artykuł, oby więcej takich.
normalny klient powinien ją olać...
Autor stawia jednak tezę, że sondażownie nie tylko wychodzą naprzeciw "specyficznemu" zapotrzebowaniu klienta, ale także pomagają kreować rzeczywistość. Można i tak - stosując myślenie spiskowe. Na dłuższą metę to jednak obciach dla prestiżowych firm zajmujących się badaniami opinii publicznej. I podcinanie gałęzi. Normalny klient zrezygnuje z ich usług. Stąd te zabezpieczenia, o których zresztą Autor wspomina. Ja nie potwierdziłabym badania, w którym nie uczestniczyłam. Za uczciwa jestem. Dlaczego więc Augustyniak dziwi się nierzetelności badań, skoro sam do tego rękę przykłada?
Natomiast nieujmowanie pewnych obiektów badań też można wytłumaczyć. Ale nie będę się wychylać, bo mnie znowu politbiuro od "oślizłych żmij" wyzwie...
.
ale przecież wszyscy o tym dobrze od dawna wiemy.
Nie mam zamiaru Hyjdlo nikogo wyzywac, ale tez i siebie nie pozwole. Owszem potwierdzalem takie ankiety, calkowicie komercyjne. Ankiety komercyjne to 99% ankiet i one tez sa nieprawdziwe. Ta ktora potwierdzalem, byla odpowiedzia na pytanie typu: czy wolisz uzywac proszek do prania czy paste do zebow? Czy wolisz ogladac radio czy sluchac telewizji? Szczerze powiem, ze wynik takiej ankiety jest mi kompletnie obojetny. Ze to popsuje plan marketingowy producentowi proszku do prania czy pasty do butow? Zwisa mi to kalafiorkiem. Powiem wiecej kiedys na ulicy podpisalem sie dziwczynie zbierajacej podpisy poparcia na jakis AWS czy cos podobnego. Nie miao to znaczenia, bo dziewczyna na tym po prostu zarabiala i jak mi sama wyznala miala 1 zl od podpisu. I co? Czy to godne potepienia? Ona nie miala pracy, a mnie nic nie kosztowalo, by mogla sobie tego zeta zarobic.
Ale niepotrzebnie szanowna Redakcja dała zdjęcie autora;)
Moja dziewczyna zerka mi przez ramię i zachwyca się tym ,,ciachem''...:(
cze politbiuro!!!
świetny tekst, szkoda tylko , że czytany przez zapalenców.
pewnie "opiniotwórcze"media nie puściły by nawet kawałka.
drogi Jarku w dniu naszego robotniczego święta życze Ci
dalszego obiektywizmu który bije z Twoich tekstów, oraz aby Twój duch walki z każdym dniem rósł w siłę.
Z robotniczym pozdrowieniem
Tow. Norbi ( Częstochowa GPR )
jest o wiele przystojniejszy od AlFaCeta...
.
Dzieki za uznanie. A widziales Towarzyszu swoja fotke w TR z ostatniego demo w Warszawie? Mowilem, ze to zalatwie :). No to masz :) Groznie tam wygladasz :) jakbym byl Tuskiem to juz bym sie pakowal.
A co do opiniotworczych mediow, to zobaczymy. Na razie toruje sobie droge do jednego z takich, przynajmniej wysokonakladowych mediow, polityczną satyrą. Ale sprobujemy tez cos na powaznie. Trzeba sie rozpychac lokciami i niesc plomien rewolucji:). Pozdrowienia dla robotniczej Czestochowy!
A w ogole to z okazji robotniczego swieta pozdrawiam wszystkich braci w wierze. Niezaleznie czy sa w MS-ach, PPS-ach, ATTAC-ach czy wsrod anarchistow etc. Jesli mam jakies uprzedzenia to tylko do niektorych ludzi (np. pk za zdrade i podlosc:), ale do zadnych organizacji na lewicy.
... jakos niefortunnie zawarlismy znajomosc na tym portalu... to z okazji swieta pracy ja wyciagam reke na zgode, bez aneksji, kontrybucji i zbednych wyjasnien :)
"sondażownie" manipulują wynikami. Wystarczy pamiętać, kto jest zleceniodawcą takich badań. Z reguły, są to partie polityczne i media. Ścisłe związki pomiędzy nimi są bardzo czytelne. Interesy również. Media odwołują się wyrażnie do mentalności "Polaka-cwaniaka", dla którego "zmarnowanie" głosu w postaci oddania go na partię, która przegra, jest straszliwą zbrodnią. "Polak-cwaniak" głosuje tylko na zwycięzcę. Straciłby do siebie resztki szacunku, gdyby okazało się, że podjął decyzję w zgodzie z sumieniem i przegrał. Bo "Polak-cwaniak" sumienia nie posiada. Ma za to kalkulator we łbie i bez przerwy liczy. Jednym razem "oszczędności" na dużej zgrzewce musztardy sarepskiej -bo jest akurat 6 groszowa promocja w hipermarkecie, a drugim razem swój głos w wyborach. I za każdym razem musi wyjść "na swoje". Setki razy rozmawiałem o tym z ludżmi i z reguły słyszałem, że "..no, właściwie to zagłosowałbym na taką PPP, ale przecież oni i tak umoczą.."
I co zrobisz, Rysiu ? - pytam potencjalnego wyborcę. "..albo nie pójdę w ogóle, albo ostatecznie dam krzyżyk PiSiorkom.."
"W końcu, oni też mają jakiś program socjalny.." - przekonuje sam siebie Rysio, zadowolony z własnej pomysłowości i dyplomatycznego rozwiązania problemu...
I na takiej właśnie postawie bazują media i sondażownie.
Zagrałam 2 partyjki scrabble, zaglądam, chciałam se z politbiurem pogadać - Durango znikł...
To jak z tymi ankietami? Niby są, a ich nie ma?
Niepoważne to trochę, tym bardziej kiedy się od kogoś wymaga, by go widziano, słyszano, w rankingach ujmowano...
A chciałam Augustyniaka... a nieważne...
.
ja mialem akurat komiczny przypadek z tymi "sondazami",w 2005 albo 2006 siedzialem sobie w knajpie na obrzezu dzielnicy gralem w domino popijajc rakije z sasiadami kiedy slysze jakas awanture po angielsku w poblizu.wzialem "podlozkowca" i polazlem zobaczyc co sie tam dzieje.przed naszym punktem kontrolnym stalo 7 zoldakow angielskich jeden jakis cywil w kamizelce kuloodpornej i jeden nasz.cywil i porucznik z dzemojadow darli sie na siebie.okazalo sie ze ten porucznik tlumaczyl cywilowi ze oni maja zakaz wchodzenia do tej dzielnicy i nie pojda tam.cywil sie darl ze musza poniewaz ma ta czesc basry w planach.chlopaki z milicji pija herbate i sie smieja.jeden mnie zauwazyl i mowi"wujku pogonmy ich dra sie w czasie picia herbaty".polazlem do tego cywila i sie dopytalem o co chodzi.byl to ankieter ktory na zlecenie armii brytyjskiej robil ankiete o aprobacie obecnosci wojsk brytyjskich w iraku.goraco bylo pic mi sie chcialo to zdecydowalem ze ankieter i tlumacz moga wejsc,dalem im 2 milicjantow plemiennych zeby ktos mu lba nie urwal i polezli.pozniej tego tlumacza spotkalem na uniwersytecie i opowiadal ze jak zaczeli podliczac ta ankiete to wyszlo im ze 93% jest przeciwnych obecnosci dzemojadow.za bardzo to nie pasowalo do jakis tam ichnich zalozen to przerobili to na 75% :)))
Wszystko do czasu. Te ich "sondażowe" biznesy też pierdolną jak cały ten kapitalizm oparty na wirtualnej księgowości, wirtualnej ekonomii, wirtualnych giełdach beztowarowych, wirtualnej pracy... I BARDZO DOBRZE!
Ja zawsze wszystkie ankiety wypełniam sumiennie. Chyba nienormalna jestem, bo potem ze zbiorówkami i tak robią co chcą i moje opinie mieszczą się w śladowych procentach...
.
Niech się święci Pierwszy Maja, politbiuro!!!
Jesteś przystojniejszy, bo AlFaCet jest beznadziejny. Tylko i wyłącznie dlatego!!!
(*_*)
bo ankieterowi i tłumaczowi łbów nie urwano. Jakby urwano, byłoby około 90,90%. Mmimo że "badanie się nie odbyło, z powodu "urwania".
(*_*)
Cy "podłóżkowiec" to kałach?
.
Był maj 1987 roku. Wydawało się, że II Krajowy Zjazd Delegatów Wolnego Związku Zawodowego "Sierpień 80", podobnie jak dotychczasowa praktyka Związku, potwierdził w całej rozciągłości słuszność linii LIT CI, drugiej co do wielkości, a pierwszej pod względem liczebności międzynarodowej tendencji trockistowskiej, która parę lat temu organizowała tourne Józefa Piniora po Argentynie i Brazylii. Tym samym potwierdził również linię LIT-owskiej GIPR.
Nic zatem dziwnego, że tryufalizm GIPR i LIT CI był ze wszech miar uzasadniony, skoro nawet "W Zjeździe uczestniczyli także przedstawiciele GIPR, towarzyszyli oni delegacjom związków zawodowych z Ukrainy i Hiszpanii, związkowców ukraińskich reprezentował Badrij A. Bekauri - Przewodniczący Koordynacyjnej Rady Wolnych Związków Zawodowych Pracowników Transportu Publicznego Kijowa, a związkowców hiszpańskich reprezentowała Tania Mercader - Przewodnicząca Komitetu Strajkowego w zakładach Magneti Marelli w Barcelonie, członkini PRT (Rewolucyjnej Partii Pracujących, hiszpańskiej sekcji LIT-CI), oboje zabrali głos z trybuny Zjazdu"(relacja ze Zjazdu, "Głos Robotniczy" nr 12, lipiec-sierpień 1997, ss. 9-10). Oboje zabrali głos z trybuny Zjazdu. Ich płomienne wystąpienia przyjęte zostały jak należy. Nastrój był podniosły i bojowy, Związek szykował się do decydującej bitwy. Wkrótce "Sierpień 80" zaciekle będzie przecież walczył z rządem Jerzego Buzka, wyłonionym w wyniku zwycięstwa w wyborach w 1997 r. Akcji Wyborczej Solidarność - koalicji, na czele której stał ówczesny przewodniczący NSZZ "Solidarność" Marian Krzaklewski. O zaciekłości świadczyły hasła i okrzyki "Co za pies stworzył AWS!", skandowane podczas manifestacji "Sierpnia 80". I nic dziwnego związkowcy-robotnicy walczyli przecież o swoje - strajkowali w obronie likwidowanych kopalń i przeciwko neoliberalnej, antypracowniczej polityce rządu AWS.
Tak było przedtem i potem, i tak jest dzisiaj.
Na II Zjeżdzie w maju 1997 r. nie brakowało jednak również innych gości, w tym "owacyjnie przywitanego jednego z posłów PSL", który na Zjazd przybył wyłącznie w zastępstwie Bogdana Pęka. Można sobie zatem wyobrazić jaki entuzjazm zapanowałby wśród delegatów, gdy zjawił się Bogdan Pęk. Nie musimy zresztą sobie tego specjalnie wyobrażać mieliśmy przecież okazję widzieć to na własne oczy. Bohdan Pęk czuł się tu jak w domu, podobnie zresztą jak Andrzej Lepper i paru innych radykalnych polityków, bynajmniej nie związanych z lewicą. Wiedzieli o tym wszyscy, niektórzy to jednak bagatelizowali, przedkładając nad racjonalne argumenty "obiektywną dynamikę rewolucyjną ruchu społecznego" (wiodącą idee kilku tendencji IV Międzynarodówki).
Poza wyborem nowego przewodniczącego, którym ponownie został Daniel Podrzycki, jedyny kandydat na to stanowisko, najwięcej czasu poświęcono sprawie zbliżających się wyborów parlamentarnych. GIPR-owski sprawozdawca nie ukrywał nawet, że "Od początku, w dyskusji zaznaczyła się wyraźna przewaga zwolenników startu WZZ 'Sierpień 80' w wyborach do Parlamentu". Co prawda "nie było jednak jednomyślności co do formy uczestnictwa w wyborach, przedstawiono różne warianty, od sojuszu wyborczego, poprzez poparcie dla poszczególnych kandydatów na posłów, czy wreszcie do wystąpienia jako samodzielna siła polityczna". Ale w końcu "zdecydowanie największa grupa delegatów chciała aby Związek poparł PSL", a ściślej "frakcję Bogdana Pęka". Sprawozdawca nie wyciągał z tego żadnych wniosków, zwłaszcza pochopnych.
W interesującym nas okresie Bogdan Pęk pełnił funkcję prezesa Zarządu Wojewódzkiego Polskiego Stronnictwa Ludowego w Krakowie, a w latach 1996-1997 także prezesa Zarządu Krajowego PSL. Od 1988 do 2002 należał do Rady Naczelnej PSL. W 2003 r. wstąpił jednak już do Ligi Polskich Rodzin, zresztą na krótko. W 2005 opuścił LPR i zajął się tworzeniem nowej partii wspólnie z Zygmuntem Wrzodakiem.
Jak było i jak się dalej potoczyło opisał już Krzysztof Pilawski, następująco: "W końcu lat 90. 'Sierpień 80' poparł blokady dróg i przejść granicznych w całym kraju zorganizowane przez 'Samoobronę'. W grudniu 1998 r. wspólnie z nią i Ogólnopolskim Porozumieniem Związków Zawodowych utworzył Międzyzwiązkowy Komitet Koordynacyjny na Rzecz Zmiany Polityki Społeczno-Gospodarczej Rządu. Jego akcje popierał m.in. Związek Nauczycielstwa Polskiego i Związek Zawodowy Górników w Polsce. We wrześniu 1999 r. Komitet zorganizował w Warszawie wielotysięczną manifestację związkowców z całego kraju. Komitet sprzeciwiał się m.in. reformom dokonywanym kosztem najuboższych. Domagał się obrony miejsc pracy, interesów polskich przedsiębiorstw, narodowego transportu, górnictwa i polskiego rynku. Domagał się odejścia rządu AWS.
Równocześnie 'Sierpień 80' poparł pomysł generała Tadeusza Wileckiego budowy 'silnej formacji narodowej otwartej głównie na ludzi młodych'. W styczniu 2000 r. w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki Daniel Podrzycki (jako lider 'Sierpnia 80' - brał udział wraz Andrzejem Lepperem (Samoobrona) i Tadeuszem Wileckim (Front Polski) w tzw. zjeździe założycielskim wyborczego Bloku Ludowo-Narodowego. Daniel Podrzycki na łamach 'Kuriera Związkowego' pisał, że powinien on doprowadzić do 'odrzucenia obecnej polityki społeczno-gospodarczej i wprowadzenia nowej jakości gospodarczej, którą coraz powszechniej w Polsce i na świecie nazywa się już trzecią drogą'.
Tę nową jakość i trzecią drogę (bliską wersji Instytutu Schillera) 'Sierpień 80' próbował zrealizować wspólnie z częścią środowisk związanych z Konfederacją Polski Niepodległej i Zjednoczeniem Chrześcijańsko-Narodowym.
W maju 2001 r. związkowcy z 'Sierpnia 80' podejmowali sekretarza generalnego francuskiego Frontu Narodowego Bruno Gollnischa, który przyjechał do Polski na zaproszenie posłów koła poselskiego Alternatywa. W jego skład wchodzili 'uciekinierzy' z AWS, w tym: Janina Kraus [żona głównego doradcy 'Sierpnia 80' Gabriela Krausa], Tomasz Karwowski, Michał Janiszewski i Michał Olszewski" (Krzysztof Pilawski, "Lewica po wyborach co dalej? Polska Partia Pracy") i tak dalej.
WARTO I DZIŚ O TYM PAMIĘTAĆ, ZWŁASZCZA 1 MAJA.
Był maj 1997 roku. Wydawało się, że II Krajowy Zjazd Delegatów Wolnego Związku Zawodowego "Sierpień 80", podobnie jak dotychczasowa praktyka Związku, potwierdził w całej rozciągłości słuszność linii LIT CI, drugiej co do wielkości, a pierwszej pod względem liczebności, międzynarodowej tendencji trockistowskiej, która parę lat temu organizowała tournee Józefa Piniora po Argentynie i Brazylii. Tym samym potwierdził również linię LIT-owskiej GIPR.
Nic zatem dziwnego, że tryumfalizm GIPR i LIT CI był ze wszech miar uzasadniony, skoro nawet "W Zjeździe uczestniczyli także przedstawiciele GIPR, towarzyszyli oni delegacjom związków zawodowych z Ukrainy i Hiszpanii, związkowców ukraińskich reprezentował Badrij A. Bekauri – Przewodniczący Koordynacyjnej Rady Wolnych Związków Zawodowych Pracowników Transportu Publicznego Kijowa, a związkowców hiszpańskich reprezentowała Tania Mercader – Przewodnicząca Komitetu Strajkowego w zakładach Magneti Marelli w Barcelonie, członkini PRT (Rewolucyjnej Partii Pracujących, hiszpańskiej sekcji LIT-CI)" (relacja ze Zjazdu, "Głos Robotniczy" nr 12, lipiec-sierpień 1997, ss. 9-10).
Oboje zabrali głos z trybuny Zjazdu. Ich płomienne wystąpienia przyjęte zostały jak należy. Nastrój był podniosły i bojowy, Związek szykował się do decydującej bitwy. Wkrótce "Sierpień 80" zaciekle będzie przecież walczył z rządem Jerzego Buzka, wyłonionym w wyniku zwycięstwa w wyborach we wrześniu 1997 r. Akcji Wyborczej Solidarność – koalicji, na czele której stał ówczesny przewodniczący NSZZ "Solidarność" Marian Krzaklewski. O zaciekłości świadczyły hasła i okrzyki "Co za pies stworzył AWS!", skandowane podczas manifestacji "Sierpnia 80". I nic dziwnego; związkowcy-robotnicy walczyli przecież o swoje – strajkowali w obronie likwidowanych kopalń i przeciwko neoliberalnej, antypracowniczej polityce rządu AWS.
Tak było przedtem i potem, i tak jest dzisiaj. Związek zawsze był, jest i będzie sobą. I tylko sobą.
Na II Zjeździe w maju 1997 r. nie brakowało jednak również innych gości, w tym "owacyjnie przywitanego jednego z posłów PSL", który na Zjazd przybył wyłącznie w zastępstwie Bogdana Pęka i, sądząc z relacji GIPR, zapewne incognito. Można sobie zatem wyobrazić, jaki entuzjazm zapanowałby wśród delegatów, gdyby zjawił się sam Bogdan Pęk. Nie musimy sobie tego zresztą specjalnie wyobrażać; mieliśmy przecież okazję widzieć to na własne oczy. Bogdan Pęk czuł się tu, jak w domu, podobnie zresztą, jak Andrzej Lepper i paru innych radykalnych polityków, bynajmniej nie związanych z lewicą. Wiedzieli o tym wszyscy, niektórzy to jednak bagatelizowali, przedkładając nad racjonalne argumenty "obiektywną dynamikę rewolucyjną ruchu społecznego" (wiodącą ideę kilku tendencji IV Międzynarodówki).
Poza wyborem nowego przewodniczącego, którym ponownie został Daniel Podrzycki, jedyny kandydat na to stanowisko, najwięcej czasu poświęcono sprawie zbliżających się wyborów parlamentarnych. GIPR-owski sprawozdawca nie ukrywał nawet, że "Od początku, w dyskusji zaznaczyła się wyraźna przewaga zwolenników startu WZZ 'Sierpień 80' w wyborach do Parlamentu". Co prawda "nie było jednak jednomyślności co do formy uczestnictwa w wyborach, przedstawiono różne warianty, od sojuszu wyborczego, poprzez poparcie dla poszczególnych kandydatów na posłów, czy wreszcie do wystąpienia jako samodzielna siła polityczna". Ale w końcu "zdecydowanie największa grupa delegatów chciała aby Związek poparł PSL", a ściślej "frakcję Bogdana Pęka". Sprawozdawca nie wyciągał z tego żadnych wniosków, zwłaszcza pochopnych.
W interesującym nas okresie Bogdan Pęk pełnił funkcję prezesa Zarządu Wojewódzkiego Polskiego Stronnictwa Ludowego w Krakowie, a w latach 1996-1997 także prezesa Zarządu Krajowego PSL. Od 1988 do 2002 r. należał do Rady Naczelnej PSL. W 2003 r. wstąpił jednak do Ligi Polskich Rodzin, zresztą na krótko. W 2005 r. opuścił LPR i zajął się tworzeniem nowej partii wspólnie z Zygmuntem Wrzodakiem. Dziś B. Pęk startuje do Europarlamentu z listu Prawa i Sprawiedliwości.
Jak było i jak się dalej potoczyło opisał już następująco Krzysztof Pilawski: "W końcu lat 90. 'Sierpień 80' poparł blokady dróg i przejść granicznych w całym kraju zorganizowane przez 'Samoobronę'. W grudniu 1998 r. wspólnie z nią i Ogólnopolskim Porozumieniem Związków Zawodowych utworzył Międzyzwiązkowy Komitet Koordynacyjny na Rzecz Zmiany Polityki Społeczno-Gospodarczej Rządu. Jego akcje popierał m.in. Związek Nauczycielstwa Polskiego i Związek Zawodowy Górników w Polsce [oraz NLR i Zbigniew Marcin Kowalewski]. We wrześniu 1999 r. Komitet zorganizował w Warszawie wielotysięczną manifestację związkowców z całego kraju [którą opisała redakcja "Dalej!"]. Komitet sprzeciwiał się m.in. reformom dokonywanym kosztem najuboższych. Domagał się obrony miejsc pracy, interesów polskich przedsiębiorstw, narodowego transportu, górnictwa i polskiego rynku. Domagał się odejścia rządu AWS.
Równocześnie 'Sierpień 80' poparł pomysł generała Tadeusza Wileckiego budowy 'silnej formacji narodowej otwartej głównie na ludzi młodych'. W styczniu 2000 r., w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki, Daniel Podrzycki (jako lider 'Sierpnia 80' – brał udział wraz Andrzejem Lepperem (Samoobrona) i Tadeuszem Wileckim (Front Polski) w tzw. zjeździe założycielskim wyborczego Bloku Ludowo-Narodowego. Daniel Podrzycki, na łamach 'Kuriera Związkowego', pisał, że powinien on doprowadzić do 'odrzucenia obecnej polityki społeczno-gospodarczej i wprowadzenia nowej jakości gospodarczej, którą coraz powszechniej w Polsce i na świecie nazywa się już trzecią drogą'.
Tę nową jakość i trzecią drogę (bliską wersji Instytutu Schillera) 'Sierpień 80' próbował zrealizować wspólnie z częścią środowisk związanych z Konfederacją Polski Niepodległej i Zjednoczeniem Chrześcijańsko-Narodowym.
W maju 2001 r. związkowcy z 'Sierpnia 80' podejmowali sekretarza generalnego francuskiego Frontu Narodowego Bruno Gollnischa, który przyjechał do Polski na zaproszenie posłów koła poselskiego Alternatywa. W jego skład wchodzili 'uciekinierzy' z AWS, w tym: Janina Kraus [żona głównego doradcy 'Sierpnia 80' Gabriela Krausa], Tomasz Karwowski, Michał Janiszewski i Michał Olszewski [zapewne chodzi o Mariusza Olszewskiego]" (Krzysztof Pilawski, "Lewica po wyborach co dalej? Polska Partia Pracy") i tak dalej.
WARTO I DZIŚ O TYM PAMIĘTAĆ, ZWŁASZCZA 1 MAJA.
mam do was całkiem poważne pytanie: czy wy macie jakiś plan działania? Bo zauważyłem, że koncentrujecie się teraz na pisaniu wspomnień. Takie rzeczy robi się na (politycznej) emeryturze.
PPP - 36%, PPS-MS - 29,4%, NL -17,7%, Racja PL - 16,4%, reszta, poza Mniejszością Niemiecką - poza Sejmem
Mamy chyba trochę inną perspektywę i perspektywy. Zdajemy sobie sprawę, że według aktywnych środowisk lewicy i przyległości zwyczajnie za długo żyjemy. Już dawno przecież odesłano nas i nurt, który reprezentujemy na emeryturę polityczną. Od naszego powrotu na scenę w 2002 r. minęło już trochę czasu i... znów musieliśmy wrócić do podsumowań, które ze wspomnieniami mają niewiele wspólnego. Powyższy artykuł obejmuje okres, kiedy nie było nas na scenie politycznej. Oczywiście nawet ten artykuł od biedy można zakwalifikować do działu wspomnień. Rzecz w tym, że poprzedzał go jakże celny wpis, który zablokowali moderatorzy, dotyczący aktualnej sytuacji w Polskiej Partii Pracy. Wniosek: nie pozwalają nam zajmować się sprawami aktualnymi. Staramy się zatem ten ostracyzm polityczny ominąć. Bez gruntownych podsumowań wydaje się to raczej niemożliwe (przynajmniej z perspektywy warszawki). Ale jak łatwo zauważyć, nawet po korekcie, śpieszymy się i jesteśmy już na finiszu. Musisz zatem jeszcze trochę poczekać aż złagodzą cenzurę. My, powiedzmy to pretensjonalnie, nie możemy już czekać.
Historia lubi się powtarzać. Wraca jednak nie oryginalnym dramatem, ale farsą. To spostrzeżenie Hegla, powtórzone przez Marksa, ma swoje rozszerzenie. Można by powiedzieć, że utopie lubią się spełniać (gdy są sensowne), ale spełniają się w formach, które przypominają bardziej karykaturę niż udany projekt.
Tekst Dawida Okularczyka pt. "Kilka uwag o tożsamości w horyzoncie marksowskim-marksistowskim" (”Anthropos? Czasopismo naukowe Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach”, nr 6-7/2006) jest interesujący ze względu na fakt, że stanowi filozoficzne podsumowanie aktualnego stanu świadomości tzw. nowej radykalnej lewicy. Stanowi jej krytyczną analizę z punktu widzenia jakże istotnej dla owej formacji kwestii tożsamości, a raczej jej braku. Autor tekstu, w poszukiwaniu owej tożsamości podejmuje zasadnicze kwestie. Jego zasługą jest klarowność postawienia tematu i skupienie się na sprawach najistotniejszych.
Przede wszystkim, procesowi zaniku jasnej samoidentyfikacji ruchu robotniczego, który miał miejsce przez cały okres XX w., a szczególnie nasilił się w latach 60., nadaje filozoficzne uzasadnienie. "Dziś właśnie, pisze D. Okularczyk, obserwujemy proces (...) obumierania ostrych granic klasowych (coraz więcej kanałów przejścia), ich komplikacji i zanikania warunków ich istnienia (wraz ze sztywnym podziałem pracy). Niemniej jednak jest to wciąż nasza rzeczywistość, mimo tego, że burżuazja tak skutecznie skorumpowała świadomość (w sensie odrębności jej interesów) klasy robotniczej i w drodze negocjacji oraz ustępstw z pozycji swej hegemonii opóźnia tylko swój dziwny dla niej samej upadek - najpierw na rzecz drobnomieszczaństwa, potem - proletariatu (pracowników najemnych)".
Mamy tu zarysowane główne osoby dramatu oraz sam wątek.
Zarzucając Heglowi niekonsekwencję w stosowaniu dialektyki głównie dlatego, że ten "naturalizował zastane stosunki jako 'dobre i sprawiedliwe', apologizował status quo", Dawid Okularczyk nie zauważa jednak, że popada w podobny błąd. O ile trudno zarzucać Heglowi bezmyślną apologetykę państwa pruskiego w jego rozciągłości, tak też i u D. Okularczyka nie ma apologetyki status quo. Jest jednak u obu świadomość tendencji, która "z mocą wodospadu" ma się w tym status quo realizować.
A argument na rzecz takiej tendencji, która się przejawia (istota wszak musi się przejawiać) jest zaczerpnięty od samego Marksa: "Dopiero w zasygnalizowanym (Marks mówił raczej o tendencjach społeczeństwa kapitalistycznego niż o przyszłości, która musiała wykraczać poza ówczesne pojęcia i praktyki) projekcie możliwości przyszłego społeczeństwa, notoryczny dziś proceder wmawiania abstrakcji i interpelacji do podmiotów, ma stracić swój społeczny sens i ekonomiczną rację - nie będzie potrzeby przywoływania zaklęć tożsamości przeciw konfliktom społecznym, alienacji i żywiołowej melioracji cyklu koniunktury/dekoniunktury (burżuazyjna tożsamość podmiotów w konkurencji i rywalizacji - po hobbesowsku: 'wojnie wszystkich ze wszystkimi')."
Tożsamość wyznaczana przez konflikty społeczne będzie więc niepotrzebna w zrealizowanym "projekcie" Marksowskim, zaś już obecnie obserwujemy, jak proroctwo się wypełnia. Objawem jest właśnie zanikanie owych tożsamości (np. rozróżnienia na lewicę i prawicę - dodajmy od siebie). To co uważane było za problem, za przeszkodę, którą lewica powinna usunąć; brak, który powinna nadrobić - to wszystko zostało uznane za przejaw zdrowia i dowód na nieustanną i niestrudzoną aktywność "starego kreta". Jak pisze D. Okularczyk: "Ponawiane (...) już dziś pytanie (na razie jeszcze jest to pytanie głównie inteligenckich i drobnomieszczańskich 'elit', choć intuicyjnie wyczuwalne szerzej) o tożsamość, świadczy o pewnym kryzysie starego kapitalizmu (...)".
Kryzys przeżywa więc kapitalizm, nie lewica, tylko ta ostatnia nic o tym nie wie.
Możemy, ze swej strony, do owego obrazu realizacji marksowskiej utopii na naszych oczach dorzucić takie tego przejawy, jak lawinowy rozwój sieci zbiorowego żywienia (w postaci fast foodów), który pozwala obywatelom poświęcić się autokreacji, zamiast tracić czas przy garach. Historia powraca farsą, a portret okazuje się karykaturą...
Z owego przewidywanego przez Marksa zacierania tożsamości wynikają konsekwencje idące dalej. Bo oto, sam Marks twierdzi: "Burżuazja zdarła aureolę świętości z wszystkich zajęć [...] Lekarza, prawnika, duchownego, poetę, uczonego obróciła w swych płatnych, najemnych robotników [...]". Wynika z tego, jak 2 x 2 = 4, że wg Marksa duchowny wytwarza wartość dodatkową. Ale o tym potem, bo nowa lewica nie musi przyjmować Marksa na klęczkach.
Niemniej, filozoficzne rozważania D. Okularczyka służą celowi pragmatycznemu i nie można mu zarzucić pięknoduchostwa i abstrakcyjnych rozważań. Pisze bowiem: "Otóż liberalni ideolodzy zarzucają marksistom, że rzekomo klasy robotniczej w obiegowym sensie marksistowskim już nie ma (albo, że zanika). Tymczasem Marks właśnie mówi, iż podstawowym odniesieniem takiej kwalifikacji nie jest to, że ktoś pracuje w fabryce przy maszynie, tylko to, kto jest (tylko) właścicielem środków produkcji, a kto pracownikiem. Tak więc klasa robotnicza oczywiście istnieje, choć się zmienia. W takim układzie część inteligencji (nie tylko ta techniczna) zajmuje miejsce proletariatu, bo oni również nie są właścicielami środków produkcji (...) pełnią rolę najemnych robotników produkujących wartość dodatkową".
Jeżeli postawić znak równości pomiędzy nieposiadaniem własności środków produkcji a produkowaniem wartości dodatkowej, to nie tylko duchowni należą do klasy robotniczej, ale także królowa brytyjska.
Z drugiej strony, nie ma innych dowodów na sensowność tak szeroko rozumianego pojęcia klasy robotniczej. Co rodzi ten szkopuł, iż sam wielki marksista roszczący sobie prawo do ferowania wyroków w sprawie prawomyślności marksistowskiej, Zbigniew Marcin Kowalewski, twierdzi, że opieranie się na kategorii własności środków produkcji jest nieomylnym symptomem popadania w herezję stalinizmu.
Autor zauważa, że specyfika kapitalistycznego sposobu produkcji tyczy jednak głównie tradycyjnie rozumianych robotników: "Szczególnie dotyczyło to (potocznie pojmowanych) robotników, którzy, harując po 12-16 godzin, wykonywali ogłupiające, mechaniczne czynności, których wytwór ich własnej pracy przeciwstawiał im jako wroga, obca siła i którzy byli i są systematycznie okradani w formie przejmowania przez tzw. pracodawców (faktycznie: pracobiorców) wartości dodatkowej".
Ale dziś to przejmowanie rozszerza się na innych pracowników najemnych. Tymczasem Marks w "Kapitale" czyni rozróżnienie na robotników produkcyjnych, wytwarzających wartość dodatkową, i nieprodukcyjnych - nie wytwarzających wartości dodatkowej, choć pomagających kapitalistom nieprodukcyjnym w ich wysiłku na rzecz przejmowania wartości dodatkowej wytworzonej przez robotników produkcyjnych.
Trudno, aby to rozróżnienie nie odgrywało roli w przypadku rozszerzania pojęcia klasy robotniczej w sytuacji, gdy przyjmuje się takie rozszerzenie za uprawnione. Przypomnijmy, że inteligencja techniczna i inna jest brana pod uwagę jako pośredni wytwórca wartości dodatkowej, w kategorii robotnika łącznego.
Powszechne utożsamianie wartości dodatkowej z wartością dodaną, którą uważa się tylko za inną (burżuazyjną) nazwę tego samego zjawiska, powoduje, że teza o wytwarzaniu wartości dodatkowej przez wszystkich ludzi utrzymujących się z pracy najemnej jest przyjmowana ze zrozumiałym entuzjazmem przez pozbawioną tożsamości lewicę.
Tymczasem, nie należy zapominać - o co łatwo w euforii tak łatwego rozszerzenia pojęcia klasy robotniczej - że stosunek najemności powinien odnosić się do stosunku robotnik (pracownik najemny)-kapitalista. Jeżeli ktoś nie jest pracownikiem najemnym bezpośrednio zatrudnionym przez kapitalistę, to wypada z tego stosunku. Jeśli upieramy się przy tezie, że, np. pracownik naukowy uniwersytetu jest jednak robotnikiem (pracownikiem najemnym) wytwarzającym wartość dodatkową, to nie ma też powodu, by wykluczać z tego grona wspomnianej wyżej królowej brytyjskiej, która otrzymuje uposażenie od rządu.
Szkopuł tkwi w tym, że w kwestii produkcyjności lub nie pracy ważna jest pozycja kapitalisty, a nie najętego przezeń robotnika (pracownika). Marks dzieli bowiem kapitalistów na produkcyjnych i nieprodukcyjnych. Robotnicy są produkcyjni tylko wtedy, kiedy pracują dla kapitalisty produkcyjnego. Oto, jak Marks sam o tym pisze: "Zakładamy, że ów agent kupna i sprzedaży jest człowiekiem sprzedającym swoją pracę. (...) Pracuje jak inni, lecz treść jego pracy nie tworzy ani wartości, ani produktu. On sam należy do faux frais [nieprodukcyjnych, lecz niezbędnych kosztów] produkcji. (...) Załóżmy, że człowiek ten jest po prostu robotnikiem najemnym, niechby nawet lepiej płatnym. Niezależnie jednak od wysokości otrzymywanego przezeń wynagrodzenia, jako robotnik najemny pracuje on przez pewną część swego czasu za darmo. Być może, iż otrzymuje dziennie wartość produktu ośmiu godzin pracy, pracuje zaś przez dziesięć godzin. Dwie godziny wykonywanej przez niego pracy dodatkowej tak samo nie wytwarzają wartości, jak i osiem godzin jego pracy niezbędnej, mimo że na skutek tych ośmiu godzin pracy niezbędnej otrzymuje on część produktu społecznego. Po pierwsze, teraz jak i przedtem, jeśli rozpatrywać rzecz w skali społecznej, siłę roboczą zużywa się w ciągu dziesięciu godzin tylko na tę funkcję cyrkulacji. Nie można jej zastosować do niczego innego, nie można jej zastosować do pracy produkcyjnej. Po drugie, społeczeństwo nie opłaca owych dwóch godzin pracy dodatkowej, chociaż zostały one wydatkowane przez osobę pracującą w ciągu tego czasu. Społeczeństwu nie przynosi to ani dodatkowego produktu, ani też dodatkowej wartości." (MED, Warszawa 1977, t. 24, ss. 163-164)
Trzeba przyznać autorowi omawianego artykułu, że jego analiza kryzysu tożsamości nie apologetyzuje status quo w tym samym stopniu, w jakim nie popełniał tego błędu Hegel. Dawid Okularczyk, za Marksem, zdaje sobie sprawę z tego, że: "dopiero (...) we wspólnocie staje się możliwa wolność osobista". Bez spełnienia tego warunku historia odbija się czkawką, a portret staje się karykaturą. Niemniej kusi go obraz oswojonego i swojskiego procesu, którego wynik jest intelektualnie przejrzany i oczekiwany: "Postulaty Manifestu komunistycznego, poprzez walkę i ustępstwa, zostały w poważnym stopniu zrealizowane w ramach samego kapitalizmu, przyczyniając się jednocześnie do jego zmiany i rozkładu".
Samorefleksja autora okazuje się więc jedynie samorefleksją radykalnej warstwy drobnomieszczańskiej, której interesy materialne reprezentuje, dopominając się o uznanie inteligencji za producenta wartości dodatkowej.
Autor zauważa jednocześnie, że "nie możemy sobie pozwolić na takie dziecinne bałwochwalstwo naszych cudownych czasów. (...) 'wielostronne urządzenia' mogą się przyczynić z kolei do (przynajmniej poczucia) nowej atomizacji - 'monadyzacji' oraz całkowitej obojętności (analogicznej do Hindustanu Marksa, tyle że na innym poziomie jakościowym)".
Bez spełnienia warunku Marksa (wspólnoty) takie czarne scenariusze są realne, czyniąc z utopii antyutopię. Niemniej drobnomieszczaństwo nosi w sobie tendencje indywidualistyczne, przeciwnie do "potocznie rozumianej" klasy robotniczej.
tak podlozkowiec to kalach.emeryt juz ale go bardzo lubie dostalem na 12 urodziny:))
moge ci poslac jego fotke :))