Komentarze czytelników portalu lewica.pl Komentarze czytelników portalu lewica.pl

Przejdź do menu

Komentowany tekst

Chamala: Mury runęły, przepaść rośnie

Komentarze czytelników

Dodaj komentarz

Recenzowana

pozycja jest skrzynką z pożytecznymi narzędziami do rozkminki transformacji.

autor: ABCD, data nadania: 2009-10-11 00:23:53, suma postów tego autora: 20871

do ABCD

Wyjątkowo pochlebny komentarz. Aż niepodobny do ABCD. A może ostrze jego niesamowitej ironii jest tu nieco głębiej ukryte?

autor: lewicowiec, data nadania: 2009-10-16 15:10:42, suma postów tego autora: 508

lewicowcu,

jest.
Zroć uwagę na wyrażenia "rozkminka" i "skrzynka z przydatnymi narzędziami".

autor: ABCD, data nadania: 2009-10-16 23:30:28, suma postów tego autora: 20871

Jak zwykle manipulujesz, ALF,

nawet ze swoimi własnymi wypowiedziami. W pierwszej wersji "skrzynka" była z "pożytecznymi" narzędziami, tak jak pożyteczni a nawet "przydatni" są niektórzy idioci, nawet z tytułami...
A recenzja jest świetna, podejrzewam, że nawet lepsza niż recenzowane teksty. Mogę się mylić, ale ja bardzo lubię Waldka Chamalę...
.

autor: Hyjdla, data nadania: 2009-10-27 14:54:00, suma postów tego autora: 5956

manipulacją

jest w tym wypadku to, że recenzowana książka nie aspiruje do bycia skrzynką z narzędziami. Oferuje raczej pogląd na różne sprawy - edukację, politykę gospodarczą, sytuację kobiet na rynku pracy, relację państwo- kościół itd - niż zestaw kategorii - narzędzi, przy pomocy których możnaby coś rozkminiać.

A sama książka jest, wbrew obawom Pani Hyjdli, całkiem dobra.

autor: nosferatu, data nadania: 2009-10-27 15:38:59, suma postów tego autora: 465

Dlatego napisałam, nosferatu, że

recenzja jest ŚWIETNA, bo widać książka jest przynajmniej bardzo dobra. Chamala byle czego nie recenzuje...
(*_*)

autor: Hyjdla, data nadania: 2009-10-27 16:11:32, suma postów tego autora: 5956

Errata

chodziło - w obu wypadkach - o skrzynkę z przydatnymi narzędziami.

autor: ABCD, data nadania: 2009-10-28 21:23:29, suma postów tego autora: 20871

Recka

jest spox.

autor: ABCD, data nadania: 2009-10-28 21:24:05, suma postów tego autora: 20871

Ty sam jesteś jedną wielką erratą,

więc sam siebie też czaruj i omamiaj swoją ekwilibrystyką i żonglerką... nogi połamane, ping-pongi walają się wszędzie...
I powiesz mi, na miły SPOX, co to jest "RECKA", bo ja w esperanckim niebiegła...
.

autor: Hyjdla, data nadania: 2009-10-29 15:33:26, suma postów tego autora: 5956

ABCD

Nadmierne skoncentrowanie na sytlistyce własnych komentarzy jest niewątpliwie oznaką megalomanii. Może podyskutowałbyś o książce?

autor: nosferatu, data nadania: 2009-10-29 16:40:15, suma postów tego autora: 465

Widziałem

tę zbiorówkę w księgarni. Przeczytałem wstęp (nawet niezły) i 1 rozdział "gospodarczy", "zlustrowałem" z grubsza kilka następnych (o ideologii, kobietach na rynku i dialogu społ.), Agnosiewicz o Kościele raczej przewidywalny, więc go sobie odpuściłem. Rozprawki o ruchach fem. i LGBT mnie nie interesowały. Summa summarum - nie zdecydowałem się na zakup.


Zgodzę się z Nosferatu, że nie za bardzo można tam się dopatrzeć jakiegoś poszukiwania oryginalnych kategorii teoretycznych czy choćby nowatorskiego zastosowania już istniejących. Nie mogę np. oprzeć się wrażeniu, że rozdział o gospodarce opiera się na pewnym nieporozumieniu co do istoty polityki gospodarczej, jej funkcji i instrumentów. W skrócie: wbrew wywodom autora przez ostatnie 20 lat (a nawet trochę więcej - lekko licząc co najmniej od 1981 r.) jak najbardziej mieliśmy w Polsce do czynienia z polityką gospodarczą - tyle tylko, że nie nastawioną na realizację pożądanego przez większość z nas tutaj obecnych celu, tj. kształtowania bardziej egalitarnego i sprawiedliwego ładu społecznego. Niemniej ustanowienie (u zarania ery Balcerowicza) wymienialności złotego (przy jednoczesnym usztywnieniu kursu na jakieś półtora roku), "schładzanie" gospodarki, prywatyzacja przedsiębiorstw państwowych, także poprzez tzw. partnerstwo publiczno-prywatne (a jednocześnie "przykładanie" tym pozostałym w gestii państwa aktami prawno-administracyjnymi, w rodzaju osławionych "rozporządzeń taryfowych") czy w końcu liberalizacja kodeksu pracy za Millero-Belki są przykładami źle i ze szkodliwymi skutkami realizowanej polityki gospodarczej a nie "braku" takowej.


Co do reszty wrażenie jest przede wszystkim takie, że "lewica emancypacyjna" ma chyba jakiś problem z własnymi liberalnymi i "oświeceniowymi" uwikłaniami, co przeszkadza jej w szerszej analizie liberalizmu politycznego (a nie tylko neoliberalnych doktryn gospodarczych), z czego biorą się np. demaskacje neoliberalizmu jako pewnego konserwatywnego (w domyśle: nie realizującego liberalnych założeń) modelu ustrojowego, zamiast dostrzeżenia i przeanalizowania tego, co łączy model neokonserwatywno-liberalny a la Reagan-Bush-Thatcher, liberalną centrolewicę w wersji Bliar-Zapatero i polską transformację post-PRL-owską. Oczywiście dotknięcie tego kompleksu uderzyłoby w wiele grup interesów na raz, z Gazetą, Której Nie Jest Wszystko Jedno na nieostatnim miejscu, ale byłoby to bardziej zapładniające poznawczo niż np. rąbanie w koło Macieju wątków ubóstwa i wykluczenia.

autor: _Michal_, data nadania: 2009-10-30 00:12:34, suma postów tego autora: 4409

michale

Lewica emancypacyjna nie powinna mieć problemu z ,,liberalnymi i "oświeceniowymi" uwikłaniami", bo takie uwikłania to żaden wstyd. Generalnie, różnych nurtów współczesnego liberalizmu nie można sprowadzać do opozycji Bush - Zapatero. Wśród doktryn liberalnych są i takie, którymi lewica może się inspirować. Wśród instytucji liberalnych są takie, z którymi lewica nie musi się wadzić (np. trójpodział władzy, trybunał konstytucyjny, zasada świeckości państwa)

Jeżeli chodzi o politykę gospodarczą, to tezą - jeszcze wyraźniej sformułowaną przez Piotra Szumlewica na spotkaniu promującym książĸę - jest próba zastąpienia wskaźników wzrostu gospodarczego wskaźnikami jakości życia w roli celów polityki gospodarczej.W tej perspektywie transformacja, prywatyzacja, wzrost PKB itd oceniane są przez pryzmat tego, czy przyczyniają się do wzrostu jakości życia ludności. Chodzi więc o inną politykę gospodarczą niż ta prowadzona przez Balcerowicza, Millera i Belkę. Natomiast spór o to, czy w Polsce była jakaś polityka gospodarcza, czy nie było żadnej, to spór raczej werbalny.

autor: nosferatu, data nadania: 2009-10-30 20:10:23, suma postów tego autora: 465

Trybunał konstytucyjny?

Przecież założeniem tej instytucji jest postawienie rzekomo tylko apolitycznego gremium "fachowców" ponad demokratycznie wybraną władzą ustawodawczą.
Co tu zresztą teoretyzowac? Trybunał Konstytucyjny w Polsce jest gorliwym i czujnym strażnikiem neoliberalnych reform gospodarczych.

autor: ABCD, data nadania: 2009-10-31 08:41:06, suma postów tego autora: 20871

Co

to znaczy "jakość życia ludności"? To wybitnie mgliste kryterium. Tym bardziej, że "ludność" składa się z różnych grup, warstw, a nawet klas.

autor: ABCD, data nadania: 2009-10-31 08:43:22, suma postów tego autora: 20871

ABCD

Idea sądowej kontroli zgodności prawa stanowionego przez parlament z konstytucją jest, historycznie rzecz biorąc, liberalna. Instytucja Sądu Najwyższego powstała pierowtnie w USA i stanowiła wyraz obaw przed możliwością tyranii ze strony parlamentu. Inne rozwiązania przyjęto w jakobińskiej Francji, gdzie nid od pomyślenia było, żeby jakaś władza sądowa stawiała się ponad suwerennym ludem (i zgromadzeniem prawodawczym jako jego reprezentacją). Fakt, że współcześnie lewica różnych nurtów raczej nie kwestionuje instytucji sądu konstytucyjnego świadczy o tym, że idea wywodząca się tradycji liberalnej została powszechnie zaakceptowana. A to,że Trybunał Konstytucyjny często się myli - to inna rzecz.

Jakość życia jest kategorią nieostrą, ale można ją na różne sposoby mierzeć. Wskaźnik poziomu ubóstwa, wskaźnik Giniego, Human Development Index, dane świadczące o zaspokojeniu podstawowych potrzeb (mieszkaniowych, edukacyjnych, zdrowotnych) - one wszytkie mówią nam coś o jakości życia. Zgodzisz się chyba, że polityka gospodarcza ukierunkowana na poprawę jakości życia zwłaszcza klas niższych byłaby istotnie lepsza od obecnej doktryny neoliberalnej?

autor: nosferatu, data nadania: 2009-10-31 12:25:15, suma postów tego autora: 465

nosferatu,

nie chodzi o to, że trybunały konstytucyjne się mylą. Ani nawet o to, że są prawoskrętne (jak - nie szukając daleko - w Polsce).
Liczy się zasada, że gremium ekspertów nie może stać ponad wolą ludu.
W Anglii - szczególnie wówczas, gdy wybory wygrywa prawica - Izba Lordów potrafi być bardziej postępowa od izby niższej. Jednakże lewica i tak zabiegała o likwidację - a przynajmniej ograniczenie prerogatyw - zgromadzenia niewybieralnych lordów. W imię demokracji, czyli władzy ludu, oczywiście.
A dlaczego lewica pogodziła się z trybunalami konstytucyjnymi? Bo coraz mocniej wtapia się w liberalne centrum.

autor: ABCD, data nadania: 2009-10-31 13:12:51, suma postów tego autora: 20871

lewica pogodziła sie z trybunałem

bo eksperyment społeczny dowiódł, że to pożyteczna instytucja. Dlatego większość krajów zaadaptowała ją do swojego systemu prawnego. Wyższość rozwiązania amerykańskiego nad francuskim przyznają nawet tacy frankofile jak Profesor Jan Baszkiewicz. Prawdą natomiast jest to,że trybunał to instytucja niedomokratyczna i nastawiona zazwyczaj na konserwację istniejącego ładu społecznego. Dlatego wymaga krytyki, ale nie likwidacji.

Lewica zaś powinna się ścierać z ,,liberalnym centrum" na innych polach niż prawo konstytucyjne - na przykład na arenie polityki gospodarczej.

autor: nosferatu, data nadania: 2009-10-31 14:34:57, suma postów tego autora: 465

Baszkiewicz

to zasłużony historyk, ale z pogladów jest on typowym postkomunistycznym liberałem.
A wracając do roli trybunału konstytucyjnego, to jest nią petryfikacja istniejących stosunkow, ktore są korzystne dla establishmentu. Wyobraźmy sobie, że w Polsce jakimś cudem powstaje przyzwoita lewica, wygrywa wybory i dochodzi do władzy. Wtedy próbuje ona m.in. renacjonalizacji niektórych sektorów gospodarki. A także znosi zakaza aborcji. I co by się stało? Trybunał Konstytucyjny by ją zatrzymał.
Nie jest to tylko spekulacja, bo polski TK już raz obronił zakaz aborcji.
Żadnych "Wehmgerichtów" ponad wolą ludu!

autor: ABCD, data nadania: 2009-10-31 14:51:48, suma postów tego autora: 20871

nosferatu,

to nie kwestia wstydu, tylko adekwatnej odpowiedzi na wyzwania współczesności a nie zamierzchłej przeszłości. Większość liberalnych instytucji rzadko kiedy jest wprost kwestionowana, są natomiast - zgodnie z logiką kapitalizmu - do maksimum wykorzystywane w interesie zamożnej mniejszości kosztem większości. Liberalne teorie polityczne (także w wariantach egalitarnych i socjalnych, których istnienia i teoretycznej choćby wartości nie neguję) nie umieją, nie chcą lub z zasady odrzucają postrzeganie społeczeństwa w kategoriach całości większej niż suma jednostek (choćby i najbardziej szczęśliwych czy sprawiedliwie traktowanych), co stanowi nieusuwalną sprzeczność z wizją każdej traktującej własne deklaracje poważnie socjalistycznej lewicy. Te kwestie teoretyczne schodzą zresztą do bardzo praktycznego wymiaru: deregulacji, prywatyzacji, uelastyczniania i demontażu sfery publicznej dokonują pospołu New Labour i nekonserwatyści, ale za każdym razem przy użyciu liberalnej (nie tylko w sferze ekonomicznej) retoryki. I co najgorsze: na swój sposób (pomijając już nawet - na chwilę - interesy ich oraz ich sponsorów) mają rację: choć życie w warunkach neoliberalnego kapitalizmu wiąże się z realnym zubożeniem (lub jego permanentną groźbą), obniżeniem standardu życia, rozkładem wspólnej przestrzeni, więzi międzyludzkich itp. to z punktu widzenia INDYWIDUALNYCH swobód i konsumpcji "dostaje się" więcej, o ile ma się za co to kupić (fakt, za straszną dla jakości życia, kultury i przyrody cenę).

Wyjściem byłaby solidarność, samoorganizacja i walka polityczna - coraz mniej realna w warunkach postępującej atomizacji społecznej, jak najbardziej zgodnej z liberalno-mieszczańskim modelem emancypacji wyizolowanych jednostek, stanowiących relacje między sobą na płaszczyźnie przypominającej handlowe kontrakty (albo wręcz do nich się sprowadzające). Wracając do tematu transformacji - również i tu potwierdza się moim zdaniem prawidłowość o jej PRL-owskiej genezie: mieszczański, "zreifikowany" model większości relacji społecznych zaczął się uskuteczniać w Polsce w gierkowskiej, a już zwł. w ostatniej dekadzie PRL, późniejsze lata go pogłębiły.

autor: _Michal_, data nadania: 2009-11-05 15:52:03, suma postów tego autora: 4409

Jeszcze do nosferatu - o samej książce

w książce Szumlewicz nie pisze zbyt wiele o wskaźnikach, natomiast teza tekstu G. Konata brzmi następująco: ponieważ w trakcie transformacji wskaźniki jakości życia uległy obniżeniu, w Polsce nie mieliśmy do czynienia z polityką gospodarczą, tylko "antypolityką". Po pierwsze brakuje tu analizy poszczególnych obszarów i narzędzi polityki gospodarczej, a następnie udowodnienia, że do obniżenia poszczególnych wskaźników doszło na skutek takich a nie innych działań i decyzji. Po drugie, działanie nie przynoszące pożądanych rezultatów albo po prostu przeciwne do któregoś z nich nie staje się przez to "antydziałaniem". I tak np. spadek produktu to recesja (a nie "antywzrost"), minimalny dochód gwarantowany nazywany bywał "podatkiem ujemnym" (a nie "antypodatkiem"). Cały tok rozumowania jest wątpliwy z naukowego punktu widzenia i mieści się od biedy w kategoriach publicystyki, kiepskiej zresztą i oderwanej od potocznej polszczyzny (czy gdy przewody od dynama rowerowego nie dostarczają prądu do lampy, to staje się ono "antydynamem"? a pracownicy pogotowia kierujący karetką z chorym po pijanemu i taranujący wiatę zostają "antysanitariuszami"?). Nie lepiej z drugim członem tezy tekstu G. Konata, czyli wskaźnikami.


Problem zastąpienia zupełnie nieadekwatnego PKB miernikami jakości życia jest zagadnieniem palącym, nie tylko (choć zwłaszcza) dla ekonomistów i socjologów. Niepotrzebnie zresztą dajesz się, nosferatu, podpuszczać ABCD z tymi wywodami o nieostrym pojęciu jakości życia. To, że nowe paradygmaty są mniej ugruntowane i rozpropagowane albo po prostu modne wśród sekt "ekspertów", a może w niektórych kwestiach niedopracowane teoretycznie to kwestia doskonalenia opisu a następnie sposobu szacowania. To, że (zrozumiałe skądinąd w pierwszym, "nieuwarunkowanym" odbiorze) jakość życia jest postrzegana jako pojęcie nieostre, a nie dzieje się tak równie często np. z "wzrostem gospodarczym" (albo nawet bełkotem o "silnej gospodarce"), świadczy przede wszystkim o sile eksperckiej perswazji.

Mając na uwadze właśnie wagę i doniosłość problemu jestem przeciwko takiemu jego postawieniu, jakie zostało zaprezentowane w artykule Konata. Jeśli interesujesz się wskaźnikami to zapewne zdajesz sobie sprawę z trwających co najmniej od lat 60. sporów teoretycznych między zwolennikami różnych indeksów, które dalekie są od rozstrzygnięcia. I tak np. Wskaźnik Rozwoju Społecznego NADAL opiera się częściowo na PKB (powielając więc jego fundamentalne słabości - np. dodając wartość działań przynoszących księgowe przychody, ale wiążących się ze społecznymi kosztami np. za usuwanie szkód i zanieczyszczeń, pomijając prace bez gratyfikacji pieniężnej np. w gospodarstwach domowych), współczynnik Giniego dotyczy tylko dochodów bieżących (a pomija np. zakumulowane pod różnymi postaciami majątki), o wskaźnikach ubóstwa opierających się na krajowych pisał Emes Pepes pod jednym z tekstów publicystycznych.


Autor "Gospodarki niedoboru 2" nie przedstawia śladu tej dyskusji, poprzestaje na najpopularniejszych wskaźnikach jakości nie testując nawet mniej znanych, ale być może lepszych jak np. ODEJMUJĄCY KOSZTY SPOŁECZNE GPI (Genuine Progress Indicator). Nie da się tego wytłumaczyć brakiem miejsca, skoro w jego circa about 30-stronicowym tekście ok. 5 stron zajmuje streszczenie klasyków filozofii społecznej i politycznej na temat celów polityki (przy czym w zestawieniu Benthama, Millsa, Rawlsa i innych myślicieli liberalnych znalazło się miejsce na króciutkie "każdemu według potrzeb" z klasyka; to jedyny marksowski wątek w całym tekście).


Rzadko bada G. Konat jakieś zmienne pod kątem grup wyodrębnionych według rozkłady dochodów - najczęściej przytacza po prostu roczne dane sumaryczne i średnie arytmetyczne (za punkt wyjścia biorąc najczęściej drugą połowę lat 80., czyli okres postępującego kryzysu i galopującej inflacji). Wśród przytaczanych wskaźników można też znaleźć np. ilość wydatków na system służby zdrowia - wg tej kategorii musielibyśmy uznać potęgę USA.


Tekst robi bardzo złe wrażenie, które z różnym natężeniem utrzymuje się właściwie przy lekturze reszty (wypożyczyłem na święta i zapoznałem się z całością). Tekst o kobietach na rynku pracy - znośny (jeśli chodzi o konstrukcję wywodu i materiał, abstrahuję od słuszności - zwł. części "dyskursywnej"), ponieważ obejmuje zarówno badania położenia materialnego kobiet jak i "dyskursu" - czyni to raczej zbędnym drugi (o kobietach i mediach), który powiela te same tezy, ale najczęściej narzucając oceny bez dostarczenia przykładów na ich potwierdzenie. Rozczarowuje art. J. Majmurka o ideologiach transformacji - choć są wątki wartościowe, np. analiza konserwatywno-liberalnej prawicy (tej o rodowodzie solidarnościowym i tej pro-PRL-owskiej, które wspólnie znalazły się po 1989 r. w jednym miejscu i jeśli krytykowały III RP, to głównie za "przerost socjalizmu"), to całość psuje ujęcie tematu tylko od strony "dyskursu", w oderwaniu od walk społecznych i zmian struktur organizacyjnych.


Ponadto "usunięci" zostali w tym ujęciu przeciwnicy transformacji kapitalistycznej (od PRL-owskich marksistów i związkowych środowisk ówczesnego OPZZ po lewicowe odłamy solidarnościowego podziemia z PPS-Rewolucja Demokratyczna na czele).


Art. Szymona Martysa o lewicowych partiach przynosi garść powszechnie znanych informacji o koncesjonowanej i alternatywnej lewicy, przy czym ta ostatnia została sprowadzona do porażek list wystawianych w kolejnych wyborach. Z takim obrazem pozaparlamentarnej lewicy zetknąć się można wszędzie, można się było spodziewać jakiejś szerszej prezentacji myśli politycznej tych środowisk.



Tekst o LGBT na "dowód" tezy o "homofobii na lewicy" przytacza... inny artykuł z tą samą tezą, pozbawioną jakiegokolwiek materiału dowodowego.


W sumie to bardzo słaba pozycja, nie oferująca ani od strony konstrukcji teoretycznych, ani zebranego materiału empirycznego (większość tekstów bazuje na ogólnie dostępnych materiałach) ani choćby odświeżonego języka niczego, co o polskiej transformacji jej przeciwnicy nie wiedzieli by wcześniej. A zwolenników lub osoby niezdecydowane nie przekona raczej zbiór banałów, powierzchownych publicystycznych pokrzykiwań i zestawień tabel GUS-u. Do obiegu naukowego wiele to nie wniesie, a może zaszkodzić (przez ośmieszenie) dalszej walce o przedstawienie prawdy nt. transformacji.

autor: _Michal_, data nadania: 2009-11-05 17:13:12, suma postów tego autora: 4409

PS. O Trybunale Konstytucyjnym

Mary i Charles Beard, czołowi amerykańscy historycy o zdecydowanie lewicowej orientacji, w swoim opus magnum o rozwoju amerykańskiej cywilizacji przedstawiają powołanie w 1989 r. Sądu Najwyższego nie jako przykład realizacji liberalnego ideału wolności jednostki względem władz państwowych, tylko - przywrócenia mechanizmu kontroli z czasów brytyjskich kolonii w Ameryce. Idea, by każdy federalny lub stanowy akt prawny mógł zostać odrzucony dzięki apelacji do nadrzędnego względem nich i w przeciwieństwie do nich pozbawionego mandatu z demokratycznego wyboru oznaczała powrót do sytuacji sprzed wojny o niepodległość, gdy apelacje składano do imperialnego sądu w Londynie.

Wracając do naszych czasów - można by zaakceptować Trybunał Konstytucyjny w roli ciała doradczego, nie mogącego niczego narzucić parlamentowi ani prezydentowi. Krytyka poszczególnych orzeczeń TK nic nie daje, skoro są one obligujące dla najważniejszych organów państwa. Przez lata moim "ulubionym" orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego było zniesienie ograniczenia wysokości czynszów (przyjętego przez parlament z czasów wyłącznie liberalnych rządów Belki i Kwaśniewskiego!). Wczoraj pobity został rekord - Trybunał zadecydował o wejściu w życie ustawy podrzynającej finansowanie mediów publicznych, zresztą mimo jej częściowej niezgodności z konstytucją.

autor: _Michal_, data nadania: 2009-11-05 17:34:22, suma postów tego autora: 4409

err.

Milla (J.S.) a nie Millsa.


autor: _Michal_, data nadania: 2009-11-05 18:11:53, suma postów tego autora: 4409

michale

Dziękuję za ,,głos w dyskusji" iście barokowych rozmiarów. Piszesz:

,,W sumie to bardzo słaba pozycja, nie oferująca ani od strony konstrukcji teoretycznych, ani zebranego materiału empirycznego (większość tekstów bazuje na ogólnie dostępnych materiałach) ani choćby odświeżonego języka niczego, co o polskiej transformacji jej przeciwnicy nie wiedzieli by wcześniej. A zwolenników lub osoby niezdecydowane nie przekona raczej zbiór banałów, powierzchownych publicystycznych pokrzykiwań i zestawień tabel GUS-u. Do obiegu naukowego wiele to nie wniesie, a może zaszkodzić (przez ośmieszenie) dalszej walce o przedstawienie prawdy nt. transformacji."

To surowy sąd. Ciekawy jestem, czy czytałeś ostatnio jakąś lewicową całościową krytykę polskiej transformacji, która zawierałaby doniosłe konstrukcje teoretyczne, bazowała na niedostępnym materiale empirycznym, przekonywała przekonanych i nieprzekonanych, odświeżała język, mówiła nam coś o czym wcześniej nie wiedzieliśmy, wiele wnosiła pod względem naukowym i zawierała pogłębione publicystyczne pokrzykiwania?

autor: nosferatu, data nadania: 2009-11-06 18:30:44, suma postów tego autora: 465

ad rem

Broniłbym tekstu Grzegorza Konata. Wbrew temu, co piszesz, w tekście tym różne globalne wskaźniki, takie jak HDI, PKB, stopa bezrobocia itd uzupełnione są z danymi dotyczącymi dostępności różnych kluczowych dóbr (np. edukacja, służba zdrowia, mieszkania), przez co otrzymujemy bardziej adekwatny obraz sytuacji. Także niektóre inne artykuły bronią się pod względem merytorycznym. Np. tekst Agnusiewicza oparty jest na bardzo dobrej bazie źródłowej (wyroki TK, glosy, artykuły z Państwa i Prawa etc.).

autor: nosferatu, data nadania: 2009-11-06 18:38:37, suma postów tego autora: 465

Gierek i reifikacja

Jeżeli reifikacja społeczeństwa zaczęła się już za Gierka, to wychodzi na to, że niezreifikowaną kulturą mogliśmy cieszyć się jedynie w okresie stalinizmu i gomułkowskiego zamordyzmu. A może nie warto mówić o reifikacji, skoro nie potrafimy sobie nawet wyobrazić, jak mogłaby wyglądać niezreifikowana kultura?

autor: nosferatu, data nadania: 2009-11-06 18:45:21, suma postów tego autora: 465

marksizm a totalność

,,Liberalne teorie polityczne (także w wariantach egalitarnych i socjalnych, których istnienia i teoretycznej choćby wartości nie neguję) nie umieją, nie chcą lub z zasady odrzucają postrzeganie społeczeństwa w kategoriach całości większej niż suma jednostek (choćby i najbardziej szczęśliwych czy sprawiedliwie traktowanych), co stanowi nieusuwalną sprzeczność z wizją każdej traktującej własne deklaracje poważnie socjalistycznej lewicy"

Marksizm jest czasem reklamowany jako jedyna filozofia, która może dostarczyć wiedzy o całości. Ja w tą reklamę nie wierzę i nie widzę, jak marksiści mogliby spełnić te obietnice.

autor: nosferatu, data nadania: 2009-11-06 18:48:12, suma postów tego autora: 465

nieszczęsny trybunał

Dziękuję za interpretację Charlesa Bearda. Pozostając w realiach epoki: rząd Roosevelta napotkał opór przy realizacji reform właśnie ze strony Trybunuału. Po długiej batali udało się ten opór pokonać dzięki ustąpieniu ze stanowiska jednego z sędziów. Morał: lewica może przeprowadzić postulowane reformy w ramach istniejących uwarunkowań konstytucyjnych albo najprawdopodobnie nie przeprowadzi ich wcale.

autor: nosferatu, data nadania: 2009-11-06 18:52:15, suma postów tego autora: 465

errata

opór ze strony Sądu Najwyższego.

autor: nosferatu, data nadania: 2009-11-06 22:44:36, suma postów tego autora: 465

nosferatu,

również dziękuję za czas i objętość poświęcone odpowiedzi, choć nie mogę oprzeć się wrażeniu, że oprócz różnicy w poglądach i ocenach (będącej nieodzownym paliwem dyskusji) rozmijamy się zasadniczo na poziomie opisu (także - poglądów drugiej strony).

Nie żądam od tej zbiorówki, by spełniła WSZYSTKIE wymienione postulaty, mogłaby jednak pokusić się przynajmniej o kilka z nich. Co by nie mówić o głównym nurcie polskiego życia akademickiego, to naukowych opracowań biedy, nierówności społecznych, prywatyzacji itp. powstało u nas przez ostatnich kilkanaście lat sporo i uginają się od nich półki każdej co porządniejszej naukowej biblioteki - czasem mimo upupiających tez o "jedynej drodze" zawierają jakiś ciekawy materiał empiryczny z prowadzonych na ich użytek badań, czasem przyniosą jakieś wnioski np. z porównania transformacji w Polsce z trwającą od lat 70. ofensywą neoliberalną na świecie (w zbiorówce aspekt międzynarodowy polskich przemian pojawia się chyba tylko we wstępie i incydentalnie w teoretycznych częściach tekstów Desperak i Majmurka). Sporo też napisano w minionych latach np. o alternatywnej, pracowniczej ścieżce prywatyzacji za pomocą leasingu pracowniczego (w omawianej pracy temat w ogóle nie podjęty). Naprawdę trudno na dłuższą metę bronić jakieś publikacji przez argumentowanie, że inne są słabe.

To prawda, że Konat przytacza dane o dostępności usług publicznych. Nie wspominałem o tym, gdyż nie miałem zamiaru sporządzania streszczenia całości tylko coś na kształt mini recenzji, co logicznie zakładało wypunktowanie zalet i wad książki. Przytoczenie uogólnionych danych o dostępności usług nie jest jednym ani drugim; co innego, gdyby np. znalazło się tam rozróżnienie stopnia korzystania z tych samych usług publicznych i prywatnych względem rozkładu dochodów (podkreślam: dochodów, a nie po prostu grup pracujących i bezrobotnych) - zwłaszcza, że tego rodzaju badania postulował (w dostępnych od wielu lat także po polsku tekstach) przywoływany w jego tekście Tinbergen. Natomiast dla lepszej obecności tematu alternatywnych wskaźników w obiegu naukowym przydatne byłoby przedyskutowanie (albo chociaż zestawienie) naprawdę różnych indeksów jakości życia a nie gł. różnych mutacji PKB.


Nie mam pretensji do formy tekstu Agnosiewicza - jego słabością jest raczej przewidywalność tematu, przy jednoczesnej nieobecności odrębnego materiału np. o prospołecznych i egalitarnych postawach niektórych środowisk katolickich czy np. fenomenu Radia Maryja. Zjawiska te naprawdę istnieją i zamiatanie sprawy pod dywan czy zbywanie sloganami o "Ciemnogrodzie" nic lewicy nie pomoże.


Cechą ustroju politycznego i społecznego PRL w latach 1944-1970 był autorytaryzm aparatu biurokratyczno-esbeckiego, nie dopuszczający do swobodnej i systematycznej artykulacji interesów pracowniczych; dzięki temu samemu procesowi było zresztą możliwe zainstalowanie w Polsce kapitalizmu. Odgórna reglamentacja i kontrola nie zabiła jednak wzajemnego zaufania poza aparatem władzy i bezpieczeństwa (słynne "ubeeee" z dowcipów o bacy i baranie) i nastawienia społecznikowskiego (dowodem: fenomen pierwszej "Solidarności", tworzonej przez ludzi, dla których PRL był głównym, jeśli nie jedynym doświadczeniem życia w społeczeństwie). Zadłużanie kraju u zagranicznych bankierów i uzależnianie od tego planów produkcyjnych, wraz z pogłębianiem nierówności płacowych i promocją towarów konsumpcyjnych dla lepiej zarabiających PRZY JEDNOCZESNYM utrzymaniu kontroli milicyjno-esbeckiej nad oddolną aktywnością społeczną (vide: dokonana przez SB egzekucja młodego robotnika i działacza Wolnych Związków Zawodowych Tadeusza Szczepańskiego, utopionego w Motławie z obciętymi stopami) rozpoczęło proces komercjalizacji życia społecznego w PRL, kult konsumpcji i dodatkowych chałtur poza etatem dla poprawienia dochodu. Czy warto zastanawiać się nad czymś, co szerzej nie zaistniało? Sądzę, że tak - choćby nad w pełni demokratycznym socjalizmem, mimo, że w przeciwieństwie do różnych modeli kapitalizmu lub autorytarnego socjalizmu (też do kapitalizmu prowadzącego) nie udało się go we współczesnym świecie zrealizować w skali większej niż lokalna. Jeśli reifikacja to sprowadzenie relacji międzyludzkich do relacji między rzeczami, wyrażonych w rynkowej wartości wymiennej towarów, to pewnym przybliżeniem do niezreifikowanego życia społecznego są właśnie różne formy partycypacji pracowniczej (spółdzielczość, akcjonariat pracowniczy, szersza niż w obecnym prawodawstwie o uprawieniach rad samorządność pracownicza, a szczególnie kooperatywy produkujące na własne potrzeby). PRL w rzeczywistości tego nie dawał, ale hasła samorządności czy reprezentacji pracowniczej były detonatorem protestów społecznych tak długo, dopóki można było rozliczać system z niezrealizowanych obietnic. Wystarczy jednak porównać siłę Solidarności 1980-1981 r. ze słabością (i społeczną izolacją) wystąpień grup politycznych kontestujących w latach 1988-90 Magdalenkę, Okrągły Stół i rząd Mazowieckiego (i powołujących się na hasła pierwszej Solidarności właśnie!) by dostrzec, jak wiele dla osłabienia życia kolektywnego zrobiły ekipy rządzące ostatnich lat PRL. Powtórzę też to, co pisałem w naszej dyskusji w innym wątku nt. kształtowania się polskiej burżuazji z PRL-owskich warstw kierowniczych: geneza polskiej transformacji tkwi wg mnie w znacznej mierze w poprzednim systemie (także poprzez sposób wyłaniania się kadr "drugiej Solidarności" w podziemiu po stanie wojennym) - taki (a nie apologetyczny wobec wcześniejszej historii PRL) był sens mojej uwagi o Polsce Gierka. Można się z tymi tezami nie zgodzić, ale wypadałoby postawić inne. Problem w tym, że większość tekstów z dyskutowanej zbiorówki albo problemu genezy polskiej transformacji nie podejmuje, albo robi to zawężając jedynie do dyskursu (jak w tekście Majmurka) albo ogranicza do 1989 r. (jak w - i tak stosunkowo najlepszym na tle całości - wstępie). A do tego naprawdę nie potrzeba jakiś ogromnych badań empirycznych, wystarczy odrobina refleksji nad już zgromadzonym materiałem.


Masz pełne prawo sądzić o marksizmie co chcesz, dowolnie te sądy argumentować albo i nie - mnie pewne (marksizm nigdy nie był monolitem) wątki marksistowskie, a zwł. neomarksistowskie są bliskie, choć nie przypisuję im monopolu na wyjaśnienie prawdy o człowieku i społeczeństwie - ani wśród nurtów filozoficznych i socjologicznych, ani orientacji ideowo-politycznych. Problem w tym, że wyrażasz swoje stanowisko jako obronę (liberalizmu) przez atak (na marksizm). Nie zmienia to jednak istoty sprawy - niezależnie od ew. dyskusji o marksizmie nie oddali automatycznie zarzutów wobec liberalnej myśli politycznej o promowanie indywidualizmu i prywatyzacji, a więc potencjalnie szkodliwej dla celów SPOŁECZNEJ emancypacji.


Nie twierdzę, że zadaniem nr 1 lewicy w Polsce jest walka o natychmiastową likwidację TK. Chodzi o uświadomienie sobie niebezpieczeństw ze strony tej - cyt. jeden z poprzednich Twoich postów - pożytecznej instytucji. Przykład z oporem wobec reform Roosevelta jest nieadekwatny do współczesnej Polski: tam był mający szansę realizacji i oddolne poparcie społeczne ofensywny plan przemian prospołecznych, tutaj: ofensywa neoliberalna. Tam faktycznie SN próbował konserwować istniejący ład społeczny, który progresywni reformatorzy chcieli zmieniać w bardziej egalitarnym kierunku, tu - Trybunał nie tyle broni istniejącego porządku, co czynnie działa na rzecz jego zmiany na jeszcze bardziej niesprawiedliwy i skomercjalizowany, będąc niejako w "szpicy" formacji neoliberalnej. Jak choćby w przywołanym przeze mnie przykładzie z ustawą abonamentową, gdzie TK jako organ państwa zaakceptował drastyczne ograniczenie finansowania należących do tego samego państwa mediów. SN w Rooseveltowskiej USA był hamulcowym - polski TK naciska pedał gazu w pojeździe taranującym zarówno biedniejszych, jak i sferę publiczną w Polsce, a bronione przez Ciebie prawo konstytucyjne nie daje właściwie żadnej szansy na obronę przed jego morderczymi działaniami.

autor: _Michal_, data nadania: 2009-11-09 00:46:44, suma postów tego autora: 4409

michale

Wbrew temu, co piszesz, sądzę, że rozumiemy się dość dobrze - i to nie tylko na poziomie języka.

Moja intencją nie było atakowanie marksizmu z pozycji liberalnych. Mam świadomość tego, że marksizm nie jest monolitem, a niektóre wątki neomarksistowsie są mi bliskie - podobnie jak i Tobie. Lewicowym liberalizmem interesuję się - powiedzmy - zawodowo i nie określibym się bezkrytycznie mianem liberała. Z krytyki marksizmu płynie taki pożytek, że większość klisz, schematów i banałów powtarzanych na lewicy ma z reguły słuszny marksistowsko - leninowski rodowód.

Wolę pojęcie utowarowienia od kategorii reifikacji, a to dlatego, że łatwiej jest sobie wyobrazić w jaki sposób różne sfery życia takie jak edukacja, służba zdrowia, kultura itd mogłyby zostać odtowarowione (to jest uwolnione od presji rynku) niż wyobrazić sobie społeczeństwo, w którym relacje między ludźmi niebyłyby zapośredniczone przez relacje pieniężne.

Nie mam nic przeciwko partycypacji pracowniczej, spółdzielczości, upodmiotowieniu w miejscu pracy itd. Wydaje mi się jednak, że w obecnych warunkach można osiągnąć więcej poprzez skracanie czasu pracy oraz wprowadzanie takich rozwiązań, jak dochód gwarantowany (dla Ciebie pewnie są to pomysły zbyt ,,indywidualistyczne").

Mogę podpisać się pod większością Twoich analiz wskazujacych, że to w epoce Gierka otwarcie odrzucono retorykę egalitaryzmu (słynne dacze, wzrost rozpiętości majątkowej), doszło do wykształcenia się profesjonalnej kadry zarządzającej, która potem stała się ważną siłą dążącą do zmiany ustroju, pojawiły się elementy konsumpcjonizmu. To wszystko prawda.

Reasumując sądzę, że w dużej mierze zgadzamy się w ocenie polskich przemian po 1989 r. Różnimy się natomiast w ocenie książęk i ludzi.

autor: nosferatu, data nadania: 2009-11-10 15:26:32, suma postów tego autora: 465

Dodaj komentarz