Komentarze czytelników portalu lewica.pl Komentarze czytelników portalu lewica.pl

Przejdź do menu

Komentowany tekst

Žižek: Groźna poprawność polityczna

Komentarze czytelników

Dodaj komentarz

Zizek wykastrowany

To ma być ten potworny Zizek? Chwalca Lenina?
Przecież tutaj czytamy p.o.p.i.e.r.d.ó.ł.k.ę o walce z dyskryminacją grup represjonowanych przez hegemoniczne dyskursy (heh). Tyle, że nasz nawrócony potwór proponuje inne, bardziej skuteczne metody tej walki niż główny nurt politycznej poprawności. Mnie się zdaje: Zizek musi od czasu do czasu zasunąć taki głodny kawałek, żeby wyznawcy Political Corerctness (PC) go nie upiekli na stosie.

autor: ABCD, data nadania: 2007-01-08 11:48:45, suma postów tego autora: 20871

Ziżek z jajami!

Najpierw przeczytaj książkę, później smęć- ewentualnie tylko smęć, i oznaczaj to przypisem: "jestem prawdziwym r.a.d.y.k.a.ł.e.m."

autor: rote_fahne, data nadania: 2007-01-08 12:16:52, suma postów tego autora: 1805

Nijaki

jakiś taki ten tekst. Mało Zizków do wyboru? Choćby przedwczoraj w pożal się Boże "Europie".

autor: sal paradise, data nadania: 2007-01-08 12:36:15, suma postów tego autora: 1199

A szkoda...

Bo Zizek pisze kapitalne rzeczy na temat poruszony w tytule. Twierdzi, że lewica pod wpływami "Pol Popa" (politycznej poprawności, oczywista) głosi rzekomo radykalne hasła, ale w istocie stabilizuje system i konformizuje jego uczestników. "Wyzwalanym przez nią, prawdziwie lub rzekomo "dyskryminowanym" mniejszościom proponuje ona przystosowanie do stylu życia w liberalnym kapitalizmie. I tego im jednak nie może zapewnić, bo dyskryminacja - jak również rasistowskie reakcje na nią - maja podłoże ekonomiczne. Tymczasem, ekonomiii - pomijając puste deklaracje - lewica Pol Popowska nie rusza.
Pol Pop-owcy mają natomiast ważną funkcję w ideologii. Polega ona na tym, zeby wykluczać i tłumić próby szukania alternatyw dla istniejącego porządku. Są one etykietkowane np. jako faszyzm i wycofywane z obiegu.
W Kukle i krzyżu, Zizek cytuje parę prowokacyjnych sądów Nietzschego o - zwanych tak przez Pol Pop-owską policję myśli - "ofiarach" patriarchatu czy innej dyskryminacji. Pyta następnie, co w tyranii Pol Popa staloby się z autorem podobnych przemyśleń. Trafiłby na stos!

autor: ABCD, data nadania: 2007-01-08 13:09:05, suma postów tego autora: 20871

kukła i krzyż?

"kukła i karzeł"...nie kukła i krzyż...:)...

autor: rote_fahne, data nadania: 2007-01-08 13:40:35, suma postów tego autora: 1805

Polityczna popr.

Dla Żiżka pp jest fasadą skrywającą nagie relacje władzy i przemocy, których istnienie zakłamuje ideologia liberalnej demokracji. Żiżek chce, by to co pp by emancypacja, którą pp realizować na polu języka łączyła się z rzeczywistą zmianą stosunków władzy, czego nie da się zrobić bez radykalnej transformacji systemu społeczno-politycznego i zniesieniem liberalnego konsensusu. Dlatego wykorzystywanie Żiżka do walenia w polskie próby zaprowadzenia tych pewnych minimalnych standardów pp na polu języka polskiej debaty publicznej(gdize ona nie istnieje) jest intelektualnie nieuczciwe. O ile na zachodzie pp może być widziana jako ideologiczne narzędzie kształtujące iluzję znośności obecnego ładu i blokujące przez to jego transformację, to w Polsce jej w ogóle nie ma, mentalnie jesteśmy tam, gdzie zachód był w latach pięćdziesiątych. Z pp(jak ze wszystkim zresztą) jest u nas tak, że nie przeszliśmy związanej z nią na zachodzie kulturowej rewolucji, ale przechodzimy kontrrewolucję. Używanie Żiżka dla jej uzasadnienia(co próbuje robić część odrzucającej obyczajowo-światopoglądowe problemy "lewicy") jest po prostu manipulacją jego myślą. Żiżek widzi, że pp nie wystarcza, ale nie chwali społ-kult. ładu sprzed '68 roku. Trzeba wprowadzić elementy pp, by móc ją przekroczyć i osiągnąć pełną emancypację. W Polsce jeszcze tego nie zrobiliśmy.

autor: Tulse Luper, data nadania: 2007-01-08 14:08:14, suma postów tego autora: 110

ABCD

ABCD> Osobnikiem najbardziej poprawnym politycznie w tym kraju jesteś ty. Dzieje ci się krzywda, jak pitolisz o "babeczkach"? Nie. Więc nie jęcz, gdy stoi sa tobą cały lokalny poltyczny "konsensus". Chyba, że musisz, bo to już jedyny rozpoznawalny element twojej "tożsamości politycznej".

Zizka nie da się podciągnąc pod konserwę, zwłaszcza prowincjonalną, conajmniej z dwóch powodów:

- po prostu dlatego że on JEST zwolennikiem praw kobiet, mniejszości itd. w znaczeniu liberalno-lewicowym. Krytykuje absurdy konserwatywno-liberalnego konsensusu i fałszywe HIERARCHIE postulatów lewicy wynikające z jej słabości.

- przede wsyztkim jednak jego krytyka chyba w jeszcze szerszym stopniu dotyczy KONSERWATYWNEGO NIHILIZMU, który ty reprezentujesz, czyli nihlistycznych ideologii odwołujących się do tradycji Chrześcijaństwa: a więc obsesji "ochrony życia", dopuszczalności tortur, fanatycznych ataków na świeckość, poparcia dla państwa policyjnego i wzmożonej kontroli, nagonki na islam, postulatów asymilacji "kulturowej" imigrantów.
Zacytuję z Jewropy: "Dzisiejsza polityka jest przede wsyztkim polityką strachu: przed imigrantami, przestępczością, bezbożnym seksualnym rozpasaniem, nadiernie rozbudowanym państwem (pobierającym zbyt wysokie podatki), katastrofami ekologicznymi,, wiktymizacją i molestowaniem (dlatego wzorcową liberalną polityki strachu jest polityczna poprawność). Tego rodzaju polityka jest metodą mobilizacji wysytaszonych ludzi metodą dalszego straszenia."
O tobie bajka powiada!
Pomijając chyba tylko podatki no i obowiązkowo kwestię molestowania czyli "babeczki" - taka polska obleśna specyfika.
To właśnie ty jesteś kimś w rodzaju funkcjonariusza owej "centrowej" poprawności, dostosowawczego darwinowskiego "realizmu" a także tak zwanego zdrowego rozsądku, zawsze gotowego odwoływać się do rzekomego "wspólnego poczucia".

autor: sal paradise, data nadania: 2007-01-08 15:18:25, suma postów tego autora: 1199

Strach, to fakt

To fakt, dzisiejsza kultura i klimat społeczny oparte są na strachu. Na strachu michników przed Ciemnogrodem, strachu salonowej warszawki przed "roszczeniowym motłochem", strachu intelektualnych anemików-pankinków przed naruszeniem zasad liberalnego konsensusu, a wreszcie na strachu Żiżka przed konsekwencjami zakwestionowania dogmatów dzisiejszej epoki. Bo Żiżek jest na tyle inteligentny, że wie, co jest grane - ale wie też, że gdyby powiedział to wprost, to skończyłaby się wygodna zabawa w kontrowersyjnego, ale przecież salonowego mędrka. Lenin miał jaja, Żiżek ma jedno, "nowa lewica" to kastraci.

autor: Durango 95, data nadania: 2007-01-08 15:57:50, suma postów tego autora: 3848

Sprostowanie

Salu, nie ośmieszaj się. Ja jestem zwolennikiem państwa policyjnego? Nagonki na islam? I czego tam jeszcze? Cuda, cuda, ogłaszają!
Mało też skuteczne jest przypominanie mi, czego zwolennikiem jest Zizek. Anhi mi to Bóg, ani papież. Powyższy tekścior - dowodem, że potrafi on chrzanić pol-popowe bzdety.
Jak chces walić, to wal we mnie, a nie w jakiegoś, ulepionego na bazie lektury Wyborki, naziola z "Polaczkowa"!

autor: ABCD, data nadania: 2007-01-08 16:00:45, suma postów tego autora: 20871

O kastratach

Kastratami są zachodni wyznawcy New Left. U nas natomiast epigoni tej opcji od razu przyszli na świat z gładkim miejscem między nogami. Widać to i po ich relacji wobec centrum. W Europie Zachodniej, New Left orientuje się na takie tytuły, jak Guardian czy Le Monde, które są - pod względem gospodarczym -socjaldemokratyczne. Tutaj kopie New Left żyją w symbiozie ze skrajnie liberalną Wyborką. Politycznie - rozniecają psychozę zagrożenia faszyzmem, czym ułatwiają powrót liberałów do rządów.
Dodałbym, że w Holandii towarzysz rajcujący o brunatnym niebezpieczeństwie jest mało ciekawy, ale chyba mniej obrzydliwy niż jego polski odpowiednik. Żeby w Polsce pisać teksty: "Ludzie! Wyszedłem na bazar i słyszałem dowcip o Żydach! Nadchodzi fala faszyzmu! Ratunku!", trzeba nie mieć nie tylko jaj, ale i serca, nie mówiąc już o mózgu.

autor: ABCD, data nadania: 2007-01-08 17:10:36, suma postów tego autora: 20871

racja

To prawda, ale tow. Pankin zaraz nam wytłumaczy, że w tej strasznej kato-faszystowskiej Polsce wszystko jest bardziej na prawo, więc oni muszą lizać buty Michnikowi. Ale w głębi serca to ciągle marzą o rewolucji leninowskiej.

autor: Durango 95, data nadania: 2007-01-08 17:42:49, suma postów tego autora: 3848

WSPÓLNA SPRAWA

Tym razem ABCD ma rację. To nie przypadek - ten sam mało istotny fragment "Rewolucji u bram" prezentowała "Gazeta Wyborcza".

autor: BB, data nadania: 2007-01-08 18:33:45, suma postów tego autora: 4605

Książka lepsza od passusu

Passusjest sluszny, chociaz zostal wybrany bardzo niefortunnie, obawiam sie ze nieprzypadkowo

autor: Kautsky, data nadania: 2007-01-08 18:49:01, suma postów tego autora: 420

KTO MÓWI ŻIŻKIEM W "WYBORCZEJ" I NA LEWICA.PL

Wracając do dyskusji, Żiżkowi nie chodzi również o WSPARCIE "polskich prób zaprowadzenia (...) pewnych minimalnych standardów poprawności politycznej na polu polskiej debaty publicznej", co sugeruje Tulse Luper i czemu ma służyć wybrany fragment. Nie to jest tematem "Rewolucji u bram".

autor: BB, data nadania: 2007-01-08 19:29:51, suma postów tego autora: 4605

Qui pro quo

Warto zwrocić uwagę, że studia Zizka zawierają bezlitosną satyrę na ideologię zachodnioeuropejskiej i północnoamerykańskiej lewicy, której polskimi bladymi kopiami są środowiska Książki i Prasy oraz rytyki ppolitycznej. Tymczasem, zamiast oburzyć się na Zizka za ośmieszenie ich idoli, obydwie te grupy próbują się z nim identyfikować na zasadzie: konia kują, a żaba noge postawia. Czyżby nie wiedziały, ze pośrednio i o nich mowi ta bajka? Co inteligentniejsi z nich wiedzą. Ale co ich to obchodzi? Ważne, żeby się przyczepić do modnego nazwiska.

autor: ABCD, data nadania: 2007-01-08 19:55:46, suma postów tego autora: 20871

Zizek i sprawa polska

Oczywiście, że Zizkowie nie chodzi o wsparcie czegokolwiek w Polsce i że nie o tym jest "Rewolucja...". Ale uzasadnianie Żiżkiem ataku na polit. popr. w polskich warunkach jest nieuprawnione. Krytyka pp u Żiżka nie wynika z jego niechęci do praw grup, które ona ma chronić(co sugerować się zdaje ABCD),ale z tego o czym pisałem wyżej:pp jest fasadą tylk zagaywującą rzeczywiste relacje władzy w późnym kapitalizmie.

autor: Tulse Luper, data nadania: 2007-01-08 21:42:38, suma postów tego autora: 110

BARBARZYŃCA W SALONIE

Faux pas popełnione przez redaktorów "Krytyki Politycznej", polegające na zapoczątkowaniu serii wydawniczej od "Rewolucji u bram" Slavoja Żizka (patrz nasz artykuł "Trudna miłość. O T-shirtach 'Rewolucji u bram'" w załączeniu ), zostałoby zapewne chętnie wybaczone niczym puszczenie mimo woli bąka, gdyby nie fakt, że nazwanie niewypowiedzianego wywołało na salonach prawdziwą burzę - wiatr historii. Okazało się bowiem, że w środkowo-wschodnim, prowincjonalnym kraju, gdzie resentymentu wobec marksizmu nie należy mylić z sentymentem za PRL, samo imię Lenina wywoła żywy odzew. Owa upiorna, zmumifikowana postać, wg wyrażenia Agaty Bielik-Robson, żyje, zaś widmo komunizmu znów krąży za oknem.
Odkrycie tej straszliwej prawdy zamieniającej promocję książki w antypromocję tzw. nowej radykalnej lewicy wywołało już pierwsze próby "odporu" zagrożeniu, jakim jest "truchło" Lenina.
Trudno powiedzieć, żeby prof. Marek J. Siemek, niegdysiejszy wybitny znawca klasyków marksizmu, miał dużo do powiedzenia w nowej sytuacji. Wyraz dysgustu prowincjonalizmem wyrażającym się w podpartym stereotypem odrzuceniu marksizmu dawał już wcześniej, jednak nie jest to dla niego kwestia mająca jakieś zasadnicze znaczenie dla lewicy. Co prawda, już dwa lata wcześniej miał okazję przyjść na I Konferencję Marksistowską na UW, ale nie odczytał w tej jaskółce zapowiedzi wiosny, uśpiony błyskotliwym atakiem na marksizm swego znakomitego kolegi po fachu - prof. Aleksandra Ochockiego.
Dziś prof. Siemek zdobywa się na obiektywizm zauważając, że krytycy Lenina rodzą się współcześnie na gruncie lokajskich plotek. Co ważne w recenzji prof. Siemka, to uczynienie z Lenina bohatera swego tekstu, nawet w większym stopniu niż Żiżka. Albowiem słusznie daje prof. Siemek wyraz przekonaniu, że to Lenin, a nie Żiżek jest problemem (Marek J. Siemek "Lenin i kamerdynerzy", "Dziennik" z 6 stycznia 2007 r., dodatek Tygodnik Idei "Europa", s.10).
Podobnie polemiczny zamysł prof. Agaty Bielik-Robson został zdominowany przez kwestię recepcji Lenina przez Żiżka, a przecież tyle interesujących wątków dałoby się bez odwoływania się do tej postaci omówić. Dla Żiżka jako dla trickstera, Lenin jest tylko chwytem marketingowym, wyróżniającym go z całego tłumu nijakich filozofów uprawiających egzegezę cudzych tekstów. Gdyby nie wicher w salonie, A. Bielik-Robson mogłaby abstrahować od tej postaci bez szkody dla treści recenzji (Agata Bielik-Robson "Jak filozofuje się młotem (i sierpem)", "Dziennik" z 6 stycznia 2007 r., dodatek "Europa", ss. 7-9).
O ile jednak prof. Siemek słabym głosem i nieco bez nadziei na przekonanie kogokolwiek (a już na pewno nie prof. Agaty Bielik-Robson) przestrzega przed kamerdynerską perspektywą przykładaną do postaci historycznych, takich jak Lenin, o tyle pani profesor przyjmuje za Żiżkiem ową kamerdynerską perspektywę w sposób bezkrytyczny.
Dla Ziżka, co zresztą odnotowuje A. Bielik-Robson, Lenin jest tylko ilustracją koncepcji psychologii Lacanowskiej. Paradoksalnie, psychologia czy psychoanaliza uogólniały swoje koncepcje w oparciu o interpretacje sytuacji i charakterów historycznych na modłę psychologii jednostkowej, to późniejsze zastosowanie owych "karlich" perspektyw do tychże postaci okazuje się ich nobilitacją. Lenina nie należy poddawać psychoanalizie, a wyłącznie potępić, tak nakazuje polityczna poprawność.
Wbrew oczekiwaniom, w tej kwestii, w połowie zgadzamy się z Agatą Bielik-Robson. Psychoanaliza Lenina jest od rzeczy i nie wyjaśnia niczego z problematyki rewolucji społecznej. Wręcz przeciwnie, zastosowanie psychologii do Lenina daje nam niezwykle pouczający obraz mentalności nowolewicowej.
Jest to analiza fałszywej świadomości inteligenta. Wbrew temu, co pisze A. Bielik-Robson, problem przemocy nie jest problemem egzystencjalnym marksistów z Leninem na czele. Odżywa tu wciąż podział na marksizm humanistyczny, propagowany przez A. Schaffa jako odreagowanie na propagowany przezeń marksizm stalinowski, czyli marksizm z pozycji jednostki ludzkiej, i na marksizm przyjmujący perspektywę klasy robotniczej.
Centralna kategoria, którą posługuje się Agata Bielik-Robson jest kategoria szczęścia. Inaczej wygląda ona z obu wyżej wymienionych perspektyw. Samodestrukcja czy popęd śmierci nie jest stanowiskiem klasy robotniczej, w przeciwieństwie do dążenia do szczęścia jednostek z warstw drobnomieszczańskich. Jednak życiowa praxis robotników nie stawia ich przed dylematem czy chcą więcej szczęścia indywidualnego, czy też, zblazowani monotonią i rutyną, zaczynają spekulować na temat ascezy i dążenia do śmierci.
Fascynacja przemocą jest problemem warstw pośrednich, które muszą sobie świadomie wyrobić jakieś stanowisko w konflikcie klasowym. Zresztą ta fascynacja ma miejsce po obu stronach konfliktu, gdyż warstwy owe tworzą grupy literackich ideologów obu stron barykady. Ciekawa jest zresztą w tym kontekście uwaga A. Bielik-Robson mówiąca o tym, że "Ta namiętność do Realnego jest bardzo osobliwym wtrętem - a być może wręcz obcym ciałem - dodanym do tradycji lewicowej. Historycznie rzecz biorąc, pasja ta lokuje się bowiem raczej po stronie prawicy: wiara w samoistną wartość transgresji przemocą znoszącej zastany porządek 'pozorów' właściwa jest pierwotnie anarchokonserwatystom". Nietrudno bowiem zauważyć, że w tej pierwotnej adekwatności instynktu i ładu konserwatywnego tkwi siła ideologiczna prawicy. Podobnie jak siła kapitalizmu w jego pozornie zgodnym z naturą człowieka egoizmie, który za sprawą Opatrzności Bożej okazuje się błogosławionym dla społeczności.
Takiej zgodności skłonności indywidualnej z porządkiem moralnym nie ma w marksizmie. Intelektualista lewicowy musi wciąż dokonywać wysiłku potwierdzania swego wyboru po proletariackiej stronie konfliktu. Tęskni za leniwym zdaniem się na oczywistość. Stąd pęd do stadności instynktu (Brecht) w przeciwieństwie do świadomej woli kolektywnej skierowanej na realny proces produkcji czy podejmowania zbiorowej decyzji u klasy robotniczej.
Kult przemocy jest tylko dorobioną ideologią pozwalającą lewicowym intelektualistom godzić swe indywidualistyczne wybory z pozorem, który biorą za istotną treść ruchu robotniczego, tak jak Hitler brał za treść ruchu socjalistów ich imponujące masowością wiece z czerwonymi sztandarami łopocącymi na wietrze.
Cała tyrada A. Bielik-Robson uderza z mocą w pustkę, albowiem desygnat jej sprzeciwu i pogardy jest pusty, a raczej mieści się gdzie indziej, niż ona sądzi.
Mimo pasji, z jaką Żiżek traktuje temat, nam, jako zwolennikom lewicy rewolucyjnej, trudno nie dostrzec fanfaronady i gry pozorów, jakimi autor mami czytelników. W gruncie rzeczy recepta Żiżka jest tylko próbą recepty na impotencję lewicy, impotencję intelektualną. Oczywista jałowość lewicy w porównaniu z ofensywnością prawicy może znaleźć rozwiązanie wyłącznie na gruncie teorii, najlepiej psychoanalitycznej. W realnym świecie bowiem droga od Lenina do Stalina wydaje się Żiżkowi - zgodnie z lewicową wulgatą - aż nadto oczywista. Żiżek jest odwrotną stroną medalu nowej lewicy. Impotencja intelektualna nowej lewicy znajduje usprawiedliwienie w ideologii szczęścia indywidualnego, czyli ideologii klasycznego liberalizmu. Jednak nie chce ona dostrzegać rosnącego rozziewu pomiędzy sobą a masami wykluczonymi z owego indywidualistycznie pojętego szczęścia.
Być może, kusi Żiżek, należy dać się pociągnąć spontanicznej destruktywności mas, aby poczuć się "razem", poczuć siłę pierwotnego instynktu. Szczęście mas nie jest szczęściem zimnym, pozbawionym swej istoty - drugiego człowieka - podobnie jak kawa bez kofeiny, woła Żiżek. W przeciwieństwie do prawicy, która nie ma ideologicznych ani moralnych rozterek, rozgraniczając szczęście elity od stadnego i prymitywnego szczęścia mas, lewica musi dopiero zagłuszyć swoje sumienie egalitarystyczne, które pozostawało jej wyróżnikiem. Sięganie do filozofii indywidualizmu jest jednym z kroków na tej drodze. Reszta pójdzie gładko. Sposobem na zagłuszenie rozterek sumienia jest przyjęcie zdroworozsądkowej filozofii mas za teorię ludzkiego życia. Smutek i niemożliwość osiągnięcia satysfakcji, przekonanie, że żyje się dla obowiązku, a nie dla abstrakcyjnego szczęścia (co to w ogóle jest?) stanowi kwintesencję tradycyjnej edukacji mas.
Utożsamienie się z tą filozofią życiową pozwoli wrażliwym społecznie jednostkom na uznanie, że masy żyją właściwie w takim stanie szczęścia, jakie jest im dostępne. Na końcu drogi czeka na lewicowców nagroda za ich wytrwałość i samozaparcie. Otóż prawicowy konserwatyzm wcale nie odrzuca szczęścia jednostki pojmowanego tak, jak sobie to ona wyobraża. Najprostszy przykład dotyczy choćby tak ważnych dla nowej lewicy kwestii obyczajowych. Nie jest prawdą, jakoby republikańscy konserwatyści byli przeciwko, np. homoseksualizmowi. Cała różnica z nową lewicą polega na tym, że nie może to być postawa powszechna, gdyż jako powszechna godzi w ład społeczny i jego spokojną reprodukcję. Natomiast jako postawa elity jest całkowicie zrozumiała i nie uniemożliwia szacunku, gdyż szacunek rodzi nie preferencja seksualna, ale przymioty społeczne. W gruncie rzeczy, nowa lewica jest od dawna gotowa na przyjęcie tej elitarystycznej koncepcji. Żiżek słusznie obnaża zakłamanie tej formacji politycznej, która nie przyjmuje do wiadomości wniosków z własnej historii i tradycji i buduje nowe posługując się najbardziej elitarystycznymi koncepcjami z arsenału prawicy. Do tego arsenału należą bowiem gesty rozdzierania szat nad "antyhumanizmem" przemocy rewolucyjnej, niszczącej korzenie "humanizmu dla wybrańców". To klasowe rozróżnienie w ogóle nie jest brane poważnie pod uwagę w poważnym dyskursie filozoficznym jako relikt stalinizmu z jego rozróżnieniem na, np. naukę burżuazyjną i marksistowską.
Żiżek nie namawia do rewolucji, a jego niechęć do Lenina jest równie mocna jak ta Agaty Bielik-Robson. Pokazuje jednak lewicy drogę niczym prorok i niczym prorok nie znajduje zrozumienia we własnym kraju, tj. na środkowo-wschodnim, europejskim zaścianku. Jeżeli nie od dziś popularność zdobywa teza, że zanika różnica między lewicą a prawicą, to nie jest to proces proporcjonalnego zanikania różnic z obu stron, proces obumierania lewicy jest procesem wzmacniania prawicy, która jako jedyny ideologiczny model w okresie ponowoczesnym wchłania pewne elementy legitymizacji systemu klasowego z frazeologii lewicowej. Żiżek pokazuje tylko drogę, na której znajduje się lewica nie chcąc przyjąć do wiadomości pewnej koniecznej ceny do zapłacenia w celu zachowania indywidualnego poczucia spójności. Trzeba znaleźć przyjemność w autodestrukcji. Następne pokolenia już będzie wolne od wyrzutów sumienia.
Trzeba mieć więc odwagę Lenina, ale jednocześnie zniszczyć samego siebie, aby zniszczyć w sobie Brechta i uniemożliwić recydywę Stalina. Zachowując świadomość tragiczną mamy przed oczyma farsę świata, jesteśmy moralnie lepsi od pozbawionych sumienia konserwatystów, którzy realizują nasze aspołeczne fantazje bez naszych oporów, w bezpiecznym świecie stabilnego ładu naturalnego.
A. Robson-Bielik cytuje z aprobatą Marshalla Bermana, który wskazuje na różnicę między: "marksizmem indywidualistycznym, który nie rezygnuje z pojęcia jednostki i na jej dobru opiera swą refleksję utopijną, oraz marksizmem strukturalistycznym, który postrzega indywidualizm jako szkodliwą, 'niespójną i pogmatwaną' ideologię mieszczańską. Opowiadając się po stronie prawdy i przeciw szczęściu, Żizek wpisuje się w tę drugą, nielubianą przez Bermana tendencję, która znosi interes indywidualny na rzecz jednej prawdy i reprezentującego ją 'spójnego i uporządkowanego' kolektywu. Pogarda dla szczęścia jako mrzonki 'ostatniego człowieka' może z jednej strony brzmieć niezwykle wzniośle i heroicznie, z drugiej strony jednak otwiera drogę postępującej dehumanizacji, w której znikają wszystkie bezpieczniki z mozołem wypracowane przez cywilizację zachodnią."
Należy zacząć od tego, że postawienie opozycji między marksizmem indywidualistycznym a kolektywistycznym jest nieuprawnionym zabiegiem. Konflikt, o którym traktuje marksizm nie zawiera się w tej opozycji pojęciowej. Prawda marksizmu jest prawdą walki klasowej, a nie kategorią ontologiczną. Jeśli zaś chodzi o "znoszenie interesu indywidualnego na rzecz jednej prawdy i reprezentującego ją 'spójnego i uporządkowanego' kolektywu", to mamy tu coś na kształt schizofrenii. Marksizmowi indywidualistycznemu przyporządkowuje się słusznie w powyższym cytacie z Bielik-Robson "refleksję utopijną", co oznacza, że realizacja powszechnego interesu indywidualistycznego należy do przedsięwzięć utopijnych, choć kierunkowo ważnych. Rzecz w tym, że jak zauważyliśmy wyżej, nieutopijna realizacja interesu indywidualnego (nie powszechna, ale selektywna) jest akurat możliwa jedynie w warunkach "spójnego i uporządkowanego kolektywu". Świadomość nieuchronnej kapitulacji przed ideologią konserwatywną jest aż nadto widoczna w tym toku rozumowania. Sprzeciw wobec książki Żiżka można więc odczytać jedynie jako sprzeciw wobec obnażenia prawdziwej, opisanej w niej, choć nie zawsze uświadomionej, strategii nowej lewicy. Żiżek postawił nową lewicę w sytuacji bezalternatywnej.
Z nową lewicą łączy go nienawiść do Lenina, ale odrzucając lewicę rewolucyjną, ma do zaproponowania nowej lewicy konsekwentnie tylko świadomość tragiczną. Wie, że nowa lewica nie jest do tego przygotowana, ponieważ ma postawę infantylną. Stawia ją więc wobec problemu bez litości.

7 stycznia 2007 r.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski


Załącznik:
TRUDNA MIŁOŚĆ
(o T-shirtach "Rewolucji u bram")

Krytyczna postawa Żiżka wobec rzeczywistości globalizmu sprawia, że tzw. nowa radykalna lewica usiłuje go wchłonąć jako jednego ze swoich. Istotnie, krytyka, jaką uprawia Żiżek, mieści się w ramach najszerszego pluralizmu koncepcji stanowiących podłoże antyglobalizmu, czyli współczesnej postaci ruchu postępowego. Trudno zresztą, żeby się nie mieściła w owej pojemnej formule, której założeniem jest skupianie wszelkiej formy oporu wobec dowolnej formy represji czy dyskryminacji. Żiżek żąda jednak dla swojej koncepcji miejsca wyróżnionego, uogólniającego ruch. A do tego miejsca jego koncepcji brak predyspozycji.
W takiej magmie, jaką stanowi ruch antyglobalistyczny naturalną koleją rzeczy odtwarzają się podziały. Magma jest bowiem niefunkcjonalna ze względu na nieuniknione wewnętrzne tarcia, chociaż sam ruch odzwierciedla pewne dążenie do uniwersalności. Uniwersalność ta jest jednak, jak to odkrywa Żiżek, fałszywa, gdyż brakuje jej zapośredniczenia szczególnego i partykularnego. Jednym słowem, w łonie ruchu antyglobalistycznego odradza się podział na lewicę i prawicę, w farsowej formie powtarzającej się historii, czyli jako zaprzeczenie tego podziału. Faktycznie, przy braku istotnych wyróżników lewicowości, podział ten bywa zamazywany. W efekcie Żiżek słusznie piętnuje tzw. nową radykalną lewicę za jej impotencję uniwersalistyczną, sam nie będąc zresztą lepszy.
Zasadniczo słuszny, jak uważa Żiżek, postulat antyglobalistyczny rozmienia się na drobne w szeregu walk partykularnych, drugorzędnych, bez idei organizującej całość.
Z krytyki owych walk (np. w obronie praw mniejszości seksualnych) rodzi się roszczenie antyglobalistycznych ruchów prawicowych do Żiżka piętnującego tzw. lewicę kulturową czy obyczajową. Wydaje się jednak, że wobec tych grup mogłaby znaleźć zastosowanie równie mocna krytyka w duchu Żiżka, również wytykająca brak ogólnego zamysłu politycznego, albowiem także prawicowy populizm nie spełnia postulatu uniwersalności.
Antyglobalistyczna wrogość Żiżka do establishmentu powoduje, że jest on bliski lewicy radykalnej, a jego postulat organizowania walki wokół nacisku na poszerzanie i pogłębianie praw człowieka nie jest jakoś szczególnie obcy nowej radykalnej lewicy. Tym trudniej zrozumieć, po co mu odwoływanie się do Lenina w krytyce lewicowych radykałów.
Sympatycy Żiżka, odwoływanie się do Lenina usprawiedliwiają zapewne chęcią epatowania burżuja, którego dawno już przestał przerażać wizerunek Che Guevary czy nawet samej Róży Luksemburg.
W przeciwieństwie do polskiego zaścianka, gdzie kołtuństwo tłumaczy się "własnym doświadczeniem komunistycznego totalitaryzmu", zachodnia lewicowość musi się licytować w radykalizmie. Dzięki Leninowi, Żiżek znajduje się dziś na czele stawki. Gromienie tzw. nowej radykalnej lewicy z lewa, przy pomocy Lenina, po to, aby kulminację znaleźć w działaniu na rzecz rozwijania praw człowieka, wydaje się skądinąd działaniem przesadnym w stosunku do potrzeb.
Żiżek usiłuje nas jednak przekonać, że jego odwołanie do Lenina ma głębszy sens. Jego diagnoza jest prosta: "dzisiejsza lewica doświadcza druzgoczącego końca całej epoki w dziejach ruchu postępowego." Jej antykapitalizm jest werbalny i bez pokrycia, ponieważ skupia się ona na zwalczaniu tych form dyskryminacji, które nie są szczególne dla tego systemu i uderzanie w nie w niczym nie narusza konstrukcji kapitalizmu. Wrażliwość na przejawy nędzy i wykluczenia społecznego nie jest wyróżnikiem dzisiejszej nowej lewicy - zgodnie ze sfetyszyzowaną mentalnością współczesnego społeczeństwa, wykonuje się różne symboliczne gesty, których celem jest nie tyle zniesienie społecznego antagonizmu, co odizolowanie się od problemu za pomocą mechanizmu podsuniętego przez sam usłużny kapitalizm - zapłacenia za oczyszczenie sumienia przy pomocy zbiórek pieniędzy czy organizacji działań pozarządowych. W ogólnej gorączkowości działań społecznych tzw. nowa radykalna lewica znajduje wiele powodów do samozadowolenia.
I to samozadowolenie jest gwałtownie wyszydzane przez Żiżka. Przekonanie o tym, że sytuacja podlegania wyzyskowi przez większość społeczeństwa składającego się z pracowników najemnych stwarza, w pozornej zgodzie z Marksem, sytuację spontanicznego buntu owych pracowników, jest podłożem samozadowolonego przeświadczenia o tym, że "popiera nas milcząca (póki co) większość". Żiżek ukazuje natomiast zaczerpnięte z popkultury przykłady świadczące o tym, że w społeczeństwie, w którym więzi społeczne uległy dematerializacji, gdyż oddzielone zostały od sfery materialnej produkcji, nie rozwija się samoświadomość mogąca zagrozić establishmentowi. Więzi społeczne podlegają tylko prawom fantazji, nie są więc oparciem dla budowy czegokolwiek - od życia osobistego do ruchu oporu.
Według Żiżka, doświadczenie krachu powinno zmuszać radykalną lewicę do "opracowania na nowo najbardziej podstawowych wytycznych projektu." I jak dodaje natychmiast, "właśnie taka sama sytuacja dała początek leninizmowi".
Rodzi się problem, czy należy konfrontację z systemem przeprowadzać na terenie, na którym możliwy jest (wrogi) kontakt, a więc na terenie kulturowo-obyczajowym, czy na terenie, który jest odrzucany przez obie strony konfliktu - "lewicę" i "prawicę" - czyli na terenie walki klasy robotniczej pogardliwie określanej jako XIX-wieczna. Walkę o prawa człowieka można prowadzić nie naruszając struktury klasowej i antagonizmu wynikającego ze stosunku pracy podporządkowanej prywatnemu interesowi. Walka z dyskryminacjami wszelkiego typu ma szanse powodzenia na zasadzie konsensu wypracowanego z czasem. Nie jest więc utopijna. Wymaga jednak akceptacji zasadniczych założeń systemu. Jednocześnie każda próba uderzenia w podstawy gospodarki wolnorynkowej pokazuje, że dopiero tutaj napotyka się na rzeczywisty opór. Walka z prawicą o swobody obyczajowe odsuwa faktyczną i realną konfrontację z podstawami systemu. Nawet zakładając zwycięstwo, dalsza walka o postulaty ekonomiczne okaże się blokowana nie tylko przez prawicę, ale i przez niedawnych sojuszników z lewej strony. Odsuwanie tej konfrontacji nawet w teorii powoduje spowolnienie świadomości, gdzie czai się rzeczywisty wróg.
Instrumentalnie potraktowany Lenin spełnia u Żiżka dwie funkcje: (a) jest straszakiem na lewicę, że jeśli nie stworzy ona projektu rzeczywiście alternatywnego wobec kapitalizmu, zostanie zmieciona jak niepotrzebny śmieć; (b) jest już pewną formą projektu odrodzicielskiego lewicy, którą trzeba wypełnić współczesną treścią, tzn. utopijną formą zdolną nadać ruchowi moment, w którym teoretyczny wgląd w rzeczywistość zleje się z energią mas w jedno.
Jeżeli Lenin, po zdradzie niemieckiej socjaldemokracji w obliczu wojny imperialistycznej, udał się na wieś, to nie bez znaczenia jest fakt, że zabrał się tam do lektury Hegla. Ta lektura dała mu możliwość odczytania na nowo Marksa i odrzucenia balastu naleciałości związanych z sukcesami niemieckiej socjaldemokracji, oswajanej przez państwo burżuazyjne. Lenin odrzucił koncepcję partii ogólnonarodowej, ujmującej się za ofiarą każdej dyskryminacji, od prostytutek począwszy. Zasadniczą kwestią było znalezienie na nowo podmiotu przewrotu społecznego, jakim była klasa robotnicza, i przywrócenie jej należnego miejsca w teorii i praktyce partii.
Było to również zgodne z treścią odnowy marksizmu poprzez walkę z "ortodoksyjnym", czyli pozornie naukowym trendem w obrębie teorii socjalistycznej, prowadzoną przez Różę Luksemburg w jej polemikach z Bernsteinem czy Kautskym. Ta odnowa dała grunt pod rewolucję - zarówno w Niemczech, jak i w Rosji. Gdyby Lenin miał to szczęście i zginął zanim rewolucja okazała się sukcesem, najlepiej zamordowany, jak Róża, co wcale nie było takie nierealne, byłby dziś, podobnie jak ona, idolem służącym do zadrukowywania koszulek noszonych przez modnych działaczy lewicowych. Żiżek wymaga i nie wymaga od współczesnego Lenina sukcesu. Po uniesieniu, w którym energia mas zostaje ukierunkowana na realną zmianę stosunków społecznych, zwycięska rewolucja pożera własne dzieci i tym podobne, rzekome prawdy banalne. Ten utopijny moment, którego powodzenie zależy od siły przekonania o jego absolutnej słuszności, nie może trwać wiecznie. Realia sprawowania władzy sprowadzają Lenina z "Państwa i rewolucji", gdzie zniesienie państwa wydawało się na wyciągnięcie ręki, do pragmatyka biurokracji państwowej - prostą drogą prowadząc do Stalina.
Tu rozumowanie Żiżka nie różni się od kanonu nowolewicowego radykalizmu. Jedynie w ramach licytowania się w radykalizmie koniecznego dla obudzenia odrętwiałej i zblazowanej sztucznymi podnietami nowej lewicy, sięga on po Lenina, wcielenie potwora, którego zaledwie stopień dzieli od potwora właściwego - Stalina. Paradoksalnie, w takim odczytaniu Lenina, Żiżek zbliża się do innego, coraz modniejszego trendu polegającego na "oddawaniu należnego" Stalinowi.
Upadek krajów tzw. realnego socjalizmu dał początek fali nostalgii za tamtymi czasami. Tolerancja wobec "pragmatyzmu" Stalina - w przeciwieństwie do "utopijności" Lenina - jest drugą stroną procesu, w którym lewica w sferze gospodarczej rejteruje na pozycje kapitalistyczne (pardon, wolnorynkowe), np. Chiny, upierając się przy dorabianej przy okazji przeideologizowanej socjalistycznej frazeologii. Na naszych oczach dokonuje się proces rehabilitacji Stalina, której Lenin nie doczeka z racji zdemaskowanej przez Żiżka groteskowości. Istnieje w tej kwestii pewna niekonsekwencja u Żiżka. Z jednej strony Lenin, ów pilny uczeń Hegla w przeddzień rewolucji, staje się czymś na kształt nieświadomego narzędzia ducha dziejów - postacią groteskową, ponieważ nieświadomym wykonawcą niezbędnego etapu w dziejach emancypacji ducha, z drugiej - jest jedynym świadomym znaczenia i pottencjału chwili, w której przyszło mu odegrać tak ważną rolę. Nakazem wyższej, dziejowej konieczności, jako pragmatyczny budowniczy Rosji Radzieckiej, Lenin rozpoczął wnet proces burzenie własnego dzieła, w czym zastąpił go Stalin. Stalinizm był więc formą powrotu historii na tory, z których wytrącił ją utopijny, acz w danym momencie jedyny konieczny dziejowo poryw Lenina.
W tej optyce, tzw. nowa radykalna lewica jest w swej całości spadkobiercą Stalina, albowiem ta tradycja antyutopijnej rewizji marksizmu prowadzonej przez II Międzynarodówkę została przywrócona w wyniku powrotu Stalina z krainy utopii. Oczywiście, naturalistyczne i deterministyczne cechy ortodoksji II Międzynarodówki są dziś przebrzmiałe, niemniej rdzeń koncepcji - trzymanie się oddziaływania na to, co możliwe, a więc na prawa człowieka - są dziś jak najbardziej aktualne. I tu Żiżek pozostaje w kręgu radykalnej nowej lewicy.
Piętnowanie przemocy rewolucyjnej jest oczywistym nieporozumieniem, szczególnie z perspektywy humanizmu jakkolwiek pojętego. Żiżek nie szczędzi sarkastycznych uwag pod adresem płytkiego humanizmu odnoszącego się do siebie i własnego kręgu, ślepego na brutalność będącą codziennością życia przytłaczającej większości mieszkańców planety. Rozróżnia także między brutalnością wynikającą z przygniatającej machiny władzy a rytualną brutalnością życia poza szklanym kloszem wyższych warstw rozwiniętych społeczeństw.
W pewnym sensie Żizek epatuje poprawnego politycznie nowolewicowego radykała ukazując mu społeczne znaczenie różnych odzywek, kwalifikowanych jako rasistowskie czy seksistowskie. Obnaża nieprawdopodobny wręcz prymitywizm werbalnego nakazu poprawności politycznej przy niezmienionych, ba, utrwalanych strukturach społecznych generujących owe zakazane zachowania czy formy wyrażania się. Lewicowi radykałowie tkwią w tym samym zakłamaniu, jakie cechuje slogan o wolnym rynku. Wiadomo, że od samego początku wolny rynek wymagał protez ochronnych sprzecznych z zasadami wolnego przepływu towarów czy kapitału. I tak jest nadal. Podobnie nowolewicowe zasady całkowitej tolerancji dla wszelkich zachowań uzasadnianych (na modłę burżuazyjną) skłonnościami jednostki nie są nieograniczone. Wątłe roślinki indywidualizmu przeflancowane na grunt zachowań społecznych, z definicji zbiorowych, wymagają troskliwej, wręcz totalitarnej opieki nie dopuszczającej do ich zagłuszenia przez chwasty - owe do znudzenia przywoływane przez Żiżka przykłady nietolerancji wobec spontanicznej jouissance (zwierzęcej przyjemności) nietolerowalnego Innego.
Zasadniczo przemoc rewolucji według Żiżka (i według wszelkiej antyrewolucyjnej wulgaty) odnosi się do uwolnionego potencjału resentymentu tłumu (motłochu), przed którym drży lewicowy radykał i dlatego usiłuje go ujarzmić przy pomocy całej masy różnych mniej lub bardziej zorganizowanych ruchów, nad którymi mają kontrolę jednostki wyżej uświadomione. Zwycięska rewolucja wprowadza nowy, rewolucyjny porządek, a represje wobec przedstawicieli starych klas panujących są podejmowane w majestacie państwa prawa. Ponieważ nowe państwo nie jest akceptowane przez otoczenie ancien regime'u, nie działa nawet Heglowskie machnięcie ręką, że lepsze są pomyłki władzy sądowniczej w aureoli władzy państwowej niż słuszne vendetty. Niemniej Żizek pisze, że terror państwa Lenina istniał otwarcie, w przeciwieństwie do terroru państwa Stalina. Co paradoksalnie zbliża państwo Stalina do państwa współczesnego i stanowi jeszcze jedną przesłankę możliwości rehabilitacji Stalina jako ostatecznego antidotum na Lenina.
Inną przesłanką przemocy w rewolucji jest kontrrewolucja, a wtedy oceny są generowane przez ostateczny wybór: za czy przeciw rewolucji.
Jeżeli Róża Luksemburg może być ikoną współczesnej socjaldemokracji, i jeżeli dziś nikt jej nie rozlicza za przemoc rewolucyjną, to tylko dlatego, że jak zawsze działa prawo kontrastu, tła, na którym ocenia się wydarzenia. Tło nie jest nigdy neutralne. Rewolucja niemiecka przegrała i nie ma już dla humanistów znaczenia, jakim kosztem - stawka była warta swej ceny. Zasługą Róży Luksemburg było wręcz to, że przegrała i za to ją kochają dzisiejsi socjaldemokraci. Obnażają jednocześnie zakłamanie swej humanitarnej troski o przemoc rewolucyjną. Została ona zrównoważona przemocą kontrrewolucyjną i wszystko jest OK., ofiara i oprawcy mogą dziś należeć symbolicznie do jednej organizacji, do jednej tradycji socjaldemokratycznej. Żiżek pisze wręcz o przeciwstawieniu Lenina Róży Luksemburg. "Wielkość Lenina polegała na tym, że w tej katastrofalnej sytuacji nie obawiał się sukcesu - w przeciwieństwie do negatywnego patosu wyczuwalnego u Róży Luksemburg (...)", dla której "przyznanie się do porażki obnażającej prawdę sytuacji jest aktem najwyższego autentyzmu". Teza wątpliwa, to raczej dla Żiżka i lewicowych radykałów porażka jest owym aktem, nie dla Róży, ale źródło odmienności oceny Luksemburg i Lenina jest tu jasno pokazane.
Po druzgoczącej krytyce tzw. nowej radykalnej lewicy, propozycje pozytywne Żiżka brzmią bardzo skromnie. Schowane za barierą wielkiego słowotoku, błyskotliwych i zapewne nieprzypadkowych przykładów ze świata masowej kultury mają obnażać miałkość radykalno-lewicowej kontestacji i faktycznie tę rolę spełniają. Atak jest przeprowadzany z pozycji nie obawiających się epatować flirtem z konserwatyzmem obyczajowym, choć Żiżek nie daje się wtłoczyć w ramy owego konserwatyzmu. Ma tylko ironiczny dystans do nadpobudliwego monotematyzmu lewicowych radykałów mocą swej pozycji społecznej skazanych na dostrzeganie dyskryminacji jedynie w obrębie własnego, ciasnego horyzontu mieszczańskiego.
Według Żiżka "prywatna własność środków produkcji straciła wszelkie znaczenie", ale nie oznacza to bynajmniej, że uległa jakiemuś uspołecznieniu. Zmienił się jej charakter. Zamiast szukać, jak antyglobaliści, wszelkiego zła w korporacjach, ukazuje podporządkowanie owych korporacji w ramach światowego systemu bankowego. Żądania antyglobalistów pod adresem korporacji są więc z tego punktu widzenia skierowane pod niewłaściwy adres. W skali świata natomiast odtwarza się podział na produkcję materialną stanowiącą niewidzialną podstawę wirtualnego świata, w którym żyjemy, i produkcję niematerialną. Niemniej, dla Żiżka to zjawisko nie stanowi podstawy dla odnowy znaczenia klasy robotniczej. Dla niego "autentyczna klasa robotnicza po prostu nie istnieje" i tu również jest zgodny z dzisiejszą radykalną lewicą.
Można powiedzieć, że jego pozytywna koncepcja polityczna nie istnieje podobnie jak w przypadku chłostanych przezeń radykałów. Postulat partii z "Co robić?", z braku podmiotu, staje się w jego przypadku rehabilitacją jakobińskiej czy spiskowej organizacji czekającej na moment historyczny bez jakiegokolwiek konkretnego punktu widzenia, który dawałby możliwość krytycznego przewartościowania dotychczasowej ideologii. Postulat takiej partii, która "nadałaby wrzeniu formę uniwersalnego żądania" jest nierealny bez podmiotu, w którym ucieleśniłaby się owa uniwersalność właśnie poprzez partykularyzm i szczegółowość jego żądań. Czym miałby się różnić Żiżek od radykałów, gdyby jego postulat walki o stopniowe rozszerzanie zakresu praw człowieka miał być celem spiskowej organizacji? Można powiedzieć, że masoneria jest jego idealnym wzorcem. Jakie masy miałby pociągnąć taki postulat w owej krytycznej chwili utopijnego uniesienia?
Krytyka Żiżka jest meta-krytyką . Ma on świadomość konieczności krytyki, ba, uprawia tę krytykę, ale nie uprawia jej z żadnego trwałego i sensownego punktu widzenia, który poddawałby się falsyfikacji i tym samym dawał szansę wyjścia z impasu. W pewnym sensie do niego samego odnieść można zarzut, że krytykuje tylko po to, aby nic nie uległo zmianie.
19 grudnia 2006 r.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski

autor: BB, data nadania: 2007-01-08 18:42:21, suma postów tego autora: 4605

Przeciw naśladownictwu

Polska nie może mechanicznie powielać etapów rozwoju Zachodu. Na powtarzanie rewolucji roku 1968 jest tu już za późno. Zresztą jej efekty, niekoniecznie "emancypacyjne" już tutaj są zapośrednictwem popkultury oraz wszelkich importowanych wzorców.
Jeśli pol pop jest fasadą, to naiwna walka o prawa "dyskryminowanych" grup - feminizm, wyzwalanie mniejszości - jest ruchem pozornym w ramach fasady..

autor: ABCD, data nadania: 2007-01-08 22:49:17, suma postów tego autora: 20871

Higiena

Czy reprezentanci duetu egzotycznego muszą wszędzie gdzie tylko się da wklejać swoje teksty ? Jeżeli ktoś nimi jest zainteresowany to z pewnością już dawno je przeczytał .

autor: Saint_Just, data nadania: 2007-01-08 23:36:20, suma postów tego autora: 201

Polska a '68

Jeśli nie mamy naśladować, to musimy mieć coś własnego do zaoferowania, a w kwestiach, które na zachodzie jakoś, mimo wszystko na plus zmienił rok '68(prawa kobiet, mniejszości seksualnych) my sami nie mamy nic do zaoferowania, poza pełnymi udanej troski i pustosłowia papieskimi homiliami.

Oczywiście, te zmiany dochodzą do nas przez popkulturę, ale czy przekładają się na praktykę społeczny albo chociaż na język jakim się mówi w debacie publicznej?

autor: Tulse Luper, data nadania: 2007-01-08 23:50:06, suma postów tego autora: 110

ABCD

Widzę, że już się trochę uspokoiliście. I bardzo dobrze, bo gdyby "atmosfera dyskusji" dalej poszła w tym kierunku, to jeszcze byście się zapędzili i zaczęli cytować Mussoliniego alboco. Retoryka aż się o to prosi.
Z twoim błyskotliwym koleżką będę dyskutował pod warunkiem, że choć na jakiś czas odstawi sterydy, których najwyraźniej nadużywa. Mam nadzieję, że sadystyczna przyjemność jaką zdajecie się odczuwać w podobnych "seansikach nienawiści", jak to nazywasz, jest tylko miarą waszej mizerii i frustracji. No cóż, wyrazy współczucia.

Nie będę się długo rozwodzić i odniosę sie tylko do zarzutu o naziola z Wyborki. Grzeczne zapytanie: gdzie ja coś takiego insynuuję? Przeczytaj sobie choćby dwa ostatnie zdania poprzedniego posta, gdzie tam naziol? Mówiłem o czymś wręcz przeciwnym - o "centrowości" i "zdrowym rozsądku" jako politycznej poprawności, którą reprezentrujesz. Dodam jeszcze, że z tego, co pamiętam 1) popierasz pomysły zaostrzenia "dyscypliny" w szkołach, wzmorzoną kontrolę uczniów, 2) pomysły ministra Ziobry z zaostrzeniem kar nie budzą w tobie żadnego sprzeciwu, ich krytyka natomiast wywołuje kpiny 3) zaangażowanie w konflikt bliskowschodni (np. portal viva palestyna) wykraczające poza ostrożną krytykę Izraela, cynicznie (i w zgodzie z najgorszą pol. porawnoscią, a jakże!! GW!) nazywasz "antysemityzmem" i "popieraniem terroryzmu".
O poparciu dla obwołania Chrystusa królem już nie wspomnę.

Wasz sprzeciw wobec kapitalizmu, wbrew buńczucznym derklaracjom koleżki, też jest dosyć podejrzany. Tak na podstawie sympatii (choćby Dmowski) wnioskuję, że kluczowa jest dla was opozycja obcego/swojego kapitału. Gdyby "Oni"(Obcy Kapitaliści) nas nie okradali, wtedy "My" (rodzimi Polacy) kooperowalibyśmy bezkonfliktowo itd itd.

A na koniec zdradzę wam istotę sprawy. Wiecie dlaczego najbardziej ze wszystkiego nienawidzicie tej waszej "nowej lewicy" (czyli tak naprawdę zwykłej), oskarżając ją wręcz o całe zepsucie tego świata, łącznie z historycznym wpływem na sposób działania administraci Waszyngtonu? I dlaczego z takim histerycznym zapałem usiłujecie dowieść jej rzekomego uzależnienia od GW w Polsce? Bo samo jej istnienie jest dla was bezustanną obelgą - świadectwem waszej zbyteczności i zarazem główną podporą waszej tożsamości politycznej. Stąd te internetowe seansiki i kampanie oszczerstw - są po prostu formą waszej konsolidacji środowiskowej i odreagowania kompleksu.
P.S. Pewnie zaraz znowu usłyszę historyjkę, podobną do tej, że "na początku Żydzi zabili Jezusa Chrystusa, więc musimy stać się narzędziem Sprawiedliwości"...

autor: sal paradise, data nadania: 2007-01-08 23:55:15, suma postów tego autora: 1199

...

Gdybyś, Pankinku, brał więcej sterydów, a jarał mniej świństw, to może byś doszedł do bardziej błyskotliwych wniosków.

To wałkowanie tematu, jak to wy jesteście bardzo ale to bardzo przeciwko kapitalizmowi, a my to tylko przeciwko "obcemu" (aż się dziwię, że nie napisałeś wprost, że podobno nienawidzimy Żydów - nie byłeś ostatnio na korkach u Zgliczyńskiego?), ma tyle wspólnego z realiami, co i większość twego bełkotu. O tym, kto czego nienawidzi i co krytykuje, świadczy nie tylko pustosłowie, ale też fakty, takie m.in. jak to kto, kiedy i jak mocno jakie zjawiska krytykował, a także jakie kto zajmuje miejsce w stratyfikacji klasowej i jakie chce zajmować. Zabawne jest to, że o swojej lewicowości i braku jej u innych mówią kolesie, którzy polski i globalny kapitalizm krytykują nader bojaźliwie i od niedawna, za to aż się spocili od promowania burżuazyjnych fanaberii w rodzaju praw gejów (ile to wysiłku poświęcał gejom np. Karol Marks?), i którzy w dodatku zajmują się głównie towarzysko-ideologiczną obsługą burżuazji (tak czyni wypromowane i finansowane przez wielki biznes oraz liberalną oligarchię środowisko Sierakowskiego).

autor: Durango 95, data nadania: 2007-01-09 00:08:31, suma postów tego autora: 3848

Ależ skąd!

Czemu myślisz, salu, że ciebie nienawidzimy?
W moich stronach rodzinnych jest powiedzenie: "mieć kogoś za psi pazur". I tak właśnie jest w tym wypadku.

autor: ABCD, data nadania: 2007-01-09 00:09:58, suma postów tego autora: 20871

O Michniku

Dodam jeszcze, że GW niewątpliwie rozgrywa lęk przed Mocherami. Tyle że nikt o lewicowych poglądach tego faktu nie neguje. Każdy to wie. Natomiast wy muiscie to za wszelką cene zatrzeć, projektując te scenariusze konszachtów z GW, jako ratunek dla waszej kruchej (bo dosyć bezideowej) tożsamości.

autor: sal paradise, data nadania: 2007-01-09 00:12:35, suma postów tego autora: 1199

Tulse Luper

Z tego, co ja widzę, to pseudolewicowi centryści typu Marek Borowski wręcz kochają tematykę praw kobiet czy mniejszoci seksualnych. A dlaczego? Bo wiedzą, że jest ona nieszkodliwa dla "systemu".

autor: ABCD, data nadania: 2007-01-09 00:16:11, suma postów tego autora: 20871

MINIMUM

O zbliżeniu środowiska "Książki i Prasy" z otoczką "Krytyki Politycznej" świadczą nie tylko wspólne imprezy czy wspólna księgarnia w REDakcji "Krytyki Politycznej", ale również owe wspólne "minimalne standardy poprawności politycznej". Te minimum najlepiej chyba wyraził Sławomir Sierakowski we wstępie do "Rewolucji u bram":

"Celem lewicy nie jest zatem, jak to nieraz można usłyszeć, walka z wykluczeniem jako takim, ale walka o ustanowienie granic tego pola w zgodzie z własnymi ideałami. A zatem o wykluczenie z niego na przykład rasistowskich albo homofobicznych głosów. Celem nie jest zatem jakiś nierealizowalny pełen pluralizm, ale stworzenie przestrzeni, w której pewne praktyki, uważane przez lewicę za szkodliwe, staną się niedopuszczalne".

Według red. Pawła Lisickiego z "Rzeczpospolitej": "Pierwszy raz w Polsce tak wyraźnie został sformułowany, i to przez publicystę należącego do tzw. mainstreamu, postulat wykluczenia z debaty inaczej myślących." Niewątpliwie takie minimum pachnie ostracyzmem politycznym i towarzyskim jedynie na salonach. Jednak sformułowanie "uważane przez lewicę za szkodliwe" jest na tyle pojemne, że bez trudu mieścimy się w nim również my - krytycy poprawności politycznej. Przykładów nie brakuje. Zresztą przykład, wspomniany przez S. Sierakowskiego, zawsze można zmienić, by wyeliminować choćby "lewe skrzydło nazizmu".

autor: BB, data nadania: 2007-01-09 00:43:39, suma postów tego autora: 4605

Z 1968 jest taki problem

że jak do tej pory zadomowiły się u nas jedynie jej popłuczyny, czyli sposób w jaki została zneutralizowana przez późny kapitalizm - slogany o samorealizacji, i inne elementy kultury przetworzone w towar rozpowszechniane wśród ludzi bogatych. Zaś faktyczne, wciąż odczuwalne na Zachodzie, choć nie tak widoczne zdobycze są w Polsce przedmiotem bezsustannej nagonki. Nie przypadkiem. W Polsce akceptowane są tylko elementy skrajnie liberalne, zaś to co najlepsze zostaje zastąpione przez lokalny substytut - czyli rodzimy konserwatyzm. I tak odbijają między sobą tę piłeczkę - balanga w drogim klubie, a potem do kościoła, żeby w tym wyjałowionym światku zaspokoić "potrzebę duchowości".

autor: sal paradise, data nadania: 2007-01-09 00:59:38, suma postów tego autora: 1199

...

Mógłbyś się Pankin w końcu zdecydować w kwestii tego, kim jesteśmy - czy groźnymi, faszystowsko-moherowymi fanatykami, czy dość bezideowymi luzakami. No jak to w końcu jest? Bo błądzimy po omacku, oświeć nas!

Współpraca "radykalnej" lewicy z Wyborczą i jej mentalne poddaństwo wobec tego środowiska nie są żadnymi projekcjami, lecz faktami. Wystarczy wspomnieć, że w Wyborczej publikowała czołówka "radykalnych" publicystów, że Wyborcza niejednokrotnie promowała ich działania, że część "nowej lewicy" ma tam wręcz etaty lub regularne przychody z wierszówki, że Jaco Żakowski czy Arturek Domosławski są często zapraszani na lewackie spędy, że np. Krytyka Polityczna powstała za pieniądze jednego z głównych akcjonariuszy Agora S.A., Bujaka. Takich przykładów, konkretnych i łatwych do sprawdzenia są dziesiątki. Ale nie, skądże, nasza radykalna lewica w żaden sposób nie kolaboruje z dziennikiem wyznawców św. Balcerowicza, och nie.

autor: Durango 95, data nadania: 2007-01-09 01:44:36, suma postów tego autora: 3848

68

1.Marek Borowski bojownikiem o prawa gejów, czy kobiet? Pierwsz e słyszę. Jak SLD miało cztery lata władze, to nic w tej dziedzinie nie zrobiło, w imię "zgody" z kościołem.
2.Sal ma rację co do recepcji rewolucji obyczajowej w Polsce, u nas układ hegemoniczny w debacie publicznej jest zupełnie inny niż w lib. demokr. zachodu. Polski "liberalny konsensus" to zupełnie co innego niż francuski, czy brytyjski. Tutaj hegemoniczna ideologia nawet nie stara się "rekrutować" różnych mniejszościowych grup do późnokapitalistycznej demokr.-liberalnej, by osłabić ich ewentualny rewolucyjny potencjał.

autor: Tulse Luper, data nadania: 2007-01-09 02:19:08, suma postów tego autora: 110

Lewica o "Gazecie"

Twierdzisz, drogi salu, że to my, bardzo źli ludzie, "projektujemy scenariusze konszachtów" polskiej nowej lewicy z GW? Racz rzucić okiem na cytaty z jednego z twoich idoli:
"... w Gazecie Wyborczej, dzienniku znanych z podejmowania tzw. trudnych tematów, odbrązowiających historę Polski i Polaków"
"Gazetę Wyborczą czytam od początku jej istnienia. To ona stała się miejscem pracy dla wielu moich przyjaciół, w tym autorów Lewej Nogi, a nawet jej współzałożyciela. Uważam ją za najlepszy polski dziennik, który publikuje więcej ważnych tekstów niż inne polskie pisma razem wzięte".
(Por. Stefan Zgliczyński, Jedwabne jest wszędzie, Psy wojny, Lewą Nogą numer 13 i 15)

autor: ABCD, data nadania: 2007-01-09 07:49:35, suma postów tego autora: 20871

RADYKALNE SKRZYDŁO "ODPOWIEDZIALNEJ LEWICY"

Wykluczanie i usuwanie z salonów takich lub innych "barbarzyńców" nie jest zresztą domeną "poprawnej politycznie lewicy", ale każdej "odpowiedzialnej lewicy" i dominującej prawicy (wśród wykluczających "barbarzyńców" znajduje się także ABCD wraz ze swymi licznymi mutacjami). Poprawna polityczna lewica jest zatem instytucjonalizującym się radykalnym skrzydłem "odpowiedzialnej lewicy".

autor: BB, data nadania: 2007-01-09 08:45:18, suma postów tego autora: 4605

BB

To jest akurat postulat Zizka albo Laclau i Mouffe, nie jestem pewien, Sierakowski ją tylko powtórzył albo zinterpretował (bo mogła brzmieć trochę inaczej). Bardzo zresztą słuszny. Czym jest pogląd skrajnie homofobiczny? Np. żądanem przymusowego leczenia homo. To tak jakby ktoś rządał żeby ogolić wszystkich cudzoziwmców albo wysterylizować otyłe kobiety. Z takimi ludźmi NIE NALEŻY rozmawiać, nie należy ich dopuszczać do dialogu jako partnerów dyskusji. Bo w ten spsób się ich tylko legitymizuje ich pogląd, andaje się im pozór czegoś,c zwego można racjonalnie bronić,. podczas gdy to naga bezczelna agresja.

autor: sal paradise, data nadania: 2007-01-09 09:46:47, suma postów tego autora: 1199

drogie BB

skądinąd właśnie ten postulat jest waszym upragnionym zerwaniem z miękiszem obrony mniejszości, i "tolerancji" włąściwym dla tzw. kulturalizmu nowej lewicy, a także z ową nieszczęśną logiką wiktymizacji, czyli stawianiem się w roli słabszego. Wyobraźcie sobie, że pojutrze komuś przyjkdzie do głowy, żeby karać każdego kto ośmieli się w jakikolwiek sposób zakwestionować Święte Prawo Własności. Należy to uznać za ekstremizm i nie wchodzić z takimi ludźmi w żaden dialog, a nie dyskutować w stylu "no tak - co prawda, ale". Poza tym w tym postulacie nie chodzi o nieokreślone "wykluczenie" (to propaganda) lecz o taki język, który nie jest już nastawiony na przekonanie drugiej strony do czegokolwiek. Trzeba zdać sobie sprawe, że ich i tak się nie przekona, trzeba ich nazywać, mówić kim oni są i walczyć z nimi. I między innymi mówić, że z tym a tym (powyżej) nie będzie po prostu dyskutować, i że ma się do tego pełne prawo.

autor: sal paradise, data nadania: 2007-01-09 10:04:42, suma postów tego autora: 1199

Ok, salu...

... ale mam prośbę. Nie jojczcie na hegemoniczny dyskurs prawicy, jeśli ktoś skutecznie wykorzysta normy politycznej poprawności (zwłaszcza te, które wykluczają afirmatywny stosunek do OBYDWU totalitaryzmów, negowanie lub trywializowanie zbrodni komunistycznych albo propagandowe popieranie aktów terrorystycznych) przeciwko epigonom New Left.

autor: ABCD, data nadania: 2007-01-09 10:31:31, suma postów tego autora: 20871

Kto kogo?

Moglibyście po za tym zauważyć, kochani epigoni, że wasz nowy idol Zizek zwraca uwagę, iż New Left na niejednym polu - między innymi, ocen historycznych - przegrywa walkę o hegemonię kulturową. Tak więc to nie jej epigoni będą wykluczać, ale raczej na odwrót (czy - jak woleliby pewnie BB) przeciwnie.

autor: ABCD, data nadania: 2007-01-09 10:41:55, suma postów tego autora: 20871

OCZYWISTE SŁABOŚCI NOWEJ LEWICY

O "zerwaniu z miękiszem obrony mniejszości" i "tolerancji" nie ma przecież mowy. Zgódźmy się przynajmniej z Agatą Bielik-Robson w kwestii "oczywistych słabości Nowej Lewicy", czyli "ZAGUBIENIA SIĘ w obsługiwaniu partykularnych interesów kolejnych mniejszości, i na równie oczywistej niechęci do kapitalizmu w jego ostatniej, drapieżno-neoliberalnej odsłonie".
Przy oczywistym zagubieniu się nowej lewicy "minimalny standard poprawności politycznej" pełni rolę swoistego azymutu, który nową lewicę prowadzi na manowce.

autor: BB, data nadania: 2007-01-09 11:12:23, suma postów tego autora: 4605

Co i kogo wykluczać?

Z debaty publicznej należy przede wszystkim wykluczać kłamstwo.
Powyżej, Szanowny Kolega sal paradise minął się z prawdą, zapewniając że liderzy polskiej odmiany New Left nie mają bliskich związków, towarzyskich, ideowych, autorskich i redaktorskich z Gazetą Wyborczą, mimo iż jeden z nich, SWtefan Zgliczyński, stwierdza coś dokładnie innego. Nierzetelnie głosi on również, że jego adwersarze są wielbicielami Dmowskiego (że im się nie podoba głupia krytyka tej postaci to przecież co innego), że bezkrytycznie popierają polski kapitał, a nawet - że opowiadają sie za inicjatywą "Jezus Chrystus - Królem Polski". Wszystko to jest (chyba świadomym) fałszem.
Jakie wnioski?

autor: ABCD, data nadania: 2007-01-09 13:39:08, suma postów tego autora: 20871

Drogi Salu

Sytuacja, w której racje przeciwstawnych stron znajdują wyrównany posłuch znamionuje okres kryzysu społeczeństwa. Załamanie się systemu wartości (jakbyśmy go nie oceniali - negatywnie lub pozytywnie) staje się faktem. Odwoływanie się do oczywistości wykluczania języka nienawiści czy do innych pięknych postulatów ma tę ułomność, że nie przekonuje strony przeciwnej. Jak sam piszesz - język, jakim się wtedy posługujesz nie ma więc na celu przekonanie kogokolwiek. Problem w tym, że piętnowanie terminami z dziedziny moralności jest zajęciem jałowym, albowiem druga strona ma swoje racje moralne (na tym polega kryzys systemu wartości). Niby ten sam "dekalog", ale inaczej zhierarchizowany. Jako znawca marksizmu powinieneś wiedzieć, że w takich sytuacjach sensownym jest odwoływanie się do racji interesów klasowych, czyli wyjaśnianie, jak się mają głoszone zasady "dekalogu" do konkretnego interesu klasowego, a nie do ogólnoludzkiego systemu wartości, bo ten właśnie padł na pysk. Numerem popisowym tzw. lewicy jest wtedy hasło "nie ma demokracji dla wrogów demokracji", czyli wybrnięcie z kłopotu za pomocą zawieszania własnych norm etycznych. Po co? Po to tylko, aby wykluczenie z demokracji maskowało rzeczywistą nienawiść i bezradność, jakiej nie wypada ukazywać poprawnym politycznie radykałom. Potępienie musi mieć rację wyższą, Boską, etyczną, nie wystarczy partykularyzm klasowy. Chcecie mieć placet bezinteresownego uzasadnienia moralnego w miejsce instynktownej niechęci klasowej. Ale to jest takie beznamiętne, a poza tym, co gorsza - kompletnie nieskuteczne. Chyba że ma się władzę. Wtedy tchórzliwy zazwyczaj inteligent znajduje upodobanie w upajaniu się instynktem tłumu-drapieżcy. Stosuje się to obu stron, nie tylko do radykałów lewicy. Zjawiska są symptomami i nie należy się na nie obrażać. Należy znaleźć skuteczny środek na rozwiązanie konkretnego kryzysu społecznego. Wy chcecie leczyć symptomy, a nie chorobę.

autor: BB, data nadania: 2007-01-09 21:53:02, suma postów tego autora: 4605

Wykluczanie

Na szczęście tow. Pankin vel sal paradise może sobie wykluczać jedynie któregoś z jeszcze bardziej marginalnych niż on sam uczestników imprez w którymś z lewackich saloników. Bo ogólnie biorąc, epoka dominacji polit-poprawności odchodzi do lamusa. W Polsce wszystko dzieje się z opóźnieniem, więc taki Sierakowski może być jeszcze na wznoszącej fali, ale na Zachodzie specjaliści od antyrasizmu, antyhomofobii, feminizmu i tego typu burżujskich zabaw są już w odwrocie. A i w Polsce się to zaczyna, raz ze względu, że nasz lud jest mniej nowomodny niż tamtejszy, dwa że od mód z Paryża nasza elitka woli te z USA, a trzy, że zwolennicy polit-poprawności mają wyjątkowy talent do autokompromitacji (casus Samsona czy Mola, he, he, he). Ponieważ towarzyszy temu inwazja skrajnego liberalizmu gospodarczego, to powstają świetne warunki do odrodzenia "starej" lewicy. Czekajmy zatem na nowego Lenina, który w pierwszej kolejności sprzątnie z lewicy wyznawców michnikizmu-kuronizmu. A po rewolucji tow. Pankin będzie nam latał po piwo :-)

autor: Durango 95, data nadania: 2007-01-09 23:00:58, suma postów tego autora: 3848

BB

generalnie chyba dotknęliście dośc ciekawego problemu z tym cytatem z Sierakowskiego. Być może w ogóle nie został on dotąd zbyt dobrze rozpoznany. Jednak przynajmnej na tyle, iż widać, że w podstawowowych kwestiach się mylicie.

Po pierwsze - dezinterpretujecie. Nikt nie twierdzi, że nie chce nikogo przekonać, tylko że nie należy próbować przekonywać PRZECIWNIKA politycznego, wchodząc z nim w fikcyjny dialog. Nie należy patrzeć na siebie z jego perspektywy i dążyć do wypracowania jakiegoś (pozornego) konsensusu, jakiejś "komunikacji" a la Habermas - tak jak ostatnio robiła to socjaldemokracja patrząc na siebie oczami liberałów i stopniowo rezygnując z własnego języka.
Dlatego - po drugie - nie chodzi tu też o powoływanie się na jakieś wyprane z treści "wspólne zasady moralne" i o moralne piętnowanie przeciwnika. Przeciwnie, wbrew temu co mówicie i w zgodzie z tym, co sami chcecie, tego rodzaju strategia POLEGA WŁASNIE na akceptacji włąsnej stronniczości, czy - jak kto chce - "partykularności". O tyle jak najbardziej tzreba posługiwać się językiem klas, bo bez tego ani rusz. Tyle, że w innym sensie niż wy, gdy prawicie o tym waszym "interesie klasowym proletariatu" jako ostatecznym i jedynym punkcie oparcia. Czytacie Zizka, więc wiecie, że operuje on pojęciem "uniwersalnej partykularności" - czyli takiej, która co prawda jest nastawiona inkluzywnie, oferuje pewien pozytywny projekt wszystkim i nie opiera się na jakimś "wykluczaniu wrogów", ale mimo to zakłada tworzenie języka, który byłby wspólny i ZARAZEM własny (kiedyś w lepszym marksizmie nieco podobnie rozumiano "historyczną misję proletariatu"). Chodzi o rezygnację z tzw. "uniwersalności fałszywej", opartej na (zawsze pozornym) pluralizmie, poprawności politycznej, fikcyjnej neutralności, zaklinaniu przeciwników politycznych i proszeniu ich o cokolwiek - np. o choć trochę przyzwoitości odnośnie praw pracownicznych w imie wspónego interesu społeczeństwa, o "kompromis" aborcyjny itp. Bo to tylko ich ośmiela. Bo na takiej zasadzie lewica oddała już w całości pole przeciwnikowi.

Krótko mówiąc: chodzi o promowanie określonej wizji politycznej, która jest świadoma tego, że jest perpsektywiczna, i że wyklucza inne - np. "demokratycznego socjalizmu". Z tego co wiem, w myśl Z. i pokrewnych teoretyków, warunkiem realizacji podobnego projektu musi być właśnie nazywanie skrajnej prawicy po imieniu, interpretowanie jej według WŁASNYCH kryteriów i NIE wchodzenie w "dialog". Zdaje się że przy tym chodzi im o przywrócenie źródłowego sensu demoracji jako "agonu" czy coś takiego ("przeciwnik" zamiast "wroga" itp.). W tym sensie należy brać te wypowiedź Sieraka.
Z poprawnością polityczną ma to mało wspólnego.
I tyle.

autor: sal paradise, data nadania: 2007-01-10 23:44:00, suma postów tego autora: 1199

INNA - KLASOWA PERSPEKTYWA POLITYCZNA

Sal,
Mamy całkowicie inną perspektywę. Ale na początek zgoda, co do tego, że nie chodzi o przekonywanie przeciwnika politycznego, tym bardziej wchodzić z nim w fikcyjny dialog. Nie chodzi też o patrzenie na siebie oczyma tegoż przeciwnika (tanie psychologizowanie) i rezygnowanie z własnego języka. Czyli – przyjmowanie w rezultacie stanowiska przeciwnika. Problem w tym, jak zdefiniować owego przeciwnika? Dla Was jest to oczywistość: faszyści. Równie oczywiste jest dla Was definiowanie faszystów.
Mniejsza o to, że w kwestii tej nader łatwo przychodzi zrównywanie "dwóch totalitaryzmów" w celu ukazania swojej (radykalnej, acz nie skrajnej) obiektywnej postawy – bo przecież nie o taką "stronniczość" radykał lewicowy będzie kruszył kopie.
Ważniejsze, że poza tym radykalnym wykluczeniem mamy pole dialogu z całą resztą. I tu obowiązują zasady przekonywania. Choć nie bardzo chwytamy, czy według Ciebie nie należy przekonywać "wroga" czy też i "przeciwnika"? A może należy przekonywać przeciwnika, ale już nie wroga? To chyba miałoby większy sens, bo to wroga wyrzuca się poza nawias dialogu (fikcyjnego).
OK., no to co robimy z przeciwnikiem? Rozumiemy, że przeciwnikiem może być, np. socjalizm demokratyczny, według Twojego przykładu. Albo neoliberalizm. Ale z tym przeciwnikiem można i należy prowadzić dialog, bo to jeszcze
nie faszyści – chyba?
No to prowadząc dialog można ulegać wpływom, można przyjmować
"obcy" punkt widzenia, można kapitulować przed siłą argumentu – chyba?
W życiu sprawy nie są takie proste. Wystarczy zaklasyfikować nas jako "lewe skrzydło nazizmu" i już macie pretekst do tego, żeby poważnie rozpatrywać kwestię nie przekonywania wroga, odmowy prowadzenia z nim dialogu itd. itp. Oczywiście, nie chodzi o Ciebie jako o Ciebie, ale o tych
wszystkich, którzy nawołują do ostracyzmu politycznego i potrzebują teoretycznego uzasadnienia dla czegoś nieuzasadnialnego. Stąd nasza nieufność wobec arbitralnie (etycznie) przyjmowanych kryteriów tworzenia sobie "wroga". Bo upieramy się przy przekonaniu, że wasze kryteria definiowania faszystów odwołują się do lewicowej oczywistości interpretacji demokracji "burżuazyjnej" (bezzasadność wykluczeń wszelkiego typu, poza wykluczeniem
wykluczających), czyli do praw moralnych, a nie do kryteriów klasowych.
To ostatnie ma tę przewagę, że "rozumie" procesy społeczne, które tłumaczą, np. pewne poparcie dla wykluczeń imigrantów zarobkowych fałszywą, zniewoloną świadomością społeczną. Czy to musi oznaczać, że przyjmuje się punkt widzenia "wroga"/"przeciwnika"? Ale nie stygmatyzuje
nosicieli tej fałszywej świadomości mianem faszystów. Faszyzm ma swoje określone konotacje polityczne i pewne warunki, w których się rozwija. Oczywiście, mogą one powstać tu i teraz. Problem w tym, że kiedy tworzą się takie warunki – populizm plus zagrożenie komunistyczne, wtedy z pozycji "oczywistości" lewicowcy zaczynają się łamać: czy przypadkiem nie bardziej faszystowskie są "totalitarne" zakusy komunistów od populistycznych i popularnych, a jakże socjalnych manewrów prawicy? Najbardziej zabawne jest to, że lewica radykalna wykluczając ze sfery dialogu socjaldemokrację (typu SLD) za jej neoliberalny upadek, sama odradza socjaldemokrację, która nie jest efektem żadnej klasowej postawy, a owej słynnej "wrażliwości społecznej". Nie mów nam, że nie jest to opieranie się na etyce. A przecież nie przyjmuje jej języka ani nie usiłuje wchodzić z SLD w "fikcyjny dialog". Nie szuka w SLD żadnych niuansów,
żadnych realnych podziałów ideologicznych. Po prostu wróg. I co? I g...., ten sam stary scheiss postulujący postkapitalizm i "prawdziwą" demokrację.
Stronniczość klasowa nie jest tym samym, co stronniczość wynikająca z moralnego imperatywu sprzeciwiania się dyskryminacji mniejszości, np. seksualnych, gdzie nie ma żadnej trwałej podstawy do powstania klasowej perspektywy politycznej.
Jeżeli Żizkowi chodzi "o rezygnację z tzw. uniwersalności fałszywej, opartej na (zawsze pozornym) pluralizmie, poprawności politycznej, fikcyjnej neutralności, zaklinaniu przeciwników politycznych i proszeniu ich o cokolwiek – np. o choć trochę przyzwoitości odnośnie praw pracowniczych w
imię wspólnego interesu społeczeństwa, o 'kompromis' aborcyjny, itp. Bo to ich tylko ośmiela. Bo na takiej zasadzie lewica oddała już w całości pole przeciwnikowi", to masz problem. Promowanie "określonej wizji politycznej, która jest świadoma, że jest perspektywiczna i że wyklucza inne – np. 'demokratycznego socjalizmu'" nie jest oparte na "oczywistości" tego samego rzędu, co oczywistość wykluczania dialogu z faszyzmem. To raczej "stronniczość" klasowa krytyczna wobec "demokratycznego socjalizmu" naraża się na opinię, że jest nadającą się do wykluczenia opcją
totalitarną, a więc potencjalnie faszystowską. Wbrew radykalnej lewicy, uważamy, że praktycznie nie da się wykluczyć opcji socjaldemokratycznej z dialogu – przynajmniej my nie jesteśmy na tyle silni, a nawet gdybyśmy
byli, to i tak uważalibyśmy, że trzeba z tą opcją podejmować walkę na argumenty. Nie chodzi bowiem o reprezentantów ideologicznych tej czy innej opcji, ale o przekonanie społeczeństwa.
Żiżkowi chodzi raczej o to, że idiotyzmem jest wykluczanie z dialogu ludzi, których poglądy są rażące dla naszej mentalności (akceptacja Innego pod warunkiem, że tak naprawdę zostanie pozbawiony istoty swojej inności). Można tej inności przeciwstawiać tylko równie żywiołową własną inność, w polityce właśnie stronniczość.
Lewicowi radykałowie mogą przeciwstawić faszyzmowi co najwyżej spontaniczną i żywiołową beztroskę hippisowską. Nie jest to żadne przeciwstawienie się realnemu zagrożeniu, dlatego wymaga kompromisu z regułami państwa demokratycznego i jego policji. W polityce nie można walczyć z wrogiem udając, że się go nie widzi, że się go bojkotuje. Dlatego świadoma stronniczość jest ważna, ale nigdy nie jest wolna od niebezpieczeństwa ulegania sile przekonywania przeciwnika. Nie tylko sile argumentu, ale i sile emocjonalnej.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski

autor: BB, data nadania: 2007-01-11 15:40:16, suma postów tego autora: 4605

BB

już po lekturze pierwszych paru zdań widać, że znowu dezinterpretujecie i żeby to odkręcać, trzeba by się strasznie namęczyć, bo dużo tego. Więc proponuję, żebyście wzięli sobie do serca dwie rzeczy:
- traktujcie forum internetowe jako formę wymiany myśli (informacji) na którą nie każdy ma cały dzień (i noc) i pod tym kątem piszcie, to Wam na pewno odpiszę.
- nie róbcie ze mnie "rzecznika" jakiejś wyimaigonowanej "oficjalnej lewicy" bo jej po prostu nie ma, a tym bardziej rzecznika KP, która dla mie nie jest żadnym orientacyjnym punktem odniesienia i identyfikacji politycznej. Ja mówię za siebie, nie jestem macherem politycznym, tylko zwykłym osobnikiem, który gada tu dla rozrywki w przerwie w pracy i nic Wam nie pomogę na Wasze problemy.
pozdro

autor: sal paradise, data nadania: 2007-01-12 00:15:22, suma postów tego autora: 1199

IDENTYFIKACJA I SAMOIDENTYFIKACJA

Salu, sam postawiłeś się w roli rzecznika Sieraka (np. "W tym sensie należy brać tę wypowiedź Sieraka"). Niewątpliwie wpisujesz się również w pojemną kategorię Nowej Lewicy czy raczej NOWEJ RADYKALNEJ LEWICY. Rok 1968 i w twojej samoidentyfikacji odgrywa istotną rolę. Twój udział w tej różnorodnej i wielorakiej formacji jest oczywiście stosowny do twojego KRYTYCZNEGO zaangażowania, jest również pochodną twojego lenistwa. Fakt, trudno ciebie zaliczyć do decydentów. Nie musisz się wpełni utożsamiać ze Sławomirem Sierakowskim, Przemysławem Wielgoszem czy Zbigniewem M. Kowalewskim i spółką. Znasz ich jednak doskonale i w przeciwieństwie do nas nie jesteś ich krytykiem i vice versa. Jednak twój wkład w dyskusję z tzw. faszyzmem i "lewym skrzydłem nazizmu" (sformułowanie P. Wielgosza, red. "Le Monde Diplomatique" i "Lewej Nogi") jest istotny.

autor: BB, data nadania: 2007-01-12 09:43:24, suma postów tego autora: 4605

Napoleon Klubonaparte manewruje

Jeszcze w ostnim numerze LN, Stefan Zgliczyński agresywnie atakował Krytkę polityczną. Zgłaszał też gorzkie żale do Wojciecha Olejniczaka oraz Adama Michnika za to, że postanowili promować nie jego KiP, tylko własnie KP. Aktualnie Zgliczyński wyciągnął jednak wnioski ze swojej klęski pod Waterloo. Usiłuje ratować Książkę i Prasę, przekształcając ją w przybudówkę Krytyki Politycznej.

autor: ABCD, data nadania: 2007-01-12 13:24:55, suma postów tego autora: 20871

?

Nie wiem skąd czerpiecie informacje na mój temat - obawiam się, że chyba sugerujecie się jakąś dezinformacją internetową...
Powtarzam: nie koncentrujcie na mojej skromnej osobie, bo to zatrąca urojeniami - roicie sobie że przemawia prze ze mnie jakaś siła polityczna. Bardzo mi miło, ale powtarzam - zajmuję się czym innym i tylko gadam sobie na forum internetowym i jak coś mnie wkurza to się spieram, albo mówię co o tym myślę. No może czasami za bardzo daję się wmanewrować przez jakieś indywidua. I tyle. Wielgosza i Kowalewskiego na oczy nie widziałem, ich poglądów też zbyt dokładnie nie znam. Fragment z Sierakowskiego nie jest jego własnością osobistą, i myślę, że każdy ma prawo go w miarę odpowiedzialnie wyeksplikować. Proponuję do rzeczy.

autor: sal paradise, data nadania: 2007-01-12 14:39:40, suma postów tego autora: 1199

SPRAWA ABSOLUTNIE ROZSTRZYGAJĄCA

"Dobry, dosadny tekst
i dotyka spraw absolutnie rozstrzygających.

'Jego celem nie jest (a w każdym razie jest nie tylko) zapewnienie zasobnej emerytury partyjnym notablom i zamówień rządowych ich kolegom, ale coś tak pozornie mglistego jak hegemonia ideologiczna. Właśnie dlatego jednak układ ten będzie znacznie trwalszy i groźniejszy niż ten, z którym wojują dziś bracia Kaczyńscy. Trwalszy, bo gdy już powstanie, nie zagrożą mu zmiany koniunktury politycznej. Groźniejszy, bo jego konsekwencją będzie nie tylko zakłamanie przeszłości, ale też zmonopolizowanie idei takich jak demokracja przez prawicę i tym samym pozbawienie lewicowych i liberalnych nurtów politycznych legitymacji historycznej. Więcej, skutkiem może być ostateczna delegitymacja samej demokracji, która w wydaniu prawicowym okazuje się zwykle tyranią większości (czyż trzeba dodawać, że większości manipulowanej?), narzędziem wykluczenia mniejszości lub plebiscytalną karykaturą'.

Nic dodać, nic ująć."

Ten wpis (z obszernym i nieprzypadkowym cytatem z Wielgosza) autorstwa sala paradise'a, zamieszczony pod artykułem redaktora naczelnego "Le Monde Diplomatique" pt. "POLITYKA HISTORYCZNA LEWICY" ("Przegląd", lewica.pl), ma rzeczywiście ROZSTRZYGAJĄCE znaczenie.
Autor artykułu uczestniczy bowiem w dyskusji zainicjowanej przez SLD, a anonsowanej, m.in. przez "Myśl Socjaldemokratyczną" i portal wyborylewicy.pl, której celem jest wykreowanie i promocja "NOWEJ POLITYKI HISTORYCZNEJ". Jednocześnie celem NOWEJ POLITYKI HISTORYCZNEJ jest niedopuszczenie do zawłaszczenia przez prawicę DEMOKRACJI i do "POZBAWIENIA LEWICOWYCH I LIBERALNYCH NURTÓW POLITYCZNYCH LEGITYMACJI HISTORYCZNEJ".
Nie przeszkadza to jednocześnie środowisku "Książki i Prasy" oraz "wyimaginowanej 'oficjalnej lewicy'" (jak w innym miejscu wyraził się sal paradise - zapewne w ramach deklaracji "lewicowego antytotalitaryzmu", antyfaszyzmu i antyrasizmu) wespół zespół z socjaldemokratyczną, PDS-owską Fundacją im. Róży Luksemburg, a zatem już jako radykalnemu skrzydłu tejże socjaldemokracji, w ramach polityki historycznej i hegemonii na radykalnej lewicy, zawłaszczać choćby dorobek ideowy Róży Luksemburg i Karola Marksa poprzez lansowanie ikon i T-shirtów alterglobalizmu, chrzcząc krytyków tego procederu mianem "lewego skrzydła nazizmu".

autor: BB, data nadania: 2007-01-13 18:52:10, suma postów tego autora: 4605

Dodaj komentarz