fałsze rzeczowe.
Nikt nie mógł traktować "Dafne" Straussa jako "ostatniej opery". Jeśli uważać, że Strauss byl "ostatnim" komnpozytorem operowym, to przecież po "Dafne" powstały jeszcze jego "Miłość Danae" i "Capriccio".
Kryzysu (bo wątpliwe, czy upadku) opery nie da się bezpośrednio wytłumaczyć rozpadem systemu tonalnego dur-moll. Granice tego tego systemu przekraczał już wspomniany Strauss w swych popularnych operach z początku XX: Salome i Elektrze.
Atonalna jest może najwybitniejsza, a zarazem popularna opera XX wieku: Wozzeck Albana Berga.
Tak więc zderzenie łatwych i powierzchownych sądów ("śmierć opery") z materiałem historycznym obnaża fałszywość tych pierwszych.
przełomu modernistycznego w muzyce nie rozpoczęła dodekafonia. Jeden z jej tworcow, Schoenberg, nie odrzucuł też radykalnie systemu tonalnego. Przeciwnie, początkowo był wielbicielem ściśle tonalnego Brahmsa.
Schoenberg, kiedy zauważył, że w systemie dur-moll komponować już się nie daje, przez 20 lat komponowal atonalnie (przykladowo: Gurre-Lieder, pieśni do słów Georgego, dwie ostatnie części II kwartety smyczkowego, Utwory fortepianowe op.11). Dodekafonię zaczął stosować nie po to, żeby odrzucić tonalność, ale w tym celu, aby ją czymś zastąpić.
ale dla ,,lewicy lacanowskiej'' i tak pozostaniesz ofiarą ,,kompleksu fallusa'';)
wydaje mi się , że w tym wypadku autorzy książki i recenzent mogą mieć niestety sporo racji.... Ostatnimi dziełami operowymi , jako gatunku sztuki popularnej ,chyba rzeczywiście były "Toska" , czy "Madame Butterfly" Pucciniego . Obawiam się , że muzyki z "Salome" , czy "Elektry" Straussa żaden mężczyzna nigdy sobie nie nucił przy goleniu , a musisz przyznać , że przez cały XIX wiek i początek najsłynniejsze arie Mozarta, Rossiniego, Belliniego , Donizettiego , czy Verdiego znali bez wyjątku wszyscy , bo towarzyszyły im w takich codziennych prozaicznych czynnościach jak mycie , sprzątanie , czy gotowanie . Muzyka z „Wozzecka” Berga może okazać się pomocna , kiedy planujemy coś naprawdę spektakularnego i niecodziennego , jak zamordowanie wzorem bohatera niewiernej małżonki . Jest jednak zbyt abstrakcyjna i zbyt wyzwolona z więzów tonalnych , abyśmy mogli sobie ją nagle bezwiednie przypomnieć i zanucić pod nosem podczas spaceru z psem wczesnym rankiem w grudniową słotę . A tę rolę , którą dziś wypełnia najczęściej muzyka pop , spełniały kiedyś przede wszystkim arie operowe . Opera numerowa była sztuką prawdziwie popularną i to w skali światowej . "Dramat muzyczny" Wagnera miał już tylko pretensję , aby taką się stać , a i to głównie w kręgu kultury niemieckiej . Pod koniec XIX wieku już wszyscy twórcy opery , łącznie z Verdim zachorowali na artyzm , a że życie nie znosi próżni, miejsce lewitującej już teraz wyłącznie w rejonach sztuki wysokiej i mającej wyłącznie wysokie ambicje sztuki operowej , zajęły stopniowo operetka , wodewil , czy musical - czyli popularne i nastawione na komercję gatunki muzyczne , które przejęły charakterystyczną dla opery od początku XVIII wieku tradycyjną budowę "numerową ". Oczywiście demokratyzacja kultury musiały odebrać operze część popularności , była ona sztuką zdecydowanie zbyt droga żeby stać się sztuką egalitarną , ale podłożona przez Wagnera bomba z opóźnionym zapłonem w postaci idei "zintegrowanej formy muzycznej" chyba też zrobiła swoje . Gdyby "Porgy and Bess" nie zawierał kilku znanych wszystkim evergreen`ów (jak Summertime , czy It Ain't Necessarily So ) to może Żiżek z kolegą i dzieło Gershwina zaliczyłby łaskawie do "ostatnich oper" . A tak , mimo że Porgy od lat znajduje w repertuarach teatrów operowych, wychodzi na to, że jest tylko śpiewogra ,która na tytuł opery , pewnie właśnie z uwagi na popularność i przystępność muzyki jednak nie zasługuje . Wracając do recenzji - obawiam się inwencja intelektualna jej autora niekiedy prowadzi nas na manowce . Jego własna , bo przecież nie sformułowana przez Zizka i Dolara teza, że kino zajęło miejsce opery , jest równie karkołomna i brawurowa jak poszukiwania genezy kryzysu współczesnej filozofii w powstaniu przemysłu i masowej popularności gier komputerowych od początku dekady lat 80-tych . W jednym i w drugim przypadku mamy w końcu do czynienia najczęściej z czystą zabawą intelektualną i z budowaniem rzeczywistości alternatywnych , a że energia społeczna zawsze jest ograniczona i obowiązuje zasada "krótkiej kołdry" to nic dziwnego że czasu na filozofowanie zaczyna brakować. Dobrze kombinuje – prawda ? :-) Choć przecież jasne jest , że jeżeli coś zajęło miejsce samej opery i wielkich gwiazd operowych , to przede wszystkim była to piosenka i gwiazdy estrady . Pozycję i popularność Enrico Caruso , w pierwszych latach XX wieku można porównać jedynie z popularnością Beatlesów pół wieku później . Sztuka operowa , z małymi wyjątkami , jednak zawsze kierowała się głównie zasadą "prima la musica , e poi le parole" . Sam Mozart w liście do ojca pisał ,że jego zdaniem w operze poezja zawsze musi być "posłuszną córką muzyki" . Umówmy się , że pod względem dramaturgicznym większość librett w jego czasach nie miała większego sensu , a publiczność i tak nie była w stanie uchwycić wszystkich meandrów intrygi, więc zasada lieto fine , czyli szczęśliwego zakończenia, miała przede wszystkim głęboki sens formalny ; kiedy wszyscy sobie wszystko wybaczali i wzajemnie się godzili : Antygona się Kreonem , Medea z Jazonem , krakowiacy z góralami , a na scenie obściskiwali się i śpiewali zgodnym chórem żywi protagoniści z "martwymi" antagonistami , to dla wszystkich był to wyraźny sygnał , że przedstawienie się skończyło i wreszcie można już iść sobi do domu . Dalibóg nie wiem jednak co to może mieć wszystko wspólnego z "ideologicznym aparatem" monarchii absolutnej . Tak się składa , że zasada happy endu była regułą wyłącznie we włoskiej operze seria , która nie rzeczywiście nie chciała znać pojęcia tragiczności , zapewne także dlatego , że była krojona pod gust zdecydowanie bardziej egalitarnej i masowej publiczności .Ale już francuskie tragedie lyrique , często osnute na tekstach dramatów Racine`a czy Corneille`a , niemal zawsze kończyły się tym ,że ich bohaterowie tonęli malowniczo , zresztą zgodnie zadekretowanymi przez Academie Française wymogami gatunku , w mrocznej otchłani przeznaczenia . Wszystko to było nie tyle wzniosłe , co po kilkudziesięciu latach odgrywania tego samego schematu , ze sceny Academie Royale de Musique wiało śmiertelną nudą ( a w tym wypadku epitetu śmiertelny nie trzeba koniecznie traktować jako metafory) . Właśnie znużenie sztampą , a nie żadne przemiany społeczne były głównym powodem najpierw wielkiej popularności opery komicznej ( włoskiej opery buffo ) , a nieco później reformy operowej Glucka , choć w epoce w której niemal wszystko co publiczne miało równocześnie charakter polityczny , jakieś mniej lub bardziej wyraźne podteksty tego typu posiadała nie tylko nowa i zupełnie świeża forma , ale nawet każda operowa premiera . Stąd się wzięła wysoka temperatura dwóch słynnych sporów estetycznych o charakter opery w Francji ; najpierw buffonistów z antybuffonistami około 1750 roku , a ćwierć wieku później spór piccinistów z gluckistami . Preteksty były więcej niż błahe , a poszły z tego dymy. nie tylko po całej ówczesnej francuskiej publicystyce , ale nawet literaturze filozoficznej. Co do Mozarta , to na tle swoich czasów wyróżniał się wyłącznie tym , że był genialnym kompozytorem , bo pod względem formalnym i wykorzystywanych tematów , jego opery naprawdę niczym się nie różniły ,od dzieł jego mniej sławnych kolegów i konkurentów . Oczywiście może miał to szczęście , że trefił na Lorenzo da Ponte , ale w końcu Mozart nie był jedynym kompozytorem operowym z którym współpracował ten słynny librecista . Teza, że pierwszym w pełni mieszczańskim i rynkowym artystą był dopiero Beethoven , też nie jest z pewością prawdziwa . Można nawet udowodnić tezę , że było dokładnie odwrotnie .W porównaniu z G.F.Handelem , którego przedsiębiorstwa operowe zbankrutowały dwukrotnie i który pod koniec życia musiał przystosowywać się do gustów mieszczańskiej i purytańskiej londyńskiej widowni, całkowicie rezygnując z komponowania swoich ukochanych oper , na rzecz opartych na wątkach biblijnych oratoriów, albo Johannem Christianem Bachem - który organizował pierwsze publiczne koncerty abonamentowe muzyki instrumentalnej i symfonicznej , wreszcie samym Mozartem -Wolfgang Amadeusz nie tylko musiał , ale także po prostu chciał się podobać odbiorcy i szukał zamówień gdzie się tylko da ; nasz Beethoven , głównie dzięki temu, że niemal całe życie utrzymywała go wiedeńska arystokracja i o pieniądze nigdy nie musiał się martwić, jest pewnie pierwszym muzykiem w historii który świadomie mógł komponować dla przyszłych pokoleń , dla muz , opatrzności, a może nawet , kto to może wiedzieć , przede wszystkim dla siebie samego . Kwartety golicynowskie , czy pięć ostatnich sonat fortepianowych nie były tworzone dla współczesnego słuchacza , jeżeli w ogóle były pisane dla jakiegokolwiek słuchacza . Na taki luksus , czyli komponowania do szuflady , żaden kompozytor przed Beethovenem w historii muzyki nie mógł sobie pozwolić . Po Beethovenie , zaczęli sobie "pozwalać" niemal wszyscy. Zresztą w XIX wiecznym Wiedniu było chyba tylko dwóch muzyków , o których można było powiedzieć , że byli "mieszczańscy i rynkowi" i to aż do bólu Tak się nawet składa , że obaj nosili to samo imię i to samo nazwisko- Johann Strauss. ;)
to niezwykle ciekawe pytanie,w czasach kiedy wieszczy się jej śmierć. Podobnie rzecz ma się z teatrem i sztuką dramatyczną. Z drugiej strony wiem że ludzie piszą dramaty
choć trochę w nowej formie i szacie np. tu:
http://www.ithink.pl/artykuly/kultura/teatr/walerian-lukasinski/
http://www.ithink.pl/artykuly/hyde-park/tworczosc/lech-lensa-albo-brzuch/
komponują muzykę
a wiersze może dzięki internetowi opublikować praktycznie każdy np. www.poezja polska
Może z perą jest podobnie,
Ali