Komentarze czytelników portalu lewica.pl Komentarze czytelników portalu lewica.pl

Przejdź do menu

Komentowany tekst

Ziółkowska: Rozpędzony pociąg neoliberalizmu

Komentarze czytelników

Dodaj komentarz

Diagnoza na pięć!

Wyrazić w związku z nią można tylko życzenie: niech to wszystko runie jak najszybciej! i nadzieję: z ich popiołów wyrośnie coś lepszego, bo dla wszystkich a nie tylko dla nielicznych obrzydliwie puchnących od nadmiaru i marnotrawstwa.

autor: steff, data nadania: 2009-04-25 17:13:49, suma postów tego autora: 6626

Nacjonalizacja banków to jest jedyne wyście z kryzysu


Nie będzie jednak bohatera który podejmie walkę z elitami świata czytaj elitami finansowymi

jest to kilkadziesiąt może kilkaset tysięcy najbogatszych rodzin na świecie.

Prezydent Obama nie odważy się sam na taki krok a mega bogaci
nie zrezygnują sami narzędzi pomnażania swego bogactwa i rujnowania gospodarki światowej.

Niestety elity finansowe pociągną siebie i wszystkich

pozostałych w przepaść najpierw wieloletnią recesję a

następnie w permanentną rewolucję.


autor: jacekx, data nadania: 2009-04-25 17:37:28, suma postów tego autora: 3088

O POCIĄGACH POD SPECJALNYM NADZOREM

ZYGZAKI NA DRODZE DO "PARTII ROBOTNICZEJ"

Jest połowa roku 2005. Zbigniew Marcin Kowalewski snuje właśnie wspominki na łamach "Impulsu"/"Trybuny" (Z.M. Kowalewski, "Opowiem, jak było", "Trybuna"/"Impuls" z 25 sierpnia 2005 r., ss. 11-12). W tym samym numerze jego wychowanka i współpracowniczka przedstawia kuriozalną taktykę w artykule o wiele mówiącym tytule "OLEJNICZAK IMIENIA LENINA". Główna teza brzmi jak wystrzał z "Aurory", oczywiście ślepymi pociskami. Autorka prezentuje znajomą tradycję myślenia i działania mistrza obiektywizmu, i dowodzi, że w obliczu krystalizowania się prawej strony sceny politycznej, SIŁĄ OBIEKTYWNYCH PRAW NATURY, musi wykrystalizować się strona lewa. Na takie tory skieruje podobno SLD siła logiki i politycznej kalkulacji, albowiem to SLD najwyraźniej przypadnie rola inkubatora rewolucyjnej lewicy. Zapleczem i uwiarygodnieniem takiego przegrupowania będzie, oczywiście, lansowany przez mistrza ruch samorządowy.
Miesiąc później, Zbigniew Marcin Kowalewski wraz ze swą współtowarzyszką wykona kolejny zygzak. Zygzaków takich wszakże nie brakowało na jego drodze politycznej. Jeszcze wczoraj popierał wraz z pismem "Walka Trwa" Ogólnopolski Komitet Protestacyjny z siedzibą w Ożarowskich "Kablach", a przedtem, wraz z całą swoją KiP-owską ekipą, zainstalował się w OPZZ i w "Nowym Tygodniku Popularnym", dokąd przeniósł się po długim, miłosnym uniesieniu i szczytującym okresie przewodniczenia paryskiemu komitetowi "Solidarności z 'Solidarnością'". Po powrocie do kraju Kowalewski, już jako członek Nurtu Lewicy Rewolucyjnej, miotał jakiś czas między "Solidarnością Pracy" (czy Unią Pracy) a PPS, gdzie w końcu wylądował, aby w 2002 r. wrócić wreszcie do swej koncepcji budowy ruchu społecznego w ramach Frontu Lewicy i inicjatywy internetowego "Czerwonego Salonu".
Konceptualnie "OLEJNICZAK IMIENIA LENINA" konkurował w radykalizmie już tylko z mniej rewolucyjnymi pomysłami Sławka Sierakowskiego na nowolewicową renowację ideowego oblicza Sojuszu Lewicy Demokratycznej z odmłodzonym kierownictwem na czele.
Wokół "Impulsu" i "Aneksu", dodatków do niezależnej SLD-owskiej "Trybuny", zgrupowała się wówczas nieomal cała lewicowo-radykalna śmietanka, ma się rozumieć z Magdaleną Ostrowską i Zbigniewem Kowalewskim na czele. Ale tylko oni i grantowcy swój los jednoznacznie wiązali wówczas z SLD i OPZZ, przypadek z OKP traktując jako eksperyment i odstępstwo od zasadniczej linii postępowania. Inicjatorem zwrotu na OKP i pismo "Walka Trwa" był zresztą Florian Nowicki, który najwyraźniej potrzebował instytucjonalnego wsparcia ze strony środowiska "Książki i Prasy" i "człowieka-instytucji", jakim Zbigniew M. Kowalewski był wówczas i pozostaje w oczach radykalnej lewicy.
Kolejny zygzak wiązał się bezpośrednio ze śmiercią Daniela Podrzyckiego, przewodniczącego Wolnego Związku Zawodowego "Sierpień'80" i Polskiej Partii Pracy. Pomostem do PPP i "Sierpnia'80" okazała się bardzo przydatna w kampanii wyborczej "Trybuna", która z tej okazji sporo miejsca poświęcała Danielowi Podrzyckiemu i Bogusławowi Ziętkowi. Budową mostu zwodzonego zajęła się osobiście Magdalena Ostrowska. Zbigniew M. Kowalewski mógł również liczyć na pomocną dłoń "Nowego Robotnika", pisma redagowanego przez innego zwolennika IV Międzynarodówki, Dariusza Zalegę, kolegę Zbigniewa M. Kowalewskiego jeszcze z czasów Nurtu Lewicy Rewolucyjnej, drugiej w historii, polskiej sekcji IV Międzynarodówki. Wystarczyło tylko wszystko zgrać. Z tym zresztą było zawsze najwięcej kłopotów, czego ostatnim przykładem był falstart Frontu Lewicy. Tym razem jednak była do dyspozycji sprawdzona ekipa, zaprawiona już w potyczkach w OKP i w "Walce Trwa".
Z poparcia Daniela Podrzyckiego i "Sierpnia'80" wyłamał się tylko Stefan Zgliczyński, który na łamach "Lewej Nogi" dał temu wyraz w artykule wstępnym o wymownym tytule "Mdłości" ("Lewa Noga" nr 17/2005). Przemysław Wielgosz nie protestował otwarcie.
Niebywałą wprost okazją do skoku w nieznane stała się właśnie śmierć Daniela Podrzyckiego. Kowalewski nie próżnował. Opóźnił druk "Rewolucji" i przeredagował numer pod nową linię i nowe zadania, w których niepoślednią rolę odgrywał KPiORP i eliminacja "niekonstruktywnej" konkurencji. Do tej ostatniej Kowalewski zaliczył, oczywiście, Nową Lewicę Piotra Ikonowicza (zwłaszcza że wewnątrz niej był już jedną nogą, choć jeszcze nieformalnie, Nurt Lewicy Rewolucyjnej, z którym Kowalewski, po rozstaniu, był na noże) oraz, co zrozumiałe, swoich odwiecznych wrogów z GSR, których Kowalewski od czasu pamiętnej dyskusji wokół Frontu Lewicy i "Czerwonego Salonu" pieszczotliwie zwał B.B. (patrz: dyktatura.info - Zbigniew M. Kowalewski, Małgorzata Ostrowska "W poprzek - ością w gardle", 29 lipca 2002 r.)
Plan był prosty i przemyślany w każdym nieomal szczególe. Pierwsze 100 stron czwartego numeru "Rewolucji" zawierało wazeliniarski blok poświęcony pamięci Daniela Podrzyckiego - o zmarłych nie mówi się przecież źle - składający się z wyboru pism i wypowiedzi Daniela pod znamiennym tytułem "Praca, godność, sprawiedliwość". Blok zamykały artykuły "Idei nie zabiją. Pamięci Daniela Podrzyckiego" Magdaleny Ostrowskiej oraz "Śmierć na drodze do partii robotniczej" Zbigniewa M. Kowalewskiego, w którym nie przypadkiem, w morzu pochlebstw znalazła się zjadliwa i z gruntu nieuczciwa krytyka środowiska GSR i jakiejś marksistowskiej lewicy lat 90.: "Przez cały ten czas na lewo od SLD nie ukształtowała się żadna alternatywna siła polityczna. W tych nielicznych środowiskach, które samookreślały się jako marksistowskie, identyfikacja z interesami klasy robotniczej nie wyszła poza wyznanie wiary. Wiodły one chroniczny żywot grupkowy; pozostawały poza realnym ruchem robotniczym i nie wywierały nań żadnego wpływu. Bywało nawet i tak, że skłonność do maskowania własnych niemocy politycznych owocowała takimi chimerami i ekstrawagancjami, jak np. oskarżenie przywódców 'Sierpnia 80' przez jedno z tych środowisk o wyrodzenie się w biurokrację związkową". Tu następował odpowiednio spreparowany cytat, nie uwzględniający nawet upływu czasu. Rok powstania WZZ "Sierpień'80", czas wielkiej fali strajków 1992-1993, które wręcz zachwiały świeżo zainstalowanym w Polsce kapitalizmem, lata współpracy Grupy Samorządności Robotniczej i Grupy Inicjatywnej Partii Robotniczej z "Sierpniem'80", to przecież nie rok 1996. Trzy lata później "Sierpień'80" był właśnie w trakcie zwrotu na prawo. To właśnie wówczas Daniel Podrzycki i Bogusław Ziętek obrali kurs na współpracę z generałem Tadeuszem Wileckim i Andrzejem Lepperem w ramach Bloku Ludowo-Narodowego, zaś w ramach Alternatywy - Ruchu Społecznego: z Narodowym Odrodzeniem Polski, Konfederacją Polski Niepodległej - Ojczyzna i niedobitkami Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, jak również z bardzo "cenionym" przez Kowalewskiego Instytutem Schillera, a nawet z Le Penem.
Flirt "Sierpnia'80" z lewicą właśnie się skończył, w co jakoś trudno było uwierzyć porozłamowej grupie firmującej, w imieniu LIT (CI), imieniem GIPR wazeliniarski w stosunku do "Sierpnia'80" "Głos Robotniczy", w redakcji którego, poza Elżbietą Jezierską z LIT (CI), byli Dariusz Ciepiela i Roman Adler-Zawierucha. Główny człon założycielski GIPR wrócił w 1985 r. do swojej tradycyjnej nazwy - Grupa Samorządności Robotniczej - i wznowił wydawanie pisma "Samorządność Robotnicza".
Warto ten cytat przytoczyć jednak w całości najpierw za Kowalewskim i jego "Rewolucją", następnie zaś w kontekście artykułu z "Samorządności Robotniczej".
Tak sprawa ma się u Kowalewskiego:
"Sekretarz KK WZZ 'Sierpień 80' Bogusław Ziętek raczył na łamach 'Wiadomości Kulturalnych' odciąć się od współpracy i znajomości z nami w kontekście tego, że [nasza grupa polityczna] 'w programie swym nawiązuje do najbardziej radykalnych tradycji robotniczych, łącznie z poparciem dla idei dyktatury proletariatu'", obwieściło to środowisko w 1996 r. "Nieprzypadkowy jest brak związku przedstawiciela związkowej biurokracji z tradycjami robotniczymi i dyktaturą proletariatu. Nie jest więc sprawą przypadku, że rozluźniliśmy swe związki z 'Sierpniem 80', gdy jego dygnitarze przeprowadzili się do wytwornej siedziby z wielkimi lustrami".
Jego komentarz: "Oto przykład zupełnego niezrozumienia zarówno tego, jak współcześnie w Polsce kształtuje się i czym naprawdę jest biurokracja związkowa. A owe lustra do dziś można obejrzeć w katowickiej siedzibie związku i przekonać się o wartości tego dowodu jego rzekomej biurokratyzacji, która w parę lat po powstaniu bojowej organizacji i nazajutrz po stoczeniu przez nią wielkiej walki strajkowej byłaby ewenementem w dziejach ruchu robotniczego" (Z. M. Kowalewski, "Śmierć na drodze do partii robotniczej", "Rewolucja" nr 4/2006, ss. 91-92). Komentarzowi towarzyszyła oczywiście "głęboka" analizy ewolucji WZZ "Sierpień'80", która, jakimś dziwnym trafem, ukazała się 10 lat po owych wydarzeniach.
Ciekawe gdzie był dyżurny rewolucjonista, Zbigniew M. Kowalewski, gdy GSR i GIPR wspierały "Sierpień'80" i Międzyzwiązkowy Komitet Strajkowy złożony z 5 związków zawodowych i mający wówczas - w latach 1992-1993 - jedyną szansę wstrząsnąć światem, i gdzie był później, gdy związek ten ostro ewoluował ku skrajnej prawicy? Nie spodziewamy się uczciwej odpowiedzi. Sięgnijmy zatem do źródeł. Wikipedia, oczywiście, przemilcza ten chlubny inaczej okres, czy zygzak w życiorysie Kowalewskiego. Ale jest jeszcze prasa Nurtu Lewicy Rewolucyjnej, którego Kowalewski był jednym z głównych animatorów. Otóż NLR popiera w owym czasie Mariana Jurczyka i "Solidarność-80", którzy właśnie odcięli się od Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego i strajków. Na tym też tle w "Solidarności-80" nastąpił rozłam, w wyniku czego powstał WZZ "Sierpień'80". Z ramienia NLR, w działalność związkową tak naprawdę zaangażowany jest tylko Maciej Guz, członek władz komisji zakładowej "Solidarności-80" w warszawskiej FSO. Pozostali członkowie NLR tylko mu sympatyzują lub, jak kto woli, solidaryzują się politycznie z "Solidarnością-80". Zbigniew Marcin Kowalewski ma wówczas swój własny plan i przygotowuje kolejny zygzak, tym razem w kierunku "Solidarności Pracy" Ryszarda Bugaja i Zbigniewa Bujaka. Ten pierwszy cieszy się wówczas poparciem przewodniczącego NSZZ "Solidarność" Regionu Mazowsze, Macieja Jankowskiego. No cóż, Kowalewskiemu, jak widać, bliższa jest wciąż "Solidarność". Żeby było ciekawiej, w mazowieckiej "Solidarności" pracują wówczas członkowie PPS: Cezary Miżejewski i Tomasz Truskawa. Zaś "Kurier Mazowsza" współredagują członkowie GSR, w tym zatrudniona w "Kurierze", na stanowisku redaktora odpowiedzialnego, Grażyna Polkowska.
Sytuacja jest zatem dość skomplikowana, niemniej NLR odwraca się, podobnie jak NSZZ "Solidarność" i "Solidarność-80", od fali strajków kierowanych przez Międzyzakładowy Komitet Strajkowy, rozciągając "parasol" nad własnym rządem. W końcu "Solidarność" stara się przejąć inicjatywę i skanalizować strajki. Tymczasem Zbigniew M. Kowalewski dzielnie broni "Solidarności Pracy" przed krytyką działaczy SLD, w tym J.J. Wiatra ("Dalej!", luty 1992, s. 2) i wita "Urodziny Niepodległej Ukrainy" (tamże, s. 6), nie zapominając przy tym odwołać, wespół zespół z redakcją, Lechem Wałęsą i całą parlamentarną śmietanką, "rządu Olszewskiego" (tamże, s. 1). W kolejnym, dziewiątym numerze "Dalej!" z marca 1992 r. Kowalewski udziela głosu Andrzejowi Miłkowskiemu, działaczowi "Solidarności Pracy" (s. 2), i polemizuje z samym Jerzym Urbanem (s. 2). O strajkach znów ani słowa. W dziesiątym numerze z maja 1992 r., redakcja "Dalej!" dostrzega co prawda nędzę i bezrobocie, a nawet kapitalizm, ale zajmuje się przeważnie tematyką międzynarodową. Nawet artykuły Kowalewskiego o strajkach czynnych dotyczą szkockiej stoczni Upper Clyde i francuskiej fabryki zegarków w Besanson. Ponadto NLR publikuje fragment książki Ignacio Garcia-Perrote Escartina pod własnym tytułem "Strajk czynny w oczach prawnika". O strajkach w Polsce wciąż ani słowa. W zamian NLR serwuje nam akcję "Klerykalizm - stop!" i wywiad z Muńkiem, liderem zespołu T. Love. W jedenastym numerze "Dalej!" z lipca 1992 r., na pierwszej stronie redakcja rozpisuje się o aferze "Maciergate", na drugiej zaś Zbigniew M. Kowalewski wzywa do "obrony zdobyczy demokratycznych" (Z.M. Kowalewski "Na krawędzi"). W numerze nie brakuje artykułów o aborcji i "pazernym klerze", czemu poświęcono trzy kolejne strony. Na stronie 6 Stefan Piekarczyk, pod pseudonimem Jan Sylwestrowicz, domaga się "ujawnienia teczek... o stanie gospodarki", a Ryszard Czarnecki atakuje Lecha Wałęsę ("Koń?", s. 7). Na stronie 8 wraca temat sprzed lat - w liście do redakcji ("Dziwne milczenie") Ludwik Hass porusza kwestię ukraińską i UPA. Odpowiada mu oczywiście sam Kowalewski ("Dziwna metoda, rzeczywiste rozbieżności"). Poza tym redakcja zajmuje się Malcolmem X. Wreszcie w dwunastym numerze z października 1992 r. redakcja upomina się o gospodarkę planową, krytykują przy okazji gospodarkę rynkową (s. 1), na stronie drugiej zaś Maciej Guz pisze wreszcie o "fali strajków, która przetoczyła się przez Polskę od czerwca do końca sierpnia" (gdy działacze NLR wypoczywali), oczywiście z pozycji "Solidarności-80" i w czasie przeszłym. Przy czym, pisząc o "skazanym na przegraną" strajku w FSM Tychy, nie wspomina, oczywiście, ani słowem o rozłamie w "Solidarności-80" i powstaniu WZZ "Sierpień'80". Ponadto redakcja publikuje w ramach przedruków fragment rozmowy z Karolem Modzelewskim oraz kolejne artykuły "wokół kwestii ukraińskiej", myląc przy tym, co istotne, Jarosława Tomasiewicza z Jankiem Tomasiewiczem, działaczem "Wolność i Pokój", PPS-RD, a na początku lat 90. - GSR. Błąd staje się pretekstem do ataku na środowisko GSR i GIPR, popierające w tym czasie "Sierpień'80". Podpis pod polemiką o nieprzypadkowym tytule "Różne poziomy 'teorii'" zobowiązuje. Jan Sylwestrowicz to przecież lider i twórca NLR, emisariusz IV Międzynarodówki, Stefan Piekarczyk, równolegle używający pseudonimu Jan Osa. W polemice tej kolejny raz przypisuje się nam "stalinofilskie poglądy" w ramach "stalinowskiej teorii 'socjalizmu w jednym państwie' - teorii, która nie tylko stanowiła teoretyczną obudowę stalinowskiej kontrrewolucji i terroru w ZSRR i w innych państwach, lecz także zrodziła zgoła 'narodowo-szowinistyczną' politykę, jaką prowadziły wszystkie kompartie - rosyjska i polska, brytyjska i francuska, chińska i amerykańska" (tamże, ss. 4-5). Nadto "Dalej!", wywiadem z Piotrem Klattem i artykułem, o tym jak to "Wałęsa poucza Kazika", kontynuuje cykl artykułów o polskim rock'n'rollu.
Z kolei trzynasty numer z przełomu roku 1992/1993 przynosi wywiad z Tomkiem Budzyńskim, wokalistą zespołu Armia, artykuł Zbigniewa Kowalewskiego i Silvere Chabot "Busch i Clinton kontra czarni raperzy", kolejne wezwania na rzecz odwołania "rządu nędzy i klerykalizacji", materiały antynazi oraz... "Burzę w szklance wody", w której to Kowalewski nie tyle przeprasza środowisko GSR i GIPR za oszczerstwa, co za piętrzące się nieporozumienia z błędnie odczytanymi imionami i adresami wzajemnych polemik na łamach naszych pism: "Tygodnika (i Magazynu) Antyrządowego". W kwestii zasadniczej ponawia oskarżenia i pomówienia, precyzując jednocześnie w swoim własnym imieniu, że tak naprawdę chodzi o nasze rzekomo "filostalinowskie skłonności", bez przeceniania naszej roli w historii. Przy czym tradycyjnie obaj liderzy polskiej sekcji IV Międzynarodówki udają, że za redakcją "TA/MA" nie stoi żadna organizacja. To tradycyjna linia dezawuowania naszej pracy politycznej przez emisariuszy tej tendencji trockistowskiej, w imieniu których Kowalewski po raz kolejny recytuje: "ani nas ziębią, ani grzeją - czytaj: do sprawy robotniczej nic nie wnoszą - kolejne zmiany etykiety waszej grupy [mimochodem uznając, że jednak istnieje jakaś grupa polityczna, co Stefanowi nie chciało przejść nawet przez gardło]. Dana grupa polityczna może uważać zmianę nazwy za pożyteczną dla swojego rozwoju, dla lepszego odzwierciedlenia swoich zasad programowych czy po prostu ku pokrzepieniu serc własnych członków. Jednakże prezentowanie zmiany etykiety, której dokonaliście, jako rzekomo nowej jakości w ruchu robotniczym, jest pretensjonalne, a przede wszystkim jałowe, bo oparte na przesłance, że ludzie z natury są frajerami" (tamże, s. 8).
Jakby nie zważając na te wysublimowane uwagi, rok później inna tendencja trockistowska, Spartakusowska Grupa Polski, publikuje artykuł "TA: Tygodnik Antyrewolucyjny. 'Partia Robotnicza' godna Piłsudskiego", zarzucając nam ponownie skrajny nacjonalizm itp. ("Platforma spartakusowców" nr 4 z lata-jesieni 1993 r., ss. 6-23). W międzyczasie Grupa Inicjatywna Partii Robotniczej liczyła już grubo powyżej 50 osób opłacających regularnie składki i ponad setkę kolportujących "Tygodnik Antyrządowy" po całym kraju. Nakład pisma osiągał regularnie 2 tys. egzemplarzy (5 tysięcy w szczytowym okresie), by w końcu, wraz z falą strajkową, spaść do tysiąca.
W kolejnych numerach "Dalej!" powtarzały się, jak zaklęcia, hasła z żądaniem: odwołania rządu, rozwiązania Sejmu, opodatkowania bogatych i w kwestiach obyczajowych (nr 14 z lutego 1993 i nr 15 z maja 1993 r.) Z tego ostatniego numeru dowiedzieliśmy się wreszcie, że skini są już w odwrocie (s. 2), jedynie w Kielcach. Gros miejsca redakcja poświęciła dyskusji z Jarosławem Tomasiewiczem o kwestii narodowej. Wreszcie również Maciej Guz w rozmowie z Ryszardem Zającem, byłym rzecznikiem "Solidarności-80", zajął się na serio rozłamem w "Solidarności-80", optując jednak za zgodą. Co istotne, z wypowiedzi Ryszarda Zająca dowiedzieć się można było, że strajk w FSM Tychy został jednak wygrany dzięki postawie Daniela Podrzyckiego i Bogusława Ziętka, a bynajmniej nie władz krajowych "Solidarności-80". Nurt Lewicy Rewolucyjnej nie zmienił jednak swego bałwochwalczego stosunku do "Solidarności-80". Maciej Guz osobiście torpedował wszystkie próby założenia filii "Sierpnia'80" w warszawskiej Fabryce Samochodów Osobowych, solidarnie zresztą z działaczami ze związków zrzeszonych w OPZZ. Był również obecny na zebraniu i naradzie, które w tej sprawie zorganizowali działacze GIPR na warszawskiej Pradze, w mieszkaniu Małgorzaty Motylińskiej. Na zebraniu tym obecny był również Daniel Podrzycki. Nie musimy chyba nikomu mówić, że wówczas Macieja Guza i działaczy NLR żadne argumenty nie przekonały do poparcia "Sierpnia'80", a tym bardziej do wejścia do Grupy Inicjatywnej Partii Robotniczej czy koalicji "Na lewo od PPS". NLR wybrało inne rozwiązanie - od początku wraz z innymi grupami trockistowskimi torpedowało działania GSR, a następnie GIPR, próbując za wszelką cenę rozbić koalicję "Na lewo od PPS", z połowicznym skutkiem (rozłam w Międzymiastówce Anarchistycznej i konkurencyjne obchody i pochody 1 Maja). Wreszcie działacze NLR zdecydowali się poprzeć PPS, a co poniektórzy weszli nawet do tej partii, np. Dariusz Zalega i Zbigniew M. Kowalewski. O poparciu WZZ "Sierpień'80" i PPP do 2005 r. nie było nawet mowy.
W 1996 r. NLR i redakcja "Dalej!" żądali, wraz z całą prawicą i ekipą prezydenta Lecha Wałęsy, "Ujawnienia wszystkiego w 'sprawie Oleksego'" (ss. 1-2), zajmowali się wyborami prezydenckimi i wymową liczb (artykuł Ludwika Hassa, s. 3), aferami wokół ministrów i Kwaśniewskiego (s. 4). Stefan Piekarczyk vel Jan Sylwestrowicz pisał o "Polskiej drodze do kapitalizmu", a Zbigniew Marcin Kowalewski publikował całe bloki tłumaczeń i artykułów o rewolucji hiszpańskiej: "Tragedia rewolucji hiszpańskiej", ss. 14-15 oraz "Barcelona, maj 1937", ss. 17-18.
Tymczasem Grupa Samorządności Robotniczej, po wyjściu z GIPR, wciąż jeszcze musiała opędzać się od natrętów i steków pomówień, które nie przypadkiem ukazywały się w mass-mediach. Widać było, że odpowiedni resort chciał nas wykończyć. Rozłam stwarzał taką okazję. Trzeba było ponownie rozsyłać pisma i to z różnych urzędów pocztowych, bowiem na Poczcie Głównej wsiąkła połowa nakładu i żadna z setki przesyłek nie dotarła do adresata. Pojawiły się w obiegu oszczercze materiały i listy przypisywane, oczywiście, działaczom GSR. Emisariuszka LIT (CI) rozpoczęła ostrą i bezpardonową walkę frakcyjną, w której wszystkie chwyty były dozwolone. Działaczy GSR oskarżono o likwidatorstwo nieistniejącej przecież partii robotniczej. Faktycznie, organizacja rozpadła się na naszych oczach. O przyczynach można mówić wiele. Wrócimy do tego przy innej okazji.
Wreszcie, w prasie centralnej ukazały się paszkwile. "Gazeta Wyborcza" z 23-24 grudnia 1995 r. opublikowała artykuł Jacka Hugo-Badera "Ostatni komuniści". Oczywiście nie przyjęto ani polemiki, ani sprostowania. Ukazało się ono w piętnastym numerze "Samorządności Robotniczej" z przedwiośnia 1996 r. (Włodek Bratkowski "Ostatni będą pierwszymi", ss. 22-23). Towarzyszył mu artykuł Zbigniewa Partyki, który w imieniu Grupy Samorządności Robotniczej naświetlał rzadki przypadek "penetrowania lewicowych obszarów mapy politycznej, zaprezentowany w tekście Marcina Kowalczewskiego 'Na lewo od lewicy' ('Wiadomości Kulturalne' nr 3(87) z dnia 21 stycznia 1996 r.)", na który to powoływał się Zbigniew M. Kowalewski, wykorzystując ów artykuł i śmierć Daniela Podrzyckiego we własnej, zygzakowatej drodze ku "partii robotniczej".
Zbigniew Partyka nie zamierzał nawet polemizować z tezami artykułu ("wszak każdy ma prawo do mniej lub bardziej subiektywnego punktu widzenia"), nie tylko Marcin Kowalczewski, ale także inny Marcin, a w zasadzie Zbigniew Marcin Kowalewski. Sprostował tylko trzy sprawy:
"Grupa Samorządności Robotniczej nie jest jedynym przedstawicielem lewicy radykalnej sytuującym się na lewo, a także poza SLD. Istnieje przynajmniej kilka ośrodków, które poza nami od dłuższego czasu funkcjonują na tym obszarze mapy politycznej. W zdecydowanej większości odwołują się one do tradycji trockistowskiej i mniej lub bardziej skutecznie rozwijają działalność wydawniczą. Wymienić tu można związany ze Zjednoczonym Sekretariatem IV Międzynarodówki Nurt Lewicy Rewolucyjnej, Solidarność Socjalistyczną transmitującą twórczość angielskiej Socialist Workers Party, polską odnogę 'spartakistów' - Spartakusowską Grupę Polski oraz związaną z Militantem grupę wydającą pismo 'Ofensywa'. Poza tym istnieje pewien krąg formacji efemerycznych, stosunkowo nowych bądź takich, które funkcjonują na pograniczu tradycji i autodefinicji marksizmu i anarchizmu. Grupa Samorządności Robotniczej nie należy obecnie do żadnego sojuszu czy porozumienia, lecz nie jest to stan, który można uznać w jakikolwiek sposób za oczywisty - w domyśle - programowy, czy wynikający z nieprzyzwyciężonej niechęci do formacji wywodzących się z innej, PZPR-owskiej tradycji. GSR wchodziła zarówno do porozumień budowanych wokół konkretnych celów (sprzeciw wobec ustawy antyaborcyjnej czy interwencji USA w Zatoce Perskiej) - bez żadnej próby 'lustracji' partnerów, jak też współtworzyła koalicję 'Na lewo od PPS' wraz z warszawskim środowiskiem Ruchu 'Wolność i Pokój', anarchosyndykalistami, częścią działaczy PPS sytuujących się na lewo od ówczesnej linii swej partii oraz dwiema regionalnymi organizacjami ZKP 'Proletariat'. Stan obecny wynika jedynie z faktu, że obecnie formacje te albo nie istnieją, albo zmieniły swoją postawę na tyle, że musieliśmy skonstatować ich pogodzenie się z dokonującymi się w Polsce procesami budowy kapitalizmu.
Wreszcie wyjaśnić trzeba, iż wywodzący się z aktywnych w latach 1980-81 kręgów lewicy warszawskiej 'Solidarności' oraz Ośrodka Pracy Politycznej "Sigma" trzon Grupy w żadnym wypadku nie może pretendować do kontynuowania tradycji organizacyjnej i dorobku KZMP (bo o to tutaj chodzi, nie o znany nam Komunistyczny Związek Młodzieży) ani PZPR czy jakiekolwiek jej organizacji satelickiej. Temat pluralizmu na lewicy nie został wyczerpany tym artykułem i pozostaje nam wyrazić nadzieję, iż nie zniknie on z łamów 'Wiadomości Kulturalnych'. Warszawa, dn. 24 stycznia 1996 r. (sprostowanie zostało zamieszczone w "Wiadomościach Kulturalnych").
I tyle. Wątek poruszony przez Zbigniewa M. Kowalewskiego znalazł się jedynie w naszej odpowiedzi na złożone nam pisemnie i listownie w dniu 13 marca 1996 r. "Propozycje GIPR" z 3 grudnia 1995 r., podpisane przez Dariusza Ciepielę (oba teksty znalazły się w tymże numerze "Samorządności Robotniczej" (ss. 26-27). Z oczywistych przyczyn przytoczymy tylko stosowny cytat wyjaśniający kontekst stawianych nam przez Kowalewskiego zarzutów:
"Z wymienionych w liście problemów istotnie interesujący dla nas jest tylko punkt wymieniony na czwartym miejscu - 'dyskusja nad rolą i działaniem związków zawodowych, związki zawodowe a ugrupowania polityczne, czy związki zawodowe reprezentują jeszcze ludzi pracy'. Jest to bowiem podstawowy obszar zainteresowań i działalności GSR. Widzimy jednak, a możemy tak sądzić z dyskusji przed rozłamem i późniejszych publikacji GIPR, że istnieją między nami poważne różnice w ocenach. Założeniem porozłamowego GIPR było bowiem jednostronne i jednoznaczne akceptowanie wszelkich działań WZZ 'Sierpień 80'. Zasada ta była prezentowana na łamach nowego organu GIPR - 'Głosu Robotniczego', gdzie 'Sierpień' był opisywany jako związek kroczący od sukcesu do sukcesu i to w roku 1995, gdy dał się zauważyć marazm w tej organizacji, odmienny od niegdysiejszej ofensywności i radykalizmu. Zaatakowano także inne pisma (bez wymieniania naszej 'Samorządności Robotniczej', ale to wszak o nas chodzi), że nie dostrzegają tych epokowych sukcesów. Otóż nie podzielamy tych ocen i tego tonu. Od dość dawna dostrzegaliśmy kryzys całego ruchu związkowego w Polsce, jego trudności, odmienne dla różnych struktur, lecz doskonale widoczne. Był i jest przedmiotem naszej troski i uwagi fakt, że jak dotąd żaden z sektorów ruchu związkowego w Polsce nie spełnia kryteriów ruchu klasowego i jako taki się nie definiuje. W rozważaniach GIPR, podobnie jak w LIT (CI) ten problem zupełnie nie istnieje, co w naszym przekonaniu jest źródłem jałowości tego typu refleksji, która musi się kończyć na poziomie scholastycznych rozważań o wyższości tej czy innej formy upodmiotowienia klasy robotniczej, czy jak woli GIPR - 'ludzi pracy'.
Kryzys świadomości ruchu związkowego został wyraźnie udokumentowany stanowiskiem, jakie poszczególne centrale zajęły wobec tzw. referendów uwłaszczeniowych, gdzie także 'Sierpień 80' nie był w stanie wyróżnić się korzystnie. ZUPEŁNIE DRUGORZĘDNYM, ACZKOLWIEK SYMPTOMATYCZNYM WYDARZENIEM jest to, że sekretarz KK WZZ 'Sierpień 80' Bogusław Ziętek raczył się na łamach 'Wiadomości Kulturalnych' odciąć się od współpracy i znajomości z nami w kontekście tego, że GSR 'w programie swym nawiązuje do najbardziej radykalnych tradycji robotniczych, łącznie z poparciem dla idei dyktatury proletariatu'. I jeśli to pierwsze zdystansowanie się było na tyle absurdalne, że nawet redaktor 'Wiadomości' mógł wskazać na szeroko udokumentowane związki środowiska dawnego RKO 'Solidarności-80' i obecnego WZZ 'Sierpień 80' z naszymi pismami, to nieprzypadkowy jest brak związku przedstawiciela związkowej biurokracji z tradycjami robotniczymi i ideą dyktatury proletariatu. Nie jest więc sprawą przypadku, że rozluźnialiśmy swe związki z 'Sierpniem', gdy jego dygnitarze wprowadzali się do nowej wytwornej siedziby z wielkimi lustrami, a wy całkowicie podporządkowaliście się służbie temu kursowi. Moment dla waszej strategii był wyjątkowo nietrafnie wybrany, aktywność związku słabła, brak oryginalnych ideowych poszukiwań kierownictwa zaowocował przyjęciem banalnej patriotyczno-niepodległościowej frazeologii i takiejż ideologii.
Nasza koncepcja pracy w ruchu związkowym polegała zawsze na poparciu dla realnie istniejących tendencji skonfliktowanych z panującym status quo, przy gwarantowaniu możliwości wyrażania naszego radykalnie robotniczego, rewolucyjnego stanowiska. Gdy zanika radykalizm związku, gdy przywódcy dostosowują się do tendencji dominujących, zanika tolerancja na nasze działania, zanika pamięć o naszej pracy i współpracy. Tak stracił pamięć Maciej Jankowski, tak teraz Bogusław Ziętek.
Oczywiście apoteoza 'Sierpnia 80' może mieć jakiś sens z punktu widzenia międzynarodowych aspiracji LIT (CI), ale jest to w istocie swej łudzenie publiczności rewolucyjnymi robotniczymi kontaktami w związkach zawodowych, bez próby analizy tego, z jakim związkiem w jakiej fazie mamy do czynienia.
Pole związkowego działania jest dotąd precyzyjnie określone - otwarte i wartościowe są tylko pozycje w związkach, które popadały dawniej w konflikty z biurokracją, a obecnie popadają w konflikt z budowanym kapitalizmem. Inne układy są pozamerytoryczne, kumplowskie lub klientowskie i merytorycznie nic lewicy rewolucyjnej nie przynoszą. Przyjęcie bardziej konformistycznej linii przez kierownictwo związkowe i wyegzekwowanie tej linii powoduje konflikt (gdy lewica wie, co się dzieje i nie rezygnuje z zasad), eliminuje dostępne pole działania lewicy i zawęża ramy demokracji wewnątrzzwiązkowej. Nieklasowy charakter ruchu związkowego utrudnia i jak dotąd uniemożliwiał dokonanie rozłamu lub przyjęcie kierownictwa związku przez tendencje lewicowe. Brak klasowej alternatywy w ruchu związkowym czyni jednak możliwe i konieczne pojawienie się nowego pola konfliktu, nowej, frondującej organizacji podatnej na oddziaływanie rewolucyjnej lewicy. Ukształtowanie się klasowego nurtu ruchu związkowego zmieni zasadniczo warunki oddziaływania lewicy, zapewne 'uodparniając' biurokracje związkowe na penetracje lewicy.
Działalność w ruchu robotniczym, nie tylko związkowym wymaga nauczenia się szacunku do konkretu, aktualnego stanu świadomości, odrzucenia wszelkiego schematyzmu. Dlatego też nie rozumiemy zgłaszania postulatów niekonkretnych, schematycznych, nieprzemyślanych. Cóż bowiem oznacza postulat skrócenia czasu pracy z 8 do 6 godzin? Nowy kodeks pracy wprowadza 42 godziny tygodniowo i maksimum 8 godzin dziennie w rozliczeniu trzymiesięcznym. Któż miałby wprowadzić nowy wymiar czasu pracy? Rozumiemy recepcję zachodnioeuropejskich żądań związków zawodowych wprowadzenia siedmiogodzinnego dnia pracy, rozumiemy, że tymi sześcioma to przebiliście konkurencję, ale wiązanie tego z walką z bezrobociem, to jednak zbyt wiele. Były takie koncepcje we Francji, zgłaszane przez socjalistów, ale w warunkach gospodarki kapitalistycznej w kryzysie to chyba nie jest droga. Jeśli to jednak ma być nie hasło propagandowe o wymiarze bieżącym, a element docelowego programu po zwycięstwie rewolucji robotniczej, to inna sprawa, należałoby to wówczas jasno określić. Dla nas traktowanie tego jako przejściowego hasła jest nie do przyjęcia, gdyż obecnie takie hasło nikogo nie mobilizuje, nie ma żadnego związku ze stanem świadomości robotniczej i potrzebami konkretnych walk społecznych. W drugim wypadku, to nie pochłania nas tego rodzaju pusta propaganda, czcze zapowiedzi".
Z tej całkiem rzeczowej odpowiedzi jasno wynika, że Zbigniew M. Kowalewski ewidentnie spreparował cytat, wykazując przy tym dużo złej woli. To chyba jednoznacznie wyjaśnia sprawę i ukazuje jego rzeczywiste intencje.

autor: BB, data nadania: 2009-04-26 01:23:22, suma postów tego autora: 4605

BB ale żeś się rozpisał

Zatrrzymać pocią liberalizmu jestem za ale co z tego
Potrzebne są czyny a nie słowa burżuje boją się tylko rewolucji

autor: Czerwony Adam, data nadania: 2009-04-26 11:31:37, suma postów tego autora: 1003

> BB - Jezus, Maria !

Jak będziemy tak podchodzić do rzeczywistości, to jako lewica zawsze dostaniemy w dupę !

autor: eres, data nadania: 2009-04-26 15:42:20, suma postów tego autora: 271

eresie

Widocznie wam się należy.

autor: BB, data nadania: 2009-04-26 18:37:45, suma postów tego autora: 4605

POZNAJ ŻYDA

(Mocna rzecz o tzw. stalinowskim sekciarstwie)

Oczywiście, w przeciwieństwie do jakże użytecznych członków KPiORP, Zbigniew Marcin Kowalewski doskonale zdawał sobie sprawę z wątłości własnej argumentacji i ograniczonych walorów swojej przebiegłości, opisanej przez nas w "Zygzakach na drodze do 'partii robotniczej'". Na gwałt szukał zatem jakiegoś solidnego oparcia w historii i teorii. Tym bardziej, że musiał co i raz wprowadzać kolejne korekty do własnej wykładni marksizmu i wpisywać swoje tradycyjne konstrukcje myślowe w zmieniające się przecież, konkretne warunki historyczne. Daleko nie wszystkie jego oceny zostały pozytywnie zweryfikowane przez historię i znalazły potwierdzenie w praktyce. Niektóre charakterystyczne dla niego sądy należało zatem pośpiesznie zweryfikować, by móc skutecznie konkurować o prymat na radykalnej lewicy.
Najgorsi byli, oczywiście, świadkowie historii i uczestnicy niegdysiejszych sporów. Mając niewątpliwie literackie predyspozycje i uzasadnione aspiracje Kowalewski skorzystał, może nie w pełni świadomie, z podpowiedzi wieszcza. Nie miał wszakże władzy Stalina, musiał zatem samoograniczyć swoją rewolucję do poetyckich wskazówek nieznanego poety - Jurka Plutowicza, który tomikiem "Niegdyś znaczy nigdy" podbił Wydział Rusycystyki i Slawistyki Uniwersytetu Warszawskiego, na którym studiowali swego czasu i Borys Hass, vel Tadeusz Walczak, z "Walki Klas" i NLR, i Włodek Bratkowski z GSR.
Ruszył zatem drogą podbojów.
Po prawie 100-stronicowym bloku poświęconym "Pamięci Daniela Podrzyckiego", w czwartym numerze "Rewolucji" kontynuowana była BITWA O PAMIĘĆ publikowanymi już w sierpniowym numerze "Impulsu"/"Trybuny" wspominkami Zbigniewa M. Kowalewskiego o "Solidarności zachodniej lewicy z 'Solidarnością'. Opowiem jak to było" (ss.100-108). Wspomnienia Kowalewskiego uzupełniał artykuł Magdaleny Ostrowskiej o "Zdradzonej 'Solidarności'" (ss. 109-119), który już z nazwy kojarzył się jednoznacznie ze "Zdradzoną Rewolucją" Lwa Trockiego.
Większy kłopot był z pamięcią o niegdysiejszych sporach na temat historii i tradycji lewicy rewolucyjnej, które miały bezpośredni wpływ na kształtującą się mapę polityczną radykalnej lewicy połowy lat 80. i 90. w Polsce. Prezentowane wówczas stanowisko redakcji "Inprekora" (przypomniane przez nas ostatnio w artykułach "Wątek nie tylko historyczny" i "Zrozumienie i porozumienie 1984"), której Zbigniew M. Kowalewski był prominentnym członkiem, trudno było wymazać z pamięci, ale przecież trzeba było jakoś iść dalej. W nowej rzeczywistości potrzebny był przewodnik. Nie można było wszak brnąć po omacku, a odszczekiwać i przepraszać Kowalewski nie miał zwyczaju. Stąd jego niewątpliwe oczarowanie "rewelacjami" prof. Ryszarda Nazarewicza, który jako świadek narodzin PPR, GL i AL, jako żywo nadawał się za kompetentnego przewodnika, co pozwalało Kowalewskiemu salwować się ucieczką do przodu, nie przejmując się zbytnio obroną zużytej już trockistowskiej wykładni historii polskiego rewolucyjnego ruchu robotniczego, która zresztą miała się jeszcze przydać.
Należało tylko po sobie pozamiatać i pokazać się od całkiem nowej strony.
Publikowany w czwartym numerze "Rewolucji" kompetentny i dobrze udokumentowany artykuł prof. Ryszarda Nazarewicza "Lewą marsz... O Leonie Lipskim i Teofilu Głowackim" (ss. 183-196) spełniał tę funkcję doskonale, zwłaszcza że uzupełniał go wybór artykułów z "Lewą Marsz" (ss. 197-244). Ewolucja Kowalewskiego nie mogła zostać nie dostrzeżoną.
Faktycznie, zauważona została już wcześniej, o czym Kowalewski wiedział. 27 maja 2004 r. ukazał się artykuł W. B. "Prawda historyczna", w którym już na wstępie cytowany był ewoluujący na z góry upatrzone pozycje były propagator Testamentu Polski Podziemnej i niegdysiejszy pogromca pogrobowców KPP i PPR:
"'Nie może być godnej tego imienia lewicy, jeśli cierpi ona na utratę pamięci historycznej lub po prostu nie zna swojej historii', pisze Zbigniew M. Kowalewski w przedmowie do recenzji pracy zbiorowej pod redakcją profesorów Kazimierza Sobczaka i Ryszarda Nazarewicza pt. 'Gwardia Ludowa w perspektywie historycznej', przełamując tym samym sekciarską rutynę zawężania własnej tradycji do historii trockizmu. Praca ta dotyczy bowiem 'nurtu lewicy wywodzącego się głównie z komunistycznego skrzydła ruchu robotniczego, który stworzył GL i AL'(Z.M. Kowalewski, 'O prawdę historyczną'). Cieszy nas niezmiernie, że działacz trockistowski wreszcie zauważa względną samodzielność wobec Stalina ('na tyle, na ile to było możliwe') zarówno KPP ('partii o własnej głęboko zakorzenionej i solidnej tradycji', którą 'stalinizmowi bardzo trudno [...] było zawładnąć'), jak i GL, AL i PPR uznając, że 'w świetle uczciwych badań historycznych' nie można im przypisać charakteru agenturalnego.
To dobrze, że działacz trockistowski dzięki tej lekturze i dzięki I. Deutscherowi nie tylko zauważył 'szok pourazowy' w wyniku potwornej zbrodni popełnionej przez reżym stalinowski w ZSRR na polskim ruchu komunistycznym, ale i to, że lewica komunistyczna 'organizowała się i działała' - 'wbrew zakazom Kominternu traktującym naruszenie ich za zbrodnię i prowokację'. To dobrze, że zrozumiał wreszcie na czym polegał dramat ruchu, 'który reżim stalinowski wykrwawił eksterminując fizycznie tysiące jego działaczy i doszczętnie demontując samą partię'.
To dobrze, że próbuje wreszcie zrozumieć tradycję ruchu komunistycznego i robotniczego, do której my się od lat odwołujemy. Wszakże postulowana przez Z.M. Kowalewskiego trudna 'walka o prawdę historyczną' to nie tylko walka z 'obciążoną ideologicznymi i politycznymi zakłamaniami historiografią z czasów PRL', czy też 'ugruntowaną społecznie niewiedzą', na której 'dziś grasuje prawica', ale i walka z sekciarską i apologetyczną wersją historii wyznawaną chociażby przez 'spartakusowców'(trockistów). Sekciarska wersja historii ruchu robotniczego w porównaniu z wersją PRL-owską jest jeszcze bardziej uproszczona. Odmawia ona, np. PPS-om, które traktuje jak jedną reakcyjną masę - 'socjalzdrajców', prawa do posiadania własnego skrzydła rewolucyjnego, abstrahuje od radykalizacji całego ruchu robotniczego w obliczu rewolucji czy w sytuacji rewolucyjnej zakładając - ni mniej, ni więcej - tylko agenturalność działań lewicy socjalistycznej (agentura komunistyczna!). Tym samym, sekciarska wersja pokrywa się w swych ocenach z oficjalną linią historiografii prawicy i prawicy socjalistycznej, podmieniając jedynie znaki towarzyszące ocenie z ujemnych na dodatnie. Bagatelizowanie rozłamów w PPS jest przy tym charakterystyczne nie tylko dla kierownictwa i apologetów PPS, ale i dla ich zajadłych przeciwników - apologetów SDKPiL czy trockizmu. Przy czym dla apologetów, w tym apologetów trockizmu, prawda historyczna jest bez znaczenia - prawda zawarta chociażby w dość poprawnych opracowaniach monograficznych PPS i KPP, opublikowanych jeszcze za czasów PRL. Gwoli prawdy historycznej, warto przypomnieć, że do całkiem innych tradycji odwoływał się w okresie stanu wojennego Zbigniew M. Kowalewski (i polscy mandelowcy) polemizując z nami na łamach 'Inprekoru', a mianowicie do tradycji PPS-WRN czyli, w ostatecznym rozrachunku do obozu londyńskiego! Dziś natomiast zaznacza: 'Lewica była również w obozie londyńskim i też głosiła powiązanie walki narodowej z walką o wyzwolenie społeczne. Jednak jej poparcie dla rządu londyńskiego nie mogło zaowocować niczym innym niż (...) odbudową władzy państwowej broniącej interesów własności prywatnej i kapitału, wyzysku pracy własnego narodu i ucisku innych narodów'.
Lepiej późno niż wcale. Ba, jeszcze całkiem niedawno, witając nasz powrót na scenę polityczną, nie krył on niechęci do tradycji lewicy komunistycznej podczas 'najciekawszej [zdaniem Cezarego Cholewińskiego] dyskusji' na łamach Czerwonego Salonu."

Taki obrót spraw był mu jednak nie na rękę. Niewygodnych świadków historii należało niezwłocznie eliminować, a jednak i jego dręczyło sumienie. Musiał jakoś odpokutować. Wolał jednak sam sobie wyznaczyć pokutę i przy okazji zebrać zasłużone oklaski i nowe zastępy wyznawców jego wiary w "obiektywny dynamizm rewolucyjny ruchu społecznego" i naprędce odnowioną wykładnię historii rewolucyjnego ruchu robotniczego i tradycyjną, obiektywistyczną wykładnię marksizmu w duchu lewicowego komunizmu i posttrockizmu. Pokuta ta nie polegała przecież na samobiczowaniu się, ani na wysłuchiwaniu "bezzasadnej i nie konstruktywnej krytyki", nie było nawet mowy o oddaniu konkurencji, co jej należne. Pluralizm proponowany przez Kowalewskiego był przecież w końcu koncesjonowany. Zasady były wyłożone w jego "Korespondencji z GSR": "Do współpracy konieczny jest pewien stopień wzajemnego zaufania. Nagminnie stosowane przez Was wspomniane 'metody walki' sprawiają, że do Was nie mam żadnego zaufania. Doświadczenie środowisk Książki i Prasy świadczy, że lewicowcy o bardzo różnych rodowodach, doświadczeniach i poglądach mogą ze sobą z powodzeniem współpracować, o ile tylko w stosunkach wzajemnych respektują pewne zasady, które stwarzają atmosferę wzajemnego zaufania. Dopóki nie zaczniecie trzymać się zasad, o których mowa, nie będzie warunków sprzyjających występowaniu z Wami ze wspólnymi propozycjami czy inicjatywami - nawet wtedy, gdyby (w przeciwieństwie do tej, o którą tu chodzi) były one słuszne".
O co chodziło Kowalewskiemu, zostało wyjaśnione w naszym artykule "Zrozumienie i zaufanie". Krótko mówiąc chodziło o sekciarstwo. Dla nas było jasnym, że konkurencyjny projekt polityczny nie zostanie nawet przedyskutowany. Ostracyzm polityczny musiał mieć jednak głębokie, wręcz teoretyczne i historyczne uzasadnienie, które dla niepoznaki należało jeszcze przykryć całunem pokuty. Prof. Ryszard Nazarewicz zapewne nie wiedział, w jaką grę na skrajnej lewicy został wplątany, musiał się przecież opędzać przed hordami IPN-owskich i post NSZ-owskich lustratorów historii lewicy. Do głowy by mu nie przyszło, że w strategii Kowalewskiego odgrywa pierwszoplanową, acz niesamodzielną rolę. Póki co Kowalewski wychwalał go pod niebiosa, powołując się na niego przy okazji swojej pokuty, z której tylko nieliczni zdawali sobie sprawę.
Wkrótce w obiegu znalazły się kolejne artykuły Zbigniewa M. Kowalewskiego dotyczące historii związanej z zaraniem dziejów PRL, okresem rozwiązania KPP i narodzin PPR,GL,AL i PZPR: "O prawdę historyczną" ("Nowy Tygodnik Popularny"), "Polska Ludowa mogła być inna" ("Nowy Robotnik"), "Dekomunizacja za okupacji" ("Trybuna Robotnicza"), "Historia PRL", część 1, a w niej "Między 'polską drogą do socjalizmu' a stalinizmem" oraz "Gdy polscy robotnicy nie chcieli kapitalizmu" ("Trybuna Robotnicza"), wreszcie "Robotnicy chcieli socjalizmu" i druga część "Historii PRL. 1949-1956" (jak wyżej).
We wszystkich tych pracach Kowalewski nie tylko powoływał się na Ryszarda Nazarewicza, polemizując z prawicową wykładnią, ale, co nie każdy zauważał, polemizował sam ze sobą, a raczej ze swoją trockistowską wersją historii polskiego ruchu robotniczego, którą notabene propagował na łamach "Inprekora" i długo, długo potem, aż do spotkania z Nazarewiczem. Wyobrażamy sobie, że nucił przy tym w najlepsze "sam, ze sobą na sam, najlepiej się mam". I miał się całkiem dobrze, jak na wielkiego grzesznika, pokutnika i neofitę przystało. No, proszę, kolejny Grzech-Kowalski, a raczej Grzech-Kowalewski, bojownik "o wolność i demokrację" i "polską drogę do socjalizmu", którą przemierzył wraz z Ryszardem Nazarewiczem aż do końca.
Prof. Ryszard Nazarewicz zmarł 22 grudnia 2008 r. w Warszawie. W tymże roku ukazała się staraniem Zbigniewa M. Kowalewskiego i środowiska "Książki i Prasy" jego ostatnia praca "Komintern a lewica polska. Wybrane problemy". Przedmiotem tej pracy - jak wynikało z przedmowy autora - były "fragmenty dziejów polskiego i międzynarodowego ruchu robotniczego, a w szczególności jego komunistycznego odłamu, oraz historii stosunku Międzynarodówki Komunistycznej do Komunistycznej Partii Polski, Polskiej Partii Socjalistycznej i Polskiej Partii Robotniczej". Zdaniem autora praca ta nie pretendowała do naświetlenia dziejów MK, KPP i PPR, lecz przedstawiała tylko wybrane, istotne dziejów tych fragmenty.
Dobrze się stało, że prof. Ryszard Nazarewicz do końca nie wiedział, jaką rolę w strategii Kowalewskiego pełniły wybrane, czy raczej spreparowane, problemy na styku Kominternu z odpowiednio wyidealizowanym ruchem krajowym, z których mistrz Kowalewski sporządził minę anty-GSR-owską i zainstalował ją "na drodze do partii robotniczej".
Wprowadzając w obieg pojęcie "stalinowskiego sekciarstwa" Zbigniew M. Kowalewski skazywał działaczy ex-GSR, a zwłaszcza Włodka Bratkowskiego, na wieczny ostracyzm polityczny i śmierć cywilną. To kolejna, dobrze zaprogramowana, "śmierć na drodze do partii robotniczej" i kolejny perfidny plan Kowalewskiego, realizowany rękami radykalnie lewicowych, początkujących historyków, sympatyków i działaczy Polskiej Partii Pracy. Notabene miny tej do dziś nie udało się jeszcze rozbroić.
Egzekucją polityczną, oczywiście bez użycia broni palnej (wystarczył internet), zajęli się osobiście ówcześni sympatycy Kowalewskiego: Michał Nowicki z Warszawy, z LBC i KPiORP, oraz Paweł Szelegieniec, z Krakowa i PPP. W roku 2006 rozpoczęła się, na liście mailingowej oraz na łamach internetowej LEWICY BEZ CENZURY, kampania sympatyków i członków KPiORP i PPP przeciwko tzw. stalinowskiemu sekciarstwu, uosobionemu, począwszy od przełomu 1984/1985 aż po dziś, przez Grupę Samorządności Robotniczej i jej spadkobierców politycznych - portal "Dyktatura Proletariatu", B.B. i Włodka Bratkowskiego osobiście, notabene wnuka Jerzego Czeszejko-Sochackiego, "ówczesnego reprezentanta Kominternu w Polsce", autora broszurki "Polski socjalfaszyzm i interwencja przeciw ZSRR" oraz "Podstawowych zagadnień ruchu rewolucyjnego w Polsce na XII Plenum egzekutywy Międzynarodówki Komunistycznej".
Oba teksty ukazały się, oczywiście, na portalu Lewicy Bez Cenzury okraszone odpowiednim komentarzem Michała Nowickiego. Równolegle opublikowana została prostacka, "naukowa rozprawka" Pawła Szelegieńca "Międzynarodówka Komunistyczna - od proletariackiej awangardy do biurokratycznego sekciarstwa", napisana z pozycji trockistowskiej wykładni historii ruchu robotniczego, ze znamiennym podtytułem "Kilka słów o stalinowskim sekciarstwie", datowana na czerwiec 2006 r.
W SPISKOWEJ KONCEPCJI DZIEJÓW KOMINTERNU I KPP, Zbigniewa M. Kowalewskiego i egzekutorów (Michała Nowickiego i Pawła Szelegieńca) Jerzy Czeszejko-Sochacki pełnił szczególną rolę. Odtąd rewolucyjni zwolennicy PPP wiedzieli komu zawdzięczają stalinizację KPP i walkę z trockizmem - wczoraj i dziś, od początku do końca. Dla zwolenników spiskowej koncepcji dziejów KPP i rewolucyjnej lewicy nie miało najmniejszego znaczenia, że Jerzy Czeszejko-Sochacki bynajmniej nie był "ówczesnym reprezentantem Kominternu w Polsce", ponieważ przedstawiciel KPP przy Międzynarodówce Komunistycznej, po pierwsze się zmieniał, po drugie był w Moskwie, a nie w Polsce, po trzecie reprezentował tylko oficjalne stanowisko kierownictwa (zagranicznego) KPP i MK, które nie zawsze realizowane było w kraju. To, że Jerzy Czeszejko-Sochacki akurat w tym okresie został przedstawicielem KPP przy MK było w zasadzie zbiegiem okoliczności. W przeciwieństwie do samobójczej śmierci w dniu 24 września 1933 r. - Jerzy Czeszejko-Sochacki został bowiem aresztowany 15 sierpnia. Niemniej dla minerów dróg do PPP - "partii robotniczej" to nie miało najmniejszego znaczenia. Znacznie ciekawsze były powiązania rodowe, upublicznione już wcześniej przez Michała Nowickiego i Zbigniewa M. Kowalewskiego (a jeszcze wcześniej przez Ludwika Hassa), które przy tej okazji zostały ponownie odgrzebane po to, aby wykazać bezpośredni, wręcz rodowy związek między "stalinowskim sekciarstwem" Jerzego Czeszejko-Sochackiego z sekciarstwem, neostalinizmem i filostalinizmem jego wnuka, który nie przypadkiem, jako czystej wody stalinowiec, podpisał trafnym określeniem "sekciarze" (ze znakiem zapytania lub bez) przypomnianą niedawno przez nas polemikę z trockistowską redakcją "Inprekora" - "Zrozumienie i porozumienie" oraz pokwitowanie dyskusji "Grunt to zdrowie" (oba teksty z 1984 r.)
Dla historyków tej klasy, czyli klasy IPN, nie miało najmniejszego znaczenia, że obszernie cytowane przez Pawła Szelegieńca dokumenty z historii KPP, firmowane nazwiskiem Jerzego Czeszejko-Sochackiego, były znakiem czasu. Najprawdopodobniej teksty te były dziełem zbiorowym, napisanym zgodnie z obowiązującą wówczas, także w KPP, stalinowską wykładnią. Pisane były również charakterystycznym dla owej wykładni żargonem, który nie pokrywa się z oryginalnymi artykułami i sejmowymi wystąpieniami Jerzego Czeszejko-Sochackiego. Argument ten ostatecznie przyjęty został nawet przez Michała Nowickiego, który miał okazję zaznajomić się z przemówieniami sejmowymi J. Sochackiego zamieszczonymi w wydanym w roku 1961 zbiorze "Rewolucyjni posłowie w Sejmie 1920-1935".
W naszym imieniu całą akcję 18 czerwca 2006 r. skwitowała Omega Doom: "Jak wiadomo z bajki Marii Konopnickiej o sierotce Marysi, Koszałek-Opałek był nadwornym kronikarzem krasnoludków. Rola studenta historii Michała Nowickiego, jako nadwornego kronikarza KPiORP skończyła się równie nagle, jak się zaczęła... na koszałkach-opałkach. Nieporozumieniem okazał się nie tylko jego atak na Pracowniczą Demokrację, której M. Nowicki zarzucił 'turystykę organizacyjną' na Europejskie Forum Społeczne w Atenach. Koszałek-Opałek 'nowego KOR-u' nie przewidział, że Bogusław Ziętek pojedzie do Aten. Nie przewidział również, że Ziętek zaprosi na uroczystości 1-majowe SLD, a wreszcie zawrze porozumienie z 'zacnym gronem' skupionym wokół Ruchu Odrodzenia Gospodarczego im. Edwarda Gierka, z doradcą Edwarda Gierka - Pawłem Bożykiem.
Również w roli nadwornego kronikarza przedwojennej KPP Koszałek-Opałek osiągnął wszystko, co mógł. Jak przystało na studenta historii 'specjalizującego się' w ruchu robotniczym wykazał się takim zrozumieniem historii Międzynarodówki Komunistycznej i KPP, jakiego można było się spodziewać tylko po antykomunistycznych historykach III i IV RP. To pozwoliło mu odegrać rolę uzasadniacza z góry narzuconych tez: udowodnienia tezy o stalinizmie Jerzego Czeszejko-Sochackiego i duetu BB (Balcerek-Bratkowski). Zasadniczą przesłanką tej tezy jest fakt, że ów duet utrzymuje nieznośną samodzielność na radykalnej lewicy i nie ma zamiaru podporządkować się tej czy innej organizacji posttrockistowskiej, których równoległe działanie na polskiej scenie politycznej nie dopuszcza do stworzenia realnie liczącej się alternatywy dla odnawiającej się socjaldemokracji" (dyktatura.info. "Koszałek-Opałek").
Od siebie możemy jedynie dodać, że Jerzy Czeszejko-Sochacki znał jidisz, język robotników żydowskich. To wszystko wyjaśnia - po tym można POZNAĆ ŻYDA, a po akcji "na drodze do partii robotniczej" i niniejszym artykule również naszych oprawców. Warto przy tym dodać, że przy okazji rozpracowywania przez "grupę Kowalewskiego" Kominternowskiego wątku żaden inny przedstawiciel KPP w MK nie został nawet wymieniony, chodziło zatem o konkretnego ŻYDA.

autor: BB, data nadania: 2009-04-26 22:53:26, suma postów tego autora: 4605

Panowie te tasiemcowe posty.. ......litości !!!!!!!!!!!!!!

Co mają wspólnego z wyczerpywaniem się możliwości rozwoju neoliberalizmu Panie BB.

Piszmy........Litości ....... na temat!!!!!

Takich tasiemcowych postów jak Pana BB nie da się czytać.
Nawet wtedy jeśli Pan umieści tam genialne warte Nobla myśli czy eseje.
Wprowadzane zresztą metodą kopiuj-> wklej
Tak można zarżnąć każdy temat na portalu.

Czas by było, aby Pan BB założył sobie stronę albo bloga i podawał do nich, co najwyżej linki.

Czas już nauczyć się i opanować taką technologię jak linki do dokumentów, stron, maili itd..........a nie być tłukiem internetowym Panie BB.

Admini na pomoc, help ............!!!!!!!!!!!

autor: jacekx, data nadania: 2009-04-27 00:08:36, suma postów tego autora: 3088

> jacekx - gorąco popieram pomysł z blogiem i linkami dla duetu BB !

Ale muszę się pochwalić, że ideę obu postów udało mi się jednak wychwycić. Brzmi ona następująco : "BB jest cacy, reszta be !" Już pani od polskiego mówiła mi w podstawówce, że mam skłonność do skrótów...

autor: eres, data nadania: 2009-04-27 03:19:47, suma postów tego autora: 271

.

Ależ Włodek Bratkowski i Ewa Balcerek mają swoją stronę internetową pod nazwą "Dyktatura Proletariatu", na której umieszczają regularnie swoje teksty publikowane min.: na Lewica.pl. Jeżeli kogoś interesują wywody tego centrystowskiego duetu to służę linkiem: http://www.dyktatura.info/

autor: Roux, data nadania: 2009-04-27 04:20:34, suma postów tego autora: 180

.

TA: Tygodnik Antyrewolucyjny

"Partia Robotnicza" godna Piłsudskiego
(Platforma Spartakusowców nr 4, lato-jesień z 1993 r.)

http://www.proletariacka_platforma.republika.pl/SGP_PS4_01.htm

autor: Roux, data nadania: 2009-04-27 05:17:09, suma postów tego autora: 180

BB,

Można prosić coś więcej o wspomnianej przez was debacie o Ukrainie i UPA?

autor: ABCD, data nadania: 2009-04-27 07:35:22, suma postów tego autora: 20871

"KTOSIE"

Ależ, ABCD, zajmiemy się tym z przyjemnością. Mamy jednak "mały" kłopot. W latach 1984/1985 po ukazaniu się niezliczonego wręcz szeregu tekstów Kowalewskiego i Smugi wychwalających pod niebiosa "lewicę UPA" i "Samostijnuju Ukrainu" stanowczo protestowaliśmy. Po wpadce komputera mieliśmy jednak związane ręce, redakcja "Inprekora" wykorzystała tę sytuację z premedytacją - odmówiła druku naszej polemiki. Polemika zapewne przepadła. O tej dyskusji wspomina jednak świadek historii, Tomasz Szczepański, który w międzyczasie znalazł się na skrajnej prawicy. Temat oczywiście wrócił, po powrocie Zbigniewa M. Kowalewskiego z emigracji i po entuzjastycznym przywitaniu przez niego i NLR Samostijnej Ukrainy. Ludwik Hass nie mógł nie zaprotestować. Odtąd debata z udziałem Jarosława Tomasiewicza, poszerzona o kwestię narodową, trwała na łamach "Dalej!". Co ciekawe o sytuacji w NLR świadczy to, że Ludwik Hass polemizował z redakcją "Dalej!" w formie listu do redakcji, a zatem wówczas najwyraźniej dystansował się od redakcji i NLR - drugiej już polskiej sekcji IV Międzynarodówki, której oficjalną linię prezentował przecież Zbigniew M. Kowalewski i Stefan Piekarczyk (Jan Sylwestrowicz, Jan Osa), mimo że w NLR był już jego syn. Nas oczywiście do debaty na łamach "Dalej!" zwyczajnie nie dopuszczono. Nawet nasze sprostowania i polemiki nie miały się prawa tam ukazać. Mieliśmy jednak już wówczas swoje pisma. Temat ten dla nas w latach wielkiej fali strajkowej był jednak uboczny. "Tygodnik Antyrządowy" nieomal w całości poświęcony był wówczas licznym strajkom i wystąpieniom robotniczym. Byliśmy obecni na każdym większym strajku. Kolportowaliśmy własne pisma i zbieraliśmy nowe materiały.
Pamięć, ABCD, jak wiesz jest zawodna. Sprzecznych interesów i kontrowersji nie brakuje, pisząc niniejsze artykuły musimy każdą tezę solidnie udokumentować. Inaczej Zalega już by prostował. Jest z tym pewien kłopot. W naszych archiwach, nie do końca zresztą uporządkowanych, brakuje 17 numeru "Inprekora" oraz dwóch krajowych wydań tego pisma, wydanych podobno przez PPS-RD i Józefa Piniora, o których wspomina Dariusz Zalega w "Ruchu trockistowskim w PRL", mamy również niekompletne roczniki "Dalej!". Jak na razie nasze prośby o uzupełnienie zbiorów w ramach wymiany egzemplarzy (mamy duże nadwyżki innych tytułów i numerów, np. "Inprekora") nie odniosły żadnego skutku, mimo ponawiania tematu.
Z drugiej strony, informacja Zalegi nie uzględnia oczywiście typowych dla PPS-RD nadużyć. Wiemy skądinąd, od Elżbiety Jezierskiej z LIT (CI), która wówczas współpracowała właśnie z Piniorem (ale również od Piotra Ikonowicza i innych członków PPS-RD), że Pinior po prostu wyłudzał pieniądze (i to całkiem pokaźne, oczywiście na działalność polityczną, broń Boże, na własne potrzeby) od obu międzynarodowych tendencji trockistowskich, np. na lewicową telewizję (potwierdzał ten fakt nawet Ludwik Hass). Z wydawanymi przez Piniora pismami było podobnie. Z reguły ukazywały się raptem w kilkunastu lub kilkudziesięciu egzemplarzach zrobionych na ksero lub inną metodą, pieniądze zaś brano za nakład wielotysięczny. Tak było z pismami LIT (CI), które w dodatku nie rozprowadzane gniły w piwnicy. Czemu miało być inaczej z "Inprekorem"? Bo był ciekawszy i lepiej redagowany? Nie ma zatem po prostu tych pism, albo jest tylko kilka egzemplarzy. A swoją drogą z Józefa Pioniora to niezły aparat: przechował u biskupa pieniądze "Solidarności" - roztrwonił pieniądze konkurujących ze sobą dwóch największych tendencji trockistowskich, aż w końcu wypiął się na nich. Taki to był trockista i socjalista. Ikonowicz przy nim to mały pikuś. Ale ktoś ich przecież korumpował i dziś te "ktosie" wolą milczeć. Na co liczyli? Na "obiektywną dynamikę rewolucyjną 'Solidarności'" i wszystkich struktur podziemnych? No, to teraz mają za swoje.

autor: BB, data nadania: 2009-04-27 11:22:21, suma postów tego autora: 4605

Roux

Spartaczku, spartaczyliście sprawę, nie powiemy, że robotniczą, bo byłoby to nieuprawnione nadużycie. A teraz co, boli? Jeśli masz coś do powiedzenia, to może spróbuj mówić wreszcie do rzeczy i najlepiej własnymi słowami. Co już nie potrafisz? To się naucz, bo będzie jeszcze bardziej bolało.

autor: BB, data nadania: 2009-04-27 11:29:05, suma postów tego autora: 4605

TAKI BYŁ I TAKI JEST PLAN

Na początku lat 90. wydawało się, że Grupa Samorządności Robotniczej może pokusić się o stworzenie REWOLUCYJNEJ PARTII ROBOTNICZEJ. Przed nami próbowali już vargiści, którzy w latach 1980-1981 na bazie "Walki Klas" i Rewolucyjnej Ligi Robotniczej Polski nawoływali do "Otwartego Kongresu Założycielskiego Rewolucyjnej Robotniczej Partii Polski". Nie przypadkiem kongres był otwarty nieomal dla każdego, a jednocześnie dla nikogo. Stan wojenny przekreślił sprawę definitywnie. Po nim Rewolucyjna Robotnicza Liga Polski już się nie podniosła. Polscy vargiści wydali, co prawda, razem z Włodkiem Bratkowskim dwa numery pisma "METRO" (W.B. był wówczas także członkiem redakcji "RÓWNOŚCI", ukazał się tylko jeden numer), w tym jeden podwójny, pod względem edytorskim zresztą bez zarzutu (druk na tzw. dojściu), ale to bynajmniej nie było pismo RLRP, ale raczej Włodka. On był szefem, on rozdawał karty, organizował druk i kolportaż, wreszcie wymyślił tytuł - "szybkiej kolei podziemnej". Efekt był piorunujący, bo mieszanka była piorunująca: Maciek Szczepański - strona graficzna, Borys Hass (Tadeusz Walczak) i Włodek Bratkowski - teksty. Nakład 5 tys. egzemplarzy. Rok 1982. Stan wojenny. Pismo wchodzi na główne struktury kolportażowe, niektóre z nich zwijały się w popłochu - takiej krytyki kierownictwa "Solidarności" i polskiego nacjonalizmu nikt jeszcze nie widział i długo po tym nie zobaczył, a jednocześnie pismo ocierało się wręcz o "akcję bezpośrednią", skoro w piśmie reklamowana była nawet działalność organizacji bojowej PPS i bolszewików. Trockistów zamurowało. Ludwik Hass uważał, że przesadzamy, ale, na przykład, na działaczach Międzyzakładowego Robotniczego Komitetu "Solidarności" i pisma "Przetrwanie" podziemne "Metro" zrobiło niesamowite wrażenie. Zaczęły się długie polityczne dyskusje, w których brali udział, m.in. Mieczysław Nowak i Andrzej Sieradzki, Wojtek z redakcji "Przetrwania", a nawet redaktorzy pisma "Wola"; ci ostatni grymasili.
Numer 2/3 ze względu na kłopoty z kolportażem (nakład bowiem nie został zmniejszony) wykładany był również na klatkach schodowych - nie brakowało bowiem takich, którzy uznali pismo za prowokację ubecką, zwłaszcza w opiniotwórczym środowisku postkorowskim, które zresztą było w "Metrze" słusznie ostro krytykowane. Przeciwko pismu wystąpiła również "dyrekcja" warszawskiej Podziemnej "Solidarności" - padł kolportaż, m.in. na ożarowskie "Kable" (kontakt "Wszechnicy Robotniczej", którego do końca nie dało się odzyskać), albowiem przeciwdziałanie było zbyt silne. Pozostałe struktury przyjęły pismo w ograniczonej ilości egzemplarzy, niektóre tylko "do własnego użytku". Nie brakowało również takich, którzy nas podziwiali. Nawet na prawicy. "Metro", to było pismo z "jajami". Jeden z vargistów, Sylwester Szok, recytował te artykuły z pamięci, zwłaszcza pisane przez Tadeusza Walczaka. Pełny odlot i surrealizm.
Numer czwarty nie ukazał się, bo vargiści pozyskali Maćka Guza i zaczęli wydawać "Jedność Robotniczą"; ale tu również decydowali nie oni, lecz Maciek Guz, który wówczas współpracował również z nami. Wreszcie, po urobieniu Maćka, udało im się wydać wymarzony, krajowy numer "Walki Klas". Jednak konflikt z redakcją zagraniczną "Walki Klas" i Stefanem Bekierem zamknął i ten rozdział definitywnie.

Przegrupowaniom nie było końca.
We wrześniu 1983 r. powstała Grupa Samorządności Robotniczej i rozpoczęły się przygotowania do uruchomienia własnej drukarni na bazie Międzyzakładowego Komitetu Współpracy "Solidarności" i pisma "Sprawa Robotnicza" - we współpracy z Zjednoczonym Sekretariatem IV Międzynarodówki. W roku 1985, już po rozłamie w redakcji i grupie, zwolennicy IV Międzynarodówki decydują, aby wraz byłą młodzieżówką GSR i Robertem Dymkowskim powołać Robotniczą Partię Samorządnej Rzeczypospolitej, polską sekcję IV Międzynarodówki. Tę inicjatywę czeka wkrótce sromotna kompromitacja.
Bezskuteczne okazały się również próby reaktywacji "partii Bałuki", które nie wyszły poza Szczecin. Nasze spotkanie z Edmundem Bałuką na warszawskim Ursynowie zostało przerwane, gdy Bałuka zobaczył egzemplarz jakiegoś radzieckiego pisma, kupionego w EMPIKU. Spieprzał aż się za nim kurzyło. Nie chciał niczego słuchać.

Dopiero na przełomie lat 80. i 90. uzyskaliśmy dobrą pozycję do wyjścia z inicjatywą polityczną. Po raz trzeci próbowaliśmy wzmocnić swój stan członkowski w oparciu o Klub "Sigma" UW, powołując Klub Polityczny "Równość", tym razem bez spektakularnego rezultatu. Jednak nie zrażając się tym rozszerzyliśmy swoją "ekspansję" również na inne środowiska tzw. lewicy akademickiej: Klub Otrycki UW, SZSP i ZSMP (Warszawa i Wrocław), w tym Ruch Młodej Lewicy, środowisko związane z wrocławskim pismem "Sprawy i Ludzie" pod redakcją J. Bartosza, Stowarzyszenie Marksistów Polskich (Katowice i Warszawa), na Związek Komunistów Polskich "Proletariat" oraz na różne związki zawodowe. Kolportaż prowadziliśmy również na siedziby OPZZ i SLD i wszystkie odbywające się tam imprezy. Wkrótce redagowaliśmy i współredagowaliśmy już kilka biuletynów związkowych, w tym "W POPRZEK" - Warszawskiego Porozumienia Związków Zawodowych i "KURIER MAZOWSZE" - tygodnik "Solidarności" Regionu Mazowsze. Ponadto ukazywała się nasza seria wydawnicza "Alternatywy" i "Zeszyty GSR" oraz pisma własne "SAMORZĄDNOŚĆ ROBOTNICZA" i "TRASY-BIS", a także pismo LIT (CI) "POCZTA ZE ŚWIATA". Członkowie GSR współpracowali również z pismami PPS-RD: "Praca-Płaca-BHP" i "Robotnik".
Wreszcie pod koniec października 1991 r. GSR przyjął propozycję swojego byłego członka, Roberta Dymkowskiego, i podjął się redagowania "TYGODNIKA ANTYRZĄDOWEGO", pomimo sprzeciwu emisariuszki LIT (CI) i wątpliwości współpracującego z nami Ludwika Hassa.
Okres ekspansji "Tygodnika Antyrządowego" nałożył się na wielkie protesty robotnicze lat 1992-1993 i pozwolił GSR wyjść z szerszą inicjatywą polityczną - koalicji "Na lewo od PPS", na bazie której wkrótce powołana została GRUPA INICJATYWNA PARTII ROBOTNICZEJ. Koalicja została utrzymana - do tego celu służył "Magazyn Antyrządowy". Zarówno koalicja, jak i GIPR miały charakter otwarty, kierownictwem GIPR, zgodnie z przyjętymi tymczasowymi zasadami statutowymi, był GSR-owski trzon grupy warszawskiej plus jedyna w grupie trockistka, Elżbieta Jezierska z LIT (CI). Pozostałe formacje trockistowskie przyjęły GIPR wrogo, z mety i a priori oskarżając nas o nacjonalizm i stalinizm.
Wkrótce do GIPR zaczęły wchodzić całe oddziały ZKP "Proletariat", mimo przeciwdziałania pro-SLD-owskiej części kierownictwa w Dąbrowie Górniczej i w Warszawie, oraz poszczególni członkowie ZKP "Proletariat", w tym młody wiceprzewodniczący - Robert Bokacki oraz Jerzy Łazarz. To oczywiście był błąd, który trudno było naprawić, a jednak pojawiła się szansa pozytywnego rozwiązania narastającego konfliktu z ZKP "Proletariat". Tą szansą była ekspansja na Stowarzyszenie Marksistów Polskich i porozumienie z przewodniczącym katowickiego oddziału SMP, byłym liderem "Forum katowickiego", Wsiewołodem Wołczewem. W wyniku tego porozumienia kolejne organizacje ZKP "Proletariat" zaczęły przechodzić do GIPR. Pierwsza w wyniku tego porozumienia przeszła organizacja gliwicka z doktorem Mieczysławem Baranem na czele. Wcześniej do GIPR weszła już organizacja łódzka z Jurkiem Targalskim i Stanisławem Ptakiem na czele oraz kilka mniejszych oddziałów. Kilkanaście zostało objętych kolportażem "T.A.". Napływały dobrowolne składki i wpłaty od kolporterów. Pozostała część nakładu, w miarę możliwości rozprowadzana była na strajkach i manifestacjach. Do organizacji zapisywali się również związkowcy z konkurencyjnych centrali i różnych związków zawodowych. Nawiązano ścisłą współpracę z kierownictwem Wolnego Związku Zawodowego "Sierpień '80" i oddolnie z robotnikami nie zawsze należącymi do organizacji związkowych.
Plan był przejrzysty i prosty zarazem. Centralizm demokratyczny obowiązywał z pewnymi tymczasowymi zastrzeżeniami, które całą władzę wykonawczą oddawały grupie warszawskiej (grupa warszawska zbierała się codziennie na ul. Hożej 29/31, pozostałe organizacje miały autonomię na swoim terenie, objęte były kolportażem "Tygodnika Antyrządowego" i "Magazynu Antyrządowego". Ich głównym celem, ze względu na podeszły wiek członków, było zapewnienie odpowiednich środków do samodzielnego politycznego istnienia pism GIPR, które cieszyły się wielkim powodzeniem wśród, nie ma co ukrywać, mocno podstarzałych towarzyszy, byłych członków KPP i PPR, którzy pod koniec życia chcieli otwarcie afiszować się ze swoim nieco zakurzonym i zapomnianym już komunizmem, i zerwać radykalnie i raz na zawsze z PZPR i SdRP/SLD. Współpraca z nami była tego gwarancją.
Na arenie międzynarodowej GIPR związany był z drugą co do wielkości tendencją trockistowską. Porozumienie zakładało jednak pełną niezależność, oparte było bowiem na wspólnie aktualizowanych, GSR-owskich zasadach programowych. Samodzielność finansowa była dodatkową gwarancją. Plan był bez zarzutu. Padł wraz z niespodziewaną śmiercią Wsiewołoda Wołczewa, który po dwumiesięcznym pobycie w szpitalu zmarł 1 czerwca 1993 r. Na jego pogrzebie byli obecni liderzy GIPR i emisariuszka LIT (CI), która zaintonowała "Międzynarodówkę", grała orkiestra górnicza z Kopalni "Wujek".
Jego zastępcy i następcy nie mieli już jego autorytetu, odwagi i zdecydowania, podwinęli zatem ogon pod siebie. W tej sytuacji mieliśmy już tylko jedną szansę, zasoby finansowe kurczyły bowiem się gwałtownie, gdyż Robert Dymkowski przeliczył się z własnymi możliwościami. Ponadto "Ruch" odmówił kolportażu, "Kolporter" z niego się wycofał, służba bezpieczeństwa prowadziła intensywną obserwację i działania destrukcyjne, oczywiście monitorowane były rozmowy z Wsiewołodem Wołczewem, a następnie z Mieczysławem Baranem, na każdym kroku piętrzyły się trudności, pomoc LIT (CI) była symboliczna.
Trzeba było zaryzykować i powołać Komunistyczną Partię Polski. Zabrakło zdecydowania. Wciąż jeszcze liczyliśmy na wejście do GIPR innych grup trockistowskich, te jednak na każdym kroku potwierdzały swą wrogość do..."filostalinowców". Trzeba było jednak iść dalej. Uznaliśmy jednak, że mamy zbyt wątłe kadry, by mierzyć się z tragiczną przecież historią KPP i ruchu komunistycznego.
DZIŚ DO PRZERWANEJ PRACY NAD ODBUDOWĄ KOMUNISTYCZNEJ PARTII POLSKI WRACAMY, reanimując w przeddzień 1 MAJA - KLUB IM. RÓŻY LUKSEMBURG.

autor: BB, data nadania: 2009-04-27 18:41:39, suma postów tego autora: 4605

.

Ja Was Włodku i Ewo nawet osobiścię lubię, więc nie ma co się tak mocno naburmuszać i mnie opluwać. Weźcie "na luz" :). I pozdrawiam. Szczerze.

autor: Roux, data nadania: 2009-04-27 23:27:11, suma postów tego autora: 180

Dodaj komentarz