praca zawsze jest w mniejszym czy większym stopniu "oddaniem się do dyspozycji pracodawcy", oczywiście w ściśle wyznaczonych granicach. Taka jest nawet definicja umowy o pracę że jest to "praca pod nadzorem" itp... Śmieszne jest z kolei oburzenie autora że pracy nie można sobie wybrać takiej jakiej się chce i na takich warunkach jakie się chce. A co złego jest w tym że jak jest likwidowany zakład pracy to pracownicy mogą przenieść się do innego zakładu? Bez tego nie byłoby postępu, gdyby nie można było zamykać zakładów czy poszczególnych działów, albo redukować zatrudnienia np. w wyniku wprowadzenia automatyzacj produkcji. Kompletny brak zrozumienia dla ekonomii, ktora przecież i w komuniźmie/socjaliźmie jest w pewnych obszarach taka sama jak w owym znienawidzonym wolnym rynku- też trzeba produkować i też jak najwydajniej, jak najlepiej przy jak najmniejszych nakładach. Problem jest gdzie indziej- w zabezpieczeniach socjalnych, ale to już rola państwa a nie pracodawców, żeby te zabezpieczenia zorganizować. Naprawdę są kraje gdzie jest i wolny rynek, i bezpieczeństwo socjalne dla bezrobotnych.
...pisząc, że w świecie "dyspozycyjności" mamy do czynienia z praktykami, które niekoniecznie wiążą się z potrzebami firm,
Jak wytłumaczyć fakt, że w niektórych firmach wyjście z pracy o godz. 16.00 po 8 godzinach jest niemile widziane, nawet jak nie ma już nic do roboty? Jak wytłumaczyć niechęć do udzielenia tygodniowego urlopu pracownikowi, który ma 50 dni zaległego urlopu w sytuacji, a w pracy pije hektolitry kawy i ledwo słania się na nogach? I to w sytuacji kiedy na Zachodzie od dawna już wiadomo, że po odpowiednio długim urlopie wypoczęty pracownik jest dla firmy dwa razy bardziej wydajny? Jak wytłumaczyć fakt, że nie wystarczy już dobrze pracować, nawet we własnym domu trzeba żyć życiem firmy - jak w piosence "PekaO S.A., to mój cały świat, to mój świat!"?
Religią, panowie. To jest swego rodzaju quazi-religia, która ma swoich zagorzałych wyznawców. Nie wszystkich, bo są i porządne firmy, ale tam pracodawcy kierują się racjonalizmem, a nie neoliberalną religią.
A skoro już o ministrze Kaczmarku mowa - młodzi (przed 1989 rokiem) ludzie z PZPR byli na tę nową religię szczególnie podatni. "Dżusik" dla wszystkich!
Chyba polemizujesz z nieistniejącymi argumentami. Przecież autorowi chodzi o dyskurs uprawomacniający, który podporządkowuje jednostkę systemowi ekonomicznemu, eliminując z pola widzenia stosunki społeczne. A co mają w tym kontekście do rzeczy świadczenia socjalne?