stosunkowo łatwo określić, nie ma natomiast słowa o warunkach pracy w małych sklepikach. Autorzy rozwodzą się jak to w dużych sieciach jest ciężko, z czego bezpośrednio wyprowadzają swoją "spiralę ubóstwa", tyle że przy milczącym założeniu że w małych sklepikach pracownicy mają rzekomo kokosy. To założenie to oczywiście kompletna bzdura, jest dokładnie odwrotnie, warunki pracy w dużych sieciach muszą być lepsze niż w małych, inaczej żadna duża sieć nie otworzyłaby nawet jednego sklepu bo nie mogłaby znaleźć pracowników, a więc nie obserwowalibyśmy tak dynamicznego ich wzrostu.
Przypomina mi to trochę histerię lewicy nad warunkami pracy w fabrykach zachodnich koncernów w biednych krajach, tak jakby przed wejściem tych fabryk do tych krajow pracownikom tatejszych krajów się przelewało, a dopiero jak zaczęli szyć buty dla Nike to nagle ich "spirala ubóstwa" przygwoździła. Co za paranoja.
Innymi słowy, lewica budzi się do życia jak widzi logo dużej korporacji albo reklamy w telewizji.
Prawda jest taka że duże sieci zwiększają produktywność gospodarki, a więc obniżają realne ceny produktów i zwiększają płace w gospodarce.
ale twierdzenie, że to "Przypomina mi to trochę histerię lewicy nad warunkami pracy w fabrykach zachodnich koncernów w biednych krajach, tak jakby przed wejściem tych fabryk do tych krajow pracownikom tatejszych krajów się przelewało, a dopiero jak zaczęli szyć buty dla Nike to nagle ich "spirala ubóstwa" przygwoździła. Co za paranoja" jest nadużyciem.
Już Róża Luksemburg analizowała te procesy i nie miało to nic wspólnego ani z "histerią" na widok logo koncernów ani z romantycznymi twierdzeniami o przedkapitalistycznej sielance. Ale cóż, widać lektura nie jest ulubionym zajęciem prawicowców, znacznie łatwiej wypowiadać się z lekkością bez obciążenia wiedzą.
swego czasu napisałem artykuł do - wtedy jeszcze - Nowego Robotnika o sytuacji w tarnobrzeskim Kauflandzie. Zapraszam do jego lektury:
http://krzysztof-miskiewicz.blog.onet.pl/2,ID274516947,index.html
wielkie sieci obniżają "realne" ceny produktów (po prostu zmniejszają zysk ich producentów, co na pewno pozwala im baaardzo zwiększyć zatrudnienie, nie wspominając już o płacach). Każdy hipermarket likwiduje ok. 10 000 miejsc pracy w mniejszych sklepach, stwarzając na ich miejsce stanowiska dla swoich kilkuset pracowników. Nierzadko opłacanych gorzej niż ekspedientki w sklepach.
Przecież mówię, duże sieci zwiększają efektywność gospodarki. Jeżeli sprzedawać masło w Polsce może 10 tys ludzi zamiast 100 tys ludzi dzięki hipermarketom, to co jest lepsze? Gdyby socjalisci rzadzili bez przerwy od 200 lat, dalej mielibyśmy 90% spoleczenstwa jako chlopów na poletkach, gdzie zabronione byłyby jakiekolwiek unowocześnienia byle nie stracić jakiegoś miejsca pracy.
w Twoim komentarzu:
"Prawda jest taka że duże sieci zwiększają produktywność gospodarki, a więc obniżają realne ceny produktów i zwiększają płace w gospodarce."
Oznacza to, że tworzenie miejsc pracy w sieciach wielkopowierzchniowych odbywa się bez likwidacji miejsc pracy w sąsiadujących małych sklepikach a rekrutacja załogi odbywa się poprzez konkurencję płacową, co prowadzi do tego, że parkingi przed sklepami szybko zapełniają się samochodami pracującego w sklepach personelu.
Zapewne jest tak jak mówisz, podaj tylko proszę jliber, adres tej planety, choćby tak w przybliżeniu, z dokładnością do galaktyki.
co z tego, że ta "efektywność" rośnie, skoro płace pracowników stoją w miejscu? Rosną tylko zyski auchanów, l.eclerców i im podobnych, które to zyski transferowane są za granicę, przepuszczane przez raje podatkowe i na końcu trafiają wprost do kieszeni ich właścicieli. Dlatego też na tym wzroście "efektywności" g... korzystają Polacy i polska gospodarka.
Z kolei właściciele małych sklepików płacą podatki w Polsce, a ich personelowi łatwiej jest negocjować podwyżki (hipermarket nie odczuje zmiany, gdy odejdzie 5 kasjerów i będzie trzeba na ich miejsce szukać nowych, natomiast mały sklepik osiedlowy nie będzie w stanie funkcjonować przez dłuższy czas, ponadto jego właściciel ma mniejsze rezerwy finansowe niż wielka sieć i nie może sobie pozwolić na spadek wpływów).
że zostało wygłoszone na konferencji nazwanej "naukową". Czy nikt tam nie weryfikował referatów konferencyjnych? A może to była jakaś konferencja z zakresu "gender studies"?
Ależ oczywiście że, zwiększenie wydajności w gospodarce powoduje likwidację mniej wydajnych miejsc pracy, to proces który obserwujemy od początku powstania cywilizacji, bez tego dalej bylibyśmy na drzewach. Kiedyś do rolnictwa potrzeba było 90% społeczeństwa, obecnie np w W.Brytanii ok 2%.
Oczywiście że tymczasowo rosną zyski sieci handlowych, niby jaką inną motywację miałyby one mieć aby podnieść produktywność gospodarki? Rosną jednak jedynie podczas ekspansji, zdobywania coraz większego udziału rynku, jak tylko ten proces zwalnia (kiedyś musi, zdajsie nawet już od dawna), zmniejszają się też zyski, przecież wolna konkurencja zawsze w długim terminie eliminuje jakiekolwiek zyski (tzn. stopę zwrotu większą od naturalnej stopy procentowej wyrażającej preferencje czasowe konsumentów). Innymi słowy, zapominasz wybiórczo o "morderczej konkurencji" (wasz ulubiony termin skądinąd) pomiędzy samymi dużymi sieciami, a rozwodzisz się jedynie o konkurencji duże sieci - małe sklepiki.
Twoje teorie o tym jak niby łatwo pracownikom małych sklepików negocjować kokosy z właścicielem możemy włożyć między bajki póki nie przedstawisz jakichś realnych badań. A jak na razie tak jak mówiłem, skoro tak tym pracownikom fajnie w tych małych sklepikach, to po jakiego grzyba idą pracować do marketów?
To przecież takie proste!!! Zleźcie w końcu z tych drzew i do "Biedronki"- na kasę!!!
(*_*)
ja tylko neguje ten "oczywisty" wzrost płac generowany ponoć przez supemarkety. Wprawdzie w ostatnim roku np. w Biedronce płace wzrosły, ale po wielu latach stagnacji i nie automatycznie, ale wskutek spadku podaży siły roboczej, złego PR i w końcu - protestów w sieciach sprzedażowych.