- okruszki nie starte ze stołu :-))) A dlaczego nie np. kabel 220V z uszkodzoną izolacją, przeciągnięty przez pokój na wysokości metra, albo nie trutka na szczury trzymana w szafce z kaszą i mąką?
Była tam z kuratorem, widziała?
ten dom pokazywano w telewizji. W wielu domach z klasy średniej panuje podobny bałagan i nikt nie odbiera dzieci.
nie zagraża, natomiast poluzowany, iskrzący kontakt, albo przeterminowane produkty spożywcze - owszem. To niekoniecznie widać w telewizji.
W materiałach telewizyjnych i prasowych dotyczących tej sprawy (które fundacja MaMa na pewno śledziła dokładniej niż ja) nie było mowy o zagrożeniu życia przez przewody, kominy, walący sie dach czy cokolwiek co mógłbyś przytoczyć, tylko o bałaganie. Natomiast Twój przykład z produktami spożywczymi jest akurat nieco chybiony. Pięciodniowy noworodek nie je żadnych produktów spożywczych, tylko mleko matki. W tym wypadku uniemożliwiono to. Laktacji przywrócić się nie da.
(chyba niezbyt uważnie, skoro przegapiła fakt, że kobiecie już wcześniej odebrano czwórkę dzieci - też przez złośliwość sędziego?) Wiem natomiast, a przynajmniej mogę sobie wyobrazić, że osoba która nie rozumie niebezpieczeństwa wynikającego z takich czy innych zaniedbań w gospodarstwie domowym, może (nie musi!() być niezdolna do opieki nad noworodkiem.
Brud, ogień, wysokie napięcie wyprawiły na tamten świat wielekroć więcej ludzi niż wszyscy seryjni mordercy razem wzięci.
Chciano odebrać, a nie odebrano.
Pojęcia nie masz o tej sprawie, jak i o potrzebach noworodków (patrz passus o przeterminowanym jedzeniu). Chcesz się jednak przyczepić.
Fundacja MaMa, jak się przed chwilą dowiedziałam, zrobiła własny wywiad środowiskowy odnośnie tej rodziny. Ty też robiłeś?
odebrano jej prawo do opieki nad dziećmi (a nie że chciano odebrać).
Ale fundacja oczywiście wie lepiej.
A teksty, nawet krótkie wpisy w dyskusji na forum, trzeba czytać ze zrozumieniem. Mam zacytować sam siebie? Proszę: "osoba która nie rozumie niebezpieczeństwa wynikającego z takich czy innych zaniedbań w gospodarstwie domowym, może (nie musi!) być niezdolna do opieki nad noworodkiem.".
Nie zgadzasz się z tym stwierdzeniem?
rzeczywiscie, tej pani odebrano 4 dzieci - z poprzedniego zwiazku. jednak proponuje poczytac na ten temat wiecej zeby zrozumiec co to w ogole za historia.
nie wszyscy ludzie sa zaradni, to prawda. nie wszyscy radza sobie z domem - tyle ze w przypadku klasy sredniej dla niezaradnych brudasow ktorym karaluchy lataja po kuchni a gnijace resztki w lodowce stanowia zagrozenie zatrudciem - jest program 'perfekcyjna pani domu' i rozne inne, ktory grzecznie wytlumaczy i pokaze jak uzywac mopa i plynu do naczyn.
osobom ktore dobrze zarabiaja a nie sa w stanie panowac nad finansami i zadluzaja sie po uszy na 5 kartach kredytowych tez sie wspolczuje piszac rzewne artykuly o zakupoholikach - nawet jesli ich zakupoholizm oznaczal powazne zaniedbywanie dzieci np nie kupowanie im wystarczajaco cieplych ubran na zime.
przeciez w tej sprawie chodzi tez o totalnie bezduszny sposob przeprowadzenia calej tej sprawy. odebranie dziecka i pojscie na urlop przez kuratorke i sedzie. podanie lekarstw matce bez jej zgody.
Pierwsze, co mi przyszło na myśl, gdy media zaczęły relacjonować tę sprawę - to wiele sytuacji ( również opisywanych przez media)gdy pomoc społeczna w ogóle nie reagowała na wiele trudnych a nawet przestępczych działań w domach ( a tłumaczenia były np takie : 'nikt nie otwierał drzwi' )
A tu reakcja natychmiastowa, po prostu nieznane ( szybkość) w naszych polskich realiach działanie kuratorów i pomocy społecznej !
I była to reakcja zupełnie nieadekwatna do zastanej sytuacji.
Rzeczywiście 'bohaterskie' postępowanie instytucji państwowej : zabrać noworodka karmiącej matce z powodu niskiego statusu materialnego rodziny!
Tak więc, jeśli danej rodzinie odebrano - czy nawet chciano odebrać - dzieci, nie mogło to się stać zupełnie bez powodu.
z całym szacunkiem , wasze rozumowanie przypomina rozumowanie tych bolszewików, którzy na wieśc o aresztowaniu przez GPU szpiegów japońskich i angielskich, mówili- coś w tym musi byc, partia nie może się mylic
W państwie prawa istnieje coś takiego jak domniemanie niewinności, zresztą nawet w więzieniu daje się matkom wychowywac noworodki- to było 5 dniowe dziecko!!
Bogatej rodzinie nigdy by dziecka nie odebrano, to pewne, zresztą odbieranie 5 dniowego dziecka jest barbarzyństwem, dlaczego nie usiłowano tej rodzinie pomóc np udzielając jakiejś pomocy materialnej?
Z pewnością działanie to było ułatwione przez to że sprawa dzieje się na prowincji, rodzice nie mają pewnie pojęcia o swoich prawach, nie mają na adwokata itd...
Szkoda że tylko wstrzymano laktację, jak czytam niektóre wpisy na forum to gotowy jestem pomyślec że ludzi niezamożnych powinno się sterylizowac...:(
Sprawa jest podobna do tych z wielomiesięcznymi aresztami ,,wydobywczymi''- system administracyjno- sądowy maskuje swą bezradnośc wybiórczą represyjnością
A podobno partie prawicy są partiami prorodzinnymi...
najważniejsze w całej sprawie jest nie to czy po podłodze biegały małe żyjątka czy kabel sterczał ale dlaczego instytucje tego państwa miast pomóc obywatelce, zdecydowały się na rozwiązanie najbardziej szkodliwe dla wszystkich zainteresowanych. matki dziecka a w wersji dla liberałów i nas podatników.
ze sie tak absurdalnie wyraze. jak nauczaja nas teoretycy a wlasciwie krytycy biurokracji, niektorzy urzednicy podejmuja bledne decyzje i gdy ich blad wychodzi na jaw, tym bardziej podejmuja bledne decyzje by udowodnic ze ich wczesniejsze decyzje wcale nie byly bledne
tyle ze to zjawisko nie dotyczy tylko malej Rozy - raz na jakis czas pojawia sie w mediach informacja o odebraniu noworodka/niemowlaka rodzicom na podstawie dosc watpliwych przeslanek - ludzie sie oburzaja, dziennikarze pisza teksty a potem wszystko powraca na utarte tory bo przeciez "nie ma dymu bez ognia" i na pewno ci ludzie zawinili w sposob jednoznaczny i trzeba im bylo odebrac dziecko
problem jest tez taki, ze w polsce jest handel dziecmi do adopcji, brzmi to zle ale tak jest - dlatego naprawde trzeba patrzec na rece osobom, ktore odpowiadaja za los dzieci i ktore maja tak niesamowicie duza wladze, zeby odebrac noworodka rodzicom
powody jakieś były, fakt. Powody do tego, żeby objąć tę rodzinę POMOCĄ - rodzajem nadzoru, opieki, wsparcia. Nie ze wszystkim sobie radzili, ale byli RODZINĄ!!!
Gdzież teraz ci piewcy świętej rodziny i jej dobra??? Gdzie obrońcy życia poczętego??? To było życie dużo bardziej poczęte niż życie zarodka, i to w wielu wymiarach, nie tylko biologicznym!!! Zamordowano je.
Ja w ogóle nie rozumiem, jak ktoś jest w stanie wykonać taką egzekucję...
padają głosy oburzenia, to znaczy, że mimo wszystko jeszcze nie jest aż tak źle. Gorzej będzie, gdy za jakiś czas zastanawiać się będziemy już tylko nad jednym, a mianowicie, czy to jest "zgodne z prawem".
Jedni z ICH poprzedników robili to samo i na masową skalę. Wzorce są więc gotowe, wszystko przed nami.
tu do czynienia z grą na emocjach. Źli ludzie zabrali dziecko biednym rodzicom! A ja myślę, że urzędnicy, który podjęli tę decyzję, nie są potworami, i musieli mieć dla niej ważne powody.
przepraszam, kogo zamordowano?
Dziecko otrzyma lepsze warunki wychowacze niż te, które by miało u rodziców bilogicznych.
akurat w tej historii dobre jest to ze lokalna spolecznosc zawiazala koalicje by pomagac rodzicom Rozy - dziala w tym MOPS, soltys, probosz a pieniedzmy ktore teraz naplywaja z calej PL zarzadza Terenowy Komitet Ochrony Praw Dziecka w Poznaniu dzieki czemu pieniadze zostana zainwestowane w dom - remont, poprawe warunkow a nie przepuszczone na biezace potrzeby.
Bardzo dziwne jest w tej historii to, ze kurator nie bral pod uwage bardzo pozytywnej opinii lokalnej spolecznosci oraz wyraznej checi niesienia pomocy - zreszta, miedzy opinia kuratorki a odebraniem dziecka opieka spoleczna nawiazala kontakt z rodzina i zaczela pomagac - np w posprzataniu domu
no, zobaczymy co bedzie dalej. Problem w tym ze te dzieci powinno sie otoczyc nie tylko opieka materialna ale i psychologiczna.
cisną mi się na usta brzydkie słowa, ale się powstrzymam.
Kpisz czy o drogę pytasz?
Kogo zamordowano? Rodzinę. Życie rodzinne. Uczucia rodzinne. Biologiczną i emocjonalną więź dziecka z matką.
BEZPOWROTNIE!
zielona, że słowa "zamordować" używasz w znaczeniu przenośnym, co mnie uspokaja.
musimy wybierać między dobrami, które są ze sobą w konflikcie.
W tym wypadku, za najważniejsze uznano dobro dziecka.
Otóż to, co jest również niezmiernie ważne dla prawidłowego rozwoju dziecka - to zapewnienie odpowiedniego klimatu psychicznego w wychowaniu i opiece ( wspomina o tym julia ).
Jeżeli ktoś (np ABCD)wspomina o 'lepszych warunkach wychowawczych niż u rodziców biologicznych'sugerując, ze taką sytuację będzie miało dziecko po zabraniu go rodzicom, to chyba rzeczywiscie nie ma żadnego pojęcia o potrzebach rozwojowych dziecka. To może rozszerzyć ten pomysł ? - np. zabierając dzieci osobom, które .... ( tu wpisać dowolny przykład postępowania opiekunów, który nie odpowiada np ABCD )
Dziecko nie jest rzeczą, którą mozna przenosić czy przestawiać ze wzgledu na przypadkową ocenę zewnętrznych obserwatorów.( zresztą dokąd ? - moze do prawidłowo zorganizowanych internatów, domów dziecka itp gdzie dzieci będą miały prawidłowo zaprogramowane sterylne życie ? )
A może by tak zabierać wszystkie dzieci i zapewniać im lepsze warunki wychowawcze. Wtedy państwo wychowa sobie idealnego obywatela, który nigdy ręki na państwo nie podniesie.
Dlaczego wszystkie dzieci? Tylko takie, którym rodzice nie są w stanie zapewnić warunków do rozwoju.
Dzieci nikomu nie odbiera się arbitralnie. Obowiązują tu ścisłe przepisy.
{Wtedy państwo wychowa sobie idealnego obywatela, który nigdy ręki na państwo nie podniesie}
Wszystko zdaje się właśnie ku temu zmierzać - bez większej różnicy jakim "izmem" określany jest dany system.
"przenośne" znaczenie cię uspokaja, czyli że mordować biologiczną i emocjonalną więź matki i dziecka wolno. Super. W imię wyższych celów oczywiście: żeby czysto chodziło, ładnie mieszkało, smacznie jadało. Bo rodzina to tylko taka, jaką oglądamy na reklamach zup Knorra i serka Hochland, prawda?
Istotą rodziny, szanowny, są UCZUCIA. WIĘZI EMOCJONALNE. Które - jeśli wnioskować z przekazów - były tu całkiem w porządku. Nie ma żadnej gwarancji, że w rodzinie adopcyjnej POD TYM WZGLĘDEM dziecko będzie miało lepiej - albo przynajmniej tak samo. Z rodziną adopcyjną, podobnie jak z naturalną, bywa różnie.
Jestem wielką zwolenniczką adopcji, ale przecież nie tam, gdzie więź rodzinna istnieje i ma się dobrze! Ubranko i jedzonko to sprawa DRUGORZĘDNA - i możliwa do korekty w ramach systemu socjalnej pomocy i psychologicznego nadzoru. No, ale jaka to pomoc i nadzór, właśnie widać...
Przepisy są tylko przepisami, niczym więcej, zawsze można je zmienić. Ścisłe można np. tak uściślić, by rzadko które z biednych (lub bogatych) rodziców spełniało wymogi określone przez wydawcę owych przepisów.
Żyjemy w kapitalizmie. W nim zaś zawsze i wszędzie liczy się kieszeń a nie człowiecza twarz. Faktu tego nie zmienimy najbardziej nawet płaczliwymi opisami. Co najwyżej zwiększymy ilość kruszyn, które okresowo spadną z pańskich stołów. Ale czy o to chodzi?
Oczywiście, zyjemy w określonej rzeczywistości.
Czy mamy jednak postępować jak bezduszna machina biurokratyczna, bez najmniejszej analizy tego, co czynimy ?
Czy może jednak, powinniśmy/śmy w swoim postępowaniu brać pod uwagę (choćby w niewielkim stopniu)racje moralne, być otwartym/ą na potrzeby innych i umieć wczuć sie w sytuację osób, którym mamy np. pomagać ?
Pomoc społeczna ma podobno pomagać ! - czy tak ?
3/4 dzieci na świecie ma "nieodpowiednie warunki" mieszkaniowe, nie ma wystarczająco dużo jedzenia na co dzień; nie jest to jak widać przeszkodą dla tzw. cywilizowanego świata, by łupić rodziny tych dzieci i pogłębiać ich nędzę - tam jak widać "standardy", że np.każde dziecko ma mieć własny pokój już nie obowiązują, że spuchnięte dzieci przysychają do wyschniętych piersi matek też nie wzrusza nikogo. Ta perfidna hipokryzja bogatej Północy nie zna zmiłuj się. Żeby dzieci mogły mieć w ogóle dzieciństwo, należy przede wszystkim ich matkom zapewnić podstawową bazę do egzystencji. Bezmyślne stosowanie u nas wzorców z amerykańskich filmów (był swego czasu taki z Miszele Gwizdak/Pfeifer/, która będąc samotną matką musiała chodzić do pracy, co wymuszało na niej zostawianie dziecka samego w domu, a co z kolei było powodem do odebrania jej córeczki) owocuje właśnie czymś takim, jak w notce.
No cóż, niech będzie:
My - moi bracia i ja - mieliśmy DOM, bo mieliśmy naszą Matkę. Każde z nas przynosiło do domu buty pełne piasku z piaskownicy. Siadaliśmy na podłodze w przedpokoju, ściągaliśmy buty i wysypywaliśmy z nich ten piasek zwyczajnie na podłogę. Nasza Matka, gdy miała czas i siły, zmiatała to na kupkę, brała na szufelkę i któreś z nas wynosiło pół wiaderka tego kruszca z powrotem na dwór. Ja wchodziłam z rana do łazienki choćby na siku zawsze ostatnia: starsi bracia byli silniejsi, to się wpychali (po co miała Matka nieustannie się wtrącać i mieć już od świtu awantury?- to było bardzo mądre z Jej strony, że nie ingerowała), młodszym natomiast to ja musiałam ustąpić, bo młodsi, i nie wytrzymają w razie co. Jedzenie było dzielone zawsze sprawiedliwie i nie zdarzyło się, by ktoś komuś zjadł jego porcję. Matka chodziła do pracy do restauracji na drugą zmianę, tak jej doradzili, bo wtedy mogła przynieść wieczorem do domu niesprzedaną zupę. Była na ok. 12h w nocy w domu, my już spaliśmy. Z rana robiła nam zacierki na mleku, gdy była na to kasa, a gdy nic nie było, to starała się mieć dla każdego z nas złotówkę na bułkę, którą kupowaliśmy po drodze. Ja pędząc za braćmi, ponieważ z racji tej łazienki byłam zawsze spóźniona. W szkole były z nami "normalne problemy". Moja Matka zapowiadała zawsze na początku roku nauczycielom, że na żadne wywiadówki przychodzić nie będzie, bo nie ma na to czasu. Nauczyciele przyjmowali to różnie, ale nie robili trudności. Uczyliśmy się raczej nieźle, ale byliśmy sami z siebie grzeczni, żeby nie sprawiać Matce kłopotów - na ile dawaliśmy radę. Po szkole chata była wolna, bo Matka wychodziła do pracy i widywaliśmy się tylko przelotem. Mimo to mieliśmy niesamowicie silną więź: my z Matką, ona z nami i my ze sobą. Święta były uroczyste, choć były i takie, że do jedzenia mieliśmy tylko kisiel żurawinowy. Ale Matka miała ze swoich lepszych czasów ręcznie haftowany, biały, lniany obrus. Czekał on w szafie na takie okazje, czyli był używany dwa razy do roku. Gdy udało się kupić smalec, a w domu była mąka, to jedliśmy zasmażkę. Bardzo pożywna. (Mój Stary, hołubiony przez rodziców, karmiony przez jego Matkę białym mięskiem, był niemożliwie nieużyty; domagał się ode mnie poligonu, który mu na jego wyraźne życzenie urządziłam i teraz nawet da się z nim wytrzymać ;))
Na wakacje wysyłała nas Matka w miarę oddzielnie na kolonie. Ja wracałam z nich zawsze grubsza parę kilo. Wszyscy byliśmy uzdolnieni, głównie muzycznie, każdy z moich braci na czymś gra - dwóch skończyło wyższą szkołę muzyczną. Powszechnie byliśmy uważani za bardzo zdolne dzieci. Ja uczyłam się na pamięć wiersza czytając go tylko jeden raz. Mój syn miał w podstawówce tą samą właściwość.
Po co to piszę? - żeby może jakaś głupia baba z urzędu zrozumiała, że bieda materialna to w sumie żadna bieda, to tylko niedogodność (mówię o tej w wydaniu PRLu), natomiast odebranie matce dziecka z tego powodu, to zbrodnia.
zwolennikiem odbierania dzieci rodzicom z byle powodu, ale zabawny to widok, gdy feministyczna lewica broni "rodziny" przed "ingerencja urzednikow" dokladnie tak samo jak czynia to prawicowi publicysci w rodzaju Terlikowskiego. Urzednikom zdarzaja sie glupie decyzje, ale tez nie popadajmy w paranoje spod znaku "swietosci rodziny" ani w naiwne wywody, ze nie mozna matce odebrac dziecka, ktore ona kocha - samo kochanie to troche malo, zeby kogos wychowywac przez kilkanascie lat. Oczywiscie prawda jest, ze bogatym ludziom tak chetnie nie odbiera sie zaniedbanych dzieci - ale bogatym trudniej jest owo zaniedbywanie udowodnic (czy chocby je zauwazyc), bo warunki materialne sa u nich w porzadku, a zaniedbywania emocjonalnego nie da sie ot tak sobie wykazac poza przypadkami absolutnie skrajnymi.
dlaczego zabrano dziecko matce, ale autorka tekstu oraz kilka osób komentujących (np. Kasia Szumlewicz) sprawiają wrażenie dobrze poinformowanych. Jeśli tak właśnie jest, to stała się rzecz potworna. Może można jakoś pomóc?
Kilku komentujących panów (chyba wyłącznie panów) wypowiada się natomiast ze skrajnym cynizmem, dając m.in. wyraz jakiejś zdeformowanej wizji feminizmu (vide Trouble). Nie życzę nikomu, by decyzje niekompetentnych urzędników miały wpływ na jej / jego życie, zwłaszcza rodzinne i prywatne. Rodzina nie jest świętością, ale funkcjonalna rodzina jest wartością dla wielu ludzi, w tym dla wszystkich dzieci.
badań nad systemami wychowania i polityki socjalnej, które przeprowadził Foucault, wynika, że opieka w rodzinie nie musi być lepsza niż opieka w profesjonalnej instytucji.
nawet ta 'normalna', i niejeden mądrzejszy od ciebie, ABCD, o tym pisał. Proponuję więc odebrać wszystkie dzieci wszystkim rodzicom i przekazać je do instytucji, które zapewnią im higieniczną opiekę.
nie stosujmy zasady: wszystko albo nic.
Opisaną, a właściwie przywołaną w tekście sprawę pięcioletniej dziewczynki znam tylko ze strzępków informacji w sieci, nie widziałem materiału telewizyjnego, o którym wyżej mówiono. Nie czuję się na siłach by rozstrzygnąć czy dziecko miało (by) tam przyzwoite warunki do życia czy też nie. Jednak zastanawia mnie, dlaczego mało kto w tej dyskusji (poza Westem) zwrócił uwagę na wątek potwierdzonych ponoć medycznie problemów matki ze zdrowiem psychicznym. Zwłaszcza, że inne wspomniane w tekście przypadki samotnych "ofiar bezduszności kuratorów" zarazem to ojciec chory na schizofrenię i 14-letnia "zaangażowana matka". Oczywiście osób upośledzonych i chorych psychicznie z jednej strony a już nawet nie młodocianych, ale po prostu dziecinnych wiekiem matek nie należy społecznie odtrącać, poniżać, moralnie potępiać, dać szansę i możliwość jakiegoś sensownego funkcjonowania w społeczeństwie. Ale czy akurat koniecznie ludzie ci po prostu niedojrzali/niezrównoważeni emocjonalnie muszą być opiekunami małych dzieci, tylko i wyłącznie dlatego, że są ich biologicznymi rodzicami? Autorka przestrzega przed nawrotem depresji u matki Róży. A gdyby ten nawrót nastąpił mimo nieodebrania jej dziecka, w czasie opieki nad nim? "Społecznie wykluczonym" należą się systematyczne działania polityki socjalnej na rzecz ich możliwie najbardziej przyzwoitego położenia - ale niekoniecznie gloryfikowanie ich zawsze i wszędzie, zwłaszcza wtedy, kiedy z przyczyn przez siebie niezawinionych zresztą prawdopodobnie nie byliby w stanie spełnić obowiązków np. rodzicielskich.
rodziny istnieje też cos takiego, jak rynek pracy. Trudno oczekiwać, że matka cały swój czas i energię emocjonalną będzie poświęcać dziecku.
oczywiście dziewczynki PIĘCIODNIOWEJ. Przepraszam.
i nie chce mi się w nieskończoność spierać się dla sporu, ale jeszcze spróbuję.
"Opieka w rodzinie nie musi być lepsza niż w profesjonalnej instytucji"...
Jakie kryteria tej "lepszości" czy "gorszości" zastosowano w badaniu? Jest w ogóle ktoś przytomny, kto będzie na serio bronił stanowiska, że najlepiej choćby prowadzona placówka, z najbardziej oddanymi wychowawcami, może zastąpić osobistą więź dziecka z dorosłym?
Żeby było jasne: i w PRL-u zdarzały się podobnie biurokratyczne decyzje urzędników. Już wtedy psychologowie bili na alarm, że znacznie lepsze (jak słusznie napisał Maciej S. - i dla dziecka, i dla matki, i dla kieszeni podatnika) jest otoczenie opieką rodziny z dysfunkcją, a nie odbieranie jej dzieci przemocą. Zdawałoby się, że ta wiedza powinna dotąd stać się wiedzą obiegową. Niestety...
przy założeniu, że placówka jest "najlepiej prowadzona" (to jak wygląda większość z nich w rzeczywistości to inna sprawa) a matka chora psychicznie to chyba jednak mocne argumenty na rzecz bardziej zniuansowanego stanowiska są...
powtórzmy: wszystko zależy od konkretnej syutuacji. W rodzinie zdarzają się patologie relacji emocjonalnych. Mogą one występować niezależnie od woli zainteresowanych stron.
Czy ktoś z piszących wyobraża sobie, że sam mógłby być takim zabranym własnej matce dzieckiem? I co?
Byłbym wychowankiem domu dziecka albo rodziny zastępczej.
dla 5-dniowego noworodka odebranie go matce ze zdiagnozowanymi zaburzeniami psychicznymi jest chyba jakąś alternatywą - przynajmniej pod pewnymi względami lepszą niż pozostawienie go matce, której w każdej chwili "może wrócić depresja". Jeśli już depresja ma wracać, to lepiej, żeby skutki nawrotów choroby dziecka nie dotknęły.
To może wysterylizować tych ze "diagnozowanymi zaburzeniami"?
To też jakaś alternatywa.
_____________________
Alfabetyczny frędzel był adoptowany ale go oddali.
Ale w placówce ta patologia występuje z definicji. Bo dziecko nie jest tam CZYJEŚ, tylko wszystkich (równa się: niczyje). Co ma od początku destrukcyjny wpływ na jego psychikę i emocje.
Dlatego placówka powinna być ostateczną ostatecznością, i to wyłącznie jako miejsce przejściowe, z możliwie najkrótszym czasem pobytu. Tak, są przypadki nie budzące wątpliwości - np. zaawansowany alkoholizm, inne ciężkie uzależnienia, choroba psychiczna wykluczająca możliwość opieki. Każdy przypadek jest indywidualny - nawet schizofrenia niekoniecznie musi oznaczać niezdolność do zajmowania się dzieckiem.
W tym przypadku była mowa tylko o depresji. Nie lekceważę depresji, ale występuje ona dość pospolicie, zwłaszcza okołoporodowa. Jeśli taka osoba może liczyć na pomoc otoczenia... Nie lepiej byłoby - prościej, skuteczniej, bardziej humanitarnie - POMÓC rodzicom i dziecku poprzez wsparcie psychologiczne, nadzór, przydzielenie opiekunki społecznej? Która by nawet - czemu nie? - pozmywała i posprzątała od czasu do czasu, skoro depresyjna matka czasowo nie potrafi? A nie fundować im horror rozdzielenia siłą - i dawać dziecko do placówki, gdzie i tak przecież ktoś (liczne zastępy ktosiów, za nasze pieniądze) - sprząta, zmywa, opiera, gotuje?
Dodatkowym argumentem przeciw urzędowej ocenie tego przypadku i urzędowej decyzji jest sprzeciw lokalnej społeczności. A oni znają sytuację najlepiej, czyż nie? Na co dzień, nie z paru wizyt.
Więc nawet przy zniuansowaniu stanowiska ogólnego, Michale, ocena tego przypadku wypada mi mniej więcej tak samo...
idac dalej logika powyzszych komentarzy mozna wlasciwie uznac ze chorych psychicznie nalezy sterylizowac, a takie wynalazki jak terapia czy lekarstwa mozna wyrzucic na smietnik
depresja tej pani pewnie wroci - byloby dziwne gdyby po takim przezyciu nie wrocila - a biorac pod uwage standardowy baby blues ktory przezywa kazda mama po porodzie w zwiazku z hormonami a ktory czasem moze sie przerodzic w depresje poporodowa, to mozna po raz kolejny pogratulowac panstwowym instytucjom swietnego dzialania - teraz powiedza, ze pani wioletta ma depresje wiec nie moze zajac sie dzieckiem, skutek wyprzedzi przyczyne no ale najwazniejsze zeby wariatka nie zajmowala sie dzieckiem
a co powiedzieć o rodzinach toksycznych? Czy one są lepsze od fachowych instytucji wychowawczych? Wątpię.
Rodziny toksyczne pewnie zabijają empatię i inne ludzkie odruchy. Facet wie co pisze. Pewnie z doświadczenia.
Zostaje tylko pusta, przemądrzałą skorupa.
wiarygodnych informacji o rodzinach toksycznych można znaleźć w studiach Alice Miller.
Jak można dyskutować z tym czymś?
Dziwne, że jeszcze nie pojawiły się jakieś alfabetyczne autorytety dla poparcia tez tego czegoś. Poglądy, które tu prezentuje były przecież popularne 80 lat temu w USA, Skandynawii, Niemczech. Eugenika miała wielu zwolenników. Większość zamilkła. To coś walczy.
Były też inne popularne poglądy. To coś pewnie z równą swadą dyskutowałoby 70 lat temu, że niektóre grupy etniczne roznoszą groźne choroby zakaźne, np. tyfus . Skoro urzędnicy tak twierdzili, to przecież mieli podstawy. Byłaby okazja porozmawiać na równie żenującym poziomie. Argumentacja byłaby podobna.
Temu czemuś wydaje się, że tak pięknie wypłynęło, bo jest śmietanką. Nie doczytał, bidulek, że nie zawsze śmietanka wypływa.
...nawet najwytrwalsi znawcy ludzkiej psyche mogą mieć problemy ze zorientowaniem się kiedy mówisz poważnie, a kiedy ironizujesz.
Planowałem napisać o tym już jakiś czas temu. Śledzę Twą karierę na różnych forach od dłuższego czasu. Swoją aktywnością dowodzisz wszechmocy sztuki erystyki, bowiem przy pomocy wewnętrznie spójnej i logicznej, jakże przekonującej argumentacji dowodzisz często tez absurdalnych i wzajemnie sprzecznych. Mniejsza z tym, bo wywody te czyta się znakomicie.
Marzy mi się dzień, kiedy potężny intelektualny ogień artyleryjski ABCD skieruje się przeciw liberalno-demokratycznemu konsensusowi, a nie przeciw i tak rachitycznym grupkom anarchistów, faszystów, negacjonistów Holocaustu, goszystów i komunistów. Zniszczenie konsensusu opartego na liberalizmie, demokracji parlamentarnej i kapitalizmie - to prawdziwe wyzwanie intelektualne.
sam tego nie wiem.
Uważałabym z taką oceną. Chociaż również nie mam pojęcia o tej sytuacji, a artykuł jest napisany, być może zresztą w najlepszej wierze, w formie symfonii na uczucia, co u mnie również wywołuje spontaniczny odruch dystansu, to jednak wiadomo,że:
1) Wiele rodzin zastępczych oddaje adoptowane dziecko z powrotem do placówki. (to jakis potwornie duży %. Żeby nie skłamać, bo nie pamiętam dokładnie ile, ale gdzieś tak około 30%. W każdym razie pamiętam, że zaskoczyło mnie bardzo jak duży).Dlatego adopcja może być alternatywą dla domu dziecka, lub dużych patologii, bo wśród adoptujących też z dużym prawdopodobieństwem, jak widać na pdst. tych danych, można trafić na przechodzacych wszystkie testy poprawnie psychopatów, którzy traktują dziecko przedmiotowo jako akurat pasujący dodatek do mebli i planów zyciowych. Bo o czymż innym swiadczy takie oddanie adoptowanego dziecka?
2)Wiadomo, że karmienie piersią przez przynajmniej 3 miesiące jest dla rozwoju dziecka istotne. Dlaczego zabrano już 5 dziecko kobiecie w połogu, czy nie można było poczekać choc odrobinę ze względu na zdrowie dziecka? Stosując np. nadzór kuratora, lub umieszczając ja w jakies placowce jesli rzeczywiście nie nadaje się do opieki nad dzieckiem?
3)Jeżeli owa Pani zdaniem urzędników jest tak nie zdolna do zajmowania się dzieckiem, że po 2 dniach od wypisania ze szpitala należało je jej zabrać, to co z faktem pozostawania pod jej opieką starszych dzieci? Zabrano również? Jedni piszą, że tak drudzy, że nie. Ja nie wiem. Ale nawet z wypowiedzi tych co twierdzą, że zabrano wynika, że w wieku starszym. Skoro w tym momencie przyjęto stanowisko, że Pani to przypadek tak ciężki, że wymaga natychmiastowego odizolowania od tak małego dziecka, to konsekwencją tego jest, że urzędnicy powinni odpowiedzieć za zaniedbanie w przypadku pozostałych dzieci. Czy postawiono im takie zarzuty?
4)Co to jest w ogóle za wyjaśnienie "bałagan". Czy ktoś z urzędników, rzeczywiście się tak wygłupił, żeby podać takie wyjasnienie? Świadczy to o jego wyjątkowej niekompetecji, a tym samym podważa wiargodność. Zwróć uwagę, że mowa o dziecku 5 dniowym.
Standardowa procedura przewiduje, że dziecko powinno przebywac po urodzeniu w szpitalu 3 doby, o ile ocenia się, że z nim wszystko w porzadku i poród był naturalny, po cięciu cesarskim 6. Oznacza to, że Panią ową odwiedzono albo 1 dzien po wyjsciu ze szpitala albo 2 dni ale w tym przypadku dziecko zabrano od reki (czyli co: "z gróy widze wynik"- jak napisal moj znajmoy sciagajac od kupla z ławki poniżej?). Jesli tak, to chyba nikt nie spodziewał się, że Pani natychmiast po wyjsciu ze szpitala zacznie sprzatanie, swiadczy to wiec jesli juz o czyms, to o dysfunkcji ojca, nie matki.I swiadczy, ze nie ma oprócz niego nikogo (babci, dziadka, ciotki, siostry, brata), kto by mogl owej kobiecie pomoc i przygotwac dom na jej wyjscie ze szpitala z dzieckiem. Ale poniewaz jest wiele samotnie wychowujacych matek, nie jest to żaden argument za zabraniem dziecka, a co najwyzej za zorganizowaniem pomocy z opieki spolecznej, skoro kobieta jest w pologu i co z tego wynika, a co chyba jakoś wszyscy przeoczyli, sama nie jest chwilowo w stanie sobie z tym poradzić. Takiej pomocy opieka spoleczną zresztą podobno udzieliła.
5)Faktem jest, że na adopcję noworodków czeka się w długich kolejkach. Problemy z chętnymi do adopcji są w przypadku starszych dzieci. Dlatego podejrzenia o ustawkę adopcyjną nie są tu całkiem bezzasadne.
charakterystyka portalowej "twórczości" ABCD jest w znacznej mierze trafna, jeszcze lepiej wyznaczone "wyzwanie" dla niego (może poza brzydkim zapachem od negacjonistów Holocaustu - zakładam optymistycznie, że oprócz dania im wolteriańsko-millowskiej wolności wypowiedzi zbyt wiele dla nich nie masz...).
Zauważ jednak, że w dobie liberalnej kontrrewolucji jednym z elementów tego konsensusu jest wściekły atak na instytucje publiczne (zwł. te o profilu innym niż czysto kontrolny) wykorzystujący ich wszelkie (często realne, ale wyolbrzymione) słabości czy patologie dla uzasadnienia ich osłabiania lub wręcz demontażu. Problem w tym, że "lewica emancypacyjna" - ze swoimi tyradami przeciw państwowej "represyjnej" edukacji czy "ingerencji urzędników" w relacje matki z dzieckiem, ze skierowaniem swego krytycznego ostrza przeciwko "strukturom hierarchii i dominacji" w pierwszym rzędzie (a stosunkom własnościowym w najlepszym razie dopiero w drugim, choć logicznie i funkcjonalnie powinno być na odwrót) - na swój sposób do tej kampanii się przyłącza (nie zakładam, że zawsze i wszędzie robi to celowo - w niektórych przypadkach nawyki i schematy myślowe mogą też mieć swoje znaczenie). Dlatego warto się sprzeciwić i bronić publicznego sektora opiekuńczo-wychowawczego (dostrzegając oczywiście wszystkie jego słabości w ogóle, a zwłaszcza w polskim wykonaniu). Jak jest w większości polskich domów dziecka wiemy - nie dajmy sobie jednak wmówić, że "rodzina jest zawsze najlepsza", bo to naprawdę czysty ko-liberyzm.
"idac dalej logika powyzszych komentarzy mozna wlasciwie uznac ze chorych psychicznie nalezy sterylizowac, a takie wynalazki jak terapia czy lekarstwa mozna wyrzucic na smietnik"
Absolutnie niczego takiego nie twierdziłem. Chorych należy leczyć, opiekować się, pomagać im - to oczywiste. Pytanie, czy dopóki nie zostaną (w wystarczającym stopniu) wyleczeni należy im, czyli ludziom, którzy sami wymagają tak poważnej i wszechstronnej troski zostawiać małe, dopiero co narodzone dziecko pod de facto wyłączną opiekę. Powtórzę: NIE PRZESĄDZAM tej SPRAWY. Wiemy tu zbyt mało np. o tym jak zmieniał się stan zdrowia psychicznego u matki i jakie były rokowania jej lekarzy (jasne, że to tajemnica lekarska, ale organy wydające decyzję powinny moim zdaniem opierać się m.in. na tych informacjach). Może i rzeczywiście decyzja o odebraniu dziecka była błędna a sposób jej przeprowadzenia nawet karygodny. Jednak wątpliwości co do jednostronnego ujęcia tego zdarzenia się pojawiają. Nie miałbym ich, gdyby problemem kobiety była tylko bieda i jakiś bałagan, albo gdyby zaburzenia psychiczne miał tylko jeden z rodziców w pełnej rodzinie albo problemy z depresją pojawiły się u samotnej matki wychowującej dziecko np. w wieku gimnazjalnym czy licealnym. Tu mamy noworodka całkowicie zależnego od osoby psychicznie upośledzonej. Nie winię kobiety za jej chorobę, chcę, żeby miała dostęp do dobrej i publicznej, specjalistycznej opieki medycznej (co stanowi w polskich warunkach problem na osobną dyskusję), a także chciałbym, żeby miała jakiś kontakt z dzieckiem. Ale nie jestem przekonany, czy oddanie jej dziecka pod wyłączną opiekę to najlepsze rozwiązanie - z punktu widzenia dobra zainteresowanych zresztą.
Nie wydaje mi się że formułując stanowisko przeciwne do tezy, że "rodzina jest zawsze najlepsza" należy zobić to tak:
"rodzina nigdy nie jest najlepsza" i w byc zmuszonym w konsekwencji bronić najbardziej złych decyzji urzędników żeby je utrzymac.
Moim zdaniem to powinno byc tak: "rodzina nie zawsze jest najlepsza" (przeczenie jak w przykładzie z Kreteńczykiem ;) )
"Ale w placówce ta patologia występuje z definicji. Bo dziecko nie jest tam CZYJEŚ, tylko wszystkich (równa się: niczyje). Co ma od początku destrukcyjny wpływ na jego psychikę i emocje."
Bez komentarza. Jeśli patologia publicznych domów dziecka występuje "z definicji", to po jaką cholerę jesteśmy za publicznymi żłobkami i przedszkolami? Tam też dziecko w czasie, w którym przebywa pod kuratelą ich wychowawców, jest "wszystkich (równa się: niczyje)".
Zwrot sam w sobie jest naprawdę "pyszny" nawiasem mówiąc.
oczywiście, dlatego tak jak napisałem w odpowiedzi do Julii, raczej nie broniłbym tej decyzji gdyby nie choroba psychiczna matki (o której to chorobie - zauważ - dowiadujemy się nawet z przychylnego jej artykułu). Teraz też zresztą nie upieram się, czy kuratorka nie popełniła błędów a nawet czy sama decyzja była w tym przypadku słuszna. Ale ponieważ całe zdarzenie zostało zinterpretowane dość jednoznacznie sądzę, że należało przedstawić również kontrargumenty. Generalnie przydałoby się tutaj więcej dystansu i przede wszystkim więcej informacji (choć zdaję sobie sprawę, że jest to utrudnione, choćby tajemnicą lekarską).
z punktu widzenia dobra OBOJGA zainteresowanych.
http://www.youtube.com/watch?v=gdd1EkVFZYE
pieśń o matce, w której nie ma mowy o własnym pokoju dla dziecka, własnym biurku... jest o MIŁOŚCI DZIECKA DO MATKI. Czyżby teraz dzieci były kalekami uczuciowymi niezdolnymi do miłości do własnej Matki? - tworami, dla których pełna micha i komp to już cały świat? Czy "pieśń o miłości do pełnej michy i kompa" zrobi furorę?
A ja cię mam za rzetelnego dyskutanta...
Co to za porównanie domu dziecka ze żłobkiem czy przedszkolem? W pierwszym dziecko przebywa trwale. Bez perspektywy na zmianę tej sytuacji. W drugim i trzecim - parę godzin dziennie. Nawet jeśli cierpi z powodu rozłąki, to wie, że rodzice są, przyjdą, że do nich NALEŻY. Nie wnikajmy w niuanse - różnica egzystencjalna jest ZASADNICZA. Nie czujesz tego? No to trudno.
Yona: Od dawna chcę tu wspomnieć o znaczeniu karmienia piersią dla zdrowia dziecka. Dobrze, że zrobiłaś to ty. Te leki na powstrzymanie laktacji... w parę dni po porodzie... Horror. I dla matki, i dla dziecka.
a ja proponuję: rodzina NAJCZĘŚCIEJ jest najlepsza. Nawet ta niedoskonała.
Tak w ogóle to wszyscy wychowujemy/wychowaliśmy się w rodzinach niedoskonałych. Czyli takich, gdzie występują rozmaite dysfunkcje. J. Santorski ocenia, że zdrowych rodzin (o kryteriach tego zdrowia możemy ew. pogadać) jest ok. 5 procent. Pięciu! Rozumiecie?
Nawet rodzina dysfunkcyjna jest dla człowieka punktem podparcia. Czymś, czemu może się sprzeciwiać, krytykować, cierpieć nawet. Bo przecież wszyscy cierpimy z powodu naszych rodzin, czyż nie? Ale bez tego punktu podparcia, bez tego zakotwiczenia świadomości i uczuć dryfowalibyśmy w próżni.
W takiej uczuciowej próżni żyją dzieci w tzw. placówkach. Co prowadzi do uczuciowego kalectwa. Żadna czysta pościel i gwarancja pełnego talerza tego nie zrekompensuje.
różnica jest oczywista, ale chodzi o zasadę: publiczne instytucje opiekuńcze starają się wyręczać/zastępować rodzinę w jej funkcjach, gdy ta nie może tego zrobić z powodów ekonomicznych, medycznych, egzystencjalnych lub jakichkolwiek innych, które mogłyby zagrażać prawidłowemu rozwojowi dziecka albo w ogóle jego przetrwaniu. To, czy robią to przez dziesięć godzin dziennie pięć dni w tygodniu przez kilka lat czy przez kilka lat non stop ma W TYM MOMENCIE znaczenie drugorzędne - istotne jest to, że działają poprzez "odebranie dziecka rodzinie" (nawet w przypadku 100-%-owych sierot - mogłyby przecież w końcu znaleźć opiekę u dalekich krewnych, sąsiadów, "lokalnej społeczności").
A perspektywy zmiany położenia "dziecka z ośrodka" jak najbardziej istnieją - przez adopcję przecież.
Tak, prawie każda rodzina może mieć jakieś wady. Nie każda jednak, nawet mocno niedoskonała, opiera się na samotnym wychowaniu dziecka przez rodzica ze stwierdzonymi medycznie zaburzeniami psychicznymi, upośledzeniem umysłowym czy wiekiem, w którym sam rodzic nie mając pełnej zdolności do czynności prawnych wymaga opieki. Moim zdaniem przypadki te w zupełności wypełniają dyspozycję rodzin patologicznych (nie chodzi o potępienie, pogardę itp. - tylko właśnie zdefiniowanie potrzeby specjalistycznej pomocy dla ludzi, wymagających opieki dla siebie przede wszystkim a niekoniecznie zdolnych do opiekowania się małymi dziećmi).
naprawdę nie czujesz różnicy pomiędzy TEORETYCZNĄ (CZASEM się spełniającą) szansą na znalezienie rodziców zastępczych - którzy są w tej sytuacji wielką niewiadomą - a realnie istniejącym rodzicem, którego się zna, kocha i za parę godzin znowu zobaczy??? Nie czujesz, że to różnica nie ilościowa (ilość godzin, dni), tylko wybitnie JAKOŚCIOWA?
Jeśli nie czujesz, no to ja mówię: pas. I zaczyna mi przychodzić do głowy, że może jednak chodzi o tę słynną płeć mózgu...
A może jednak raczej o to, że ja się po prostu tematem więcej zajmowałam - z przyczyn i zawodowych, i osobistych - niż ty? I dlatego bardziej go czuję?
że mój komentarz dotyczy pierwszej części twojej, Michał, wypowiedzi - dom dziecka vs. przedszkole czy żłobek.
Co do części drugiej, pełna zgoda - jest pewna liczba przypadków, gdzie tzw. państwo musi (najlepiej czasowo) zastąpić rodziców biologicznych. Chodzi mi tylko o to, żeby tę liczbę ograniczyć do naprawdę nieuniknionego minimum. I o to, że jak dotąd, liczbę tę się niepotrzebnie - przez pochopne działanie lub biurokratyczną bezduszność - zawyża.
przecież nie głoszę pochwały domów dziecka i placówek opiekuńczo-wychowawczych jako jakiegoś panaceum na idealne dzieciństwo. Komentujemy bardzo specyficzny przypadek - odebrania dziecka kobiecie o ograniczonej poczytalności. W zastępczym miejscu pobytu dziecko BYĆ MOŻE wśród innych wychowanków spotka osoby chore psychicznie lub z zaburzeniami. Tu zaś NA PEWNO byłoby oddane pod wyłączną opiekę osoby, która sama jej potrzebujące (nie tylko i nie przede wszystkim materialnej). Powtórzę po raz n-ty: nie przesądzam sprawy, ale są podstawy dla postawienia poważnego znaku zapytania.
Nie no to Ty moment, moment. Choroba psychiczna, o którą chodzi to przecież depresja poporodowa, nie np. schizofrenia. Dopiero w najcięższej postaci może chory może byc groźny dla otoczenia, a to raczej przy przetrwałej nieleczonej depresji, gdzie może np. wystąpić samobójstwo rozszerzone, a nie w przypadku zdiagnozowanym tak wcześnie, gdzie można chora otoczyć opieką lekarską np. podać leki. Co wiecej zdecydowanej większości z dokładnością do promila jest to choroba samoczynnie ustępująca, nie jest więc podstawą do odebrania dziecka, najwyżej do umieszczenia go w czasowo w placówce opiekuńczej, jezeli mamy do czynienia z tak skrajnie cięzką formą depresji, w momencie gdy matka jest hospitalizowana i nie ma, (o ile nie ma) nikogo, kto mógłby się nim zająć do tego czasu az stan matki nie zostanie wyrównany. Czy wobec tego matkę umieszczono w szpitalu psychiatrycznym jeśli rzeczywiście wystąpiła u niej tak ciężka forma depresji?
Poza tym depresja około porodowa to choroba wcale nie rzadka, jeżeliby uznać to za wystarczający powód do trwałego pozbawienia praw rodzicielskich wyszedłby z tego jakiś absurd i lawinowe pozbawianie praw.
Poza tym nie zastanawia Cie szybkość decyzji? Coś tu jest dziwnego. W przypadku depresji okołoporodowej jak sama nazwa wzkazuje wystepuje "okołoporodowo" u wcześniej zdrowej psychicznie kobiety. (o innych zaburzeniach psychicznych matki nie ma mowy) w jaki sposob mozna było to przewidzieć. Owszem można bylo teoretycznie zaobserwowac, że wystąpił cieżki stan (o ile) i doraźnie zareagować, ale decyzje o trwalej niezdolności na tej postawie i tak szybko? Jakiś psychiatra to wydał? bardzo watpię. Więc jesli podjęto taką decyzję to raczje nie uzasadniając ją choroba psychiczną matki.
w rodzinach niedoskonałych się wychowujemy! Całe 95% nas tak się wychowuje.
Pozostałe 5% rodzin funkcjonuje doskonale, a to fundując ludzkości wojenkę a to inny kataklizm na nią sprowadzając. Czy A.Macedoński nie miał doskonale funkcjonującej rodziny? Czy brak mu było kasy? Może nauczyciel był nie ten? Mamusia z tatusiem mieli jak wiadomo lepsze zajęcie niż zajmowanie się potomkiem ale zapewnili mu wszystko co najlepsze. Czyż nie? I jaki zdolny się okazał!
A taka królowa angielska pt. Wiktoria - czy mamki jej mleka z własnych piersi odmawiały? Czy prywatni bakałarze wiedzy nijakiej jej nie przekazali? A się baba chętnie zasiedlała w Indiach i nawet weszła "legalnie" w posiadanie "bezcennego brylantu" - że niby jak mogła zapłacić za coś bezcennego? - zwyczajnie zwędziła przy pomocy wojska, taka była wyuczona w funkcjonującej doskonale rodzinie.
A taki dysfunkcyjny szary człowiek, co to nawet jego własna matka nie nadaje się dla niego na matkę, taki szary człowiek usiłuje uczciwie pokonać każdy dzień, jak etap w wyścigu do litościwej i sprawiedliwej śmierci.
Więc w tych 95% wszyscy ludzie są ze skazą. Tak wymyślili socjologowie. Po tych wszystkich mądrościach przekazanych im na studiach doszli do takiego wniosku. A to ci odkrycie! No to lu! wykształcić ten motłoch według wzoru, tu przyciąć a tam przyklepać, są wzorce z nie tak dalekiej przeszłości. Pasować musi do schematu, tak rzeczą uczeni. A ja powiem: pies z nimi tańcował, choć właściwie to szkoda dla nich psa.
Dzięki naszym niedociągnięciom i niedoskonałościom możemy aktywnie uczestniczyć w ewolucji. Mamy szansę w ogóle nauczyć się czegokolwiek, ponieważ nauczyć można się jedynie poprzez porównanie np. złego i dobrego,czyli na błędach i pomyłkach. A tu proszę! Tresura jest proponowana, coby wyniki badań się zgadzały. Lepiej uważać cały naród za idiotów niż jednego tzw. naukowca pogonić w diabły.
Następni w kolejce to będą lekarze: będą przerabiać ludzi w taki sposób, żeby - nie tak jak ma to miejsce teraz, fuj! - to co górą im wejdzie to i takie same dołem wyszło. Bo teraz to smaczne, pachnące jedzenie taki ludzki egzemplarz przerabia na gówno. Cóż za dysfunkcja!
Może ktoś dysponuje jakimś gotowym wzorem na takie życie, by pasować psychologom czy tam komu do wyobrażeń? Raj na ziemi stworzymy w ten sposób. Raj dla idiotów.
na wstępie - przepraszam za brak odp. na Twój pierwszy post w wątku (ten w 5 punktach). Był na początku całej sekwencji dorzuconych wpisów, odłożyłem go sobie na później i potem jakoś przeszedł... Co do Twoich pkt. 2 i 4 - możliwe, że w sposobie przeprowadzenia interwencji doszło do uchybień czy nadużyć, wówczas osoby za nie odpowiedzialne powinny ponieść konsekwencje, ale nie stanowi to kontrargumentu przeciw decyzji kuratorki. O pkt. 1. w tym przypadku trudno nam mówić w czasie innym niż przyszły. Ad 5 - całkiem możliwe, taka hipoteza pada zresztą w tekście, ale aby miała zastosowanie w sporze, trzeba by ją udowodnić w sposób mocniejszy niż powołanie się na czyjeś wypowiedzi na forach internetowych (nie wysuwam tego postulatu wobec Ciebie, ale wobec Fundacji i jej publicznym wystąpieniom w sprawie Róży już tak). Ad 3 - to też niejasny wątek, gdzieś na złonecie można np. wyczytać, że ponoć kobieta przez lata nie miała z tymi dziećmi kontaktu.
Odpowiadając na Twój najświeższy post: z tekstu można wywnioskować, że nie chodzi tylko o depresję poporodową. Przecież wyraźnie jest tam mowa o "upośledzeniu matki".
PS. Przy okazji autokorekta: wczoraj jakoś przeoczyłem, że rodzina była pełna (tj. z obojgiem rodziców). Co nie zmienia faktu, że ojciec w podeszłym wieku nie stanowiłby "przeciwwagi" dla matki. Zaznaczam, że bazuję na oderwanych informacjach sieciowych i nie oceniam definitywnie rodziców ani decyzji kuratorki.
w innym jednakże miejscu jest mowa o depresji.
Więc rzeczywiście informacja co do stanu psychicznego/umysłowego matki Róży, jaka pada w tekście, jest niejasna. I jakby się dało, prosiłabym o wyjaśnienie (Julio?)
Niemniej - niezależnie od szczegółowej oceny tego właśnie przypadku - jest on jednym z szeregu innych, gdzie przejawia się takie właśnie podejście służb kuratorskich: coś nie tak (niezgodnie z wzorcem) - zabrać dziecko i cześć. I w oczywisty sposób dotyczy to ludzi biednych, nigdy zamożnych. Gdy tymczasem słuszne byłoby podejście inne: coś nie tak - POMÓC rodzinie czasowo czy nawet trwale niewydolnej sprawować swoje funkcje (pomoc psychologiczna, nadzór, przydzielenie stałej opiekunki/opiekuna, wsparcie finansowe, leki). Byłoby to lepsze pod każdym względem: i dla rozwoju emocjonalnego dzieci, i dla prostych i ciemnych, ale kochających rodziców, i dla finansów publicznych.
Żeby było jasne: nie mówię o rodzinach, gdzie się pije/ćpa lub gdzie nie ma więzi emocjonalnych. Wymaga to każdorazowo superwnikliwej oceny. W moim przekonaniu takiej oceny u nas najczęściej nie ma. Działa schemat, zaprezentowany w artykule.
Dlatego skłonna jestem ew. wątpliwości tego przypadku wyjaśniać na niekorzyść urzędników.
napisalam ciag dalszy do pierwszego komentarza, sa tam tez informacje dotyczace leczenia:
http://www.fundacjamama.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=724&Itemid=1
wspaniała inicjatywa, Wspaniałe Kobiety!
po prostu rodzina nie zapewnia odpowiednich warunków materialnych dziecku i państwo powinno rozwiązać ten problem, tyle że nie odbierając dziecka- ale zapeniając odpowiednie zasiłki rodzinom.
A po co tę bande urzędasów do chałupy wpuścili?!
Należało spuścić burka, złapać siekierę, I wierzcie mi, już władza podwinęła by ogon i poszukała sobie gdzie indziej ofiary swej podłej arogancji.
Proste, zasadnicze, ponadczasowe pytanie: co Szanowna Pani "Kurator" ma do DECYDOWANIA o czyimś dziecku? Czy to jej dziecko, jej rodzina? Dziecko należy, albo raczej - jest częścią rodziny. Co to poza tym znaczy rodzina patologiczna? Kto określa ową patologię? Kurator? To może niech lepiej od razu czyni to policjant - po co mnożyć de facto te same funkcje?
Sprawa tej dziewczynki z Błot Wielkich to jedynie przykład sytuacji, kiedy instytucje powołane do pomocy ludziom, roszczą sobie absolutnie niezależne im prawa do sprawowania nad nami coraz bardziej totalnej władzy.
----------
@ Dzeus
Dobrze by było. Ale oni, jak wszystkie tchórze i mendy tego świata, chodzą razem, działają w grupie, ot siła złego na jednego.
Jak to dziecko ma być pozostawione na pastwę rodziny, nawet jeśli dzieje mu się krzywda? Ma chodzić głodne i zaniedbane, bo "najważniejsze że jest kochane"?
Oczywiście inna sprawa, że zabierani dzieci to ostateczność, ale taki środek ochony dziecka musi być równiż stosowany przez państwo! Dlaczego w tekśie nie ma nic o tym, że takim kobietom które nie radzą sobie powinno pomóc państwo?
Zgroza! Urzędnicza, a i części dyskutantów (nie dyskutantek). Nawet rodzina dysfuncyjna jest mniej dysfunkcyjna niż dom dziecka. Rodzina zastępcza. czy adopcyjna dysfunkcyjna nie jest? Wiem co innego na ten temat. Koleżanka wydała się za Szweda, który pięknie mówił po polsku (jednak nie czytał) i nie obeszło się bez pytania o źródło takiej znajomości "naszego języka". Powiedział, że wychowywał się w polskiej rodzinie.Ale za następnym przyjazdem do Polski przywiózł opasły segregator papierów dokumentujących jego poszukiwanie matki po połowie Europy.
Okazało się, że wychowywał się w czterech rodzinach na zmianę z domami dziecka. Rodziny go brały i oddawały, gdy im się znudził. Od jednej, w której go bito do nieprzytomności sam uciekł, do domu dziecka bo niby dokąd. Po latach uznał, że musi wiedzieć skąd się wziął, bo nazbyt mu przeszkadza, że tego nie wie. Szukał Matki w Szwecji - okazało się, że trafił do Szwecji z Niemiec z transportem 2000 dzieci chorych z Niemiec na leczenie. Nie wiedział, jakim cudem do Niemiec nie wrócił, ani też jak wiele z tej grupy dzieci doświadczyło podobnego losu. Czas powojenny to jeszcze XIX-wieczna czarna pedagogika, wg której dziecko nie czuje, nie pamięta, a wychowywane ma być groźbą i rygorem. Tak, Alice Miller się kłania. Z czasem się dowiedział, że Matka była Polką (znaczy, to nazwisko, które nosi chyba polskie?) i w końcu chyba (szczegółów zbyt dokładnie nie pamiętam, niestety, ale trzeba było widzieć z jakim pietyzmem przechowywał wszystkie dokumenty z wielu lat poszukiwań) Czerwony Krzyż w Szwajcarii pomógł mu ustalić adres Matki. Dotarł do niej. Bardzo się zawiódł. Została w Niemczech i chyba dawno się z nim pożegnała, bo się nie ucieszyła z odnalezienia utraconego dziecka. Okazało się, że ma w Polsce przedwojenne rodzeństwo, a Matka straciwszy w czasie wojny w Niemczech zdrowie, tam została i utrzymuje się z pomocy socjalnej. Co z tej historii uznawał za najważniejsze? Ano to, że człowiekowi do życia bardzo potrzebna jest świadomość więzi z rodzicami i że nic tego braku nie jest w stanie ani zastąpić, ani połatać.
cdn
http://www.polityka.pl/sedziowie-od-zycia/Text01,1137,289472,18/ .
Kontynuując stwierdzam, że nie ma takiej możliwości, żeby oderwanie dziecka od rodziny wyszło mu na dobre. Jeśli rodzina jest bardzo dysfunkcyjna trzeba dać jej pomoc w tym i edukację emocjonalną. Zresztą to proste: co może dobrego zrobić zmiana jednej patologii (w rodzinie) na drugą (w domu dziecka). Koszty utrzymania domów dziecka są tak wysokie, że pomoc kosztowniejsza nie będzie.
Róża. Człowiek u zarania swego życia nie odrożnia siebie od matki, on się czuje matką, więc pozbawienie go fizycznej obecności matki jest karygodne. Czasem los (śmierć) zabierze matkę i każdy rozumie jak wielkie nieszczęście się stało. A tu? Za śmierć robią urzędnicy za pensję i jeszcze znajdują poparcie. Zgroza.
Opieka zastępcza tak, ale nie na łapu capu, i nie przed pomocą i edukacją. Nigdy!
PS. Szwedzki znajomy to nie jedyna osoba jaką poznałam z doświadczeniem poszukiwania przez lata matki. Mam też więcej znajomych z doświadczeniem pobytu w domach dziecka. Powiem tylko tyle - ponoć w Anglii czegoś takiego już nie ma.
http://www.polityka.pl/domy-dziecka-nie-sa-dla-dzieci/Text01,1535,222410,18/
w Anglii nie ma domów dziecka, ale zdarza się że dziecko jest zabierane z patologicznych (dysfunkcyjnych) rodzin- i przekazywane do rodzin zastępczych... Wtedy też mamy do czynienia z "urzędasem, który przyszedł zabrać dziecko"...
Ale oczywiście zgoda że najpierw trzeba starać się pomóc rodzinie (głównie materialnie bo to klucz także do rozwiązania problemów emocjonalnych).
gdyby urzednicy jako przedstawicie panstwa i sfera budżetowa nie zgadzali się, chocby w prostej linii w swoim oczywistym interesie, z neoliberalną hegemonicznym obecnie swiatopoglądem. Rzeczywistość niestety nie jest tak prosta. Dlatego jest bardzo możliwe, że w pojęciu danego urzędnika bieda jest prawie tożsama z patologią.
Moim zdaniem w tej sprawie na pierwszy rzut oka jest mnóstwo wątpliwości, i dlatego oraz ponieważ jest poważna dobrze, że została nagłośniona, co pozwala mieć nadzieję, że będzie przeanalizowana z należytą uwagą.
Zaś dziwi mnie niezmiernie, bo zadziwiającym tworem jest idealizm lewicowy, przekonanie jak Twoje luke, że urzędnicy muszą byc koniecznie nieomylni i calkowicie bez wad. A jakiegokolwiek pomyłki czy nawet świadome naduzycia z ich strony miałyby swiadczyć- no własnie o czym:
Że "rodzina to świętość"?, że neoliberalne postulaty o likwidacji panstwa należało by wobec tego bezwzględnie przyjąc.?
Jak sądze lewicowe przekonanie o istonosci roli panstwa, wynika przeciez z trzezwej analizy, a nie dlatego żeśmy ich sobie urzednikow wyobrazli jako taki Ersatz duchów anielskich.
ja nie twierdzę, że urzędnik jest nieomylny- ale skąd wiadomo, że w tym przypadku urzędnik "popełnił pomyłkę"? Poza tym tekst jest atakiem na samą instytucję "odebrania dziecka rodzinie", na "urzędasów" czyli na państwo, itd itp...
Ja nie twierdzę, też że wiadomo. Tzn. może komuś jest wiadomo, ale na pewno nie mnie, co cały czas podkreślam. Twierdzę, jedynie, że sprawa budzi poważne wątpliwości, dlatego dobrze, że została nagłośniona, bo teraz wszyscy się jej przyjrzą.
Nie wydaje mi się, żeby w tekście był po prostu atak na urzędasów. Jest raczej teza, że przyjmują część z nich przyjmuje zgodnie z miłościwie nam panującą ideologią, że człowiek ubogi, o ile nawet nie jest winni patologii, to o nią co najmniej podejrzany. Ogólnie rzecz biorąc ta teza wydaje się wiarygodna, a Tobie nie?
Najprościej było by teraz napisać: od kiedy to lewica ma obowiązek pokładać pełne zaufanie w burżuazyjnych sądach i urzędach?
Ale może nawet nie to chodzi, żeby po najmniejszej linii oporu rzecz skwitować, bo kontrola państwa i jego pomoc jest niezbędna, niemniej jednak coś jest na rzeczy. I nie jest tak moim zdaniem, że lewica nie ma prawa niczego się na tym polu domagać, bo jedyną alternatywą jest anarcho-kapitalistyczna próżnia.
Irytująca jest wiara części polskiej lewicy w urzędy, sądy, instytucje, w zgodność z prawem, ta cała swego rodzaju statolatria, dodatkowo zaś, gdy dotyczy to obecnego burżuazyjnego państwa. Państwo nie jest bytem samoistnym, lecz narzędziem w rękach klasy rządzącej; do kogo owo narzędzie dziś należy - wiadomo chyba aż za dobrze.
rozumiem że w takim razie należy popierać tych kapitalistów, który unikają płacenia podatków- bo w ten sposób nie wspierają opresyjnego państwa? To jest własnie prawdziwy cel tego rodzaju tekstów... Podważyć zaufanie do państwa, podważyć sens państwa...
http://wiadomosci.onet.pl/2702,2029342,sad_dziecko_nie_wroci_do_matki,wydarzenie_lokalne.html .
Jednak zdecydowana niewydolność wychowawcza, a nie, jak pisała Autorka artykułu, "bałagan".
to tez nieumiejetnosc "zajecia sie domem"
ciekawe co teraz bedzie. czy oni moga miec jakis kontakt z dzieckiem? co z tymi instytucjami ktore zaoferowaly pomoc (np ze codziennie bedzie przychodzic opiekunka zajmujaca sie dzieckiem?)
w tvn24.pl mozna przeczytac ze sad orzekl ze matka jest pasywna a ojciec nie ma czasu
i znowu jednak wraca problem klasowy, bo to klasyczny model z depresja poporodowa, kiedy matka jest rzeczywiscie pasywna a ojciec duzo pracuje w korporacji
ja po prostu nie rozumiem, o co w tej sprawie chodzi. Trochę się orientuję w realiach naszych sądów rodzinnych, w funkcjonowaniu kuratoriów i innych kulawych instytucji i wiem, że bywają one głuche i ślepe na los boleśnie krzywdzonych i notorycznie zaniedbywanych dzieci. Nie bardzo są rychliwe te wszystkie instancje i trzeba na ogół nieźle narozrabiać, by ktokolwiek zajął się pokrzywdzonym dzieckiem.
O sprawie wiem stąd, bo telewizora nie mam, radio mi przeszkadza, a na gazety nie mam czasu. Tylko że informacje na innych niż lewica.pl portalach pokazują nie pogrążoną w baby-bluesie niepozbieraną kobietę, a kompletnie dysfunkcyjną rodzinę. Trochę to zachwiało moim jasnym dotąd stanowiskiem w tej sprawie. Nadal jednak nie mam - i pewnie mieć już nie będę - zdecydowanego osądu, bo po prostu nie wiem, co tak naprawdę się stało (to znaczy dlaczego stało się to, co się stało).
Nawet gdyby tej kobiecie nie przydarzyła się depresja poporodowa to odebranie jej dziecka mogło nabawić ją takiej rozpaczy, jaka nam się nie śni. A rozpacz jedną osobę wpakuje w agresję, więcej w kompletną apatię. Tak?
Nadal uważam, ze odebranie dziecka tej kobiecie, tej rodzinie było kolosalnym błędem, a karygodny jest sposób postępowania instytucji powołanych do niesienia pomocy potrzebujacym !
"A rozpacz jedną osobę wpakuje w agresję, więcej w kompletną apatię. Tak?"
Oczywiscie, ze tak ! - bo tylko wyjatkowo w tak traumatycznej sytuacji matka pozbawiona noworodka mogłaby 'nabrać sił' do dalszej walki z bezdusznymi instytucjami państwowymi ...
liberałowie tylko zacierają ręcę- więcej takich tekstów, a niedługo pojawią się głosy, że państwo w ogóle nie powinno interesować się warunkami, w jakich żyją dzieci- bo przecież państwo jest "bezduszne" ze swoją armią "urzędasów"...
{bo przecież państwo jest "bezduszne" ze swoją armią "urzędasów"}
A czyż obiektywnie patrząc tak właśnie nie jest? Co do liberałów: na serio wierzysz w ich bajeczki, np. o minimalizacji państwa?
http://www.brpd.gov.pl/detail.php?recid=23 .
Luke, jeśli jakaś instytucja okazuje się dziś być "bezduszną" to nie oznacza to że może jej w ogole nie być, ale że ma być "duszna" i to jak najrychlej. Czy tak?
"Luke, jeśli jakaś instytucja okazuje się dziś być "bezduszną" to nie oznacza to że może jej w ogole nie być, ale że ma być "duszna" i to jak najrychlej. Czy tak? "
Oczywiście że tak, ale wiesz jaka jest taktyka liberałów- pokazać że urzędnik X jest zły, więc wszyscy inni też muszą być źli "bo to tak już jest"... To tak jak z korupcją w Polsce- przecież "wszyscy wiedzą, że wszyscy urzędnicy/politycy kradną"... W tekście zresztą jest rozważanie systemowe, nie chodzi o jeden przypadek ale autorka pisze ogólnie o "odbieraniu dzieci przez państwo"...
Oczywiście, że Państwo ma być. Kto tego nie rozumie, obudzi się w innym państwie z innym językiem urzędowym. A Państwa w Polsce coraz mniej. Tego "dusznego" ma być co najmniej dostatecznie dużo, w przeciwieństwie do bezdusznego, czego sprawa maleńkiej Róży (wysłałam link do artykułu jw do Rzecznika Praw Dziecka z jego strony) jest najlepszym przykładem. I sprawa Alicji Tysiąc oraz innych osób w jej sytuacji. 700 zł renty wraz z zasiłkiem rodzinnym na troje dzieci to nie jest kwota, za którą można przeżyć miesiąc. Z całą pewnością nie można. Jak tych ludzi ratować? Jak spowodować żeby minimum egzystencji było przyzwoite (obecne nie jest!!!!) i stanowiło zobowiązanie dla Państwa wobec poszkodowanych? Obawiam się, że jakie społeczeństwo takie Państwo, więc póki powszechnie nie zrozumiemy, że źle się sprawujemy, to zmiany nie nastąpią. Otrzeźwiejmy!
700 zł (renta plus zasiłek rodzinny) to naprawdę nie przelewki. Nie mogąc pomóc samodzielnie piszę listy proszalne. I pewnie źle to robię skoro efekty (380 zł wpłynęło po moich apelach na konto Pani Alicji) są takie marne. Z drugiej strony nie mogę wykładać kawy na ławę, ta rodzina i bez tego czuje się jak w reality show, co im sił nie przysparza.
700 zł nawet na najskromniejszą żywność nie wystarczy, a niedożywienie niesie choroby. A gdzie pozostałe konieczne koszty, związane z edukacją dzieci oraz utrzymaniem dachu nad głowę?
Mam twardy orzech do zgryzienia. Moje bliskie spotkanie z Panią Alicją owocuje dużą frustracją, tym bardziej że wiem że takich osób w kraju wiele.
Jakie społeczeństwo takie Państwo? Czy my oszaleliśmy? Jak zrozumiemy sytuację biednych, jeśli się nie chce nam nawet chwilę na niej skoncetrować i skutkiem tego choć trochę zaangażować? Takie refleksje mnie nachodzą. Bo co z tymi biednymi ma być? Mają po cichu wymrzeć? Ja się mam zakompleksić i się nie wychylać, nie szukać ratunku?
rzeczywiste zaangażowanie zawsze przynosi dobre efekty, być może nie tak szybko, jak by się chciało, ale na dłuższą metę można je wyraźnie zauważyć. Polacy jeszcze nie otworzyli oczu, ale całkiem zamkniętych też już nie mają.
{obudzi się w innym państwie z innym językiem urzędowym}
Nie Teresa. W ten sposób robili jeszcze jakieś sto lat temu, teraz mają inne metody, znacznie bardziej efektywne. Język zostawia się, głównie ze względów praktycznych, ale po części i dla niepoznaki. W Polsce język masz własny, państwo zaś z dnia na dzień coraz bardziej obce. A kto wie - może nawet pod okupacją (jak twierdzi wielu starych Polonusów np. z USA).
pisze o wymiarze systemowym bo to juz kolejna informacja o takim dzialaniu pomocy spolecznej czy kuratora, przytaczana przez media w samym 2009 r, do czego sa linki w moim tekscie
wiec nie jest to ogolne "wszyscy wiedza ze w polsce jest korupcja"
pozdro, autorka tekstu
http://biznes.onet.pl/gdzie-sa-nasze-miliardy-z-prywatyzacji,18506,3029587,1,prasa-detal
ale jakoś trudno uwierzyć, że leczenie depresji poporodowej wymagało spędzenia 2 lat w szpitalu. Jak słusznie zauważył Humpa, wiele wskazuje na to, że to rodzina faktycznie pod wieloma względami dysfunkcyjna, a rodzice, owszem, wymagają nie rzucania w nich kamieniem, ale otoczenia opieką i pomocą nie tylko materialną (zasiłek sam z siebie akurat chyba niespecjalnie pomoże na zaburzenia psychiczne czy upośledzenie umysłowe). Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, ale założeniem nie tylko "standardowej" adopcji, ale też wszystkich form pośrednich między adopcją a domem dziecka (np. rodziny zastępczej czy rodzinnego domu dziecka) jest bezpośredni kontakt nowych rodziców z będącymi pod ich opieką dziećmi i wiążąca się z tym odpowiedzialność. Adopcja na odległość, którą proponuje się w linkowanym artykule, z założenia dotyczy dzieci z Trzeciego Świata i ma sens wobec ogromnych odległości między nowymi rodzicami a adoptowanymi dziećmi oraz sytuacji w ich krajach macierzystych. Jedno i drugie do krajowych realiów ma się nijak, Polska (nawet "B") to mimo wszystko nie Etiopia.
napiszę tylko krótko, że popieram Teresę i Marikę, a dziwię się Luke'owi, który pisze tak, jakby obowiązkiem lewicy było bronić państwa w KAŻDEJ sytuacji. Dobre, złe, ale PAŃSTWO, więc należy stać za nim murem (bo wróg czyha!!!), choćby było bezduszne, zbiurokratyzowane i podejmowało decyzje sprzeczne z potrzebami ludzi (uwaga: wiem, że potrzeby są rozmaite i różnie można je diagnozować, więc zostawmy chwilowo ten wątek).
No weź się opanuj, Luke.
Zaznaczam, że nie mówię wyłącznie o tym konkretnym przypadku, który być może rzeczywiście nie jest do końca jasny, tylko ogólnie - o tym, jaka powinna być rola państwa w sytuacji niewydolności rodziny (patrz moje wcześniejsze wpisy). Ja też wiem, jak działają sądy rodzinne...
nie ze wszystkim (w tym a zwłaszcza innych wątkach) zgadzam się z Luke'm, ale w jednym z pewnością ma rację: nieprzemyślany i nie do końca uzasadniony [zarzut "ustawki" zorganizowanej świadomie w celu szybkiego upłynnienia noworodka nie został podtrzymany - może więc warto czasem zastanowić się nad oskarżaniem tylko na podstawie... czyichś anonimowych wpisów na forach internetowych (sic!)] atak na publiczne placówki MOŻE (niezależnie od woli Autorek i Autorów) posłużyć jako uzasadnienie nie dla ich reform w stronę bardziej sprawnego i humanitarnego działania, tylko demontażu w ogóle. Polecam archiwalne komentarze neoliberalnych publicystów podczas strajków pielęgniarek.
albo ja pisze niejasno albo ty czytasz tak jak ci wygodnie
postulat "adopcji na odleglosc" oznacza fundowanie jakiemus dziecku stypendium, dzieki ktoremu ma lepsze szanse edukacyjne i ogolnie zyciowe - zatem moglyby realizowany takze w polsce
moj tekst, nie jest wbrew pozorom oskarzeniem kuratorki o ustawienie dziecka pod adopcje, choc teraz takie podejrzenia pojawiaja sie czesciej - wystarczy przecyztac komentarz ewy siedleckiej w GW - mi by nie przyszlo cos takiego do glowy bo pewnie jestem naiwna i uwazam ze to chore - ale przeczytalam, nie tylko pod tekstem o rozyczce, ale pod wszystkimi tekstami o odebranych dzieciach tez, tego rodzaju oskarzenia - moim zdaniem swiadczy to i o spolecznej wiedzy na temat tego rodzaju praktyk, i o naprwde niskim zaufaniu do instytucji kuratora czy opieki spolecznej
tym bardziej ze w Polsce formalnie nie mozna adoptowac nowordka bo daje sie biologicznej matce czas na podjecie decyzji - decyzje podejmowane tuz po porodzie, kiedy hormony hulaja moga byc zupelnie inne od tego co przemysli po jakims czasie na spokojnie
za to sa ludzie, ktorym bardzo zalezy na tym, zeby adoptowac dziecko jak najmlodsze, nie trzymiesieczne tylko noworodka
a jak jest popyt to podaz tez sie w koncu znajduje, nawet jesli tylnymi drzwiami
nie pisze, ze w tej rodzinie jest wszystko w porzadku, ale zauwazam ze w wiekszosci rodzin nie jest, tylko w zaleznosci od klasy spolecznej jest to inaczej interpretowane
pasywna matka ktora ma trwala depresje poporodowa i ojciec pracujacy w korporacji po 12h sa traktowani inaczej niz pasywna matka u ktorej psycholog wykazal "uposledzenie w stopniu lekkim" i ojciec zajmujacy sie gospodarstwem i dziecmi
tej rodzinie nalezy sie pomoc i ta pomoc do niej plynie, nie tylko materialna - przychodzi osoba z opieki spolecznej i pomaga zajmowac sie domem i tak to wlasnie powinno wygladac
dlatego wyrok sadu jest po prostu niezrozumialy i tym bardziej wzmacnia przekonanie, ze cos tu jest niehalo, ze albo instytucja broni siebie samej, albo jest w tym jakis lewy interes
a moje przekonanie wzmacnia wypowiedz rzecznika praw dziecka, ktory zajal sie ta sprawa i ma wglad w akta - powiedial, ze jego zdaniem nie ma uzasadnienia dla takiej decyzji
oczywiscie jest tak, ze ta historia jak i inne historie odebrania dzieci w oparciu o watpliwe przeslanki jest woda na mlyn dla wszystkich liberalow, ktorzy uwazaja, ze panstwo nie powinno sie wtracac w rodzine
ja tak nie uwazam - w polsce potrzebne jest aktywne panstwo kierujace sie interesem dziecka, szczegolnie ze normy wychowawcze w polsce sa po prostu oplakane, bicie, wyzywanie i szarpanie, ponizanie jest na porzadku dziennym
ale w tej sytuacji mamy rodzine, ktora sie dobrze zajmuje swoimi dziecmi, wiec w interesie dziecka jest by pozostalo z rodzina, ktorej pomagaja powolane do tego instytucje
pozdro
a może państwo powinno zabrać dzieci także tym rodzinom "z klasy średniej"? Dlaczego mamy zaniżać standardy traktowania dzieci, zamiast jest podwyższać? Wydźwięk tekstu idzie właśnie w kierunku zmniejszania zainteresowania państwa dzieckiem, niż zwiększania jego uprawnień...