Dobrze mi znana dwudziestoparolatka ukończyła Akademię Podlaską w Siedlcach (za PRL zwykłe seminarium nauczycielskie)- ochrona środowiska ze specjalnością nauczania. Do szkół iśc nie chce. Nie ma urody supermodelki, wielkiej rozrywkowości. Robiła w wielkiej piekarni marketing najpierw chleba, potem ciastek. Na czas określony. Im lepiej jej szło, tym większą rezerwę miał jej szef, niewiele starszy. W końcu, jak tak długo tam robiła, że trzebaby na czas nieokreślony umowę zawrzeć - zwolnili. Wysyła mnóstwo ofert na posady ochronnośrodowiskowe w administracji rzadowej (tfu, rząd kaczy) i samorządowej ogłaszane w prasie bądź na internetowych stronach. Mówi (ona i jej stara)że tam protekcja i te oferty to zasłona dymna - coby swoich przyjąć. Dodatkowo kandydatka nie miała ochoty do języków i w żadnym nic nie kuma. Raz by się może i dostała (cmentarz zajebisty, wbrew śmichom chichom ochrona środowiska ma przy zwłokach wielkie znaczenie. Wiedzą to ci, którzy przy cmentarzach, których granicę bez jakichkolwiek względów na strefy różne ochronne klechy samowolnie przesuwają), ale się wcięła na teście z KPA. Nie chce dziewczynisko na jaką kasę
usiąść, bo szlak trafi kwalifikację. I kółko się zamyka. Póki co, zgredy na córeczkę łożą.