i frekwencja protestów studenckich wyszła dość skromnie, a forma flashmoba średnio adekwatne (radziłbym klasycznie - pochody albo sittingi, paradoksalnie zwiększa to a nie zmniejsza wrażenie co do ilości uczestników), ale tak czy inaczej te małe grupki protestujących ratują honor polskich studentów w ogóle.
że istotą tego newsa jest zwrot "studentki i studenci".
----
Setki studentek i studentów wielu polskich uczelni
zgromadziło się ponad 120 studentek i studentów
Studentki i studenci przynieśli ze sobą
Ponad 20 studentek i studentów pikietowało
studentki i studenci Demokratycznego
studentki i studenci rozdawali ulotki
Warszawscy studenci i studentki
ponad 40 studentek i studentów kilku krakowskich uczelni
----
Jakimże więc cudem uchował się Międzynarodowy Dzień Studenta?
LUDZIE - ROZSĄDKU TROCHĘ!
Michał: Wiesz, nawet nie chodziło o flashmob w sumie, tzn. nie przedstawialiśmy raczej tego tak - poza tymi paroma minutami zgiełku (a zgiełk był, nawet przy tych małych grupach :]) to były raczej tradycyjne stacjonarne dema ;) Będziemy próbować różnych form.
Inna kwestia - ręce opadają, gdy widzi się niewiedzę studentów i studentek.
- Jest we wtorek demonstracja, Kudrycka chce wprowadzić odpłatność za drugi kierunek studiów!
- Ale jak to?! Nic o tym nie słyszałem.
... dramat ogólnie.
w kontekście flashmoba nie chodziło mi nawet o hałasowanie, tylko czas trwania. Trochę hałasu zresztą nie zaszkodzi. Natomiast wracając do form protestu - proponuję właśnie formy "niestacjonarne", najlepiej przemarsze albo coś happeningowego (ale z udziałem wszystkich demonstrujących a nie wybranych "aktorów"), ze skandowaniem wymieszanym z przyśpiewkami itp. Generalnie prawidłowość socjotechniczna jest taka, że im większa jest ilość i różnorodność czynności wykonywanych przez demonstrantów tym bardziej potęguje to wrażenie i osłabia niekorzystne oddziaływanie np. niewielkiej frekwencji.
Oczywiście należy robić to wszystko pokojowo - ale przy tym z jajem. Zaznaczam, że nie oceniam pikiet, bo bazuję tylko na njusie i życzę powodzenia w dalszych działaniach.
zapewne dla zadośćuczynienia poprawności politycznej a zarazem uniknięcia monotonnego wyliczania spopularyzuje się podmienianie działaczy/studentów/pracowników na "osoby" (np. 120 osób należących do..., pracujących w... itp.).
Inna rzecz, że podwójne formy to niezła metoda dla dziennikarskich żółtodziobów na wydłużenie njusa a co za tym idzie poprawienie wierszówki.
"Demonstrantki i demonstranci po życzliwym przyjęciu ze strony petentek i petentów Urzędu Wojewódzkiego otrzymali ze strony strażników i strażniczek zgodę na przedstawienie swoich postulatów odpowiednim urzędniczkom i urzędnikom. Zapowiedziano wizyty w biurach posłanek i posłów oraz złożenie petycji na ręce członkiń i członków rządu, z góry przepraszając warszawianki i warszawiaków za ewentualne utrudnienia w transporcie. Policjantki i policjanci nie interweniowali. Tymczasem adwokatki i adwokaci pracownic i pracowników oraz pracodawczyni i pracodawcy zapowiedzieli dziennikarkom i dziennikarzom, że proces w sprawie upadłości zakładu toczyć się będzie co najmniej przez pół roku. Duszpasterki i duszpasterze pracowników i pracownic koncernu (reprezentantki i reprezentanci wszystkich wyznań mających przedstawicielki i przedstawicieli w korporacji) odmówili komentarza naszej koleżance i naszemu koledze, za co serdecznie Czytelniczki i Czytelników przepraszamy."
a forma zenska lewicowca, lewaka, lewakow itd., to jak bedzie ?
Gospodarka rynkowa (nie społeczno rynkowa jak w konstytucji) zagarnęła zdecydowaną większość szkół wyższych. Wydaje się, że nieodwracalnie. Protesty studenckiej braci wykazały oczywistą bezsilność, dlatego porównywanie ich do wystąpień z r.68 jest niewielkim nadużyciem. Musimy wiedzieć, że dzisiaj studiuje prawie dwa miliony studentów a 10 czy 15 lat temu jakieś 350 tysięcy. Sukces ten wyartykułował 17 października IV KONGRES OBYWATELSKI, który zgromadził ok tysiąca zaproszonych, znaczących osób w warszawskim SGPiS.(teraz SGH) Ponadto pakiet ustaw dla polskich uczelni min. Kudrycka w sali kolumnowej sejmu przedyskutowała wczoraj z siedemdziesięciu uczonymi.
Z pozycji Związku Bezrobotnych i Rady Zatrudnienia uważam, że najpoważniejszy problem to -przystosowanie kierunków studiów dla potrzeb rynku pracy-.
Wśród "świeżo upieczonych" magistrów ze świecą szukać inżynierów, jak i wśród maturzystów techników.
Kształcenie nawet najmądrzejszych bezrobotnych nie ma sensu. Tym bardziej, że często jest to kształcenie złudne, bo poziom wielu uczelni urąga nazwie.
Podczas wspomnianego kongresu jeden z profesorów zaproponował nie dzielić szkół wyższych na państwowe i prywatne, ale na dobre i ....,
drugi na badawcze i ....
(zgadnijcie jakie).
Wszystko pod hasłem: "W stronę odpowiedzialności i sukcesu zbiorowego"
"Razem wobec przyszłości"
ale i DOWCIP nie lada! Ty zarobiłbyś na wierszówkach krocie! Uśmiałam się setnie!
(*_*)
Z.K. z OZB... może dlatego, że studiuje blisko dwa miliony a nie około pół miliona, mamy szajs do potęgi entej? Te półtora miliona studiuje de facto w szkółkach pomaturalnych jakieś nikomu nieprzydatne badziewie. I wszyscy o tym wiedzą, łącznie z Kurdycką i tymi siedemdziesięcioma uczonymi.
Prywatne "uczelnie" "kształcące" "licencjatów" i "magistrów" to takie markety - jak Tesco, Kaufland, Biedronka, Real. Szajs kupują, szajs układają na półkach ("wykładach" i zajęciach") i szajsem handlują dalej, wmawiając wszystkim, że to w ogóle jadalne, strawne i do użytku jest...
A ten profesor od "dzielenia" i zagadek ani chybi pomnaża swoją wiedzę i talary i tu i tu... Tfu.
.
Trzeba było rozreklamować trochę tę akcję, bo ja dowiedziałem się o niej przypadkiem późnym wieczorem dnia poprzedniego. Ale i tak nie mogłem przyjść, bo byłem chory.
A co do frekwencji, to weźcie też pod uwagę, że to był wtorek, południe - wielu studentów miało w tym czasie zajęcia.
To jest najważniejsze. Teraz powinni pomyśleć o społecznej przydatności tego, czym się zajmują, by uniknąć w przyszłości zgrzytania zębami. Może wymyśla powód do zupełnego rozbudzenia się? Życzę im tego!
hahaha, rewelacja:)
Ja bym jeszcze dodal w kontekscie Twojego patentu na wierszowke:
"studemci i studentki, heteroseksualni i heteroseksualne, homoseksualni i homoseksualne, aseksualni i aseksualne, transseksualni i transseksualne, biseksualni i biseksualne (...) :)))
Kurcze, w genderowych mediach zarobilbym krocie ;P
to rzeczywiscie w pore sie obudzili, 10 lat temu trzeba bylo, to do obecnych 30 latkow, teraz to jakby za pozno, choc lepiej pozno niz wcale. wladza zawsze mozna postraszyc prozomo (prewencja) i znow niewiadomo kto naladuje calkiem przypadkowo ostra amunicje do gana. prozomo jest teraz wyspecjalizowane do dlawienia sila mlodocianych oportunistow, nie to co malo profesjonalne zomo zlepione z zupelnie przypadkowych poborowych.
Polska na takim poziomie niedorozwoju gospodarczego i spolecznego jaki osiagnela po 20 latach cudownych reform, to juz tyle uczelni wyzszych nie potrzebuje, gdyz wiekszosc absolwentow bedzie musiala, albo wyemigrowac - jezli ma jakies marzenia, albo pracowac w Polsce grubo ponizej posiadanego na dyplomeie rzekomego wyksztalcenia i klepac bide - pisze o tych co rzeczywiscie tworza wartosc dodana, bo calkiem niezle radza sobie w Polsce roznego rodzaju cfaniaczki (ale wyzsze ksztalcenie ich to szczyt marnotrastwa).
Tak trzymać i nie puszczać!
wlasciwie tego lewicowca, wyzej ?
bo choc IELTS mam na ponad 7.5, to polszczyzna wladam na poziomie mocnej trojki na szynach, wg. polonistki z podstawowki - Polska to trudna jezyk;), choc teraz patrzac na poziom w szkolach, bylaby to juz pewnie mocna czworka z plusem;)
Należy tylko mieć nadzieję, że w przyszłości uda się zorganizować podobne protesty w większej ilości miast.
Trzeba też pamiętać, że ruch studencki nie może się ograniczać jedynie do walki o swoje prawa, bo nie będzie demokratycznych uniwersytetów bez demokratycznego społeczeństwa. Potrzeba międzynarodowej solidarności, a także wsparcia pracowników i innych grup uciskanych przez kapitał, słowem: walczyć należy o realizację wszelkich postulatów emancypacyjnych, zarówno tych obyczajowych, jak i ekonomicznych.
A tak swoją drogą sformułowanie: "zaprotestować przeciwko nie najlepszym warunkom, w których muszą się dzisiaj kształcić" jest bardzo, ale to bardzo eufemistyczne :-)
Pozdrawiam,
student I roku historii (specjalność: kultura polityczna) na UAM w Poznaniu.
"Protesty studenckiej braci wykazały oczywistą bezsilność, dlatego porównywanie ich do wystąpień z r.68 jest niewielkim nadużyciem."
jest zupełnie poronione!
"Musimy wiedzieć, że dzisiaj studiuje prawie dwa miliony studentów a 10 czy 15 lat temu jakieś 350 tysięcy."
Dwadzieścia lat temu było ich jeszcze mniej, ale za to ani jednego bezrobotnego nie było! To studiowanie na siłę na koszt państwa jest wielką nielojalnością studiujących wobec społeczeństwa, ponieważ w momencie otrzymania dyplomu i uzyskania dobrej posady taki "inteligent" na społeczeństwo - teraz go przecież finansujące - wypina zgrabnie zad i urządza się sam bez względu na biedujące i głodujące emerytki i emerytów. Czy studenci w ogóle mają choćby mgliste pojęcie, co oznacza solidarność pokoleń?
Jeżeli sytuacja w kraju jest trudna i raczej potrzeba ślusarzy i murarzy, a nie "marketingowców", to trzeba nie tylko przyjąć to do wiadomości, ale także zakasać rękawy i pracować na rzecz dobra wspólnego. A nie budować sobie karierę wspinając się po cudzych plecach. Jeżeli będzie Polskę stać na finansowanie milionów studiujących dla własnej przyjemności i własnej wyłącznie kariery, to proszę bardzo, niech studiują.
Ale obecnie miliony ludzi walczą o nagie przeżycie. Fundowanie w tej sytuacji wykształcenia wyższego każdemu kosztem nędzy części społeczeństwa jest niedopuszczalne. Urodziliśmy się w tym kraju i jedynie dobro tego kraju gwarantuje nasze własne dobro. Wypinanie się na kraj i ludzi, i folgowanie swoim "wyższym celom" na koszt społeczeństwa zrujnuje naszą Ojczyznę kompletnie.
A "wykształceni" będą się wstydzić swojej dziadowskiej Ojczyzny i z niej wyjadą. Więc niech jadą od razu tam, gdzie i bez dyplomu zdobytego kosztem wyrzeczeń wielu, mogą zmywać gary i pracować jako służący. Albo walczmy o godne życie dla każdego, to może znowu będzie w naszym kraju miejsce dla każdego, praca dla każdego i mieszkanie dla każdego - albo niech każdy radzi sobie sam.
Wtedy wąski margines miał rzekomo źle, a reszta ludzi żyła normalnie: spokojnie i bez zagrożeń typu bezrobocie i nędza na starość.
Obecnie wąski margines żyje dobrze, a reszta skazana jest na ciągłą walkę o przeżycie, o pracę i żyje w strachu przed nędzą na starość.
Natomiast studenci chcą lepszych warunków nauki dla siebie, by potem z dyplomem mieć większe szanse urządzić się gdzie indziej i od dogorywającej gospodarczo Ojczyzny żądają ofiary. Młodzi i silni są studenci. Do roboty się wziąć! U nas! A nie egoistycznie wysuwać żądania. Po wojnie ludzie nie patrzyli, czy są zdolni, czy ich talent się marnuje. Brali łopaty w ręce i szli pracować dla kraju nie pytając, ile za do dostaną zapłaty. Nasz kraj potrzebuje siły ludzi młodych. Ale ludzie młodzi - jak widać - kraju nie potrzebują; chcą kasy, dyplomów i się urządzić. W ten sposób wszyscy pójdziemy na dno, bo jedni nie mają siły, by wiosłować, a drugim wiosłować się nie chce.
Oczywiście, jakieś formy organizacji społeczeństwa są potrzebne. Ale dlaczego oczekujesz od młodych pracy "dla dobra kraju", skoro ten kraj się na nich i na nas wszystkich wypina?
by wykształceni w ten sposób ludzie pracowali na jego rzecz (efektami swojej pracy oraz podatkami z przychodów z jej tytułu), to jasne. Inna sprawa, że każde cywilizowane społeczeństwo potrzebuje nie tylko inżynierów i lekarzy, ale też np. filologów, historyków sztuki, muzykologów, dendrologów i filozofów. Niski poziom kształcenia, zwł. w większości szkół prywatnych w Polsce to jedno, a demagogia haseł przeciwstawiających naukę i pracę fizyczną to drugie. Skoro już ktoś ileś lat uczył się z założeniem, że będzie realizował swój potencjał w konkretnej dziedzinie, psim obowiązkiem państwa jest zapewnienie mu W KRAJU jeśli nie zatrudnienia to chociaż dochodu umożliwiającego utrzymanie minimum i przystosowanie się do sytuacji.
Państwo, które wypycha studentów czy absolwentów na zmywak czy do zamiatania ulic jest OSZUSTEM i to potrójnym, jeśli nie poczwórnym: wobec tych młodych ludzi, wobec społeczeństwa (trwoniąc już wydane środki na wyspecjalizowaną edukację kogoś, kto z tego nie korzysta), wobec pracodawców (także sektora publicznego), którzy musieliby tworzyć NIEPOTRZEBNE I NIEEFEKTYWNE miejsca pracy dla niewykwalifikowanych pracowników, które i tak zostaną zautomatyzowane (najbardziej socjalne państwo nie zatrudni w XXI tylu setek tysięcy sprzątaczy ulic, bo od tego są szambiarki) i wobec polskiego fiskusa (jeśli młody człowiek pracuje na emigracji zarobkowej, rozliczając się ze skarbówką zachodnią a nie polską, choć to polski budżet finansował jego edukację).
marnowaniem pieniędzy nie jest finansowanie "niepraktycznych" studiów - o ile są na przyzwoitym poziomie. Z marnowaniem problem jest wtedy, gdy cynicznie podwyższa się koszta studiowania jak i warunki życia ogółu, wymuszając na osobach jeszcze się kształcących poświęcenie większości swojego czasu na zarabianie marnych (przy braku kwalifikacji i doświadczenia) pieniędzy, zmianę lub przerwanie nauki, pracę zupełnie poza zawodem itd.
PS. Choć byłbym też za jakimiś rozwiązaniami obligującymi np. studentów czy doktorantów do pracy również fizycznej - byleby produktywnej, pożytecznej i przynoszącej jakieś praktyczne kwalifikacje na poziomie wyższym niż przerzucenie sterty piachu z punktu A do punktu B lub rozkrojenie bułki w smrodzie oparów z oleju.
"Skoro już ktoś ileś lat uczył się z założeniem, że będzie realizował swój potencjał w konkretnej dziedzinie, psim obowiązkiem państwa jest zapewnienie mu ...".
Dlaczego państwo (w praktyce-społeczeństwo) ma komuś zapewniać utrzymanie na tej podstawie, że mu rozumu zabrakło przy wyborze szkoły?
gwoli wyjaśnienia:
marnowaniem pieniędzy nie jest finansowanie "niepraktycznych" studiów - o ile są na przyzwoitym poziomie. Z marnowaniem problem jest wtedy, gdy cynicznie podwyższa się koszta studiowania jak i warunki życia ogółu, wymuszając na osobach jeszcze się kształcących poświęcenie większości swojego czasu na zarabianie marnych (przy braku kwalifikacji i doświadczenia) pieniędzy, zmianę lub przerwanie nauki, pracę zupełnie poza zawodem itd.
PS. Choć byłbym też za jakimiś rozwiązaniami obligującymi np. studentów czy doktorantów do pracy również fizycznej - byleby produktywnej, pożytecznej i przynoszącej jakieś praktyczne kwalifikacje na poziomie wyższym niż przerzucenie sterty piachu z punktu A do punktu B lub rozkrojenie bułki w smrodzie oparów z oleju.
autor: _Micha
czy przypadkiem nie o to, że "wszyscy mamy jednakowe żołądki"? Czy to nie "przywileje partyjniaków" były piętnowane i zwalczane?
A tu proszę, jakie kwiatki! : jak gościu po studiach, to mu już piach za ciężki do przerzucania i krojenie bułek w oparach oleju szkodzi na intelekt? A taka dziewczyna, która np. nie dostała się na studia, bo jej punktów zabrakło, bo jest i ładna i mądra, czego wiele kobiet-nauczycielek znieść nie mogło, więc ją okroili w ocenach, by "jej pokazać" gdzie jej miejsce, więc taka dziewczyna to już może te bułki kroić? i opary jej na szminkę nie szkodzą? A takiemu pilniaczkowi, co to zna uniwersalną odpowiedź, zanim pytanie padnie, to już szkodzi?
Dyskryminacja ludzi ze względu na wykształcenie to też dyskryminacja. Ponieważ nie wszyscy mogą studiować, a to z racji ograniczonej ilości miejsc, a to z powodu osobistych predyspozycji, a to z innych powodów, to czy należy dawać przywileje tym, którzy z racji pobierania nauki na uniwersytecie byli utrzymywani przez społeczeństwo i potem większe szanse na znalezienie pracy mniej męczącej?
Czy ten, który się dla takich studentów męczy przerzucając ten rzeczony piach z A do B przez czas studiów takich ludzi, ma również obowiązek także i potem pracować ciężej tylko dlatego, że im te studia swoją pracą umożliwił? No to jaki ma w tym interes robotnik, by się dla takiego studenta wysilać?
Młodzi ludzie powinni wreszcie zrozumieć, w jakim celu studiują i kto im to umożliwia, oraz z czym się to darmowe nauczanie wiązać powinno. Jeżeli nie ma szacunku ze strony studentów dla piekarzy, wstających o 2h w nocy, by piec chleby oraz bułeczki, jeżeli studenci nie wspierają zamiataczy ulic, zbierających po studenckich imprezach śmieci i butelki, jeżeli studenci nie wspierają pielęgniarek i lekarzy, leczących wszystkich tych, którzy na tych studentów pracują, w czasie gdy studenci nauki pobierają, to studenci nie są w ogóle potrzebni.
Niechże każdy z nich weźmie sobie książkę i poczyta sam. Niechże zapłaci za egzamin dający mu papier z poświadczeniem jego umiejętności. Albo wszyscy jesteśmy jednakowo ważni, albo ważny nie jest nikt.
Darmowa nauka w PRL - u była później spłacana niskimi wynagrodzeniami, jakie w stosunku do robotników otrzymywali prokuratorzy, sędziwie, lekarze inżynierowie nawet wówczas, gdy pełnili wysokie funkcje państwowe, gospodarcze czy naukowe. Teraz tak nie jest. Więc czy tamto, co było, powinno być kontynuowane? Czy przenoszenie zatem rozwiązań z jednego systemu społeczno - gospodarczego do drugiego jest właściwe a przede wszystkim sprawiedliwe w takiej dziedzinie jak kształcenie, może jednak budzić poważne wątpliwości.
Pomijając całą resztę, złośliwość nauczycieli przy rekrutacji na studia nie ma obecnie nic do rzeczy - liczy się wyłącznie zewnętrznie sprawdzana matura.
nana ma racje w calej rozciaglosci tej wypowiedzi, szczegolnie w tym kontekscie o jakim napisal steff. to sa juz kapitalisci od dawna, wiec jak maja myslec o spoleczenstwie, jak nie o frajerach i szmaciarzach. przywileje zostaly po poprzednim ustroju, zmienilo sie natomiast jedno, sa bardziej bezczelni, bezkarni, chciwi i udaje sie takim byc, a moga, bo nad spoleczenstwem stoja okrakiem, jedna noga w jednym, druga w drugim.......
mimo licznych głosów na innego kandydata, Ty jesteś niekwestionowaną królową resentymentu.kłaniam się
Kapitaliści w akademiku?? zgodzę się, że duża część studentów jest omamiona propagandą wolnorynkową, nawet Ci którzy ledwo wiążą koniec z końcem. Ale to wynik indoktrynacji od najmłodszych lat, dlatego organizacje takie jak DZS powinny zając się odzyskiwaniem studentów dla ruchu lewicowego
http://emerytury.wp.pl/kat,7531,title,System-emerytalny-runie-z-wielkim-hukiem,wid,11702943,wiadomosc.html
"Po 2020 roku będzie w Polsce więcej osób w wieku poprodukcyjnym niż w produkcyjnym - ostrzega w wywiadzie dla "Polski" profesor Krystyna Iglicka, demograf z Centrum Stosunków Międzynarodowych.
Oznacza to, że mniej osób będzie płaciło składki na utrzymanie emerytów, a coraz więcej pobierało emerytury.
Jej zdaniem, będzie to ogromne obciążenie i dlatego system emerytalny może tego nie wytrzymać. Według profesor, na niekorzystną sytuację demograficzną złożyły się trzy czynniki. Po pierwsze, mamy najniższy współczynnik dzietności w Europie.
Żeby zagwarantować zastępowalność pokoleń, współczynnik dzietności musi wynosić co najmniej 2,1, w Polsce natomiast wynosi on zaledwie 1,23. Po drugie, zaszkodziła nam emigracja ludzi młodych. W ostatnich latach Polskę opuściło ponad 2 miliony osób. Trzeci czynnik to nasza polityka wobec imigrantów.
Obcokrajowcy za bardzo nie chcą do nas przyjeżdżać, bo w stosunku do krajów zachodnich, Polska jest dla nich krajem niezbyt atrakcyjnym. Zdaniem profesor Iglickiej, jedynym ratunkiem dla naszego systemu emerytalnego byłoby sprowadzenie do Polski imigrantów.
Innym rozwiązaniem byłoby też otworzenie się na obcokrajowców naszych uniwersytetów. "Jest szansa, że jeśli młodzi przyjadą tu na studia, to założą też w Polsce rodziny i osiedlą się na stałe" - dodaje profesor."
"Robert: Zazdrość, zawiść, nieznajomość tematu - to napędza w społeczeństwie opinię, że prywatne uczelnie są gorsze. Ile ja się musiałem naudowadniać, że wiem więcej niż absolwenci państwowych szkół wyższych po tym samym kierunku. Ile przymrużeń oczu, ironicznych spojrzeń, tekstów typu: - Co pan skończył? - Ekonomię na prywatnej uczelni. - Aha, na prywatnej... Czułem się początkowo dyskryminowany, byłem poddawany testom, jakich nie robiono tym po państwowych. Ale i tak wychodziło na moje. Bo mam po mojej uczelni dużo szersze horyzonty, większą wrażliwość, wiedzę. Oczywiście, wiele zależy od człowieka. Na obu rodzajach uczelni są lawiranci. Ale ja mam dowody na słuszność moich racji. Mój rok skończyło ze mną 120 osób. Dziś jest wśród nich konsul w Australii, prezes banku, wielu bogatych biznesmenów".
http://gazetapraca.pl/gazetapraca/1,91734,3658465.html
Nie na temat, ale gwoli pewnej refleksji - zwłaszcza w kontekscie dyskryminacji, o której mówi nana.
Czarno widzę starość nadchodzących pokoleń i to nie tylko z tych przyczyn, które ty wyliczasz. Główną przyczyną jest to, że miliony ludzi w wieku produkcyjnym nie płaci składek ubezpieczeniowych. Nie czynią tego sami i nie czyni tego nikt za nich. Wierzą, że jakoś to będzie albo po prostu o tym nie myślą, bo przede wszystkim poszukują środków na zdobycie chleba na dziś i może jeszcze, jak się uda, na jutro. Dotyczy to i tych, którzy są w kraju i tych, którzy są za granicą. Tu są krótko i na czarno i tam są krótko i na czarno. Nie łapią się na żaden system. Już władze powinny szykować miejsca na tłumy żebraków pod kościołami. Ale szykować ich nie będą, bo to przecież nie ich problem. Już dawno przerzuciły go na coraz biedniejsze gminy. Dla tych, którzy tam się znajdą, opowieści o zabezpieczeniach socjalnych w PRL-u brzmieć będą jak bajki z iluś tam nocy.
Przecież tu nie chodzi o to, jak jest wedle obecnych regulacji (zewnętrznie sprawdzalna matura). Dziś jest tak, jutro może być inaczej. Gdy zmienisz wypowiedź nany na "dostała się na studia, ale ich nie skończyła, bo była i ładna i mądra, czego wiele pracowników akademickich znieść nie mogło", uzyskasz to samo. W tjom dieło.
nana: zacznijmy od tego, że przykład z piachem nie miał symbolizować pracy fizycznej, tylko pracę nie wymagającą, ale też i nie przynoszącą właściwie żadnych kwalifikacji. Przerzucanie piasku to nie to samo co praca górnika, montera, maszynisty kolejowego czy wykwalifikowanego i doświadczonego murarza lub kafelkarza, tak jak praca sprzedawcy hamburgerów różni się od pracy zawodowego kucharza. Przerzucania piasku ani krojenia bułki nie życzę nikomu - niewykwalifikowani pracownicy zarabiają grosze na ogół w beznadziejnych warunkach godzinowych czy (bez)urlopowych, a przy postępach mechanizacji pierwsi stracą pracę. "Dyskryminacja z uwagi na wiedzę i predyspozycje" jest nieuchronna o tyle, że nie chciałbym, aby np. człowiek bez naukowego i praktycznego przygotowania mógł operować a daltonista prowadzić pojazd. Każdy natomiast (niezależnie od m.in. również wykształcenia) powinien mieć zapewnione albo zatrudnienie albo minimalne świadczenia. Braku jednego i drugiego nie wywołali studenci (choć wielu wśród nich sympatyków gospodarczego liberalizmu w różnych wariantach - ale jest ich sporo i coraz więcej w wielu grupach społecznych), dlatego przeciwstawianie studentów różnym grupom zawodowym (w sytuacji gdy ci pierwsi nie atakują czy nie kwestionują w żadnym stopniu działań tych drugich) jest demagogią.
Z innej beczki: skąd założenie, że absolwent studiów wyższych ma z definicji "lekką pracę"? Nawet przyjmując tylko najbardziej widoczne przejawy fizycznego lub psychicznego wysiłku i ryzyka - chirurdzy, większość inżynierów, z drugiej strony np. pracownicy resocjalizacji czy psychologowie od kryminalistyki...Hm.
west: po pierwsze - odpowiedzialność państwa za własne działania (jeśli chodzi o uczelnie publiczne). Przede wszystkim jednak warto sobie postawić pytanie, czy student wybrał zły kierunek, czy może raczej zawiniło obniżanie jakości i poziomu programu, słabość instrumentów motywacyjnych, zwł. dla młodszych pracowników naukowych - pochłoniętych chałturami (np. w 2 uczelniach prywatnych i 3 firmach komercyjnych związanych słabo lub w ogóle z pracą naukową równolegle z zajęciami na uczelni, często prawie w tych samych godzinach - chyba każdy, kto otarł się zawodowo o współczesne polskie uczelnie wie, o czym mówię). Wracamy więc do punktu pierwszego - za błędne decyzje czy zaniechania ministerstwa lub profesorów odpowiedzialne są instytucje państwowe a nie studenci. Generalnie sądzę, że wbrew pozorom szerokie horyzonty i umiejętność poruszania się po różnych pokrewnych dyscyplinach zaprocentują absolwentom bardziej od wąsko specjalistycznego, technokratycznego know-how zdobytego na aktualnie obleganym kierunku - zwłaszcza, gdy (jak to już właściwie dzieje się z kierunkami marketingowo-menedżerskimi) moda się skończy a odpowiedni sektor "rynku pracy" nasyci.
widzisz chociaz czarno, jakas nadzieja masz ;), a ja wcale nie widze, dla mnie to nicosc. A to co powiedziala pani profesor, pomijajac przy tym wiele innych czynnikow, takze to o czym wspomniales, jest dowodem na niewydolnosc obecnego systemu realnego kapitalizmu, a skoro juz teraz wiadomo, to po co dalej sie w to bawic, jednak pani profesor nie zdobyla sie na zadne daleko posuniete wnioski, podsunela jakies rozwiazania funta klakow niewarte, nic kreatywnego, taki schemacik ch.. wie z jakiego komiksu... jak takich Polska ma profesurow to ja dziekuje, wysiadam. PRLowski socjal juz teraz brzmi jak bajka dla mlodych zahipnotyzowanych i juz zamknietych umyslow.
Michał
"zacznijmy od tego, że przykład z piachem nie miał symbolizować pracy fizycznej, tylko pracę nie wymagającą, ale też i nie przynoszącą właściwie żadnych kwalifikacji"
a czy ja napisałam, że wymaga kwalifikacji? Jeżeli Ty nigdy nie pracowałeś fizycznie, to nie wiesz, o czym mówisz.
Np. szpadel można w trakcie kopania wbijać pod różnym kątem w ziemię. Można sobie pomagać w przerzuceniu skiby stosując zasadę dźwigni na trzonku, a można na żywca wyrywać ziemi kęs i sobie ręce nadrywać. Można odkopywać ogromne kawały gleby i je przerzucać byle jak, a można systematycznie wykonać już po pierwszym skopanym rządku pochyłą, na której narzucone skiby same się odwracają. W trakcie kopania grządki można obserwować, czy dżdżownice są blisko powierzchni ziemi, czy już się schowały głęboko i raczej należy kopania zaprzestać, bo mogą nie zdążyć wejść głębiej w ziemię przed pierwszymi mocniejszymi mrozami.
Z piachem też nie miałeś pewnie do czynienia. Piach to wspaniały surowiec. W zależności od jego wilgotności i wielkości ziaren, można usypywać większe lub mniejsze kopczyki. Te usypane odpowiednio: wysokość względem podstawy, wytrzymają największe ulewy nie pozwalając się wodzie rozmyć. Te inne spłyną i surowiec przepadnie rozniesiony przez deszcz.
Krojenie bułki jest tak samo dziedziną nauki jak wszystko inne, zostało jednakże przez Ciebie zakwalifikowane jako męczące i nieważne. I tu także nie masz racji. Jakiś czas pracowałam także jako kelnerka; do moich obowiązków należało przygotowanie kanapek dla hazardzistów przy automatach. Więc krojąc bochenek chleba na kromki, a każdą ukroiwszy o 1mm cieniej, uzyska się na bochenku 3-4 kromki więcej. Na zębie tego konsument nie zauważy. Ale kasa u sprzedawcy dźwięczy mocniej, bo jest więcej do sprzedania. Jeżeli kromkę chleba przekroi się lekko po przekątnej, przykładając nóż tuż za zakrzywieniem kromki, a następnie jedną część odwróci się po siecznej poziomej, to złożywszy taką kromkę razem otrzymamy kształt serca - tego zwyczajnie rysowanego (nie tego cielesnego mięśnia).
Nie próbowałeś, Michał, zrobić nigdy nic ponad to, co wyczytałeś w książkach.
Można kochać krojenie bułek tak jak można kochać przerzucanie piachu. Zależy to jedynie od tego, czy jesteś zdolny do odczuwania miłości.
Zarówno piach przerzucać, jak i kroić bułki można z przyjemnością, pod warunkiem, że nie przyjdzie jakiś Michał i nie da do zrozumienia, że jest on lepszym gatunkiem człowieka i takim piachem oraz krojoną bułką to on gardzi.
Zarówno krojenie bułki jak i przerzucanie piachu można godziwie wynagrodzić. A ponieważ są to czynności pożądane społecznie, to przy okazji można okazać ludziom wykonującym te czynności szacunek. Nie kosztuje nic, a żyje się wszystkim lepiej.
Jeżeli ustaliłeś sobie, Michał, taką hierarchę ważności, w której tylko niektórzy ludzie przedstawiają dla Ciebie wartość, to co chcesz zrobić z tymi nie pasującymi Ci do Twego pachnącego i czyściutko ułożonego świata? Czyżbyś tendował do "nowego porządku świata", a po oczyszczeniu go z ludzi przerzucających piach i krojących bułki niezwykle wykształceni inżynierowie oraz doktorzy i lekarze maści wszelakiej zasiądą naprzeciw siebie i podziwiając się jakiś czas w pięknym zapachu i czyściutko siedząc (co jeszcze zostanie czas jakiś po zlikwidowanych sprzątaczach i tych od bułek i piachu) zaczną odczuwać swój własny, fizjologiczny smród, taki jak go mają krojący w oparach bułki i przerzucający piach, i bułki nie krojone wpychać sobie będą w gęby swe w całości obliczając naukowo, jak je przełknąć nie udusiwszy się, po czym kloc zacznie ich cisnąć i w końcu wysrają się tak, jak wszyscy inni tak przez nich pogardzani.
właśnie oglądam u Niemców Presseclub i tam też dyskutują na temat problemów w ich szkolnictwie wyższym, i tam właśnie padło takie odkrywcze hasło, jak wyżej.
[jedynym ratunkiem dla naszego systemu emerytalnego byłoby sprowadzenie do Polski imigrantów]
Takie androny to może pleść przysłowiowy "każdy głupi". He, dobre sobie - Polska de facto wypędziła ze swej ojczyzny miliony Polaków, a tu mowa o jakichś imigrantach. W jakim właściwie charakterze mieliby oni tu przybyć? Na miejsce wyrzuconych z kraju Polaków? I po co akurat tu? Nie ma na świecie innych, przyjaźniejszych do życia krajów? Jakie Najjaśniejsza stwarza im (czy komukolwiek innemu) warunki do w miarę normalnego funkcjonowania? A zresztą nawet gdyby, to istnieje jeszcze coś innego i moim zdaniem ważniejszego niż czysty ekonomizm. Są nim więzy kulturowe. To one powodują, że Algierczycy en masse mieszkają we Francji, a nie w Anglii; Hindusi natomiast żyją w Anglii, nie ma zaś ich we Francji. My takiej spuścizny (obopólnej zresztą) nie posiadamy.
[Zarówno piach przerzucać, jak i kroić bułki można z przyjemnością, pod warunkiem, że nie przyjdzie jakiś Michał i nie da do zrozumienia, że jest on lepszym gatunkiem człowieka i takim piachem oraz krojoną bułką to on gardzi]
----
O to akurat nie miałbym pretensji do Michała jako takiego, w końcu on też ma prawo do własnego widzenia świata, choćby i najbardziej patologicznego. Wina spoczywa wyłącznie na tych, którzy pozwoli sobie, aby tacy Michałowie odebrali im przyjemność z krojenia bułeczki. Mówiąc wprost - gdyby byli mądrzejsi kopnęliby w d.pę takiego Michała i jego wizję świata.
PS. Nie chodzi rzecz jasna o naszego forumowego Michała, z którym bardzo często się zgadzam (a częściowo także w tym wątku).
niektórzy nie odróżniają 1) "pracy fizycznej" np. przy przekopaniu ogródka na własnej działce od 2) "pracy fizycznej" niewykwalifikowanego robotnika budowlanego na czarno za np. 800 na rękę ani 1) "pokrojenia bułki" od 2) pracy sprzedawcy hamburgerów za ok. 600 (bez urlopu, przy częstokroć 12-godzinnym dniu pracy i w niewyobrażalnym smrodzie).
Otóż ja absolutnie nikomu nie zabraniam "wyboru" pracy z drugiej pary każdego z tych zestawień, utrzymania z tej pensji siebie a jeszcze lepiej kogoś z rodziny. Chętnie też poznam kogoś, kto pracę np. w makdonaldzie (nieśmiało przypomnę, że mówimy o 1) współczesnych 2) polskich 3) realiach) "wybrał" a nie poszedł tam z braku innej możliwości zatrudnienia i wytrzymał tam więcej niż kilka miesięcy.
Tylko proszę o jedno - pozwólcie ludziom (którzy z takiej pracy i płacy zadowoleni są jakby mniej) na podniesienie swoich kwalifikacji, zmianę pracy na lepiej płatną i odbywaną w lepszych warunkach.
Jest jeszcze inna opcja: ustalcie jakoś z pracodawcami, żeby takich miejsc pracy nie likwidowali a swoich zatrudnionych na zlecenie lub po prostu na gębę pracowników przynajmniej przenieśli na etat i płacę minimalną.
To tak a propos praktyki życiowej, książkowych teorii itp.
Umowa stoi?
PS. Często porównujemy sobie sytuację w Polsce i krajach europejskich pod względem świadomości społecznej, pozycji pracownika względem pracodawców, poziomu świadczeń socjalnych itp. a także programy i działania partii politycznych i niemal za każdym razem utyskujemy na niższy poziom każdego z ww. czynników u nas.
Powyższa dyskusja przynosi częściową przynajmniej odpowiedź: gdzie indziej, lewica (i szeroko rozumiana opcja prosocjalna) walczy o RÓWNANIE W GÓRĘ lub zachowanie efektów tego równania (skrócenie czasu pracy, sprzeciw wobec podniesienia wieku emerytalnego, wsparcia protestów silnych i mocno uzwiązkowionych grup zawodowych, rozwijania i poszerzenia dostępu do sektora publicznego w edukacji i kulturze). Na lewicy w Polsce, także tej "ostrej", pomalutku zyskuje sobie prawo obywatelstwa (przywleczone od liberałów i SLD) pseudoegalitarne RÓWNANIE W DÓŁ, uzasadniane "walką z przywilejami" (studentów, nauczycieli, górników, kolejarzy, stoczniowców, mediów publicznych itp.).
Rekonstruując ten tok myślenia: zatrudnić każdego u prywatnego właściciela za mniej niż 1000 na rękę bez prawa do urlopu i ubezpieczeń, bo skoro wielu już w takich warunkach pracuje, to niech inni też dostaną w kość - tak, żeby nikogo nie "dyskryminować" i nikt się nie "wywyższał".
I jak się potem dziwić, że ludzie z rozbudzonymi aspiracjami (inna sprawa, że często rzeczywiście ponad miarę i nieuzasadnionymi, a na pewno nie do zrealizowania w kapitalizmie - zwł. jego polskiej wersji) wolą liberałów przynajmniej z ich obietnicą indywidualnego sukcesu niż "lewicę" deklarującą "egalitarne" upier...enie każdego po równo, że wyjeżdżają lub odkładają na dokształcenie i podniesienie kwalifikacji (swoje albo przynajmniej dzieci) gdy tymczasem wobec przyspieszanego przez kolejne reformatołeckie ekipy upadku polskiej edukacji część lewicy deklaruje wprost, że kształcenie młodych ludzi jest niepotrzebne, bo byle jaką pracę każdy z nich kiedyś znajdzie? Pomijając wszystko inne - przy takiej specjalizacji i automatyzacji za długo jej nie utrzyma. Ale co to obchodzi nostalgików PRL-owskiego "socjalizmu", który najpierw obrzydził wszystko, co kolektywne i egalitarne, a następnie został przez swoich przywódców wysprzedany za bezcen?
PS2. Pisałem o tym już w tym wątku, ale powtórzę: jestem za jakimiś mechanizmami obligującymi studentów i w miarę możliwości także uczniów szkół średnich do jakiejś formy POŻYTECZNYCH SPOŁECZNIE i PRAKTYCZNYCH dla samych wykonawców prac fizycznych. Ale zbyt dobrze sam pamiętam PRL-owskie "czyny społeczne", a z opowiadań kilku pokoleń rozmaite studenckie nakazy pracy, by mieć świadomość, że zbiurokratyzowanie takich w założeniu sensownych postulatów prowadziło w najlepszym razie do pokazówki na odczepnego przed przełożonymi, jeśli wręcz nie do pogłębienia dystansu i wzajemnych animozji (opartych na wspólnym poczuciu instrumentalnego traktowania przez drugą stronę) między robotnikami a studentami, miastowymi a tutejszymi itp.
skłonny byłbym poprzeć jakąś formę progów dla studentów studiów dziennych i różnych stopni odpłatności za naukę - ale dla studentów utrzymywanych przez zamożne rodziny. Wątpię jednak, czy w obecnych realiach ustrojowych udałoby się przepchnąć takie rozwiązanie przez ścieżkę legislacyjną, a zwł. obronić przed Trybunałem Konstytucyjnym ("konstytucyjna równość", "dzielenie społeczeństwa" itp. ecie pecie).
powinno być:
nie zabraniam "wyboru" tej drugiej pracy z każdego z tych zestawień
nic nie da kształcenie i rozbudzanie aspiracji ludzi, ponieważ MUSI być i zamiatacz ulic i ktoś, kto piach przerzuca. I dopiero DODATKOWO do nich może być inżynier.
o coś innego: ilość przynajmniej części typu miejsc pracy jest i będzie coraz mniejsza (kiedy ostatni raz widziałaś w Polsce ludzi zamiatających ręcznie nie chodnik, trawniki czy klatkę schodową, ale właśnie asfalt na ulicy? i ilu tych zamiataczy na raz było? a jeśli można puścić szambiarkę po jezdni, to dlaczego za jakiś czas inny jej model nie będzie mógł czyścić chodników? zabronisz tego? w jaki sposób?), tam, gdzie będzie na nie popyt - w przypadku zatrudnienia na zlecenie lub na czarno będzie ona coraz gorzej płatna (jeśli zainteresowani się nie zorganizują, o co w takich warunkach - outsorcing, większa niż gdzie indziej rotacja pracowników itp. - trudno), a przy kombinacji obniżania jakości kształcenia,komercjalizacji szkół i uczelni oraz powrotów z emigracji - rezerwuar potencjalnych pracowników tego typu się zwiększy: albo nikomu nie będzie się opłacało ich zatrudniać w takich ilościach, albo będą dostawać jeszcze mniej niż teraz.
Jeśli więc ktoś wzywa młodych ludzi studiujących w trybie dziennym na publicznych uczelniach do tego, by je porzucili (przynajmniej w takim trybie), to powinien ZAPEWNIĆ im albo miejsca pracy (do zatrudnienia setek tysięcy sprzątaczy ulic żadna siła nie zmusi nawet publicznych zakładów oczyszczania w choćby i najbardziej socjalnym modelu gospodarki, bo nie ma takiego zapotrzebowania) albo zasiłki czy minimalne świadczenia pozwalające na utrzymanie.
Choć to i tak nie rozwiązuje problemu - już poniesionych przez ogół kosztów na dotychczasową edukację studenta, który tej wiedzy przy zamiataniu czy sprzedaży cheeseburgerów by NIE wykorzystywał. I kto tu jest egoistą?
PS. Aby nie przesadzać: wielokrotnie pisałem o tym, że warto, by ludzie odbierający minimalne świadczenia wykazywali się aktywnością np. przy zieleni miejskiej albo parkowej. Dopóki jednak nikt nie gwarantuje im z tego tytułu utrzymania minimum - nikt nie ma prawa ich do tego zmuszać.
oczywiście: outsourcing
Przerzucacze piachu i przekrajacze bułek nie potrzebują żadnego "równania w górę", z tej oto prostej przyczyny, że oni na żadnym "dole" nie tkwią (chyba że w czyjejś chorej wyobraźni).
Postulowana przez ciebie wizja świata w zasadzie niewiele odbiega od wizji twoich wrogów. Obydwie są hierarchiczne. Jedyna istotna różnica zdaje się polegać na tym, że w tej twojej o miejscu na tzw. drabinie społecznej decydować mają walory intelektualne (czy raczej pseudointelektualne mówiąc precyzyjniej, ale nie w tym teraz rzecz). W praktyce, z braku innych ogólnie przyjętych metod pomiaru, chyba zawsze sprowadzać się to musi do wykształcenia formalnego.
pensja poniżej minimum, brak lub ograniczenie osłon zapewnianych nawet przez obecny kodeks pracy, praca nie przynosząca praktycznych umiejętności i nowych doświadczeń, przeraźliwie monotonna, zagrożona likwidacją na skutek mechanizacji albo - w przypadku sieci fastfoodów - przeniesieniem się pracodawcy za granicę... Tu nie chodzi już nawet o wizję świata, tylko trzeźwą ocenę: również wśród pracowników najemnych, w których większość czynności zawodowych wiąże się z pracą fizyczną, są grupy, którym nawet w obecnej Polsce żyje się lepiej, nie tylko pod czysto płacowym względem. Tak długo, dopóki jesteśmy jeszcze w kapitalizmie, celem lewicy powinno być chyba poparcie dla dążenia do awansu społecznego (i próba wpłynięcia na jego bieg tak, by prowadził do podniesienia standardu jakości życia a nie ilościowej konsumpcji) a nie petryfikacja klas i warstw najniższych w ich obecnym położeniu i dowartościowywanie go.
Jeśli zaś o wizję świata chodzi: mnie marzy się raczej spółdzielcza, samorządowa w zarządzaniu produkcją i wymianą demokracja uczestnicząca. Jeśli nawet na swój sposób merytokratyczna, to (wbrew temu, co sugerujesz) nie wartościowana przez pryzmat dyplomów, tylko wzgląd na obiektywną wartość rzetelnej wiedzy fachowej w każdej dziedzinie - również np. doświadczonego robotnika czy rzemieślnika. W tej wizji mieści się praca kucharzy nie tylko z wytrawnych restauracji, ale i barów mlecznych, z których regularnie korzystam, a tym bardziej przygotowywanie posiłków w domu - ale niekoniecznie sieci fastfood, będące przecież produktem określonej zmakdonaldyzowanej kultury (także antykultury jedzenia: we Francji mówi się o tym la malbouffe) i cywilizacji pośpiechu w pracy i poza nią. Nie widzę powodu, dla którego lewica miałaby czegoś takiego bronić, a poza tym nie spotkałem się jeszcze z przypadkiem kogoś, kto z pracy w burger kingu, McD czy kfc był zadowolony. Walka o równy dostęp do cywilizowanych form odżywiania (docelowo) lub poprawę warunków zatrudnienia w takiej mcpracy (przejściowo) wydaje mi się bliższa egalitaryzmowi niż wmawianie sobie i samym zainteresowanym, że ich warunki pracy i życia niczym się nie różnią od innych.
O czym jak o czym, ale o często występującej rozbieżności między formalnym wykształceniem a wiedzą, horyzontami intelektualnymi itp. nie trzeba mnie przekonywać - z obserwacji lub bezpośrednich kontaktów znam mnóstwo przykładów asymetrii w obydwie strony. Przyczyn tego jest kilka, od koteryjno-feudalnych relacji w wielu instytucjach naukowych na nie ostatnim miejscu. Odpowiedzią lewicy powinna być walka o upowszechnienie dostępu do wszystkich szczebli i większa przejrzystość procesów podejmowania decyzji a nie akceptacja dla pogłębiania i przyspieszania zachodzącego od lat procesu komercjalizacji szkół i uczelni. Jeszcze jedna (anty)reforma duetu Hall-Kudrycka i już nawet rezerwuarem siły roboczej dla krajów "starej Unii" nie będziemy.
[ponieważ MUSI być i zamiatacz ulic i ktoś, kto piach przerzuca. I dopiero DODATKOWO do nich może być inżynier. ]
dokladnie tak buduje sie spoleczenstwo... zaczyna sie od spraw podstawowych i przechodzi wyzej, a nie na odwrot, bo wyjdzie lipa i tandeta ustrojowa:)
----
_Michale_ nawet w Japonii ludzie nadal kopia szpadlami i przerzucaja piach lopatami oraz zamiataja uliczki miotlami, baa, nawet szyby myja recznie w biurowcach, bo robot ktory mial to robic byl skomplikowany (awaryjnosc) i sporo kosztowal(obsluga, wydajnosc), wiec robia to recznie, a robot, coz, kolejna ciekawostka:)... w ogole nie rozumiem mentalnosci gardzenia praca, niby prosta, nie wymagajaca kwalifikacji, jednak niezbedna innym do funkcjonowania, a dodatkowo zaden z tych technomadrali gardzacych, przeciez nie zrobi sobie i innym ROBOTA, tylko gada, bo przeciez nawet nie rozumie tej pracy...:)
a zepewniam Cie _Michale_, japonskie myslenie o technologiach wyprzedza reszte swiata o dlugosc, a polskie obecne myslenie to o kilka dlugosci... jedna z glownych roznic to chocby praktycznosc, tu sie gada i gada, teoretyzuje, fantazjuje itp. (ah, ta walka studentow o dobry papierek innym papierkiem podpierany - papierowy wyscig szczurow na uczelniach, a potem papierkowa robota i takiez z tego pozytek, jak z papieru...:), a tam juz sprawdzaja czy dziala - b.czesto w warunkach domowego warsztatu...... a potem wiesz co sie z tym dzieje.... znajdujesz to w znanych produktach firm made in Japan (lub china - linia produkcyjna, nie kreacja), chyba 90% japonskich rozwiazan technolog. obecnie przechodzi taka droge...
A co to przeszkadza by sprzątający ulice, przerzucający piach itd. mógł się ksztalcic, rozwijac, edukowac??? chocby dla satysfakcji, samorealizacji. I odwrotnie dlaczego ktoś z wyższym wykształceniem nie mógłby pracowac fizycznie jeśli na taką pracę jest zapotrzebowanie?? Nauka, publiczna edukacja są osiągnięciami cywilizacyjnymi, które w równym stopniu przysługiwac powinny wszystkim. Trzeba zmienic świadomośc społeczeństwa, które poprzez neoliberalną indoktrynację zaczęło postrzegac pracę fizyczną jako coś poniżającego, a robotników jako ludzi gorszej kategorii. Ja nie widzę problemu, abym po zakonczonej edukacji poodjął pracę fizyczną jeśli będzie taka potrzeba i pracy takiej się nie wstydzę bo nie raz miałem z nią do czynienia.
Racja Romek.
----
@ Michał
Ja po prostu nie znoszę wywyższania się przez ludzi. Zwłaszcza zaś przez tych, którzy nie mając się czym pochwalić, szczycą się studiami. "Słuchaj, przecież po studiach nie pójdę sprzedawać bułek" - gdy słyszę takie dictum zaczynam zastanawiać się na sensem bezpłatnej edukacji. Nie wiem, zabij - nie pojmę, dlaczego jakaś panieneczka "po studiach", która na dodatek, jak to zwykle w takich okolicznościach bywa, te całe swoje studia zapewne wymęczyła na trójczynach, bułek sprzedawać nie chce, ale pracować np. jako doradca klienta w banku - jak najbardziej.
w tej dyskusji jest to, że cały czas mówimy o zupełnie różnych rzeczach. Moi adwersarze o PRL-owskich restauracjach typu "Polonia" (wspomnienia nany) albo piekarni " u cioci Heni" (tu ok, też jestem za), dbałości o własne stanowisko pracy (również za) czy prowadzonym hobbystycznie ogródku (jestem zdecydowanie za), albo ogólnie o "pracy fizycznej", ja - o realiach pracy (mierzonych płacą, ilością godzin roboczych, bhp i osłonami socjalnymi a raczej ich brakiem itp.) w makdonaldzie czy burger kingu, pracy robotników NIEWYKWALIFIKOWANYCH, której żaden wykwalifikowany a jak najbardziej "pracujący fizycznie" mechanik czy szlifierz nie wziąłby za taką pensję (mam wielu znajomych wśród robotników czy rzemieślników o wieloletnim stażu pracy i znam ich opinie o sytuacji współczesnej "niewykwalifikowanej siły roboczej", która znają z relacji młodszych członków ich czy mojej rodziny chociażby), a także specyfice położenia samozatrudnionych lub w najlepszym wypadku zatrudnionych na zlecenie do sprzątania w biurach.
Romek5: tak, wielu zamiataczy a nawet sprzedawców studiuje. Nie tylko dla własnej satysfakcji, ale też po to, by swoją pracę ZMIENIĆ. Im lepiej oni będą zarabiać i w dogodniejszych warunkach godzinowych pracować a studia będą bardziej dostępne i przyjazne kandydatom, tym takich osób będzie więcej.
Dyzma: logicznie rzecz biorąc, najpierw trzeba coś wyprodukować i sprowadzić, żeby odpadki po tym posprzątać. Pytanie czy mamy jako kraj stać się rezerwuarem nie tylko taniej, ale jeszcze kiepsko przygotowanej do prac wymagających kwalifikacji siły roboczej? Ja jestem przeciw, dlatego popieram protesty przeciwko już zakonserwowanemu stanowi rzeczy na polskich uczelniach i dobijającym je planom Kudryckiej.
Bury: co do doradcy banku zgoda, zresztą rozrost placówek komercyjnej bankowości przy słabości lokalnego kapitału to taka sama cywilizacyjna patologia jak sieci fastfoodów. Problem w tym, że jeśli Kudrycka i platformerska większość przepchnie wszystkie swoje plany, to np. na skutek ograniczenia dostępu do drugich fakultetów czy dodatkowych, nie ujętych w planie zajęć uczelnie będą produkowały jeszcze bardziej tępe automaty niż te, które często wychodzą z nich obecnie.