W Polksce miałaby miejsce jeszcze jedna zaleta: po likwidacji zasiłku dla bezrobotnych i związanego z tym ubezpieczeniem rzesza zatrudnionych na czarno zostałaby ujawniona przez pracodawców na czym zyskałby budżet i ZUS.
i co najważniejsze pozytywnie zweryfikowana w Argentynie i
Holandii, ale KTO w Polsce ją podejmie ?
Przytaczając przykład działań rządu USA w czasach Wielkiego Kryzysu, autor nie dopowiedział że ich ostatecznym rezultatem pod koniec lat 30tych było podobne bezrobocie co na ich początku.
Państwo nie jest w stanie stworzyć produktywnych netto miejsc pracy. Owszem, państwowe firmy produkują często potrzebne rzeczy, ale mniej efektywnie niż wolny rynek. Każde miejsce pracy stworzone przez państwo jest więc konsumpcją netto kosztem reszty gospodarki, utrzymywaną albo za pieniądze podatników albo konsumentów (wyższe ceny).
wszyscy postulujacy pelne zatrudnienie opieraja sie na idei homo faber, ktora mozna by jednak powoli zaczac odstawiac do lamusa. Znam sporo osob u ktorych, wrecz przeciwnie, to praca zostawila blizny na cale zycie- i mogac nie robic niczego konstruktywnego byliby zdecydowanie szczesliwsi.
Czy nie lepszy bylby jednak Minimalny Dochod Gwarantowany bez koniecznosci niepotrzebnych inwestycji umozliwiajacych tworzenie pustych miejsc pracy? Wraz z postepem technologii z tym problemem bedziemy musieli sie tak czy siak zmierzyc...
Ale nawet ta recepta jest lepsza niz status quo- jezeli panstwo zasponsoruje place dla pracownikow NGO'sow, to z przyjemnoscia przyjme z 2-3 setki nowych pracownikow:) Codziennie beda robic pikiety i blokady w ramach obowiazkow sluzbowych haha;P
bez zlikwidowania "produkcji" "pustych pieniędzy" przez banki poprzez system rezerw cząstkowych, nie przyniesie bardzo dużo korzyści.
Chociażby ze względu na konieczność albo zwiększenia podatków, albo zwiększenia długu publicznego.
Corocznie wzrasta ilość towarów/usług dostępnych na rynku. W czasie kryzysu na ogół ta ilość spada.
By nie wystąpiła deflacja, która jest co najmniej równie niebezpieczna dla gospodarki jak inflacja, tej zwiększonej ilości towarów/usług na rynku, musi towarzyszyć zwiększona ilość pieniędzy w obiegu.
Dotychczas tą zwiększoną ilość pieniędzy dostarczają banki pożyczając na procent pieniądze, których nie mają. Biorą je "z powietrza".
Wystarczy zatem, aby ilość pieniędzy potrzebną do dostosowania do wzrastającej/zmniejszającej się ilości towarów/usług na rynku, wprowadzało do obiegu państwo poprzez zwiększanie/zmniejszanie deficytu budżetowego.
Finansując go w sposób używany dotychczas przez banki.
Idea Homo Faber i kult PKB są chore, wzrost PKB i pełne zatrudnienie nie prowadzą do wzrostu JAKOŚCI życia
Dlaczego deflacja jest równie zła co inflacja. W historii znane są długie okresy deflacyjne połączone z dużym wzrostem gospodarczym. Po prostu towary taniały, a więc za tą samą kwotę mogliśmy kupić ich więcej, co nakręcało popyt.
To M. Friedman chciał, aby pod kontrolą państwa podaż pieniądza zwiększała się rocznie o 5%. Pomysł ten stoi w sprzeczności z jego wolnorynkowym wizerunkiem.
Najwyższy czas skończyć z XIX-wiecznym postulatem prawa do pracy. Zamiast tego - MINIMALNY DOCHÓD GWARANTOWANY.
Dla wielu ludzi praca jest istnym przekleństwem, wypacza mentalnie i moralnie, źle się w niej czują zatruwając życie sobie i otoczeniu. Z myślą o nich winien być wprowadzony MDG. By jednak ci, którzy nie mogą obyć się bez pracy (tj. robienia kariery, awansów, pięcia się w górę i tego całego g.wna) mogli wciąż czuć się lepszymi, winni zarabiać sporo więcej niż ów MDG. Wtedy wszyscy byliby szczęśliwi.
"Dziwaczne szaleństwo ogarnęło klasę robotniczą krajów o rozwiniętej cywilizacji kapitalistycznej. To szaleństwo pociąga za sobą osobiste i społeczne niedole, torturujące od dwóch wieków zmęczoną ludzkość. Tym szaleństwem jest miłość do pracy, wściekła namiętność pracy aż do wyczerpania sił witalnych osobnika i jego potomstwa. Zamiast przeciwstawić się temu zboczeniu umysłowemu, kapłani, ekonomiści i moraliści uczynili z pracy przedmiot najwyższego kultu. Ślepi i ograniczeni ludzie pragnęli okazać się mądrzejsi od swego Boga; słabi i godni pogardy ludzie zapragnęli zrehabilitować to, co ich Bóg potępił. Ja, który nie jestem ani wyznawcą religii chrześcijańskiej, ani ekonomistą, ani moralistą, apeluję od ich sądu do sądu ich Boga; protestuję przeciwko ich religijnej, ekonomicznej czy wolnomyślnej moralności i powołuję się na straszne skutki pracy w społeczeństwie kapitalistycznym. Praca w społeczeństwie kapitalistycznym jest przyczyną niedorozwoju umysłowego i fizycznego. Porównajcie konia pełnej krwi ze stajen Rothschilda, obrządzanego przez czeladź dworską, z ciężkim bydlęciem z farmy normandzkiej, które uprawia ziemię, taszczy nawóz i zwozi zboże do stodoły. Przypatrzcie się szlachetnemu dzikusowi, którego misjonarze handlu i handlarze religii jeszcze nie zdeprawowali chrześcijaństwem, syfilisem i dogmatem pracy, a potem zwróćcie uwagę na naszego nieszczęsnego sługę maszyny.
(...) Gdy klasa robotnicza wyrwie ze swego serca namiętność do pracy i powstanie w całej swej potędze, to nie po to, aby ogłosić Prawa człowieka, które są w rzeczywistości prawami eksploatacji kapitalistycznej, nie po to, by ogłosić Prawo do pracy, będące w rzeczywistości prawem do nędzy, lecz po to, by ukuć żelazne prawo, zakazujące ludziom pracować dłużej niż trzy godziny na dobę. I wtedy stara ziemia zadrży z radości i poczuje budzące się w niej nowe Życie... Ale jak żądać od proletariatu, zdeprawowanego moralnością kapitalistyczną, takiej męskiej decyzji... Na wzór Chrystusa, uosabiającego niedolę starożytnych niewolników, proletariat żmudnie wspina się od wieku na Golgotę nędzy. Od stu lat przymusowa praca łamie jego kości, torturuje ciało, niszczy nerwy. Od stu lat głód tarmosi jego wnętrzności i powoduje halucynacje".
Paul Lafargue, Prawo do lenistwa
Prawo do lenistwa (negatywne) mamy od dawna, od czasów likwidacji niewolnictwa. MDG to prawo do pasożytowania (pozytywne), czyli prawo do darmowego dostępu do dóbr wypracowanych przez innych.
powinien być elementem systemu socjalnego, jako "miękkie lądowanie" dla ludzi wypychanych z rynku pracy. Lewica powinna też dążyć do humanizacji pracy i skrócenia jej czasu, aby można było się zająć aktywnością pozazawodową. Natomiast czymś zupełnie innym - szkodliwym - jest propagowanie wizji, w której ktoś, komu się nie chce pracować, miałby być przez społeczeństwo utrzymywany. Jest to niesprawiedliwe wobec pracujących. Poza tym powstaje pytanie, jakie zachowania miałyby być finansowane przez MDG. Bo ja się mogę zastanowić nad zrzutką na kogoś, kto np. będzie uprawiał ogródek lub urządzał wycieczki krajoznawcze, natomiast nie mam zamiaru finansować kogoś, kto będzie zamiast pracy imprezował albo oglądał pornole. I proszę mi nie mówić, że to nie jest sprawa państwa czy społeczeństwa, jak ktoś spędza swój czas - jeśli państwo lub społeczeństwo nie ma prawa się w to wtrącać, to nie ma też obowiązku finansować delikwentowi czegokolwiek w sytuacji, gdy jemu się pracować NIE CHCE.
Bury- też uwielbiam ten tekst Lafargue'a
Durango- oczywiście masz rację, jest jednak jedno ale
Jak sprawdzisz czy ktoś przeznacza swój MDG na wycieczki krajoznawcze i czy podczas tych wycieczek nie balanguje i nie ogląda pornoli?
Musiałbyś go cały czas inwigilowac, co jest mało etyczne i raczej niewykonalne
Życzę ci szczerze byś znalazł sposób jak bez ciągłej kontroli sprawdzic czy dana osoba przeznacza swój MDG prawidłowo, są też oczywiście takie problemy- co to znaczy wydawac prawidłowo, czy Playboy jest pornografią, czy butelka piwa po cięzkiej wycieczce krajoznaczej jest uprawniona czy nie... itd
Oczywiscie sam w sobie wzrost PKB nie podnosi jakosci zycia. Ale znasz jakikolwiek przyklad, kiedy w dluzszej perspektywie doszlo do wzrostu jakosci zycia BEZ wzrostu PKB?
"Nie chcę być kontrowersyjny", ale myślę że nietrudno - zwłaszcza w dzisiejszej turbokapitalistycznej rzeczywistości - byłoby znaleźć takich, dla których tytuł artykułu może nasuwać pewne analogie z opowiadaniem Tadeusza Borowskiego pt. Proszę państwa do gazu.
może po prostu zamiast owej kontroli i inwigilacji traktować MDG jako przejściowy sposób zabezpieczenia bytu ludziom, którzy wypadli z rynku pracy - coś w rodzaju bardziej powszechnego i mniej uwłaczającego zasiłku dla bezrobotnych - nie zas jako system promowania cwaniactwa i życia na koszt innych.
żeby to, że ktoś MUSI być zatrudniony, bo państwo ma obowiązek mu tę pracę zapewnić, nie wywarło wpływu na jakość tej pracy (summa summarum, nie mówię o jednostkach).
Wolałabym, żeby ktoś utrzymywany dzięki MDG będzie oglądał pornole (a drugi, w tym samym czasie, uprawiał ogródek), niż to, że pójdę do szewca, który zamiast oglądać pornola, zreperuje mi buty tak, że po tygodniu się rozlecą.
a ja wolę, żeby ktoś opłacany z budżetu zamiast oglądania pornoli pomalował ławki w parku, zalał betonem dziury w chodniku, posprzątał plac zabaw z rozbitych flaszek, pomógł w kuchni w hospicjum, zrobił zakupy przewlekle chorym itd. Jest całkiem sporo czynności, do których nie trzeba niemal żadnych kompetencji, więc Twoje obawy o jakość usług szewskich są chyba nieco przesadzone.
A jeśli ów ktoś nie zechciałby pozbierać tych flaszek, to co? Należałoby pozbawić go MDG?
Wydaje mi się, że idea MDG jest czymś zupełnie innym niż czynienie z ludzi niewolników państwa.
Przecież nie chodzi o to aby w ramach tego planu szewc udawał
aptekarza, a aptekarz lekarza - to oczywiste, że chodzi o wykonywanie najprostszych, społecznie potrzebnych prac, np.porządkowych czy opiekuńczych.
Pan Durango 95 ma tu rację.
no więc właśnie na tym polega problem z MDG, że ktoś chciałby żyć na koszt państwa, a jednocześnie mieć to państwo w d... Dlatego też uważam, że lewica powinna przede wszystkim zapewniać ludziom pracę i dbać, by ta praca nie była harówką, a "prawo do lenistwa" ograniczyć do osób czy społeczności, które faktycznie wypadły z rynku pracy (np. wskutek zmian technologicznych), a ich powrót tamże byłby bardziej kosztowny niż przyznanie im zasiłku bezterminowego. Pytanie tylko, dlaczego państwo płacąc tym ludziom nie ma prawa od nich niczego wymagać. Myślę sobie, że kilka godzin społecznie użytecznej, choć niekoniecznie produktywnej pracy tygodniowo to nie jest ani niewolnictwo wobec państwa, ani też wielka ujma na honorze. A jeśli ktoś jest tak bardzo wrażliwy, to chyba MDG nie będzie wmuszane nikomu na siłę, zawsze można zrezygnować i kultywować swoją wolność i godność na własny rachunek.
myślę, że bardziej realne jest dążenie do czegoś w rodzaju powszechnych "robót publicznych", niż do MDG. Bo jest to łatwiejsze do zaakceptowania społecznie i mentalnie, i nie ma się poczucia "marnotrawienia środków".
Ale idea MDG bardziej mi się podoba - tym bardziej, że nie jest powiedziane, że ktoś utrzymywany w ramach MDG nie pomoże wolontariacko zalać owe dziury w chodniku.
z Durango przy założeniu, że praca społecznie użyteczna to nie tylko sprzątanie czy opieka nad dziećmi/starszymi (nie chodzi o żadną "ujmę" tylko fakt, że funkcje te wykonywane są już w jakimś stopniu przez podmioty publiczne lub prywatne, które przecież ze swojego źródła przychodów nie zrezygnują), ale też np. działalność samokształceniowa czy udokumentowana w jakiś poważniejszy sposób praca twórcza. Z jednej strony chora jest sytuacja, w której np. ktoś poświęcający znacznie więcej niż 8 godzin dziennie np. pasji poznawania lokalnej przyrody czy zabytków, przekładom ze starocierkiewnosłowiańskiego albo rzeźbie ludowej jest (o ile nie sprzedaje wytworów swojej pracy na rynku, albo nawet to robi, ale nie na skalę zapewniającą utrzymanie) z punktu widzenia statystyki, prawa itp. leniem i nierobem, a przykład aktywności i zaradności stanowić mieliby pracownicy agencji reklamowych (czyli twórcy tego chłamu zamulającego nasze otoczenie i zachwalającego zakup plastikowego śmiecia) albo lepiej doradcy podatkowi (czyli ludzie wyszkoleni w doradzaniu jak umniejszać dochody skarbu państwa, w dodatku wykształceni często za publiczne pieniądze na państwowych uczelniach), z drugiej - zgadzam się, że należy bezwzględnie nie dopuszczać do sytuacji, w której ktoś będzie przez dłuższy niż to jest konieczne brał publiczne pieniądze właściwie nie wiadomo na co. Da się to jednak rozwiązać i to bez przymusowego zaganiania ludzi do pracy niezgodnej z ich predyspozycjami, kwalifikacjami czy lokalnymi uwarunkowaniami: delikwent przedstawia projekt tego, czym chce się w czasie "bez-pracy" zajmować, przedstawia jego zarys i uzasadnienie społecznej użyteczności a po każdym okresie rozliczeniowym pokazuje efekty swojej pracy i rozlicza się z wydatków (schemat jak przy większości stypendiów czy funduszy unijnych, tylko bez wkładu własnego na wstępie). Dobrym pomysłem wydaje mi się zaproponowana przez autora tekstu o MDG w 43 "Obywatelu" karta płatnicza rejestrująca wydatki z kwoty MDG. Oczywiście w praktyce najlepiej byłoby, żeby rejestracji podlegały wydatki np. z kwoty miesięcznej do jakiegoś procentowego progu, tak by nie wnikać dajmy na to w wydatki spożywcze czy na prasę i uniknąć w ten sposób nadużyć inwigilacji i manipulacji (np. dyskryminowania konsumentów jakiegoś produktu czy czytelników jakiegoś periodyku, jeśli delikwent wydał na niego kilka czy kilkanaście zł. miesięcznie). Jednak jeśli np. człowiek w wieku np. 45 lat i wykształceniu podstawowym wyrzucony z pracy i bez szans na jej trwałe zdobycie stwierdzi (i sensownie udokumentuje) zamiar dokształcenia się (w trybie dla dorosłych rzecz jasna) nie widzę nic złego w tym, aby państwo finansowało mu naukę i przynajmniej częściowe utrzymanie (zapewniające dojazd do szkoły, koszty korzystania z urządzeń i dodatkowych usług w bibliotece itd.), w jej trakcie do etapu zawodowego, średniego pomaturalnego albo nawet wyższego - o ile semestr po semestrze będzie można udokumentować przebieg nauki i ew. jakieś jej praktyczne efekty (np. dokształcanie dzieci sąsiadów). Wbrew pozorom wydaje mi się to bardziej racjonalnym ekonomicznie i społecznie rozwiązaniem niż tworzenie dla takiego człowieka i kilkunastu jemu podobnych fikcyjnych miejsc pracy tam, gdzie by się to nikomu nie opłacało (a wiec byłoby nawet dla budżetu kosztowniejsze niż MDG), albo przymusowe przenosiny do innego zakątka kraju (bo - nie oszukujmy się - do jednego z tych alternatyw sprowadzałoby się w praktyce proponowane przez autora "pełne zatrudnienie").
Przewiduję, że w naszych warunkach świadczenia w rodzaju MDG (niekoniecznie dosłownie tak nazwane) będą miały coraz większe znaczenie. Wynika to ze struktury naszej gospodarki, gdzie znaczny jest udział koncernów, które na komendę swoich central bez mrugnięcia okiem przeprowadzą redukcje etatów (bo pracownicy "niekodeksowi" już zaczynają iść pod nóż, tj. nieprzedłużanie umów), zwł. na stanowiskach konsultantów, referentów, młodszych pomocników działu obsługi itp. (wymagających niewielkiego zakresu praktycznych umiejętności i w sytuacji spadku wielkości popytu po prostu przedsiębiorstwom na taką skalę niepotrzebnych, a niekoniecznie zdolnych do przekwalifikowania/"przebranżawiania" się w bardzo krótkim czasie), a gros krajowej drobnej i średniej przedsiębiorczości to (jak przytomnie zauważył Bugaj w jakiejś ubiegłorocznej dyskusji z mieszczańskim bufonem Bliklem) podwykonawcy lub pośrednicy dla likwidowanych lub redukowanych zakładów. Nie oznacza to rzecz jasna, że nie należy bronić tylu miejsc pracy, ile się da, ale bez mrzonek o pełnym zatrudnieniu - tego w takim zakresie, jaki proponuje autor, nie wywalczyłby nawet najbardziej socjalny/gospodarczo patriotyczny rząd, a co dopiero sprawujący tymczasowy nadzór administracyjny ("nie, my nie rządzimy" - kopyrajt poseł Nitras w starciu z Guzem a propos pomostówek jesienią ub. roku) PO-lscy kompradorzy kapitału z Wysp Bahama zapewne.
"roboty publicznie" jako cel sam w sobie może być niesamowitym marnotrawstwem sił, środków, pieniędzy, czasu, energii i ośmieszenia walki z bezrobociem, nie mówiąc już o upiornej biurokratyzacji. Natomiast ew. rozliczanie się z kwot wypłaconych w ramach MDG na użytek kogoś szkolącego się w ochotniczej konserwacji zabytków czy popularyzacji wiedzy o przyrodniczo/historycznie cennych miejscach w regionie łatwo udokumentować rekordami zakupów z - hipotetycznej - "karty MDG".
zauważmy, że ludziom praca nie jest potrzebna. Ludzie potrzebują jedzenia, ubrania, mieszkania itd. itp.
Chcieliby też wykonywać jedynie czynności sprawiające im przyjemność i w czasie, gdy odczuwają taką potrzebę, a nie w określonym arbitralnie przez inne czynniki.
Jak na razie nie ma innego sposobu zdobycia dóbr niezbędnych do życia niż wykonywanie pracy lub popełnienie w rozumieniu większości przestępstwa./co również wymaga pewnego nakładu pracy/
Co prawda obecny system gospodarczy preferuje bandytyzm i pasożytnictwo pod przykryciem "świętego prawa prywatnej własności" "ziemi" w znaczeniu używanym w ekonomii.
To prawo zostało ustalone przez ludzi i przez ludzi może być zmienione.
@kwak!
Towary/usługi należy podzielić na dwie kategorie:
1)Te niezbędne do przeżycia jak np. żywność
2)Te bez posiadania których można żyć jak np. samochód
W warunkach stałej deflacji ludzie będą się powstrzymywali od kupowania towarów/usług nie koniecznych do biologicznego przetrwania w przekonaniu, że "luksusy" kupią sobie znacznie taniej później.
Jasne, że oszczędności wyrażone w jednostkach pieniężnych będą rosły. Będzie również wzrastała ich wartość przeliczeniowa na ilość towarów/usług jakie będzie można za nie kupić.
Tylko, czy te wzrastające oszczędności będą przekładały się na wzrost inwestycji w produkcję? Kto zaryzykuje zaciągnięcie kredytu mając w perspektywie coraz mniejsze przychody, a kwota pożyczki, o ile nie wzrośnie, bo stopę procentową zastąpi deflacja, pozostanie na pułapie sprzed kilku lat?
Nowe inwestycje w produkcję towarów/usług pierwszej potrzeby też będą ograniczone, gdyż zwiększona ich podaż będzie wymuszała obniżkę cen. Już nie wspominając obniżki płac nasilające w tej sytuacji deflację.
O inflacji wiedza jest znacznie większa, więc tylko wspomnę, że podatek inflacyjny systematycznie powoduje przepływ pieniędzy od najgorzej sytuowanych, klasy średniej oraz najniższej warstwy bogatych /zamożnych/, do najbogatszych. Dla bogatych jest obojętny.
Fetyszyzowanie PKB, to zwykły zabieg propagandowy. Np. podkreśla się wielką ilość "produkowanych" w Polsce samochodów, ale nie wspomina się, że do PKB wlicza się wartość ich sprzedaży /pomińmy problem cen transferowych/, ale ok. 85% tej wartości to koszty podzespołów, głównie z zagranicy i tych zobowiązań PKB nie uwzględnia.
Proponowane przez Miltona Friedmana stałe zwiększanie ilości pieniędzy w obiegu o 5% to oczywisty absurd, gdyż raz powodowałoby to inflację, a raz deflację. Bardzo rzadko odpowiadałoby to rzeczywistemu wzrostowi ilości towarów/usług na rynku. Oczywiście nie spełniałoby też swojego zadania stabilizowania cen.
Dlatego ja proponuję oparcie się nie o PKB, ale o PKN uwzględniający zarówno wpływy pieniężne z zagranicy, jak i zobowiązania wobec niej.
oczywiście zgoda, że dzisiejsze definicje "produktywności" czy "przydatności" są idiotyczne i że często wartościowa aktywność nie jest ani szanowana, ani wynagradzana, zaś hołubi się szkodliwe jej formy. Ale tak jak szkodliwa jest aktywność pracowników agencji reklamowych, tak samo szkodliwe byłoby bezmyślne "prawo do lenistwa", polegające na konsumowaniu oferty tychże agencji reklamowych przez osoby utrzymywane z budżetu bezterminowo i bez żadnych wymagań.
robót publicznych, to myślę, że Polska jest w takim stadium zacofania cywilizacyjnego, że istnieje tu wielkie pole dla sensownej aktywności państwa w dziedzinie takich robót - nie tylko dających zarobek bezrobotnym, ale także zwiększających ogólny poziom rozwoju kraju. Rozumiem, że można się spierać, czy sensowna jest np. budowa autostrad, ale na pewno sensowne są remonty dróg lokalnych czy takich linii kolejowych; można się zastanowić, czy należy regulować duże rzeki, ale już sensownie pomyślany, mało inwazyjny program tworzenia małej retencji przydałby się wielu regionom kraju. I tak dalej.
Poza tym roboty publiczne mają jeszcze jeden ważny wymiar - otóż sensowna praca może nie tyle uszlachetnia, ale jednak ma pozytywny wpływ na wartościowe postawy psychospołeczne, których zanik obserwuje się u osób długotrwale bezrobotnych.
"chora jest sytuacja, w której np. ktoś poświęcający znacznie więcej niż 8 godzin dziennie np. pasji poznawania lokalnej przyrody czy zabytków (...) jest z punktu widzenia statystyki, prawa itp. leniem i nierobem, a przykład aktywności i zaradności stanowić mieliby pracownicy agencji reklamowych"
Świetnie powiedziane! Właśnie o to chodzić powinno, nie zaś o utrzymywanie pijaczków przeznaczających swój MDG na konsumpcję kapitalistycznego shitu.
wpusciles troche swiezego powietrza tym tekstem :)
i to haslo wrzucilabym na sztandar lewicy, "Najwyższy czas skończyć z XIX-wiecznym postulatem prawa do pracy. Zamiast tego - MINIMALNY DOCHÓD GWARANTOWANY."
@autor: Durango 95, data nadania: 2009-05-07 12:56:33
a dlaczego owe roboty publiczne maja polegac wlasnie tylko na lataniu dziur w jezdniach, a nie np: budowaniu domow socjalnych, remontach tych domow, boisk szkolnych, placow zabaw, przedszkoli, szkol, bezplatnych i publicznych oczywiscie itp.itp. czy oczyszczaniu lasow ze smieci, czy nawet liczeniu populacji kaczek czy wiewiorek w parku, czemu wszystkim roboty publiczne kojarza sie zaraz z drogami???, bo to najlepiej sluzy posiadaczom drogich i luksusowych aut, albo tym ktorzy dowoza towary ktore mozna produkowac na miejscu ?
poza tym przy drogowych robotach publicznych to w pierwszej kolejnosci powinni moze byc zatrudniani wiezniowie, zgodnie z najzdrowszymi zasadami, czyli praca nie jako kara....
@jliber
[Państwo nie jest w stanie stworzyć produktywnych netto miejsc pracy.]
bo tez to nie jest celem, trudno tego wymagac od publicznych placowek oswiatowych czy szpitali, policji, wojska itp... nawet w najlepszych prywatnych przesiebiorstwach istnieja nierentowne dzialy, istnieja po to, zeby firma w ogole mogla istniec. Takie myslenie przypomina mi nieco reformatorow prawie s.p. PKP, ktorzy liczyli rentownosc pojednynczych lini i wychodzilo im, ze iles tam dziesiat procent lini jest nierentowna, a reszta rentowna, wiec zeby poprawic rentownosc calego przedsiebiorstwa wystarczy nierentowne linie zwyczajnie zamknac, geniusz w czystej postaci;), po tym zabiegu okazywalo sie, ze rentowne linie nagle staly sie nierentowe i teraz trzeba takze te zamknac, standard wyznacza standard, i znow bedzie git hehe:). Takie to "globalne spojrzenie" maja reformatorzy poliz restrukturyzejszyn of kaputlizmus;). W tym nowatorskim zamykaniu polaczen dochodzily sie prywatne konotacje z lokalnymi prywatnymi przewozniakami, ale to temat na inna czytanke.
człowiek jest tak zbudowany, że musi używać mięśni by być zdrowym fizycznie. Sposób używania mięśni uwarunkowany jest stopniem rozwoju umysłowego człowieka. Siedzenie, puszczanie bąków i zbijanie tychże nie przysporzy człowiekowi ani tężyzny fizycznej, ani nie rozwinie go umysłowo. Według mnie jest wielce szkodliwe i to nie tylko ze względu na smród.
Ja pilnuję się nawet przed posiadaniem takiej myśli, że mogłabym faktycznie wegetować bezczynnie i strojąc się oraz wymyślając koafiury czekałabym taka więcej przepiękna na śmierć. Człowiek to coś więcej niż wygląd zewnętrzny. Dzień wypełniam pracą fizyczną, a wieczorem mam satysfakcję z sensownie przeżytego dnia.
Sądzę, że Stwórca tak to pomyślał, że każdy człowiek jest w stanie wytworzyć własnymi rękami pożywienie nie tylko dla siebie, ale także dla innych ludzi. I nie chodzi mi o latyfundia obrabiane przez ogromne traktory, orzące naraz dziesięć skib i wielotonowe kombajny, ubijające ziemię na beton.
Nie wiem dokładnie, ale szacuję, że mamy ok. czterech arów ogródka warzywnego. Stary kopie to szpadlem, rzecz jasna nie naraz, ale sukcesywnie, ponieważ nie ma potrzeby siania wszystkiego w jednym terminie,a nawet nie jest to wskazane. I z tego areału mamy warzywa nie tylko dla nas na bieżąco i przetwory na zimę, ale także możemy wiele rozdawać znajomym. To daje nam dużo radości. Stać nas na to, by coś komuś dać ot, tak sobie. To wspaniałe uczucie. Żadna "praca umysłowa" nie stwarza takich możliwości. Według mnie, człowiek jest tyle wart, ile może z siebie dać. Nie musi, ale może i chce. I niekoniecznie warzywa.
Ten gówniany kapitalizm zamieniając wszystko w towar robi wielkie spustoszenie w głowach i sercach ludzi. A oni opętani materializmem są dla tych krwiopijców łatwym żerem.
W przeciwieństwie do kalarepki i marchewki, pieniądz jest wymysłem ludzi. Z jednego nasionka wyrasta marchewka, mogąca dać tak z pięć tysięcy nasionek marchewki. Z jedną złotówką nie wiadomo, co można zrobić (nawet WC kosztuje u nas w miasteczku już 2zł) a jej "rozmnożenie" polega na zabraniu takich złotówek innym ludziom. Innych możliwości na "pomnożenie majątku" nie ma. By być bogatym, trzeba zabrać innym. To jest właśnie "szczytem możliwości" ludzkiego umysłu: być wiecznym niewolnikiem takiego intelektualnego bąka, wypierdzin szarych zwojów.
Durango 95, rzek nie należy w żadnym wypadku regulować. Jest to przyczyną zanikania wielu gatunków roślin, owadów i ryb oraz wszelkich gadów i ślimaków. Niemcy już od dawna pokazują dumnie przywrócone do stanu pierwotnego rzeki (np. Izarę) i cieszą się z każdej rybki, jaka zechce się w nich zasiedlić.
Rzeki uregulowane mają zbyt wielką prędkość przepływu wody, co jest przyczyną powodzi i zbyt niskiej temperatury wody, szkodliwej dla wegetacji. Fala powodziowa nie wyhamowuje na naturalnych meandrach, lecz spiętrza się niezwykle szybko. Rzeka to nie kran, który można odkręcić, by woda szybciej leciała. Rzeka to oddzielny ekosystem, mający wpływ na całą populację istot żywych nie tylko w danym regionie.
robotom publicznym w rozbudowie/remontach infrastruktury w podanych przez Durango i Dyzmę przykładach "pozytywnych". Widzę jednak parę problemów z zastosowaniem tych środków w roli głównego narzędzia walki z bezrobociem:
1) większość z nich wymaga wykwalifikowanych pracowników/wyszkolenia ich/sił i sprawności fizycznych. Jest to oczywiście możliwe, ale nie od razu i nie dla wszystkich,
2) budowy i remonty mają z definicji charakter okresowy, w interesie ogółu jest je przyspieszać a nie przedłużać by sztucznie utrzymywać zatrudnienie przy nich; zwł. w przypadku bezrobocia strukturalnego niewiele to da,
3) w obecnym układzie sił w Polsce i wpływów lobby motoryzacyjnego praktycznie na każdą opcję polityczną w Polsce istnieje spore niebezpieczeństwo wykorzystania programu robót publicznych do budowy autostrad (a abstrahując już nawet na moment od spraw ekologicznych, jego realizacja to ładowanie środków i siły roboczej dla koncernów - producentów, dystrybutorów paliw i sieci gastronomicznych); to a propos Twojej uwagi o "możliwości rozmowy" - ta rozmowa jest cholernie asymetryczna.
Przy zachowaniu proporcji to trochę tak jak z podwyżkami w budżetówce - słuszny postulat, ale KAŻDY strajk z tym hasłem będzie MOMENTALNIE wykorzystany przez propagandystów prywatyzacji, którzy nawet poprą protest, ale będą zachęcać do tego, aby "coś z tym wreszcie zrobić", "uczynić drożnym", przeprowadzić konieczne strukturalne reformy itp. Jak się nie ma siły politycznej, to nie należy dążyć do podjęcia przez władzę kwestii, którą nawet jeśli zrealizuje, to na jeszcze większą korzyść kapitału.
4) tak jak nie należy ulegać straszakowi deficytu budżetowego, tak też trzeba mieć świadomość, że zwiększanie wydatków rządowych, zwł. przy zmniejszeniu wpływów (kryzys, obniżka podatków) nie może się rozciągać w nieskończoność, nie wytrzymałby tego żaden budżet. W wielu przypadkach świadczenia są po prostu tańsze (zwł. że należałoby zawalczyć o finansowanie części świadczeń spełniających funkcję MDG z kasy unijnej - choćby zaproponowany przez grupę Euromemorandum z Kowalikiem i Tomidajewiczem z Poznania projekt Funduszu Globalizacji) niż tworzenie nowych stanowisk z wyszkoleniem pracowników.
Jednak zgoda co do Twojego głównego wątku: MDG powinien służyć tym, którzy spędzają czas twórczo i z pożytkiem dla ogółu, a nie napędzać konsumentów. Można realizować to na rozmaite sposoby - ważne, żeby można było (tak jak przy każdej niezmarnowanej publicznej czy unijnej dotacji/subwencji) wykazać, że pieniądze idą na jakikolwiek potencjalnie choćby pożyteczny cel.
Jak już pisałem, ludziom nie jest potrzebna praca jako sposób zdobywania środków do życia, ale zajęcie sprawiające im przyjemność.
Gdyby nie lenistwo ludzi, to dotąd zajmowali by się zbieractwem.
byłeś kiedyś zbierać grzyby albo jagody? Z grzybami to jeszcze, ale zbieranie czarnych jagód to harówa; najpierw musisz znaleźć jagodzisko łażąc po lesie, potem głowa w dół tyłek do góry i zbierać jagódkę po jagódce. Żeby zakryć dno w wiadrze trzeba ich coś koło tysiąca. Komary tną, pełno pajęczyn zwisa naokoło. W ubraniu gorąco, bez ubrania niemożliwe zbieranie z powodu tych komarów. Ale nie wykluczone, że komuś to sprawia przyjemność, więc nic tu nie insynuuję.
Ja w dalszym ciągu twierdzę, że praca jest człowiekowi potrzebna i to nie wyłącznie z powodu konieczności zdobycia środków do życia. Nieśmiało proponuję Ci mały eksperyment: połóż się wygodnie i nie robiąc absolutnie nic spróbuj wytrzymać jak najdłużej. Drapanie się tu i tam to też zajęcie, więc się nie drap. Nie licz much na suficie, nie ruszaj palcami u nóg. Powodzenia.
Jagody i grzyby też zbierałem. Z zawodu to ja jestem murarz-betoniarz, więc smak ciężkiej pracy znam. Znam również zbawienny wpływ umiarkowanego wysiłku fizycznego na zdrowie.
Tylko nie myl 2 pojęć: obowiązku pracy w zamian za, w tym przypadku, pieniądze, z dobrowolnym wykonywaniem czegoś dla siebie i przy okazji dla społeczeństwa.
.