Okazało się, że chciwość na władzę zniszczyła plany Chaveza. Gdyby proponował jedynie część ekonomiczną poprawek, to zapewne zdobyłyby wystarczające poparcie. Niestety Chavez uznał, że przy okazji wzmocni swoją władzę. Ten manewr się nie udał.
Nie ma miejsca tutaj na szczegółową analizę proponowanych poprawek, ale obok szczytnych haseł bliskich każdemu antyautorytaryście o demokracji bezpośredniej, oddawaniu władzy w dół itd. pojawiły się wśród nich takie kurioza, jak powoływanie i odwoływanie władz lokalnych przez prezydenta, możliwość ustanawiania w regionach Władz Specjalnych podległych bezpośrednio prezydentowi, Specjalnych Regionów Wojskowych, zniesienie kadencyjności itd. Opozycja kapitalistyczna skupiła się na jękach o ograniczaniu swobody gospodarczej i ograniczaniu "wolności" banku centralnego, co z ich perspektywy jest zrozumiałe, ale z perspektywy zwykłego zjadacza chleba podporządkowanego codziennie wyzyskowi jest sprawą śmiechu wartą i takie bzdury nie przekonałyby wystarczającej większości do oddalenia poprawek. Bez wątpienia jednak wielu dotychczasowych zwolenników Chaveza zorientowało się, że ekonomiczne poprawki są jedynie zasłoną dymną dla umocnienia władzy prezydenckiej i stwierdziło że coś z tą "rewolucją" idzie nie tak, a "socjalizm XXI wieku" zaczyna przypominać niebezpiecznie "państwowy socjalizm XX-wieczny". Stąd z jednej strony porażka w referendum, a z drugiej strony wyraz rozczarowania objawiającego się wysoką absencją - jedynie 45 proc. poszło do referendum przy gigantycznej kampanii mobilizacyjnej (warto wspomnieć tutaj, że w czasie ostatnich wyborów prezydenckich frekwencja wynosiła aż 75%).
no, niestety xavier ma dużo racji... ;)
zamiast montować szeroki ruch społeczny poparcia reformy i na tym bazować jako podstawie przemian, zamiast rzeczywiście organizować ludzi przeciw prawicy i wielkiemu kapitałowi, zamiast oddawać ziemię latyfundystów w ręce bezrolnych chłopów (czy rewolucja naprawdę potrzebuje zmian w konstytucji?), chavez postanowił przyklepać rewolucję socjalistyczną demokratycznym dekretem większości...
no i od dzisiaj on i "socjalizm XXI w." ma nie lada kłopot. teraz to się dopiero zacznie w wenezueli montowanie tzw. "opozycji". prawica ma poważny argument w ręce: "demokratyczną wolę ludu, który nie chce ani reformy, ani chaveza".
ciekawe jak to się teraz potoczy. mam nadzieję, że chavez w tym marszu do socjalizmu przyspieszy krok, bo w takim tempie to jest na dobrej drodze do klęski własnego projektu , co skończy się niechybnie powrotem na szczyty takich zakapiorów, jak carmona i mu podobni.
że Chavez by wygrał, gdyby obiecał prawo do mieszkania na skłotach (nietykalnych dla policji), 1000 h kwartalnie na autostop, zakaz androcentryzmu i etnopluralizmu oraz likwidację patriarchatu.
słowo "państwo socjalistyczne" w starszych pokoleniach kojarzy się jeszcze z przesławną katastrofą w Europie Wschodniej. A wszyscy, niezależnie od wieku, orientują się, jaka przenajświętsza nędza panuje na Kubie. A także - czym się skończyło budowanie socjalizmu w Etiopii i Zimbabwe.
Socjalizm jest straszakiem.
Ale co on ma przyspieszać?
Szeroki ruch próbował już stworzyć, w tej nowej zjednoczonej partii socjalistycznej jest podobno 5,7 mln osób. Problem w tym, że większość to idealiści, którzy myśleli, że Chavez i jego otoczenie to dobre wujki, który oddadzą im władzę.
Moje przewidywania które snułem już 2 lata temu zaczynają się sprawdzać. Już wtedy przewidziałem, że Chavez będzie chciał umocnić swoją władzę, znieść kadencyjność, a ta cała demokracja partycypacyjna, misje itd. to tylko forma gry o elektorat "chleb i igrzyska". Chavez zdawał sobie sprawę, że aby umocnić swoją władzę musi się oprzeć na jakiejś grupie społecznej im liczniejszej tym lepiej. Szeroka działalność "misyjna", różne projekty socjalne za kasę z ropy miały stanowić kostkę brukową na jego drodze do pełnej władzy. No i się potknął. Z tej perspektywy te wszystkie pozorne sprzeczności w proponowanych poprawkach o których pisali także jego zwolennicy, stają się bardziej zrozumiałe. Część socjalna to chleb, gadanie o demokracji, wielkie mobilizacje na demonstracjach poparcia to igrzyska, ale istota zmian leżała właśnie w tej części "prezydenckiej".
W Ameryce Lacinskiej niekoniecznie. W zachodniej Europie takze nie (wystarczy obejrzec wyniki wyborcze socjalistow - fakt, ze w istocie czesto bedacych socjaldemokratami lub socjalliberalami, ale nie wstydzacych sie takiej nazwy - i komunistow).
To nie jest kwestia zgodnosci pogladow lub nie. Piszesz po prostu bzdury od strony faktograficznej.
Ile kadencji rzadzil Roosevelt? I czy Amerykanom od strony socjalnej i cywilizacyjnej wyszlo to na dobre czy nie?
Chavez domagał się praktycznie dożywotniej władzy. Po co i na co? To już nie można "socjalizmu" budować bez dożywotnich dyktatorów? Czyżby "rewolucja bolivariańska" nie wykształciła więcej niż jednego towarzysza (albo i towarzyszki), który mógłby w przyszłości stanąć na jej czele? To bez Chaveza rewolucja zdechnie?
tutaj będzie lepiej (niestety tylko mono i low res)
http://pl.youtube.com/watch?v=J17-zmOjFgk
a tak swoją drogą, aby móc budować szerokie zaplecze społeczne trzeba mieć dobry dostęp do tv. Problem polega na tym, że w Wenezueli jest 6 stacji tv ogólnokrajowych, w tym 5 prywatnych (teraz już 4. +1 w kablówce tylko). Problem jest też taki, że tv państwowa, jako jedyna prezentująca myśl lewicową i pro chavezowską, nie ma pełnego zasięgu terytorialnego.
że państwa kapitalistyczne czuły sie tym zagrożone i inwestowały ogromne sumy w tzw. opozycję, finansowały podżegaczy wojen domowych,przy pomocy banku światowego rujnowały te kraje bandyckimi kredytami i wprowadzały za kapitalistyczną mamonę reżimy kapitalistom przyjazne.Ale to wsztystko w dalszym ciągu nie oznacza,że system socjalistyczny jest zły; jest mniej agresywny od kapitalizmu, to prawda,no i nie jest nastawiony na eksploatację ludzi za wszelką cenę. Na Kubie jest biednie nie z powodu socjalizmu,ale z powodu blokady gospodarczej inicjowanej przes USA i egzekwowanej przez USA. W tej sytuacji Kubańczycy zrobili co mogli, mianowicie rozwinęli powszechną służbę zdrowia na światowym poziomie- bezpłatną!, powszechne i darmowe szkolnictwo, państwową opiekę nad osobami niepełnosprawnymi i starymi i pełne zatrudnienie obywateli. Jeżeli na Kubie czynsz, prąd i woda kosztują miesięcznie ok.10 dolarów (w przeliczeniu), a oni zarabiają 20-30 dolarów (nie mam aktualnych danych, ale tak było parę lat temu,a ja piszę to dla porównania)i mogą za to przeżyć nie głodując, to taki USAmerykanin zarabiając parę tysięcy dolarów i płacąc za mieszkanie +- 800,za jedzenie tyleż i nie mając z czego opłacić swoim dzieciom nauki powyżej gimnazjum jest w porównaniu z Kubańczykiem biedakiem. I to jest ta zasadnicza różnica między ponoć dobrym kapitalizmem,a "złym" socjalizmem. U nas po wojnie dzięki systemowi socjalistycznemu już w dziesięć lat odbudowano kraj ze zniszczeń i w kilka następnych wykształcono pokolenia powojenne niszowo w zakresie zawodowym, a powszechnie w zakresie szkoły średniej i naturalnie także wyższej.Bez socjalistycznego darmowego szkolnictwa nie byłoby to możliwe. Inna sprawa,że ludzie u nas nie potrafili tego docenić i jak ta baba z bajki o rybaku i złotej rybce ciągle chcieli mieć więcej i więcej nic nie robiąc w tym kierunku,by na to zwyczajnie zapracować. Więc im jak tej babie zostało na koniec "rozbite koryto" i stara chałupa.
Dziwna cisza w mediach. Najpierw informacja prawie pół na pół a teraz cisza (nie mylić z redaktorem).
Chavez - którego gorącym zwolennikiem byłem jeszcze do niedawna - zbyt bardzo wziął sobie do serca podążanie ścieżką przetartą przez Kubę i Fidela. W ten sposób, zamiast umacniać ruch antykapitalistycznego sprzeciwu, organizować najbardziej uciskane, pokrzywdzone warstwy społeczne coraz bardziej skupiał sie na umacnianiu swojej władzy.
Wydaje mi się więcej niż prawdopodobne, że gdyby referendum ograniczono do kwestii socjalnych, gospodarczych szala zwycięstwa przechyliłaby się na stronę zwolenników "rewolucyjnych" zmian.
Trochę to przykre, że wbrew tradycjom swojego kontynentu rewolucja boliwariańska coraz bardziej odchodzi od modelu społecznego ruchu oddolnego, zawężając działalność do wielkiej polityki i majstrowaniu przy konstytucji.
SOCJALIZM najpierw należy zbudować, a dopiero potem wpisywać go do konstytucji...
tameczne media chciały się ze.rać przed tym referendum.
takie atawistyczne odruchy to owszem we wschodnio europejskim grajdole,zwłaszcza polskim zaścianku,ale Ameryka łać. ma gdzieś polskie fobie i atawizmy.
pomyśl trochę dalej. Jeśli w Wenezueli jest 5 telewizji prywatnych, to muszą być też abonenci, którzy za nie płacą. Czyli: musi tam istnieć silna klasa średnia. Klasa ta nie dopuści do ustrojowych eksperymentów typu socjalistycznego.
Dla socjalizmu nie ma bazy ekonomiczno-społecznej.
Oczywiście, można tego nie przyjmować do wiadomości. Ale - czy warto żyć złudzeniami?
dobrze, że jesteś. ;)
a tak na poważnie, to nie odkryłeś ameryki z tą krytyką jednostki i jej "kultu". problem nie polega na tym, że "można było przewidzieć już w 98', iż chavez będzie próbował wzmocnić swoją pozycję jako prezydenta, itp." - to jest oczywiste jak słońce - stąd powinno nam być głupio, że daliśmy się oszukać kibicując reformą chavez, itp (zgodnie z zasadą: "...bo było wiadomo, że jak ktoś ma władzę, to... itd.").
odwracając tą zasadę można spokojnie stwierdzić, że wiadomo, że bez chavez u władzy powróci do wenezueli feudalny kapitalizm, bo żaden ruch społeczny bez przejęcia aparatów państwowych (armia, policja, sądy, media, szkoła, prawo) nie przetrwał dłużej niż kilka lat. (z małymi wyjątkami, ale tylko tam gdzie właściwe nie milknie nieustanna wojna i ciągle giną ludzie, co wcale nie jest dla mnie żadnym sukcesem rewolucyjnym, lub tam, gdzie de facto nie istniała żadna władza państwowa).
np. dla mnie chavez mógłby się nawet obwołać nie tylko dożywotnim prezydentem, ale i prezydentem z za grobu, byle by dokonał tego, co powinien jako rewolucyjny antykapitalista.
a co to jest to chyba wiadomo.
ma zarówno dobre, jak i złe strony. Wprawdzie każdego prawdziwego lewicowca powinny martwić autorytarne zapędy u Chaveza (które stają się coraz większe), ale mimo wszystko szkoda, że Wenezuela nie będzie miała w konstytucji zapisu o socjalizmie. W każdym razie trzeba mieć nadzieję, że ta porażka Chaveza nie będzie oznaczała początku końca rewolucji boliwariańskiej. Ja uważam, że ta klęska może wreszcie skłonić obecnego prezydenta Wenezueli do dialogu z innymi frakcjami lewicowymi i budowania wraz z nimi lepszego jutra.
A co do przeciwników Chaveza, to przypominam, że dzięki niemu w Wenezueli spadło bezrobocie, zlikwidowano alfabetyzm oraz odnoszone są godne uwagi zwycięstwa w walce z biedą. No i warty uwagi jest też wzrost gospodarczy w tym kraju - 2005 rok 17%, 2006 rok 11%, 2007 10%.
Na Kubie taki raj, a Kubańczycy płyną tratwami i na byle czym, tylko w jedna stronę. Ciekawe dlaczego? Poziom służby zdrowia nie może być wysoki skoro, tam jest chyba tylko jeden tomograf komputerowy - za drogi aby było ich więcej. Z tego co wiadomo, to Castro reglamentuje żywność swym obywatelom, chyba tylko dlatego aby dbać o ich figury. Szukałem kiedyś mailowego kontaktu z Kubańczykiem. I wiesz co? Nie znalazłem. A wiesz dlaczego, bo nie ma Kubańczyka, który miałby internet. To chyba świadczy o poziomie rozwoju Kuby.
cepal opublikował raport nt. poziomu nędzy w ameryce łacińskiej,a w słupkach statystycznych wenezula wygląda tak:
Wenezuela 2002 48,6 2005 37,1 2006 30,2.
pytanie/zagadka: czy gdyby pedro carmona za pomocą puczu wojskowego wspieranego przez prywatne media i kasę z usa, jednak skutecznie przejął władzę w wenezueli w 2002 roku i przyjmując, że obrałby kurs na liberalizm gospodarczy, to w 2006 r. w wenezueli byłoby 30 % ludzi żyjących w nędzy, czy dwa razy tyle? ciekawe.
oczywiście, zawsze pozostaje argument, że "nie samym chlebem człowiek żyje"...
ot, taka zagadka dla tych, co lubią stawiać chaveza na równi z każdym innym prezydentem ameryki łacińskiej.
To znaczy że już przegraliśmy, bo jeśli "ruch społeczny" przejmuje Aparat (to jest eufemizm, bo nie znam "ruchu" który przejąłby aparat - co najwyżej jego elita), to automatycznie generuje klasę rządzącą, którą znowu trzeba obalać i tak w kółko.
Moim jednak zdaniem jest możliwe wyjście poza ten kołowrót, korzystając z pewnych doświadczeń z przeszłości. Raz już wygraliśmy ekonomicznie, przegraliśmy militarnie np. w Hiszpanii, ale wtedy przy takiej dysproporcji sił nikt nie był w stanie wygrać, jak się okazało militaryzacja milicji i zassanie ich do struktur państwowych pogorszyło jedynie sytuację, bo spadło morale, a w sytuacji przewagi zbrojnej przeciwnika, jedynie wysokie morale, może dawać szansę na zmianę sytuacji strategicznej. Także przykład różnych partyzantek pokazuje, że można walczyć nawet z amerykańskim kolosem z sukcesami.
Nic nie jest przesądzone. Ja nigdy nie mówiłem, że to co się dzieje w Wenezueli, czyli kumulowanie władzy przez prezydenta, jest "pewne", mówiłem że istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo i to mi wystarczyło, żeby patrzeć sceptycznie na to co się tam dzieje i na ten histeryczny wręcz entuzjazm jaki wybuchł na sporej części lewicy. Pewność mogą mieć tylko religijni fanatycy. Powiedziałem nawet koledze notorycznie tutaj mylonemu z salem paradise, że jeśli Chavez zamiast umacniać swoją władzę jakimś cudem, po raz chyba pierwszy w historii odda ją na dół, i jak kolega twierdził "zlikwiduje państwo od góry i odda władzę ludowi", to ja sam założę partię chavistowską w Polsce i stanę na jej czele :-). Jak się okazuje jednak to raczej mało prawdopodobne.
Nie chciałbym tu gloryfikować Fidela(bo z wieloma jego posunięciami głęboko się nie zgadzam), ale sytuacja gospodarcza Kuby jest zła przede wszystkim z powodu polityki amerykańskiej. Ciekawe jak Kuba ma sie rozwijać przy ekonomicznej blokadzie wyspy przez amerykanów i sankcjach nie tylko amerykańskich, ale i europejskich? Jeśli chcesz konkretów i pewnego opracowania problemów postkolonialnego świata, więc także i Kuby(bo o tym też jest tam mowa) polecam "Rok 501" Chomskiego. ;]
ZSP
...więc prawo do błądzenia mu przysługuje. opozycja już odtrąbia swój sukces i początek końca rewolucji boliwariańskiej, chavez zapowiada, że się tak łatwo nie da. Może po tej - skromnej, bo skromnej ale jednak - porażce trochę się otrząśnie ze snów o potędze, a w polityce bierzącej większy nacisk klaść zacznie na obywateli i ich potrzeby, a nie na siebie i swą megalomanię. jeżeli w 2013 na prezydenta zostanie wybrany kolejny "boliwariańczyk", wybory cechować będzie wysoka frerkwencja, a cudów nad urną (podobnie jak zresztą do tej pory) nikt się nie dopatrzy, znaczyć to będzie, że pan towarzysz hugo rafael chavez frias i jego poczynania na marne nie poszły. na razie czekajmy i obserwujmy...
tak niechlujnie zredagowanej wiadomosci chyba jeszcze na Lewica.pl nie bylo. Wstyd!
Co do meritum: minimalna przegrana Chaveza rewolucji boliwarianskiej nie zastopuje. Przyhamuje co najwyzej megalomanie jej przywodcy, co zarowno jemu jak i reszcie kraju wyjdzie na dobre.
Z drugiej strony, z tymi oslawionymi przez "wolne i demokratyczne" media dyktatorskimi zapedami Chaveza to spora przesada. Propozycje zmian konstytucji mowily o wydluzeniu kadencji prezydenta z 6 do 7 lat oraz o umozliwieniu mu KANDYDOWANIA w wyborach nieograniczona ilosc razy.
Nie oznacza to automatycznie dozywotniego panowania, jak strasza media !
Wydaje sie, ze znaczacym czynnikiem dla ktorego czesc zwolennikow prezydenta zaglosowala przeciwko niemu byly plany kontrowersyjych zmian administracyjnych.
Jakiś mało autorytarny. car Władimir nigdy by nie dopuscił do tego by przegrać. kałboj Busz nawet nie mysli o dopuszczeniu ludu do głosu a Hugo organizuje referendum i przegrywa?
Szanowni komentatorzy - chyba pieprznęliście sie w typowaniu dyktatorów?
A poważnie - szkoda przegranego referendum. Boję sie czy jueseje nie wykręcą kolejnej "kolorowej rewolucji" - rzecz jasna demokratycznej i obywatelskiej jak to oni tylko potrafią. A może powtórkę z Chile.
Jeszcze raz przeczytalem powyzsza wiadomosc i dopiero teraz oprocz literowek, bledow stylistycznych, gramatycznych i ogolnej niechlujnosci dostrzeglem skandaliczny blad rzeczowy. I to o niebagatelnym znaczeniu! "51 procent obywateli i obywatelek Wenezueli?" Bzdura i wstyd panie Nowaczyk! Frekwencja nie przekroczyla 60 procent. Powszechnie uwaza sie , ze wstrzymali sie od glosu glownie zwolennicy Chaveza, nieprzekonani do projektu nowej konstytucji. Jego przeciwnicy wzieli w wyborach udzial masowo. Oznacza to, ze zdecydowanie przeciwne projektowi socjalistycznemu w Wenezueli jest ponizej 25 procent populacji.
Redakcjo, apeluje o wiekszy profesjonalizm. Czy tak trudno przeczytac wiadomosc przed jej zamieszczeniem???
"Jeśli w Wenezueli jest 5 telewizji prywatnych, to muszą być też abonenci, którzy za nie płacą. Czyli: musi tam istnieć silna klasa średnia. Klasa ta nie dopuści do ustrojowych eksperymentów typu socjalistycznego. Dla socjalizmu nie ma bazy ekonomiczno-społecznej."
To się k... nie trzyma. Stacje prywatne na ogół utrzymują się z reklam. Jeśli w Wenezueli jest "silna klasa średnia", to kto wygrywał wybory i referenda kilka razy pod rząd.
Dwa pytania:
1) Jesli PRL była "katastrofą", to dlaczego tak wielu Polaków pozytywnie wspomina socjalizm (Przyznają to wszystkie znane mi kompleksowe analizy polskiej transformacji ustrojowej), a Edward Gierek zdystansował pod względem popularności Wałęsę, Kwaśniewskiego i Kaczyńskiego w badaniach opinii publicznej?
2) Jaki jest stosunek względem sił wytwórczych "klasy" średniej, jeśli takowa istnieje? I na czym polega jej "średniość"? Czyżby byli to Ci, którzy zarabiają średnią krajową?
Przepraszam za czepialstwo, ale martwi i boli mnie, gdy moi ulubieni komentatorzy posługują się liberalną nowomową - językiem legitymizującym status quo...
ależ ja się z tobą zgadzam! tylko tak nie do końca. :)
spójrz jeszcze raz na mój komentarz i swoją ripostę. ja nie mówię, że nie można prowadzić walki latami - z przerwami można ją prowadzić nawet setki lat (vide: walki narodowowyzwoleńcze). ale, co z tego? przecież nie powiesz mi, że rewolucja, która trwa 40 rok bez przerwy może do czegoś sensownego doprowadzić (vide: kolumbia)? poza tym o co innego biega w walce o niepodległość, a o co innego w rewolucji. te dwie rzeczy wcale się nie muszą pokrywać.
w pewien sposób sam sobie odpowiedziałeś na moje jakieś tam zaczepki podając przykład hiszpański. to, że armia i policja jednak stały w opozycji do anarchistów i socjalistów, sprawiło, że rewolucja w bardzo krótkim czasie przegrała. no i co z tego, że przez rok funkcjonował tam ekonomicznie wydolny, całkiem sprawny system niczym z marksowskiej baśni o "królestwie wolności"?
no i chyba nie do końca rozumiemy to samo pod pojęciem "przejmowania aparatów państwa". nie chodzi mi przecież o to, żeby z rewolucyjnego narodu uczynić mega-armię i wielkie koszary. idzie o to, żeby mieć kontrolę nad tymi strategicznymi aparatami, które w ostateczności gwarantują siłą jedność polityce państwowej (jak wolisz: społecznej). kontrolę tę oczywiście może sprawować "ruch" (ale już nie "masa"). nawet, żeby "znieść" (cokolwiek to znaczy) armię i policję, czy prawo musisz je najpierw przejąć. przejąć je możesz siłą ("masa rusza na koszary, więzienia, komisariaty, zajmuje budynki uniwersytetów, szpitale, itp") lub odpowiednią strategią ("koszary popierają rewolucję, itd").
w wenezueli koszary "średnio" popierają rewolucję. (historia ostatnich 60 lat ameryki łacińskiej pokazuje, że "koszarom" nie można ufać za cholerę!).
póki co, chavez jest w sytuacji "rewolucji-bez-rewolucji". ma wpływ na armię (ograniczony) i na policję. w rękach nie ma mediów, ma za to wpływ na system edukacji i prawo, oraz politykę społeczną.
teraz coś sensownego musi z tym zrobić. zakładając, że tak jak i jego zwolennicy, chce on socjalizmu, należy przyjąć, że zmieni strategię i da sobie spokój próbami walki "przez media" (tu zawsze zostanie zakrzyczany). niech wyjdzie w lud! ludzie szybko zapomnieli, że żyli dziesiątki lat pod prawicowym kapitalistycznym butem. teraz chcą więcej. apetyt rośnie w miarę jedzenia (które nawiasem mówiąc dał im chavez odbierając kapitalistom). chavez musi im to dać. inaczej przekona ich kto inny.
(carmona obieca amerykański raj?)
jedno jest pewne. wróg klasowy czyha! :)
"w pewien sposób sam sobie odpowiedziałeś na moje jakieś tam zaczepki podając przykład hiszpański. to, że armia i policja jednak stały w opozycji do anarchistów i socjalistów, sprawiło, że rewolucja w bardzo krótkim czasie przegrała."
Po pierwsze armia hiszpańska w dużym stopniu została rozbita przez siły rewolucyjne i bez wątpienia zostałaby pokonana, ale taka była wówczas sytuacja geopolityczna, że to se ne dało. Co nie znaczy że nie może udać się gdzie indziej i w innej konfiguracji. Poza tym rewolucja by wygrała w pierwszym miesiącu, gdyby nie kunktatorska postawa rządu Frontu Ludowego, który nie miał zamiaru początkowo wydawać broni związkom zawodowym (CNT zawarła jeszcze przed wyborami porozumienie z rządem, że ten wyda broń po wyborach). Nie zrobili tego bo natychmiast straciliby władzę. Rządy lewicowe powstrzymują, a nie wzmacniają rozwój rewolucji, bo rewolucja jest dla nich zagrożeniem. W połowie Hiszpanii jednak przestał w tydzień po wybuchu rewolucji funkcjonować rząd, przestało istnieć wojsko i policja. Zostały po prostu rozbite, więc nie było czego "przejmować". Gdy premier lokalnego rządu katalońskiego zapytał swojego szefa policji, jaka jest sytuacja strategiczna rządu, ten mu powiedział, że nie ma czym dowodzić, bo policja przestała istnieć i sytuacja jest bardzo zła. Ale Companys to był wytrawny polityk, jeden z najzdolniejszych blefując namotał delegatom anarchistycznym w głowach, którzy zgodzili się na utworzenie pseudo-rządu w postaci Komitetu Milicji Antyfaszystowskich. To był początek końca rewolucji, zalążek tego co się potem stało w maju 1937.
Słowem: nie ma czegoś takiego jak rewolucyjny rząd, rząd jest ze swojej natury kontrrewolucyjny, bo próbuje opanować i podporządkować sobie sytuację, ustabilizować ją i dostosowac do swoich potrzeb, które nie są tożsame z potrzebami "ruchu". To samo dotyczy Chaveza, "rewolucji" boliwariańskiej i mrzonek o "przejmowaniu aparatów", aparat (w sensie wojska, policji, biurokracji państwowej, edukacji itd) można wyłącznie rozbić a na jego miejscu postawić co innego - demokratyczne rady oddolnie kontrolujące gospodarkę i decydujące o polityce gminy a dalej sfederowane o polityce regionu, demokratyczne milicje ludowe. Innego wyjście nie widzę, bo będziemy ciągle tkwili w tym kołowrocie bez wyjścia.
A to że ekonomicznie się udało w warunkach wojennych obala różne mity, dotyczące tego że rewolucja musi przynosić głód. Udowodniliśmy w praktyce że to działa. A jak to by działało w przyszłości, to się pewnie przekonamy jeszcze w innej konfiguracji.
gdyż "dyktator" jednak nie pokusił się użyć środków dzięki którym poprawki konstytucyjne mogłyby być zaakceptowane w referendum przez lud wenezuelski.
Chevez i jego zwolennicy jak i siły które go wspierają na lewicy w samej Wenezueli muszą uważać na to aby tzw. właśnie koszary przy pomocy CIA nie próbowały ustanowić "nowego porządku". Rozochocona tzw. opozycja może próbować dokonać rzeczywistego puczu ale musi się liczyć z tym że jest ogromna rzesza zwolenników zachodzących przemian w Wenezueli i takie zakusy może powstrzymać.
Polska Ludowa upadła przez głupotę ludzi stojących na czele pewnej partii będącej wtedy u władzy.
Otóż otwarcie tej partii w latach 70-tych na bardzo różnych ludzi, często nie związanych ze środowiskiem robotniczym, na pewno nie ideowych spowodowało załamanie się już absolutne ideowości w PZPR. Lata 80-te tylko dobitnie potwierdziły iż w PZPR znalazła się klika uzurpatorów i karierowiczów.
Na upadek PRL-u złożyły się też nielogiczne decyzje podejmowane przez aparat np. takie a nie inne rozprawienie z protestem górników w Wujku.
Nie kto inny jak Gomułka przewidział że PRL niestety nie przetrwa z powodu takiej a nie innej polityki partii co w następstwie spowoduje że klasa robotnicza stanie się podatna na wpływy tej części inteligencji otwartej na głębokie systemowe zmiany.
Natomiast nie można lekceważyć ludzi którzy nadal o tym okresie wypowiadają się z sentymentem a nawet szacunkiem.
Jeszcze nie tak dawno były badania gdzie tenże PRL był uznawany przez 40% Polaków za system lepszy niż ten zaaplikowany przez rożne siły prokapitalistyczne po roku 1989. Pamiętam jak redaktor Sianecki z tej okazji, znaczy się z takiej oceny tamtych czasów przez społeczeństwo apelował do "ciemnego ludu" aby wyleczył się z "amnezji".
Nadal 30% społeczeństwa twierdzi że PRL była lepsza od III RP a już na pewno lepsza od II RP.
Ta zmniejszająca się liczba zwolenników PRL-u ma związek z pewnym procesem biologicznym mającym miejsce w grupie starszej części społeczeństwa.
Przypominam iż PRL ma najgorsze oceny wśród ludzi tzw. młodego pokolenia, tego samego popierającego w głównej mierze PO, irytującego się na słowo "socjalizm".
http://wmtvs.com/_index_Venezuela_select.htm
i nie tylko, bo kubańskie i wiele innych państw.
że nie można przegłosować bogatych :(
To dużo mają tych bogatych w Wenezueli :-)
jedyną prawdziwą alternatywą dla systemu kapitalistycznego?
Wybory to jednak kwestia do oczywiście rozważenia, jednak jak już to podkreślałem trzeba się nastawiać na bardziej prawdziwie radykalne rozwiązania gdyż kapitał nie śpi.
Lubię te śliczne anarchistyczne liryki, ale taki np. Santillana był, i owszem, członkiem Komitetu Centralnego Milicji Antyfaszystowskiej, potem jednak członkiem Katalońskiej Rady Gospodarki oraz ministrem do spraw ekonomicznych W RZĄDZIE Katalonii...
jakie masz dowody, że anarchiści stworzyli w Hiszpanii efektywne struktury gospodarcze? Przecież na obiektywną ocenę, czy tak się stało, potrzeba by danych z wielu lat.
Kogo poza tym obchodzą wydarzenia z wojny domowej sprzed prawie wieku?
xavier, oki.
przecież pisałem, że aparatu państwa nie można obejść: trzeba go zniszczyć (co nie znaczy, że można obyć się bez innego "podmiotu"/"aparatu", który np. spełnia zadania armii, policji, prawa, itd.) lub przejąć go (na co się nie zgadzasz uważając, że to właśnie powstrzymuje rewolucję społeczną, a nie ją wspomaga). podałeś też przykład "początku końca" 36' - utworzenie "milicji antyfaszystowskiej" (biurokratyzacja).
z roku 36' przenieśmy się w 2007 rok. do wenezueli.
...więc wyobraź sobie, że chavez rozdaje teraz broń związkom zawodowym i ludziom, a sam wyjeżdża na wakacje na kubę z zamiarem powrotu po rewolucji, partia się rozwiązuje, wszelkie komitety wsparcia reform chaveza również.
broń z magazynów wędruje do rąk "ludu".
jak myślisz co zrobią z tą bronią ludzie?
i czy hugo chavez będzie miał do czego wracać?
wiem, że to zupełne political fiction, ale fajnie jest czasami pospekulować.
(stawiałbym, że w ciągu pięciu minut po ogłoszeniu takiego "dozbrajającego" ludność rozporządzenia w wenezueli wylądowałoby z 30 tys. marines i tysiąc agentów cia, może nawet siły onz, żeby ratować demokrację, tudzież ją przywracać. warto wziąć to pod uwagę.)
Niestety, aby przegłosować nielicznych bogatych, trzeba do tego przekonać rzesze biednych.
Skracając myśl: byłem świadkiem, jak na moim podwórku trójka bezrobotnych - ludzi niemłodych, skądinąd przyzwoitych, choć skrajnie niezamożnych - debatowała przed niegdysiejszymi wyborami na kogo zagłosować: na Tuska, czy Korwina Mikke.
"Słowem: nie ma czegoś takiego jak rewolucyjny rząd, rząd jest ze swojej natury kontrrewolucyjny, bo próbuje opanować i podporządkować sobie sytuację, ustabilizować ją i dostosowac do swoich potrzeb, które nie są tożsame z potrzebami "ruchu"".
Po prostu - słodkie. A ten "ruch" kontrewolucyjnym stać się, rzecz jasna, nie może? Bo jak ruch, to pewnie tylko do przodu? Przyszła mi na myśl Wandea. Sam nie wiem dlaczego :(
Zgoda, Krik, to prawda. Tylko że jeśli w takich warunkach, w jakich działa Chavez, nie udało sie przekonać biednych do poparcia jego programu, to niekoniecznie jest to wina propagandy bogatych, ale być może słabości dokonań i propagandy samego Chaveza.
warto przypomnieć, że reakcyjny jest nie tylko rząd, ale reakcyjnymi mogą być także anarchiści. Żeby nie szukać daleko, znam taki anarchistyczny portal informacyjny, gdzie cenzura, manipulowanie informacjami oraz chamskie napaści personalne mają dużo większe natężenie niż niż na kilku znanych mi portalach prawicowych. Jak to kiedyś trafnie zauważył Orwell, oprócz władzy pałki i policjanta jest równie, a może bardziej dotkliwa władza donosu, pomówienia, przekonań tzw. opinii publicznej itp.
Chyba się z Tobą zgadzam. Zwłaszcza wobec tekstu o oświadczeniu CIA i (bardzo ciekawej) dyskusji pod tekstem. Faktycznie myślę, że problem zamordyzmu Chaveza może nie być aż tak istotny.
zgodze sie z Toba, ale to nie tylko bezideowosc aparatu partyjnego przyczynila sie do upadku. W latach 50-ych aparat ten byl calkiem ideowy, ale ja juz chyba wole lata 80-te.
No i wreszcie z ta II RP to przesadziles. Obawiam sie, ze ankieta wsrod ludzi pamietajacych II RP wykazalaby ze to ona byla lepsza od PRL.
to nie ma co nawet sie przejmowac wypocinami Xaviera. Co z tego, ze oddolne rady, niehierarchiczna struktura itp, skoro te pomysly maja poparcie tu i owdzie garstki, a wiekszosc ludzi zdecydowanie chce panstwa, jakie by ono nie bylo.
co tu daleko szukać.....
spróbujcie coś napisać nie po linii na jakim kolwiek forum anarchistycznym...wyrzucą was zanim się obejrzycie
nie jestem lewicowcem ale portal lewica.pl cenię za to że pomimo tak diametralnej róznicy zdań nie ma wyrzucania za byle co....
jak nie obrażasz i nie bluzgasz to nikt nie wyrzuca.....a u anarchistów jak nie jesteś anarchistą to jesteś nikim
na forum takiego "faszysty" michalkiewicza jest MILION razy więcej wolności niż na anarchistycznych forach (poza indymediami gdzie nie ma rejestracji i można swobodnie komentowac z tym ze poziom komentarzy jest tak żenujący iż od dobrych paru lat nic tam nie piszę)
wolny internet top podstawa a kto tego nie rozumie ten trąba:)
Winą jest pewnego rodzaju niezdecydowanie Chaveza. Budował, i owszem, niezależny ludowy, oddolny aparat władzy, budował wielką partię, aktywizował doły, ale wciąż była pokusa, by zrezygnować z tej gigantycznej roboty i jednym skokiem - w jednym referendum, a zarazem w ramach demokracji burżuazyjnej - jak się Chavezowi wydawało, załatwić wszystko, co potrzebne Wenezueli do budowania socjalizmu. Stąd dziś już bardziej rozumiemy, co Chavez miał na myśli mówiąc o "rewolucji boliwariańskiej" i "socjalizmie XXI wieku". Można już szukać alternatywnych terminów: "rewolucja bez rewolucji", "rewolucja w granicach prawa", "przegłosować bogatych" itp.
Wydawało się, że jeśli Chavezovi uda się w tym referendum zwyciężyć, wszystkie pozostałe, jakże pilne dla wenezuelskich przemian, sprawy przestaną być aż tak pilne - partia, struktury ludowładztwa itp. Że w ten sposób zaprzeczy i wykaże, że jest mądrzejszy od wszystkich marksistów z Marksem i Leninem włącznie, nie wyłączając wielbionego ponoć przezeń Castro, bo rewolucja (przynajmniej boliwariańska) może mieć niekatastroficzny bieg, co byłoby zarazem wskrzeszeniem idei paleo-socjaldemokratów - a wokół tego krążył i Nikaraguański Ortega i Chavez i wielu innych południowoamerykańskich rewolucjonistów, znużonych historycznym robinhoodyzmem (guerillą) i świadomych, że epoka pałacowych przewrotów (pronunciamiento) ma się ku końcowi. Stąd próba odświeżenia starych teorii w całkiem nowej, jak się niektórym wydaje, rzeczywistości.
Ostatnie próba oszukania tej rzeczywistości, czy też powodowana szlachetną naiwnością wiara w demokrację parlamentarną, doprowadziła do wyjątkowego samobója - próbójąc upiec licho wie ile pieczeni na jednym ogniu, Chavez zjednoczył wszystkich jaroszy, ułatwił im też zjednoczenie, do którego wystarczyło im powiedzieć "No". Duży błąd.
Podsumowując, można powiedzieć, że nie ma jednak tego złego. Chavez musi teraz szybko budować partię, musi uszanować w niej wielonurtowość, musi szanować sojuszników, a nie tylko nimi dyrygować. Musi też najpoważniej w świecie traktować budowę niezależnych struktur władzy, bo to właśnie one wejdą kiedyś nieuchronnie w śmiertelne starcie z tymi burżuazyjnymi. Tak więc, to, co było wariantem "B", stało się wariantem "A". I bardzo dobrze.
a co z modelem gospodarczym? Tu - myślę - jest pies pogrzebany.
W pierwszym okresie rewolucji partia, tak jak i same związki zawodowe oraz inne organizacje przystosowane do działania w ramach systemu kapitalistycznego stają się przeżytkiem hamującym postęp rewolucji. Rosja i Hiszpania są świetnym przykładem na kontrrewolucyjną rolę partii i związków zawodowych. Ich rolę powinny przejmować rady producentów-konsumentów organizujące nową rzeczywistość gospodarczą i obronę - milicje ludowe, a także federować się na poziomie kraju i regionu w celu organizacji obrony i koordynacji ekonomicznej.
Obecnie w Wenezueli nie ma żadnej rewolucji, rewolucję można dopiero zrobić, wykorzystując to co sprzeczności wenezuelskiego kapitalizmu zaoferowały. Ale do tego potrzebne jest zerwanie z kultem Chaveza, bo jego aparatowi to się zapewne nie spodoba.
wojtas: w Polsce natomiast 58 proc poparcia ma PO, więc może też powinieneś zwinąć sztandary, a redakcja tego portalu zamknąć go? No bo skoro ludzie już wybrali?
krik: ruch może stać się kontrrewolucyjny, tyle że jeśli ruch napędzający rewolucję stanie się kontrrewolucyjny to żaden aparat nie uratuje rewolucji. co najwyżej może zafundować neostalinowską dyktaturę.
po raz kolejny muszę się z tobą zgodzić, bo widzę, że jednak się ze mną zgadzasz. hm? :)
obraz świata "po":
nie będzie policji - będzie za to "milicja ludowa", nie będzie armii - będzie "milicja antyfaszystowska", nie będzie prawa - będzie "ludowa sprawiedliwość", nie będzie partii i rządu - będą "rady producentów-konsumentów organizujące nową rzeczywistość gospodarczą", itp. wymieniać można dalej.
czyli "po rewolucji" (a może właśnie to będzie taka permanentna rewolucja) będą istniały "aparaty", tyle, że w rękach rewolucjonistów, które będą gwarantować, że wszystko się nie rozpieprzy w trzy minuty, a więc będą "ośrodki", "podmioty", "aparaty" - jak zwał tak zawał - które będą czuwać nad antykapitalistyczną linią polityki społecznej i nad tym, żeby nasz zrealizowany, utopijny ład nie został powalony butem obcego kapitalistycznego agresora. czy tak?
i tu masz małą zagwozdkę jako anarchista.
jak sprawić, żeby te aparaty funkcjonowały skutecznie i w sytuacji permanentnego zewnętrznego i wewnętrznego zagrożenia ze strony otaczającego taką wyspę wolności, ultrakapitalistycznego i burżuazyjnego świata?
czy możliwe jest połączenie demokracji oddolnej, gdzie podejmowanie decyzji odbywa się poprzez konsensus wielu ośrodków, gdzie cała procedura może trwać długiiii czas, nim osiągnie się satysfakcjonujące wszystkich rozwiązanie, z realną skutecznością w gwarantowaniu poprawnego funkcjonowania danej wspólnoty?
przecież nie łudzisz się co do tego, że w sytuacji, dajmy na to, agresji najbardziej krwawej armii świata, demokratyczne i konsensualne kierowanie armią (jak wolisz "milicją antyfaszystowską" czy "milicją ludową") i walką obronną będzie miało sens?
a dalej, co zrobisz z ruchem, który będzie (z jakichkolwiek powodów) chciał powrotu starego ładu i będzie stanowił zagrożenie "wewnętrzne"?
i tak, chcąc nie chcąc, okazuje się, że musisz jednak "zinstytucjonalizować" pewne strategiczne sfery władzy i gospodarki, żeby móc praktycznie stawiać opór lub po prostu sprawiać poważne wrażenie, że jesteś na tyle mocny i zorganizowany, że każda próba podniesienia łapy na nowy porządek skończy się twoją klęską jako agresora-potwora.
a to prezent dla ciebie od największego marksisty w dziejach, czyli wspaniałego i jedynego filozofa marksistowskiego, loiusa althussera :)
"Oto co wydaje mi się najistotniejsze: fakt, że (burżuazyjna czy proletariacka) walka klasowa stawia sobie za cel pańśtwo (hic et nunc) w rzeczywistości nie oznacza, iż politykę należy definiować w związku państwem. Zachodzi więc absolutna potrzeba odróżnienia polityki proletariackiej od jej bieżącego celu."
ładne, co?
a co powiesz o pionowej i poziomej koordynacji rad pracowniczych?
Ja osobiście bardzo żałuję, że Chavezowi się nie udało - dokładnie z tych samych powodów, jakie cieszą krika. Miałem nadzieję, że uda się bez przelewu krwi, za zgodą większości społeczeństwa, w zgodzie z lokalnymi warunkami dokonać transformacji ustrojowej. Coś tak jak w Polsce w latach 90. ale na odwrót :).
No cóż, trzeba czekać, czy to początek końca bolivariańskiego eksperymentu, czy też tylko chwilowa zadyszka.
W każdym razie z porażki trzeba wyciągnąć wnioski. Mam nadzieję, że tym wnioskiem nie będzie awangardyzm, ale powrót do starej prawdy, że można odrywać się od mas.
Do Xaviera: co to znaczy, że związki zawodowe po rewolucji zaczynają odgrywać rolę kontrrewolucyjną? To akurat teza bliska znienawidzonym przez ciebie bolszewikom, którzy tolerowali tylko swoje "pasy transmisyjne" i dlatego jako "kontrrrewolucyjne" traktowali strajki ekonomiczne po ustanowieniu "dyktatury proletariatu". Czy pod władzą "rad pracowników-konsumentów" strajki będą dozwolone?
nie ma stanów idealnych, ale są bliższe i dalsze ideału. To o czym piszesz to nie są pytania teoretyczne, ale przerabiane w praktyce. Jak może wyglądać armia rewolucyjna bliższa ideałowi? Mamy kilka modeli: milicje w Hiszpanii, armia machnowskia, oraz EZLN. Mnie najbardziej podoba się chyba model hiszpański. Istniała tam koordynacja wojenna, ale jednocześnie istniała wewnętrzna demokracja, może nie w stanie idealnym, ale chyba najbliższy ideałowi. Poza tym nie zawsze stosowana jest metoda konsensusu w praktyce anarchistycznej. Konsensus zwykle jest możliwy jedynie w przypadku niewielkich grup. Maksymalnie na poziomie gminy lub zakładu. W wielu przypadkach głosowanie jest konieczne i jest ono stosowane - z możliwością secesji. Np. większości przypadków ziemia była kolektywizowana dobrowolnie, indywidualiści mogli sobie swoje poletka uprawiać poza kolektywem (ale wielu z nich stwierdzało po czasie że opłaca im się być jednak w kolektywie i mieć dostęp do maszyn, itd i na tym opierał sie sukces rewolucji - ludzie po prostu jej chcieli, bo widzieli, że ma sens - dlatego tak zażarcie jej bronili, niektórzy nawet sierpami i cepami dosłownie).
Do tego jest potrzebny pewien poziom kultury demokratycznej wypracowywany jeszcze PRZED rewolucją. Muszą być prowadzone pewne praktyczne "ćwiczenia" (anarchiści hiszpańscy nazywali to "rewolucyjną gimnastyką"), tak aby pracownicy przyzwyczajali się do pewnych metod zarządzania, demokracji bezpośredniej, a jednocześnie w walce, podczas strajków itd. wyrabiali poczucie solidarności. Dlatego tak wielką wagę przywiązuje się w CNT do procedur demokratycznych, do takiej a nie innej formy organizowania się. I to przyjmowali i z całą stanowczością bronili przed dostosowywaniem do formy zarządzania obecnej np. w związkach socjaldemokratycznych czy komunistycznych, nawet ci członkowie, którzy nie byli anarchistami. A więc anarchiści wprowadzili pewną kulturę demokratyczną, która dokonywała niemożliwego nie PO rewolucji, ale jeszcze PRZED. Prof. Ryszka podkreślał, że dokonali niezwykłej rzeczy - wielomilionowy związek zawodowy w zasadzie bez biurokracji, czyli coś co pozornie wydaje się niemożliwe.
To jest ważne, bo na ten przykład awangardowa ściśle scentralizowana partia może dokonać właśnie taką rewolucję - dążącą do centralizmu i władzy awangardy. Dlatego też przywiązujemy ogromną wagę do tego jak obecnie się organizujemy, bo mamy świadomość, że w momencie spięcia w systemie ta organizacja która ma aktualnie przewagę nada jednocześnie ton i formę rewolucji. Tak więc walka z żółtymi związkami zawodowymi, centralizmem, zamordyzmem, partyjniactwem itd. nie jest jedynie walką "estetyczną". To jest walka o kształt przyszłych przemian.
[Mniej więcej trzy godziny temu wysłałem następujący post, który z niezrozumiałych dla mnie powodów nie został zamieszczony:]
powodów, jakie cieszą krika. Miałem nadzieję, że uda się bez przelewu krwi, za zgodą większości społeczeństwa, w zgodzie z lokalnymi warunkami dokonać transformacji ustrojowej. Coś tak jak w Polsce w latach 90. ale na odwrót :).
No cóż, trzeba czekać, czy to początek końca bolivariańskiego eksperymentu, czy też tylko chwilowa zadyszka.
PS. W każdym razie z porażki trzeba wyciągnąć wnioski. Mam nadzieję, że tym wnioskiem nie będzie awangardyzm, ale powrót do starej prawdy, że można odrywać się od mas.
Do Xaviera: co to znaczy, że związki zawodowe po rewolucji zaczynają odgrywać rolę kontrrewolucyjną? To akurat teza bliska znienawidzonym przez ciebie bolszewikom, którzy tolerowali tylko swoje "pasy transmisyjne" i dlatego jako "kontrrrewolucyjne" traktowali strajki ekonomiczne po ustanowieniu "dyktatury proletariatu". Czy pod władzą "rad pracowników-konsumentów" strajki będą dozwolone?
Co to takiego klasa "średnia",co ma liczba abonentów 5 tv kablowych do poparcia lub sprzeciwu,równie dobrze można powiedzieć że frekwencja zawiniła,może to właśnie problem przegrania Chaveza,minimalnego!!!!nie patrzmy na Ameryke łać przez pryzmat polskiego grajdoła -z jego fobjami.
Lenin sam stał się kontrrewolucjonistą stając na czele rządu.
A przeciwko komu mieli by strajkować ci robotnicy? przeciwko samym sobie?
Wcale mnie to nie cieszy, stwierdziłem jedynie przykry fakt. W końcu, ostatnie, co w człowieku umiera, to nadzieja. Ale bądźmy dobrej myśli.
odrobiłeś lekcję :). Dokładnie TAK SAMO argumentowali komuniści. Nie wiem czy wiesz, ale w 1945 zdarzały się (np. na Śląsku ale może też gdzieś indziej) strajki w zakładach zarządzanych wówczas oddolnie (!) przez rady zakładowe. Były protestem przeciwko nieudolnemu zarządzaniu i przez to złym warunkom życia. Ludzie bowiem robią rewolucje by poprawiła się ich sytuacja bytowa a nie po to, by realizować jakieś abstrakcyjne Cele przez duże C (w przeciwnym razie jest to jest instrumentalne traktowanie robotników).
A przecież nietrudno wyobrazić sobie konflikt (niech będzie, że "nieantagonistyczny") między partykularnym interesem pracowników danego zakładu a (też partykularnym) interesem konsumentów. Kto ma prawo narzucić drugiemu swoje racje? Już ja wolę tradycyjne metody negocjacji, arbitrażu i strajku niż totalitarną jedność w "anarchistycznej" utopii.
Nie od dziś uważam, że nie ma gorszych zamordystów niż "wolnościowcy" :).
Dobranoc.
Chyba masz gorszy dzień.
Komuniści używali tego argumentu w celach propagandowych nie mających odniesienia do rzeczywistości (tak jak "władza rad")
W komunizmie strajk, protest, bunt miały uzasadnienie, bo zarządzali zakładami nie robotnicy bezpośrednio, ale awangarda proletariatu i aparat państwowy. A więc mogli się buntować przeciwko klasie rządzącej. Bo przeciwko komu ma protestować robotnik w zakładzie którym sam zarządza?
Poza tym jak być może zauważyłeś, mówię o radach producentów i konsumentów. Ja jestem za gminowładztwem że tak powiem - rada gminna w której skupiają się odwoływalni, związani instrukcjami delegaci wszystkich mieszkańców gminy, którzy negocjują i koordynują kwestie gospodarcze, ekologiczne i inne. Nie jestem zwolennikiem "panowania" dużych zakładów na danym terenie, jeśli o to ci chodziło.
napisał: >>"Nie od dziś uważam, że nie ma gorszych zamordystów niż "wolnościowcy" :)
czy ja twoim zdaniem mam w ogóle jakieś dobre dni :)?
...Pytanie retoryczne: "prawak" dobrych dni mieć nie może.
PS. A co do praktykowania wolności już przed rewolucją to dobrze opisał to Ramones kilka postów wyżej.
Podsumowując ze swojej strony cały wątek: jest to zdarzenie, z którego trzeba na pewno wyciągnąć wnioski. Faktem jest, że musiały nastąpić jakieś błędy strategiczne czy taktyczne (być może także miała tu wpływ nierównowaga w środkach przeznaczonych na propagandę).
Teraz pozostało jeszcze w obrębie tej, rozpoczętej rok temu kadencji tyle czasu, żeby to naprawić i zrealizować jak najwięcej, przede wszystkim od strony postulatów społeczno-gospodarczych, które zapewnią Wenezueli faktyczny i NIEZALEŻNY rozwój.
Nie ma natomiast co załamywać rąk i płakac, że "to koniec" - oczywiście, nie zamierzam przeczyć oczywistości, że projekt Chaveza przegrał to referendum, ale historia (także lewicy) zna przykłady znacznie większych ilościowo porażek przy urnie. W żadnym razie nie jest to powód do zmiany własnych przekonań o 180 stopni.
Demokracja oznacza uszanowanie wyboru większości, ale nie prymitywnego "większa publiczność ma zawsze rację" jak mawiał Goldwyn z Metro-Goldwyn-Mayer.W przeciwnym wypadku musielibyśmy uznać, że Wałęsa był dla Solidarności 26 lat temu obiektywnie lepszy niż Gwiazda, a platfusy są zbawieniem dla Polski bieżącej. Wyciąganie wniosków z biegu zdarzeń - tak, ślepy konformizm wobec "woli (nakręconej częstokroć przez mass-media) większości" - nie.
Zaznaczam też, że gdyby Chavez sięgał po metody faktycznie dyktatorskie czy totalitarne, nie byłby wart poparcia. Jednak choćby jego zachowanie po ogłoszeniu wyników świadczy o czymś innym (oczywiście żadnej łaski nie robi - ale warto o tym przypominać dla odparcia propagandowych kłamstw "wolnych mediów" o rzekomej dyktaturze).
No i może na zakończenie dodam (nie tylko pro forma), by uniknąć ewentualnych nieporozumień, że zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że nie da się przeciągnąć mechanicznie "Wenezueli do Polski" ani vice versa (raz, że to niemożliwe, dwa, że przyniosłoby to nienajlepsze skutki w innych od źródłowych realiach, trzy, że nie ma takiej potrzeby, np. na rynku mediów nie trzeba u nas budować sektora publicznego, bo jeszcze jest).
Nie zmienia to faktu, że - moim zdaniem - lewica wszystkich odcieni powinna bacznie (nie znaczy to, że bezkrytycznie) przyglądać się Wenezueli z jednego prostego powodu: tam REALNIE i na poziomie centralnych decyzji politycznych (a nie gardłowania na forach dyskusyjnych czy niskonakładowych pismach) realizuje się lewicowy program. I choćby z tego względu zasługuje ona na - poważne i wyzbyte sentymentów w jakąkolwiek stronę - zainteresowanie.
Nie wiem co się czepiasz modelu gospodarczego Wenezueli. Nacjonalizacja złóż surowców do produkcji energii, szerokie państwowe inwestycje w rozwój edukacji, komunikacji i technologii oraz sł. zdrowia (głównie siłami kadrowymi z Kuby, bo lekarze wenezuelscy to tacy Bukiele), przy zachowaniu prywatnej własności na różnych poziomach (w Caracas są przecież nawet i makdonaldy - tylko, że na obcy kapitał są zdaje się nakładane jakieś ograniczenia ekspansji) - to przecież program starej socjaldemokracji tuż powojennej (mówię to bez ironii)!
Wracając jeszcze do kontroli nad bankiem centralnym... przepraszam bardzo, ale dlaczego niby obywatele państwa z demokratycznie wybieralnymi władzami ustawodawczymi i przez to także wykonawczymi, nie mogą mieć zagwarantowanej kontroli tychże władz nad własnym pieniądzem? Oczywiście pozostawałby jeszcze kwestia optymalnego przygotowania procedur przepływu informacji i procesów decyzyjnych, by przebiegało to sprawnie (przy czym sądzę, że polegałoby właśnie na rządowej KONTROLI nad instytucjami w rodzaju naszego NBP czy RPP a nie bezpośredniego zarządzania każdorazowo ustawami czy uchwałami parlamentarnymi).
Tak jak pisałem w "siostrzanym" wątku - we współczesnej gospodarce i globalnym rynku finansowym nie ma czegoś takiego jak "całkowita niezależność" banku centralnego czy instytucji polityki monetarlnej. Tak czy inaczej będą one zależne od "rynków finansowych", czyli mówiąc wprost - spekulantów.
Polecam dostępne w internecie prace dr Szczęsnego Górskiego
Xavier: odpowiem Ci anegdota: moj znajomy jezdzi czesto do pewnego kraju skandynawskiego. Ostatnio opowiadal mi o gigantycznych sumach jakie zarabial jako prosty pracownik fizyczny oraz o nieslychanych wygodach w tamtejszych szpitalach publicznych gdzie trafil z niegrozna zupelnie sprawa . Ja, przyznam sie, tez sie zachwycalem tym modelem, po czym przyszedl czas na puente i moj kolega stwierdzil: jak Kaczory nie bede przeszkadzac, to moze za 10 lat dzieki Tuskowi u nas tez tak bedzie. Jakie z tego wnioski? Pierwszy, oczywisty to taki, ze studenci w Polsce to debile. Drugi - taki, ze choc wiekszosc ludzi glosowala na PO, to jednak konkretne badania dotyczace stosunku do egalitaryzmu, sluzby zdrowia itp wskazuja juz typowo prospoleczne poglady. To juz nie wina spoleczenstwa, ze PO znakomicie wykorzystal media i socjotechnike.
ale w waszym modelu jest mnostwo potencjalnych konfliktow. Po pierwsze czy w zakladzie zatrudniajacym powiedzmy 5 000 osob kazdy bedzie rowno i idealnie czul sie wlascicielem zakladu? Co z konfliktami na lini konsumenci - pracownicy? Co z emerytami? CO z osobami szukajacymi wyksztalcenia i edukacji? Co ze specjalistami, ktorzy beda szantazowac wasze wolnosciwe zaklady i domagac sie gigantycznych stawek? co z konflikatmi pomiedzy poszczegolnymi zakladami?
w tym wypadku nie czepiałem się polityki gospodarczej Chaveza, tylko wskazywałem na fakt, że ugrupowania na lewo od socjaldemokracji nie mają świeżych propozycji ustroju ekonomicznego.
Jeśli nie liczyć radykała z archiwum, Xaviera, który w aktualnej
praktyce należy do klubu fanów A.Domosławskiego i jego wywiadów z amnerykańskimi "rewolucjonistami".
Wojtas, Twoje pytania są dobre, ale obawiam się, że daremne. Coś mi się dziwnie zdaje, że Xavier to taki pracownik-teoretyk. Bo jego wizja braku konfliktów w zakładzie czy choćby w firmie, gdy tylko zniknie z nich czynnik własnościowo-klasowy, to jednak z bardziej naiwnych bajek, jakie w życiu słyszałem.
"Jedna", nie "jednak".
Te ugrupowania będą mieć cel, jeśli będzie on przynajmniej tak w wielu aspektach spójny jak cel który towarzyszy kapitalistom.
Jeżeli Benedykt XVI wspomina o ponownej fascynacji filozofią Marksa, która według niego ma się rozprzestrzeniać ponownie na całym świecie, można być chyba dobrej myśli.
Na twoje pytania w dużym stopniu odpowiedziała praktyka. W Hiszpanii, w zajętych zakładach w Argentynie itd. Przyjrzyj się tamtym rozwiązaniom, bo teoretyzować możemy bez końca i zadawać hipotetyczne pytania drążące skrajności w stylu tych, którzy uzasadniają tortury: "A co jeśli złapiesz kogoś i może on wie gdzie jest tykająca właśnie bomba, która zabije milion osób" - każdy uczciwy specjalista od wywiadu powie, że taka sytuacja to czysta teoria, a w większości przypadków tortury wnoszą więcej szkody niż pożytku - bo torturowany powie ci dokładnie wszystko, nawet że ziemia jest płaska, jeśli tylko taka odpowiedź cię satysfakcjonuje.
Specjaliści nie uciekali masowo, nie szantażowali, w Hiszpanii niektórzy ludzie po raz pierwszy w życiu zobaczyli na oczy lekarza itd itd. Rewolucja w dużym stopniu zmienia świadomość, bo ja teraz rozumiem, że lekarz nie chce być frajerem, skoro widzi ile biorą np. menedżerowie w bankach i włącza się w kulturę walki i konkurencji. Człowiek porównuje się z otoczeniem i się do niego dostosowuje. Co nie oznacza że będzie raj na ziemi. Bo to może obiecać co najwyżej religia.
A ja zapytam odbijając piłeczkę, a co zrobi socjaldemokratyczny rząd, jeśli lekarze zażądają absurdalnie wysokich stawek? weźmie ich w kamasze?
To także nie jest prawda, że moja propozycja likwiduje wszystkie konflikty. Ona je "ujawnia" i powoduje że ludzie są bardziej świadomi ich przyczyn i poddaje je demokratycznym procesom. Po prostu nie znam lepszej formy organizacji, a osobiście testowałem trochę w trochę większej i mniejszej skali.
twoja propozycja właśnie ukrywa konflikty, roztapia je w pseudojedności robotników. Nie bierze też pod uwagę tego, że oprócz władzy jawnej, hierarchicznej i zinstytucjonalizowanej istnieje też przymus i władza w postaci grupowego konformizmu, ostracyzmu środowiskowego, plotki i pomówienia, realnych interesów grupowych zamaskowanych hasłami o wspólnym dobru (łatwo z człowieka niezadowolonego z warunków pracy czy wysokości płacy zrobić "wichrzyciela", ktory "jątrzy" przeciwko "nam wszystkim", bo jest "agentem reakcji" albo choćby "frustratem"). Wbrew pozorom, czasem łatwiej jest się zbuntować przeciwko "obcej" bezosobowej władzy niż przeciwko kumplom z kolektywu syndykalistów.
A to tylko kwestia relacji wewnątrz jednej grupy. Tematu jej relacji z innymi grupami nawet nie dotknąłeś. A Hiszpania i Argentyna nie są żadnymi odpowiedziami, bo to krótkotrwałe eksperymenty, które z oczywistych względów nie odpowiadają na pytanie np. o pozycję emerytów w takim systemie, o wieloletni system ubezpieczeń społecznych, o trwałość entuzjazmu dla nowej formy organizacji itd.
"Wbrew pozorom, czasem łatwiej jest się zbuntować przeciwko "obcej" bezosobowej władzy niż przeciwko kumplom z kolektywu syndykalistów."
Cóż, moje doświadczenie przeczy temu. Osobiście nie mam żadnego problemu przeciwstawić się większości "równych" i wielokrotnie to robiłem. W organizacjach hierarchicznych, natomiast dostajesz po łapach administracyjnie że tak powiem. Widziałem już tych zastraszonych robotników, którzy boją się powiedzieć cokolwiek szefowi (ale także i w tzw. dobrowolnych NGO-sach się z tym spotkałem, gdzie był wyraźny podział na "zarząd" i doły - takiego oportunizmu, kopania dołków i walki o stołki nie powstydziłby się żaden rząd, czy parlament). Co innego jeśli kultywowana jest kultura demokratyczna o której mówię, gdzie nie tylko umożliwia się, ale wręcz zachęca do tego aby każdy wypowiedział swoje zdanie w danej organizacji, a każdy głos sprzeciwu jest zapisywany w protokole jako votum separatum na przykład. To w organizacjach hierarchicznych (także mieniacymi się anarchistycznymi czy anarchosyndykalistycznymi, bo nazwa tutaj nie ma znaczenia) byłem notorycznie zarzucany czapkami, jeśli tylko wódz był na "nie".
Co do emerytów, - każdy pracownik (także pracownik in spe (czyli dziecko), były pracownik, bądź chory) ma prawo do części wyprodukowanego dobra. I tyle. Nie ma rządów zakładówek, już pisałem przecież o tym. Dlatego związki zawodowe powinny się rozwiązać, bo myślą kategoriami wyizolowanych zakładów. W pierwszej Solidarności było widać ten problem, ale także i w Rewolucji Hiszpańskiej.
to faktycznie dobry przyklad - rozstrzelamy polowe spoleczenstwa (bo to "faszysci") a reszte "dobrowolnie" skupimy w kolektywy. Zyc nie umierac!
Po raz kolejny udowadniasz, że jesteś ignorantem jeśli chodzi o historię. Rozstrzelać? Połowę społeczeństwa? Ręce opadają. Ostatnio taki argument słyszałem od fanatyka z NOP.
w latach 1936-1939 niekoniecznie chodziło o rozstrzelanie połowy społeczeństwa.
Sporym nadużyciem jest stwierdzenie że np. uczestnikom Brygad Międzynarodowych chodziło o rozstrzelanie połowy społeczeństwa.
Brygadom raczej nie, bo one byly uzywane do innych celow. Ale roznym bandom, ktyorych polityczna odmiana nie jest najistotniejsza, juz jak najbardziej.
pewnie ze jestem tepakiem i ignorantem, ale myslalem, ze wojna w Hiszpanii, na ktorej przyklad sie powolales obfitowala w liczne ofiary cywilne. Ale widocznie masz racje i jedynie faszysci mordowali cywilow.
W czasie wojny (którą rozpoczęła strona nacjonalistyczna przypominam) giną także cywile. Szczególnie wsławiło się w tej dziedzinie niemieckie lotnictwo, które bombardowało nawet niefrontowe miasta (zgodnie ze strategią wojny totalnej).
Natomiast twoje argumenty o rzekomym wymordowaniu połowy ludności na drodze do rewolucji to jest po prostu argument z portalu Nacjonalista, czy Prawy. Pogódź się z tym.
Jeżeli to co napisałeś wyraża jednoznacznie twoje przemyślenia na temat lewicowego obozu, przepraszam "band" biorących udział w wojnie domowej w Hiszpanii, to aż ręce opadają posługując się twoim językiem.
Tak dla porządku należyłoby jednak przyznać, że te 10 tysięcy to anarchiści rozstrzelali, bądź też były to rozstrzelania pod ich auspicjami. Wynikało to z dynamiki walki i było wówczas uzasadnione, a przynajmniej zrozumiałe. Natomiast malowanie anarchistów z różowiutkimi skrzydełkami u ramion, jako aniołków wolności wszelakich - nie jest nikomu potrzebne.
Xavier i reszta: czy ja w ktorymkolwiek miejscu negowalem zbrodnie frankistow? A teraz pytanie do was - czy mordy z drugiej strony byly czy nie?
Xavier sam teraz powtarzasz komunaly rodem ze stalinizmu. Jak ktos wskazywal zbrodnie stalinowskie, to choc byl 100% lewicocem, to i tak od razu wrzucano go do worka z napisem faszyzm. Teraz widze, ze role stalinistow pelni wybitny wolnosciowiec Xavier.
Zwroc uwage, ze w XXI w. wskazujesz na przyklady rodem sprzed 100 lat. Zamiast cieszyc sie, ze czasu krwawych rewolucji minely i mozna wproawdzac zmiany innymi metodami to swiadomie chcesz powrotu mordow, zabojstw i czystek.