Nie neguję faktu, że gry są ważnym i często niesłusznie ignorowanym elementem współczesnej kultury masowej, ale sprowadzanie ich do jednego mianownika, jakim jest utrwalanie neoliberalnej wizji świata, jest moim zdaniem dowodem na to, że komuś się wszystko kojarzy. Szczególnie rozbroił mnie fragment o Mario, który miałby być rzekomo metaforą kolonizacji Nowego Świata - jakoś autor nie zwrócił uwagi na to, że Nintendo jest firmą japońską, która z amerykańskim imperializmem ma raczej mało wspólnego. Z innych kwiatków mamy np. Red Alert, który najpierw jest przedstawiany jako przykład gier sprzed 11 września, a później gry o podobnej tematyce (alternatywny przebieg zimnej wojny i zmagania amerykańsko-sowieckie) są ukazywane jako post-11 wrześniowe. Poza tym opisywana próbka jest zdecydowanie zbyt mała, by móc służyć za reprezentatywną - jakbym wziął Panzer Generala, Steel Panthers czy Silent Huntera, mógłbym z równym powodzeniem argumentować, że głównym przesłaniem gier komputerowych jest propagowanie nazizmu. Cóż, dobrze chociaż, że nie było tu klasowej analizy Warcrafta.
Zgoda jak nigdy. "Pytania są tendencyjne", ale autor nawet nie potrafi dobrze manipulować. Co, w kontekście upolitycznionych gier (które były zawsze), robi w jego tekście ustęp o Half-Life? Publicysta sam przyznaje, że ze swoją złożonością konfliktu ta gra nie przystaje do innych wymienionych w artykule, a zaraz potem pisze "a zatem..." i przeskakuje na innego konika.
Tekst niespójny, nielogiczny i nie wiadomo po co napisany.
Bierze się film, grę komputerową czy piosenkę, a następnie udowadnia, że są one wyrazem hegemonicznego dyskursu prawicy. Tak uprawia się dziś krytyczną, subwersywną teorię kultury. Wyborną jako środek nasenny.