Nie potrafie tego zrozumiec... jakies absurdalne przywiazanie do waluty narodowej... wiem, ze ma swoje minusy, ale kazdy kto choc troche ma stycznosc z biznesem wie, ze bycie w strefie euro to oblrzymie ulatwienie i uproszczenie... w dodatku oszczednosc dla biznesu (brak kosztow walutowych).
Chodzi pewnie o chec utrzymania ostatnich resztek suwerennosci gospodarczej na poziomie panstwa. Czy to jednak nie musztarda po obiedzie? Bedac w UE mamy teoretycznie neiwielki wplyw na Bank Europejski, ale na FED jeszcze mniejszy, a stawka jest prosta: euro kontra dolar. No i wyjasnijmy sobie jedna rzecz: nasza rodzima waluta silna na tyle, by zagrozic dolarowi nie bedzie (a jej wzrost obnizy zyski z eksportu na rynki zagraniczne). Nawiasem mowiac, to Balcerowicz glosil dogmat o "silnej zlotowce" - mowi to Wam cos? A przed wojna general S. bronil mocnego zlotego i mowil, ze "byczo jest". Na globalnych rynkach finansowych byczo (z punktu widzenia interesu spoleczenstwa) nie jest nigdy, dylemat - niezaleznosc kontra skutecznosc tu akurat jeszcz szczegolnie dojmujacy. Polecam kapitalny tekst A. Jedraszczyka i A. Sandauera.
http://www.sandauer.neostrada.pl/artyk/money.htm
Tylko że interes biznesu to niekoniecznie interes społeczeństwa a zwłaszcza jego biedniejszej części, Mr Gonzor. A biedniejsza część z pewnością straci na podwyżkach cen, która we wszystkich krajach towarzyszyła wprowadzeniu euro. Jak zawsze: bogaci zyskują, biedni tracą.