O naturze tego związku - najsilniejszego związku zawodowego w Izraelu - świadczy choćby to, że jego liderem był parę lat temu późniejszy minister wojny ("obrony") w rządzie Olmerta, który prowadził militarystyczną politykę jakiej by się jawny prawicowiec nie powstydził.
Gdy był liderem związkowym, uchodził wśród establishmentu za radykała, w rzeczywistości jednak mówił rzeczy w rodzaju: "Najskuteczniejszy strajk to taki, do którego nie dochodzi." (Współczesna wersja "cel jest niczym, ruch - wszystkim".) Uznawał zatem możliwość pokoju klasowego i nie uznawał społeczeństwa kapitalistycznego za antagonistyczne.
Palestyńczycy mogą układać się z takimi izraelskimi związkami zawodowymi, których kierownictwo uznaje, że najgorszy wróg jest we własnym kraju; w innym wypadku jedynie starać się współpracować z "dołami" w związkach z oportunistycznym kierownictwem. Z pewnością bez względu na naturę kierownictwa winny wspierać każdą akcję strajkową, do jakiej dojdzie w Izraelu, bez względu na naturę kierownictwa, i nawet bez względu na to, że "szeregowi" strajkujący mogą pozostawać choćby skrajnie skażeni nacjonalizmem narodu panującego. Jednakże jest oczywiste, że mimo podpisywanych "ładnych" oświadczeń i umów kierownictwa takich związków pozostają jednym z elementów wrogiego im mechanizmu, jakim jest burżuazyjne państwo syjonistyczne.
czy to malutki krok do pokoju?
może, że Tony Cliff opuścił Palestynę, gdyż za namawianie Żydów i Palestyńczyków do wspólnej akcji przeciw kapitalistom, obie strony groziły mu śmiercią.
Więc było, nie było, pewien postęp jest.