prowojenne media (czyli większość naszych mediów) wskazywała rzad Wlk Brytanii jako wielki autorytet w sprawie krytyki "nieproporcjonalnych" działań Rosji. Cytowano np. bez zastrzeżeń pana Milibanda, faceta mającego liczną rodzinę wśród kolonistów na Zachodnim Brzegu. Miliband w tych relacjach występował jako orędownik pokoju. Orędownikami pokoju na Kaukazie, niemal bez wyjątku okazali się wszyscy zwolennicy wojny w Iraku. W 2003 roku niepoparcie wojny oznaczało "tchórzostwo". Amerykanie wylewali francuskie wono do ścieku. Krążyły dowcipy o francuskich czołgach z 4 biegami wstecznymi. Teraz, gdy na skutek (miedzy innymi) usraelskich intryg wybuchła wojna gruzińsko-rosyjka, pan Wildstein na łamach Rzepy oznajmia jasno. Każdy kto zdecydowanie nie potępi rosyjskiej agresji jest rosyjksim agentem wpływu. Ten sam Wildstein kilka lat temu "dowodził", że amerykanska okupacja zapobieże walkom sunitów z szyitami. "jesteście z nami albo przeciw nam" - przy okazji 9-11 z tą bolszewicką groźbą wyszedł niedyś prezydent USA - G.Bush. U boku bolszewików przeciwko burżuazyjnej Polsce walczył dziadek pana Milibanda. Jaki ten świat jest mały :)
A tymczasem z okazji wojny na Kaukazie, w Warszawie ktoś porozlepiał plakaty z odezwą: "bolszewika goń". Chodziło oczywiście o Rusków. Tak oto przefarbowana, neoliberalna, neokonserwatywna bolszewia jeszcze raz terroryzuje świat.