Prof. Kozłowski poza tym, że jest profesorem ekonomii na UMCS, przez lata prowadził wykłady w stanowym Uniwersytecie Rutgersa w New Brunswick w USA. Jest członkiem m.in. American Civil Liberties Union, United for Peace and Justice i Amnesty International USA. Na lewica.pl był z nim kiedyś wywiad poświećony także sprawom amerykańskim http://www.lewica.pl/index.php?id=12532.
Jestem w tym momencie w trakcie lektury książki. Naprawdę wszystkim polecam. Kozłowski dość dokładnie opisuje tam współczesną Amerykę, sporo jest m.in. o systemie politycznym, mediach, gospodarce czy systemie edukacji.
czyli "kapitalizm i USA upadają"...cdn, hehe...
>> rośnie natomiast liczba Amerykanów,
>>którzy wpadli w pułapkę biedy
Jeżeli nawet rośnie liczba "biednych" amerykanów (w cudzysłowiu bo ogromna większość ludzi poza USA może tylko marzyć o takich zarobkach), to nie znaczy że są to ciągle ci sami amerykanie, czyli że są w "pułapce". Autor nie przytacza wskaźników mobilności społecznej która w USA wygląda bardzo dobrze. Tylko mniejsza część "biednych" sprzed 10 lat ciągle jest "biedna" obecnie. Jak się zwiększa imigracja to nie można oczekiwać że te miliony niewykształconych latynosów nagle po przekroczeniu granicy zostaną programistami zarabiającymi 100 tys dolarow rocznie. Na to potrzeba dekad, często dopiero ich dzieci, mówiące już płynnie po angielsku, stają się klasą średnią.
>>Szacuje się (dane Homeless Veterans), że każdego roku,
>>w pewnych okresach, blisko pół miliona weteranów
>>wojennych jest bezdomnych
Szef mojej firmy, weteran, który ma własny samolot w USA, też jest "bezdomny", bo mieszka w domu dziewczyny. Zapewniam was jednak że ich poziom życia nie ma zbyt wiele wspólnego z czymś co kojarzy się z "bezdomnością".
>>objawy poważnego niedożywienia. Jest swoistym paradoksem,
>>że dotyczy to kraju, w którym 2/3 populacji ma nadwagę
>>lub jest otyła.
A jeszcze lepszy paradoks, o którym już autor nie wspomina, to że ogromna większość otyłych jest jednocześnie... "biednych", według tych samych klasyfikacji które przytacza autor.
>>Po drugie, pracownicy kolorowi są gorzej opłacani, co
>>wynika po części ze - związanych głównie z wykształceniem
>>- różnic w rodzaju wykonywanej pracy, po części jednak
>>z istniejącego w Ameryce rasizmu.
Fajny test ostatnio zrobili naukowcy w USA. Badali ile przyjaciół w szkole mają dzieci białe i czarne z różnymi wynikami w nauce. Okazuje się, że dzieci białe miały tym więcej przyjaciół im lepsze miały wyniki w nauce. U dzieci czarnych było dokładnie odwrotne. To tyle na temat prób tłumaczenia obecnego poziomu wykształcenia życia czarnych rasizmem.
>>Niższe płace kobiet wynikają po części ze struktury
>>zatrudnienia, po części jednak z dyskryminacji kobiet.
Kobieta przy innych czynnikach stałych nigdy nie będzie równie wartościowym pracownikiem co mężczyzna, bo może zajść w ciążę, czyli ryzyko przerwania kontynuacji pracy jest w przypadku kobiet wyższe niż u mężczyzn, a to zmniejsza ich wartość w oczach pracodawców, szczególnie gdy chodzi o bardziej odpowiedzialne stanowiska, gdzie przerwanie kontynuacji pracy może potencjalnie zdestabilizować pracę firmy.
>>Zamieszkanie w motelu ma swoje dalsze reperkusje. Nie
>>można przygotowywać znacznie tańszych posiłków domowych,
>>bo nie posiada się kuchni i lodówki
Ciekawe bo mieszkałem wiele razy w niedrogich motelach w USA i prawie zawsze miałem kuchnię z lodówką, choć z nich nie korzystałem. Tam dużo rodzin podróżuje także jest to powszechne. To w droższych hotelach nie ma kuchni bo tam ludzie jedzą w restauracji hotelowej albo zamawiają sobie serwis.
>>Zmusiło ich także do sięgania po grabieżcze
>>kredyty mieszkaniowe.
Uuuu, musiał na koniec dowalić. "Grabieżcze kredyty". Bardzo merytoryczne, biorąc pod uwagę że pisze o jednocyfrowym oprocentowaniu, mógłby zostać średniowiecznym kaznodzieją Kościoła Katolickiego rzucającym klątwy na lichwiarzy (gdzie lichwa oznaczała JAKIKOLWIEK procent). Jasne, bo ludzie powinni pożyczać pieniąze za darmo, dla idei.
...autor mówi o wzroście kosztu kredytu dla najbiedniejszych z 7,2% w 2004 roku do 9,2% (nie podał tylko kiedy).
Tylko zapomniał dodać, że 2004 rok to było minimum stóp procentowych w Stanach dokładnie 1%. Stopy te wzrosły do 5,25% w czerwcu 2006 i utrzymywały się na tym poziomie do sierpnia 2007.
Procent wzrósł zatem zarówno dla bogatych jak i biednych. A wyższa stopa jest dla biednych dlatego, że w Stanach bardzo często finansowane jest 100% wartości na długi okres.
Bogatsi mają mniejsze stopy z prostego powodu. Biorą na krótszy okres, są bardziej wiarygodnym klientem i są w stanie mieć większy wkład początkowy na zakup samochodu.
Swoją drogą strasznie ciężko ma tam biedota. Samochody kupuje i to za 5,25%. Tylko, że ten potencjalny biedny za tego samego Forda Focusa zapłaciłby w Polsce ok 60% więcej i rzeczywiste oprocentowanie kredytu wachałoby się pomiędzy 10-15% (obecnie).
"Ciekawe bo mieszkałem wiele razy w niedrogich motelach w USA"
Jliber, ale tekst chyba nie dotyczy podróżujących po USA turystów?
a po co gotować skoro za 7-8 USD idzie się do restauracji "eat as much as you can"...a wybór gotowych dań do odgrzania w sklepach jest chyba największy na świecie...
To prawda, w Chicago mam "ubogą" rodzinę. Mają co prawda własny dom, 3 samochody na 3 osoby, ale jest im bardzo ciężko, bo stołują się czasami w bufetach, np w polskim, gdzie za 6 dolarów (jak przyjdziesz przed 3pm, potem 10 dolarow) jesz do oporu ile chcesz, mięsa, warzywa, pierogi nie pierogi, dodatki, owoce, słodkości, napoje itp itd i to takie devolaje przy których mogłaby wysiąść niejedna knajpa w Wawie. Fajne też bufety azjatyckie, za 9 dolarów, wybór niesamowity, w Polsce przy takich cenach nie do pomyślenia.
Niedawno jeden z was chwalił się planami finansowej niezależności w wieku 35 lat, teraz drugi sika po nogach na wspomnienie baru za 6 dolców...
Liberałowie owszem sikają po nogach na wspomnienie baru za 6 dolców, bo po prostu cieszy ich że biednym jest lepiej, a socjaliści nie mogą znieść myśli że coś takiego mogło powstać bez wcześniejszego zniewolenia narodu, bo w głębi serca rządzi nimi tylko nienawiść do bogatych, chęć ich zniszczenia, a biedny niech lepiej nie próbuje stać się niezależny od państwa rozdającego łaskawie miski z ryżem, bo jeszcze go uznają za "bogatego" jak w PRLu uważano prywaciarzy.
polega na "rozdawaniu misek z ryżem" (sic!) to chyba nawet tego ramola Misesa dokładnie nie przeczytałeś.
a mój kumpel w zeszłym tygodniu zjadł obiad u chińczyka za 5 dolarów (wartość kaloryczna ok. 3 tys kalorii) w barze w chicago. z tego wynika naukowy wniosek, że kapitalizm jest zajebisty i bożyk się nie zna.
zgadza się, na początku lat 90-tych był powszechnym pośmiewiskiem na SGH...
"Problem bezdomności jest szczególnym oskarżeniem amerykańskiego systemu. "
szkoda tylko że np: amerykański rząd w ramach pomocy "gorzej sytuowanym którym groziła utrata domów" (czytaj: ludzi którzy bezmyslnie wzięli kredyt na dom mając świadomość że nie ma w ogóle szns by byli w stanie go spłacać, i którzy po pęknięciu bańki na rynku starciliby domy) sztucznie zmniejszał spadek cen nieruhomości, dzięki czemu wielu ludzi którzy po spadku cen mogliby kupić domy, teraz nie jest w stanie tego zrobić. A ci których nie było na nie stać... dalej ich nie stać, ale pomieszkają sobie dłużej.
"Na niektórych obszarach niemożliwy jest zakup warzyw czy owoców, nawet puszkowanych, bowiem nie istnieją tam supermarkety, a jedynie małe sklepy zapełnione gazowanymi napojami i torebkami chipsów. "
to chyba dobrze? lewicowcy nienawidzą supermarketów, zwłaszcza wal-martu (swoją drogą bardzo lubianego przez właśnie najbiedniejszych amerykanów za niskie ceny). A że nie ma owoców, a sa czipsy? cóż, małe sklepy raczej nie robiz tego złośliwie, o wszystkim decyduje popyt konsumentów.
"W 2006 r. stopa bezrobocia wynosiła dla białych 3,9%, Latynosów - 4,8%, zaś czarnych - 8,5%. Po drugie, pracownicy kolorowi są gorzej opłacani, co wynika po części ze - związanych głównie z wykształceniem - różnic w rodzaju wykonywanej pracy, po części jednak z istniejącego w Ameryce rasizmu."
Zakopywanie problemów rasizmem jest dośc niepoważne- w końcu jak ktoś jest rasistą to nie lubi czarnych tak samo jak latynosów czy azjatów. A jakoś latynosi, wśród których masa to nielegalni imigranci, do tego nie znający języka, mają o połowe niższe bezrobocie. Nie wspominając o azjatach, którzy najwyraźniej w ogóle nie są dotknięci problemami powodowanymi przez rasizm. I pewnie tylko przypadkiem to akurat czarni mają największe możliwości jesli chodzi o różną pomoc socjalną wśród wszystkich grup etnicznych.
"Upadek miast" to ciekawy problem i pokazuje pewn schizofrenię w lewicowym światopoglądzie- z jednej strony płacz ze bogaci ludzie uciekają z centrów i to powoduje ich ubożenie i zeslamsowienie. Z drugiej strony ostatnio nagle problemem stała sie sytuacja odwrotna - bogaci, przyciągani tanimi lokalami, wracają do biednych dzielnic, co jak się okazuje także jest problemem- bo wraz z nimi rośnie cena nieruchomości, a więc i czynsze, a więc biednych nie stać by tam mieszkać.
Także i tak źle i tak niedobrze.
"Biedni znacznie rzadziej mają też konta bankowe (według wspomnianych badań Fellowesa, 23% z nich nie ma konta czekowego, a 64% oszczędnościowego)."
za to można podziękować ostrej do niedawna regulacji bankowej, która bardzo ograniczała możliwości ekspansji banków. Efektem jest słaba konkurencja na rynku banków, co w efekcie powoduje ze mało jest tanich kont.
No i dziwacznemu przywiązaniu amerykanów do czeków.
"Te wyższe opłaty wiążą się z ratalną formą zakupu wyposażenia (zwaną rent-to-own, polegającą na wynajmowaniu urządzeń, by po ustalonym okresie stać się ich właścicielami). Jest to dominująca forma zakupów w odniesieniu do biedniejszych rodzin (dochody poniżej 25 tys. dol.)"
a to już nie jest nic innego jak czysta głupota. Znam gościa który pracował w firmie wynajmującej meble w USA i nie mogł sie nadziwić że ludzie są skłonni wypożyczyć na kilka miesięcy meble (używane!) zamiast za te samą kwotę je kupić. Acha, i po jakimś czasie jego firma przestala wynajmować meble do biednych dzielnic- za dużo wracało totalnie zniszczonych.
największym ghettem na Zachodzie nie jest żadna dzielnica w Marsylii, ale Southside w Chicago, nawet nie wiadomo ilu ludzi tam mieszka bo tylu jest dzikich lokatorów, a 2/3 dzieci wychowują samotne matki...
Jak napisał kiedyś Wacquant na Southside łatwiej zginąć od kulki niż na wojnie w Wietnamie...
ale jakoś nawet najbardziej twardogłowym komunistom nie przychodzi do głowy argumentacja "ZSRR był cacy bo obiad w knajpie kosztował dwa ruble, tyle co nic". A Ty z pełną powagą takie teksty walisz...
Nie przychodziła im do głowy bo przeciętna pensja była cztery ruble. Zgodzę się jednak, że jeżeli gdzieś było najlepiej w bloku komunistycznym, to musiało być to w Moskwie, w końcu zyski z eksportu na zachód produktów milionów niewolników wszystkich krajów socjalistycznych szły właśnie tam.
Dajcie już spokój z tymi doktrynalnymi przepychankami. To że w USA działają bary, bufety, jadłodajnie, w których za grosze można najeść się na full, jest wielkim plusem Ameryki (jednym z nielicznych). Inna rzecz to jak sadzę wątpliwa wartość odżywczo-zdrowotna takiego jadła.
Swoją drogą w USSR też istniały supertanie jadłodajnie. Sam końcem ubiegłej dekady eksplorując przez parę miesięcy Estonię, Łotwę i Litwę jadałem w takich punktach. Można było na nie trafić szczególnie w miejscach zdominowanych przez mniejszość rosyjską, jak Narwa czy Dyneburg (Daugavpils).
Jeżeli prof Kozłowski nie ma racji, bo wy wiecie oczywiście lepiej, ponieważ sami tego raju doświadczyliście, to wytłumaczcie, skąd ta ogroma popularność Obamy, czy tylko spowodowała ją wojna w Iraku, brak ubepieczeń medycznych, rażące nierówności w możlowościach kształcenia, lepiej płatnej pracy itd, itd, czy też właśnie ta bieda po amerykańsku, o której przecież nie tylko Obama mówi ale mówiła także jego niedawna rywalka Clinton. A poza tym na marginesie tych rozbieżnych opinii: gdyby sam kapitalistyczny liberalizm był przyczyną amerykańskiej dominacji, to niewątpliwie wszystkie kraje, które go stosowały, miałyby w niej swój udział a tak przecież nie jest. Nie ma go Brazylia, nie mają go Indie, Argentyna i wiele, wiele innych krajów. Niestety, podejrzewam, że fanatyzm doktrynalny ogranicza wasze pole widzenia i zmusza was na powoływanie się na osobiste doświadczenia doznane w tym niezwykłym, jak zapewniacie, karju.
To jak - wysyłamy już te śpiwory dla bezdomnych? Czy mentor i niestrudzony rzecznik lewicy działa już w tym kierunku?
Czy o kraju, w którym 1/6 budżetów domowych jest przeznaczana na żywność można mówić że jest biedny?
Mam wrażenie że ten tekst jest sponsorowany przez U.S. Department of Homeland Security aby ograniczyć imigrację biedoty.
No widzicie wy też uważacie, że macie racje a profesor Balcerowicz nie.
Wam wolno a nam nie ?
Różnica jest taka, że w przeciwieństwie do Balcerowicza wasz opowiada zupełne głupoty. Powtórzę jeszcze raz.
Stopy procentowe wzrosły z 1% 2004 do 5,25% w 2007. Oprocentowanie raty kredytu z 4% do 7%.
- A w którym kraju by nie wzrosły przy wzroście kosztu pieniądza przez bank centralny ?
- W takiej Polsce rzeczywiste oprocentowanie kredytów samochodowych oscyluje pomiędzy 10%-15%.
- W Polsce nowy for Focus startuje od 50 tyś zł brutto. W Stanach od 15 tyś $ ! Zakładam, że biedny firmy nie ma i vatu nie odliczy. Nawet jeżeli doliczyć podatek od sprzedaży w stanach to ten biedak kupuje auto o ok 15 tyś zł taniej.
A jego siła nabywcza jest większa.
"Autor nie przytacza wskaźników mobilności społecznej która w USA wygląda bardzo dobrze" jliber
*****
Śmierć Horacego Algera
Paul Krugman, 20 grudnia 2003
Czytałem niedawno lewicowy szmatławiec, który głosił oburzające twierdzenia na temat Ameryki. Była tam mowa o tym, ze stajemy się społeczeństwem, w którym biedni pozostają biedni, bez względu na to, jak ciężko pracują i w którym synowie dziedziczą status społeczno-ekonomiczny swoich ojców znacznie częściej, niż w poprzednim pokoleniu.
Nazwa tego szmatławca? Business Week, w którym opublikowano artykuł zatytułowany „Pobudka z Amerykańskiego Snu”. Artykuł podsumowuje wyniki niedawnych badań pokazujących, ze mobilność społeczna w Stanach Zjednoczonych (która nigdy nie była tak wysoka jak w legendach) obniżyła się znacząco przez ostatnich kilka dekad. Jeśli zestawi się te badania z innymi, pokazującymi drastyczny wzrost nierówności dochodowej i majątkowej, to można dojść do niewygodnego wniosku: Ameryka coraz bardziej wygląda na społeczeństwo klasowe.
I wiecie co? Nasi przywódcy polityczni robią, co mogą, żeby wzmocnić nierówność klasowa, potępiając przy tym tych, którzy narzekają na ten stan rzeczy – czy choćby wskazują na to, co się dzieje – jako wyznawców „walki klas”.
Przyjrzyjmy się najpierw faktom dotyczącym dystrybucji dochodu.
Trzydzieści lat temu byliśmy z grubsza społeczeństwem klasy średniej. Nie zawsze tak było: Ameryka w czasach Złotego Wieku była społeczeństwem z wysoką nierównością i trwało to do końca lat 1920. Jednak w latach 1930. i ’40. Ameryka doznała tego, co historycy gospodarki Claudia Goldin i Robert Margo nazwali Wielką Kompresją: drastycznego zawężenia nożyc dochodowych, prawdopodobnie w rezultacie polityki New Dealu. Nowy porządek ekonomiczny utrzymał się trochę dłużej, niż jedno pokolenie. Silne związki zawodowe, opodatkowanie dziedziczonego bogactwa, zysków korporacji i wysokich dochodów oraz ścisły publiczny nadzór nad zarządzaniem koncernami przyczyniły się do utrzymania rozwarstwienia dochodów na stosunkowo niskim poziomie. Gospodarkę trudno było nazwać egalitarną, ale jedno pokolenie wstecz rażące nierówności lat 1920. wydawały się odległe.
Teraz wrocily. Wedlug ocen ekonomistów Thomasa Pikkety’ego i Emmanuela Saeza – potwierdzonych danymi Congressional Budget Office – między 1973 a 2000 przeciętny realny dochód dolnych 90 procent amerykańskich podatnikow spadł o 7 procent. W tym samym czasie dochody górnego 1 procenta wzrosły o 148 procent, dochody górnej 0,1 procenta wzrosły o 343 procent, a dochody górnej 0,01 procenta wzrosły o 599 procent. (Te liczby nie obejmują dochodów kapitałowych, nie są więc wytworem bańki mydlanej na giełdzie.) Dystrybucja dochodu w Stanach Zjednoczonych wróciła do poziomu z lat Złotego Wieku.
Nie szkodzi, mówią apologeci, którzy wytrwale produkują opracowania z tytułami takimi, jak tekst opublikowany w 2001 roku przez Heritage Foundation – „Mobilność dochodowa i mit argumentów walki klasowej”. Ameryka, mówią, nie jest społeczeństwem kastowym – ludzie z wysokimi dochodami w tym roku mogą mieć niższe dochody w następnym i odwrotnie, a droga do bogactwa jest otwarta dla wszystkich. I tu właśnie wkraczają komuchy z Business Week. Wskazują oni (tak, jak ekonomiści i socjolodzy już od jakiegoś czasu), że tak naprawdę Ameryka jest społeczeństwem kastowym w większym stopniu, niż lubimy sądzić. A granice między kastami stały się ostatnio o wiele trudniejsze do pokonania.
Mit mobilności dochodowej zawsze przewyższał rzeczywistość. Ogólnie rzecz biorąc, po przekroczeniu trzydziestki ludzie nie przemieszczają się znacząco w górę i w dół drabiny dochodów. Konserwatyści często cytują badania takie, jak raport z 1992 roku autorstwa Glenna Hubbarda, przedstawiciela Skarbu za rządów Busha-ojca, który później został szefem doradców ekonomicznych Busha-syna, które to badania rzekomo pokazują dużą liczbę Amerykanów zmieniających pracę z gorzej na lepiej płatną w ciągu swoich karier. Jednak badania te obrazują, jak zauważył ekonomista Kevin Murphy, głownie „faceta pracującego w uniwersyteckiej księgarni i znajdującego prawdziwą pracę w wieku do trzydziestu kilku lat”. Poważne studia, które pomijają taką pseudo-mobilność, pokazują, że nierówność średnich dochodów w dłuższym okresie nie jest o wiele mniejsza, niż nierówność dochodów rocznych.
To jednak prawda, że Ameryka była kiedyś miejscem międzypokoleniowej mobilności: synom często powodziło się znacznie lepiej, niż ich ojcom. W klasycznym badaniu z 1978 roku ustalono, że 23 procent dorosłych mężczyzn, których ojcowie byli w dolnych 25 procentach populacji uszeregowanej według statusu społecznego i ekonomicznego, awansowało do górnych 25 procent. Innymi słowy, w pierwszych mniej więcej trzydziestu latach po Drugiej Wojnie Światowej, amerykański sen mobilności w górę był realnym doświadczeniem wielu ludzi.
A teraz szok. Artykuł z Business Week przytacza wyniki nowego badania współczesnych dorosłych mężczyzn, z którego wynika, że ta liczba spadła do jedynie 10 procent. To oznacza, że na przestrzeni ostatniej generacji mobilność w górę drastycznie spadła.
Bardzo niewiele dzieci z niższej klasy staje się choćby umiarkowanie zamożnymi. Inne badania wskazują, że przypadki kariery od pucybuta do milionera stały się niezmiernie rzadkie oraz że korelacja między dochodami ojców i synów wzrosła w ostatnich dziesięcioleciach. Wydaje się, że we współczesnej Ameryce prawdopodobnie pozostanie się w klasie społeczno-ekonomicznej, w której się urodziło.
Business Week przypisuje to “Wal-Martyzacji” gospodarki, rozpowszechnieniu niskopłatnych i pozbawionych perspektyw awansu miejsc pracy oraz zanikowi miejsc pracy dających dostęp do klasy średniej. To z pewnością część wytłumaczenia.
Jednak polityka państwa odgrywa tu rolę i – jeśli obecne trendy się utrzymają – rola ta będzie coraz większa w przyszłości. Przypuśćmy, że lubisz społeczeństwo kastowe i chcesz wykorzystać swój wpływ na rząd, aby pogłębić przewagę bogatych nad biednymi. Co byś zrobił?
Z pewnością wyeliminowałbyś podatek majątkowy, tak aby wielkie fortuny mogły być przekazywane następnemu pokoleniu. Ogólnie rzecz biorąc, starałbyś się obniżyć podatki od zysków korporacji i od dochodu nie pochodzącego z pracy, takiego jak dywidendy i zyski kapitałowe – tak żeby właściciele wielkiego zakumulowanego czy odziedziczonego majątku mogli łatwiej zakumulować jeszcze więcej. Starałbyś się też wprowadzić zwolnienia podatkowe, użyteczne głównie dla bogatych. Mówiąc jeszcze ogólniej, dążyłbyś do obniżki podatków płaconych przez ludzi z wysokimi dochodami, przesuwając ciężary podatkowe na pracowników najemnych i poszukując wpływów budżetowych ze źródeł, które najbardziej obciążają podatników z niższymi dochodami.
Po stronie wydatków rządowych, obciąłbyś środki na opiekę zdrowotną dla biednych, na szkoły publiczne, na dofinansowanie studiów w szkołach wyższych. To utrudniłoby tym z niskimi dochodami wydobycie się z trudnej sytuacji i otrzymanie wykształcenia niezbędnego dla awansu we współczesnej gospodarce.
Do tego, aby zamknąć możliwie najwięcej dróg do mobilności w górę, zrobiłbyś wszystko, żeby złamać siłę związków zawodowych oraz sprywatyzowałbyś usługi świadczone przez rząd, aby dobrze opłacani pracownicy rządowi zostali zastąpieni przez źle opłacanych pracowników prywatnych.
Brzmi znajomo, prawda?
Dokąd to nas prowadzi? Thomas Pickety, którego badania wraz z Saezem zmieniły nasze rozumienie dystrybucji dochodu, ostrzega, że obecna polityka stworzy w końcu „klasę rentierów w USA, przez co mała grupa bogatych ale pozbawionych talentu potomków sprawuje kontrolę nad ogromnymi segmentami amerykańskiej gospodarki, a pozbawieni środków lecz utalentowani potomkowie nie są w stanie rywalizować”. Jeśli ma rację – a boje się, że ją ma – to skończy się to nie tylko na niesprawiedliwości, ale i wielkim marnotrawstwie potencjału ludzkiego.
Żegnaj, Horacy Algerze. I żegnaj, Amerykański Śnie.
*****
Paul Krugman jest znanym amerykańskim ekonomistą, felietonistą New York Timesa.
>>Trzydzieści lat temu byliśmy z grubsza
>>społeczeństwem klasy średniej.
Jasne, bo dzielnice czarnych w USA 30 lat temu to były same suburby z idealnymi trawnikami.
>>Business Week przypisuje to Wal-Martyzacji
>>gospodarki, rozpowszechnieniu niskopłatnych i
>>pozbawionych perspektyw awansu miejsc pracy
Jasne, bo kilkadziesiąt lat temu, zanim wszedł na rynek ten przebrzydły WalMart, wszyscy pracowali jako programiści c++.
Na Obamę, poza czarnymi (wszyscy na niego głosują) oraz latynosami (żaden na niego nie głosuje), z białasów głosuje przede wszystkim zamożna klasa średnia, czyli tzw "wine-track democrats", w przeciwieństwie do robotników czyli "beer-track democrats" którzy głosują na Hillary.
Trzeba niestety zawsze myśleć. To że coś pisą w pro-biznesowym magazynie, nie znaczy automatycznie że jest (nie)prawdą. Pamiętaj że cła, dotacje, licencje, koncesje i tony regulacji gospodarki nie zostało stworzone z inicjatywy klasy robotniczej, ale przede wszystkim lobby dużych korporacji lub gild branżowych wykorzystujących interwencjonizm państwowy do ograniczenia konkurencji lub wymuszenia przemocą benefitów których nie uzyskaliby na czystym wolnym rynku. Jak mawiał Adam Smith, nie ma spotkania biznesmenów na którym by takiego czy owego ataku na wolny rynek przy pomocy aparatu przemocy państwa nie omawiali.
>>Inna rzecz to jak sadzę wątpliwa wartość odżywczo-
>>zdrowotna takiego jadła.
Heh, widzę że nie dociera. To jedzenie pod względem JAKOŚCI może spokojnie konkurować z przeciętną restauracją w Wawie (fakt że nie z kilkoma najlepszymi w Wawie, ale to by była już przesada), to mogę powiedzieć zarówno dla baru chińskiego jak i polskiego w których byłem w Chicago. Oczywiście pod względem ceny to nawet warszawskie bary mleczne by zbankrutowały.
No widzicie, konslib. A my uważamy, że Kozłowski pisze prawdę a Balcerowicz 20 lat temu nas okłamał, kiedy nas zapewniał, iż bezrobocie nie przekroczy pół miliona... oraz że każdy z nas nosi w swoim plecaku buławę kapitalisty... To się nie sprawdziło, więc mu nie wierzymy. I nawet nie chodzimy na wybory. Bo i tak zrobią, co będą chcieli...
Podziwiam. Jesteś świetnie zorientowany. Może nawet tego, co ty wiesz, nie wie sam Obama? A więc głosują na niego czarnii, średni i nawet robotnicy, bo Hilary nie kandyduje. I jeszcze jedno zdrać. Czy wśród czarnych nie ma średnich i robotników? Bo tak jakoś rasowo ten elktorat podzieliłeś. Ale nadal nie napisałeś tego, co dla mnie najważnijsze. Dlaczego głosują na Obamę? Bo nie chcą kontynuacji? Bo chcą zmian, które on zapowiada? Przecież to, co pisze Kozłowski, do takich wniosków prowadzi. Dlaczego więc nie przyznajesz mu racji? Bo w bylejakim świetle stawia liberalną Amerykę? Ta zaś jest konserwatywno liberalna, więc musi być we wszystkim wspaniała, prawda?
Największym wyzwaniem dla Obamy będzie właśnie utrzymanie glosów białych demokratycznych robotników którzy z powodów rasowych mogą przeskoczyć do McCaina.
Czarni głosują w ogromnej większości na Obamę niezależnie czy są robotnikami, klasą średnią czy bezrobotnymi, tak jak latynosi będą głosować w ogromnej większości na McCaina bo się z czarnymi nienawidzą na poziomie polityki lokalnej, nic ci nie poradzę, to nie ja dzielę elektorat, sam się dzieli.
Czemu biali głosują na Obamę? Z tych powodów o których piszesz. Zamożna wyedukowana klasa średnia jest w większości lewicowa tak samo jak w Europie. Na koszulkach modny jest przecież zawsze CheGuevara a nie Friedman.
jliber, przytaczając artykuł Krugmana, człowieka nieźle zorientowanego w realiach amerykańskiej gospodarki i społeczeństwa, wykazałem fałsz twojego (gołosłownego) stwierdzenia o "wyglądającej bardzo dobrze" mobilności społecznej w USA. W odpowiedzi serwujesz jakieś dziwaczne, niezwiązane z tą myślą dygresje. To typowe: złapany na kłamstwie próbuje odwrócić uwagę od łgarstwa.
Twoje kommentarze są często obarczone podobną cechą. Rzucasz obiegowe opinie, jakie można znaleźć, powiedzmy, w "Najwyższym czasie" i próbujesz stworzyć wrażenie, że wygrywasz spór. Moje wrażenie jest natomiast takie, że do takiej sztuczki odwołują się twoi ideowi pobratymcy wręcz nałogowo. Przyłap takiego na nieuczciwości, a zaczyna się wić jak węgorz. Pocieszne.
Paul Krugman jak zwykle kłamie.
http://www.poorandstupid.com/2003_12_21_chronArchive.asp
Szukaj "The Death of Horatio Alger", wszystko jest wytłumaczone.
"Heh, widzę że nie dociera. To jedzenie pod względem JAKOŚCI może spokojnie konkurować z przeciętną restauracją w Wawie"
Niestety jliber, ale to ty nie kapujesz, zresztą nie pierwszy raz. Uważasz, że jak stwierdzisz iż owo jadło jest wysokiej jakości, to ktoś ma wierzyć ci bez zastrzeżeń. A ja po prostu tylko wyraziłem swoje powątpiewanie (poprzez zwrot "jak sądzę"). Po raz kolejny sprawdza się, że liberałkowie, rzekomi miłośnicy Wolności, mają często ostro stotalizowane myślenie.
He, patrzcie. Jliber powiedział to i owo, a do kogoś innego "nie dociera". Jesteś gościu coraz lepszy, a już z tym postem pod adresem ABCD po jego system-świat parę dni temu to było istne mistrzostwo świata.
No tak, zapomniałem, gęba socjalisty jest zbyt wyrafinowana aby liberał miał mu czelność mówić co jest smaczne a co nie.
Co do mojego nie-kumatego ataku na ABCD, przyznasz chyba, że chyba jednak w czymś musicie być tutaj bardziej kumaci ode mnie, przecież to Wasz portal.