tekście o wolności tak pisze Jarosław Niemiec o liderze swojej partii: "Z wielką przenikliwością zauważa Piotr Ikonowicz..."
to jedna z trafnieszych rzeczy jakie czytałem na tym forum.
Zapomniał Pan dopisać, że w ostatecznym rachunku Gandhi
przegrał - Indie rozpadły się na dwa ( a teraz trzy) państwa, czemu się usilnie przez całe swoje życie przeciwstawiał.
A Indie pozbyły się kolonizatorów na skutek II wojny światowej, w której zwycięskim państwem okazały się St.Zjednoczone, które nie potrzebowały rywala w postaci
Wielkiej Brytanii.
Cała ta idea wewnętrznej emigracji i kontestacji "wykluczonych" jest niepoważna. Ludzie chcą przede wszystkom ŻYĆ, to jest kochać się , mieć dzieci i wychować je, a nie żyć w warynkach oblężonej twierdzy.
Niech Autor zacznie od siebie - wyrzuci telefon, komputer,
telewizor i radio.Niech gazety służa Mu tylko za koszulę pod wyświechtanym ubrankiem.
I wtedy dopiero niech napisze ten artykuł.
o wielkim ruchu partyzanckim w Bengalu który od połowy lat 30 działał na bazie ruchu komunistycznego oraz chłopskiego.Ani słowem o tym że Brytyjczycy osłabieni gospodarczo zwycięską wojną nie mieli chęci toczyć walk zbrojnych w Palestynie,Indiach przy jednoczesnym wykrwawianiu się na Malajach.Gandhi i jego pacyfistyczne metody trafiły na osłabionych Brytoli.Został wylansowany po to aby ludzie zapomnieli o Bosem czy Bengalskich Ochotnikach z przełomu lat 20/30.
po pierwsze,
autor nie pisał o historii Indii więc nie o zapomnienie czegoś tutaj chodzi, tylko o możliwość, w naszych polskich warunkach, zademonstrowania przez ludzi swojego sprzeciwu wobec traktowania ich jak towar.
Po drugie,
jeżeli Pan myśli, że wszystkie stłumione ruchy wolnościowe od powstania Spartakusa, a na zdławieniu demokracji w Chile skończywszy nie wniosły swojego wkładu w postęp społeczny, a ten ostatni zawdzięczamy łasce królów i innych satrapów, albo Opatrzności to bardzo się różnimy w poglądach.
Po trzecie
Telefon i komputer jest potrzebny do komunikacji między nami, telewizor, radio i gazeta często służą władzy do manipulowania ludźmi. Nie dajmy sobą manipulować. Takie jest przesłanie. Warto przyjrzeć się uważnie co oglądamy w TV i zredukować swój udział do niezbędnego minimum. Podobnie z radiem i gazetami, a nawet jeszcze łatwiej, bo niektórych tytułów można nie prenumerować, albo wprost nawet nie brać do ręki.
Bose współpracował z Japonią i Niemcami. Wolę Gandhiego ;)
ABCD, piszę, że Ikonowicz zauważa coś z wielka przenikliwością bo tak jest i wolno mi tak napisać, skoro fajnie ujął i zobrazował ten mechanizm. A poza tym piszę "z wielka przenikliwością" bo akurat w tej sprawie myślimy identycznie a zatem to "z wielka przenikliwością" odnosi sie i do mojego postrzegania rzeczywistosci. A niczego w zyciu nie kocham bardziej niż kadzenia sobie samemu, a poza tym moje ujecie tematu, a co za tym idzie i ujecie Piotra jest na pewno bezbłędne bo o ile wiem to nigdy się nie mylę. To jak Piotr mysli podobnie to w 100% chroni go od pomyłki.
A ciebie ABCD po prostu nie stac na taka przenikliwośc i tyle.
Pokojowo nigdy się nie wywalczyło żadnych rewolucyjnych zmian.Przypisywanie Gandhiemu upadek Imperium Brytyjskiego przypomina megalomańskie twierdzenia Lecha W. że to on obalił ZSRR,czasami dodaje że z pomocą JP2 i Solidarności.A jak wiadomo prawda była inna,do upadku przyczyniły się tzw. wojny zastępcze w tym afgańska,wyścig zbrojeń. Jak powiedział MAO zmiany przynosi się na lufie karabinu.
Antymilitaryzm-tak,pacyfizm-nie
Ale po pierwsze:
a)Proponowana przez niego strategia jest strategią na lata, jeśli nie na dziesiątki lat
b)Wbrew pozorom ludzi którzy czują się autentycznie wykluczeni społecznie nie jest na tyle dużo by ich bojkot był czynnikiem ważącym- jedynie zagrożona pauperyzacją szeroko pojęta klasa średnia mogłaby coś zmienic
Jedne zostawiają po sobie ślad inne nie - np. przywołane przez Pana powstanie Spartakusa, nie miało żadnych skutków politycznych dla imperium , powstania żydowskie też nie pomogły w odtworzeniu państwa żydowskiego, wręcz przeciwnie - Juda stała się zwykła prowincją rzymską, patrząc z innej beczki takie Powstanie Listopadowe, Styczniowe, Warszawskie też żadnych pozytywnych politycznych skutków nie przyniosły, a co innego Powstanie Wielkopolskie.
Nie ma reguły.
Wszystkie działania powinny brać pod uwagę koszty społeczne,
a nie tylko przewidywane "gruszki na wierzbie".
Ludzi którzy czują się zmarginalizowani,wykluczeni społecznie czy jak to inaczej nazwiesz jest dostatecznie dużo.Problem nie w braku pauperyzacji mitycznej klasy średniej lecz w atomizacji społeczeństwa,jego bierności,konformiźmie,maraźmie.Wykluczeni też w swej masie są częścią tego biernego społeczeństwa.
Masz rację, to strategia na dziesięciolecia, a zmiany może spowodować zagrożona klasa średnia, aktywizując i uświadamiając zanikającą klasę robotniczą, która jest jednak także niestety coraz mniej liczna.
Jest wielu którzy chociaż wcale nie czują się wykluczeni to jednak widzą zagrożenie dla wszystkich rosnącymi nierównościami społecznymi i ich skutkami i chcieliby to zmienić.
Pan mnie nie zrozumiał,
mnie chodziło raczej o długofalowe zmiany, postęp społeczny, który jest stymulowany wyrażanym ostro sprzeciwem klas, ludów uciemiężonych, a nie o doraźne zmiany na mapie politycznej.
Gdyby nie było tych sprzeciwów to może bylibyśmy obecnie na etapie niewolnictwa ?
Z tym zgoda.
Rzeczywiście nie do końca Pana zrozumiałem.
"A niczego w zyciu nie kocham bardziej niż kadzenia sobie samemu" ;)
Oki to ja w związku z tym samemu Tobie pokadzę, bo jest że tak powiem ku temu przesłanka racjonalna ;).
Krótko i wprost: niesamowicie i jak rzadko podoba mi się ten tekst. Jest bardzo trafny, mądry a jednocześnie przejmujący, sugestywny i bardzo do mnie przemawia.
Hough.
Kapitalizm niech rozdaje autografy w niebie. Tu na ziemi mamy do zrobienia godne życie dla wszystkich. A nie dla nielicznych. Mahatma Gandhi jest niekwestionowanym liderem ruchu społecznego, więc watykańczycy wszystko co wyzwala od kolonializmu będą zamazywać. Dla mnie sierp i młot pozostaje symbolem nowego życia i nadziei! Gratulacje dla autora tekstu i zacznijmy się organizować.
że dla Ciebie uprzędłabym najdłuższą nić, z której utkałabym najcudniejszą materię i uszyła najseksowniejsze sari (*_*)
Właśnie mija 2 lata jak nie oglądam telewizora!!! Wprawdzie 2 miesiące temu dostałam od znajomego jakiegoś rzęcha, ale zaraz na początku go zepsułam i mam tylko trzeci program, na dodatek prawie bez głosu. To czasem jak mi smutno, se obrazki pooglądam...
Prasy reżimowej nie kupuję od lat czterech. Czasem "Angorę", jak muszę podróżować. Pochłaniam namiętnie całą prasę kobiecą, jestem na bieżąco kto z kim, gdzie i za ile. Dostaję - od sąsiadki, żebyś se nie myślał, że rozrzutna jestem...
Czytam książki! Dostałam biblioteczkę w spadku po śp. Rajmundzie, moim nieodżałowanym sąsiedzie. Teraz odkryłam Helenę Mniszek i jestem w połowie "Gehenny, czyli dziejów nieszczęśliwej miłości"! Kurde, harlekiny przy niej wysiadają! Poza tym ona była socjalistką! No, prawie...
Dobra, nie będę Ci streszczać. Jak chcesz, to Ci podaruję. Zamiast tego sari...
(*_*)
Autor chce obalić system pilotem od telewizora. Nie oglądając go. A jednocześnie jgo niezwykle przenikliwy guru, Dobrodziej Niedotykalnych, staje na głowie, żeby go do tego telewizora wzięli chociaż na 30 sekund. To co Niedotykalni mają w końcu robić? Góra przesyła sprzeczne wytyczne.
na Wielką Brytanię w 1940 Gandhi oświadczył:
"Chciałbym, abyście odłożyli na bok bezużyteczną broń, po to by ocalić ludzkość. Zaprosicie Herr Hitlera i Signor Mussoliniego, aby wzięli sobie to co, potrzebują z waszych krajów, jeśli ci panowie zdecydują się okupować wasz kraj, ustąpicie im. Jeśli nie pozwolą wam wyjechać, możecie waszym mężczyznom, kobietom i dzieciom dać się zabić, ale odmówicie im przysięgi wierności i posłuszeństwa".
za główne przesłanie wywodu uznamy to, że potrzebny jest ruch masowy, to pełna zgoda. Tyle że ruch naprawdę masowy nie potrzebuje politycznego ascetyzmu, pijania koziego mleka, wyrzekania się środków masowego przekazu itp. - sięga po to wszystko w sposób naturalny, jak po swoje. I słusznie: z własnego prawa bierz nadania.
Tak więc głównym głównym problemem jest ów brak ruchu masowego sprzeciwu wobec stosunków kapitalistycznych, a pozostałe eklektyczne hokus-pokus, kto nie chce powrócić do Mojżesza i jego synajskich bezdroży, Chrystusa z jego nadstawianiem drugiego policzka, Mahometa z jego poszukiwaniem sprawiedliwości w teokracji, Tołstoja z jego ascezą cielesną czy Gandhiego i jego ubranek z samodziału - może sobie darować.
czy Dobrodziej Niedotykalnych był inny, kiedy niektórzy dyskutanci z tego wątku byli w jego partii?
Wtedy dyskusja była wewnętrzna, a teraz jest zewnętrzna, wtedy chodziło jeszcze o partię, dziś - chodzi już tylko o rodzinny mały biznes.
Dobrodziej był poważnym politykiem,kiedy jego partia miała kilkunastu członków, a przestał nim być, kiedy ma kilku?
Przypomina mi to dylemat sofistów megarejskich: od jakiej liczby ziaren ich zbiór przestaje być "kupą ziarna".
to nie kwestia liczby członków, tylko:
1. celów organizacji
2. mechanizmu podejmowania decyzji
A "powaga" polityka jest kategorią zupełnie mi obcą.
tradycyjnie nie zabierajac stanowiska w tej sprawie (bo jak na razie zadna ze stron tego sporu nie podala rozstrzygajacych dla mnie argumentow) chcialbym zapytac, co z celami i dzialaniami innych bytow funkcjonujacych na lewicy lub na nia oddzialujacymi (problem Agory, "antyfaszyzmu", SLD/KP jako mniejszego zla/wiekszego dobra itp.)? Czy ich sila razenia ma szanse sie teraz zwiekszyc czy zmniejszyc? Pytam serio i bez podtekstow.
teraz = dzieki temu sporowi zasadniczemu.
Najcenniejsze w tym tekscie jest wskazanie, że można i trzeba protestować przeciwko temu systemowi jeśli widzimy jego niesprawiedliwość, niespójność i nieefektywność, jeśli czujemy się w tym systemie zagrożeni lub widzimy zagrożenie naszych bliskich z następnych pokoleń.
Bez wyrażenia sprzeciwu nic, ale to dosłownie nic się nie poprawi tylko pogorszy.
Nie należy przenosić Ghandiego w swoim sari, bezpośrednio w naszą rzeczywistość. Zresztą autor sam pisze o tym:
* Inna ekonomia i polityka wymaga innego myślenia, języka i poglądów. Wymaga innych postaw i wyznawanych wartości. Przekładając na język czynu w Polsce 2010 roku, wymaga odrzucenia propagandy i klasowo obcej kultury, zmiany postaw społecznych, a w efekcie innej ekonomii na poziomie indywidualnym pracownika i tworzenia własnego państwa w państwie, odrzucającego narzuconą odgórnie władzę. Te wywrotowe postulaty nie są aż tak fantastyczne, jeśli dokładniej je skonkretyzować na bazie panującego systemu.*
Nie metody protestu są problemem, bo tych może być cała masa lecz masowość ruchu i świadomość ludzka. W Indiach nie było świadomości,
a ruch opierał się na osobistej charyzmie Gandhiego.
Autor jeśli o czymś zapomniał to może o tym, że w Polsce nie widać kogoś o podobnej charyzmie, a nawet gdyby się pojawił to koledzy ściągną go szybko spowrotem na ziemię.
Poza tym trzeba wypracować alternatywę dla panującego systemu, żeby wiedzieć czego się domagamy.
Kapitalizm okropnie się zestarzał i bez ciągłych zastrzyków świeżej krwi(nowych pokoleń) nie może egzystować.
To młode pokolenia powinny zadecydować co dalej, bo to o ich przyszłość chodzi, czy będą żyć jak ludzie czy jak podludzie, pariasi czy prole, bo do tego system neoliberalnego kapitalizmu prowadzi.
A sens tego jest taki, że musimy grac według naszych zasad, a nie jak przeciwnik pozwala. Ani pacyfizmu, ani oceny skuteczności działań Gandhiego tu nie szukajcie, bo postać jego służyła mi do zilustrowania powyższej tezy, a my musimy poszukać naszego "kołowrotka" i narzucic nasz dyskurs, jak to modnie się okresla.
Co do metod walki to nie szukajcie we mnie pacyfizmu i tołstojewszczyzny, ani żadnego drugiego policzka bo ja nawet pierwszego nie mam ochoty nadstawiać. To wszystko.
wspomniałeś o charyzmie.
To była moja pierwsza refleksja po przeczytaniu wczoraj tekstu (który zresztą b. mi się podoba) - że o ile linia myślenia jest strasznie fajna, to do jej realizacji potrzeba kogoś z charyzmą - i żeby, paradoksalnie, kochały go jeszcze media. Bo inaczej skąd się ci wszyscy biedni i wykluczeni w ogóle dowiedzą o jego istnieniu? Niszowe gazetki do nich nie docierają (choć dobrze, że są).
Bez charyzmatycznego (a nie tylko oczytanego i wrażliwego) przywódcy żaden masowy ruch nie powstanie. Może ktoś taki gdzieś się czai?:) I nie okaże się Hitlerem czy t.p.?
I druga sprawa. Z tym pięknym przekazem trudno jest/będzie dotrzeć do ludzi również dlatego, że nawet ci biedni i zepchnięci na margines "kupili" to, co Ewa Charkiewicz nazywa, zdaje się, neoliberalną narracją prawdy (czy jakoś tak - ew. proszę o korektę). Nawet jeśli jest im źle, wciąż skłonni są obarczać za to siebie, nie system. I wciąż aspirują do tego, żeby dołączyć do wygranych. Więc raczej nie wyłączą telewizora, nie zrezygnują z gazety - to im daje złudzenie łączności ze światem "lepszych".
Więc znowu przydałby się ktoś... wiadomo z czym... kto by im te złudzenia ostatecznie rozbił. Komu by uwierzyli.
A zresztą... bo ja wiem? Nie mam pretensji do posiadania racji. Tylko tak sobie myślę. Tak czy owak - kierunek wskazany przez autora mi się podoba:)
Tekst jest świetnie napisany, sam chciałbym tak pisać:)
Jest jeszcze jedna metoda poradzenia sobie z dyskursem, rozumiejącym angielski polecam gorąco www.theonion.com tam można tygodniami oglądać dział wideo.
Są to fałszywe wiadomości zrobione w profesjonalny sposób, po obejrzeniu pewnej ilości wideo można zauważyć, gdy przeskoczy się na "normalne" wiadomości, że częścią żarut na the onion jest też trudna do zauważenia psychologia newsa.
a to świnię Jarek Ikonowi podłożył. Hasło, żeby wyłączyć telewizor pilotem gdy wodzuś oddałby wszystko by załapać się w mediach!
Natomiast zdumiewa również brak wiedzy historycznej o Gandhim. Przecież ten człowiek zakładał formację hinduską walczącą po stronie Imperium Brytyjskiego przeciwko Burom zamykanym w obozach koncentracyjnych !!! Ot taki był z niego święty jak z Tadeusza Mazowieckiego, też uduchowionego i rozmodlonego fajtłapy po stronie narodowej burżuazji. Ale po co się kłopotać faktami?!
I pełna zgoda.
Bo już myślałem, że jest to propozycja wejścia w bogotwórstwo - czego najwyraźniej oczekiwała całkiem zielona.
że w myśl tej utopii Piotr pójdzie na emigrację wewnętrzną i zacznie odmawiać udzielania wywiadów tej czy innej TV.
Teraz widzę, że cały pogrzeb - na nic.
I po egzotycznych ekskursach wracamy do rzeczywistości.
To dobrze.
uczennicą czerwieńszych ode mnie:))
W sprawie rewolucyjnej strategii czuję się całkowitą amatorką i ew. uczennicą mądrzejszych ode mnie. A układy i gry personalne, jakie stoją za tekstami, są dla mnie całkowitą niewiadomą.
I jako całkiem zielona amatorka:) pytam się was bez żadnych podtekstów: jak zaimplementować tę czy inną ideę, przy środkach tak skromnych - bez udziału jakiegoś przywódcy? Co wcale nie znaczy, że osobiście za nim tęsknię.
drogi Kriku a mnie się marzy lewica, która ponosi minimalną odpowiedzialność za słowa - jak ktoś pisze o Gandhim to zakładam, że to jest poważne, a jak ktoś chce bojkotować telewizję to też uważąm, że pisze to z odrobiną odpowiedzialności. Tymczasem interpretacja przez Niemca jego własnego artykułu wyjaśnia, że napisał zupełne badziewie ale w randze strategii jego partii :-)
odpowiedzialność za słowa jest potrzebna.
Dlatego właśnie ludzie, którzy wspólnie z Ikonowiczem budowali Nową Lewicę, nie są teraz wiarygodni jako demaskatorzy tego polityka i jego partii.
Działacz, jak saper, myli się tylko raz.
Jeśli poszedł do partii, która - jak sam teraz mówi - niewiele była warta, to po jej opuszczeniu nie powinien już udzielać rad i wieszczyć.
Bo złe języki zawsze gotowe powiedzieć: może Ikonowicz dla niektórych był dobry, jak pasował dla ich kalkulacji, a zepsuł się, jak przestał pasować?
Twoje domaganie się odpowiedzialności - literalnie - za słowo przypomina pewien dogmat z piosenki "Kabaretu starszych panów":
"Bo wszystko może być dęte, lecz słowo musi być święte!
Obiecało się, chorowało się, umierało się - jest mus!"
A chodziło o to, że ciężko chory zawiódł swego spadkobiercę i wyzdrowiał.
Mylisz partię polityczną z sitwą. Partia nie jest celem samym w sobie, a jedynie narzędziem realizacji celów politycznych i w odniesieniu do tego azymutu winni postępować jej członkowie - w kwestiach zasadniczych przedkładać wierność zasadom nad wierność strukturom.
Podzielam krytyczne uwagi odnośnie pewnych wątków tekstu, użytej w nim metaforyki czy sensu samego wykorzystywania Gandhiego przez antykapitalistyczną lewicę w ogóle. Sądzę też, że entuzjastyczne cytowanie choćby i najtrafniejszych słów Ikonowicza na stronie NL można było sobie darować, bo naprawdę robi to wrażenie mniej więcej takie, jak pompatyczne pokrzykiwania PBM o gromieniu reakcji w Wenezueli (pamiętasz, red spider, jak sam zwracałeś na to uwagę?). Nie mam też nic przeciwko najostrzejszemu nawet krytykowaniu politycznych działań czy zaniechań Ikonowicza i jego współpracowników. Jeśli jednak ten "dowód telewizyjny" (dotyczący w końcu tekstu publicystycznego jednego działacza a nie uchwały partyjnej) ma być fundamentem jakiejś całościowej, marksistowskiej i klasowej analizy obecnej sytuacji tej partii to, proszę wybaczyć, osiąga to mniej więcej te rejony co - zamieszczona kiedyś na tym portalu - błyskotliwa demaskacja lokalu KP jako miejscówki ze zbyt drogimi drinkami. Czyli - kawiarnianego przerzucania się żarcikami a nie poważnej debaty ideowo-politycznej (w której rzeczone żarciki jak najbardziej też mogą mieć swoje miejsce, ale jako przyprawa).
Michał, przybiegłeś ze swoją musztardą? Cóż, rzecz w tym, że jest już dawno po obiedzie.
No tak, to jest problem świadomości mas, lewica może tutaj w pewien sposób oddziaływać, głównie poprzez młodych świadomych już ludzi. Paradoksalnie świadomość może obudzić zrealizowanie przez neoliberalną prawicę swoich *wartości*, bo to zaboli, a wiadomo, że do rozumu droga wiedzie przez skórę (byt określa świadomość).
Mnie interesuje problem stosunku Kościoła Katolickiego do neoliberalizmu czyli współczesnej religii, a nawet Kościoła Kapitału. Jaka tu panuje tolerancja, prawdziwy neoekumenizm :), a przecież to z gruntu religia antychrystusowa.
Wspominam o tym myśląc o charyzmatykach. Gdyby JPII powiedział publicznie do ludu bożego w Polsce o kilka zdań więcej niż powiedział to może teraz ta świadomość byłaby inna, ale nie powiedział.
Zastanawiam się czy lewica nie mogłaby wymusić na Kościele katolickim
potępienie neoliberalizmu z jego nowym Bogiem Kapitałem stworzycielem wszelkiej wartości dodanej :).
Podobno ostatnia encyklika B16 jest w tym kierunku, ale nie czytałem.
Jeśli młodym ludziom, którzy widzą wady tego systemu uda się stworzyć ruch oporu to on sam będzie stymulował świadomość obywatelską i lewicową.
Poza tym to chyba dziesięciolecia pracy u podstaw, tworzenia lewicowego kontekstu, jeśli nie będzie za późno...
można przygotować nowy, o ile będzie dobry przepis.
"musztarda po obiedzie", "sprawa zasadnicza i wątki poboczne, którymi proszę nie zawracać mi głowy"... Cokolwiek specyficzny pogląd na, tą tam, jak jej tam, no, DEMOKRATYCZNĄ DYSKUSJĘ.
Solidna marksistowska krytyka to przywilej, na który trzeba sobie najpierw zasłużyć. Nie wystarczy rzucić na stół jakieś popłuczyny po anarchizmie, żeby domagać się: "no, to teraz to krytykujcie, tylko fundamentalnie żeby mi było" - one mogą wywołać tylko emocjonalny poklask Czarnego i Zielonej (którzy swoją drogą chyba nie zrozumieli tekstu do końca, bo wciąż szukają tego Charyzmatycznego Lidera - no jak to gdzie on jest, ludzie, to autor wam już nieomal palcem pokazał, a wy dalej nie widzicie?) oraz śmiech Czerwonych.
inny z krytyków KSS/NL z "lewa" pochwalił (w sposób jednoznacznie aprobatywny) analizę słabości polskich NGO'sów autorstwa Agnieszki Graff z "GW". "Charyzmatyczni liderzy" partii politycznych be, charyzmatyczna (?) liberalna publicystyka - OK?
"Solidna marksistowska krytyka to przywilej, na który trzeba sobie zasłużyć".
Wydaje mi się, ze marksizm pomylono tutaj z feudalizmem.
pochwalił w sposób... afirmatywny?
"fater" w pierwszym swym wpisie przywołał - jak sam stwierdził - "trochę trzeźwej demistyfikacji w stosunku do wizerunku rodzimych organizacji pozarządowych" jakie "wniosła Agnieszka Graff w artykule z dzisiejszej "GW".
Nie zaznaczył przy tym, co w tekście Graff odrzuca.
NGO'sy mają swoje słabości, wynikające z logiki systemu - absurdem jest podchwytywanie przez radykalną lewicę ich krytyki z perspektywy liberalnej.
To trochę tak, jakby jakiś hipotetyczny trockista demaskujący mechanizmy polskiego stalinizmu powołał się na "trzeźwe demistyfikacje" z felietonu Stasia Michalkiewicza z ostatniego Najwyższego Czasu. Groteskowe, po prostu. Zwłaszcza, gdy wiąże się z rozliczaniem innych ze zbyt małego radykalizmu na lewicy.
że rola Mahatmy bez uwzględnienia okoliczności historycznych (Stalingradu, wojny i zwycięstwa Mao, powstania na Malajach etc.) byłaby zgoła inna i z tym kołowrotkiem to gruba przesada., czego nie przekrteślą żadne pensjonarskie zachwyty nad prozą Jarka.
Zdumiewa mnie jednak na jakiej zasadzie autor przymierza strategię sławnego Hindusa do realiów polskich. Mimo wszystkich mniemanych i rzeczywistych duchowości polskich związanych chociażby z JPII polskie społeczeństwo ostatnich dekad jest - w sposób chyba nieporównywalny z każdym innym społeczeństwem europejskim, nie mówiąc o azjatyckich - zmotywowane pragnieniem sukcesu materialnego, odrzucając wprost ostentacyjnie wszelką ascezę. Ktoś twierdzi inaczej?
wracaj do właściwego wątku i tam sobie prowadź dyskusje z faterem, a nie ze mną. I nie zapominj tam ze sobą zabrać tych wszystkich swoich przekombinowanych konstruktów i naciąganych paralel. Możesz tam też poczekać, aż fater się odwoła do GW w sprawie prognozy pogody. To dostarczy Ci materiału na kolejne kilkudniowe analizy polityczne (charyzma gazetowowyborczych meteorologów?), będą równie trafne.
jest i lepszy pomysł: kreować się na "lewicowego naukowca" i "skutecznego działacza", którego jedynie słusznych prawd słuchają - nie wiedzieć czemu - tylko fater i derwisz.
bo np. w tym wątku moje stanowisko jest zbieżne ze stanowiskiem choćby: taraka, guevarysty, czerwonego93, krika i altstettinera :) Nie mówiąc już o Michale, który zgadza się z krytyką tekstu, ale... mu mało i chce jeszcze więcej krytyki.
Agnieszka Graff*
Nie ma pieniędzy na przemoc w rodzinie? A zatem zajmiemy się szkoleniami dla bezrobotnych, bo na to jest unijny grant nr 658/555. Organizacje pozarządowe. Spojrzenie z wewnątrz
Zacznę od deklaracji lojalności, bo to, co mam do powiedzenia, może zostać odczytane jako akt nielojalności. Tymczasem moja lojalność jest szczera. Deklaruję zatem sympatię i zaufanie wobec licznych organizacji pozarządowych, z którymi od lat współpracuję, z których publikacji i stron internetowych regularnie korzystam.
Mój NGO-sowy punkt odniesienia to Krytyka Polityczna, Feminoteka, Fundacja Batorego, Fundacja Helsińska, Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny i wiele organizacji, których bywam gościem. Kłopoty z NGO-sami to także moje kłopoty. Mówię ze środka.
Chodzi o stan tego czegoś, co miało być "społeczeństwem obywatelskim", ale nigdy się nim nie stało. Przemianom po 89 roku towarzyszyło marzenie o samoorganizacji obywateli, o odbudowie więzi społecznych. Powszechne zaangażowanie, zrzeszanie się, tworzenie społeczności ludzi zaangażowanych, ale niezależnych od państwa - to właśnie miało się zacząć dziać wkrótce po rozpadzie dawnego ustroju paraliżującego ludzką inicjatywę. Po zburzeniu okropnego muru i podniesieniu przebrzydłej kurtyny. Ale nic takiego nie nastąpiło.
"Marzyliśmy o społeczeństwie obywatelskim, a mamy całą masę organizacji pozarządowych" - zdanie to przypisuje się Jánosowi Kisowi, jednej z czołowych postaci przemian demokratycznych na Węgrzech. Podobne słyszałam z ust sfrustrowanych działaczek i działaczy w Polsce. Mówią tak ekolodzy, feministki, ludzie działający na rzecz mniejszości seksualnych, osoby zaangażowane w walkę z rasizmem i antysemityzmem. Opinie te wypowiada się jednak półżartem i nieco ściszonym głosem - krytyka NGO-sów to temat raczej na prywatne spotkanie niż na konferencję prasową.
Mamy kłopot z kłopotem. Nie potrafimy go nazwać, czujemy się niewygodnie uwikłani w to coś, co należałoby poddać krytyce. Zwieramy szyki. Wszak żyjemy w kraju, gdzie politykom zdarza się publicznie twierdzić, że społeczeństwo obywatelskie jest obce polskiej kulturze narodowej. Krytyczny namysł nad formułą własnego zaangażowania zostawiamy na później, winnych szukamy poza sobą.
Mój głos nie jest donosem w sprawie złych intencji czy złej pracy Iksa czy Igreka, choć i te się zdarzają. Kłopot z trzecim sektorem ma charakter systemowy i doczekał się własnej, nieco pokracznej nazwy: "NGO-izacja". Polega ona na instytucjonalizacji działań, które powinny być (i w latach 60. czy 70. były) oddolne i spontaniczne. Na nadmiernej profesjonalizacji tego, co się kiedyś nazywało "działaniem". Ruchy społeczne rozdrobniły się, a małe organizacje nie potrafią się oprzeć presji neoliberalnego porządku ekonomicznego - działają jak małe firmy.
Nie było spisku ani zamachu na niezależność trzeciego sektora. Dramat NGO-izacji wynika po części z historii - z apolityczności czy wręcz antypolityczności wbudowanej w samą koncepcję społeczeństwa obywatelskiego, tak jak ją formułowano w latach 80. w środowiskach dysydenckich we wschodniej Europie. Politykę zostawmy politykom, ekonomię ekonomistom, a idealiści niech się zajmą budowaniem strefy wolności zwanej teraz trzecim sektorem. I ten sposób myślenia po prostu się nie sprawdził. Apolityczność okazała się paraliżująca, stała się przyczyną samomarginalizacji.
Organizacje pozarządowe wyrastają z pewnej odważnej, wręcz utopijnej wizji sprawiedliwości, z pragnienia głębokiej zmiany społecznej. Jednak odchodzą od tej szerokiej perspektywy, bo zajęte są własnym przetrwaniem. Ubiegają się o granty, uczą się biurokratycznej nowomowy, a realizując wymagania systemu, zatracają własną antysystemową tożsamość. Ulatnia się tak ceniona niezależność. Funkcjonują "od projektu do projektu" i stopniowo dopasowują swoje cele do celów źródeł finansowania. Nie ma pieniędzy na przemoc w rodzinie? A zatem zajmiemy się szkoleniami dla bezrobotnych, bo na to jest unijny grant nr 658/555. Trochę fantazjuję, ale podobnych opowieści słyszałam wiele.
Jest też rytualna opowieść o konfliktach i rywalizacji. Tymczasem to NGO-izacja (a nie kłótliwa natura działaczy) sprawia, że zanika poczucie wspólnoty celu między pokrewnymi organizacjami. Zamiast współpracować, rywalizują między sobą o ograniczone fundusze. I wreszcie - bagatela! - problem z reprezentacją. Ponieważ NGO-sy odpowiadają przed grantodawcami, znikają im z oczu grupy społeczne, których interesy miały reprezentować.
Organizacje te powstawały wokół pewnych politycznych wizji, ale instytucjonalizacja sprawiła, że nauczyły się unikać myślenia w kategoriach ideologicznych. Przejmują język technokratów, rezygnując z języka wartości. Zamiast o sprawiedliwości, mówią o skuteczności. Zamiast powtarzać, że równość jest podstawą demokratycznego ładu, argumentują, że "równość się opłaca". Dawni idealiści uczą się posługiwać językiem grantów, projektów i raportów - nudnym i drętwym, bo wypranym z marzeń i emocji.
Przyglądając się lewicowej ucieczce od lewicowości, warto sobie uprzytomnić, że podobnych zahamowań ideologicznych nie mają współcześni fundamentaliści religijni. I to oni skutecznie zagospodarowują dziś na całym świecie przestrzeń zbiorowej aktywności, społecznego gniewu, sprzeciwu wobec niesprawiedliwości i nierówności. Dzieje się tak dlatego, że fanatycy religijni mówią językiem wizji i wartości, a nie językiem grantów i raportów.
O tym, że religijna prawica nie podlega NGO-izacji, mówią na międzynarodowych konferencjach kobiety z krajów arabskich, Afryki, Ameryki Południowej. W Polsce jest podobnie. Najpotężniejszym przejawem społeczeństwa obywatelskiego jest Rodzina Radia Maryja, zdolna do mobilizowania zastępów wolontariuszy czy manifestantów (w 2007 roku Rodzina miała 135 tys. 200 członków). Tworzone przez Rodzinę "podwórkowe kółka różańcowe dzieci" to masowy oddolny ruch społeczny, który daje ludziom poczucie sensu i celu.
Polscy konserwatyści mogą nie lubić określenia "społeczeństwo obywatelskie", ale doskonale wiedzą, że zbudowała je w Polsce strona kościelna. "Czy nie wokół polskich parafii kwitnie najbujniej polski republikanizm - zwany z cudzoziemska społeczeństwem obywatelskim?" - pytają retorycznie Marek Cichocki i Dariusz Karłowicz w numerze "Teologii Politycznej" poświęconym polskiej tożsamości narodowej.
Trudno sobie wyobrazić świat, w którym po naszej - lewicowej - stronie zamiast licznych małych fundacji i stowarzyszeń istnieją dynamiczne, masowe, wewnętrznie demokratyczne, antysystemowe ruchy społeczne. Ruchy, które mają wizję innego świata, a nie tylko plan działania na następnych kilka miesięcy. Fakt, że nie potrafimy sobie tego wyobrazić, to jeden z efektów NGO-izacji. To proces, który prowadzi do atrofii marzeń, wikłając dawnych marzycieli w pracę na rzecz systemu, który pragnęli zmieniać. Zamiast zmieniać system, obsługują go.
Analizy NGO-izacji dotyczą często konkretnych problemów, takich jak zależność od sponsorów, profesjonalizacja i związane z nią wypalenia zawodowe, biurokratyzacja czy charakterystyczna dla małych, zamkniętych grup zabójcza dynamika wewnętrznych konfliktów. Warto jednak pomyśleć szerzej - zastanowić się nad relacją między organizacjami pozarządowymi a współczesnym porządkiem władzy na świecie.
Dramatycznie skurczyła się wspólna przestrzeń, sfera wolności i działania na rzecz dobra wspólnego. Mechanizmy rynkowe przeniknęły tam, gdzie z pozoru nie powinny być obecne, np. do ruchów społecznych, które odwołują się do idei praw człowieka czy równości płci. Jak pisze brytyjska socjolożka Barbara Einhorn, wschodnia Europa wpadła po 1989 roku w "pułapkę społeczeństwa obywatelskiego". Zamiast budować ruchy na rzecz systemowych zmian społecznych, NGO zajmują się łataniem dziur, które zostawia po sobie wycofujące się z wielu sfer życia państwo.
I tak działaczki kobiecych organizacji zostały zredukowane do roli dostarczycielek usług w sferach haniebnie zaniedbanych przez państwo, takich jak pomoc dla ofiar przemocy, szkolenia dla bezrobotnych, telefony zaufania, w których młodzież może się dowiedzieć, jak nie zajść w ciążę, itd., itp. Im więcej robią NGO-sy, tym mniej robi państwo. Tymczasem małe, wciąż walczące o przetrwanie organizacje nie są w stanie zaspokoić morza potrzeb. Starając się to robić, budzą jednak coraz większe roszczenia i pretensje, a jednocześnie tracą jednak z oczu wizję, która towarzyszyła ich powstaniu. I tak koło się zamyka.
Paradoks polega na tym, że godząc się na usługowy, apolityczny model ruchu społecznego, feministki uwiarygodniają patriarchat, a lewicowcy stają się listkiem figowym kapitalizmu, dostarczając alibi twórcom procesu wszechogarniającej prywatyzacji. Widać to było doskonale, gdy sukces Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy omawiano w mediach, sugerując, że jest to najlepszy dowód na to, że służbę zdrowia w Polsce należy całkowicie sprywatyzować. Państwo ma służyć bogaczom, biednymi zajmą się organizacje pozarządowe.
Czy tak ma wyglądać demokratyzacja? Czy to mieliśmy na myśli, marząc o społeczeństwie obywatelskim? Można to nazwać "pracą u podstaw" i tak zapewne widzą swoją rolę liczni etatowi pracownicy NGO-sów. Sądzę jednak, że ta praca jest syzyfowa, a towarzyszy jej smutek politycznej kapitulacji. Działając w ramach trzeciego sektora, nie jesteśmy podmiotami politycznych przemian, lecz trybem w machinie neoliberalizmu.
Oddalamy od siebie świadomość, jak daleko zabrnęliśmy w ślepy zaułek apolitycznej usługówki. Nasze kłopoty tłumaczymy niedostatkami zewnętrznymi. Narzekamy na bierność Polaków, na obojętność polityków, na własną rzekomą konfliktowość. Jak tu budować społeczeństwo obywatelskie, jęczymy, skoro żyjemy w kraju ludzi chorobliwie nieufnych, lojalnych tylko wobec własnej rodziny, biernych.
Stanowi polskiego społeczeństwa zwykliśmy przypisywać słabość polskich ruchów społecznych. A gdyby tak odwrócić tę zależność? A może to typ aktywności, jaką proponujemy, alienuje tych, którzy mogliby chcieć się do nas przyłączyć? Co my właściwie mamy do zaoferowania kobietom, skoro w Polsce nie ma ani jednej organizacji feministycznej, do której można by się zwyczajnie zapisać i uczestniczyć w jej działaniu według jakichś klarownych reguł, nie będąc jej etatową pracowniczką?
Da się działać inaczej. Coroczne marcowe manify są właśnie próbą budowania ruchu kobiecego poza NGO-sową niszą - bez struktur i etatów, za to z radosnym zaangażowaniem. Z roku na rok są liczniejsze, nawet media zaczęły traktować uliczny feminizm serio. Ale, po pierwsze, manify odbywają się raz w roku, po drugie, nie towarzyszy im długofalowa polityczna strategia. Partia Kobiet także próbowała przełamać NGO-sowy marazm - zabrakło politycznego sukcesu, ale przecież udało się zmobilizować setki kobiet. Czerwcowy Kongres Kobiet Polskich to też istotny wyłom - był otwarty i otwarcie polityczny. Zbiórka podpisów pod projektem ustawy o parytetach pokazała, że jednak da się działać wspólnie, mieć wzajemne zaufanie i pragnąć zmian.
Od lat nasze środowisko - czyli lewicująca inteligencja, ludzie, których uwiera neoliberalny model przemian, a także uprzywilejowane miejsce katolicyzmu w debacie publicznej - krąży wokół problemu NGO-izacji. Nie doszło jednak do otwartej debaty na ten temat. Podpisujemy się raz po raz pod protestami - a to w sprawie heilujących pod pomnikiem Dmowskiego bojówek ONR, a to w kwestii ustawy o in vitro czy dramatów wynikających z zakazu aborcji. "Działamy", ale nie czujemy się uczestnikami ruchów społecznych, raczej gośćmi tych czy innych NGO-sów. Niechętnie o tym rozmawiamy.
Może obawiamy się, że nasz "kłopot" zostanie wykorzystany przeciw nam? Sądzę, że głęboki powód jest inny. Otwarta debata o NGO-izacji wymagałaby zakwestionowania sensu naszego istnienia w przestrzeni publicznej w obecnych ramach strukturalnych. NGO-izacja to potężny proces, potężny samoreprodukujący się mechanizm sprzężony z relacjami władzy we współczesnym świecie. Jesteśmy uczestnikami tych procesów. Gorzej - jesteśmy w znacznym stopniu ich produktem.
*Agnieszka Graff, adiunkt w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW, autorka książek "Świat bez kobiet" i "Rykoszetem", członkini zespołu "Krytyki Politycznej", od lat zaangażowana w ruch kobiecy.
Tekst to rozszerzona wersja wystąpienia na konferencji "Gender w UE. Przyszłość unijnej polityki równościowej" zorganizowanej 28 października 2009 r. w Warszawie przez przedstawicielstwo Fundacji im. Heinricha Bölla w Polsce. Ukaże się w materiałach pokonferencyjnych.
sęk w tym, że rzeczony artykuł nie jest materiałem z półki informacyjnej, tylko publicystycznej, gdzie jednoznacznie chodzi o przekonanie odbiorcy do określonych tez, a co za tym idzie - wizji rzeczywistości społecznej. Zgodnie z Twoją prośbą umieściłem w tamtej dyskusji zarówno sam tekst Graff, jak i swoją polemikę z nim - ponieważ jednak również Ty w tym wątku (wpisem 2010-01-10 18:00:14) podjęłaś dyskusję na temat wpisu Fatera przywołującego Graff, wklejam to również tutaj.
Faktem jest, że należę do krytyków tekstu J. Niemca, zwł. wątków "przywódczych" (choć nie tylko: równie nierealna, a przy tym poznawczo i psychologicznie szkodliwa wydaje mi się teza, że rewolucyjne zmiany mogłyby przeprowadzić grupy najniżej położonych "trwale wykluczonych"). Każdy może się pomylić, jeśli rzeczowo krytyczny odbiór tekstu jakoś twórczo zainspiruje Autora, będzie to autentyczny pożytek z tej dyskusji.
Nie mogę mogę natomiast powiedzieć, czy zgadzam się z całokształtem Twoich ocen politycznych z tego wątku, gdyż na ogół ich... nie formułujesz (nie mówiąc o uzasadnianiu), poza ogólną deklaracją walki z brakiem demokratycznej debaty politycznej na lewicy oraz ostrzeżeniem, że prowadzić ją będziesz tylko z arbitralnie wyznaczonymi przez siebie osobami i na równie arbitralnie przez Ciebie podane wątki (spośród tych wprowadzonych do dyskusji przez Ciebie zresztą).
Tekst A. Graff zbudowany jest na fundamentalnym nieporozumieniu: NGO'sy z definicji nie są ruchami antysystemowymi. Służą rozwiązywaniu konkretnych problemów społecznych w ramach systemu - i w oparciu o takie źródła finansowania, które ów system przewiduje.
Kluczowe znaczenie wydaje się mieć ten fragment tekstu Graff:
(cyt.)
Chodzi o stan tego czegoś, co miało być "społeczeństwem obywatelskim", ale nigdy się nim nie stało. Przemianom po 89 roku towarzyszyło marzenie o samoorganizacji obywateli, o odbudowie więzi społecznych. Powszechne zaangażowanie, zrzeszanie się, tworzenie społeczności ludzi zaangażowanych, ale niezależnych od państwa - to właśnie miało się zacząć dziać wkrótce po rozpadzie dawnego ustroju paraliżującego ludzką inicjatywę. Po zburzeniu okropnego muru i podniesieniu przebrzydłej kurtyny. Ale nic takiego nie nastąpiło.(cyt.)
Innymi słowy: "społeczeństwo obywatelskie" powinno łagodzić skutki uboczne transformacji. Ponieważ jednak realia zmusiły NGO'sy do twardej walki o umożliwiające przetrwanie granty, organizacje pozarządowe kiepsko wywiązują się z roli wentyla bezpieczeństwa systemu, za co publicystka "GW" ma do nich pretensje.
Abstrahując od samego artykułu, za cholerę nie rozumiem, jak jego tezy miałyby się odnosić do polskich organizacji zajmujących się prawami lokatorów, zwł. tych związanych ze środowiskami radykalnej lewicy. One również zmieniają cel swoich działań w zależności od grantów i sponsorów?
Graff przeczuwa raczej niż przemyślała różnicę między społeczeństwem obywatelskim w rozumieniu Abramowskiego, którym kiedyś kokietowała "opozycja demokratyczna" jako społeczeństwem sprzysiężonym i zorganizowanym przeciw rządowi a jego parodią w postaci ngo'sów czyli uzupełnieniem dominującej podmiotowości biznesu i państwa. Historia nieporozumień jest długa i sięga Hegla, Marksa, Webera, Durkheima i Gramsciego, do czego oczywiście należy wrócić, jedna bez konieczności uwzględniania Graff czy myślicieli z KP.
Jako żywo wbrew temu co piszesz, a co ma stanowić podwaliny jakiejś wybujałej konstrukcji rzekomo uzasadniającej ten mizerny zwód erystyczny w kierunku prób rozliczania mnie z wypowiedzi nieobecnego dyskutanta, NIE sformułowałam w tym wątku żadnej "ogólnej deklaracji walki z brakiem demokratycznej debaty politycznej na lewicy"...
Niestety, jest gorzej niż myślałam. Twoja interpretacja jest kompletnie bzdurna. Przesłanie tego artykułu jest w ogóle odwrotne od tego, które przedstawiłeś. Autorka nie ma pretensji do ONG, że się kiepsko wywiązują z roli wentyla systemu. Wręcz przeciwnie, ma pretensję, że NGO mozolnie wyręczają "haniebnie nieobecne" w prawie wszystkich sferach państwo.
Autorka postuluje: "świat, w którym po naszej - lewicowej - stronie zamiast licznych małych fundacji i stowarzyszeń istnieją dynamiczne, masowe, wewnętrznie demokratyczne, antysystemowe ruchy społeczne. Ruchy, które mają wizję innego świata, a nie tylko plan działania na następnych kilka miesięcy".
I dodaje: "Fakt, że nie potrafimy sobie tego wyobrazić, to jeden z efektów NGO-izacji. To proces, który prowadzi do atrofii marzeń, wikłając dawnych marzycieli w pracę na rzecz systemu, który pragnęli zmieniać. Zamiast zmieniać system, obsługują go".
Gdybtm chcial poddac artykul A. Graff analizie analogicznej do wywodow, jakie Michal poswiecil mojej wzmiance na ten temat, to musialbym napisac ksiazke. Tymczasem funkcja tej wzmianki byla mniej skomplikowana niz sadzi Michal: ten tekst pokazuje empirycznie, jak kapitalistyczne imperatywy biurokratyzacji i dostepu do kapitalu niszcza mozliwosci rozwoju masowych i autentycznych ruchow spolecznych. Dla lewicy to sprawa dosyc kluczowa.
"I słusznie: z własnego prawa bierz nadania. "
***
No i nowy Janosik się nam objawił.
owszem, w tekście jest to i owo o "haniebnym zaniedbywaniu" i parę innych chwytających za serce deklaracji wrażliwości dałoby się tam znaleźć. To jednak tylko POZÓR - warty tyle samo, co polemiki Żakowskiego z "doktrynerstwem Balcerowicza" albo wymachiwanie przez Sierakowskiego Leninem z papier-mache.
ISTOTA tekstu tkwi w czym innym - wyraża ją właściwie jedno, kluczowe zdanie z akapitu zawiązującego główny tok wywodu autorki:"Przemianom po 89 roku towarzyszyło marzenie o samoorganizacji obywateli, o odbudowie więzi społecznych." W chwilę potem autorka dopowiada: "to właśnie miało się zacząć dziać wkrótce po rozpadzie dawnego ustroju paraliżującego ludzką inicjatywę".
Dla każdego, kto zna z autopsji lub lektury Polskę z 1989 r. i MATERIALNE podstawy egzystencji te słowa są całkiem bałamutne. O rozbudzonych oczekiwaniach (np. nadziejach na wyhamowanie inflacji i ekonomiczną stabilizację) można mówić od biedy latem 1989 r., po wyłonieniu rządu Mazowieckiego. Jednak już ogłoszenie planu Balcerowicza przyniosło (jak się później okazało: całkiem uzasadniony) strach: przed powiększaniem się (a nie zmniejszaniem) inflacji, drenażem kapitału, lawinowo rosnącym bezrobociem i zamykaniem zakładów.
Lewica może też brać pod uwagę politycznych kontekstów tych budzących nadzieje na "uruchomienie inicjatywy" zmian: odgórnego charakteru kontraktu zawartego między samozwańczymi elitami PZPR i opozycji, CAŁKOWICIE NIEDEMOKRATYCZNYCH wyborów z 4.06.1989 r. (gdzie całą pulę mandatów rozdysponowano między kandydatów z reglamentowanego przydziału, kandydatów ze zdjęcia z Wiadomo Kim i posła "niezależnego", tj. aferzystę Stokłosę), decydującego głosu Kremla (pierestrojka) i Banku Światowego/MFW.
Jak w takich warunkach mogło kształtować się samoorganizujące i w dodatku upolitycznione społeczeństwo obywatelskie? I skąd wzięła się ta presja "procesów rynkowych" na publiczny i społecznikowski sektor? Czy to wszystko nie skutki transformacji, której początki Graff wyraźnie CHWALI i wspomina z nostalgią?
Autorka uprawia tu klasyczną "krytyczną krytykę", niewiele różniącą się w praktyce od werbalnie krytykowanej przez nią. Graff niech sobie pisze co chce, ale dla politycznej, socjalistycznej lewicy powinna to być nieudolnie imitująca lewicową retorykę papka.
Graff w ramach eksponowania swej wrażliwości społecznej może zrobić coś znacznie prostszego i bardziej praktycznego zarazem: rozliczyć się publicznie z własnego udziału w prywatyzacynym, Bukielowskim i obiektywnie pro-platofmerskim BIAŁYM MIASTECZKU.
w moich poprzednich wpisach w tym wątku najdłuższe fragmenty pochodziły z tekstu Graff (jeden post był po prostu wklejką jej artykułu) - ew. pretensje do niej, nie do mnie :-)
Autorka diagnozuje problemy polskich NGO-sów, ale robi to w taki sposób, że momentami można odnieść wrażenie, iż za uleganie przez nie realiom rynku i sponsorów lub biurokracji (ta pierwsza jest zresztą traktowana jako większe zło: nie przypadkiem w tytule figurują "urzędasy") winę ponoszą... NGO'sy. To trochę tak, jakby obwiniać kapitalistę, że przez swą osobistą złośliwość wyzyskuje pracowników.
Graff myli zresztą różne poziomy: administracyjną nowomową społecznicy posługują się raczej w rozliczeniach z grantodawcami, w przekazach kierowanych do społeczeństwa działacze mówią o palących problemach, trosce o słabszych, odpowiedzialności za Ziemię itp.
Paradoksalnie: retoryka technokratyczno-pragmatyczna jest wszechobecna w wypowiedziach działaczy/sympatyków politycznej lewicy i "lewicy" (od SLD po PPP), także w dyskusjach a lewica.pl: "nasi przedstawiciele są/mają szansę być w parlamencie", "potrafimy zarejestrować listy wyborcze w całym kraju" itp.
Zapewniam Cię, że gdyby Agnieszka Graff zanalizowała tę patologię polskiego życia publicznego pierwszy bym taki tekst pochwalił, choćby i było to w GW :-)
nie sądzisz, że lewicowiec nie rozpoznający i wyszydzający cytat z Międzynarodówki to jakaś aberracja?
[A. Graff] uprawia (...) krytyczną krytykę, niewiele różniącą się w praktyce od werbalnie krytykowanej przez nią FILANTROPII.
miało być oczywiście: "ta druga [biurokracja] jest traktowana jako większe zło".
" nie sądzisz, że lewicowiec nie rozpoznający i wyszydzający cytat z Międzynarodówki to jakaś aberracja?"
***
Nie do końca - to co miało swoje głębokie uzasadnienie społeczne w czasach heroicznych, dziś jest megalomańskie.
Ani ludzie tacy sami ani czasy podobne.
Celowo napisałem Janosik a nie np.Lenin, bo o Janosiku
wiadomo, że łupił częściej bogatych niż biednych tylko dlatego, że więcej dało się ukraść, a dawał biednym najczęściej, wtedy gdy się upił w karczmie i stawiał kolejkę biedakom. I pewnie na tym polega program p.Krika, który dotychczas nie napisał co zrobi, gdy już uda mu się usunąć kapitalistów ( chyba wymordować, bo jak inaczej - bronić się będą przecież?).
Pewnie nawet nie wie, że kapitalistą jest zapewne on sam,
utrzymując konto bankowe, a bank w jego imieniu i za jego pieniądze napędza gospodarkę kapitalistyczną.
Chyba, że się mylę i p,Krik żyje w szałasie i żywi się korzonkami, protestując przeciwko kapitalistom.
A mówiąc poważnie - hasło: zabrać bogatym i dać biednym
jest dzisiaj najgłupszym możliwym programem na lewicy i bardziej szkodzi niż pomaga w przejęciu kontroli nad państwem ( lub chociaż współrządzeniem).
To jak? - zabrać biednym i przekazać bogatym? Taki Janosik na opak?
Doprawdy - piękny umysł. Co jeszcze ta cudna głowa wymyśli?
Przezabawna jest ta jego walka z nawiedzającymi go wizjami, zwłaszcza wymordowania burżuazji. Spać przez to nie może. Bo wyszło mu, że każdy posiadacz konta.... jest burżujem! Nawet ten, co ma od lat debet na tym koncie. No i zabrnął przez to w intelektualny samogwałt.
Straszne.
A ty mu, Michał, od lewicy nie ubliżaj.
Pan, p.Altstettiner, p.Michał i jeszcze kilku może , próbujecie na tym portalu stworzyć fałszywe przekonanie,
że istnieje jakaś alternatywa dla kapitalizmu. Nie wiem
czemu to robicie, bo jedyne co by się nadawało na nią, to
gospodarka państwowa centralnie sterowana, jak za czasów socjalizmu. Właśnie na naszych oczach została pokonana przez kapitalizm i w Europie nie znajdzie się żaden naiwniak, który by postulował jej powrót. A sam ustrój realnego socjalizmu nie pokonał żadnych problemów społecznych, dla rozwiązania których został stworzony. Bieda pozostała i klasy społeczne także ( z tym, że już inne).
Jeśli więc nie ma teoretycznej wizji przemian, to nawoływanie do walki i anarchii ( jak w tym hymnie), jest przestępstwem wobec rodzinnego kraju.
Więc tu, na tym portalu dzieją się rzeczy dziwne, trwa jakiś chocholi taniec i sterroryzowani uczestnicy albo z niego uciekają albo dają się wciągnąć w tę głupią retorykę.
Jeśli Pan nie wie p.Krik jaki jest cel dzisiejszej lewicy, to Panu podpowiem - udział we władzy, po to, by na drodze
ustawowej tak zmienić podatki, by zwiększyć ich podstawę
i z uzyskanych środków realizować cele społeczne nie niszcząc struktury państwa. Nie ma tu miejsca na rabowanie bogatych, a jedynie sprawiedliwy podział dochodu narodowego wypracowany przez wszystkie warstwy społeczne.
Czas wydorośleć.
Czas do tej skołatanej pustką łepetyny wrzucić ociupinkę wiedzy o świecie. Już choćby po to, by nie błaznować nieomal w każdym wpisie.
Dwóch znajomków z SLD, którym tę twoją walkę z własną ignorancją przedstawiłem jako przypadłość umysłu tutejszej SLD-owskiej nagonki - poszli w zaparte, twierdzą że takowe indywidua w SLD należą już do rzadkości, że to jakiś relikt epoki słusznie minionej i że podejrzanie nazbyt to brunatne.
Zaproponowałem im dla żartu publikację, mającą być wyborem upublicznionych tu złotych myślątek przaśnego chamburgera pt. "Pitawal niedorzeczny, acz na swój sposób polityczny" skłoniła ich - w ślad za anarchistą Jarosławem Haszkiem - do określenia autora cytatów jako połączenie umysłowości psa ze świnią, a całość - jako prowokację. Bynajmniej nie intelektualną.
Zaoponowałem, że jest to raczej słodko-kwaśny wytwór umysłu wyleniałych a lękliwych, choć wiernych wielbicieli-donosicieli Mussoliniego, Stalina i Pinocheta, nie wyłączając PZPR-owskiego "bagna" ze schyłkowego okresu istnienia tej formacji. O dziwo, przyznali mi rację, oponując zarazem przeciwko posądzaniu SLD w całości o taki bagaż.
Trudno mi o tym wyrokować, ale im się nie dziwię, bo z balastem takich popleczników utoną z kretesem.
Tym uskrzydlony, powiadam: pisz Chamburgerze, pisz o wszystkim, nie wyłączając swych spostrzeżeń nt. aerodynamiki, chemii organicznej, gametogenezy, etyki i polityki. Dla głębszej inspiracji, zalecam też konsultacje u psychiatry. Oczywiście, przed złożeniem kolejnego donosu właściwym służbom, ku czemu mentalność burgera władczo cię skłania, a czemu raz po raz dajesz tu wyraz, puszczając tego rodzaju nieśmiałe "wolnościowe" bąki, mające brzmieć groźnie. Prawie jak publiczny donos.
Ponieważ insynuuje mi pan poglądy faszystowskie, to
proszę jeszcze wyjaśnić, czy w Pana ustach, to zaleta czy wada? - stawiam na to pierwsze.
Próbował Pan coś opowiedzieć o mnie, ale ponieważ wcale mnie Pan nie zna, opowiedział Pan szczegółowo o sobie:
Ja, Krik, jestem ciemnym, nieokrzesanym gburem,
jestem wściekły, bo mi się w życiu nie wiedzie,
za swoje niepowodzenia obwiniam kapitalistów, dlatego
przystąpiłem do lewicowych anty-kapitalistów, którzy z
tymi wrogami zrobią porządek, a szczególne z partią SLD,
która jest najbardziej odpowiedzialna za kapitalizm w Polsce.
Wszystkich zwolenników SLD uważam za osobistych wrogów i dlatego wypalę gorącym żelazem najmniejsze oznaki sympatii
dla tych wrogów ludu.
Cała ta gadanina o demokracji to jedynie zasłona dymna dla
ciemnych interesów i dlatego mówię demokracji - NIE.
- tarak nie rozumie nie tylko tego, kim jest kapitalista, ale także nie wie, że kapitalista każdy dotykający go podatek traktuje jako janosikowanie i koszmarny komunistyczny rozbój.Jeśli więc takrak wypowiada się przeciw janosikowaniu to skąd weźmie pieniądze na swoje, ponoć przygotowane przez prawicowych socjaldemokratów postępowe, lewicowe ustawy? Nie pomyślał? Nic w tym dziwnego, jak zwykle.
Warto jednak postawić zasadnicze pytania autorowi tego tekstu. Co z Mahatmy może lewica wziąć dziś? Co z Mahatmy autor proponuje dziś polskiej lewicy? Bojkot mediów i na własne życzenie oddanie jeszcze jednego pola w walce o hegemonię kulturową w Polsce? Kolejną powtórkę prudhonizmu, osmaganą wszak przez Marksa w "Nędzy filozofii"? Poklask egzaltowanych dam na lewica.pl może zawrócić w głowie, ale czy powstrzyma Jarka od próby odpowiedzi?
Niechętnie poddaję się takiej indagacji, bo albo rozmówca chce mi zrobić egzamin, czego nie znoszę,
albo chce się ode mnie dowiedzieć czegoś, co sam od dawna powinien wiedzieć,ale dla
rekonwalescenta zrobię wyjątek:
"- tarak nie rozumie nie tylko tego, kim jest kapitalista, ale także nie wie, że kapitalista każdy dotykający go podatek traktuje jako janosikowanie i koszmarny komunistyczny rozbój.Jeśli więc takrak wypowiada się przeciw janosikowaniu to skąd weźmie pieniądze na swoje, ponoć przygotowane przez prawicowych socjaldemokratów postępowe, lewicowe ustawy? "
***
Nie ma encyklopedycznej definicji "kapitalista", ale w języku polskim jest to posiadacz kapitału.
Marks pisze, że kapitał jest wartością przynoszącą wartość dodatkową w postaci zysku przemysłowego, handlowego
lub procentu. Encyklopedie określają ten kapitał jako wartość , która przynosi jej właścicielowi określony dochód;
rozróżnia się kapitał realny ( rzeczowy , fizyczny - tego zapewne p.Krik nie posiada) i finansowy, który przyjmuje
postać pieniędzy lub papierów wartościowych ( uwaga posiadacze funduszu emerytalnego, obligacji, funduszy inwestycyjnych).Dochody z tytułu posiadania kapitału mogą mieć postać zysku, procentu , dywidendy.
Nie wdając się w dalszą analizę należy zauważyć, że każdy, kto ma konto w banku jest w tym szerokim znaczeniu kapitalistą, gdyż otrzymuje od banku procent jako zysk od kapitału. Rzecz jasna nie od razu jest burżujem , bo taki,
to bardzo bogaty kapitalista. Choć prof. J. Bralczyk od razu kapitalistów utożsamia z burżuazją, bo do kapitalistów
zalicza jedynie bogatych posiadaczy kapitału, ale ponieważ niezwykle trudno ustalić co jest już bogactwem, a co
jeszcze nie, więc ta definicja jest mało precyzyjna.
Następna sprawa:
Ma Pan rację, że każdy kapitalista pragnie zachować swe pieniądze dla siebie ( Pan zapewne też) i każdy
podatek wydaje im się rozbojem ( może być komunistycznym), ale jest wielka różnica etyczna między
Janosikowym grabieniem cudzej własności, a ustawową powinnością podzielenia się z państwem swym majątkiem.
Gdyby lewica jakimś cudem uzyskała władzę ( bo z takimi lewicowcami jak Pan, czy Krik, którzy wprost
zapowiadają grabież, nigdy to nie nastąpi) , to mogłaby wprowadzić progresywne podatki od dochodu osobistego i
podatek od posiadanego majątku od nieruchomości, znanego w całym świecie jako podatek katastralny, ze
stawką zerową dla własności standardowej i silnie progresywnego dla luksusowych rezydencji. Zgoda
na ten podatek jest bez znaczenia jeśli Sejm większością głosów taki by uchwalił. Ale do tego potrzebna
jest silna i liczna lewica w Sejmie, do czego przy dających się zauważyć partykularyzmach nigdy nie dojdzie
i pozostaje biednym jedynie pomarzyć o sprawiedliwości społecznej.
Odniosę się także przy okazji do Pańskich uwag o rzekomej zmienności natury ludzkiej:
"Dało się zmienić, już nie jesteśmy ludożercami, zwolennikami niewolnictwa, już nie przypisujemy boskich cech każdej władzy, już nie myslimy, że bunt przeciw władzy skończy się tym, że wyłączą nam prąd i zgaśnie słońce. "
***
Myli Pan zachowania uwarunkowane społecznie z cechami przystosowawczymi, do których należy:
1) potrzeba przetrwania - zwana instynktem samozachowawczym, z którym nierozerwalnie związane jest okrucieństwo
wobec istoty uznanej za zagrażającą. Nie ma takiej podłości i okrucieństwa, których człowiek by nie uczynił by
uratować swe istnienie. Nie dlatego że jest zły, ale dlatego, że genetycznie został tak uposażony przez
Naturę i jest to absolutnie niezbędne, by człowiek jako jeden z gatunków zwierzęcych, mógł istnieć i ewoluować
na coraz wyższe stadia rozwoju, w których na pierwszy plan zaczęły się stopniowo wysuwać zachowania społeczne
( jak np. opieka nad słabszymi i chorymi ), ale nie daj Boże, by ten słaby i chory zamierzał pozbawić dobrodzieja życia.
Więc ma Pan rację, że nie jesteśmy już kanibalami, ale w sytuacji krytycznej jesteśmy zdolni do zjedzenia drugiego człowieka, co zdarzyło się w przeszłości polarnikom, a ostatnio rozbitkom lotniczym w Andach.
To ilustruje różnicę między zachowaniem uwarunkowanym społecznie a zachowaniem wrodzonym ( przystosowawczym).
2) Druga taka cecha wrodzona to potrzeba zachowania gatunku, czyli ojcostwo i macierzyństwo.
Z tym związana jest bezwzględna rywalizacja o partnerki. W miarę jak ludzkość cywilizowała się, coraz to inne cechy
osobnicze decydowały o ilości partnerek - najpierw była to zwykła siła fizyczna, potem już siła i zręczność,
dalej w miarę postępu inne cechy, ale zawsze największe możliwości w tym zakresie, miał osobnik ponadprzeciętny.
Dziś o powodzeniu decyduje pozycja społeczna i dlatego nikt nie cofnie się przed żadną możliwościa,by tę pozycję
zdobyć. Z tego powodu nigdy nie będzie społeczeństwa bezklasowego, chyba, że rozwój nauki wyeliminuje
mężczyznę jako czynnik sprawczy ojcostwa, ale to bajki jak w "Seksmisji".
Zachowanie uwarunkowane społecznie polega dzisiaj na tym, że nie wali się konkurenta pałką w łeb ( choć i to się
zdarza), ale stara się zająć jak najwyższa pozycję społeczną i zwrócić na siebie uwagę najatrakcyjniejszych partnerek,
a do tego potrzebne jest społeczeństwo klasowe (jakkolwiek by rozumieć te klasy).
Potrzeba wyróżnienia się, zwrócenia na siebie uwagi innych, jest cechą nieusuwalną, popychająca ludzi do gromadzenia
majątku (który jest tym najbardziej widocznym znamieniem sukcesu) , rywalizacji o stanowiska i władzę i tego usunąć
z ludzkiej społeczności się nie da.
w swoim umyśle. Nie jest to stetryczały SLD-owiec, z post-PZPR-owskim ogonem sterczącym spod komży. Jest to chłopie młode, niedokładnie ukształcone w gimnazjum i próbujące swych sił w liceum. Tylko ktoś taki może jako autorytet podawać encyklopedię i jeszcze do tego czytając nie rozumieć nawet tego co przepisuje. Sekwencja wytnij - wklej nie zastąpi przyswojenia intelektualnego tego, co się przeczytało i stąd absurdalne, długotrwałe sugerowanie krikowi, że jest kapitalistą, skoro ma rachunek bankowy! Podobnie dziecinne jest wyczytane u jakiejś psychologicznej miernoty czegoś o naturze człowieka, co muszę niestety przytoczyć tu w całości;
"Druga taka cecha wrodzona to potrzeba zachowania gatunku, czyli ojcostwo i macierzyństwo.Z tym związana jest bezwzględna rywalizacja o partnerki. W miarę jak ludzkość cywilizowała się, coraz to inne cechy osobnicze decydowały o ilości partnerek - najpierw była to zwykła siła fizyczna, potem już siła i zręczność, dalej w miarę postępu inne cechy, ale zawsze największe możliwości w tym zakresie, miał osobnik ponadprzeciętny. Dziś o powodzeniu decyduje pozycja społeczna i dlatego nikt nie cofnie się przed żadną możliwościa, by tę pozycję zdobyć. Z tego powodu nigdy nie będzie społeczeństwa bezklasowego, chyba, że rozwój nauki wyeliminuje mężczyznę jako czynnik sprawczy ojcostwa, ale to bajki jak w "Seksmisji".
Takie bezkrytyczne przyswojenie tych nieprawdopodobnych głupot wskazuje na pubertalny okres rozwoju człowieka, gdyż tarak niewiele wie o kobietach, albo - w co wątpię - spotkał się w swym życiu wyłącznie z wyjątkowo podłymi, małostkowymi i interesownymi przedstawicielkami płci przepięknej, co wprowadziło go w niegasnącą traumę!
I do tego dziecięca konkluzja "Potrzeba wyróżnienia się, zwrócenia na siebie uwagi innych, jest cechą nieusuwalną, popychająca ludzi do gromadzenia majątku (który jest tym najbardziej widocznym znamieniem sukcesu), rywalizacji o stanowiska i władzę i tego usunąć z ludzkiej społeczności się nie da." To z kolei znamionuje niewielką znajomość antropologii, to, że Levi-Strauss czy Malinowski to terra incognita, tego w szkole nie przerabiali, wystarczy przekonanie, że wystarczy jakiś cytat z encyklopedii czy marnego podręcznika. Pomijam już to, że metodologicznie 'argumenty' taraka są tu żadne, gdyż dopiero trzeba ustalić to, czy majątek jest kapitałem i czyim, czego oczywiście tarak nie zauważa, ale do czego zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Przyzwyczailiśmy się też do pseudoelegancji taraka, który chce wydać się wytwornym, by następnie obrażać dyskutantów ze szczytów swego nieuctwa. Dziecinnego nieuctwa, które nie rozumie, że zdefiniowanie serowej stawki podatku katastralnego dla "własności standardowej" i silnie progresywnego dla luksusowych rezydencji jest nie kwestią techniczną ale przedmiotem ostrego konfliktu politycznego i kapitaliści bez ostrego przymusu do takich impertynencji nie dopuszczą. "Nie przymuszony nikt przymusu nie chce" jak mawiał bohater znanego utworu Brechta (którego wszak tarak nie zna) i szkolne bredzenie o tym, że "jest wielka różnica etyczna między Janosikowym grabieniem cudzej własności, a ustawową powinnością podzielenia się z państwem swym majątkiem" może najwyżej przekonać nauczycielkę, która z litości da trójczynę a nie kapitalistę, który na to odpowie, że od dzielenia się swoim majątkiem są fundację, na które chętnie kapitalista wpłaci, bo to przyjemny lans i splendor, ale tylko wtedy, gdy państwo w zamian za te hojne datki zwolni go od wiele większych podatków. I to potwierdza fakt, że tarak kapitalistów nie zna (bo i w szkole skąd?) a rozdarty jest między sentymentalnymi nauczycielkami a bezwzględnymi i interesownymi koleżankami. Rady żadnej nie dam, ale szczerze współczuje.
Raz zrobiłem dla Pana wyjątek i od razu pożałowałem, bo
Pańską strategią w takiej dyskusji jest zmuszenie przeciwnika do tłumaczenia własnych poglądów (poprzez
rozszerzanie, cytowanie autorów, źródeł, itp).
W ten sposób można prowadzić taki dialog w nieskończoność.
Ale po co ?
Co do kapitalisty - Krika, to jakoś nie pojął Pan, że był to przykład na to, że wszyscy jesteśmy cząstkami większego mechanizmu, który nazywa się kapitalizmem, że nie jest on czymś wobec nas zewnętrznym, co w każdej chwili możemy odrzucić i zastąpić czymś innym, ale nieusuwalnym systemem
regulującym nasze osobiste życie i publiczne. I dlatego tak trudno wymyślić anty-kapitalizm. Nie powiodło się to także komunistom, którzy środki produkcji wprawdzie upaństwowili, ale kategorie zysku, procentu , straty , nakładów, itp. - pozostały.
Samo to ,że myśli Pan ,że ja uważam p.Krika za prawdziwego
kapitalistę jest zabawne.
Trochę mnie irytują te Pańskie aluzje odnoszące się do mnie, ale kładę to na karb młodego wieku i zapalczywości
i jednak niedoświadczenia , co widać w próbach zdezawuowania psychologicznych teorii społecznych, no ale to już nie ja będę to Panu tłumaczył - książek jest moc.
Jeszcze co do podatków - nic w praktyce nie jest tak proste
jak w założeniach, ale w ostatecznym rachunku decyduje większość parlamentarna i jeśli jej nie ma, to trzeba uwzględnić stanowisko prawicy, a jeśli jest, to może sobie gadać do woli - puczu wojskowego przecież nie zrobi
( ale darujmy sobie wyjaśnianie dlaczego w Chile był możliwy, a u nas nie).