Żeby w prywatnej firmie strajkować...
"Obecnie, początkujący pracownik w Michelin , w niektórych działach, zarabia ok. 1400zł netto."
A co, ma na start zarabiać 4200 i samochód służbowy dostać? To chyba normalne, że na start mało się zarabia. Nie pasuje? Na pewno są inni, którzy chętnie za te 1400 popracują...
pewnie ty chętnie popracujesz za te 1400?
To ile powinien zarabiać początkujący pracownik, który nie ma doświadczenia i trzeba poświęcić kupę czasu, aby go nauczyć pracy. I uzasadnij dlaczego akurat tyle.
"Na pewno są inni, którzy chętnie za te 1400 popracują"
Na początku pewnie są. Potem jednak, gdy zobaczą na czym ta praca polega, przyłączają się do protestujących.
"Nie pasuje? Na pewno są inni, którzy chętnie za te 1400 popracują..."
nie pasuje? niech Jarosław Michalak sam sie wezmie do roboty...
"i trzeba poświęcić kupę czasu, aby go nauczyć pracy" - jasne i zapewne sa to OLBRZYMIE straty dla pracodawcy.... jesli pracownik nie wykonuje bardzo specjalistycznego zadania to pewnie w przeciagu kilku dni jest na tyle wdrozony z podstawowymi zajeciami, ze nie jest moze specjalista, ale swoje wykonuje (choc moze z nizsza wydajnoscia)
No to ile powinien zarabiać? 2.000, 5.000? I dlaczego tyle.
Dobre pytanie. W Japonii, a dawniej (do połowy XX wieku) również w Europie i Stanach, jest na porządku dziennym, ażeby dyrektor dużego przedsiębiorstwa zarabiał około 30-krotność wynagrodzenia najgorzej opłacanego pracownika.
Jeszcze na początku lat 90-tych przeciętny amerykański prezes spółki notowanej na giełdzie zarabiał 80-krotność takiej pensji. Dziś jest to równowartość około 400-krotności (ciekawy jestem, komu, poza prezesami, dochody w ciągu jednej dekady wzrosły 5 krotnie) i współczynnik ten cały czas rośnie. Jednocześnie tempo wzrostu gospodarczego znacznie wyhamowało w krajach zachodu od czasu końca "złotej ery kapitalizmu" (1945-1973), pogłębiając przepaść między biednymi i klasą średnią a konsumującymi rozwój gospodarczy bogatymi.
Jeżeli zatem prezes polskiego oddziału Michelin zarabia w przeliczeniu 30 x 1400 = 42 000 zł lub mniej, to jest to moim zdaniem wynagrodzenie mieszczące się w granicach zdrowego rozsądku. Jeżeli zaś zarabia więcej - a tak na 99% procent jest - to sami macie odpowiedź na to, jaka byłaby właściwa pensja dla początkującego pracownika.
"bo tak"?
a dlaczego 1400?
bo na tyle opiewa umowa między firmą a pracownikiem. Pracownik zaakceptował zaproponowana mu kasę. Poza tym pensja ta wynika z produktywności na tym stanowisku, popytu i podaży pracowników na to stanowisko.
Opanujcie się, jedno z drugim nie ma związku. Robotnicy mają prawo walczyć o swoje, ale zastanawianie się w kontekście pensji początkującego pracownika ile powinien zarabiać prezes, to stawianie sprawy na głowie.
Co do wysokich pensji zarządów - jest to problem dla udziałowców w wielu spółkach, ale nie jest to problem dla pracowników. Tych ostatnich w ogóle nie powinno to obchodzić.
1400 na rękę to rozsądne pieniądze na początek i wiele tu pracownicy nie wywalczą.
wykazujesz się brakiem elementarnej wiedzy ekonomicznej i niespotykaną wręcz naiwnością.
"Co do wysokich pensji zarządów - jest to problem dla udziałowców w wielu spółkach, ale nie jest to problem dla pracowników. Tych ostatnich w ogóle nie powinno to obchodzić."
W życiu się tak nie uśmiałem. Byłoby to komiczne, gdyby nie było tak żałosne. Nawet dziecko wie, że pensja zarządu nie jest ustalana na podstawie jego efektywności, lecz na podstawie efektywności pracowników zakładu ogółem, zatem nawet jeśli zarząd nic nie robi, a pracownicy mimo to pracują wydajniej, to i tak w pierwszej kolejności wzrośnie wynagrodzenie zarządu, nagradzanego w ten sposób przez akcjonariuszy za rosnące zyski, a nie pensje pracowników.
Łatwiej jest dać prezesowi podwyżkę o 50% - np. 20 tysięcy złotych miesięcznie więcej, aniżeli tysiącowi pracowników podwyższyć wynagrodzenie o 10%, czyli w sumie oddać im 200 000 zł miesięcznie. Powiązanie wynagrodzenia prezesa z wynagrodzeniem szeregowego pracownika jest rozwiązaniem, które sprawdziło się w najbardziej dynamicznym okresie rozwoju kapitalizmu, który nastąpił po II Wojnie Światowej. Dzięki temu robotnicy korzystają w podobnym stopniu, co zarząd i akcjonariusze, ze wzrostu własnej efektywności. Jest to rozwiązanie nie tylko sprawiedliwe, ale i stymulujące wzrost siły nabywczej w szerokich masach społeczeństwa.
Nie tylko w wielkościach bezwględnych, ale i procentowo to kadra zarządzająca zawsze dostaje największe pensje - rzekomy 10% wzrost pensji w Polsce w ubiegłym roku został napompowany przez ponad 20% wzrost zarobków kadr zarządzających przedsiębiorstwami. Znakomita większość pracowników dostała zaś podwyżkę na takim poziomie, ażeby była w stanie pokryć koszty inflacji - obecnie wynoszącą ok. 4% - czyli w zasadzie nie dostała żadnej realnej podwyżki.
no i co z tego? ROwnie dobrze rzad moze podniesc pensje minimalna do 3 tys brutto i jak zapytasz sie dlaczego 3 tys. to ja odpowiedem, ze to dlatego, ze yaka wlasnie wysokosc ustalil rzad.
Jeśli nie widzisz fundamentalnej różnicy między: ustalaniem parytetu między pensją pracownika i pensją szefa przedsiębiorstwa a odgórnym ustalaniem pensji przez państwo, to kiepsko świadczy to o twojej wiedzy (czy raczej jej braku) w dziedzinie ekonomii.
Żadni właściciele nie ustalą zarobków pracownika, nieważne czy tym pracownikiem jest sprzątaczka czy prezes wielkiego przedsiębiorstwa, w wysokości większej niż jest to wymagane dla maksymalizacji zysku właścicieli. Albowiem w biznesie chodzi o zarabianie pieniędzy, a cała reszta to nieistotne duperele. Przepraszam że tak łopatologicznie, ale widzę że inaczej nie można.
Dlatego też nie postuluję, by to pracodawcy ustalili taki partytet, który będzie ograniczał ich zyski - jest to sprzeczne z wyznawaną przez nich ideą maksymalizacji zysku wbrew interesowi społecznemu. Chcę zaś, by to państwo uchwaliło wymóg powiązania dochodu pracownika z dochodem pracodawcy.
I nie smęćcie mi tu populistycznie, że to "ingerencja państwa w mechanizm płacowy" itd. Państwo już w niego ingeruje we wszystkich krajach rozwiniętych, ustalając płacę minimalną, co w żaden sposób nie zwiększa bezrobocia (badania naukowców z London School of Economics) za to zwiększa dochody klasy średniej i niższej, w efekcie stymulując rozwój gospodarczy.
To są naprawdę różne pojęcia.
Powiązać płace pracowników z zyskami firmy można, ale związki zawodowe z reguły były takim rozwiązaniom przeciwne, i słusznie, bo uzależnia to dochody pracowników od zmiennej przecież koniunktury rynkowej.
Odgórne zaś ograniczenie pensji zarządów po to, żeby utrzymać "właściwe" proporcje dochodów pomiędzy np. prezesem zarządu i pracownikiem, funkcjonowało do niedawna w Polsce w postaci tzw. "ustawy kominowej" i prowadziło albo do zatrudniania osób niekompetentnych (bo kto pójdzie do pracy tam, gdzie płacą kilku-kilkudziesięciokrotnie mniej niż konkurencja?), albo cwaniaczków myślących o tym jak by tu wycyckać macierzystą firmę.
ustawa kominowa dotyczyła tylko sektora przedsiębiorstw z większościowym udziałem skarbu państwa, a ja mówię o powiązaniu płacy prezesa i pracownika w całej gospodarce, czyli również sektorze prywatnym.
Powiązanie pensji pracowników z zyskiem akcjonariuszy rzeczywiście mogłoby działać na szkodę tych pierwszych, ale z pensjami zarządu - nie. Na ogół acjonariusze nagradzają zarząd podwyżkami za wymuszanie zwiekszonej efektywności na pracownikach, pomijając przy podwyżkach samych pracowników - tworzących ów zysk. Jeśli zaś powiążemy wynagrodzenia zarządu z wynagrodzeniami pracowników, akcjonariusze nie będą mogli nagradzać swojego prezesa bez równoczesnego podwiększenia pensji pracowników. Co będzie już krokiem w stronę większej sprawiedliwości i redystrybucji zysków przedsiębiorstw do pracowników.
Polską? Załóżmy, że taką ustawę wprowadzamy. Problemy sektora państwowego z "ustawy kominowej" rozciągasz w ten sposób na całą krajową gospodarkę. Obca konkurencja zaciera ręce. Oczywiście, firmy będą się bronić, kombinować z nagradzaniem zarządu w inny sposób niż pensja itp. ale co dostaną po d..., to ich.
zapomniałem - są jeszcze inne kraje na świecie niż Polska. Dzięki za przypomnienie. A całę teorię szlag trafił...
Ej, zaraz. Przecież na całym świecie (poza rajami podatkowymi) są też...podatki. Może zniesieniemy je w Polsce i tym sposobem zawojujemy cały świat? Wszyscy przeniosą do nas produkcję. Zostaniemy miliarderami. To my, a nie "obca konkurencja", będziemy "zacierać ręce".
Mój komentarz ma tyle wspólnego z twoim, co twój poprzedni z moim.
odciąć naszą gospodarkę od świata. Nie wydaje mi się żeby naśladownictwo tow. Envera było dobrym pomysłem.
Izolacjonizm nie jest żadnym rozwiązaniem globalnych problemów, są nimi za to działania na szczeblu międzynarodowym. Np. globalna płaca minimalna, obowiązkowa dla ponadnarodowych koncernów - powiedzmy, że ok. 3$ na dzień - która zapobiegłaby przenoszeniu produkcji w celu wyzysku dzieci i biedoty w krajach trzeciego świata.
tylko:
1) po pierwsze niesprawiedliwy- koszt życia w różncyh miejscach jest różny, więc ustalanie wszędzie nomialnie jednakowej płacy jest urzędowym narzucaniem nierównych dochodów.
2) jeśli skutecznie zapobiegniesz "wyzyskowi" przez ustalanie płac minimalnych, to w prosty sposób powstrzymasz inwestycje w wielu biednych państwach- po co jakaś firma ma otwierać fabrykę w biednym kraju, skoro musi płaić robotnikom prawie tyle co u siebie, a przy tym ponosić koszty problemów wynikłych z produkcji za granicą?
pomijam już absurdalny pomysł narzucania firmom powiązania pensji zarządu z pensjami robotników- motywowanie tego faktem ze istnieje płaca minimalna jest śmieszne, różnic amiędzy nimi jest nieporownywalna