Pomimo że autorka wypomina festiwalowi skupienie się wyłącznie na męskiej homoseksualności, jej własna recenzja, poczynając od tytułu, wyklucza lesbijki, tak jakby były one gejami płci żeńskiej, marginesem ludzi pożądających osób tej samej płci. To jest bardzo dobry przykład przechwycenia języka. Stary dobry patriarchat jak widać działa i bez heteronormatywności. W ten sposób odbiorcy upewnią się, że homoseksualni bywają tylko mężczyźni, a geje o przywódczych skłonnościach i bez nich będą się dalej czuli w prawie wypowiadać się w imieniu lesbijek, tak jak heterycy w imieniu heteryczek.
Rozważania o homofobii Witkowskiego i jemu podobnych interesujące, chociaż trochę po łebkach. Bardziej wyczerpująco i ciekawiej pisała o tym kiedyś Ewa Majewska.
uchodzi we Francji za pismo niezależne. Tak było również z polskim wydaniem, dopóki nie uległo feministkom i światopoglądowcom z lewicy i nie zaczęli marnować po dwie-trzy strony w 24-stronicowym LMD na kwestie gejów, aborcji etc. A już to, że na łamach tej rzeczywiście anty-neoliberalnej gazety ukazał się artykuł M. Ostrowskiej nt. aborcji, w którym autorka krytykuje wydłużenie urlopów macierzyńskich (bez większych zastrzeżeń istniejące w Szwecji 18 tyg. urlopy) i nazywa to "próbą wtrącenia kobiet do domu" (co jest już typową paranoją liberalnych feministek), przechodzi wszelkie granice. Więcej o globalizacji kapitalizmu, redaktorzy LMD!
srodkiem na zapelnienie sal kinowych? Jeszcze jeden taki bzdet w artykule - teoretycznie - majacym popierac prawa gejow i lesbijek, a zaczne wierzyc w prawicowy frazes o "promowaniu homoseksualizmu". Widac, ze nawet niektorzy genderowo - queerowi aktywisci (i aktywistki) maja tendencje robic z homosekusalnej milosci towar na sprzedaz. Smutne to.
A tak marginesie: "mezipatra" to slowo w liczbie mnogiej - po polsku "miedzypietra". Redaktorzy LMD mogliby sie zdobyc na ten wysilek i sprawdzac takie rzeczy - dla czlowieka, ktory wie, o co chodzi "mezipatra" w rodzaju zenskim brzmi komicznie...
jest recenzją. Dotyczącą filmów kręconych przez gejów o gejach. Autorka zwraca uwagę na problem socjalno-kulturowy, polegający na tym, że filmów gejowskich jest więcej niż filmów lesbijskich. Z sympatią ofnotowuje film tego ostatniego typu.
Mimo to, z jakim "zarzutem krytycznym" się spotyka - na samym początku "dyskusji" w sławetnym dziale recenzji? Że sprzyja "wykluczaniu lesbijek"! Albo przemawianiu, w imieniu tej mniejszości, "homoseksualistów o przywódczych skłonnosciach"!
Przecież to absurd. Rownie dobrze można by twierdzić, że Sergiusz Eisenstein i Włodzimierz Majakowski byli rasistami, ponieważ w ich utworach częściej pojawiają się Rosjanie niż Murzyni. Jeśli ci autorzy zajmowali się akurat Rosjanami, to chyba mieli prawo o nich opowiadać?
Jeszcze bardziej osobliwa jest krytyka tytułu recenzji. Każdemu, kto z jako taką wprawą posługuje się piórem, wiadomo, że w tytułach używa się często sformułowań metaforycznych lub eliptycznych, zbudowanych na zasadzie pars pro toto. Jeśli "Anastazja" o tym nie wie, to może warto by się konsultować z kimś kompetentnym przed napisaniem postu?
Bez sensu jest żądać, aby - celem uniknięcia oskarżeń o "wykluczanie" - w tytułach wymieniano wszystkie grupy socjalne bądź obyczajowe. Czy np. Flaubet dyskryminował i wykluczał dlatego, że jednej ze swoich powieści dał tytuł "Pani Bovary", a nie: "Pani Bovary, panna Bovary, pan Bovary i ludzie LGBT"?