Śmieszy mnie ta definicja "wyzysku" lewicy, gdzie "wyzyskiwany" często bardzo chce być "wyzyskiwany", a najbardziej o "wyzyskiwanego" "martwią" się organizacje do których sam "wyzyskiwany" nie należy. A już w ogóle parodia była gdy głośno stało się o "obozach pracy niewolniczej" we Włoszech, gdzie "niewolnicy" uciekali przed policją i trzeba było specjalne nagrody ustanawiać aby chcieli zdradzić kto ich "zniewalał". Orwelowska nowomowa w całej krasie.
Ci wyzyskiwani gastarbaiterzy to w znaczącej części Polacy. A cóż by oni mieli uczynić z umową o pracę na piśmie w angielskim języku? A ilu z tych wyzyskanych zna tą dziwną mowę, w której inaczej się pisze, a inaczej mówi? Toż i czytanie po polsku to dla wielu abrakadabra. Skądinąd taki poziom rozwoju siły czarno-polsko-raboczej jest dla wielu tamtejszych pracodawców bonusem i nagrodą niespotykanymi na codzień w XXI wieku. To i na maksa korzystają. A uczta się baby i chłopy angielskiego na dobre i na złe.
Stawka minimalna wynosi chyba 5,05 funta za godzinę:
http://lewica.pl/index.php?id=14100
No widzisz, a taki raj tutaj dla nich stworzyliście, tony regulacji stosunku pracy, szczegółowo opisane jak się powinno pracować, tysiące urzędasów pilnujących co by jakiemuś pracodawcy albo pracownikowi nie zamarzył się wolny rynek pracy, oraz podatki odpowiednie żeby biedak się w konsumpcjonizmie nie pogrążył, tyle dobrego z głębi lewicowego serca, a oni jednak głupole wolą jechać tyle kilometrów i bez tego naszego wspaniałego socjalistycznego Kodeksu Pracy pracować, bez umowy. No patrz, jakie durnie.
Problem Twojego raju to jedno, a poziom polskiego gastarbeitera w UK, to drugie. Czy Ci się to podoba, czy nie, obywatele owi językiem anglosaskim nie władają. I szanse na zawładniecie nikłe są. Bo to i kiepski dowcip (np. na skutek wrodzonego, wielopokoleniowego alkoholizmu) i brak potrzeby. Ludzie ci i w Polsce sobie nie radzili, to za British Channel ujechać umyślili. Wydaje mi się, że ich poziom rozwoju pracowniczego (u niektórych, starszych własny, u młodszych wrodzony, czy przez otoczenie przekazany) zatrzymał się na byciu pracownikiem w gospodarce nakazowo-rozdzielczej. Gospodarka ta cierpiała na brak ciągły siły roboczej, osobliwie tej bez kwalifikacji. Przychodziła taż siła do kadr Wielkiego Socjalistycznego Cyrku w Budowie, umowę o pracę podpisała, strój roboczy pobrała i fru na targowicę miejską. Tam strój spieniężano, kasę przepijano i do nowego pracodawcy się udawano. Zresztą i dzisiaj tak wielu robi - zaliczkę u obywatela na jaki tam remont wezmą i w gaz. Wydaje mi się (ale się nie upieram), że kwestia nie w raju-nie raju pracowniczym leży, ale etosie pracy i alkoholiźmie. A to uwzględniając, to ludkowie owi szans na wyjście z marginesu (pracowniczego, dochodowego) nie mają nikakich. I jakby tego mało było, to tacy jak ja (a niech Ci będzie) dowody osobiste ludowi wymieniać każą. A zobaczysz Ty, że miliony nie wymienią i się zacznie jazda. Też tych nie wymieniaczy bronić będziesz?