zaangażowania lewicowego z komunizmem w wersji kominternowskiej (poprzez wmawianie czytelnikowi tożsamości między jednym a drugim) wbrew pozorom znakomicie ułatwia adaptację do rzeczywistości III RP i jej "gazetowybiórczych" salonów. Wzór został wytyczony przez tych, którzy z wierzchowca stalinowskiego, dogmatycznego "marksizmu" przesiedli się (po "rozczarowaniu marksizmem", a jakże!) na konika neoliberalnego. A dalszej kolejności - może nawet na źrebaka poprawnego obyczajowo, "uwrażliwionego na groźbę populizmu", "współczującego", multikulti alterglobalizmu?
Jeśli ktoś nie zdążył wyrobić się na tych wszystkich wirażach "historii" (czytaj: konformizmu pożenionego z - niekoniecznie, a przynajmniej nie zawsze uzasadnionym - poczuciem wartości i wielkości) w ciągu własnego żywota, od czego dzieci i wnuki?
Mimo wszystko, przedstawiciele, pasjonaci albo samozwańczy uczniowie któregokolwiek odłamu międzywojennej polskiej lewicy powinni woleć ataki Gontarczyka (wbrew zamierzeniom robiące z nich bohaterów) niż "obronę" w wykonaniu Walickiego (robiącą z nich pochodną ówczesnych światowych trendów i mód, czyli rozwodnione g...o).
PS. Rozliczać, owszem, należy. Nie za wystąpienia w międzywojniu - tylko za zachowanie i uplasowanie wielu (nie wszystkich) w stalinowskich strukturach aparatu władzy i propagandy w 1939-41 i 1944-1956. A także to, co miało miejsce potem, czyli "rozczarowanie" (utratą pozycji w tymże aparacie?) kierujące wczorajszych stalinowców na stronę nie demokratycznego socjalizmu, tylko kontrrewolucji kapitalistycznej.
Jeden z publicystów GW akurat gani tą książkę za przywoływanie "sowieckich agentów" jako ludzi godnych uwagi.
Wystarczy przeczytać co ma o niej dopowiedzenia tutaj - http://serwisy.gazeta.pl/kraj/1,34314,3326490.html
łatwo można wyczytać z kontekstu całości artykułu, że Warszawski przywołuje schemat czarnej legendy komunizujących literatów, by kontrapunktować go znacznie bardziej przychylnym swym bohaterom tekstem Shore, a samemu wybrać "złoty środek". Wszystkie 3 warianty w mniejszym lub większym stopniu opierają się na wspólnym założeniu, że lewicowość = stalinowski "marksizm". Takie założenie ułatwia zarówno usprawiedliwianie wyboru stalinizmu z uwagi na "oczarowanie" nim (mimo wiadomości np. o szkodliwych dla strony republikańskiej, czyli obiektywnie profaszystowskich działaniach NKWD w Hiszpanii), jak i aprobatę "rozczarowania", czyli odejścia od jakkolwiek pojmowanej lewicowości (por. wściekle proamerykański kurs środowisk "Zapisu", "Krytyki", "Aneksu", "Niezależności" a potem "Tygodnika Mazowsze", a potem rolę wywodzącej się stamtąd "GW" w transformacji). Bierut albo Reagan, tertium non datur - takie były horyzonty wyborów politycznych mieszkańców nomenklaturowych willi przy al. Przyjaciół i al. Róż lub ich progenitury.
Niedawno Wybiórcza (piórem ziewnikarza Tok FM oddelegowanego ds. kultury i obyczajówki) machnęła jednoznacznie przychylną recenzję książki historyka ze Szczecina o Borejszy (szefie i animatorze wydawnictwa "Czytelnik" a zarazem bracie osławionego oberubeka Różańskiego, odsuniętego od "służby" jeszcze przed odwilżą).
Nie o wartościowych aspektach funkcjonowania "Czytelnika" w ogóle, a zwł. w tamtym okresie - tylko o stalinowskim funkcyjnym ds. pacyfikowania literatów jako "człowieku o skomplikowanej biografii, niejednoznacznych wyborach" itp. Czyli z jednej strony apolityczne wekslowanie politycznych decyzji i wyborów w prywatność i meandry psychiki, z drugiej obrona współodpowiedzialnych za stalinowski terror i towarzyszący mu ideologiczny dogmatyzm i prymitywizm myślowy, z trzeciej - podstawienie lewicy i dążeń do sprawiedliwości społecznej pod stalinizm. Skoro stalinizm był upiorem, od którego należy się uwolnić, logiczną konsekwencją jest zaakceptowanie kapitalistycznej, demoliberalnej rzeczywistości (o ile będzie to liberalny kapitalizm z ludzką twarzą, znajdujący miejsce dla ludzi wrażliwych i niepotrafiących się pogodzić ze złem itp. ecie pecie).
Owy Warszawski punktuje Shore za jej "naiwność" i odwoływanie się do zapomnianych "duchów przeszłości" jakie co zabawne mają ugodzić GW.
Bo przecież ów tytuł z litości od czasu do czasu się zajmuje przybliżaniem w ograniczonej formie życiorysów niektórych ludzi związanych z ruchem komunistycznym, w istocie czyniąc z tego przestrogę dla podobnie "zbyt pewnych siebie" jak Shore.
Zainteresowanie jakie wykazuje ona losami poetów-marksistów polskich jest przez tego Warszawskiego traktowane wręcz na równi z rzekomym powszechnym podchwyceniem tej odległej specyfiki w kręgach młodych, jeszcze "mało rozumiejących", literatów czy polonistów.
To znów "biedna" jest GW gdyż tłumaczyć się musi za teksty ludzi nie znających realiów polskich, zbyt "napalonych" w zagłębianiu się w przeszłość polskiej lewicy marksistowskiej.
Zaznaczam lewicy marksistowskiej, gdyż Shore, co można się dowiedzieć z recenzji (nomen omen, zamieszczonej w gazetce jaką trudno byłoby posądzać o kontynuacje KPP-owskiej spuścizny, nie mówiąc już o przyklaskiwaniu dla polskiego połowicznego stalinizmu), nie ogranicza się do przedstawiania losów literatów lewicujących, komunizujących czy po prostu komunistów.
W książce zdaje się że przewija się w niektórych wątkach mowa o Izaaku Deutscher'ze (trudno byłoby mu zarzucić iż należał do panteon zaprzysięgłych zwolenników Stalina), Adolfie Warskim (jaki rozpoczynał swoją działalność polityczną jeszcze w I Proletariacie a i tak nie ustrzegł się śmierci z rąk stalinowskich siepaczy) czy Janie Hemplu (również ofierze czystek, zapomnianym filozofie marksistowskim, przedtem inspirującym się anarchizmem, przed wojną będącym bliskim towarzyszem Jerzego Sochackiego i ...Bolesława Bieruta).
GW chce uchodzić za najbardziej optymalne i odpowiednie źródło wiadomości o losach ludzi lewicy rewolucyjnej czy ogólnie lewicy, dlatego bo żadna siła tzw. lewicowa po 1989 roku nie potrafiła przeszkodzić temu tytułowi w swoistej deprecjacji marksizmu (także w jego ortodoksyjnym wyrazie) i lewicy polegającej na spłycaniu tematu.
Według nich i tak każdy "wychylający" się byłby przecież rzecznikiem "sowieckich agentów", a oni jedynie "troskliwe" chcą temu zapobiec.
To co mogłoby posłużyć do odgruzowywania lewicy komunistycznej czy marksizmu, podciągają pod stalinizm, zestawiając z nim na równi nawet jego ofiary czy...przeciwników z pozycji ortodoksyjnego marksizmu, rzeczywistego komunizmu.
Nie oznacza to że Shore, nawołuje do obrony marksizmu jako całościowej, konsekwentnej konstrukcji, wpływającej na "głupie politycznie" wybory.
Ona po prostu napisała pracę, jakiej zawartość w mniemaniu wyborczej i tak nie jest optymalna.
Gdy nastawał tzw. przełom w GW, ktoś podpisany W.K., napisał że mord na komunistach polskich, starych bolszewikach, jaki był udziałem Stalina i jego podwykonawców był porachunkami w jednej rodzinie.
Od tamtego czasu do dziś ten niby "ugrzeczniony" jad przeciwko komunizmowi w GW wcale nie ustąpił.
GW "było stać" kiedyś piórem Blumsztajna przypomnieć że żył ktoś taki jak Ludwik Waryński. Blumsztajn "starannie" przedstawił dość zawężony, powierzchowny obraz działalności Waryńskiego, w którym więcej miejsca było dla bojownika o wyzwolenie z pod ucisku carskiego panowania aniżeli człowieka dopominającego się wyzwolenia społecznego.
Tzw. prawdziwa lewica z przykładnej patriotycznej otoczki GW, jakże stara się korzystać garściami...
Ilu to znanych "lewicowych" politologów, zaczytujących się w GW stara się udowadniać wyższość "narodowego pokoju", jaki starają się zepsuć pewne organizacje związkowe nieprzystające do "okresu modernizacji"...
że pisząc o polskich komunistach będzie jednocześnie broniła ich ideologii jako takiej to już spora przesada i pójście na łatwiznę. To oczywiste, że przez krąg członków lub sympatyków KPP przewijali się wybitni lub interesujący myśliciele (jak Hempel, nb. nawiązujący twórczo do znienawidzonego przez niektórych patriotyzmu) i ideolodzy (jak Deutscher, nb. na emigracji regularnie współpracujący ze znienawidzonym przez co poniektórych PPS), czy wreszcie wybitni literaci jak Broniewski czy Jasieński. Możliwe też, że Shore rzetelnie zajęła się tematem i książka będąca efektem jej pracy może mieć swoją wartość. Jednak gdyby nie koleje biografii rodzin niektórych założycieli liberalnego odłamu środowisk (post)solidarnościowych to "Wybiórcza" nie podchwytywałaby tego tematu.
Lewica (również ta odwołująca się do marksizmu czy komunizmu albo PRL) traktująca samą siebie na serio nie powinna rzucać się na ochłapy ze stołu centrowca Warszawskiego, liberała Walickiego, liberalnego gospodarczo politycznego konserwatysty Łagowskiego i wypłacającego im wszystkim wierszówki koncernu medialnego z ulicy Czerskiej, którym przedwojenni komuniści potrzebni są do czysto instrumentalnego wykorzystania w sezonowej wojence z PiS.
Lewica w Polsce nie potrzebuje do szczęścia ani Gontarczyka ani tych wymienionych osób w mniejszym lub większym stopniu udzielających się na łamach "Przeglądu" czy "GW".
Andrzej Walicki niema zresztą nic nowego do zaproponowania.
Powtarza że istnieje "potrzeba" "rozważnego antykomunizmu" przeciwko ...pseudoantykomunizmowi.
PS.
W końcu to PiS, konkretniej Jarosław Kaczyński nazwał GW, tytułem "kontynuującym tradycje KPP" i nadepnął na odcisk "kolei losów rodzinnych biografii", propagując fałszywy obraz tego komu służyć ma ta gazeta.
Mieszanie historii KPP, z GW to był oficjalny ruch (a raczej prowokacja) na jaki zdecydowała pewnego raz główna twarz PiS-u byleby dołożyć nie tyle wyborczej ale znów najbardziej dającemu się bić chłopcu do bicia w Polsce jakim jest...komunizm.
Jakże łatwo epatować antykomunizmem, kierując go do ludzi u jakich próżno szukać faktycznych, postaw komunistycznych.
Nie słyszałem by oficjalna lewica czy tzw. prawdziwa lewica na wyciąganie przez polityków PiS-u tych skojarzeń, próbowała jakoś odpowiedzieć, rozdzielając to czym była historyczna KPP od rzekomo umoczonej po uszy w "tradycji partii zdrady narodowej" redakcja GW.
Od GW niczego konsekwentna lewica, nie musi oczekiwać co zresztą jasno wyraziłem we wcześniejszym komentarzu.
Wystarczy że lewica będzie potrafiła posługiwać się własnym językiem, niezależnym od Instytutu Prawicowego Nadymania, Gontarczyka czy innych bardziej "stonowanych", "gustownych", autorów i tytułów, także odnośnie historii ruchu robotniczego.
Spory w burżuazyjnej rodzinie, nie powinny na pierwszym miejscu zajmować głów konsekwentnej lewicy.
Żadna ze strony reprezentujących interesy burżuazji nawet w najmniejszym stopniu nie jest zainteresowana by lewica a już na pewno lewica komunistyczna się nie odrodziła.
Inna rzecz że ciągłe pohukiwania o komunizmie, socjalizmie, mniej o lewicy w ustach publicystów czy komentatorów sceny politycznej jedynie pokazują jak bardzo ci ludzie są przewrażliwieni obawą że "upiory z przeszłości" mogą się odrodzić. Te ich obawy według mnie konsekwentna lewica, jak najbardziej powinna rozbudzać, opisując, komentując je, nie zostawiając to wyłącznie słusznym "stronom sporu".
BTW.
Izaak Deutscher, gdy mijało 40-lecie istnienia KPP, w pewnym wywiadzie stwierdził że była to formacja najbardziej dotknięta przez stalinizm gdyż do końca mu się nie poddała. W tym samym wywiadzie nie bał się powiedzieć tego że bojówki PPS przed wojną strzelały do komunistycznych robotników na demonstracjach robotniczych.
O tej sprawie można się zresztą również dowiedzieć z biografii Adolfa Warskiego.
Jan Hempel, twórczo nawiązywał do chociażby przemiany duchowej człowieka.
sekwencja wydarzeń (tekst Warszawskiego po amerykańskiej premierze książki, art. Walickiego ok. 2 lata później, po kolejnym roku - nagłaśniane m.in. przez Krytykę Polityczną polskie wydanie książki) wskazuje, że mieliśmy tu raczej do czynienia właśnie z podjęciem przez lewicę tematu drążonego wcześniej kilka lat przez środowiska lewicująco-kawiorowe czy po prostu liberalne, które zajmowały się książką Shore we własnym, wąsko pojętym politycznym czy nawet środowiskowym interesie.
Nie wzywam rzecz jasna do żadnej (auto)cenzury - po prostu lewicowe media biorąc tę tematykę na "warsztat" powinny jednoznacznie odciąć się od polityki historycznej gazetowyborczych koterii i obrońców PRL o proweniencji konserwatywno-liberalnej. W komentowanej przez nas recenzji tego "cięcia" nie widzę - kwestii dotychczasowej polskiej "pozytywnej" recepcji książki Shore po prostu tam nie uwzględniono.
ale te ustępy o skomplikowanej biografii Borejszy moim zdaniem należy rozważać w całkiem innym kontekście. Proponuję film Agnieszki Holland znany u nas pod tytułem 'Europa, Europa' -w oryginale 'Hitlerjunge Salomon'.