, jest niepowtarzalną cechą siły roboczej, która jak żaden inny towar na rynku, potrafi stworzyć więcej wartości niż sama jest warta. Daje to podstawę powstawania zysku kapitalistycznego, który jest celem, a więc i mechanizmem samoreprodukcji systemu kapitalistycznego. W „wersji konkurencyjnej” mamy do czynienia z etycznym postulatem sprawiedliwego dzielenia dochodu, który może być spełniony niezależnie od mechanizmu powstawania tegoż dochodu. Mechanizm ten bowiem opiera się na szeroko pojętej pracy (niekoniecznie tworzącej wartość), która daje uprawnienia do korzystania z owoców tejże.
Takie rozumienie prowadzi do przyjęcia tezy o przedustawnej harmonii społecznej zburzonej zachłannością, a więc deformacją zdrowego mechanizmu społecznego, jakim jest wolna konkurencja, czyli swobodne dopełnianie się aktywności ekonomicznych poszczególnych jednostek na rynku. Zdrowy rozsądek wystarcza do zdefiniowania źródeł owej deformacji, a więc i wyznaczenia środków naprawczych. Środkiem tym jest powstanie społeczeństwa obywatelskiego, które w teorii początkowo – jako sfera działalności prywatnej (pozapaństwowej) jednostek – nie było rozpatrywane jako coś budzącego kontrowersje czy nadzwyczajne dylematy. Z czasem zauważono, że sfera gospodarki ma zbyt duże znaczenie, aby pozostawiać ją poza zasięgiem ingerencji państwa z jego ustawodawstwem. Autorytarne macki państwa zaczęły więc ciążyć na tej sferze, co teoria dostrzegła w końcu jako stały element, a nie jako kolejną deformację doskonałego systemu społecznego. Od tej pory utopia powrotu do złotego wieku społeczeństwa obywatelskiego jako wolnego od politycznego autorytaryzmu stanowi nadrzędną ideę kierunkową pewnych nurtów społecznych, w tym anarchizmu.
Sprowadzenie koncepcji Marksa do doktryny utożsamiającej się w głównym zarysie z teoriami Smitha i Ricarda czy uzgadnianie marksizmu z wytycznymi anarchizmu okazuje się kastrowaniem myśli tego teoretyka. „Oczyszczony” z konkretnohistorycznych wątków odnoszących się rzekomo wyłącznie do XIX-wiecznych realiów, marksizm staje się przyswajalny dla głównego nurtu tzw. nowej radykalnej lewicy, a nawet dla anarchistów.
Szczytem perwersji jest uznanie Marksa za genialnego prekursora krytyki globalizmu i sprowadzenie jego krytyki kapitalizmu do krytyki neoliberalnego „ekscesu” gospodarki wolnorynkowej.
Walka lewicowych radykałów z krajową zaściankowością prowadzi ich do swoistego ahistoryzmu. W wywiadzie prof. Kozłowskiego mamy do czynienia z typowym przykładem takiego ahistoryzmu. Odnosi się on do kwestii wielości systemów własnościowych. Po pierwsze, z wywiadu wyraźnie wynika, że wielość i różnorodność systemów własnościowych nie stoi w żadnej koniecznej sprzeczności z dominującym systemem własności prywatnej. Zabrakło tylko żelaznego twierdzenia o rozmywaniu się prawnej koncepcji własności prywatnej we współczesnym, wysokorozwiniętym kapitalizmie.
W Polsce, na tym etapie, symbioza różnych form własności kolektywnej łagodzącej skutki kryzysów kapitalistycznych (dla wielkiego kapitału, oczywiście), nie stoi jeszcze na porządku dnia. Rodzima burżuazja na dorobku jest jeszcze zajęta akumulowaniem kapitału i dopiero co ukradła swój pierwszy milion. Troski burżuazji z wiekowymi tradycjami są jeszcze dla niej egzotyką. Pożeranie „przeżytków” własności kolektywnej jest metodą dorabiania się oraz wewnątrzklasowej konkurencji. Model docelowy jest jednak tożsamy z modelem „cywilizowanej” burżuazji z krajów rozwiniętych.
Ciekawe jest to, że model ów jest również modelem docelowym głównego zrębu tzw. nowej radykalnej lewicy. Jak na to wskazuje prof. Kozłowski przy entuzjastycznym akompaniamencie jego rozmówców. Szczytem marzeń jest więc docelowy model burżuazji, który zyskuje rzeczywiście cech sympatycznych, szczególnie w porównaniu z przeżywaną przez nas ścieżką zachłannego, skrajnie egoistycznego modelu akumulacji pierwotnej.
Trudno tu jednak mówić o jakiejkolwiek bliskości z rzeczywistymi poglądami Marksa. Szczyt marzeń zawiera się w gospodarce wielosektorowej z państwowymi sektorami strategicznymi, takimi jak energetyka czy poczta. Przy okazji można wyczytać z wywiadu, że ten ogólny model makro gospodarki narodowej czyni jeszcze bardziej przyjaznym aspekt istnienia sieci oddolnych, lokalnych inicjatyw społecznych (np. sieć autobusów bibliotecznych). Współgra to z lansowaną przez radykałów sympatyczną atmosferą apolityczności sfery społeczeństwa obywatelskiego. Dominująca własność prywatna z upaństwowionymi (pytanie dla anarchistów: dlaczego nie uspołecznionymi? – bo zbyt odpowiedzialna to sfera, żeby ją powierzać obywatelom?) sektorami strategicznymi zatroszczy się o relacje makro, natomiast w społecznościach lokalnych będzie kwitł spokój i atmosfera apolityczności i pozapartyjności. Cóż to za ulga dla burżuazji nękanej w ramach globalnej gospodarki różnymi kłodami rzucanymi jej pod nogi...
Oczywiście, tzw. radykalna lewica będzie walczyć z całym poświęceniem o poszerzanie i pogłębianie owych enklaw wolności, demokracji i własności (kolektywnej). Projekt demokratyczny jest niewyczerpalny, a program walki ogólnodemokratycznej w ramach burżuazyjnego państwa prawa – niekończący się nigdy. Na tym polega właśnie wielkość tej walki i jej niezdolność do popadnięcia w autorytaryzm. Perspektywa pociągająca, tyle że nie Marksowska.
W polemice z XIX-wiecznym, dogmatycznym marksizmem, radykałowie wyśmiewają postulowaną konieczność utworzenia partii robotniczej jako wnoszącej świadomość rewolucyjną w szeregi klasy robotniczej. Z punktu widzenia zdroworozsądkowej wizji, zamykającej cele radykalnolewicowe w perspektywie „cywilizowanego” (uwolnionego od neoliberalizmu) kapitalizmu, wnoszenie świadomości jest działaniem całkowicie zbędnym. A jeżeli trzeba będzie koordynować działania oddolnych, lokalnych ruchów społecznych, wystarczy garstka przywódców świadomych celu ogólnego (wielosektorowego systemu własności w ramach burżuazyjnego państwa prawa), oczywiście krystalicznie uczciwych i odpornych na pokusy autorytarne.
Problem w tym, że dla Marksa cele zdroworozsądkowe nie pokrywają się z mechanizmami przyszłego rozwoju społecznego. I za to Marksa nie mogą kochać lewicowi radykałowie. I niech tak już zostanie.
25 grudnia 2006 r.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
Wiemy po co- żeby na przykład Marcinkiewicz mógł przebierać w posadach w państwowych firmach... A generalnie chodzi o synekury dla ludzi swojej formacji politycznej. Tylko to jest powodem wstrzymania prywatyzacji, w ostateczności pada argument "interesu narodowego" ale na pewno nie interesu społecznego. Państwowa Poczta Polska wyzyskuje bardziej, niż prywatne firmy pocztowe...
O ile wywiad z Kozlowskim jest zrozumiały, to polemika BB niestety już nie. Zamiast przydługiego "kontra" można przeciez opublikować własny, przemyślany, artykuł polemiczny. A do tego jakieś znaki nie pojawiaja sie w komentarzach(zamiast nich - jakies liczby), co tez utrudnia czytanie.
Nasz komentarz jest właśnie w pełni przemyślanym artykułem, dostępnym zresztą na kilku portalach internetowych, w tym na www.dyktatura.info. Na portalach tych nie ma utrudnień technicznych, wspomnianych przez Karola. Niemniej nie idziemy na łatwiznę - rozbijamy utarte prawdy i stereotypy. Stąd niemałe trudności w odbiorze.
Pan profesor powiedział tylko część prawdy. Owszem, w USA znane z Europy rozwiązania kodeksu pracy praktycznie nie istnieją, ale z drugiej strony, niech no tylko ktoś spróbowałby nie zapłacić pracownikowi pensji, z mety byłby skończony....
Niemniej jednak warto uzupełnić tą wiedzę nt związków branżowych w USA.
1. wydają one pozwolenia (tzw. certyfikaty) na pracę i zatrudnienie pracowników "technicznych", np. operatorów maszyn, kierowców, a nawet fryzjerów ; nikt nie moze być zatrudniony bez posiadania uprawnień zawodowych (odpowiedniego przeszkolenia) oraz stażu pracy liczonego w przepracowanych godzinach i miesiącach. Nie można podjąć własnej działalności gospodarczej jeżeli nie posiada się stoswnych uprawnień, które wydają związki branżowe po przeprowadzeniu egzaminu pisemnego i praktycznego
2. ustalają one dla poszczególnych branż (dla każdego stanu osobno) stawki płac; oczywiście stawki te są kontrolowane także przez zewnętrzne czynniki, niemniej skutek jest taki, że tam gdzie stawka zostaje ustalona, obowiązuje ona wszystkich zatrudnionych na danym stanowisku pracowników w danym stanie np. magazyniera zatrudnionego niezależnie czy to w firmie jednoosobowej, korporacji czy w samorządzie.
3. przynależność do zwiążków branżowych jest obowiązkowa
Pozycja związków branżowych w USA jest nieporównywalnie silniejsza, niż pozycja związków zakładowych w Polsce
I to właśnie jest kolejny dowód na to, iż polscy liberałowie z PO (a także z SLD i PiS) to są jacyś degeneraci, nie mają nic wspólnego z zachodnim liberalizmem... Nie wspominając że dokładają do tego konserwatyzm światopoglądowy, przeciwny idei liberalnej wolności światopoglądowej jednostki... To polscy liberałowie osłabiają związki zawodowe, słynne jest tez ich "walka z koncesjami i zezwoleniami" a szerzej i regulacjami gospodarki oraz stosunków pracy... W jakim kraju my żyjemy? Uważam wręcz że Polska nie jest przygotowana na demokrację i najlepiej by było gdyby Unia Europejska wprowadziła tu jakiś europejski zarząd komisaryczny wywalając wszystkich naszych posłów i rząd...
Masz rację, związki zawodowe w USA są bardzo silne i wiele mogą. Niestety dla gospodarki USA, mają one na nią bardzo negatywny wpływ. Szacuje się się, ze dzięki związkom zawodowym pracownicy w USA zarabiają o 20-30% mniej niż zarabialiby gdyby związków nie było. Najbardziej znany i cytowany jest działacz związków zawodowych górników węgla kamiennego. Dzisiaj jest on zwany najlepszym sprzedawcą ropy naftowej. A rzecz miała się następująco. Ten pan (w tej chwili nie przypominam sobie jego nazwiska, ale mogę sięgnąć do materiałów) chciał górnikom zrobić dobrze i zaczął organizować strajki. Postulował zwiększenie płac i dodatkowe świadczenia. Strajki spowodowały, ze zachwiana został regularność dostaw węgla do elektrowni i do innych odbiorców. To spowodowało, ze odbiorcy nie chcieli dalej ryzykować i zaczęli zaopatrywać się w ropę. W konsekwencji dzięki związkom zawodowym zwolnione z kopalń tysiące pracowników. Podobnie rzecz się ma z amerykańskimi koncernami samochodowymi. Obciążenia wydatkami socjalnymi spowodowały, że planowane zwolnienia sięgają kilkudziesięciu tysięcy ludzi. A to pewnie nie koniec.
możesz wyjaśnić jaka jest różnica z punktu widzenia gospodarki, czy przedsiębiorca ma mniejszy zysk a pracownik większy zarobek, czy też przedsiębiorca ma większy zysk ale pracownik ma mniejszy zarobek? Obecnie mamy ogromne zyski pracodawców które ci składają w banku, a te pieniądze w formie kredytów pożyczają pracownicy. W odrotnej sytuacji a pracodawcy na inwestycje pożyczaliby pieniądze które odkładaliby sobie pracownicy. Z punktu widzenia gospodarki żadna różnica, natomaist społecznie- ogromna. Niskie płace to bieda, duże zadłużenie społeczeństwa i budżetu państwa, emigracja zarobkowa na której traci gospodarka w dłuższej perspektywie...
„BB, czy tylko wy jesteście prawdziwymi marksistami? Jak jacyś strażnicy świętego ognia. To tylko wywiad, który jest adresowany do szerszej publiki niż ta w obszarze lewica.pl a Indymedia. A jeśli ktoś mi odmawia prawa do uważania się za marksistę szukając w wywiadzie, który nie jest tekstem naukowym metodologicznych, logicznych i dialektycznych błędów, to nie rozumiem tego. CZY KTOŚ PODWAŻA TEORIĘ WARTOŚCI? Czy ktoś powiedział, że należy zaczynać od podziału wytworzonej wartości - nic z tych rzeczy. Uważamy, że problem jest w stosunkach produkcji, ale nie będę do kurwy nędzy w każdej wypowiedzi rozwijał całego marksizmu, bo strażnicy świętych ogni czuwają i recenzują wszelkie herezje. Czy nawet w wywiadzie o charakterze dość ogólnym, o otaczającej nas rzeczywistości [należy] prowadzić marksistowski przewód naukowy? Ludzie czy wy jesteście materialistami czy wirtualnymi idealistami?
Jarosław Niemiec
OSTRZE TEORII WARTOŚCI
Jarku, pytasz retorycznie czy ktoś podważa teorię wartości. Ależ owszem, od czasów Bernsteina teoria wartości jest uważana w tradycji socjaldemokratycznej za nienaukowe zbłądzenie ciekawego skądinąd teoretyka, jakim był Karol Marks. Rewindykacja teorii wartości to nie upór zgryźliwych tetryków BB, ale linia podziału oddzielająca nie tyle "prawdziwych" marksistów od "nieprawdziwych", co lewicę marksistowską od socjaldemokracji i nowej lewicy.
Praktycznymi wyznacznikami tego sporu jest stosunek do klasy robotniczej i jej roli. Nie zaprzeczysz, że socjaldemokracja i nowa lewica używają najczęściej zamiast pojęcia "klasa robotnicza" pojęcia "klasa pracownicza", czyli utrzymują, że wartość dodatkową wytwarzają wszyscy pracownicy najemni. U Marksa było to bardziej skomplikowane, zaś nowa lewica usiłuje przedstawiać teorię "łatwą i przyjemną" dla wszystkich. Nie chodzi więc o scholastyczne spory, ale o bardzo konkretne i pragmatyczne implikacje odrzucania Marksowskiej teorii wartości opartej na pracy.
Wyciąganie błędnych wniosków z rzekomo Marksowskiej teorii na zasadzie pełnej nonszalancji wobec marksowskiej "ortodoksji" wymaga pokazania, że wnioski te nie wynikają z teorii, którą chce się przedstawić jako podstawę rozumowania. Nonszalancja wobec teorii bierze się wyłącznie z faktu, że za oczywistość przyjmuje się dziedzictwo Bernsteina, natomiast - naszym zdaniem - rozbieżność między tym dziedzictwem a dziedzictwem "ortodoksyjnego" marksizmu ma wciąż istotne, ba zasadnicze, znaczenie. Jasność w tej kwestii może być podstawą odrodzenia lewicy marksistowskiej, co wymaga przeciwstawienia się tradycji sięgającej początków ubiegłego stulecia, wzmocnionej tradycją lewicy po 1968 r.
Trudno się dziwić, że obnażanie istoty koncepcji przez dziesięciolecia uświęconych jako prawdy oczywiste wzbudza niekłamaną złość i zniecierpliwienie, zupełnie, jakby się podważało oczywisty pogląd o tym, że Ziemia jest płaska - skoro tak ją widzą nasze oczy. Istotnie, często widzi się w naszych wysiłkach zaledwie czepialstwo. W końcu, cóż prostszego, jak stać się marksistą. Sam Ikonowicz przecież może być nim, kiedy tylko zechce i na tyle, na ile będzie chciał. I kto mu powie, że nie jest marksistą, skoro przecież wykazuje wrażliwość społeczną? Anarchiści nie lubią marksizmu ze względu na jego "totalitaryzm", a przecież nie ze względu na teorię wartości opartą na pracy. Wiemy przecież, że Proudhon nawet lepiej niż sam Marks ujął wnioski wynikające z tej teorii... Co z tego, że Marks obśmiał go bezlitośnie? Dziś nawet posttrockiści nie obstają przy teorii, która dawała podstawy takiego obśmiania. Marksizm rewolucyjny roztapia się w tzw. nowych ruchach społecznych, w koncepcjach wolnościowych (choćby tzw. marksizmie wolnościowym), w efekcie nie dąży już do zastąpienia kapitalizmu socjalizmem, ale jakimś rodzajem postkapitalizmu.
Bez precyzji Marksowskiej coraz bardziej jednoznacznie okazuje się, że nawet hasło antykapitalizmu nie jest wystarczające. Antykapitalizm jest hasłem negatywnym, nie pozytywnym, obliczonym na tworzenie szerokiego ruchu masowego, w swej istocie drobnomieszczańskiego, bo nastawionego na realizowanie dążeń tej warstwy społecznej.
Dlatego nie chodzi nam o powtarzanie, jak papugi, tego, co Marks, czy Lenin, czy Trocki powiedzieli w roku takim to a takim, bez zrozumienia konkretnohistorycznej sytuacji, ale o to, żeby przeciwstawiać marksizm jego fałszerstwu tam, gdzie to fałszerstwo ma ściśle określony cel, choćby zbożny, bo antykapitalistyczny. Wyeliminowanie marksizmu z opcji lewicy rewolucyjnej na zasadzie, że "wszyscy mówimy to samo, no prawie to samo", oznacza znaczne zubożenie strategii lewicowych, w naszym mniemaniu - zubożenie o jedyną rzeczywiście konsekwentną i realną opcję znoszenia kapitalizmu, albowiem jako jedyna chce go zastąpić systemem istotnie innym, opartym na odmiennej zasadzie organizacji społeczeństwa. Opcje tzw. antykapitalistyczne chcą jedynie "dobrych stron kapitalizmu" skojarzonych z "dobrymi stronami interwencjonizmu państwowego" pojmowanego jako socjalizm.
To nie była opcja Marksa. Być może jego opcja była utopijna - wielu tak sądzi - ale na pewno tamta nie była opcją Marksa. Moda na Marksa, tyle że przerobionego na modłę nowolewicową, zamazuje zasadniczą sprzeczność między współczesnymi, konkurującymi koncepcjami politycznymi, co stanowi o zubożeniu sceny politycznej.
Tyle wynika z naszych uwag.
29 grudnia 2006 r.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski