Słone paluszki - przesadzili.
wywalili automaty z batonami, rogalikami, colą i innymi cudami.
mnie np. to nie dotyczy, po prostu takich świństw nie jadam. A swoją drogą, jak ktoś sam z siebie pewnych rzeczy nie wie, to "wychowywanie" przez państwo nic tu nie da, a raczej przynieść może odwrotny skutek - i bardzo dobrze (oczywiście w kontekscie oporu, nie zaś paluszkowo-hamburgerowego meritum).
A sama akcja jest niemądra. Posiłki dzieci jedzą w stołówce. W sklepiku kupują zaś przekąski. I tu wysokokaloryczne, proste i szybkie do spożycia chipsy czy batoniki biją owoce na głowę.
Państwo maskuje swoją nieudolność, jeśli żarcie w stołówce jest niedobre (jak to w stołówce) to nic dziwnego, że dzieci, z natury swojej bardzo wybredne, nie chcą go jeść. Zamiast zlikwidować przyczynę maskuje się skutki.
nie generalizuj. Stołówki - jak wszystko - są różne. U mnie w podstawówce była NIESAMOWITA. W liceum - bylejaka.
W Cieszynie swego czasu władze miasta sugerowały sklepikom szkolnym podobny pomysł. Pomysł ten upadł z prostego powodu, kiedy kilka szkół zastosowało się do zaleceń dzieci z braku możliwości zakupu ulubionych produktów w sklepiku szkolnym zaczęły wybiegac w czasie przerw do pobliskich sklepów i punktów gastronomicznych. Pojawiły się takie problemy jak spóźnienia na lekcje, przeziębienia, wnoszenie brudu na szkolną podłogę w sezonie deszczowym i zimowym i co najważniejsze ryzyko nieszczęścia przy przebieganiu przez jezdnię.