A dla czego np.: bezrobotni nie mieli by zbierać śmieci po lasach lub wykonywać użytecznych społecznie prac np: sadzenie drzewek czy krzewów w miastach?
A z tym audytem to kolejne fuchy dla swoich. Już w tej chwili powstaje zamknięta kasta audytorów energetycznych przypominająca strukturą korporacje prawnicze.
Cudem to Ty może jesteś, ale czytania bez zrozumienia.
Poproś kogoś komu to lepiej wychodzi, aby przeczytał Ci ten tekst nagłos - może wtedy zrozumiesz o co w nim chodzi.
Gdzie Ty tu widzisz chęć tworzenia korporacji podobnych do prawniczych?
Ech, tekst z Talmudu jest nadal aktualny: "Cud nie zdarza się codziennie". A już z pewnością "podwójny".
Gdzie Ty tu widzisz chęć tworzenia korporacji podobnych do prawniczych?
Odp:
w Polskiej rzeczywistości.
audyt energetyczny to jeszcze jedna forma naciągania społeczeństwa na niepotrzebne wydatki.
Te - jak nazywasz - niepotrzebne wydatki mogą jeszcze odwrócić ( choć szansa nie jest duża) katastrofalną sytuację ekologiczną w jakiej znajduje się Ziemia. To nie są żadne moje, czy lewicowe proroctwa, tylko rzetelne wyniki badań naukowców różnych dziedzin prowadzone od wielu lat na całym świecie. Czy wiesz na przykład, że już badany kilkanaście lat temu efekt cieplarniany, teraz po znacznie dokładniejszej analizie naukowej okazuje się znacznie groźniejszy, niż dotychczas myślano - przebiega znacznie szybciej. Czapy lodowe roztapiają się w zastraszającym tempie itd. itp. Za kilkadziesiąt lat nie będziesz w stanie wyjść z domu bez maseczki jakie teraz widujesz np. na filmach o Japonii. Wiele miast portowych zostanie zalanych ze względu na bardzo szybki wzrost poziomu wody w morzach i oceanach.
Tych rzeczy jest bez liku. Tu jest za mało miejsca, aby o tym wyczerpująco napisać. Przeczytaj raporty np. Zielonych 2004, Greenpeace, czy choćby dokumenty Unijne o sprawach ekologicznych.
Nie musisz mi wierzyć - po prostu się z nimi zapoznaj.
A to, że zawsze ktoś na czymś może nieuczciwie zarobić, to nie jest żaden argument. Nawet na szpitalach co poniektórzy nieuczciwie zarabiają - czy z tego powodu powinno się je zamknąć?
bo lepsza ta energetyka, która zatrudnia więcej ludzi (oprócz tego, że czystsza). To może zatrudnijmy miliony przy kręceniu rowerami z podłączonym dynamem?
Pytanie zasadnicze brzmi, czy te "zielone miejsca pracy" są efektywne gospodarczo i społecznie... Czy warto żeby ci ludzie pracowali masowo w ekologii, zamiast np. w edukacji, pomocy starszym, albo wręcz- mieli więcej wolnego czasu?
Na koniec uwaga- zastanówmy się, dlaczego konserwatyści podchwycili tematy ekologiczne?
Widziałem kilka miesięcy temu na TVP Kultura wywiad z ateistą LEMem który w latach 60/70 przestrzegał przed jakimś mitycznym przeludnieniem. Skoro futurysta ateista Lem przepowiedział globalne przeludnienie to skąd alarmujące dane demograficzne o dziurze demograficznej i ujemny przyrost naturalny w Europie?
Gdzie to słynne przeludnienie skoro wmawia się Nam Europejczykom że musimy przyjąć kilka milionów emigrantów bo nie ma kto pracować na Nasze emerytury?
Sa tez rzetelni naukowcy, ktorzy twierdza, ze efekt cieplarniany to mit. Czemu wierzysz tylko wybranym?
i ciekawe, że partie opozycyjne tematu, póki co, nie podjęły. Pewnie w myśl zasady "żyj i daj żyć innym". Może by tak "ekolodzy" ruszyli raz d... ? Albo tzw. "środowisko Obywatela"? W końcu spore pieniądze pójdą w błoto.
Cud2 - Europa nie jest pępkiem świata. Przeludnienie występuje jak najbardziej w Azji, czyli na kontynencie gdzie mieszka ponad 4 miliardy ludzi (ponad 60% całej ludzkości).
Wojtas - Naukowców, którzy uważali, że efekt cieplarniany to mit było owszem sporo jakieś kilkanaście lat temu. W tej chwila po znacznie dokładniejszych badaniach została ich raptem garstka.
Niedawno usłyszałam z ust dr Andrzeja Kassenberga, szefa Instytutu na Rzecz Ekorozwoju (a zatem, moim zdaniem z wiarygodnego źródła), że 90 procent naukowców (w skali świata) uważa, że ocieplanie się klimatu jest spowodowane działalnością człowieka. Tylko 10 procent utrzymuje, że to proces naturalny.
Skoro - bazując na opinii naukowców - możemy z 90-procentowym prawdopodobieństwem zakładać, że zależy to od nas, to moim zdaniem zasada przezorności nakazuje, abyśmy postarali się zmienić nasze postępowanie. Przecież stosujemy np. szczepionki, chociaż epidemia nie jest stuprocentowo pewna, a tylko prawdopodobna, tak czy nie? Zwłaszcza że rozmaite działania na rzecz ochrony klimatu są skądinąd w interesie człowieka - np. ograniczenie używania aut to nie tylko spadek emisji CO2 do atmosfery, ale także mniejsza zawartość rakotwórczych związków w powietrzu, którym na co dzień oddychamy. O czym tak chętnie ludzie zrośnięci z samochodem zapominają.
a nie klimatologiem, a InE nie jest placówką naukową. Ale to tak na marginesie. Nie wiem na ile wiernie przytaczasz słowa Kassenberga, ale jeżeli dosłownie to jego wypowiedź powinna zbudzić Twoje podejrzenia - wątpliwe jest nie tylko antropogeniczne źródło ocieplenia klimatu, ale i sam fakt tego ocieplenia nie jest udokumentowany.
dlaczego tylu ludzi podchodzi do propozycji "zielonych" rozwiązań tak sceptycznie, bez zrozumienia, a nierzadko wręcz napastliwie.
Może dlatego, że aby dostrzec ich wagę, trzeba wyjść z myślowej koleiny? Co jest tym trudniejsze, że mainstreamowy przekaz raczej tę koleinę utrwala, niż skłania do jej przekraczania.
"A dlaczego np. bezrobotni nie mieliby zbierać śmieci po lasach lub wykonywać użytecznych społecznie prac, np. sadzenie drzewek czy krzewów w miastach?" (Cud)
"Czy warto, żeby ci ludzie pracowali masowo w ekologii, zamiast np. w edukacji, pomocy starszym, albo wręcz - mieli więcej wolnego czasu?" (Luke)
Panowie - sorry, ale dla mnie to są pytania dziecinne. Co stoi na przeszkodzie, żeby i zbierać śmieci, i sadzić drzewka, i pomagać starszym, i zadbać o edukację, i rozwijać zieloną energetykę czy transport? Przecież ekologia nie zamierza (i nie jest w stanie) zmonopolizować rynku pracy. Jeśli mówi się o transferze miejsc pracy, to tylko o tyle, że likwidacja "brudnych" sektorów zwolni wiele rąk/głów:) Nie słyszeliście np. tego larum producentów jednorazowych toreb foliowych, że oni DAJĄ LUDZIOM PRACĘ, a opodatkowanie foliówek doprowadzi do zwolnień? Niedawno zupełnie serio (moim zdanie manipulacyjnie) użył tego argumentu "Wprost". No więc producenci foliówek i ich pracownicy mają alternatywę: zamiast wytwarzać lawinowo śmieci, mogą przerzucić się na którąś ze wspomnianych dziedzin. Edukacji czy opiece socjalnej to bynajmniej nie zagraża.
To samo dotyczy węgla i górników. Nie wiem, czy wiecie, że wydobycie węgla - źródła energii - jest niezwykle energochłonne? Górnictwo pochłania lwią część energii, którą produkuje. To wąż, co zjada własny ogon. Wszystko, również ekonomia (a nie tylko fakt, że giną od wybuchów metanu) przemawia za tym, żeby tych nieszczęsnych górników wydobyć na powierzchnię i zatrudnić w zielonym sektorze. Albo w oświacie, opiece społecznej itp., why not. Wybór pozostawmy im, OK?:)
jak to w naukach przyrodniczych: każde twierdzenie to nic innego jak hipoteza, będąca uogólnieniem pewnej liczby obserwacji. Nawet prawo powszechnego ciążenia nie jest niczym więcej i może być podważone. Więc i ze zmianami klimatycznymi jest tak samo.
Co nie zmienia faktu, że jeśli przeważająca większość specjalistów uważa, że ocieplanie się klimatu ma miejsce ORAZ że odpowiada za nie cżłowiek (90%), a tylko 10% twierdzi, że nie ma dostatecznych dowodów na ocieplanie LUB że ocieplanie ma miejsce, ale jest to proces naturalny (doprecyzowuję moją wcześniejszą wypowiedź), to przezorność i zdrowy rozsądek... (patrz moja wcześniejsza wypowiedź). Jest to bowiem hipoteza dość dobrze uzasadniona.
Co do kwalifikacji Kassenberga, to moim zdaniem mniej liczy się to, co człowiek ma napisane po "mgr" w dyplomie ukończenia studiów, a bardziej suma wiedzy i doświadczenia, jaką reprezentuje. (Aczkolwiek geografia i klimatologia to nie są dziedziny zbyt odległe, prawda?) A liczby, które przytoczyłam, znaleźć można i w innych źródłach. Tyle że te 10% jest w Polsce nadreprezentowane w publicznej debacie - może dlatego, że np. szef działu nauki w "Polityce" sam należy do sceptyków i dlatego chętnie zamieszcza materiały zgodne ze swoją linią.
a ilu specjalistów gender studies?
A teraz całkiem serio. Istotne tak naprawdę jest nie to, czy klimat się ociepla, tylko konsekwencje i przede wszystkim mechanizmy tego ocieplenia. Bo o ile dostosowywać np. system ochrony przeciwpowodziowej do zmian klimatycznych można i trzeba niezależnie od tego czy mają one charakter trwały czy (w skali geologicznej) chwilowy i przez jakie czynniki są spowodowane, o tyle dokonując tak poważnych jak to postuluje UE na podstawie ocen IPCC ingerencji w gospodarkę wypadałoby mieć w ręku jakieś konkretne instrumenty pozwalające na praktyczne spożytkowanie tych teorii. Takie np. jak funkcjonujące modele matematyczne do prognozowania zmian klimatu. A czegoś takiego nie ma.
Bo np. główny polski orędownik idei, że ocieplanie się klimatu to wymysł ekoterrorystycznego lobby, prof. Jaworowski, jest lekarzem-radiologiem. Z klimatologią ma więc o wiele mniej wspólnego niż np. Kassenberg.
Co do modeli matematycznych - czy istnieją, czy też nie, i czy bez nich inne dane tracą ważność, czy nie - nie wypowiem się, bo się na tym nie znam.
Wypowiem się natomiast o powodziach. Okresowy przybór wody - w czasie roztopów i ulewnych deszczy - jest zjawiskiem naturalnym i odwiecznym. Tyle że człowiek - jak zwykle - usiłował podporządkować sobie przyrodę, zamiast się do niej rozumnie dostosować. Po pierwsze - nie buduje się na terenie zalewowym. A po drugie i najważniejsze - nie trzeba było osuszać jak leci bagien i mokradeł, które są b. skutecznym rezerwuarem chwilowego nadmiaru wody. Meliorować łąk, jak to się mówiło - jak widać, była to nie melioracja, tylko deterioracja. Regulować rzek. Powodzie to cena, jaką płacimy za pychę i brak wyobraźni. Byłoby fajnie, gdyby nas to czegoś nauczyło... ale mam wrażenie, że pycha i brak wyobraźni nadal dominują w ludzkim myśleniu o świecie. Również w odniesieniu do klimatu. Niestety.
Skad wiesz? Jak policzyles tych naukowcow?
Bo np. pod petycja Global Warning Petition Project w USA kwestionujacej ludzki wplyw na ocieplenie podpisalo sie 31 tys amerykanskich naukowcow.
http://www.petitionproject.org/index.html
"Okresowy przybór wody - w czasie roztopów i ulewnych deszczy - jest zjawiskiem naturalnym i odwiecznym."
"Powodzie to cena, jaką płacimy za pychę i brak wyobraźni".
ROTFL!
>Dwa cytaty z "zielonej"
"Okresowy przybór wody - w czasie roztopów i ulewnych deszczy - jest zjawiskiem naturalnym i odwiecznym."
"Powodzie to cena, jaką płacimy za pychę i brak wyobraźni".<
Przeczytałeś ten tekst bez zrozumienia.
Okresowy przybór wody JEST zjawiskiem naturalnym i odwiecznym. Tyle że dopóki istniały mokradła i rozlewiska, ten przybór był bez żadnych zgubnych konsekwencji wchłaniany przez ekosystem. Problem zaczął się wtedy, gdy po osuszeniu mokradeł i wyprostowaniu rzek tego naturalnego zbiornika retencyjnego zabrakło - a zarazem ludzie zaczęli budować swoje siedziby na terenach zalewowych. To gdzie ma się podziać woda z tego naturalnego przyboru? Zalewa ich, bo nie ma innego wyjścia. I to dopiero nazywa się powódź. POWÓDŹ nie równa się PRZYBÓR. Zrozumiałeś?
podręcznika hydrologii. Ew. możesz zacząć od wikipedii.
tak z ciekawości - kim ty jesteś z wykształcenia? Bo facet, który z równą swobodą i z równym brakiem argumentów fachowych dyskutuje o zmianach klimatycznych, przyczynach powodzi i dorobku teoretycznym Zygmunta Zaremby, to dość komiczna postać, zwłaszcza gdy bierze się za rozliczanie Kassenberga z kierunku wykształcenia. Bo że jesteś fanem Wikipedii to już wiemy.
fachowca od urynoterapii - jestem inżynierem środowiska po PW. Kassenberga nikt tu nie rozlicza, po prostu prostuję pewne nieporozumienie - wyglądało na to, że zielona go nie zrozumiała.
jako typowy technokrata nie nadajesz się do dyskusji o humanistyce. Zostań przy powodziach i Wikipedii.
West: ale raczej już nie wygląda, co?
Co do powodzi i przyboru: być może w literaturze przedmiotu występuje inna terminologia. Nie sprawdzałam i na razie nie będę, bo nie w nazewnictwie tu rzecz, tylko w meritum. A co do meritum się nie mylę: człowiek sam ściągnął na siebie nieszczęście w postaci zalewania SWOICH SIEDZIB przez wody z wiosennych roztopów lub ulewnych deszczy. Nazwij to zjawisko jak chcesz - nie będę się sprzeczać.
może jako fachowiec po prostu podaj mi właściwą terminologię na określenie tych dwu zjawisk, o których mówiłam (przybór-powódź? Bo w pełni rozumiem, że profesjonalistę rażą terminologiczne niepoprawności. Ja pisałam "z głowy", zdroworozsądkowo.
Podczas "powodzi stulecia" mówiło się głośno, że jej główną przyczyną były: regulacje rzek (Odry i jej dorzeczy), poprzez "prostowanie" naturalnych meandrów i zakoli, zmianę koryt, osuszanie polderów, bagien, rozlewisk, melioracje łąk... Tereny te (także w Niemczech) mają niekiedy wręcz cechy stepów. Nawet wiatry wieją tam teraz inaczej nie "załamując" się na terenach zadrzewionych, bo lasy też wycięto...
Tak se to zapamiętałam, a inżynier środowiska niech mnie "oświeci" i "wyprostuje". Wdzięczna będę...
.
"wszystko należy upraszczać jak tylko można, ale nie bardziej".
Przybór wody, to wzrost stanu wody w określonym czasie, wezbranie - to wyraźny wzrost stanów, a co do powodzi - jak mówi prawo wodne, "rozumie się przez to takie wezbranie wody (...) podczas którego woda po przekroczeniu stanu brzegowego zalewa doliny rzeczne albo tereny depresyjne i powoduje zagrożenie dla ludności lub mienia".
Co do "winy" za występowanie powodzi - powodzie mają przyczyny naturalne, a mianowicie mamy powodzie opadowe, roztopowe, wywołane zjawiskami lodowymi i sztormowe. Naturalnie, takie kwestie jak niewłaściwa regulacja cieków wodnych, prace melioracyjne czy budownictwo na terenach zalewowych mogą mieć wpływ, nieraz decydujący, na zasięg i konsekwencje powodzi, tym niemniej katastrofalne powodzie na terenach Polski są co najmniej rówieśnikami państwa polskiego (o wcześniejszych brak źródeł pisanych), a więc występowały w czasach, kiedy o regulacji rzek nikomu się u nas nie śniło.
O 1997 r. jest taka ciekawa stronka w sieci: www.powodz.wroclaw.pl/ - można sobie poczytać.
Świat po katastrofie demograficznej
http://www.propolonia.pl/blog-read.php?bid=28&pid=1011
Czyli rozumiem, że w terminologii fachowej powódź to taki większy przybór - bez względu na to, czy zalewa ludzkie siedziby, czy też tereny niezamieszkałe. OK. Przyjmuję i będę się tego trzymać.
Jednak meritum to nie zmienia. Pewnie, że homo sapiens nie wymyślił powodzi, ale swoją nierozważną, krótkowzroczną działalnością silnie zwiększył jej dolegliwość. Czyli narozrabiał na własną szkodę. Na którymś z wątków przywoływałam już przykład delfinów, które - przy znacznej inteligencji, zdaniem niektórych dorównującej ludzkiej - nie wykorzystały jej na zmienianie środowiska wg swego widzimisię, tylko na harmonijne dostosowanie się do niego. Nie wiem, jaki meander ewolucji zaszczepił gatunkowi homo sapiens ten nieszczęsny motorek w tyłku...
znowu lewackie brednie... ale cóż Bozia rozumku poskapiła lewicowcom, przepraszam ie bozia tylko ewolucja wszak dla was człowiek to 70 kilogramowa kupa pierwiastów chemicznych która ewulowała..........
wygląda na to, że zamiast o zielonych miejscach pracy gadamy wyłącznie o powodzi... ale tak wyszło.
Nie mogę się oprzeć, by nie zacytować definicji ze źródła, które mi wskazałeś - strony www.powodz.wroclaw.pl:
"Według ustawy prawo wodne powódź to:
wezbranie wody w ciekach naturalnych, zbiornikach wodnych, kanałach lub na morzu, podczas którego woda po przekroczeniu stanu brzegowego zalewa doliny rzeczne albo tereny depresyjne i powoduje zagrożenie dla ludności lub
mienia."
Czyli miałam rację, mój drogi? Powódź to nie tylko wezbranie/przybór, ale taki przybór, który zagraża ludziom. A dlaczego zagraża? Patrz moje wcześniejsze wpisy.
Nawiasem mówiąc, przywracanie rzekom ich naturalnego biegu - by zmniejszyć zagrożenie powodziowe, zwiększyć bioróżnorodność, umożliwić rzecznym wodom samooczyszczanie - to też zielone miejsca pracy:)))
Prawo Wodne , którą Ci przytoczyłem.
Owszem, gdyby nasz gatunek zniknął z powierzchni Ziemi to powodzie przestałyby zagrażać ludziom i zagrażały tylko sarnom, dzikom i tysiącom innych gatunków. Ale to już zbyt radykalna ekologia, jak na mój gust :-).
Co do miejsc pracy to radykalna myśl lewicowa zna i inne z rozmachem prowadzone inwestycje w gospodarce wodnej. Przykładem budowa Biełomorkanału :-)
Fakt - tym razem to ja popełniłam grzech czytania bez zrozumienia. Z pośpiechu przeoczyłam zacytowaną przez Ciebie definicję i w odpowiedzi zacytowałam ją sama. Mea culpa:)
No, ale tak czy owak - wychodzi na to, że moje pierwotne zdroworozsądkowe definiowanie było zgodne z oficjalnym! Więc po co je kwestionowałeś? Żeby robić szum?
Co do tematu "działalność człowieka a powodzie": strona, którą podałeś, mówi jasno, że częstość występowania powodzi znacznie się zwiększyła w ciągu ostatniego półwiecza. Sam zresztą napisałeś we wcześniejszym poście: "Naturalnie, takie kwestie jak niewłaściwa regulacja cieków wodnych, prace melioracyjne czy budownictwo na terenach zalewowych mogą mieć wpływ, nieraz decydujący, na zasięg i konsekwencje powodzi". Więc po co w ostatniej wypowiedzi sugerujesz, że powodzie były, są i będą - bez względu na to, czy na ziemi gospodaruje człowiek, czy tylko sarny i dziki? Sarny i dziki zalewało dużo rzadziej.
W ogóle to się dziwię. Masz taką fajną i ciekawą specjalizację. Powinniśmy raczej współpracować, a nie ze sobą walczyć. A jeśli walczyć, to wtedy, gdy naprawdę jest powód. W przypadku wpływu człowieka na powodzie, jak widać, powodu takiego nie ma - możemy się sprzeczać co najwyżej o rozmiary tego wpływu, ale nie o sam fakt. To samo z wpływem człowieka na klimat - nawet Wikipedia podaje te 90% zgody w świecie nauki. To samo z zielonymi miejscami pracy: po co sprowadzasz sprawę do absurdu, przytaczając Kanał Białomorski? Czy ktoś tu postuluje pracę niewolniczą? Usiłujesz mnie wrobić. A fe.
Może powiedz mi wprost, o co chodzi i dlaczego z dobrą proponowane rozwiązania spotykają się tak często nie z rzeczową dyskusją, tylko ze złą wolą i sprowadzaniem do absurdu? Może powie mi to ktoś inny?