Autorka sama sobie przeczy:
1. Ustawa [...] kładzie kres bezkarności odpowiedzialnych za zbrodnie polityków frankistowskich, co pociąga za sobą "unieważnienie wszystkich odznaczeń, nominacji, tytułów honorowych i tym podobnych form wywyższenia osób związanych z reżimem frankistowskim"
2. Idea "odzyskania pamięci historycznej" stoi na antypodach "polityki historycznej" prowadzonej w Polsce przez PiS. W Hiszpanii rząd nie stara się szukać winnych ani tworzyć czarnej listy frankistowskich kolaborantów, których następnie będzie można publicznie pohańbić.
Ja widzę tu raczej podobieństwa: kto ma władzę ten manipuluje świadomością.
Francisco Franco y Bahamonde nie będzie się nazywać "generałem" tylko "dyktatorem". Naśladując dobry przykład, zacznijmy mowić nie "generał Jaruzelski", tylko "dyktator Jaruzelski".
I tu się z tobą zgadzam. Dyktator to dyktator, niezależnie czy ma łatkę prawicową czy "lewicową"
Autorka reprezentuje typową moralność Kalego. Tylko patrzeć, jak powstanie hiszpański IPN.
Nie znaczy to, oczywiście, że w podręcznikach historii należy zostawić na temat wojny domowej jeden akapit, tyle że do tego chyba nie potrzeba aż ustawy. Trudno wyczuć, jakie jest podejście Hiszpanów do tej bolesnej kwestii, ale przykład PiS-u pokazuje właśnie, jak szkodliwa może być "polityka historyczna". Zyczę Hiszpanom, żeby ich skądinąd godny pozazdroszczenia rząd nie zapędził się na te manowce.
"Rada Ministrów podpisała ustawę..." Chyba projekt ustawy? Czy to tłumacz pobłądził, czy autorka w błąd wprowadza, czy w Hiszpanii rząd wydaje ustawy?
Miło odnotować zgodność, Araya. Doprecyzuję swoje stanowisko: moim zdaniem zadaniem "polityki historycznej" jest integrować społeczeństwo a nie budzić podziały i wywoływać wojny kulturowe. W pierwszym przypadku spełnia funkcję pozytywną, w drugim staje się narzędziem aktualnie rządzącej ekipy. Zmiana rządu - zmiana wizji historii. Dlatego potrzebny jest możliwie najszerszy konsens społeczny. Dlatego mój stosunek do "polityki historycznej" obecnego rządu jest w najlepszym razie ambiwalentny.
Po Twoim doprecyzowaniu muszę odnotować niezgodność. Po pierwsze: nie ma polityki bez podziałów, po drugie: moim zdaniem historia najlepiej sobie radzi bez polityki. "Polityka historyczna" ma mniej więcej taki sam sens jak "ekonomia polityczna". I jest równie groźna. W PRL upolityczniało się ekonomię, w IV RP robi się to z historią. Jak się skończyło upolitycznianie w PRL wszyscy wiemy. Mam nadzieję, że byt IV RP okaże się mniej trwały (już nie mówiąc o obecnym rządzie).
ekonomia jest polityczna zawsze i wszędzie. bylo tak w prl, bylo za balcerowicza, jest i teraz. I nie ma w tym nic dziwnego - ekonomia to cos dotyka każdego z nas, warunków w jakich żyjemy, pensji jaką dostajemy itp... Oczywiste wiec jest, ze podlega ona walce ideologicznej różnych obozów, prądów, grup społecznych...
To także powietrze. Uważasz, że jest polityczne? A może "wszystko jest polityką"?
Nie mówiłem o polityce ekonomicznej poszczególnych rządów, bo ta jest normalna, tylko o ekonomii politycznej socjalizmu, która była tak nienormalna, że doprowadziła do upadku ustroju.
Jeżeli potraktować pomysły hiszpańskie jako analogię polskich, to zapewne z bezradności w rozwiązywaniu rzeczywistych problemów kraju. Szkoda, bo znaczyłoby to że kolejna poważna partia lewicowa schodzi na manowce.