z tego artykułu można się wiele dowiedzieć?
Chyba niekoniecznie.
bardzo popularna ostatnio "forma literacka" uprawiana przez wszelkiej maści "polityków" i grafomanów...
Z tego bloga dowiedziałam się, że polscy lewicowcy już zdążyli zaprotestować w sprawie niecnego wykorzystywania CHE, przez radio Roxy FM należące do wstrętnej i wrogiej Agory. Nie wiedziałam o tym!
Mikrofony i agorowe łapska precz od CZE!!!
Nieważne, czy można się dowiedzieć. Ważne, że promuje się środowisko zakolegowane z redakcją portalu.
moim zdaniem, publikacja przemyśleń Bordowego Bila o Che jest raczej antypromocją jego środowiska.
Najlepszy jest kawałek, gdzie Bordowy Bil stwierdsza, że komercjalizacji wizerunku Che nie warto się czepiać, skoro ona i tak jest faktem. A to ci szacunek dla swojego idola!
rocznicowy tekst na LBC jest lepszy,wiadomo o co chodzi a nie takie niewiadomo co
Krasnyj Bull pisze że ikony Che nie wolno delegalizować, bo jest on znany nie tylko z biografii politycznej. Mam rozumieć, że gdyby go kochano tylko za tę biografię, byłoby w tym coś złego?
Przed wakacjami jakiś mędrzec tu napisał, że festyn Trybuny Robotniczej się udał, bo nie było tam polityki. To ten sam, co na swoim bloqu wspomina Guevarę?
Radykalna lewica wstydzi się polityki. Śmiałbym się, tylko już mi się nie chce.
Medialna kariera Che Guevary mogłaby mocno ucierpieć, gdyby wszyscy wiedzieli, że jako naczelnik więzienia La Cabana zlecił tysiące egzekucji, przy których asystował
Dziś mija 40 lat od śmierci Ernesta Che Guevary - człowieka, który porzucił luksusy i przywileje argentyńskiej klasy średniej na rzecz solidarności z ubogimi i pokrzywdzonymi.
Wedle powszechnie znanej, acz nieco zredagowanej wersji wydarzeń ów człowiek, który pomógł Fidelowi Castro w przeprowadzeniu rewolucji na Kubie, był lekarzem, opiekunem trędowatych i wędrownym bojownikiem o wolność. Nosił przezwisko el che (koleś). Szwadron śmierci kierowany przez CIA zabił go w boliwijskich Andach, gdzie przywracał nadzieję uciśnionym chłopom, wzywając ich do walki o własne prawa.
"Che wyruszył na bój z miłości, niczym ideał rycerza" - tak napisał o nim I.F. Stone, wybitny dziennikarz, który umiał wygarniać prawdę prosto w oczy możnym tego świata, ale jakoś nie pokwapił się obejrzeć dyplom lekarski swego bohatera. W istocie taki dyplom nigdy nie istniał.
W 1960 r. tygodnik "Time" napomknął, że uśmiech Che Guevary ma w sobie "lodowatą słodycz, która na wielu kobietach robi piorunujące wrażenie". Poinformował też, że jako przywódca Kuby Che działa "z zimnym wyrachowaniem, rozległą wiedzą, wybitną inteligencją i przenikliwym poczuciem humoru".
Ci, którzy znali Guevarę, wspominają jednak, że gardził Kubańczykami oraz że bez ogródek wyrażał się o gejach ("pasożyty") i Murzynach ("parszywe lenie").
"W wojnie partyzanckiej Che wykazywał się niesłychaną odwagą i zręcznością" - pisał "Time", który umieścił Guevarę na liście bohaterów i ikon XX wieku. Z kolei Ariel Dorfman, profesor Uniwersytetu Duke, pisał w "Newsweeku" o jego "ujmującej wzgardzie dla materialnych luksusów".
W rzeczywistości Che Guevara mieszkał w nadmorskiej willi, jednej z najokazalszych na całej Kubie, z jachtem, basenem, kilkunastoma łazienkami i wczesną wersją telewizora panoramicznego.
Jak przystało na ikonę światowej klasy, wizerunek Che Guevary można dziś zobaczyć na milionach koszulek. Carlos Santana, który w 2005 r. paradował w takiej koszulce podczas oscarowej gali, twierdzi, że jego idol "reprezentował wyłącznie współczucie i miłość" - nie chce natomiast rozmawiać o zainicjowanych przez Che i trwających do dziś prześladowaniach muzyków rockowych na Kubie.
Słynny portret Che Guevary w czarnym berecie, z lekko zmarszczonymi brwiami, wytatuowała sobie podobno gdzieś znana obrończyni praw człowieka Angelina Jolie. Nosi go także w postaci biżuterii Johnny Depp.
Robert Redford zrobił film o młodzieńczych wędrówkach Che Guevary po Ameryce Południowej i podobno przed premierą zaprezentował go Fidelowi Castro. W filmie pominięto znane wypowiedzi głównego bohatera w rodzaju: "Oszalały z furii unurzam karabin we krwi i zarżnę każdego wroga, który wpadnie mi w ręce. Szykuję się, by ze zwierzęcym rykiem na ustach dołączyć do zwycięskiego proletariatu".
Również Jon Anderson, publicysta "New Yorkera" i autor biografii Guevary, przedstawia go jako czułego męża i ojca - pomija za to milczeniem rzesze matek i żon, z których szydził, kiedy błagały go o litość dla syna lub męża skazanego na rozstrzelanie.
Jako naczelnik hawańskiego więzienia La Cabana Che zlecił tysiące egzekucji, przy których sam asystował. Nie miał litości dla krzyczących z przerażenia dzieci, które patrzyły, jak rozstrzeliwano im rodziców. Jak to określiło francuskie czasopismo "Ça m'intéresse", był to w jego życiu etap "tropikalnego robespierryzmu". Następny etap stanowiły katastrofalne w skutkach próby wszczęcia rewolucji w innych krajach: najpierw w Kongu, potem w Boliwii.
Robespierre, jak wiadomo, ze szczerą rozkoszą przeobraził rewolucję francuską w krwawy terror. Ale gdyby człowiek miał zadowolić ludzi, którzy ginęli pod obryzganym krwią murem La Cabana z okrzykiem "Cristo Rey!" (Chrystus królem!) - cóż, zapewne nie zostałby ikoną XX wieku tygodnika "Time", bohaterem filmu Redforda, twarzą na koszulce Santany czy tatuażem na ciele samej Jolie.
Medialna i showbiznesowa kariera Che Guevary mogłaby też nieco ucierpieć, gdyby wszyscy wiedzieli, że podczas kryzysu kubańskiego w 1961 r. opowiadał się za atakiem nuklearnym na Nowy Jork. W 1962 r. Guevara zorganizował nawet spisek (udaremniony przez nowojorską policję) mający na celu przeprowadzenie zamachów bombowych w największych domach towarowych Nowego Jorku, na dworcu Grand Central i pod Statuą Wolności. Zajmował się tym, oficjalnie występując jako przewodniczący kubańskiej delegacji na Zgromadzenie Ogólne ONZ.
Ach, ten Ernesto. Co za gość. Nic dziwnego, że wspominamy jego tragiczną śmierć w dalekich Andach, gdzie przed 40 laty wpadł w zdradzieckie sidła CIA.
Roger Kaplan jest amerykańskim dziennikarzem, publikuje m.in. w „Wall Street Journal”
Przeł. Łukasz Sommer
Źródło: Gazeta Wyborcza
zawsze "obiektywne" teksty,a ty syndykalista pewnie narodowy-syndykalista NS
Che nie jest bohaterem mojej bajki, uważam że stał się po prostu kolejnym nic nie znaczącym znakiem towarowym, tak jak różni idole młodzieży. Problem w tym, że rewolucji nie da się zrobić bez przemocy i pewnej dozy terroru. Wróg (armia, kapitaliści, politycy) nie złoży broni pod wpływem siły argumentów, a raczej argumentu siły i niewykluczone że parę łbów trzeba będzie rozbić. To co odróżnia dla mnie terror antyrewolucyjny (taki jak bolszewicki, stalinowski) od rewolucyjnego (Hiszpania 1936) jest fakt, że ofiarami pierwszego padają wszyscy włącznie z rewolucjonistami mającymi inne pomysły niż "awangarda", a drugiego tylko wrogowie ludu (politycy, wojskowi, księża itp.). Śmiem twierdzić że w pierwszej fazie represje na Kubie były skierowane przeciwko właściwym ludziom i jakoś mi tych policjantów, wojskowych itp. nie żal. Inną sprawa jest że później Kuba coraz bardziej odchodziła od ideałów, a celem represji stały się też ruchy postępowe.
Rewolucja socjalistyczna zawsze początkowo uderza we "właściwych" ludzi. Hiszpania 1936 była właśnie tym, dlatego że to był właśnie ten początek. Na szczęście na tym się skończyło, bo gdyby wprowadzanie socjalizmu szło tam dalej, przerodziłoby się w hiszpańską odmianę stalinizmu, maoizmu czy fidelizmu. Socjalizm ze swojej natury jest systemem totalitarnym. Dobrowolne i różnorodne interakcje wolnorynkowe ludzi zostają zastąpione jednakowością przymusowej państwowej regulacji, widzimisiem urzędniczej elity. Ktokolwiek wychyla się choćby o milimetr, jest po prostu mordowany, bo zagraża nieomylności biurokratycznych elit. To jest inherentna natura każdej odmiany socjalizmu.
Droga rewolucyjna zawsze oznacza pożeranie własnych dzieci. Nie można, np. z pozycji anarchistycznych, wychwalać Hiszpanie 1936 ponieważ jej IDEAŁ polegał tylko i wyłącznie na tym, że zakończył się przed czasem. gdyby Franco przegrał Hiszpania byłaby satelitą ZSRR aż do 1989 roku. Pozycja anarchistów byłaby w tym momencie najmniej istotna. Po prostu byli by już wtedy wykorzystani, a zatem martwi...
Owszem, wiele głośnych rewolucji (październikowa, hiszpańska, kubańska) skończyły się pożeraniem własnych dzieci. Ale twierdzenie o tym, że rewolucja zawsze je pożera, jest moim zdaniem przesadą. Po pierwsze, jest np. wystąpienie Zapatystów, którzy po 13 latach od rozpoczęcia swej rewolty wcale nie zdradzili swoich ideałów, a ich bunt nie został przejęty przez żadne bolszewickie ścierwo. Po drugie: skoro tak się dzieje zawsze, to znaczy że jest to argument, by nigdy nie powinniśmy wzniecać rewolucji. Tego chcesz, syndykalisto?
anarchisci w Rosji i Hiszpanii nie strzelali do konkurencji?
a prawicowi sadomasochiści ABCD, Durango i reszta dalej czyta te "marne" artykuły. Płaczecie, narzekacie a jednak czytacie od deski do deski, toż to prawdziwy sadomasochizm prawicowy godny lepszej sprawy. Pod każdym artykułem wasz spam w tym samym tonie. To juz nawet nie jest śmieszne tylko przeraźliwie NUDNE...
w samoobronie strzelali - i dobrze. Zresztą szeregowi czerwonoarmiści czy hiszpańscy stalinowcy pojmani przez anarchistów byli zwykle jedynie rozbrajani i puszczani wolno. Co innego z oficerami czy komisarzami. Natomiast bolszewicy i stalinowcy mordowali za samo podejrzenie współpracy z anarchistami.
ale POUM i CNT/FAI całkiem dobrze współpracowały ze sobą