Możemy tylko podziękować za taki materiał. Pozwala on bowiem rozpocząć dyskusję o związkach zawodowych. Okazuje się, że związki zawodowe - "słuszne" czy "niesłuszne", radykalne czy nieradykalne - to nie awangarda klasy robotniczej. Wszystkie one podlegają biurokratyzacji, w dużo większym stopniu niż partie polityczne. Nawet w sytuacjach oczywistych, jak opisana powyżej, przy masowych protestach antywojennych i powszechnej krytyce polityki Labour Party, reagują z opóźnieniem i z dużą inercją. Zarówno brytyjskie związki zawodowe, jak i te polskie mają względnie stałe preferencje polityczne. O ile brytyjskie związane są z Labour Party, o tyle polskie oscylują wokół reprezentacji politycznych postpezetpeerowskich lub postsolidarnościowych. Liderzy organizacji związkowych zrzeszonych w OPZZ z reguły popierają SLD (60-66,5 proc.), a ci z "Solidarności" i rozłamowych odłamów "Solidarności" (w tym "Solidarności-80" i "Sierpnia'80") Prawo i Sprawiedliwość. Lokalni liderzy "Solidarności" nawet w około 70 proc. są zwolennikami PiS.
Są oczywiście pewne różnice, jednak zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i w Polsce nie możemy liczyć na rewolucyjne zmiany w ruchu związkowym. Stąd zaangażowanie grantowców, jako jednej z tendencji SLD, w działalność OPZZ. W każdym związku zawodowym jest jeszcze 30-40 proc. "margines" mniej lub bardziej niezdecydowanych lub oddających głosy na inne orientacje polityczne od prawa do lewa w zależności od koniunktury. Niech nikt nam nie wciska kitu: w Wielkiej Brytanii i w dzisiejszej Polsce nie ma klasowych związków zawodowych.
Nawet tak "ważne" (w mniemaniu autorów inauguracyjnego Oświadczenia internacjonalisty.pl) doświadczenia "związane z ruchem antywojennym w Wielkiej Brytanii (ściśle współpracującym ze związkami zawodowymi, lewicowymi partiami politycznymi i innymi postępowymi inicjatywami społecznymi)" nie podważyły status quo na rzecz radykalnej lewicy (wręcz przeciwnie raczej na rzecz prawicy!). Pogrążyły jedynie Tony Blaira i Labour Party, która wciąż jeszcze boryka się z wewnętrznym kryzysem. Co w końcu doprowadzi zapewne do kolejnej zmiany kierownictwa i stopniowego odzyskiwania wiarygodności i zaufania ruchu związkowego. Nie spowoduje jednak skokowego rozwoju radykalnej lewicy.
W przekonaniu brytyjskich związkowców, mimo cyrkowych wręcz popisów "najmniejszej masowej partii świata" (SWP) i pozostałych organizacji lewicowych, dla współczesnej socjaldemokracji wciąż "brak jest (...) jakiejkolwiek znaczącej alternatywy" NA LEWICY. Za taką alternatywę w oczach związkowców, i co najważniejsze robotników, uchodzić może tylko - na co wskazują doświadczenia polskiego ruchu robotniczego - WZGLĘDNIE MASOWA PARTIA ROBOTNICZA (w rodzaju KPP czy PPS), a nie jakieś tam sekciarskie ugrupowania posttrockistowskie czy też nowolewicowe.
a Sierpień 80?
chociaz w sumie to juz conajmniej od parunastu lat powinni sie wypiac na labourzystow skoro Blair publicnzie oswiadczyl ze LP nie bedzie uznawala zdania TUC za wazniejsze niz zdania organizacji pracodawcow.
Inna sprawa ze lepiej,zeby poszantazowali troche labourzystow i wymogli korekte programowa niz sie skumali z jakimis trokami.
wojtas
jak już BB to powiedział związki zawodowe to nie awangarda. "Nawet w sytuacjach oczywistych, (...) , reagują z opóźnieniem i z dużą inercją."
Gdyby związkowcy chcieli się "skumać z trokami", to tylko takimi, którzy przedstawią poważną propozycje, która zwłaszcza w systemie dwu(i pół)partyjnym musi z góry stać się realną siłą ("WZGLĘDNIE MASOWĄ PARTIĄ ROBOTNICZĄ"). Ani na szczęście Respect, ani tym bardziej SWP, ani niestety Socialist Party, niewspominając o trockistoswskim marginesie (Workers Power, Workers Fight) nie są żadną propozycją dla związkowców i nie zapowiada sie by w przyszłości były.
BB
Jeśli pisząc "rewolucyjne zmiany w ruchu związkowym" masz na myśli politykę mająca na celu doprowadzenie do wypisania się związkowców z solidarności czy OPZZ i zapisania do Sierpnia to rzeczywiście nie ma na to szans.
Zwłaszcza z OPZZem będzie problem, bo zwrot SLD na lewo może tym razem nie być złudzeniem personalnym czy (kolejnym) chwytem retorycznym. I nie musi ograniczyć się do walki o zdjęcie krzyża sejmowego. Zwłaszcza że siła środowisk zainteresowanych takim zwrotem w SLD będzie rosnąć (może nawet kosztem SDPL). Co wtedy zrobią "internacjonaliści" jeśli ich radykalizm na tle sld nie będzie się wyróżniał niczym szczególnym?
A co ma do tego WZZ "Sierpień'80"? Można podziwiać aspiracje liderów "Sierpnia'80". Tylko nieliczne związki zawodowe próbowały powołać własne reprezentacje polityczne. OPZZ - Ruch Ludzi Pracy na czele z wiceprzewodniczącą OPZZ Ewą Spychalską i Lechem Szymańczykiem (część składowa Sojuszu Lewicy Demokratycznej), NSZZ "Solidarność" - Akcję Wyborczą "Solidarności" (AWS - wielopartyjna struktura skupiona wokół NSZZ "Solidarność") na czele z Marianem Krzaklewskim. Zawsze jednak grały z drugiej linii. W końcu nawet tym największym nie specjalnie się udało. W przypadku mniejszościowego związku sprawa wydaje się z góry przesądzona. Nawet za czasów Daniela Podrzyckiego tylko część ścisłego aktywu "Sierpnia'80" była do tego pomysłu przekonana. Nie przypadkiem oddano go w pacht polityków o proweniencji prawicowej, którzy w gruncie rzeczy znajdowali się poza związkiem. Później pomysł ewoluował w kierunku współczesnej socjaldemokracji. Po śmierci Podrzyckiego wydzierżawiony został lewakom. TO ONI MUSZĄ ZA TO PŁACIĆ. No i płacą usługami. Związkowcy zajmują się własnymi sprawami w pełni ufając swojemu przewodniczącemu. To przy nim jest Rada Programowa i przy nim jest ta partia. Obie może on rozwiązać jednoosobowo, o ile impreza przestanie się opłacać.
Aktywność partii "socjaldemokratycznej", jak wiadomo, w okresie międzywyborczym sprowadza się do wydawania oświadczeń w dowolnych kwestiach. Oświadczenia oczywiście piszą lewacy. Oni też odpowiadają za informację, marketing i promocję w mediach Partii, i co dużo ważniejsze, Związku. Ba, wychodzą z inicjatywą i dzięki KPiORP zwiększają aktywność Związku. A to, jak wiadomo, jest nieodzowne dla poprawy wizerunku każdego związku, w tym "Sierpnia'80". A na tym przecież, jak pokazują badania, najbardziej zależy biurokracji związkowej wszystkich szczebli. Dla przykładu 21,3 proc. liderów zakładowych organizacji OPZZ widzi konieczność poprawienia wizerunku OPZZ właśnie w zakresie "informacji, marketingu, promocji w mediach". Na drugim miejscu znajdują się potrzeby związane ze "zwiększeniem aktywności, skutecznością i wychodzeniem z inicjatywą" (7,2 proc.). Pozostałe propozycje poprawy wizerunku związku (15 tematów) razem osiągają zaledwie 33,9 proc., czyli 28,5 do 33,9. Można zatem uznać, że dzięki lewakom Ziętek zaspokaja jako tako 2/3 oczekiwań biurokracji związkowej. Może zatem spać spokojnie.
BB, ten marketing prowadzony jest tylko w wąskich niszach. A stosowane w nim hasła mogą tylko odstraszyć kandydatów do związku.
Fakt, te postulaty dotyczące wizerunku związku nie schodzą się z żądaniami robotników. To wręcz kuriozalny przypadek, że posttrockiści karmią biurokratów związkowych.
Jeżeli pod terminem "troki" ma się kryć jakaś organizacja polityczna która wciela artykulację potrzeb socjalnych robotników w program partii politycznej, to ja życzyłbym sobie takiej siły politycznej także w Polsce.
Socjaldemokracja zdradzała, zdradza i nic nie wskazuje na to by nie zamierzała dale tego robić.
Oczywiście socjaldemokracja dokonuje tego gwałtu na interesie społecznym klasy robotniczej, chroniąc burżuazję.
Nawet, jeśli tak jest, ABCD, jak mówisz. To zauważ, że Ziętek nie dostał lepszych propozycji. Trudno bowiem za taką uznać pomysł podzielenia się władzą z Piotrem Ikonowiczem i NLR. A do tego w gruncie rzeczy sprowadzał się projekt budowy na bazie PPP "partii pluralistycznej". Kowalewski i spółka byli elastyczni. Przedłożyli Ziętkowi to co mieli najlepszego w transakcji wiązanej z "obyczajówką". I on to kupił. Cena - naszym zdaniem jest zbyt wysoka - rozmycie robotniczej bazy związku. Ale, chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie przyjmie, że robotnicza baza "Sierpnia'80" przyjmie "całokształt postulatów emancypacyjnych" internacjonalisty.pl, łącznie z LGBT.
Liczy się zatem wypadkowa, a zatem również nasza krytyka.
BB
>>>"W przypadku mniejszościowego związku sprawa wydaje się z góry przesądzona. Nawet za czasów Daniela Podrzyckiego tylko część ścisłego aktywu "Sierpnia'80" była do tego pomysłu przekonana. Nie przypadkiem oddano go w pacht polityków o proweniencji prawicowej, którzy w gruncie rzeczy znajdowali się poza związkiem. Później pomysł ewoluował w kierunku współczesnej socjaldemokracji. Po śmierci Podrzyckiego wydzierżawiony został lewakom. TO ONI MUSZĄ ZA TO PŁACIĆ. No i płacą usługami. Związkowcy zajmują się własnymi sprawami w pełni ufając swojemu przewodniczącemu. To przy nim jest Rada Programowa i przy nim jest ta partia. Obie może on rozwiązać jednoosobowo, o ile impreza przestanie się opłacać."
Moim zdaniem nawet jeśli rade można rozwiązać jednoosobowo to i tak nie ma przesłanek do twierdzenia że Sierpień 80 mógłby się pozbyć internacjonalistów z PPP niczym wąż zrzucający skórę. To by raczej przypominało poważne samookaleczenie, biorąc po uwagę że gdzieniegdzie całe regiony są tworzone od zera przez internacjonalistów. W rozwiązanie całej partii też już dzisiaj niewierze. Solidarność odrzuciła AWS po olbrzymich perturbacjach politycznych które skończyły się jego śmiercią, zwłaszcza że była to luźna koalicją i tak wiecznie kłócących się ludzi. Taka samodestrukcja PPP jest możliwa ale się na nią nie zanosi. W innym wypadku gdyby Sierpień chciał się odciąć od "lewicowej ideologii" to by musiał zostawić z nimi wielu związkowców łącznie z przewodniczącym który pisał listy do Castro i Chaveza, wystepował z radykalnymi przemówieniami na feministycznych mityngach i jeździł do LCR. To nie to samo co pojechać raz na spotkanie z le penem.
P.S. Przy okazji ABCD nazwał gdzieś na lewica.pl LCR goszystami, a goszystów jak wiadomo nie lubi. Czemu więc tak wychwala ludzi, którzy którzy od lat próbują się do tej goszystowskiej międzynarodówki w której jest LCR, wślizgnąć... Paranoja czy obłuda?
Nie piszemy scenariuszy. Zwracamy tylko uwagę na zagrożenia. Co więcej, uważamy, że należałoby ten związek WYGRAĆ DLA LEWICY. Jednak, aby iść dalej PPP musi dorosnąć do samodzielności. Można sobie również wyobrazić pożegnanie Ziętka z własną bazą. Mało takich przykładów. Przypomnijmy choćby Józefa Piniora bądź Zbigniewa M. Kowalewskiego. Nie słyszeliśmy, by któryś z nich odzyskał pozycję związkową lub odbudował własną organizację. Rozstań było zresztą wiele. Większość liderów związkowych odeszła w niebyt polityczny lub na prawo. Kto dziś pamięta Bujaka, Janasa, Frasyniuka. Wczoraj nauczycielska "Solidarność" zażądała odwołania Michała Boni, byłego szefa "Solidarności" Regionu Mazowsze. Do Konfederacji Pracy OPZZ nie wrócił też jej założyciel i charyzmatyczny przywódca Cezary Miżejewski, choć czekali na niego z otwartymi ramionami.
Spotkanie z Le Penem może i było jedno. Ale spotkań ze Słomką, Karwowskim, Wileckim itp. - znacznie, znacznie więcej.
PPP straciło rację bytu w obliczu tego, że SLD robi lub pozoruje zwrot w lewo, wyznaczany ostrą obyczajówką, ale zapewne także nic nie kosztującym gardłowaniem za kwestiami socjalnymi, w dodatku przy poparciu masowego związku OPZZ. PPP to, mówiąc Cioranem, uperfumowany trup.
piszesz, że "całe regiony tworzone są od zera przez internacjonalistów". A ilu członków mają takie regiony?
Temat świeckości państwa jest na tyle nośny, że może przeorać polską scenę polityczną. Wczorajszy dzień pokazał, że media nie odpuszczą SLD i będą kontynuować grę na rozłam. Zważywszy na silną opozycję wewnątrz SLD i równie silne pragnienie władzy u Napieralskiego trudno przypuszczać by się cofnął on na z góry zakładane pozycje. W konsekwencji w walkę o świeckie państwo zostanie wciągnięta nieomal cała "prawdziwa" i radykalna lewica. Rozłam w SLD to przecież i dla niej gra o wszystko.
moglbys cos wiecej napisac o sukcesach trockistow w "artykulowaniu potrzeb socjalnych robotnikow"? Bo tak sie sklada ze jacy labourzysci sa, tacy sa, ale oni przynajmniej do lat 70-ych zdzialali bardzo wiele na rzecz angielskiej klasy robotniczej.
Trzeba podziękować tym panom. Przecież nie można płacić im za wysługiwanie się burżujom.
ale dlaczego teraz, a nie w początku lat 90ych?
Tak się "składa", że właśnie do lat 70 - początku 80. większość brytyjskich trockistów była w Labour - był to okres wręcz imponującego wzrostu tendencji Militant. I wtedy to właśnie Labour odnosiła spore sukcesy w "artykulowaniu potrzeb socjalnych robotnikow" (choćby masowe budownictwo socjalne w Liverpool, gdzie zwyciężył Militant i gdzie działał Peter Taaffe, itp.), a Militant stała się najpoważniejszą organizacją trockistowską w Wielkiej Brytanii, zaś "trockiści" byli jedną z większych frakcji Partii Pracy,
Kiedy kierownictwo Labour postawiło żądanie wystąpienia, bądź usunięcia owych trockistów - m. in. tych z Militant - zarazem Partia Pracy dość zasadniczo zmieniła swe oblicze. Poparła wojnę na Falklandach i... przegrywała kolejne wybory. Wtedy to właśnie z Partii Pracy wystąpiła część lewego skrzydła i utworzyła Partię Socjaldemokratyczną.
Lewe skrzydło partii ("trockiści") poderwało się do walki jeszcze w 1983 roku - wtedy to Labour przyjęła manifest wyborczy, w którym popierała wyższe podatki oraz zwiększenie interwencjonizmu państwa w przemyśle oraz likwidację Izby Lordów. Było jednak za późno - Partia Pracy poniosła kolejną wyborczą porażkę, a na jej czele stanął wkrótce lider prawego skrzydła, Neil Kinnock, który otwarcie postawił sprawę na ostrzu noża: albo on, albo "trockiści".
Tenże Kinnock do 1992 roku, póki szefował Labour - utorował drogę polityce Tony Blaira, który ograniczył w Partii Pracy wpływy związków zawodowych i ostatecznie usunął z jej programu postulat nacjonalizacji gospodarki.
Dziś Kinnock jest kolejną kadencję komisarzem UE, odpowiedzialnym za reformę Komisji Europejskiej, zasłynął też z wyciszania sławetnej afery korupcyjnej w KE. No i jest gorącym orędownikiem "walki z terroryzmem", ingerencji w Iraku i Afganistanie. A Partia Pracy? Cóż... Jak wiemy z wprowadzającego ten wątek newsa, traci poparcie i związkową kasę.
odnoszę wrażenie, że troszkę zmyślasz. Kinnock nie był reprezentantem "prawego skrzydła" Labour ale tzw. "soft left" (był związany z trybunistami, o ile mnie pamięć nie myli). Prowadził walkę na dwa fronty: z "hard left" (czyli militantystami) i z labourzystowską prawicą, która wyodrębniła się w Social Democratic Party (tak, tak, to nie byli lewicowcy - potem SDP połączyła się z Partią Liberalną). W końcu to za Kinnocka - w 1983 - Labour przyjęła chwalony przez ciebie socjalistyczny manifest.
Nie zmyślam ani troszkę. Sławetny manifest wyborczy Labour przyjęła nie za Kinnocka - lecz jeszcze za rządów w Labour Foota. Kinnock był potem. Jak dla mnie, manifest ten jedynie brzmiał socjalistycznie. Ale to sprawa na dłuższe wywody.
Natomiast Kinnocka lokuję po prawej stronie w kontekście pytania o "artykulowanie potrzeb socjalnych robotnikow", co jest w pełni uprawnione. Późniejsza "ewolucja" Kinnocka tylko to potwierdza.
A w sprawie owych labourzystowskich socjaldemokratów - oczywiście, masz rację. "Lewe skrzydło" otwiera następny akapit, a w poprzednim powinno być "część prawego skrzydła". Sorry.
Nikt nie napisał o postawie Militantu podczas wojny między tacherowską Wielką Brytanią a górnikami?
podziały frakcyjne są dla mnie cokolwiek nieczytelne ale postrzegam Kinnocka jako reprezentanta tej samej linii co Foot. Jego późniejsza ewolucja to inna sprawa.
W wypadku Partii Pracy nasze kontynentalne wyobrażenia nie zawsze się chyba sprawdzają. Podobnie - oceny lewicowości i jej granic, zakres znaczeniowy lewicowych pojęć itp.
I tak np. od razu po wojnie laburzyści, za przewodnictwa Attlee, przeprowadzili daleko idące reformy - znacjonalizowali wiele gałęzi przemysłu, zdecydowanie zreformowali podatki, ubezpieczenia i służbę zdrowia (była super!). A w latach 60. zrezygnowali z socjalistycznej retoryki i mocno ograniczyli rolę związków zawodowych. I wszystko to było harmonijne, zgodne w wyobrażeniu ówczesnej "góry" Labour.
Dziś nacjonalizacja przemysłu całej naszej koncesjonowanej "lewicy" wydaje się czystą herezją, jeśli nie bolszewicką rewolucją, a tymczasem na Wyspach wszystko to znakomicie mieściło się w ramach tamtejszych wyobrażeń o mieszczańskiej demokracji. Stąd też ichni "rethinking socialism" odnosił się głównie do terminologii, słownictwa - urealniał je, dostosowywał do mieszczańskiego modelu państwa. Tak to widzę. Ale kiepski ze mnie znawca Albionu i przyległości.
Co zaś do Militanta, to są w Polsce ludzie, którzy te historie znają na pamięć i mogliby się wiedzą podzielić. Nie chcę wybiegać przed szereg, bo naprawdę mogę coś nieopatrznie nieźle pokręcić.
to niech się podzielą - to chyba jednak ciekawsze i bliższe naszym realiom niż egzegeza świętych ksiąg Lwa Trockiego albo rozważania o brodaczach z karabinami z Kolumbii.
Zgadzam się z tobą, jak to się mówi - absolutnie. Niech się nasi rodzimi Militanci tą wiedzą podzielą. Byłoby to naprawdę kształcące.
Najwieksze dokonania labourzystow byly zaraz po II wojnie swiatowej, w latach 50-ych, kiedy Militant jeszcze nie bylo. A to ze udalo im sie przeglosowac rezulucje w '74 juz zadnego znaczenia nie mialo.
Tworzenie ładu "chleba z masłem" (czyli welfare state) nazywasz dokonaniami??? Chyba dokonaniami burżua którzy oddalili widmo straszące przez całą zimną wojnę po drugiej stronie kanału la manche...
Zechciej przeczytać mój wpis o czasach Attlee raz jeszcze - spokojnie i ze zrozumieniem tego, o czym w tym fragmencie pisałem. Podpowiem, że nie chodziło o Militant.
A tak generalnie - widzę, że to, co dla ciebie nie ma znaczenia, dla mnie - ma. I na odwrót. I tak jest dobrze.
że według mnie poważniejszą od Militantu siłą na lewicy Partii Pracy byli zwolennicy T. Benna - tradycyjni socjaliści.
Sorry. Przeczytalem tylko twoj wpis skierowany do mnie. Niemniej jednak to co napisales o Attlee w niczym nie podwaza tego co napisalem. Prawda nadal jest taka, ze wiekszosc pozytywow labourzystow takich NHS, czy nacjonalizacja przemyslu nie miala nic wspolnego z trockistami. A to ze mieli epwien wplyw w latach 70ych z tego powodu "nie ma znaczeniua" bo nie przelozylo sie na nic konkretnego.
LO: dobra spoko mysl soebi co chcesz. Ja wiem ze stworzenie po raz pierwszy ubezpieczen spolecznych i bezprecedensowy wczesniej wzrost dobrobytu dla klasy robotniczej to drobiazg i fanaberie burzua. Snij dalej.
Dyskusja o relacjach związków zawodowych z lewicą zaczyna się dopiero rozkręcać. Dyskutować chcą, ale na swoim podwórku i na swoich warunkach.
Jan Herman w imieniu Ruchu Odrodzenia Gospodarczego zaprasza na spotkanie w formule "jeden przeciw wszystkim" z przewodniczącym OPZZ Janem Guzem. "Trybuna Robotnicza" otwiera swój Klub Dyskusyjny tematem "Rola związków zawodowych w Polsce" z udziałem Bogusława Ziętka i Andrzeja Puzio z Unii Pracy. Nawet PPS stawia "Związki zawodowe wobec problemów lewicy" (z udziałem Jana Guza i szefa Związku Zawodowego Górników w Polsce Andrzeja Chwiluka).
Zgoda. I dlatego zwracałem uwagę, że dokonania Partii Pracy za czasów Attlee - owe pozytywy, o których wspominasz - doskonale mieszczą się w ramach demokracji mieszczańskiej. Bo ważne jest nie tylko co, ale jak i kto - z tego bowiem wynika "w imię czego". Dlatego właśnie chwilę potem Partia Pracy zrezygnowała z socjalistycznej retoryki i nie tylko, bo zdecydowanie ograniczyła rolę związków zawodowych. Jeszcze później - PP nie sprzeciwiała się zbytnio prywatyzowaniu nieomal wszystkiego.
Litosci. Naprawde twierdzisz ze taka partia jak Labour Party bezposrednio opierajaca sie na zwiazkach zawodowych miala charakter mieszczanski? CO to w ogole znaczy? Rozumiem ze w pelni robotniczy charakter mieli trockisci? ;-))))
Co to ma znaczyc "demokracja mieszczanska"? Dla mnie licza sie konkrety. Co zyskala klasa robotnicza dzieki labourzstom a co zyskala dzieki trockistom. Odpowiedz jest prosta.
I Partia Pracy nie zrezygnowala ze swoich hasel "chwile pozniej", ale kilkadziesiat lat pozniej po rzadach Thatcher i zapewne dobrze wiesz dlaczego.
Bez obrazy, ale litość dla nieuctwa jest krzywdząca dla nieuków. A nikogo nie zamierzam krzywdzić.
Z kolei nieznajomość pojęć, które powinny być przyswojone jeszcze przed maturą, a które można przyswoić choćby poprzez Google - jeśli się chce - w tym wypadku po prostu urąga powadze dyskusji.
Tak więc przysiądź łaskawie fałdów, postukaj w klawisze i postaraj się przyswoić to i owo z politycznej freblówki, zanim zaczniesz wydawać tu sądy i w ogóle w jakiejkolwiek sprawie wyrokować.
A o Partii Pracy i o tym kiedy zrezygnowała z socjalistycznej retoryki możesz dowiedzieć się choćby z Wikpedii. Specjalnie dla ciebie upewniłem się, że i tam to jest.
Tak więc - popracuj trochę nad sobą (i dla siebie) zanim zaczniesz tu w czamkolwiek pouczać innych. Bo to zupełnie tak, jak to z tym Marcinem, co to uczył Marcinka.
Jesli ci to sprawia przyjemnosc i uwazasz to za merytoryczna dyskusje to prosze bardzo - nazwij mnie nieukiem, debilem i kretynem. Z pewnoscia od tego staniesz sie madrzejszy a twoje racje stana sie mocniejsze.
Niemniej jednak pozwole sobie poprasic ciebie jako wytitny autorytet ktorych to pojec politologicznych nie opanowalem? Napisz mi prosze a ja posprawdzam w swoich ksiazkach.
Sprawdź po prostu to, o co mnie pytasz, a co jest łatwo dostępne i przystępnie wyjaśnione tu i tam w Sieci.
Pytasz więc na przykład - nieco wyżej - co to jest demokracja mieszaczańska (podpowiedź: burżuazyjna). Otóż nie pytaj mnie o to, bo nie piszę się na twojego korepetytora, a odpowiedź jest w zacięgu Google. Podobnie jak Wikpedia pomoże ci uporządkować daty i następstwo zdarzeń.
Nie wmawiaj mi też proszę, że wymianę postów z tobą, bądź z Nemo uważam za merytoryczną dyskusję (czemu mi się tak mylicie?). Do takiej dyskusji potrzeba minimum rzetelności. Z obu stron.
że drgnęło coś. Może w końcu skończy się ten fatalny marazm. Związki muszą odzyskać swój czerwony charakter, bo inaczej będą jeszcze jedną instytucją od utrzymania najemnego niewolnictwa. A tak to wygląda obecnie.
fiu fiu. Powazna literature mi podajesz. Wikipedie.
hahahah ;-)))))))
Jak to nie jest to merytoryczna dyskusja? Przedstawilem kilka argumentow. Nie obrazalem cie aniw jednym momencie. Nie stosowalem argumentow ad personam itp. Za to ty mi wmawiasz ze jestem nieukiem i jeszcze na dodatek dajesz zrodla do wikipedii. Nie bede tego komentowal.
kaska może sie przydac, bo nikt tej partii finansowac nie chce. Nawet jedna z wysokich figur partii, prywatnie dziedziczka wielomilionowej fortuny (znana m.in. z tego że wymusiła na członkach współfinansowanie partii) nie bardzo chce wspomagać wspólne dobro.
Jak można było przewidzieć polscy zwolennicy Militantu, zarówno grantowcy, jak i GPR, czynnie wspierający koterię Kowalewskiego (wiodące środowisko "Książki i Prasy") zignorują wezwania zwolenników przeciwstawnej koterii do zajęcia się tematem. Cóż sekciarstwo połączone z głębokim entryzmem i reformizmem samo przez się jest mało atrakcyjne. Z powyższej dyskusji widać zresztą jak trudno rozpoznawalna jest "rewolucyjna lewica" w szeregach Labour Party, która zapomniała o swojej rewolucyjności do tego stopnia, że po wypadnięciu z Labour Party tworzy Partię Socjalistyczną, próbując beskutecznie zagospodarować miejsce po przesuwającej się ku liberalizmowi socjaldemokracji. Powtarza zresztą na tym polu ewolucję głównego nurtu posttrockistowskiego, zwanego "Czwartą Międzynarodówką", Zjednoczonym Sekretariatem, bądź madelistami.
"która zapomniała o swojej rewolucyjności do tego stopnia, że po wypadnięciu z Labour Party tworzy Partię Socjalistyczną, próbując beskutecznie zagospodarować miejsce po przesuwającej się ku liberalizmowi socjaldemokracji. Powtarza zresztą na tym polu ewolucję głównego nurtu posttrockistowskiego, zwanego "Czwartą Międzynarodówką", Zjednoczonym Sekretariatem, bądź madelistami".
BB - za to Komunistyczna Partia Chin albo Komunistyczna Partia Fedracji Rosyjskiej, Komunistyczna Partia Moldawii czy Francuska Partia Komunistyczna albo Komunistyczna Partia Grecji itp zachowaly swoje rewolucyjne nazwy ale ani troche rewolucyjnego programu. Nie o nazwe organizacji tu idzie, nazwa musi sie odnosic do zastanej swiadomosci klasy robotniczej a nie byc "konsekwentna" za wszelka cene. Co z tego, ze Partia Socjalistyczna czy sekcje Czwartej Miedzynarodowki(nie wszystkie z reszta) zmieniaja swoje nazwy na bardziej korespondujace ze swiadomoscia proletariatu, skoro zachowaly w programach perspektywe rewolucyjnego przejecia wladzy przez klase robotnicza, budowe panstwa robotniczego(nawet jesli w ostatnich deklaracjach LCR zniknal juz klasyczny, ale malo zrozumialy wsrod klasy robotniczej termin "dyktatura proletariatu") i po prostu nadal sa organizacjami rewolucyjnymi w sensie marksistowskim, za glowny motor zmiany uwazajace niezalezna akcje rewolucyjnego proletariatu? I co z tego, ze uzywaja w swoich deklaracjach terminow wspolczesnie zrozumialych zamiast starych - owszem, slusznych i nadal aktualnych - ale jednak nie zrozumialych dla mas? Czy o terminologie chodzi w rewolucji przede wszystkim?
Istotnie, nie o szumnie brzmiące nazwy tu chodzi. Inaczej liderem byłaby na gruncie polskim bezsprzecznie paranoiczna Walcząca Grupa Rewolucyjna.
Zacznijmy więc od początku:
Po pierwsze, "nazwa musi się odnosić do zastanej świadomości klasy robotniczej a nie być 'konsekwentna' za wszelka cenę". Ciekawe, czy nazwa, np. Nowa Partia Antykapitalistyczna tak naprawdę odnosi się do "zastanej świadomości klasy robotniczej"? Mielibyśmy niejakie wątpliwości, biorąc pod uwagę nie tylko niezrozumiałość hasła antykapitalizmu, ale i niechęć robotników do partii jako wyrazu parcia elit politycznych na diety poselskie. To znaczy, demokrato, że pewne odniesienia do świadomości klasy robotniczej mogą być nieco na wyrost, a inne już nie? I to wy, demokraci, jesteście władni, aby dekretować które?
Po drugie, "perspektywa rewolucyjnego przejęcia władzy przez klasę robotniczą", "budowa państwa robotniczego" (chociaż bez niezrozumiałego trzymania się czegoś tak wstrętnego demokracji, jak "dyktatura proletariatu"), "główny motor zmiany to niezależne akcje rewolucyjnego proletariatu", te wszystkie deklaracje są oczywistymi kłamstwami, albowiem trudno je uznać za jedynie inny wyraz tych samych dążeń.
Przyjrzyjmy się bowiem bliżej temu nagromadzeniu słów, w których nie ma żadnego wewnętrznego sensu. Oczywiście, "perspektywa rewolucyjna" jest jak najbardziej perspektywą bliską sercu radykałów. Wystarczy wziąć "Rewolucję" Kowalewskiego. Niemal wszystko może być rewolucją, i ruch autonomiczny, i rap. Trochę trudno czasami pogodzić rewolucję z demokracją, ale w końcu – w przeciwieństwie do klasyków – współcześni radykałowie, którzy bardziej czują wolę klasy robotniczej (np. górników czy stoczniowców) doskonale wiedzą, że owa klasa da się pokroić za demokrację i nie zabierze się za żadną rewolucję, która nie będzie superdemokratyczna, a szczególnie demokratyczna oddolnie.
I anarchiści, i trockiści wiedzą, że rewolucja będzie miała przebieg alterglobalistyczny i nie będzie się niczym różniła od demokracji partycypacyjnej. Tego typu świadomość demokratyczna, oczywiście, rodzi się u robotników spontanicznie, ba, rozwija się u nich dalej, spontanicznie, rzecz jasna, w państwo robotnicze. To państwo – nota bene, to już przestaje się podobać anarchistom, którzy państwa nie lubią i którzy je zaczynają zwalczać – kieruje się zasadami demokracji, a nie "dyktatury proletariatu". Oczywiście, w dobrze pojętym interesie klasy robotniczej, którą irytuje, kiedy stawia się na pierwszym miejscu jej interesy ekonomiczne i polityczne, zaniedbując prawa gejów i lesbijek, nie mówiąc już o tym, jak wścieka ją łamanie praw mniejszości etnicznych. Istotnie, nasi radykałowie idą nosem przy ziemi za tropem robotników.
Idźmy dalej – "niezależne akcje rewolucyjnego proletariatu". "Niezależne" od czego? Przecież nie od "obyczajówki" lewicowej. Przecież nie od innych grup pracowniczych nie będących klasą robotniczą. Tu dochodzimy do sedna sprawy. Przecież według radykalnych, lewicowych demokratów nie ma czegoś takiego, jak "tradycyjna" klasa robotnicza. Jest za to "klasa pracownicza" i wyszczególnianie klasy robotniczej jest nie na miejscu. Nie nadąża za dzisiejszą świadomością proletariatu. Jeżeli klasa robotnicza jest tożsama z klasą pracowniczą (klasą pracującą), to nie ma sensu mówienie o niezależności akcji klasy robotniczej czy o dyktaturze proletariatu w sensie dyktatury klasy robotniczej. Nie ma więc konsekwentnie sensu mówienie o perspektywie rewolucyjnego przejęcia władzy przez klasę robotniczą czy o budowie państwa robotniczego, albowiem tak naprawdę chodzi o państwo ogólnonarodowe czy (ogólno)ludowe. (To my wolimy już anarchistów). Jesteśmy zatem na znajomym gruncie ideałów socjaldemokratycznych, z naciskiem na demokratyczność. W optyce socjaldemokratycznej "rewolucyjny" oznacza końcowy etap reformizmu, w ramach którego zostaną przygotowane wszystkie warunki powstania nowego państwa. Nic w tej perspektywie złego, chciałoby się rzec – niech tak się stanie! Dyktatura klasy robotniczej jest więc tu zbędna, a nie "niezrozumiała" dla robotników. Tak więc demokrata uważa albo marksistów, albo robotników za idiotów.
W rzeczywistości rzecz nie idzie o to, że coś jest "niezrozumiałe" dla robotników. Rzecz w tym, że pod pretekstem, że coś jest niezrozumiałe dla nich, odrzuca się z tradycji te wątki, które są "niezrozumiałe" (a właściwiej byłoby powiedzieć – nie do przyjęcia) dla bazy zastępczej, czyli dla drobnomieszczaństwa. Nie ma w tym żadnej więcej filozofii. Baza drobnomieszczańska i jej ruch "masowy" – alterglobalizm – jest ostatnią deską ratunku dla radykalnej lewicy, która odeszła od marksizmu i uwierzyła, że jej niemoc jest niemocą klasy robotniczej. Amen.