" Czy mamy się pozbyć „Kapitału" i zastąpić go Koranem?"
Oczywiście, że nie. Może być "Biblia" :).
"Biblia, Dugin i Bentham!"
Ellada jest ciekawym politycznie krajem.
Μεγάλη Ιδέα
wreszcie zaczynasz coś kumać :).
dlaczego Bentham?
To taki postmodernizm, a Bentham dlatego że był utylitarystą i to wulgarnym:)
W Grecji w ogóle można powiedzieć że partie socjalistyczne są najsilniejsze w całej UE, co ładnie koreluje się z faktem że jest to też najbiednieszy kraj ze starej UE.
Jak rozumiem Twoja zasade mozna tez odwrocic. Tzn w najbogatszych krajach UE - czyli Danii, Szwecjii, czy Finlandii od zawsze rzadza jedynie partie wolnorynkowe?
Wolnorynkowe nie, ale też i socjaliści tam niewiele mieli do powiedzienia, najbardziej wpływowa szkoła sztokholmska czy szwedzka SAP zawsze uznawała że dobrobyt można tylko budować na kapitaliźmie. To zupełnie zmienia podejście do rozwiązań systemowych. Jak inaczej wytłumaczyć fakt że SAP rządzi od 1920 roku a do lat 60tych poziom wydatków państwowych w PKB utrzymywał się poniżej 30%?
był przedostatnim człowiekiem. Ostatnim człowiekiem jestem JA! :)
To jest takie archetypiczne przeciwstawienie młodości, witalności, idealizmu - starczości, degrengoladzie i cynizmowi. Identycznie problem widzieli naziści :).
to zdecyduje się wreszcie, czy w Szwecji jest ohydny socjalizm czy też wart poparcia kapitalizm.
Oczekiwać od neoliberała logiki?to za wiele!!!
to taki ciekawy kraj gdzie ponad 20% PKB wypracowuje się w firmach należących do najbogatszych 10% społeczeństwa...
w Danii jest to ok. 5%, w Polsce, Niemczech i USA 2-3%...
Takiś mądry. Jeszcze naziste chce ze mnie zrobić. A powiedz, gdzie jest w twojej biednej głowie miejsce na indywidualne sumienie? Że zacytuję:
Cyt:"praktycznym (choć na pewno zawodnym) kryte-rium prawdy powinno być zdanie większości: za prawdzi-we należy więc uznać to, co jest postrzegane jako praw-dziwe przez "większość". Odczucia i oceny większości są ważniejsze zarówno z racjonalnego, jak i moralnego punktu widzenia"
"słuszniejsze jest, by mniejsza liczba ludzi za-znała dyskomfortu związanego z faktem, że rzeczywistość odbiega od ich ocen".
A jak się ma nauka Jezusa Chrystusa do takich formułek? Co na to Sokrates? Bo jak dla mnie - są to maksymy godne zaiste ideologa "moralności urzędniczej w demokracji orwellowskiej". Ciekawe co by na to twój kochany Orwell powiedział, albo jakiś inny przyzwoity konserwatysta. To tak sobie tę twoją chadeckość wyobrażasz?
żeby nie było wątpliwości. Demagogicznie prześlizgujesz się od pewnej (skądinąd wątpliwej) "moralności tymczasowej" do niebywale mocnej i równie obrzydliwej tezy filozoficznej:
"praktycznym (choć na pewno zawodnym) kryte-rium prawdy powinno być zdanie większości: za prawdzi-we należy więc uznać to, co jest postrzegane jako praw-dziwe przez "większość". Odczucia i oceny większości są ważniejsze zarówno z racjonalnego, jak i moralnego punktu widzenia"
Jaki jest efekt? Nie jest to nawet konserwatyzm, lecz czysty nihilizm - negacja "całego dziedzictwa kulturowego" mówiąc patetycznie. Konsekwentnie rzecz biorąc wiąże się to bowiem nie tylko z odrzuceniem indywidualnego sumienia, wytworu Chrześcijaństwa, ale nawet oznacza cofnięcie się "przed" Sokratesa. Najsmutniejsze jest jednak to, że to "przed" wcale nie oznacza, ze dzieje się to w jakimś nietzscheańskim stylu - wprost przeciwnie!
Słusznie, to są maksymy ostatniego człowieka: - "Keiner stirbt fuer blosse Werte" - jak sarkastycznie zauważył pewien uczeń Nietzschego.
Szwecja do lat 60tych była czymś co nazwalibyście tutaj krajem liberalnym (mimo 40 letnich rządów już wtedy partii socjaldemokratycznej SAP), poziom wydatków państwa był poniżej 30% PKB, czyli tyle co w USA.
To był okres bogacenia się. Innymi słowy, SAP wprowadzała socjalizm bardzo oryginalnie, poprzez utrzymywanie... kapitalizmu. I świetnie, populistyczne popędy prostackich robotników zostały zneutralizowane, a najbardziej wpływowa szkoła sztokholmska zawsze utrzymywała że dobrobyt można budować jedynie na kapitaliźmie, tyle że regulowanym i opodatkowanym.
Od lat 60tych podatki gwałtownie rosły, udział wydatków państwa wzrósł do 65% w latach 90tych.
To był okres stagnacji, rozwoju wolniejszego niż przeciętna OECD. Innymi słowy, SAP wreszcie rzeczywiście wprowadziła to co mówiła.
http://ekonomia.opoka.org.pl/aktualnosci/gospodarka/1024.1,Model_budzacy_zazdrosc.html
Oczywiście jak ze wszystkimi zdobyczami kapitalizmu, socjaliści prędko wytworzyli mit że Szwecja jest bogata dzięki państwu opiekuńczemu a nie odwrotnie, jest państwem opiekuńczem bo była bogata, a przyczyną bogactwa jest po prostu kapitalizm, tak jak zawsze i wszędzie.
że tak się wtrącę, przesadzasz. W przytoczonych przez Ciebie fragmentach, które zaadresowałeś do Angka Leu, nie widzę nic zdrożnego i nic, co spowodować mogłoby takie oburzenie.
Po pierwsze, jak dobrze rozumiem i jak dobrze pamiętam ten tekst miał on charakter polityczny i mówił o obszarze działania politycznego nie zaś indywidualnej sferze moralności. I tutaj całkiem sensowne jest "praktyczne" uznanie, że większość ma rację (różnie to można rozumieć, ale jest to demokratyczne credo), jak i że powinniśmy wystrzegać się przed absolutyzowaniem jednej z wartości.
Po drugie, czemu się czepiasz utylitaryzmu? Masz jakieś konkretne i rzeczowe wątpliwości wobec tej filozofii?
Po trzecie, tak zupełnie na marginesie, jak się ma sumienie do prawdziwości? Od kiedy to sumienie jako kategoria etyczna jest kryterium prawdziwości jako kryterium epistemologicznego?
W tym co mówię, nie ma jakiegoś specjalnego oburzenia. Odczuwam raczej smutek. Natomiast co do Twoich argumentów - uważam że na fundamentalnym poziomie mylisz się.
1. Nie można oddzielać czyichś podstawowych rozstrzygnięć etycznych od czyjejś optyki politycznej, jak gdyby były jakimiś dwiema odrębnymi sferami. To tylko złudzenie teoretyka, zwykle filozofa analitycznego. Ma ono pochodzenie instytucjonalne, jest narzucone przez podział pracy intelektualnej.
2. Sumienie ma się jak najbardziej do prawdziwości z tych samych powodów. Jak możesz tego nie dostrzegać? Cóż, jeśli kwestia Sokratesa i Chrystusa nie robi na Tobie wrazenia, to może Kant? W danej sytuacji albo coś jest słuszne, albo nie i trzeba nauczyć się myśleć "jeżeli A to także B".
3. Natomiast utylitaryzm jest zwykłym potworkiem intelektualnym. W przypadku Angka Leu przedkładanie dbałości o nie popadanie w dysonanse poznawcze grupy, nad to, co się faktycznie dzieje z ludźmi w tej grupie, jest właśnie deklaracją moralną nietzscheańskiego "ostatniego człowieka". Kogoś, kto jest tak zmęczony prawdą, ze zatyka na nią uszy na rzecz wygodnej "stadnej" regulacji własnego życia - to, co się faktycznie dzieje, ma być z założenia drugorzędne. Takie myślenie kończy się "psychuszkami dla dysydentów". Nie przypadkiem Nietzsche w tym kontekście brał na warsztat liberalnych ultylitarystycznych nihilistów w rodzaju Benthama ("angielskich psychologów"). Są oni prekursorami totalitarnej moralności orwellowskiej. Właśnie dlatego, że ich moralność polega na systemie ilościowej kolektywnej kalkulacji zysków i strat, i sprowadza wszystkie decyzje i oceny do wymiaru subiektywnego.
Poza tym to nie ja mieszam sferę teorie poznania z filozofią praktyczną, tylko Angka Leu. Nieudolnie ekstrapoluje jakieś obiegowe banały empiryzmu ("subiektywność wrażeń") w sferę oceny moralnej.
Natomiast co do "absolutyzowania wartości". Przecież nikt w praktyce tego nie robi. To kolejne złudzenie teoretyka.
W ogóle cała ta gadanina o "wartościach" i ostrożności wobec absolutyzowania ich, jest już wyrazem urzeczowienia intelektualnego. Postrzega się te "wartości" na wzór wyboru pomiędzy konkurencyjnymi towarami, które mogą współistnieć w najlepsze obok siebie, nie przenikając się, ani nie wchodząc sobie w drogę. I tak można tworzyć sobie "domek duchowy" kupując na przemian to jedne, to drugie... I potem ludzie dziwią się, że nie są zdolni do sensownego sformułowania problemu politycznego! Warunkiem funkcjonowania jakichkolwiek myśli jest zdolność do negacji wartości na rzecz innych. W przeciwnym wypadku kończy się to rozstanie, z jakąkolwiek wartością w ogóle (znów nihlizm). Warunkiem istnienia jakichkolwiek "wartości" jest bowiem konflikt między nimi i uznanie jego konieczności.
Bo w praktyce w żadnych warunkach nie sposób uniknąć konfliktu wartości - negacja tego pierwotnego faktu to niebezpieczna - właśnie "orwellowska i totalitarna" i zarazem nihilistyczna utopia. Zresztą człowiekowi z wykształceniem humanistycznym nie powinno się tłumaczyć takich rzeczy.
Ale czy Ty w ogóle serio zadajesz takie pytania? Śmiem wątpić.
A gdzie ja powiedziałem, że sumienie jest kryterium prawdy w znaczeniu kryterium epistemologicznego? Przecież to bzdura zwykła.
serio, serio, zadaję takie pytania, bo odpowiedzi na nie nie są dla mnie oczywiste. Ale po kolei.
Ad. 1) Podział na sferę polityki i etyki jest przecież prawie tak stary jak refleksja nad ludzkim działaniem. Wspomnieć tylko tutaj Arystotelesa wyraźnie oddzielającego obie sfery. Kantowi, którego przywołujesz, też nie obcy był podział na sferę polityki i etyki. Pozostanę tylko przy tych dwóch nazwiskach.
Rzecz jasna, że w jakiś sposób wykazać należy jedność polityki i etyki, ale to na wyższym poziomie, nie zaś przez proste sprowadzenie jednej sfery do drugiej. W Twoich wypowiedziach pobrzmiewa jakaś forma moralistyki, przypominająca próbę ubogacenia życia politycznego.
Ad. 2) Nie wiem, czy dobrze się zrozumieliśmy. Chciałem tylko powiedzieć, że sumienie, które daje nam dostęp do jakiejś wyższej prawdy moralnej, jest czymś niebezpiecznym.
Weźmy przywołane przez Ciebie postacie Chrystusa i Sokratesa. Znasz dobrze pytanie Piłata: "Cóż to jest prawda?" i to jest postawa polityka, który skonfrontowany zostaje z roszczeniami podnoszonymi w imię sumienia. Sokrates z kolei, jak wiesz, przyjął, wcześniej samemu sprowokowawszy, śmierć z rąk polis. Tym samym uznał jej prymat nad indywidualnym sumieniem.
Nie chcę, żebyśmy się źle zrozumieli. Nie twierdzę, że wspólnota polityczna ma prawo do tłumienia czy niszczenia indywidualnego sumienia. Chcę tylko powiedzieć, że racje wysuwane w imię sumienia nie są wiążące w sferze polityki. Sumienie jest bowiem czymś indywidualnym, zaś polityka rządzić się musi takimi racjami, które mają walor intersubiektywny.
Jeśli zaś chodzi o Kanta, to myślę, że byłby on ostatnim, który by się z Tobą zgodził.
Ad. 3) Trudno mi się zgodzić z Twoją oceną utylitaryzmu, a to przede wszystkim dlatego, że nie w niej niczego, do czego można by się odnieść merytorycznie. Mimo wszystko myślę, że Mill (choć możesz powiedzieć, że nie był on typowym utylitarystą. A kto jest typowym utylitarystą? Bentham, Sidgwick czy może dziś Singer?) był większym przyjacielem indywidualnej wolności niż Nietzsche, którego pomysły były raczej antywolnościowe, a już na pewno nieegalitarne (jego pomysły z podziałem na moralność panów i niewolników, obsesją na punkcie mocy, panowania).
Przechodząc do dalszych kwestii, nie widzę powodów, dla których miałbym uznać, że konflikt wartości jest warunkiem koniecznym ich istnienia. Możemy rzeczywiście tak twierdzić, jak robił to na przykład Berlin, ale nie sądzę, aby to wnosiło coś ciekawego. Ciekawsze, z punktu widzenia nie tylko "teoretycznego", ale i politycznego, jest dla mnie próba pogodzenia wartości politycznych i pokazania, że wzajem się one warunkują. Jak na przykład wolność i równość. Jeśli zgodzimy się na ich nieuchronny konflikt, to będziemy musieli przystać na poświęcenie jednej wartości w imię drugiej. Oczywiście, na co dzień dokonywać musi wyborów, ale nasza codzienna perspektywa nie jest chyba tą, z której winniśmy myśleć o polityce.
Zaś ostatnia kwestia. To dało mi asumpt do tego, aby sądzić, że mieszasz dwa porządki - moralny i poznawczy:
"Takiś mądry. Jeszcze naziste chce ze mnie zrobić. A powiedz, gdzie jest w twojej biednej głowie miejsce na indywidualne sumienie? Że zacytuję:
Cyt:"praktycznym (choć na pewno zawodnym) kryte-rium prawdy powinno być zdanie większości: za prawdzi-we należy więc uznać to, co jest postrzegane jako praw-dziwe przez "większość". Odczucia i oceny większości są ważniejsze zarówno z racjonalnego, jak i moralnego punktu widzenia"
"słuszniejsze jest, by mniejsza liczba ludzi za-znała dyskomfortu związanego z faktem, że rzeczywistość odbiega od ich ocen"."
Odwołujesz się do sumienia, a przytaczasz cytaty, w których, jak mi się zdaje (choć pewny nie jestem), mowa o prawdziwości rozumianej nie jako prawda moralna, lecz w sensie poznawczym.
czy znasz Centralny Komitet Zagraniczny PPS http://www.ckz_pps.republika.pl/index.html ?
ma systemat prosty: jeśli coś jest dobre - znaczy to jest kapitalizm, jeśli złe - musi socjalizm :).
idę o zakład, że gdyby nie autorstwo, to sal w tym tekście nic zdrożnego by się nie doszukał :).
jako obrońca chrześcijańskiej etyki :). Brawo! Może się nawrócisz ;)?
Ale nadal cierpliwie odpowiadam na twoje pytania. Otóż mam indywidualne sumienie zgodnie z którym postępuję. W wielu kwestiach idę pod prąd opinii większości. Tyle tylko, że dopuszczam, że mogę nie mieć racji: prawda obiektywna istnieje ale nie jesteśmy w stanie (w każdym razie ja jestem w stanie, ty pewnie jesteś :)) poznać jej W PEŁNI. I z tej niepewności poznawczej wynika, że nie chcę tej swojej racji nikomu narzucać. Mogę przekonywać (w takich choćby sprawach jak integracja europejska czy hipermarkety) - przekonanie większości oznacza praktyczne weryfikację prawdziwości - ale dopóki nie przekonam większości dopóty nie mogę narzucać.
Nie widzę też sprzeczności między horyzontami poznawczymi grupy a "tym, co się faktycznie dzieje z ludźmi w tej grupie", bo zakładam , że w dłuższej perspektywie każdy człowiek sam najlepiej rozpoznaje swój faktyczny status i interes, bez pomocy różnych mędrków którzy żyją z "doradzania" ludziom.
Natomiast ty prezentujesz klasyczny "lewicowy" elitaryzm - przekonanie o posiadaniu Prawdy, którą masz prawo narzucać ciemnym masom. A podbudowujesz to epistemologicznym zadufaniem - jakże "młodzieńczym" i "idealistycznym"
:).
PS. Wybacz mnie, prostaczkowi, nieudolne posługiwanie się kategoriami filozoficznymi. Wszak nie jestem filozofem. Ty zapewne uważasz, jak na oświeconego elitarystę przystało, że w takim razie w ogóle nie powinienem podejmować takich tematów :(. To jest zarezerwowane dla intelektualistów,
najlepiej lewicowych.
Weźmy przykład, żeby zejść trochę na ziemię - o filozofach napisze wieczorem.
Wyobraź sobie bilbay, że gdzieś na prowincji (była ostatnio taka historia) ujawnia się kobieta, i twierdzi, że koledzy z pracy(albo menadżerowie) "wykorzystywali ją seksualnie" (gwałcili). Rodziny podejrzanych przy wsparciu księdza z ambony rozpoczynają nagonkę. Pojawiają się pytania: czego ona tak naprawdę chce? Padają odpowiednie epitety - słowem: wszyscy mają dysonans poznawczy. Szanowani obywatele, oceny i odczucia większości są zagrożone.
Ty natomiast jesteś lokalnym publicystą bądź decydentem i masz zająć stanowisko w tej sprawie. Traf chciał, że czytujesz pewne pismo i akurat wziąłeś sobie do serca przykazania Angka Leu.
Jak sądzisz, jaki wpływ tekst miałby na Twoje stanowisko?
Bo tekst przede wszystkim, było nie było, pretenduje do pewnego projektu życia społecznego - a na podstawie przykładu widać, że etyka i "polityka" przenikają się.
P.S. Do Angka Leu - ale ja nie twierdzę, że Ty nie masz sumienia. Przypuszczam raczej że nie zdajesz sobie do końca sprawy z tego co piszesz. Owszem - lepiej żeby na zwykłego człowieka miał wpływ ten mój rzekomy "elitaryzm" niż tacy ideologciczni uzurpatorzy do "mówienia w imieniu większości" - spece od wzmagania wpływu zbiorowych mechanizmów na los poszczególnych ludzi.
no nareszcie szczerze :).
Znienawidzone przez ciebie "zbiorowe mechanizmy" mają jednak tę przewagę nad ideologicznymi projektami, że kształtują się żywiołowo. To naturalne mechanizmy samoregulujące, nikt "za tym nie stoi".
A co do twego przykładu to mógłbym odpowiedzieć z grubej rury - dziesiątkiem przykładów ideologicznych manipulatorów narzucających swoje Jedynie Słuszne wizje społeczeństwu i ze znanymi tegoż efektami. Ale pochylmy się nad twoim przykładem. Załóżmy, że ta kobieta mogła kłamać, fałszywie oskarżać kolegów (bo - uwierz - takie sytuacje TEŻ się zdarzają). A ów decydent czy dzienikarz jest z kolei namiętnym czytelnikiem Recyclingu albo Krytyki. Co robi? Docieka prawdy? Nie - jemu wystarcza ideologiczna Prawda (koniecznie z dużej litery!), że kobiety są ZAWSZE pokrzywdzone, że racja zawsze jest po ich stronie. I tak wygląda twoja "prawda".
Do bilbaya: jak się zbiorę, to jeszcze napiszę o filozofach.
Jednak aby uniknąć przekłamań zwrócę w pierwszym rzędzie uwagę na dwie rzeczy:
W całej tej awanturze usiłuje się nakręcić dwie fałszywe etykietki i opozycje. Albo "elitaryzm" contra "egalitaryzm" albo "perspektywa indywidualna" contra "wspólnotowa".
To fikcja. Fikcja, która sprawia, że ta dyskusja wygląda - fałszywie - na "spór o pojmowanie demokracji".
Tymczasem w tych fragmentach z A.L. w grę wchodzi coś zupełnie innego. Niepokojące jest to, w jaki NARZUCA SIĘ w nich - demagogicznie - sam sposób pojmowania RELACJI między jednostką a społecznością, w jakiej zawsze uczestniczy. A robi się to (uwaga!) w sposób ANTYEGALITARNY.
Po pierwsze - tekst wcale nie jest zaadresowany do zawodowego polityka, lecz przeciwnie, do szeregowego obywatela "w liczbie pojedynczej". Forsuje się w nim pewną filozofię i wizję życia społecznego.
Przyjmijmy teraz następujące założenie: każdorazowy stan społeczności (lokalnej, mniej lokalnej itd) jest zawsze pewną wypadkową stosunków władzy (ekonomicznej, symbolicznej i innych). Pytanie brzmi: jaka jest intencja takiego tekstu?
Odpowiedź: jest nim PETRYFIKACJA tych stosunków władzy Komunikat w nim zawarty jest mniej więcej taki: "sam nie jesteś w stanie ocenić obiektywnie, co jest słuszne. Podporządkuj się istniejącemu stanowi stosunków władzy".
Właśnie to działa na mnie tak odstręczająco - a nie - nazwisko związane z nickiem A. L, jak insynuuje.
Po prostu - jest to komunikat, który dezawuuje "uczestnictwo", w sensie realnego głosu jednostki - jeśli chcemy trzymać się tematyki "demokracji". Dezawuuje na rzecz istniejącego układu sił. W tym sensie jest ultrakonserwatywny. Do tego stopnia, że w podanym przykładzie taki ktoś - a nikt nigdy nie wie jak było naprawdę - najchętniej wspierał by opcje że "czemu wcześniej nie zaprotestowała?", "po co niszczyć życie rodzinne sprawców", "przestali? niech siedzi cicho" itd etc etc.
Dlatego - tak jak w podanym przykładzie - najlepszym kontekstem dla tego rodzaju wymysłów A.L jest - jak dla mnie - pewien fenomen, najsilniej widzialny chyba w USA. Widzi się to w takich filmach społecznych jak "Zabić drozda", "Missisipi w ogniu", albo w tym sądowym o nauczycielu, co wprowadzał teorię Darwina do szkół (zapomniałem tytułu). Tekst Angka Leu pod pozorem demokracji i egalitaryzmu - i etykietkowania czego innego jako "elitaryzmu" - propaguje właśnie taki "plebiscytowy faszyzm" w szerokim tego słowa znaczeniu, o jakim mowa w takich filmach. Takie tabuizowanie praktyk społeczności, demokrację orwellowską, jaką diagnozował w USA już nawet Tocqueville. I jest to całkiem szczere z mojej strony.
Te fragmenty są tworem ideologicznym, legitymizują jednostce - świadomie bądź nie - partykularną władzę nad nią pod pozorem "demokratycznej woli większości". Służą symbolicznemu zakneblowaniu odbiorcy. I tyle.
A tak w ogóle to jakim prawem te oskarżenia mnie o intelektualizm? To kto tu występuje w roli "intelektualisty"? Obiektywnie to ty to robisz. To nie ja forsuję takie formułki w periodykach (z punktu widzenia takiej hipotetycznej osoby jak urzędnik państwowy może i czasem opniotwórczych). I na dodatek przy wykorzystaniu autorytetu naukowego. W tekście pretenduje się do roli "intelektualisty organicznego" na użytek świadomego obywatela (!!)
bilbay
:) Ależ jestem daleki od promowania jakiejś inwazji etyki czy moralności w w dziedzinę polityki. To tekst Angka Leu czego innego dotyczy, niż sądzisz - bardziej etyki niż polityki. Krótko mówiąc, nie jest on zbiorem pragmatycznych dyrektyw dla polityka, tylko "filozofią" dla szarego człowieka. Narzuca mu percepcję, reguły oceny i orientacji.
1. Zacznijmy od Sokratesa. Przykro mi to mówić, ale twierdzenie, że Sokrates przed śmiercią "uznał rację zbiorowości", niestety kompromituje Cię. Mam nadzieję, że nie uczysz filozofii, nawet w szkole podstawowej. (W razie czego mogę polecić Kierkegaarda "O pojęciu ironii")
2. Arystoteles: czym innym jest dzisiejsza (anglosaska) parcelacja instytucjonalna na teorię etyki i teorię polityki, a czym innym odróżnienie odpowiednich dwóch dziedzin w filozofii Arystotelesa. Etyka i polityka wpisują się u niego - bardziej niż u kogokolwiek innego - w jeden obszar. (Tekstów na ten temat polecać nie będę, bo jest ich multum).
3. Kant: sugerujesz, że Kant byłby skłonny stwierdzić: "postępuj tak, jak mniemasz, że myśli większość"?
Tu relacja etyki i polityki jest jak dla mnie mniej więcej taka: jesteś urzędnikiem i masz się stosować do prawa. Prawo - de iure, a nigdy de facto - jest ustanowione przez wolę większości wolnych i równych ludzi. Ale ponieważ nigdy tak nie jest, powinieneś 1) stosować się do niego w użytku "prywatnym" (czyli jako urzędnik - Kant odwrotnie używa przeciwstawienia prywatne/publiczne). 2) masz prawo, ba! nawet obowiązek moralny! - aby w użytku "publicznym" przeciwstawić się mu, jeżeli uważasz, że jest nieracjonalne. Czyli musisz "po nazistowsku oświecać ciemne masy w gazetach" - jak by powiedział Angka Leu.
4. Mill/Bentham a Nietzsche: tu właściwie nic nie powiedziałeś, poza sloganami i wymienianiem nazwisk, nie odpowiedziałeś na żaden zarzut. MTu nie chodzi o jjakis "autorytet" Nietzschego, tylko o tio, co jego pojęcia są w stanie POKAZAĆ.
Dlatego dziwi mnie to Twoje zainteresowanie tą dyskusją. Wcześniej usiłowałeś skłonić rote do podania potencjalnie karalnych danych osobowych. Teraz mnożysz nieistniejące przeszkody filozoficzne. Po kiego?
oczywiście, że np. wolność i równość się warunkują. To nie ja usilnie twierdzę, że sobie przeczą, tylko pewni zakłamani teoretycy "unikania konfliktu między wartościami".
Przynajmniej wyszedł z tego jeden konstruktywny wniosek na temat relacji: egalitaryzm a demokracja.
Slogan iż demokracja jest "wolą większości", nie wystarczy wcale za warunek wystarczający relacji egalitarnych.
Cały trick polega na SPOSOBIE konstytuowania albo wyłaniania większości. Wyłanianie większości może mieć charakter egalitarny, ale nie musi.
- Egalitarne jest wtedy, gdy dokonuje się w oparciu o uczestnictwo - jako konieczny warunek zakłada forsowanie woli jednostek, tworzących się ośrodków mniejszości - i dzięki temu dopiero tworzy się większość.
- Natomiast antyegalitarne jest wtedy, gdy już na początku zakłada się istnienie jakiegoś zdania większości i promuje jedynie konieczność dostosowania do niego ze strony reszty. Wtedy wyłanianie "większości" redukuje się do formalnego rytuału służącego odtworzeniu stosunków władzy.
Na pozór jest to różnica akcentów, ale właśnie ona jest rozstrzygająca. Taki przyczynek do ustalenia różnicy między anarchizmem a demokracją orwellowską, czy też - w skrajnym przypadku - faszyzmem.